-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński26
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać402
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2024-04-16
2024-01-02
2023-12-29
https://wypozyczone.blogspot.com/2023/12/powiedz-przepraszam.html
Wy wszyscy, którzy zaglądacie na Wypożyczone, pewnie zauważyliście, że mam słabość do literatury skandynawskiej. I że wielokrotnie zachwalałam wydawaną przez Wydawnictwo Poznańskie Serię Dzieł Pisarzy Skandynawskich. W 2022 roku ukazała się w niej kolejną powieść Norweżki Helgi Flatland pt. „Ostatni raz” (wcześniej, w 2019 r. w serii ukazała się jej „Współczesna rodzina”). Przeczytałam, przemyślałam, a teraz podzielę się z Wam moją opinią i powiem, dlaczego warto sięgnąć po „Ostatni raz”.
Po prostu dlatego, że każdy się w tej powieści odnajdzie… Bo nie ma na tym bożym świecie ani jednej osoby (jestem tego pewna niemal w stu procentach!), której przynajmniej od czasu do czasu nie denerwowałaby własna matka…
Ale zacznijmy od początku, a zaczyna się od mordowania kur. Wybija je Anne - mieszkająca samotnie starsza kobieta, niegdyś nauczycielka, niesamowicie samodzielna i sprawna fizycznie a także zaradna życiowo osoba. Czemu więc to robi? Przecież opieka nad ptactwem nie przekracza jej możliwości? Anne morduje kury w reakcji na otrzymaną diagnozę - rak jelita grubego. Operacja w najbliższy wtorek…
Anne dzieli się tą informacją ze swoimi dziećmi oraz z mężem. Z tym, że mąż Gustav przebywa w domu opieki i Anne nie ma pewności, czy zrozumiał coś z tego co mu powiedziała, bo po wielu wylewach Gustav w zasadzie nie ma kontaktu ze światem zewnętrznym. Syn Anne - Magnus reaguje typowym dla najmłodszego w rodzinie dziecka buntem i gniewem skierowanym nie wiadomo przeciwko komu, a także strachem. Jego starsza siostra Sigrid, lekarka, być może ze względu na wykonywany zawód a być może ze względu na coś zupełnie innego przyjmuje wiadomość o chorobie matki z zadziwiającym opanowaniem.
W tym momencie opowiadanej przez Flatland historii narracja już wyraźnie rozdziela się na dwa głosy: matki i córki, Anne i Sigrid, a mnie zaczyna zdecydowanie bardziej interesować ten drugi.
Sigrid. Z jednej strony można o niej powiedzieć, że jest kobietą sukcesu - wyrwała się z małej miejscowości, dokończyła studia pomimo tego że bardzo młodo zaszła w ciążę a ojciec jej córki Mii - Jens (skądinąd również lekarz) ulotnił się bardzo szybko z ich życia. Związała się z Aslakiem, swoim przyjacielem z dzieciństwa, urodziła mu syna Viljara. Pracuje, wychowuje dzieci, tworzy partnerski związek… Niejeden i niejedna mogliby jej tylko zazdrościć. A jednak w Sigrid zalegają pokłady żalu i poczucia niesprawiedliwości. Jakby przez cały ten czas od opuszczenia rodzinnej miejscowości usiłowała udowodnić sobie i matce że jest wystarczająca, dość dobra. Jakby ta jedna informacja o chorobie Anne i wypływające z niej konsekwencje, czyli konieczność częstszych wizyt, zburzyły zbudowaną przez Sigrid fasadę i odsłoniły prawdę.
A prawdą jest że Sigrid czeka aż matka przyzna, że popełniła błędy w stosunku do niej, że zajęta opieką nad mężem, zaniedbała córkę, że tym samym wpłynęła pośrednio na szereg błędnych decyzji podejmowanych przez dziewczynę. Sigrid chce przeprosin.
Sigrid chce też poczuć wreszcie, że to co ją łączy z Aslakiem to miłość albo żeby Jens, który ponownie pojawił się w życiu rodziny i nawiązał kontakt z prawie dorosłą już Mią, dał jej znak, że chce z nią być.
Sigrid chce, żeby wszystko wreszcie się wyprostowało…
Anne w ogóle nie wie o co Sigrid ma pretensje, jej wspomnienia z przeszłości wyglądają inaczej niż wspomnienia córki i kobieta, zmagająca się przecież z własną budzącą przerażenie i wyniszczającą fizycznie chorobą, nie rozumie czego Sigrid od niej oczekuje.
