-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2020-01-04
2016-08-05
2020-01-04
2020-01-04
Drugi tom opowiadań o Wiedźminie Geralcie z Rivii zachwycił mnie równie mocno jak jego poprzednik. Przy każdym kolejnym czytaniu, tudzież słuchaniu udowadniając mi bardzo dobitnie, iż Pan Andrzej Sapkowski mistrzem, i to takowym przez łogromelne eM, jest i kropka. Nie czarujmy się... Bez genialnej prozy Sapkowskiego nie byłoby gier, nie byłoby serialu od Netflixa, ba, nie byłoby nawet tego czegoś z Żebrowskim, Zamachowskim i gumowymy potworamy na zameczki błyskawiczne... Ale o tym wszyscy przecież doskonale wiedzą. Podejrzewam zaś skromnie, iż nie wszyscy wiedzą jeszcze o tym, iż bez genialnej prozy Pana Sapkowskiego nie byłoby również arcygenialnego słuchowiska powstałego w kooperatywie Audioteki, Fonopolis i Teatru Polskiego Radia. Słuchanie wiedźmińskich opowieści w takim wydaniu jest przeżyciem niemal porównywalnym z Katharsis. Genialna rzecz. W końcu Geralt już oficjalnie jest naszym eksportowym skarbem narodowym, a owe słuchowisko aż nazbyt dobitnie to potwierdza. Polecam z całego serca. Warto. Pieruńsko bardzo warto.
Ps.
Niniejsza skromna opinia tyczy się oczywiście wszystkich opowiadań ze zbioru "Miecz Przeznaczenia". Dlaczegóż to każde z nich zostało wprowadzone na lubimyczytac jako oddzielny utwór? A jakimż to niby prawem ja maluczki próbuję pojąć bezmiar geniuszu, tudzież durnoty, poczynań dodających do niniejszego serwisu te wszystkie wiedźmińskie opowieści? Spuśćmy więc na toto zasłonę milczenia. Ja zaś pozwolę sobie raz przedłożyć niniejszą opinię. Nie będę przecież na siłę kopiowač i wklejać sześć razy tego samego ;)
Drugi tom opowiadań o Wiedźminie Geralcie z Rivii zachwycił mnie równie mocno jak jego poprzednik. Przy każdym kolejnym czytaniu, tudzież słuchaniu udowadniając mi bardzo dobitnie, iż Pan Andrzej Sapkowski mistrzem, i to takowym przez łogromelne eM, jest i kropka. Nie czarujmy się... Bez genialnej prozy Sapkowskiego nie byłoby gier, nie byłoby serialu od Netflixa, ba, nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-10
Istnieje kilka krain, które są mi wyjątkowo bliskie, a każda wizyta w jednej z nich wywołuje iż moje ślepia stają się maślane, a gęba wykrzywia się w nieludzkich rozmiarów wizerunek banana (i nieważne jak długo trwa owa wizyta, oraz czy towarzyszy jej szelest kartek, błysk ekranu, dźwięk taktów muzyki, czy może ciche buczenie komputera). Mowa tu o Śródziemiu, grzbiecie Wielkiego A'Tuina, Brytanii imć panów Strange'a i Norrella, czy też "naszej rodzimej" Temerii.
Teraz, po przeczytaniu trzeciego tomiszcza "Sagi Lodu i Ognia", z całą odpowiedzialnością za swe słowa, stwierdzam, iż dołącza do nich Westeros.
Dla wielu fakt, iż ten tom jest o wiele spokojniejszy od poprzednich może być wadą. Mi to osobiście nie przeszkadza. U Pana warczącego Martina jest jak w życiu. Po ciężkich wyzwaniach człowiek musi chwilę odsapnąć, wylizać rany, zawrzeć kilka sojuszy, ogólnie popolitykować odrobinę, by później z nowymi siłami i planami rzucić się znowu w wir walki.
Jak dla mnie nadal genialna rzecz.
Istnieje kilka krain, które są mi wyjątkowo bliskie, a każda wizyta w jednej z nich wywołuje iż moje ślepia stają się maślane, a gęba wykrzywia się w nieludzkich rozmiarów wizerunek banana (i nieważne jak długo trwa owa wizyta, oraz czy towarzyszy jej szelest kartek, błysk ekranu, dźwięk taktów muzyki, czy może ciche buczenie komputera). Mowa tu o Śródziemiu, grzbiecie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-04
2017-08-23
2017-08-23
2017-08-23
2017-08-23
Przez te wszystkie lata "Ostatnie Życzenie" czytałem wielokrotnie od deski do deski, bądź też na wyrywki. Teraz przyszła kolej jego wersję udźwiękowioną.
