Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Leśna głusza, szemrzący w oddali strumyk, odgłosy zwierząt. Cuda natury. Czego chcieć więcej? By życie w takim miejscu nigdy się nie skończyło, a ludzkie sąsiedztwo nigdy nie zawitało do naszego azylu. Takie marzenia tyczą się niejednego leszego i niejednej boginki, lecz ludzi jak na złość wszędzie więcej i więcej. Co począć? Jak temu przeciwdziałać? Jak zachować puszczę, taką pierwotną? Jednak czy wszyscy ludzie są tacy źli? Czy są tacy, co szanują leśne stwory i matkę ziemię? Czy potrafią przeciwstawić się swoim ziomkom i wytłumaczyć, by nie niszczyli darów przyrody?
Tak mogłyby wyglądać rozważania mieszkańców słowiańskich lasów, gdyby rodzima wiara wciąż trwała. Czy byłby możliwy kompromis między nimi a ludźmi? Jak przebiegałaby taka koegzystencja? Co w razie naruszeń wspólnie poczynionych postanowień? Kto sądziłby rzezimieszków? Jakie byłyby kary?
Mój świat stanął na głowie za sprawą powieści pasjonatki mitologii wszelakich, Magdaleny Wolff. Drugi tom serii "Moc Korzeni" pt. "Szata z piór" jest głęboko inspirowany i osadzony w słowiańskich realiach wierzeniowych, gdzie ludzie żyją obok stworza i bogów, wpływając na siebie wzajemnie. To świat, gdzie legendy i baśnie przeplatają się z rzeczywistością, a historia jest wielce poważana i stanowi punkt wyjścia dla wyobraźni autorki. Skąd jestem tego taka pewna?
Na początek warto przyjrzeć się geografii uniwersum Wolff. Sławianie, ich zachodni sąsiedzi mocno podchodzący pod niemieckojęzyczne narody, północni - z ich pierwotnymi nordyckimi bogami oraz co ważne - aspekty religijne, tj. politeistyczni Sławianie i monoteistyczni mirianie. Czy czegoś Wam to nie przypomina? Właśnie. Nasza własna historia, lecz czytelniku pamiętaj, to powieść fantastyczna, a nie historyczna.
O czym opowiada "Szata z piór"? Warcisława, zwana również Wreną, wyłania się z lasu w towarzystwie Szarego i rusza ku swemu przeznaczeniu, by odzyskać odebraną jej podstępem ojcowiznę i pomścić śmierć najbliższych. W lesie przeszła już próby u Baby Jagi, pokonała liczne przeszkody, walczyła ze żmijem. Przeżyła. Co może ją spotkać wśród ludzi? Na kogo będzie mogła liczyć, a kto ją zdradzi? Kto stanie jej się powiernikiem i przyjacielem, a kto wrogiem? Dziewczyna musi udać się do Świerków, kuzynostwa, by zyskać wsparcie w swojej sprawie i udowodnić, że warto iść za nią. Poza tym czeka ją jeszcze podróż do kniazia Dargorada, najbardziej wpływowego pana po tej stronie puszczy. Co jeszcze kryje się za rogiem?
Wacia dojrzała, wie, co jest jej celem, ale bywa zagubiona, niepewna siebie, musi zakładać maski wśród obcych, by chcieli ją wesprzeć. Jest młodą dziewczyną, którą los już srodze doświadczył. Nieszczęśliwe małżeństwo, śmierć bliskich, utrata domu i konieczność szybkiego dojrzenia do bardzo ważnych i odpowiedzialnych decyzji, brzemiennych w niespodziewane skutki. Jak na ten wiek to za wiele na jedną osobę, lecz przy pomocy prawdziwych przyjaciół ma szansę na powodzenie i zrozumienie samej siebie. Jej postać spina całą fabułę, jest barwna, niejednoznaczna, dająca się lubić i poznać. Jest kimś, komu warto zaufać, otworzyć się przed nią. Jest szczera i lojalna. O swoich walczy jak lwica.
