rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Niesamowita historia niewiarygodnej wyprawy. Spędzam w morzu po 3-4 miesiące, bywałem w sztormach tak okropnych, że my, dziś uważający się za wyjadaczy, nie wiedzieliśmy czy wyjdziemy z nich cało, mając pod sobą potężne silniki, a mimo to przeżycia tych podróżników nie mieszczą mi się w głowie. To co musiały przechodzić załogi żaglowców w tamtych czasach wydaje się wręcz niewiarygodne - człowiek, aby przetrwać zdolny jest do niewyobrażalnych wysiłków.

Nie było skutecznych metod przechowywania żywności (świeże warzywa i owoce i dziś są rarytasem na statkach rzadko zawijających do portu, po dwóch-trzech tygodniach dużo rzeczy się psuje nawet w chłodni), nie było świadomości, że to witamina C jest lekiem na szkorbut. Cierpienie z głodu było regularne.

Ręczne wybieranie wody (czy na wpół ścieku) z zęz przez całą dobę, w niewyobrażalnym smrodzie, ostatkami sił - a jednak trzeba to robić, aby przeżyć.

Bycie całkowicie zależnym od pogody - to czy wiało w odpowiednim kierunku ważyło na wszystkim.

To czego dokonywali w morzu odkrywcy (i zwykli marynarze) w tamtych czasach przerasta możliwość mózgu zwykłego człowieka do choćby próby zrozumienia jaki nieustanny koszmar musieli przeżywać. I mówię to jako człowiek, który z racji wykonywanego morskiego zawodu, jest w jakimś stopniu ich dzisiejszym odpowiednikiem. Mamy na statkach takie powiedzenie: kiedyś statki były z drewna, a ludzie ze stali. Dziś statki są ze stali, a ludzie z gówna.

I coś w tym jest.

Historia opisana jest w bardzo ciekawy i przystępny sposób a autor oraz tłumacz odrobili pracę domową. Liczba źródeł jest ogromna, myślę więc, że może to być jedna z najbardziej obiektywnych wersji tamtych wydarzeń.

Jedyne co czego mogę się przyczepić, to że autor nie wspomina co stało się z dziennikami Magellana. Zapewne po prostu nie wiadomo, ale w takim razie przydałaby się o tym wzmianka.

Polecam każdemu. To naprawdę dobry kawał historii, który czyta się jak świetną powieść przygodową, tylko jak to często bywa, to życie pisze najlepsze scenariusze.

Niesamowita historia niewiarygodnej wyprawy. Spędzam w morzu po 3-4 miesiące, bywałem w sztormach tak okropnych, że my, dziś uważający się za wyjadaczy, nie wiedzieliśmy czy wyjdziemy z nich cało, mając pod sobą potężne silniki, a mimo to przeżycia tych podróżników nie mieszczą mi się w głowie. To co musiały przechodzić załogi żaglowców w tamtych czasach wydaje się wręcz...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Miliard lat przed końcem świata Arkadij Strugacki, Borys Strugacki
Ocena 6,7
Miliard lat pr... Arkadij Strugacki, ...

Na półkach:

Ta książka to w zasadzie w całości dyskusja kilku naukowców, dziejąca się praktycznie w jednym pokoju, dotycząca dziwnych, owianych tajemnicą, niewyjaśnialnych wydarzeń. Każdy z nich musi dokonać wyboru i choć od czasów komunistycznych, wydawałoby się, wiele się zmieniło, to jak się temu bliżej przyjrzeć, nie aż tak znowu wiele. Przed podobnymi decyzjami (choć zwykle bez tak nadzwyczajnych powodów) staje i dziś wielu z nas, podejmując jakąś ścieżkę życiową, która czyni nas ostatecznie zupełnie innymi ludźmi, niż gdyby wybrać inaczej, lata wstecz.

Niezwykle lubię język jakim pisali Strugaccy (nawet kiedy najsroższe męki cierpiałem czytając "Ślimaka na zboczu", coś w nim było, co przyciągało). Czuć tu ogromną swojskość, a jednocześnie przez kolejne zdania leci się jak burza - czytałem ją chyba z dwa-trzy razy szybciej niż czytam standardowym tempem.

Nie każdemu przypadnie do gustu, ale jej lektura to trochę jak dyskusja z inteligenckimi kolegami, po którymś kielichu. Ja jestem na tak.

Ta książka to w zasadzie w całości dyskusja kilku naukowców, dziejąca się praktycznie w jednym pokoju, dotycząca dziwnych, owianych tajemnicą, niewyjaśnialnych wydarzeń. Każdy z nich musi dokonać wyboru i choć od czasów komunistycznych, wydawałoby się, wiele się zmieniło, to jak się temu bliżej przyjrzeć, nie aż tak znowu wiele. Przed podobnymi decyzjami (choć zwykle bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podchodząc do tytułu nie należy się nastawiać na żaden kryminał czy thriller. To bardziej spokojna obyczajówka, nastawiona na ukazanie straty, przemijania, samotności. Powieść przedstawia historię fikcyjnych latarników, których spotkał los być może podobny, a być może zupełnie inny, niż tych prawdziwych, których zaginięcie stało się inspiracją dla książki. Bo prawda raczej nigdy nie wyjdzie na jaw, a wariacji na temat ich losów jest pewnie tyle, ilu ludzi co próbowało je zgłębić.

Poznamy za to życie trójki rodzin i problemy, z którymi się borykali. Choć każdy z mężczyzn był latarnikiem, każdy był przecież zupełnie inny, podobnie jak ich żony i choć obciążeni tym samym ciężarem pracy w odosobnieniu, każdy dźwigał też własny bagaż doświadczeń i przeżyć, które prowadziły ich niby w podobnym kierunku, a jednak z zupełnie innym zakończeniem - gdyby ich historii nie przerwało wspólne zaginięcie.

Styl autorki mi podpasował, choć kilka razy złapałem się na tym, że jakieś zdanie czy akapit nie miały dla mnie większego sensu, gdzie nie udało jej się do końca przekazać co miała na myśli, ale to tylko drobne rysy na nieźle oszlifowanym kamieniu.