Przyznam się szczerze, iż zakupiłem i przesłuchałem wydanie markowane logiem SuperNOWEJ w postaci dwóch dysków CD z plikami mp3.
Przesłuchałem, i cóż... Jestem zachwycony! Genialnie zrealizowane słuchowisko. Aktorzy (a dokładniej ich głosy) wybornie dopasowani do postaci. Istny majstersztyk. Słucha się tego z niewyobrażalną wręcz przyjemnością. Zdecydowanie polecam!!!
PS.
Na temat samego "Ostatniego Życzenia" nie jestem w stanie napisać niczego ponad to, co już na niniejszym portalu napisano.
Dla mnie mistrzostwo świata. Mistrzostwo nieosiągalne wręcz, do którego ledwie się zbliża Martin ze swoją "Pieśnią Lodu i Ognia".
PS2.
A Disney niech se w rzyć wsadzi te swoje bajeczki z Emmą Watson, które są ledwie popłuczynami po historii Nivellena. I kropka.
PS3.
Niniejsza "recenzja" tyczy się wersji audio całego zbioru opowiadań Pana Andrzeja Sapkowskiego pod tytułem "Ostatnie Życzenie" niezależnie, czy został on wydany w wersji składającej się z sześciu czy też z dwóch części.
Przez te wszystkie lata "Ostatnie Życzenie" czytałem wielokrotnie od deski do deski, bądź też na wyrywki. Teraz przyszła kolej jego wersję udźwiękowioną.
Przyznam się szczerze, iż zakupiłem i przesłuchałem wydanie markowane logiem SuperNOWEJ w postaci dwóch dysków CD z plikami mp3.
Przesłuchałem, i cóż... Jestem zachwycony! Genialnie zrealizowane słuchowisko. Aktorzy (a...
2017-08-23
2017-08-23
2018-01-29
Cholera... Bodajże pierwszy raz zdarzyło mi się, iż po przeczytaniu albumu komiksowego kołacze mi się w łepetynie pół miliona myśli, których nijak nie mogę zebrać do kupy... Jedynym słowem, które mogę sensownie wyartykułować jest "Wooow!!!"
Wybitne dzieło wybitnego Francuza.
Komiks o wielu twarzach i obliczach... Przede wszystkim historyczny, ale również jako hołd złożony prze Pana Autora morzu i jego ludziom, który następnie przeobraża się w opowieść o dzikiej Afryce oraz wielki manifest abolicjonizmu.
Komiks napisany wręcz fenomenalnie. Moim skromnym zdaniem może on śmiało stawać w jednym szeregu z dziełami Defoe, Stevensona, Haggarda, Londona, czy nawet Verne'a.
Komiks, który kończą słowa jego bohaterki "Piątek, 29 marca 1782 roku.. Tego dnia uświadomiłam sobie, że mam dopiero osiemnaście lat... i całe życie przed sobą".
Mistrzostwo świata!
Zdecydowany kanon komiksu!
PS.
Wszystkim miłośnikom superbohaterszczyzny polecam serdecznie zapoznanie się z niniejszym albumem, aby odkryli wreszcie czym różni się inteligentny komiks od sieczki zza wielkiej wody (którą notabene sam również w zatrważających ilościach czytuję).
PS2.
Obowiązkowo zabiorę się za cykl drugi "Pasażerów Wiatru", gdy tylko ochłonę i dojdę do siebie po cyklu pierwszym.
Cholera... Bodajże pierwszy raz zdarzyło mi się, iż po przeczytaniu albumu komiksowego kołacze mi się w łepetynie pół miliona myśli, których nijak nie mogę zebrać do kupy... Jedynym słowem, które mogę sensownie wyartykułować jest "Wooow!!!"
Wybitne dzieło wybitnego Francuza.
Komiks o wielu twarzach i obliczach... Przede wszystkim historyczny, ale również jako hołd złożony...
2018-02-18
Niby jedna z wielu interpretacji morderstw z Whitechapel oraz legendy Kuby Rozpruwacza. Niby, gdyż "Prosto z piekła" jest niczym gruda węgla, z której genialny szlifierz, zwany Alanem Moorem, stworzył przepiękny diament. "Prosto z piekła" jest dziełem fenomenalnym. Monumentalnym. Można wręcz rzec, iż Kompletnym. Przytłaczającym czytelnika swymi rozmiarami, mnogością wszelakich wątków i aluzji. Zapierającą wręcz dech w piersi dbałością o detale (najdobitniej prezentują ją przypisy, które same w sobie mogłyby zostać wydane drukiem jako szczegółowe opracowanie naukowe dotyczące Kuby Rozpruwacza).