Jastrzębcówna to główna bohaterka kobieca, ale nie można pominąć pozostałych. Równie ważna jest Gerda von Hewen, na zewnątrz nieustępliwa, odważna, śmiało krocząca przed siebie, a w środku niepewna, łaknąca akceptacji i miłości. Warto też bliżej przyjrzeć się Mirce, kapłance i podopiecznej Pężyrki. Choć młoda i nieco zagubiona w swoich uczuciach, to wie, co ważne i dobre. Ma ogromne serce. Jest jedną z tych, która może pomóc Waci w powrocie do domu.
Kobiety u Magdaleny Wolff są różnorodne. Jedne - pionki w grze mężczyzn, inne - same stawiają warunki i poruszają nitkami kukiełek. Jednak każda z nich ma własne marzenia, motywacje i lęki. W sytuacjach podbramkowych potrafią być silne, stanowić opokę dla innych, zepchnąć złe wspomnienia daleko i przemienić je w moc. Są potężne swoją kobiecością, nie ciałem, lecz duchem. Waleczne. Dążące do swoich racji. Wiele z nich jest godnych naśladowania.
Spośród mężczyzn warto zwrócić uwagę na Snowida, Winanda i Lestka (sic!). Towarzyszą bohaterkom, są przyczyną ich trosk i radości. Bywają przyjaciółmi, kochankami i wrogami. Mają w sobie coś, co przykuwa uwagę i nie pozwala odwrócić od nich oczu. To mężczyźni z tajemnicą, z tzw. przeszłością. Choć są tak różni i odmienni od siebie... bez nich ta historia byłaby pusta. Są tym niespokojnym duchem, który napędza fabułę, może nawet nieświadomie, a przy okazji uczą. Otwierają przed czytelnikiem nowe horyzonty, nowe możliwe interpretacje ich zachowań i wpływu na Wacię, Mirkę oraz Gerdę.
"Szata z piór" to powieść wielowątkowa, skupiająca się przede wszystkim na międzyludzkich relacjach, które bywają trudne i skomplikowane, tak samo bolesne, co radosne, pełne uniesień i chwil zwątpienia. Jest tu miłość partnerka, hetero- i homoseksualna, pokazane podejście do niej, strach przed przyznaniem się do niej, przed opinią otoczenia, chęć dostosowania się do wymogów społecznych, które narzucają pewne schematy. Jest tu siła przyjaźni, która może przenosić góry i uskrzydlać, dawać oparcie i wiarę w siebie, nadzieję na wyjście z kryzysu, poczucie radości z tego, kim się jest i jaką ścieżkę się obrało. Jest tu mowa o ludzkiej dobroci i empatii, bezinteresownej pomocy, którą może otrzymać każda ofiara przemocy. Autorka pokazuje, że rodziną mogą być przyjaciele, a nawet obcy ludzie, którzy dadzą z siebie więcej dobra niż ci, z którymi łączą nas więzy krwi. Nie ma tu tematu tabu, nie ma lukru. Kobiety bywają przedmiotowo traktowane przez bliskich, jak towar wymieniane na inne dobro. Są bite, gwałcone. Noszą ślady po swoich oprawcach. Niektóre to złamie, podporządkują się, inne zawalczą o siebie, uciekną lub się przeciwstawią, powiedzą dość. U Wolff jest nawet takie specjalne miejsce, gdzie mogą znaleźć bezpieczną przystań. Ludzkie relacje to także zazdrość, zawiść, nienawiść, obłuda, dwulicowość, podszyte intrygami i podstępami. W tej powieści tego nie brakuje. Co rusz można natknąć się na ich przykłady.
Bywają sytuacje, gdy trudno okiełznać emocje. Skąd wiemy, co do kogo czujemy? Czy to na pewno to? Jak łatwo przejść z zakochania do nienawiści, ze słodkich słówek do złośliwych uwag? Bohaterowie tej książki bywają zagubieni, nie tylko w świecie zewnętrznym, ale i wewnętrznym, który bywa istnym labiryntem. Warcisława, Szary, Mirka, Lestek, Gerda, Winand i wielu innych. Każdy ma własne demony, z którymi musi zmierzyć się sam.