Co wyjątkowo do mnie trafiło, to kilka anegdot dotyczących życia na latarni - niemożliwe, żeby autorka po prostu na takie pomysły wpadła, musiały pochodzić z ust prawdziwych latarników i ogromnie dodawały autentyczności. Mam tu na myśli na przykład wyjaśnienie sytuacji z przeklinaniem, gdzie będąc na latarni po prostu w taki wpadali tryb, że co drugie słowo to przekleństwo i nieważne czy rozmawia podwładny z przełożonym, czy też przełożony zwraca się do podwładnego - jako marynarz z krwi i kości, mogę zaręczyć, że ten tryb rozmowy nadal ma się świetnie na statkach. Męski świat.

Podobnie z obgadywaniem za plecami tego co właśnie wyszedł, nawet jak go lubimy i nic złego nie mamy na myśli - po prostu spuszczanie pary, rozładowywanie napięcia zanim się przebierze miarka.

Nie inaczej jest z podtrzymywaniem pozytywnej atmosfery, nawet jeśli ktoś nie do końca nam pasuje i prywatnie nigdy byśmy z nim nie chcieli zamienić słowa na lądzie. Różni się trafiają ludzie i jak to ujęła autorka "to najważniejsze: dogadywać się z pozostałymi chłopakami, bo jak raz pojawi się jakiś kwas, to wkrótce rozprzestrzeni się jak wirus albo bakteria i zanim się człowiek obejrzy, wszyscy są zarażeni, rozpoczął się proces gnicia, a nie ma dokąd uciec." Och, jakie to prawdziwe. Może to też wiąże się bezpośrednio z tym, że czasem lepiej wygarnąć komuś za plecami i zapomnieć, niż wygarnąć wprost i rozpętać sztorm.

Choć zawód latarnika wymarł wraz z automatyzacją, ten styl życia jest jeszcze całkiem żywy na statkach. Warto tę pozycję poznać.

Podchodząc do tytułu nie należy się nastawiać na żaden kryminał czy thriller. To bardziej spokojna obyczajówka, nastawiona na ukazanie straty, przemijania, samotności. Powieść przedstawia historię fikcyjnych latarników, których spotkał los być może podobny, a być może zupełnie inny, niż tych prawdziwych, których zaginięcie stało się inspiracją dla książki. Bo prawda raczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy rozumiemy otaczający nas świat? Czy nasza percepcja nie ogranicza nas i nie zaburza jego postrzegania? Czy chemia i mikrobiota naszego organizmu mogą zaburzać tę percepcję? Czy cykl przyczynowo-skutkowy jest realny, czy może jest naszym wytworem, mającym na celu jedynie oszukać siebie, by móc udawać, że prawidła tego świata są logiczne, nasz byt w nim jest znaczący, a my możemy podejmować konkretne decyzje oczekując przewidywalnych skutków?

Dawno nie było autora, który potrafiłby czytelnika natchnąć tymi pytaniami, a nie muszę przypominać chyba żadnemu miłośnikowi SF, że tym, który nas skłaniał do zastanawiania się nad takimi sprawami - które przecież na co dzień nas nie zaprzątają, bo bierzemy je za pewnik - był sam Dick.

Jeśli komuś wydaje się, że ciężko o lepszą rekomendację, to należy tutaj dodać, że to jeszcze nie wszystko co znajdziemy w tej zupie, ugotowanej z całego miszmaszu elementów występujących w SF. Bo Dick nigdy nie pisał technicznie, a jego powieści nie próbowały nawet ocierać się o realizm - a co by było, gdyby do jego stylu wmiksować prawdziwie fizyczne, naukowe podejście do tematyki kosmicznej? Jakby go tak zaprószyć Stephensonen czy Wattsem...

Jeżeli nadal wydaje się, że to jeszcze mało, proszę, dorzućmy do tego postapokalipsę. Ale czemu by na tym poprzestawać, skoro możemy jeszcze zostać świadkami kolejnej apokalipsy. I gdyby ktoś jeszcze jednak chciał więcej, to może dodajmy do tego gęsty jak cholera klimat: jak w Horyzoncie zdarzeń.

Tak na logikę, z takiej mieszaniny - jakby jakiś miłośnik SF wrzucił do swojej biblioteczki granat, a potem poskładał coś z kartek, które po wybuchu wypadły - nie powinno wyjść nic, co dałoby się ułożyć w jakiś sens. Książka sama jednak traktuje o tym, że to co widzimy, czego doświadczamy, nie zawsze jest logiczne i daje się ułożyć w sensowną dla naszego rozumu całość. No, więc mimo wszystko, Vizvary niejako sam sobie trochę zaprzeczył i ułożył. I nie ułożył jednocześnie.

Bo wiele pytań zostanie bez odpowiedzi, a wiele tajemnic bez rozwikłania. Pewne rzeczy nie nabiorą nigdy sensu ani dla nas, ani dla głównego bohatera. A mimo to, a także dzięki temu, to pozycja tak mocna, że chyba dawno takiej na naszym rynku nie było. I to wliczając w to wydawaną u nas literaturę zagraniczną.

Momentami ociera się o horror, co jest tylko kolejnym plusem w tych całych puzzlach, których elementy nigdy nie dadzą się do siebie do końca dopasować, a jednak nawet wtedy, rozrzucone i trochę nie na miejscu, stworzą razem niesamowity obraz.

Wiem, że piszę metaforami, ale to chyba najlepszy sposób by wyrazić o książce jak najwięcej, jednocześnie nie wyrażając nic co mogłoby zdradzić lekturę.

Udało się autorowi ze znanych i lubianych w SF elementów, zespolonych własnymi oryginalnymi wizjami i pomysłami, stworzyć coś świeżego i świetnego.

Prywatnie zaś nie mogę się doczekać egzokorteksu (czy jest coś piękniejszego, a zarazem bardziej dehumanizującego?) i Narratora (w tandemie - o zgrozo).