Rzecz iście genialna. Pan Moore kupił mnie, jako czytelnika, w stu dwudziestu procentach. Jestem skłonny przyznać, iż jego interpretacja legendy Kuby Rozpruwacza jest prawdziwa w każdym detalu (pamiętajmy iż doktor Gull był osobą nasiąkniętą do szpiku kości masońskim bełkotem, zaś wylew, którego doświadczył niechybnie spowodował spore spustoszenie w jego mózgu, stąd też jego wizje prowadzące wprost do obłędu są jak najbardziej prawdopodobne).
Owe dzieło zilustrował Australijczyk Eddie Campbell, który w przeciwieństwie do Pana Moore'a znany był mi wcześniej z niczego. Kreska Eddie'go Campbella jest niczym wiktoriański Londyn - na pierwszy rzut oka koszmarnie brudna i niechlujna, wręcz odpychająca, ale przy dłuższym obcowaniu okazuje się być niezwykle szczegółowa (zwłaszcza przy prezentacji architektury). I choć zapewne wiele osób się ze mną nie zgodzi idealnie dopasowuje się do dzieła Moore'a. Nie zapominajmy również, iż album niniejszy powstawał w odcinkach na przełomie sześciu lat, dzięki czemu możemy zabawić się w śledzenie rozwoju artystycznego kreski Pana Campbella.
Niestety muszę przyznać, iż album niniejszy nie jest przeznaczony dla każdego czytelnika. Do lektury skutecznie mogą zniechęcać rozmiary dzieła Moore'a, niewiarygodne nawarstwienie wątków, ogrom komentarzy, których czytanie co prawda nie jest konieczne, ale moim skromnym zdaniem ich nieznajomość psuje frajdę z lektury (i to koszmarnie psuje) oraz (niestety) kreska Pana Campbella (niestety, gdyż w przypadku komiksu jednym z najważniejszych kryteriów zakupu bywają właśnie rysunki). Jednak osoby, które wytrwają przy lekturze na pewno tego nie pożałują.
Sam muszę się przyznać, iż "Prosto z piekła" zdołałem przeczytać dopiero za drugim podejściem. Polecam moją metodę - tydzień, bądź dwa, urlopu i totalne skupienie na lekturze. U mnie pomogło.
Jestem bardzo zdeterminowany, by z niniejszym dziełem obcować jeszcze nie raz... i nie dwa... bo warto, diabelnie warto.
Na samiuśki koniec pozwolę sobie powtórzyć za Panem Alanem Moorem dedykację do "Prosto z piekła":
"Polly Nichols, Anna Chapman, Liz Stride, Kate Eddows i Marie Jeannette Kelly. Wy i wasz zgon: jedynie tych rzeczyśmy pewni. Dobranoc, drogie panie".
PS.
Mnie osobiście bardzo zaciekawiła podróż dorożką Gulla i Netleya po ulicach Londynu. Bardzo dziwnym zbiegiem okoliczności jest ona o wiele spokojniejszą, kulturalniejszą i niezmiernie wiarygodniejszą wariacją galopad Roberta Langdona. Niepokoi jedynie fakt, iż Dan Brown pisywał swoje powieści dekadę po ukończeniu "Prosto z piekła". Czyżby mały plagiacik, tudzież mocarna inspiracja? Ciekawe...
Niby jedna z wielu interpretacji morderstw z Whitechapel oraz legendy Kuby Rozpruwacza. Niby, gdyż "Prosto z piekła" jest niczym gruda węgla, z której genialny szlifierz, zwany Alanem Moorem, stworzył przepiękny diament. "Prosto z piekła" jest dziełem fenomenalnym. Monumentalnym. Można wręcz rzec, iż Kompletnym. Przytłaczającym czytelnika swymi rozmiarami, mnogością...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-21
Oto książka, która podczas czytania wlazła mi bezczelnie do głowy, siedzi w niej już od wielu miesięcy i nijak wyleźć nie chce.
Oto książka straszna, która mnie osobiście przeraziła. A przeraziła mnie nie tym, co możemy w niej wyczytać, ale tym, jak bardzo to wszystko jest prawdopodobne, i jak niewiele oddzielało ludzkość (a zwłaszcza nasz biedny kraj) od tego, o czym ona opowiada. I gwoli ścisłości nie chodzi mi o czasy obecne, ale o okres sowieckiej niewoli, czyli o te 49 lat, podczas których w naszym kraju stacjonowała armia czerwona (1944-1993).