Postacie ludzkie u Magdaleny Wolff są barwne, zróżnicowane, każda o własnej historii. Są niezwykłe. Należy zwrócić uwagę na to jak autorka zarysowała ich portret psychologiczny, jak wiele czasu musiała na to poświęcić i z jakim skutkiem. Jestem pod ogromnym wrażeniem.
Świat ludzi to i walka o władzę. Tu warto zwrócić uwagę na bogatą szatę intryg i strategii wojennych. Nie tylko knowania, ale i same przygotowania. Duża szczegółowość opisów pozwala na wyobrażenie sobie tego. Ponadto pisarka przedstawia przy tym funkcjonowanie możnych dworów, zarówno w dni powszednie, jak i świąteczne. Dzięki temu czytelnik może być uczestnikiem uczty, zwiedzić prywatne komnaty Wasi u Świerczyńskich i w Turzycach, może oglądać bitwę, a nawet opatrywać rannych. Przy poruszeniu kwestii politycznych mocno zaznaczane są zagadnienia finansowe, tj. przewidywanych zysków i strat, co przeważa na decyzje możnych. Można z kimś dobrze się bawić podczas uczt, ale to nie jest powód do podjęcia ryzykownych kroków. Potrzebne są dobre argumenty i konkretne możliwości. Przykładem wytrwanego gracza politycznego jest Dargorad i Snowid. Mają żyłkę do tego i rozeznanie w ludzkich charakterach.
Do tej pory poruszyłam tylko ludzką warstwę powieści. Co z tą słowiańską, nadprzyrodzoną? Uniwersum M. Wolff tchnie tą starodawną magią, zaklętą w leśnych ostępach, promieniach słońca, kroplach deszczu, w ziemi i w ogniu, tą, która otacza nas każdego dnia, magią rodzimej wiary i wierzeń, która płynie w naszych sercach, wypita z mlekiem matki, przekazana z krwią przodków. W "Szacie z piór" znów można spotkać leszych, leśne panny, biesa. Pojawi się również wątek latawców. Jest nawet sam Boruta. Czytelnik może również spotkać bogów. Jest Perun pod postacią Jasza, Dziewanna, Marzanna, Nyja i Weles. Są tak samo realni jak ludzie. W tym tomie bardzo wyjątkową sceną są odwiedziny Nawii. Miejsce pełne metafor i symboli, o niezwykłej atmosferze, działające na wyobraźnię. Mówiąc szczerze to właśnie ta sfera mnie całkiem pochłonęła.
W tym momencie należy zwrócić uwagę na to jak ludzie podchodzą do wiary i bogów. Jedni bywają sceptyczni, inni - fanatyczni, lecz każdy szanuje tradycje przodków. Bogowie cieszą się szacunkiem. Na ziemiach Sławian powszechnie występują chramy i kąciny. Kapłani są poważani przez ogół społeczeństwa przez wzgląd na pełnioną funkcję. Kogoś, kto podniesie rękę na wizerunki bogów lub ich przedstawicieli czeka surowa kara.
Pomiędzy ludzkim a nadprzyrodzonym światem kręci się Szary, leszy, niezwykle ważna postać i jednocześnie ta, do której mam największą słabość. Kocha wolność, ale to miłość go napędza. Jest na rozdrożu, musząc wybrać, to, co najistotniejsze. Jego kreacja chwyta za serce. Ucieleśnia ducha tej powieści. Jest tym, czego szuka większość z nas. Ostoją, bezpieczeństwem, domem, portem, w którym zatrzymujemy się po morskim sztormie...