Jens, który ma żonę, nie jest zainteresowany poważnym związkiem z matką Mii, a Aslak, taki trochę poczciwy popychajło, chyba jest już zmęczony rolą „tego drugiego” w życiu Sigrid i jeszcze kilka jej niezręcznych wypowiedzi i zachowań a na dobre się od niej odsunie.
Oczywiście, jestem pewna, że niektórzy z was czytając „Ostatni raz” skupią się na Anne i jej sposobie patrzenia na wydarzenia. Na pretensjach córki, których kobieta nie rozumie, bo przez całe swoje życie robiła co uznawała za najlepsze nie dla siebie ale dla wszystkich. Na stopniowym traceniu sił. Na stopniowym traceniu decyzyjności, kiedy wraz z rozwojem choroby i - powiedzmy to wprost - zmierzaniem ku śmierci, wszyscy inni, to znaczy lekarze i dorosłe dzieci, zdają się wiedzieć lepiej i przyznawać sobie większe prawo do decydowania o losie Anne, tym samym odmawiając go jej…
Ale dla mnie jednak to Sigrid jest w „Ostatnim razie” postacią wiodącą i ważniejszą. Bo Anne umrze w poczuciu, że robiła w życiu wszystko najlepiej jak potrafiła. A Sigrid będzie żyła zastanawiając się, co robi źle…
Myślę, że „Ostatni raz” nie jest i nie będzie uznany za arcydzieło literatury norweskiej. Bo tak naprawdę niczym szczególnym nie zaskakuje i nie odbiega od panującej na Północy mody na opisywanie rodziny w sytuacji kryzysowej, w jakimś trudnym doświadczeniu (swoją drogą to dla mnie niesamowicie ciekawe, że w całej literaturze europejskiej to właśnie Skandynawowie wszelkich problemów i ich rozwiązań szukają właśnie w relacjach rodzinnych).
Ale jest to powieść dobra. Napisana bardzo sprawnie językowo (tu oczywiście ukłon w stronę tłumaczki - Karoliny Drozdowskiej). I poruszająca tematy (o czym pisałam już na początku), które przecież dla każdego z nas na jakimś etapie życia są istotne.
Jeśli więc choć raz oczekiwaliście od matki, ojca, siostry, brata czy kogokolwiek bliskiego, słowa „przepraszam” i liczyliście, że dopiero gdy je usłyszycie wasze życie się poskłada, to tak jak ja będziecie w stanie zaprzyjaźnić się z Sigrid i przez niemal trzysta stron czekać, czy wydarzy się cud przeprosin i uwolnienie od dźwiganego latami ciężaru żalu.
Mg
https://wypozyczone.blogspot.com/2023/12/powiedz-przepraszam.html
Wy wszyscy, którzy zaglądacie na Wypożyczone, pewnie zauważyliście, że mam słabość do literatury skandynawskiej. I że wielokrotnie zachwalałam wydawaną przez Wydawnictwo Poznańskie Serię Dzieł Pisarzy Skandynawskich. W 2022 roku ukazała się w niej kolejną powieść Norweżki Helgi Flatland pt. „Ostatni raz”...
2023-12-18
https://wypozyczone.blogspot.com/2024/04/na-kacu.html
Dawno, dawno temu, jakoś tak tuż po maturze, przeczytałam „Łuk triumfalny” Remarque’a. Po tej lekturze zostało we mnie pewne dziwne zafascynowanie calvadosem, który w książce namiętnie popijają bohaterowie, którego nazwa w dodatku brzmi według mnie niezwykle światowo i wyrafinowanie, którego też nigdy w ustach nie miałam, nie mogłam się więc rozczarować zderzeniem moich wyobrażeń z rzeczywistością. Po prostu „Łuk triumfalny” przez te wszystkie lata równa się dla mnie calvados.