I powrotu Plejone.

Czy rozumiemy otaczający nas świat? Czy nasza percepcja nie ogranicza nas i nie zaburza jego postrzegania? Czy chemia i mikrobiota naszego organizmu mogą zaburzać tę percepcję? Czy cykl przyczynowo-skutkowy jest realny, czy może jest naszym wytworem, mającym na celu jedynie oszukać siebie, by móc udawać, że prawidła tego świata są logiczne, nasz byt w nim jest znaczący, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znacząco różni się od anime, ale może to i dobrze, bo można poznać inną opowieść, która jest równie baśniowa i urocza. Czyta się łatwo i przyjemnie, można się zrelaksować. I łagodnie przy niej usnąć, co nie zawsze jest oczywiste, kiedy się czyta dobrą fantastykę przed snem. Pierwszy raz też czytaną książkę, postacie i scenerie wyobrażałem sobie rysunkowo, w formie anime (choć niekoniecznie jak u Miyazakiego, bo Zamek oglądałem z dekadę temu), to też nowe i ciekawe doświadczenie.

Znacząco różni się od anime, ale może to i dobrze, bo można poznać inną opowieść, która jest równie baśniowa i urocza. Czyta się łatwo i przyjemnie, można się zrelaksować. I łagodnie przy niej usnąć, co nie zawsze jest oczywiste, kiedy się czyta dobrą fantastykę przed snem. Pierwszy raz też czytaną książkę, postacie i scenerie wyobrażałem sobie rysunkowo, w formie anime...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Urodziłem się na dawnych ziemiach Prus Wschodnich. Dom, w którym się wychowywałem liczył blisko sto lat i był pozostałością po uciekinierach lub wysiedleńcach. Dość powiedzieć, że gdy do mojej i okolicznych wsi wkroczyła Armia Czerwona, w niektórych z nich przeżyli jedynie ci, którzy zdołali się ukryć na całe tygodnie, tak Polacy jak Prusacy.

Gdy byłem dzieckiem, po blisko 50-ciu latach od ucieczki, przyjechali do nas Niemcy, chcieli obejrzeć dom swojego pochodzenia. Nie umiem odpowiedzieć czy w dniu ucieczki byli dziećmi, które ten dom opuściły, czy może przyszli na świat już tam, ale ciekawiło ich miejsce rodzinnego pochodzenia. Oni nie mówili po polsku, my po niemiecku. Głębokie poruszenie zapanowało jednak, gdy ojciec wręczył im rodzinne listy, znalezione w czasie remontu, ukryte pod jedną z desek w dużym pokoju, gdzie spoczywały nietknięte przez kilkadziesiąt lat. Co w nich było? Czyjaś historia. Po prostu. Mogę sobie tylko wyobrażać jak bardzo wartościowe dla nich były.

Historia nigdy nie była czymś, co mnie specjalnie interesowało. Skutecznie zniechęciła mnie do niej szkoła, tak podręczniki jak i nauczycielki. Dopiero niedawno odkryłem w sobie to zainteresowanie, a kiedy gdzieś trafiłem na opis książki Ruty Sepetys, wspomniałem Niemców, którzy odwiedzili nas ćwierć wieku temu i postanowiłem poznać tę historię - jedną z milionów do opowiedzenia po wojnie, niby fikcyjną a jednak w jakimś stopniu poskładaną z tych pozostałych, prawdziwych. Jedyną w swoim rodzaju, a jednak podobną do losów jakie spotkały tysiące.

Poznajemy losy młodej Polki, Litwinki i Prusaka, których złączył jeden cel - ucieczki przed nadciągającymi z ZSRR oddziałami brutalnych, nieludzkich zwierząt Stalina. Śledzimy też losy kilku towarzyszących im osób i w osobnym wątku przemyślenia niemieckiego marynarza. Podróż jest na tyle sprawnie i ciekawie opisana, że czyta się jednym tchem i ciężko się oderwać. Po wielu męskich książkach jakie ostatnio mam za sobą, doceniam kobiecy warsztat, z jednej strony prosty, z drugiej bardzo konkretny, skupiający się dokładnie na tych nutach, na których trzeba i nie wprowadzający zbędnych elementów.

Nie znajdziemy tu opisów przemocy, co z jednej strony ujmuje dramatowi, który często się tam rozgrywał, z drugiej pozwoli zanurzyć się w historii osobom o słabszych nerwach, które chcą poznać wydarzenia tamtych czasów, a niekoniecznie przeżywać przy tym stres i silne emocje.

Autorka, z litewskimi korzeniami, której rodzinę również dotknęła ta tułaczka, wykonała naprawdę spory research przed napisaniem tej lektury i patrząc z tej strony mamy spory niedosyt - że w treści nie jest zawarta większa ilość tej zdobytej przez nią wiedzy. Wiąże się to bezpośrednio z tym, że narracja prowadzona jest w trybie pierwszoosobowym z perspektywy bohaterów, co z jednej strony nadaje emocji i wiarygodności tym przeżyciom, z drugiej nas jako czytelników ogranicza w pojęciu szerszego kontekstu całości. To jednak powieść a nie książka historyczna. Takie rozwiązanie nie pozwala na przestoje i dłużyzny. Z pewnością można by jednak tę drogę wydłużyć - odnosimy wrażenie, że z perspektywy czytelnika mamy opisane raptem trzy doby wydarzeń.

Ciekawym zagraniem jest jeszcze wplecenie w historię motywu Bursztynowej Komnaty. Wypadło to, o dziwo, naprawdę dobrze.

Podsumowując, bardzo dobra lektura. Zarówno jako powieść, jak i wstęp do czegoś większego, bo doskonale zachęca do sięgnięcia po więcej w tematyce historycznej.

Urodziłem się na dawnych ziemiach Prus Wschodnich. Dom, w którym się wychowywałem liczył blisko sto lat i był pozostałością po uciekinierach lub wysiedleńcach. Dość powiedzieć, że gdy do mojej i okolicznych wsi wkroczyła Armia Czerwona, w niektórych z nich przeżyli jedynie ci, którzy zdołali się ukryć na całe tygodnie, tak Polacy jak Prusacy.