Oto książka o komunistach napisana przez byłego komunistę, którego po "wycieczce" na wojnę domową w Hiszpanii jego "towarzysze" skutecznie z komunizmu wyleczyli! Pomimo faktu, iż można ją przyrównać do dowolnej ideologii nacjonalistycznej (którą wszak jest również komunizm), opowiada ona o komunistach rządzących światem. Tak, Wielki Brat nie jest faszystą. On jest komunistą. I radzę pamiętać o tym wszystkim, a zwłaszcza wojującym lewakom.
Oto książka, która podczas czytania wlazła mi bezczelnie do głowy, siedzi w niej już od wielu miesięcy i nijak wyleźć nie chce.
Oto książka straszna, która mnie osobiście przeraziła. A przeraziła mnie nie tym, co możemy w niej wyczytać, ale tym, jak bardzo to wszystko jest prawdopodobne, i jak niewiele oddzielało ludzkość (a zwłaszcza nasz biedny kraj) od tego, o czym ona...
2017-05-04
Zdarzyło mi się obcować z kilkoma dziełami genialnymi. "To" Kinga, "Władca Pierścieni" Tolkiena, "Jonathan Strange i Pan Norell" Suzanny Clarke, siedmioksiąg wiedźmiński Sapkowskiego, "Pieśń Lodu i Ognia" Martina oraz... "Strażnicy" Moore'a i Gibbonsa. Już sam fakt, iż komiks stawiam na równi z dziełami literatury fantastycznej powinien starczyć za samą recenzję. Alan Moore stworzył dzieło kompletne. Istny majstersztyk z nietuzinkowymi bohaterami oraz zagmatwaną i wielowątkową fabułą, a wszystko to podlał gęstym sosem zimnowojennej nieuchronnie nadciągającej nuklearnej apokalipsy.
Rysunki Dave'a Gibbonsa są co najwyżej poprawne, ale idealnie wkomponowują się w scenariusz Moore'a. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, by ten komiks wykreowała kreska innego rysownika.
Muszę się przyznać, iż niemiłosiernie rozwlekałem czytanie "Strażników", by jak najdłużej móc delektować się dziełem Moore'a i Gibonsa. Lecz za każdym razem, gdy do niego powracałem zachwycony pochłaniałem kolejne strony niczym rasowy maniak.
Prawdziwy majstersztyk.
Zdecydowanie zasługuje, by zaliczyć go do Kanonu Komiksu. Jest to jeden z komiksów, po które powinien sięgnąć każdy, kto oć odrobinę interesuje się szeroko pojętą fantastyką.
Oceną może być jedynie dycha, gdyż więcej dać nie można...
PS.
Jak sobie uświadomię ile pomysłów rodem ze "Strażników" zerżnął bezczelnie Millar w swoich "Wojnach Domowych" i innych "Kick-Assach", to aż mnie ogarnia ogromna trwoga...
PS2.
A jak jeszcze do tego pomyślę sobie, jakież to "dzieła" obecnie płodzi Alan Moore ("necronomicon" i jemu podobne), to trwoga mnie ogarnia jeszcze ogromniejsza...
Zdarzyło mi się obcować z kilkoma dziełami genialnymi. "To" Kinga, "Władca Pierścieni" Tolkiena, "Jonathan Strange i Pan Norell" Suzanny Clarke, siedmioksiąg wiedźmiński Sapkowskiego, "Pieśń Lodu i Ognia" Martina oraz... "Strażnicy" Moore'a i Gibbonsa. Już sam fakt, iż komiks stawiam na równi z dziełami literatury fantastycznej powinien starczyć za samą recenzję. Alan Moore...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-04
2017-05-11
1978 był bardzo dobrym rokiem. Wówczas święty Polak został Papieżem, a w dalekiej Ameryce sześćdziesięciojednoletni Will Eisner wydał album komiksowy (pierwszy tom prezentowanej tu trylogii), który okrzyknięto pierwszą powieścią graficzną.
Pana Eisnera chyba przedstawiać nie trzeba. Nie darma racji najważniejsza nagroda komiksowa nosi jego imię.
Mistrz i basta.
Mistrzowski jest również niniejszy album składający się z pierwotnie osobno wydanych trzech komiksów, których akcja toczy się na Dropsie Avenue, uliczce na nowojorskim Bronksie (a dokładniej w kamienicy czynszowej numer 55 i w jej okolicach). Genialna opowieść obyczajowa (częściowo autobiograficzna) opisująca ludzi żyjących w czynszówce. Ich tragedie, sukcesy, życie rodzinne, romanse, problemy z pracą, ubóstwem, troską o rodziny i przyjaciół w ogarniętej wojną Europie. Po prostu samo życie. Uwielbiam takie opowieści. Napisane z głową i przepięknie zilustrowane kreską odrobinę kreskówkową.