Niestety, to skojarzenie powieści (wielkiej niewątpliwie) z gatunkiem alkoholu nie powtórzy się w przypadku książki „Tu nie ma nic” Krystiana Janika. Bo po pierwsze - nie ma jak porównywać Janika z Remarquem, nie ta klasa, choć powieść Janika nie jest zła. Po drugie - gdybym jednak miała porównywać to musiałabym zamiast calvadosem zacząć się fascynować żołądkową gorzką…
Powieść Janika spodobała mi się od pierwszej strony i czytało się ją w miarę płynnie (oprócz kilku słabszych momentów, o których za chwilę). Wydawało mi się, że oto mam przed oczyma wgląd w życie ludzi z wioski pod Tarnowem, których najłatwiej byłoby mi określić mianem „prostych” - takich, którzy nie spędzają całych dni nad zastanawianiem się kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, ale którzy żyją chwilą a ucieczki od rzeczywistości szukają w prostych rozrywkach - tu akurat w meczach piłki nożnej, grillowaniu i piciu alkoholi, z wyraźnym wskazaniem na wspomnianą już żołądkową gorzką. Z założenia to koncept ciekawy i wcale nie aż tak mocno wyeksploatowany literacko. Mogło więc być świetnie…
Czas akcji: 2018 rok, mundial w Rosji. Główni bohaterowie: Jadzia, ponad pięćdziesięcioletnia żona i matka, która po swojemu zmaga się z życiem - pijącym mężem Wieśkiem, który od czasu do czasu lubi jej przywalić i dorosłymi już prawie dziećmi - Wiolą, Dorotką i Dominikiem (synem, który dzielnie kroczy śladami ojca i też czasem rękę na mamusię podniesie). Jadzia nie rozkminia za bardzo filozoficznych pytań o sens istnienia. Jadzia skupia się na tym, żeby nie zdenerwować Wieśka, żeby na czas podać zakąski do wódki, żeby pokierować dziećmi tak, żeby wyszły na ludzi (uwaga, mamusia należy do tych mamuś, które uważają, że studia wyższe są absolutną stratą czasu i nic dobrego nie przynoszą, dlatego naukowe ambicje Dorotki traktuje z dużą niechęcią i stara się wybić dziewczynie z głowy polonistykę na ujocie). Przy czym jest osobą która nie widzi, że żyje w jakimś absolutnie niedopuszczalnym systemie, w którym szczytem kobiecych ambicji jest posiadanie męża, a mąż ten ma wszelkie prawa do zalewania się w trupa i lania kogo popadnie. Tak po prostu jest według Jadzi urządzony świat. I tyle. I wszyscy, którzy z politowaniem patrzą na jej sińce i podbite oczy, zwłaszcza zaś sąsiadki albo panie ekspedientki w spożywczym, są paskudnymi plotkarami i wścibskimi, zawistnymi babami, które na pewno skrycie zazdroszczą jej Wieśka. Bo przecież Wiesiek, jak i zresztą cała rodzina Gorzałków, to porządny człowiek, który ma własną firmę budowlaną i citroena c4, a że go czasem poniesie, to już niczyja sprawa tylko jej, Jadzi. Więc niech się zainteresują swoimi chłopami!
Cudna to bohaterka.
Zgrzytnęło mi w niej po raz pierwszy, gdy zaczęła wyjaśniać, jak to się zna na piłce nożnej. No sorry, że tak po angielsku się wypowiem. Ale ta znajomość piłki zupełnie mi do niej nie pasowała. Jeszcze bym zrozumiała, że kobieta wie, co to jest spalony. To akurat da się jakoś wytłumaczyć. Ale że pamięta kto z kim grał i wygrał w rozgrywkach grupowych Euro2012? Naprawdę?
Wtedy po raz pierwszy przemknęło mi przez myśl, że Krystian Janik w swojej powieści chce się pochwalić własną znajomością historii rozgrywek futbolowych. A że nie bardzo ma pomysł, kto by mógł jakoś w swoich wypowiedziach nawiązywać do występów naszej kadry narodowej - to wziął pierwszego z brzegu bohatera, tak się złożyło, że naszą Jadzię, i bach! kazał jej wypowiadać teksty, o których przeciętna kobieta lat pięćdziesiąt parę z podtarnowskiej wsi nie ma raczej pojęcia.
Mógłby to już raczej robić Jacek, nasz drugi wiodący bohater (wiodący dlatego, że on również staje się - obok Jadwigi - narratorem powieści). Jacek jest bowiem licealistą, który w zasadzie nawet jeśli nie szczerze, to ze względów związanych z problemami akceptacji w grupie rówieśniczej mógłby się orientować w terminarzu i wynikach rozgrywek. A on nie właśnie (może dlatego, że już Jadzia wzięła na siebie ten ciężar - ona przecież pojawiła się w powieści jako pierwsza). Jacek za to wnikliwemu czytelnikowi da wgląd w to, kto jest kim na polskiej scenie muzyki rozrywkowej, ze szczególnym uwzględnieniem metalu: Nergala z Behemothem i innych, których jednak nie zapamiętałam… Czy muszę dodawać, że te przywoływane tytuły utworów i nazwy zespołów nic do akcji nie wnoszą? Chyba nie…
No dobrze, ale czy jest tu w ogóle jakaś akcja? Znowu - wydawało mi się, że tak. Jacek jest kolegą Tomka. Tomek zakochuje się w Dorotce Gorzałkównie i zakłada, że najszybciej do serca dziewczyny dotrze, zyskując akceptację tatusia Wieśka. A akceptację Wieśka, jak już pewnie się zorientowaliście, zyskać można głównie pijąc z nim alkohol. Żołądkową gorzką na przykład, albo co tam jest pod ręką.