Gdy byłem dzieckiem, po blisko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka napisana przeciętnie, często naiwnie. Mimo opcji spowolnienia upływu czasu i dostępu do wszelkich możliwych danych, Bobowie często zachowują się jak nieporadne dzieci. Ale ok, powiedzmy że taki po prostu był oryginał. Zbyt nerdowsko i pozornie luzacko to wszystko opisane, dla mnie ta stylówa (bo ciężko mówić po prostu o stylu) była irytująca.

Nie jest to zatem rzecz wybitna, ale nie jest i słaba. Mamy tu miszmasz różnych pomysłów, jest i kosmos, i eksploracja, i początki kolonizacji, i jakaś apokalipsa. Wszystko to opisane dość prosto, niezbyt szczegółowo i nie wyrywające się schematom. Brak autorowi pomysłów by nabrało to jakiegoś realizmu, w kosmosie bez problemu odnajduje się życie, ewolucja przebiega podobnie jak u nas, żadnych zaskoczeń, żadnych wyjaśnień technicznych jak to wszystko ma prawo działać, jakieś napędy, radary - rzucone jakieś nazwy i tyle. Potrzebne radio do rozmów z prędkością ponadświetlną? No to Bob zrobi, a przecież nie trzeba tłumaczyć jak. A jednocześnie to ten sam gość, który chcąc ratować małopludy na jakiejś planecie nie zrobił nawet rekonesansu co im zagraża w trasie, w którą się wybierają, choć ma sondy, technologie, całe lata czasu na przygotowania itd.

Może jakbym był nastolatkiem, byłbym mniej krytyczny, jednak dziś takie rzeczy kłują w oczy.

Czy jednak to wszystko lekturę przekreśla? No nie. Jest lekka, szybka i jak się przymknie oko, całkiem przyjemna. Wątków kilka, każdy ma w sobie coś ciekawego i zachęcają do poznania co będzie dalej.

Zatem mimo dość krytycznego spojrzenia na tę lekturę, nie zamierzam poprzestawać na pierwszym tomie. Dość powiedzieć, że w podobnie mało realistycznych wizjach (choć często umiejętniej napisanych, a przynajmniej bez tych kolokwializmów nastoletnio-nerdowskich) zaczytywałem się w młodości, sięgając po mniej ambitne klasyki.

Werdykt jest taki, że warto, choć nie należy się spodziewać cudów. Ale z uwagi na mnogość wątków, czujemy się jakbyśmy czytali z trzy czy cztery książki SF jednocześnie, w których każda ma coś ciekawego do zaoferowania - a gdzie kucharek sześć, każdy może znaleźć coś dla siebie.

Książka napisana przeciętnie, często naiwnie. Mimo opcji spowolnienia upływu czasu i dostępu do wszelkich możliwych danych, Bobowie często zachowują się jak nieporadne dzieci. Ale ok, powiedzmy że taki po prostu był oryginał. Zbyt nerdowsko i pozornie luzacko to wszystko opisane, dla mnie ta stylówa (bo ciężko mówić po prostu o stylu) była irytująca.

Nie jest to zatem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wielokrotnie polecono mi tę pozycję w kategorii hard-sf. Gdybym miał przez ten pryzmat oceniać, to ta siódemka byłaby na pewno zawyżona. Podejdźmy zatem do tego jak do space opery - czyli tego, czym faktycznie książka jest. Jest to przygoda w kosmosie, z całkiem ciekawymi pomysłami, choć raczej nigdzie nie zaskoczy czymś, czego nie widzieliśmy już gdzieś indziej. Mimo tego, historia jest na tyle interesująca, że pozostawia z chęcią sięgnięcia po kolejny tom, by przekonać się, jak się to rozwija.

Nie ma tutaj za dużego nacisku na technikalia, fizykę (mamy tylko grawitacyjne opisy ciał niebieskich, które możemy potraktować jako zastępstwo opisów np. lasów, gdyby takowe tu były) ani (i tu najbardziej ubolewam) filozofię, które są filarami prawdziwie dobrego hard-sf. Nie ma pomysłów ani teorii, które wyrywają z butów i pozwalają zanurzyć się w długich refleksjach. Mimo wszystko, kiedy traktować to jako literaturę jedynie rozrywkową, jest całkiem dobrze. Przede wszystkim, co dla mnie jest wielką zaletą, nie jest to literatura militarna, nie ma klasycznych walk kosmicznych między dwiema rasami. Pojawia się konflikt, ale utrzymany w konwencji tajemnicy i intrygi. Bliżej temu zatem do McDevitta (który jednak dla mnie pisze ciekawiej, ale za to nie udziela odpowiedzi i przez kolejne tomy ciągną się te same pytania jak w jakimś serialu; tu nieco tajemnic zostało rozwianych) niż powieści, w których wojskowi biją kosmitów.

Czy jest to jednak książka, która zasługuje na najwyższe noty? Niestety, nawet w kategorii space opery, zdecydowanie nie. Nie bardzo da się polubić którąś z postaci, które nie są też zbyt głęboko zarysowane, a często też nie podejmują logicznych wyborów. Żadna nie ma zbyt przyjemnego, bohaterskiego czy po prostu empatycznego charakteru - choć na swój sposób to też plus. Nie ma tu postaci czarnych ani białych, dobrych ani złych - każdy ma swoje grzechy za uszami. Ale jedyną osobą z krwi i kości jest Volyova, z którą raczej większość z nas przyjaźni by nie zawiązała. Pozostałe charaktery nie są zbyt wyraziste i nie bardzo da się poznać je na tyle, by powiedzieć kto jak postąpi w danej sytuacji. Jakby autor do końca nie był zdecydowany jaki kto właściwie jest.