Cud miód i malina.
Szkoda tylko, iż ci durni Amerykańcy nie poszli w ślady swojego wielkiego mistrza i dalej produkują na kopy sieczkę z superbohaterami, zaś kontynuatorzy powieści graficznych Willa Eisnera kojarzeni są w Stanach z niezależnymi wydawnictwami i komiksem undergroundowym.
Wielka szkoda...
Moje kolejne podejście na egmontowego Kanonu Komiksu i kolejny strzał w dziesiątkę. Dobra robota Panie Kołodziejczak. Oby tak dalej.
1978 był bardzo dobrym rokiem. Wówczas święty Polak został Papieżem, a w dalekiej Ameryce sześćdziesięciojednoletni Will Eisner wydał album komiksowy (pierwszy tom prezentowanej tu trylogii), który okrzyknięto pierwszą powieścią graficzną.
Pana Eisnera chyba przedstawiać nie trzeba. Nie darma racji najważniejsza nagroda komiksowa nosi jego imię.
Mistrz i...
2020-01-04
2018-03-16
Niby to wielki hicior, ale wielkim fanem kryminału nigdy nie byłem, więc olałem sobie tę opowieść, gdy wydawała ją Mandragora. Spłynął po mnie również fakt, iż Mandragora splajtowała pozostając historię rozgrzebaną w połowie...
Teraz zaczął toto wydawać Egmont, a mi coś odkorbiło i zakupiłem pierwsze wydanie zbiorcze, chociaż kosztowało niemało. Skoro już zakupiłem, postanowiłem przeczytać, i... i przez pierwsze kilkadziesiąt stron, czyli przez pierwszą opowieść, męczyłem się niemiłosiernie, wyklinając siebie samego w duchu za wywalenie kasiory w błoto. A później... Nagle trzepnęło mnie i zaskoczyłem... Przecierając oczy ze zdumienia pochłonąłem pozostałe niemal czterysta stron, a na koniec stwierdziłem "kurna, ależ to jest zarąbiste"!!! Aktualnie jestem wiernym akolitą Stu Naboi!
Opisywanie fabuły mija się z celem, gdyż zrobiły to przede mną całe tabuny fanów tej serii.
Jeżeli zaś chodzi o autorów... Zespół Azarello & Risso przeszedł już do historii komiksu, jako jeden z genialnych duetów płodzących wyłącznie dzieła wiekopomne. Trzeba coś więcej dodawać? Może jedynie to, iż zgadzam się z powyższą tezą w 120 procencikach.
Drugi tom już niebawem, więc czekam z niecierpliwością.
Sto Kulek rządzi i kropka!!!
PS.
Niniejszy album zawiera pierwsze cztery tomy wydania Mandragory, bądź początkowe 19 zeszytów wydania oryginalnego pierwotnego, oraz króciutką opowiastkę z albumu "Vertigo Winter's Edge #03".
Niby to wielki hicior, ale wielkim fanem kryminału nigdy nie byłem, więc olałem sobie tę opowieść, gdy wydawała ją Mandragora. Spłynął po mnie również fakt, iż Mandragora splajtowała pozostając historię rozgrzebaną w połowie...
Teraz zaczął toto wydawać Egmont, a mi coś odkorbiło i zakupiłem pierwsze wydanie zbiorcze, chociaż kosztowało niemało. Skoro już zakupiłem,...
Moja pierwsza dycha na tym portalu. Znajomi mi wytykają, że za bardzo wybredny jestem i czepiam się niemiłosiernie o byle pierdoły. Jeżeli faktycznie tak jest, to ta dycha mówi sama za siebie...
Polecać chyba nikomu nie muszę, więc pozostaje mi tylko życzyć milej lektury i rozglądać się za Starciem Królów.
PS.
Panie Martin, wart Pan jesteś każdego słóweńka z tego bezmiaru peanów pochwalnych. Oj wart, wart...
Moja pierwsza dycha na tym portalu. Znajomi mi wytykają, że za bardzo wybredny jestem i czepiam się niemiłosiernie o byle pierdoły. Jeżeli faktycznie tak jest, to ta dycha mówi sama za siebie...
więcej Pokaż mimo toPolecać chyba nikomu nie muszę, więc pozostaje mi tylko życzyć milej lektury i rozglądać się za Starciem Królów.
PS.
Panie Martin, wart Pan jesteś każdego słóweńka z tego bezmiaru...