Tomek więc pije z teściem in spe, czym zamiast akceptacji Dorotki załatwia sobie dozgonną wręcz niechęć Jadzi. Już, już przed oczami rysuje nam się tragedia antyczna… I zostaje jakoś zgubiona na wybojach fabularnych, w których co najmniej dwa razy już prawie nam się wydaje, że jesteśmy świadkami nieoczekiwanego zgonu (może więc będzie wątek kryminalny?), jeden z bohaterów zaczyna widzieć ducha kolegi od picia (czyżby proza psychologiczna z rozbudowanym studium popadania w obłęd?), Dorota nie porzuca marzeń o wyrwaniu się z domu i wydaje się, że jest w stanie przekonać również Tomka do wyjazdu w wielki świat (love story?). Ale nie, proszę państwa. Każdy z tych wątków, zawiązanych bardzo zgrabnie, zostaje urwany, a jeśli nawet jest jakoś zakończony, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na szybko i jakoś bez głębszego przemyślenia.
Co więc dostajemy? Nic.
I teraz być może popełnię nadinterpretację, ale chyba to właśnie mieliśmy dostać. W końcu zapowiedział nam to już tytuł „Tu nie ma nic”. Może więc moje lekkie rozczarowanie powieścią Janika, która naprawdę miała potencjał na bardzo dobrą literaturę na wysokim poziomie, było przez autora zamierzone. Może chciał on właśnie opisać świat prowincjonalnych miejscowości i prowincjonalnych ludzi z wąskimi horyzontami, w którym urywają się wątki a historie, nawet jeśli zapowiadają się świetnie, nie znajdują swojego zakończenia. Może tak właśnie wygląda życie tysięcy Wieśków i Jadwig, Jacków, Tomków i niestety również Dorotek…
To świat, w którym nie ma wspaniałego Paryża, gorącej miłości Ravika i Joanny i calvadosu. To Odchylice, z których nie da się uciec, a jeśli nawet, to niedaleko - do Tarnowa, do pracy w Azotach. Tutaj zamiast miłości jest lanie a zamiast calvadosu wszelkiego rodzaju alkohole po których się wymiotuje (choć w powieści jest to nazwane dosadniej oczywiście).
Cóż, w „Tu nie ma nic” zobaczyłam potencjał, który jednak się nie spełnił. Przez Jadzię znającą się na piłce, przez Jacka, który opowiada o konkretnych ulicach w Tarnowie, jakbym co najmniej pytała go o drogę w obcym mieście, przez moje zastanawianie się, skąd ci licealiści mają pieniądze na kupowanie alkoholi (rodzice im dają?), dlaczego Jacek wie, ile lat ma ekspedientka w sklepie (przecież nie ma tego wypisanego na czole) i dlaczego na miłość boską nikt z tych młodych ludzi po zachlewaniu się w trupa nie ma na drugi dzień kaca? To ostatnie chyba najbardziej mnie frapuje.
Może dlatego, że ja mam jakiegoś lekkiego czytelniczego kaca po lekturze powieści Janika. Jak czytałam - było dobrze, po przeczytaniu pozostał niedosyt, ból głowy, suchość w ustach, pragnienie innej literatury… Kac po prostu.
Jeśli więc chcecie sami sprawdzić, jakie wrażenia na was wywrze „Tu nie ma nic”, to pamiętajcie, że pijecie… yyy… to znaczy czytacie na własną odpowiedzialność!
Mg
https://wypozyczone.blogspot.com/2024/04/na-kacu.html
więcej Pokaż mimo toDawno, dawno temu, jakoś tak tuż po maturze, przeczytałam „Łuk triumfalny” Remarque’a. Po tej lekturze zostało we mnie pewne dziwne zafascynowanie calvadosem, który w książce namiętnie popijają bohaterowie, którego nazwa w dodatku brzmi według mnie niezwykle światowo i wyrafinowanie, którego też nigdy w ustach nie...