I tutaj dochodzimy do głównego grzechu powieści. Błędów logicznych. Dopóki po prostu płyniemy przez lekturę i nie zastanawiamy się głębiej nad wydarzeniami, wszystko zdaje się trzymać kupy. Kiedy jednak pomyślimy nad tym chwilę, okazuje się, że postacie chcąc osiągnąć jakiś cel, nie wykonują najprostszej oczywistej czynności, tylko kombinują w bezmyślny i kompletnie nielogiczny sposób - bo oczywiście bez tego nie byłoby fabuły. Nie chcę spoilerować, ale chodzi o naprawdę podstawowe sprawy. Powiem tylko, że gdyby Inhibitorzy naprawdę chcieli osiągnąć prosto swój cel, to ta książka w ogóle nie mogłaby powstać. Czyli leży założenie będące podstawą całej fabuły.

Tego dowiadujemy się pod sam koniec, więc na szczęście nie mamy ochoty rzucić książką w kąt w połowie. Da się nad tym przejść do porządku, "no dobra, tak jest, więc niech tak będzie, zobaczmy co dalej w kolejnym tomie". Ale jednak niesmak pozostaje. Tym bardziej na tle zasłyszanych wcześniej superlatyw. To tylko i aż - dobra space opera.

Wielokrotnie polecono mi tę pozycję w kategorii hard-sf. Gdybym miał przez ten pryzmat oceniać, to ta siódemka byłaby na pewno zawyżona. Podejdźmy zatem do tego jak do space opery - czyli tego, czym faktycznie książka jest. Jest to przygoda w kosmosie, z całkiem ciekawymi pomysłami, choć raczej nigdzie nie zaskoczy czymś, czego nie widzieliśmy już gdzieś indziej. Mimo tego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Doskonała lektura. Nie czytuję zbyt dużo literatury wojennej, ale nie mogłem przejść obok tego, co zachwyciło mnie w filmie: "Kompanii braci" i "Okrętu". Teraz zachwycony jestem i wersją literacką.

Jako człowiek morza, który połowę swojego obecnego życia spędza w maszynowniach statków na całym świecie, nie mógłbym i tak przejść koło tytułu obojętnie, ale myślę, że mam też specjalne przywileje, by ocenić tytuł właśnie z morskiej perspektywy. I tutaj naprawdę nie mogę mieć wiele do zarzucenia. Widać, że nie jest to historia pisana przez kogoś, co to zrobił research i prowadził wywiady, a co po prostu przeżył takie chwile.

Wszechobecny hałas, wibracje, smród (!), durne rozmowy i docinki, wulgarność, a często i obleśność - to i dziś ma się doskonale w ugrzecznionej flocie handlowej, na statkach, które w oczach podwodniaków uchodziłyby za hotele (dla nas to wciąż więzienie). Naprawdę, jedyne czego mogę im z mojej perspektywy zazdrościć, to że całe ich statkowe robactwo to ta nieszczęsna mucha - nas dziś nie zaskakują biegające po kuchni, a bywa że w kabinie, karaluchy - nasi azjatyccy marynarze swoim dbaniem o (nie)czystość stwarzają im rajskie warunki. Ktoś w opiniach jako zarzut (sic!) podał pijackie bajdurzenie i rozmowy o burdelach - i świetnie, tylko że to nie zarzut, a doskonały dowód na to jak prawdziwa jest ta historia. Rozmowy z ludźmi przeróżnego przekroju na morzu bywają tak zwierzęce, że człowiek regularnie zastanawia się co tam robi, wśród tego społecznego odpadu, a przecież jednocześnie ludzi majętnych i w domu udających herosów. Kto w dzisiejszych czasach nie rozmawiał na statku (gdy ten jest szczery) z niemieckim kapitanem, ten jeszcze nie wie co to znaczy obleśność. Tutaj rzeczywistość nieco różni się od czasów opisywanych przez Buchheima - wtedy jeszcze stary miał klasę.

Czy ja wspominałem o smrodzie? Naprawdę, to co nas tam regularnie męczy i nie daje nam żyć, na podwodniaku musiało być po prostu wielokrotnie gorsze. Choć narrator nie narzekał zbyt mocno, na pewno nie jak na warunki tam panujące, w miejscu, gdzie przebywa się w zanurzeniu cały czas w jednej przestrzeni i bez możliwości mycia się, gdzie jest jednocześnie tyle spoconego mięsa, gdzie gotuje się, sika się i załatwia większe potrzeby w tym samym miejscu... no, smród musi być niewyobrażalny. Na statku mamy cały czas działającą wentylację dostarczającą wprost do kabin powietrze z zewnątrz - wystarczy awaria, przy której wentylacja stoi przez godzinę i już się nie da oddychać.

Niewyobrażalne są też czasami wybory przed jakimi stawali w czasie konfrontacji i ich konsekwencje - wymowna jest tu scena po spotkaniu statku pasażerskiego. Daje do myślenia.

Nie ma co się rozwodzić, to po prostu trzeba przeczytać. Lektura jest świetna. Moje drobne zarzuty to, że nie bardzo poświęcono miejsce maszynie, nie bardzo wiemy co tam się działo - pamiętam jednak, że narracja miała miejsce z pozycji oficera pokładowego, a ci i dziś nie mają pojęcia co się dzieje w maszynie, a robota którą wykonujemy to wciąż jest dla nich magia.

Czasami też autor za szybko przeskakiwał w czasie, że człowiek znajduje się w jednym akapicie, w kolejnym myśli, że czyta nadal o tej samej sytuacji, a zaraz się okazuje, że to już kilka, kilkanaście godzin później. Ale to niuanse.

Mocna rzecz. Polecam.

Doskonała lektura. Nie czytuję zbyt dużo literatury wojennej, ale nie mogłem przejść obok tego, co zachwyciło mnie w filmie: "Kompanii braci" i "Okrętu". Teraz zachwycony jestem i wersją literacką.

Jako człowiek morza, który połowę swojego obecnego życia spędza w maszynowniach statków na całym świecie, nie mógłbym i tak przejść koło tytułu obojętnie, ale myślę, że mam też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Całe lata odkładałem tę książkę na właściwą chwilę, budując sobie o niej jakieś wyobrażenie na podstawie opisu z okładki. Ostatecznie, gdy przyszła pora, okazała się oczywiście czymś zupełnie innym niż oczekiwałem.

Początkowo, czy przez pierwszą połowę, jest bardzo dobrze, niestety potem treść ucieka w kierunkach społecznych, kręcących się trochę wokół amerykańskich kościołów i manipulowania tłumem, siłą rzeczy staje się bardzo przyziemna i ciężko już nawet nazywać ją SF. Na dodatek Heinlein rzuca typowo dla siebie pewne "prawdy życiowe" i niektóre z nich są absolutnie bezbłędne, jak bardzo nie odbiegałoby to od dzisiejszej poprawności politycznej czy przeciwnie, poprawności kościelnej, ale niektóre trącą myszką i zalatują wąsatym wujkiem. Nie jest to jednak u niego nic nowego, można więc się spodziewać pewnej, a nawet sporej przedmiotowości w podejściu do kobiet, które u niego zawsze są z tego zadowolone.

Ostatecznie po etapie rozwodnienia w treści, książka wraca na tor trzymający niezły poziom, choć cały czas pozostaje uczucie, że można by pomysł człowieka z Marsa wykorzystać w zupełnie inny sposób, przedstawiając zupełnie inną problematykę. A tak, dostajemy przekrój amerykańskiego społeczeństwa lat 60., choć nie aż tak wiele uległo zmianie w zachowaniach mas, czy to w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat, czy sześciuset. Niezwykle ciekawa jest teza odnośnie tego co przeszkadza nam, jako ludzkości, w byciu szczęśliwym. Czy trafna? Nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie, nie jest to pewnie zresztą możliwe, ale pomysł daje do myślenia.

Na brawa zasługuje postać Jubala Harshawa, jest po prostu bezbłędna. Jubal zawsze grokuje wszystko.

Całe lata odkładałem tę książkę na właściwą chwilę, budując sobie o niej jakieś wyobrażenie na podstawie opisu z okładki. Ostatecznie, gdy przyszła pora, okazała się oczywiście czymś zupełnie innym niż oczekiwałem.

Początkowo, czy przez pierwszą połowę, jest bardzo dobrze, niestety potem treść ucieka w kierunkach społecznych, kręcących się trochę wokół amerykańskich...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Diuna. Książę Kaladanu Kevin J. Anderson, Brian Herbert
Ocena 7,1
Diuna. Książę ... Kevin J. Anderson, ...

Na półkach:

Pozycja słaba nawet jak na duet Herbert-Anderson. Trylogię Rodów, której akcja ma miejsce kilkanaście lat wcześniej, traktowałem jako guilty pleasure. Wprawdzie było sporo infantylnych, naiwnych czy wręcz żenujących scen czy pomysłów, język prosty, jeśli nie prostacki, ale mimo wszystko było coś, co powodowało, że ciekaw byłem co będzie dalej, jak się historia potoczy. Były tam wątki rzeczywiście dobre, i choć pozycje te były nierówne, mieliśmy ciekawie zarysowane postaci i wydarzenia - Fenring, Szaddam, Baron Harkonnen i Piter, Bene Gesserit. Było coś dla czego brnąłem dalej w treść, pomimo oczywistych wad.

Zdawałoby się, że po tylu latach z czystej rzemieślniczej pracy, jaką jest hurtowe wydawanie książek w uniwersum Diuny, duet pisarzy może sobie wyrobić trochę styl i podciągnąć nieco poprzeczkę, dostrzegając wady Rodów, pisanych chyba jako pierwsze. Nic bardziej mylnego - okazuje się, że jest wręcz przeciwnie. Panowie chyba zupełnie się wypalili i bezmyślnie już klepią litery, aby klepać, jak zacięta maszyna.

Nie ma tu żadnego naprawdę ciekawego i istotnego wątku. Postaci, które tam były najciekawsze, tu albo w ogóle nie występują, albo są tylko wstawkami na marginesach. Zaorano w ogóle wszelkie wydarzenia z poprzednich tomów - wszystko co tam zaszło, nie ma najmniejszego wpływu na obecnie dziejącą się akcję. Jak w grze komputerowej, w której mimo pozornych wyborów, potem i tak okazuje się, że na nic nie wpłynęły. O losach Ix i Verniusach nie ma nawet wzmianki. Podobnie jak o akcji Szaddama z przyprawą.

Największym plusem pozycji okazuje się ten prosty język, dzięki któremu czyta się na tyle szybko, lekko, że człowiek nie odczuwa tego, że jest to raczej nudne (rzadko doczytuję nudne pozycje do końca). Byłbym o wiele bardziej wyrozumiały dla fabuły, gdybym mógł ją przeczytać w formie streszczenia.

Pozycja słaba nawet jak na duet Herbert-Anderson. Trylogię Rodów, której akcja ma miejsce kilkanaście lat wcześniej, traktowałem jako guilty pleasure. Wprawdzie było sporo infantylnych, naiwnych czy wręcz żenujących scen czy pomysłów, język prosty, jeśli nie prostacki, ale mimo wszystko było coś, co powodowało, że ciekaw byłem co będzie dalej, jak się historia potoczy. Były...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobra, choć dla dorosłego czytelnika już w licznych miejscach naiwna. Mimo wszystko, szkoda że dziś się już tak nie pisze. Na plus wątek detektywistyczny, co raczej jest w SF, a zwłaszcza w kosmosie, rzadkością.

Dobra, choć dla dorosłego czytelnika już w licznych miejscach naiwna. Mimo wszystko, szkoda że dziś się już tak nie pisze. Na plus wątek detektywistyczny, co raczej jest w SF, a zwłaszcza w kosmosie, rzadkością.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo ciekawa pozycja utrzymana niemal zupełnie w stylu Marsjanina, choć sięga znacznie dalej. Po pewnym czasie tworzy się jednak pewien przesyt ciągłym rozwiązywaniem problemów, szkoda też, że nie położono praktycznie żadnego nacisku na warstwę socjologiczną, bo potencjał był duży. Ogólnie jest wciąż zbyt surowo i teraz mam obawy, czy autorowi uda się wyjść poza ten styl i rozwinąć skrzydła - byłoby szkoda, gdyby nie, bo to pomysłowa i realistyczna w rozwiązaniach fantastyka, a tego dziś niewiele.

Bardzo ciekawa pozycja utrzymana niemal zupełnie w stylu Marsjanina, choć sięga znacznie dalej. Po pewnym czasie tworzy się jednak pewien przesyt ciągłym rozwiązywaniem problemów, szkoda też, że nie położono praktycznie żadnego nacisku na warstwę socjologiczną, bo potencjał był duży. Ogólnie jest wciąż zbyt surowo i teraz mam obawy, czy autorowi uda się wyjść poza ten styl...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa pozycja, która i dorosłym pozwoli przypomnieć sobie kilka rzeczy, jakie wypadły z głowy od czasów biologii. Bardzo dobra graficznie, dzięki czemu spodoba się i maluchom, które same nie potrafią jeszcze czytać, jednak mam zastrzeżenia co do tekstu. Widać od razu, że niektóre zdania były tłumaczone z angielskiego dosłownie i można było po polsku napisać je na różne znacznie bardziej poprawne stylistycznie sposoby. W komiksie ma to duże znaczenie. Ale nie tylko tłumaczenie tu zawodzi, czasami wypowiedzi same w sobie są napisane w mało zrozumiały, nawet jak dla komiks, sposób. Młodszym dzieciom raczej trzeba będzie tłumaczyć co się dzieje własnymi słowami.

Ciekawa pozycja, która i dorosłym pozwoli przypomnieć sobie kilka rzeczy, jakie wypadły z głowy od czasów biologii. Bardzo dobra graficznie, dzięki czemu spodoba się i maluchom, które same nie potrafią jeszcze czytać, jednak mam zastrzeżenia co do tekstu. Widać od razu, że niektóre zdania były tłumaczone z angielskiego dosłownie i można było po polsku napisać je na różne...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Diuna. Ród Corrinów Kevin J. Anderson, Brian Herbert
Ocena 6,9
Diuna. Ród Cor... Kevin J. Anderson, ...

Na półkach:

Tom wypada zdecydowanie lepiej w stosunku do poprzednich dwóch. Ok, styl pozostaje ten sam, tutaj nie ma co spodziewać się cudów, wiadomo czego oczekiwać. Żenujących momentów tym razem generalnie nie ma - poprzednio mieliśmy całe wątki, które powodowały, że czytelnik aż krzywił się na durnotę sytuacji otaczających niektórych bohaterów. Tutaj jest parę głupot czy trochę przesady jak jakieś D-wilki czy stygmaty Adżidiki, ale generalnie jest już dużo lepiej.

Akcja natomiast jest bardzo ciekawa, dzieje się dużo, a przez prosty język czyta się szybko. Pod koniec wręcz ciężko było mi się oderwać. Wszystkie wątki ładnie zamknięte, szczególnie ciekawie poprowadzony ten Szaddama, kiedy jego decyzje są samodzielne a nie ma na bieżąco pomocy Fenringa - wyszło wiarygodnie.

Myślę, że mimo iż daleko tym powieściom do pierwszego tomu Diuny, warto się z historią zapoznać, żeby po prostu dowiedzieć się jak do tych (Diunowych) wydarzeń mogło dojść - nawet jeśli lektura nie jest najwyższych lotów, to podobnie jak z Gwiezdnymi Wojnami - po prostu chce się więcej. Choć rozumiem w pełni, że niektórzy tego nie przełkną. Podobnie jak ja nie przełknąłem już nic więcej po bełkocie, który Herbert zaserwował w Dzieciach Diuny.

Tom wypada zdecydowanie lepiej w stosunku do poprzednich dwóch. Ok, styl pozostaje ten sam, tutaj nie ma co spodziewać się cudów, wiadomo czego oczekiwać. Żenujących momentów tym razem generalnie nie ma - poprzednio mieliśmy całe wątki, które powodowały, że czytelnik aż krzywił się na durnotę sytuacji otaczających niektórych bohaterów. Tutaj jest parę głupot czy trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie będę się rozwodził, bo i nie ma o czym, co jeszcze nie zostałoby powiedziane. Czytałem kolejny raz po latach - historia jeszcze zyskuje, kiedy się całość zna i widzi drugie dno, no i jest dojrzalszym. Pewne momenty stają się wręcz poruszające. Pióro Sapkowskiego świetne. Przeciwnie do większości opinii, uważam za to, że "Miecz Przeznaczenia" jest lepszy niż "Ostatnie życzenie". Stawia po prostu bardziej na dojrzałość i rozterki wewnętrzne niż typowo wiedźmińską akcję. Dla mnie in plus.

Warto zrobić sobie ten reset po nowotworze mózgu, który serwuje netfliks.

Nie będę się rozwodził, bo i nie ma o czym, co jeszcze nie zostałoby powiedziane. Czytałem kolejny raz po latach - historia jeszcze zyskuje, kiedy się całość zna i widzi drugie dno, no i jest dojrzalszym. Pewne momenty stają się wręcz poruszające. Pióro Sapkowskiego świetne. Przeciwnie do większości opinii, uważam za to, że "Miecz Przeznaczenia" jest lepszy niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tego, że druga część nie jest już militarnym SF nie oceniam jako wadę - zawsze wolałem klasyczne SF trzymające się dowolnych innych tematów. Jako klasyk jest zaś nadal bardzo dobrym kąskiem, choć trzeba przyznać, że może nawet lepiej wypada w formie komiksowej.

Tego, że druga część nie jest już militarnym SF nie oceniam jako wadę - zawsze wolałem klasyczne SF trzymające się dowolnych innych tematów. Jako klasyk jest zaś nadal bardzo dobrym kąskiem, choć trzeba przyznać, że może nawet lepiej wypada w formie komiksowej.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Postać Amundsena i jego wyczyny, rozkładają zwykłego zjadacza chleba na łopatki. I mówię to jako człowiek morza, który ma za sobą takie sztormy, co to się śmiertelnikom nie śniły, a także osoba, która miała okazję postawić stopę na lodowcu Spitsbergenu - choć w porze letniej.

Żył w czasach, kiedy można było dokonać jeszcze ostatnich największych odkryć i... Zgarnął je wszystkie dla siebie, poświęcając temu całe swoje życie.

Biorąc pod uwagę jego dorobek, wypadałoby wręcz rozbić tę pozycję na cztery opasłe tomy, które ujęłyby to wszystko ze szczegółami - bo tego też dotyczy największy mój zarzut wobec tej biografii. Z uwagi na ilość osiągnięć do opisania większość faktów dostajemy opisanych po łebkach. Mimo więc ogromnych osiągnięć tego ostatniego wikinga, nie do końca czujemy jak naprawdę wielkie i ekstremalnie trudne one były - częściowo tak jak widział to sam Amundsen, jak gdyby dojście na Biegun Południowy było spacerem, a przepłynięcie Przejścia Północno-Zachodniego rejsem turystycznym. Oczywistym jest jednak, że były to niezwykle ciężkie przeżycia i gdyby zebrać wiele opisów (choć trochę jest) z dzienników wszystkich członków wypraw, dostalibyśmy zapewne mrożący krew w żyłach thriller - a tego niestety nie dostajemy.

Uwidacznia się jeszcze bardziej ten fakt, jeśli czytało się szczegółowe opisy podróży Franklina i ekip ratunkowych za nim wysłanych, że nie wspomnę o podróży Shackletona spod pióra Alfreda Lansinga - ta ostatnia to czasami pełnoprawny horror, tyle że napisany przez życie.

Nie wątpię, że Amundsen i jego ludzie również mieli przejścia, które opisane w odpowiedni sposób zjeżyłyby włos na głowie.

Tymczasem dostajemy jednak solidną biografię, w której wszystkiego jest po trochu i poznajemy człowieka oraz jego życie, ciąg wydarzeń, który stoi za jego sukcesami (i wpadkami). Przede wszystkim też demistyfikuje liczne mity i niesłuszne oskarżenia, które wokół jego (bez wątpienia kontrowersyjnej) osoby narosły, zwłaszcza przez pryzmat podróży Scotta.

Nie mogę nie polecić, jest to bardzo dobra rzecz, nie mogę też jednak padać w zachwytach, bo oczekiwałem więcej. Czytając o Shackletonie wręcz uczestniczyłem w jego przeprawie i trzymałem się za serce, tutaj po prostu byłem pod wrażeniem dokonań herosa swoich (a może wszystkich) czasów. Ale może oddajmy to autorowi - to w końcu biografia, a nie streszczenie z podróży.

Postać Amundsena i jego wyczyny, rozkładają zwykłego zjadacza chleba na łopatki. I mówię to jako człowiek morza, który ma za sobą takie sztormy, co to się śmiertelnikom nie śniły, a także osoba, która miała okazję postawić stopę na lodowcu Spitsbergenu - choć w porze letniej.

Żył w czasach, kiedy można było dokonać jeszcze ostatnich największych odkryć i... Zgarnął je...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo prosty język, nijaki styl, mało opisów - aż prosiło się, żeby tych było więcej w trakcie odwiedzania kolejnych miejsc przez bohatera. Naprawdę, można było zmieścić tu niezliczenie więcej ciekawych przygód, trochę jakby autor chciał bardzo szybko dojść do finiszu i zakończyć historię - wielka szkoda.

Dla niektórych powyższe mogą jednak nie być wadami - ot krótka, niezwykle wciągająca (choć mało oryginalna) historia, na jeden wieczór, przez który wręcz nie można oderwać się od książki. Mówiąc szczerze, takich pozycji mi czasem brakuje, kiedy stawia się obecnie na długie tasiemce, w których >pomysł< schodzi gdzieś na drugi plan.

Nie jest tak dobra jak "Rekursja", ale w swojej kategorii bardzo dobra - przez pryzmat języka nie zasługuje może na tak wysoką ocenę, ale pod względem rozrywki, której dostarcza, już tak.

Bardzo prosty język, nijaki styl, mało opisów - aż prosiło się, żeby tych było więcej w trakcie odwiedzania kolejnych miejsc przez bohatera. Naprawdę, można było zmieścić tu niezliczenie więcej ciekawych przygód, trochę jakby autor chciał bardzo szybko dojść do finiszu i zakończyć historię - wielka szkoda.

Dla niektórych powyższe mogą jednak nie być wadami - ot krótka,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Diuna. Ród Harkonnenów Kevin J. Anderson, Brian Herbert
Ocena 6,8
Diuna. Ród Har... Kevin J. Anderson, ...

Na półkach:

Wypada moim zdaniem słabiej niż Ród Atrydów, głównie przez większą liczbę żenujących wątków. Nie na tyle źle, żebym nie miał jakiejś przyjemności z czytania czy zrezygnował z kolejnego tomu, ale są momenty kiedy ręce opadają. Taki Gurney Halleck w wizji syna Herberta wychodzi na zwykłego durnia. Szkoda się produkować, kto będzie chciał przeczytać zna ryzyko, w pierwszym tomie też poziom był bardzo nierówny.

Wypada moim zdaniem słabiej niż Ród Atrydów, głównie przez większą liczbę żenujących wątków. Nie na tyle źle, żebym nie miał jakiejś przyjemności z czytania czy zrezygnował z kolejnego tomu, ale są momenty kiedy ręce opadają. Taki Gurney Halleck w wizji syna Herberta wychodzi na zwykłego durnia. Szkoda się produkować, kto będzie chciał przeczytać zna ryzyko, w pierwszym...

więcej Pokaż mimo to