Ta książka utkana jest z uczuć i wiedzy. "Kukuła i wrona" była świetna, ale "Szata z piór" jest doskonała, wybitna. Fabuła jest dokładnie przemyślana, rozpoczęte wątki łączą się w subtelną całość, krok po kroku pokazując czytelnikowi kolejne elementy układanki. Panuje tu równowaga pomiędzy akcją a przystankami spokoju. Napięcie przeplata wytchnienie. Czytelnik co rusz jest zaskakiwany pomysłowością autorki i postępkami bohaterów. Zakończenie potęguje ciekawość i wzmaga apetyt na kolejny tom. Po powyższym można wnioskować, że M. Wolff ma prawdziwy talent. Potwierdza to tylko styl i lekkie pióro, pełne poetyckości i plastyczności, które za pomocą słów rozpyla pełną paletę barw. Opisy są żywe, jakby wyjęte prosto z fantazji pisarki i postawione tuż przed nosem czytelnika. Cechuje je ogromna drobiazgowość. Są one ciekawym przerywnikiem akcji, a jednocześnie rozbudowują uniwersum.
"Szata z piór" M. Wolff to przepiękna słowiańska fantastyka o sile miłości, przyjaźni i przeznaczenia, która krzewi rodzimą wiarę, przybliża ją czytelnikowi, a jednocześnie tworzy odrębną całość od naszej rzeczywistości. Autorka zgrabnie wplata elementy słowiańskiego dziedzictwa jak np. postać Wandy czy wyobrażenie zaświatów do swojej własnej powieści. Są one ze sobą tak mocno związane, że oddzielnie nie mogą funkcjonować, ponieważ obraz byłby niepełny. Porusza trudne tematy, często będące kulturowymi tabu. Pokazuje związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy decyzją a konsekwencjami, tym samym zmuszając do głębszej refleksji o świecie i nas samych. To dzieło grające na strunach duszy zapomniane przez nas melodie. Budzi tęsknotę za dawną wiarą, jej siłą i magią. Jej rytm pobrzmiewa w uszach jeszcze długo po zakończeniu lektury.
Z całego serca polecam "Szatę z piór". Jestem pewna, że poruszy każdą osobę, dla której rodzima wiara i kultura są czymś ważnym, budującym tożsamość.
Oby więcej takich książek na naszym rynku wydawniczym!
http://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/03/162-szata-z-pior-magdaleny-wolff.html

Leśna głusza, szemrzący w oddali strumyk, odgłosy zwierząt. Cuda natury. Czego chcieć więcej? By życie w takim miejscu nigdy się nie skończyło, a ludzkie sąsiedztwo nigdy nie zawitało do naszego azylu. Takie marzenia tyczą się niejednego leszego i niejednej boginki, lecz ludzi jak na złość wszędzie więcej i więcej. Co począć? Jak temu przeciwdziałać? Jak zachować puszczę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dokąd prowadzi nas współczesny świat? Dokąd zmierzamy my jako ludzie? Czy jako gatunek mamy na tyle silny kręgosłup moralny, by umieć dokonać właściwych wyborów? Czym jest odpowiednia decyzja? Jakimi metodami to sprawdzić? Czy prawda jest obiektywna bez względu na punkt widzenia obserwatora? Czy jednak może być subiektywna? Czy czynniki zewnętrzne, zmiana sytuacji, warunków etc. ma wpływ na rozstrzygnięcie sprawy? Czy to w ogóle jest mierzalne? Co tak naprawdę nas motywuje i pozwala swobodnie funkcjonować, by tak naprawdę żyć? Czy jest coś takiego jak złoty środek? Czy równowaga istnieje, a jeżeli tak, to czy jest możliwa do osiągnięcia przez ludzi? Równowaga między przyrodą a cywilizacją, sercem a umysłem, światem rzeczywistym a nadprzyrodzonym... Uważam, że większość z tych pytań zaprząta nam głowę od czasu do czasu, bez względu na pochodzenie, wykształcenie, wyznanie czy zamożność. Są w pewnym sensie fundamentalne, zapytują o przyszłość, o cel, o to, jaką drogą podążamy. Ile razy sami siebie zapytywaliśmy, czy dobrze zrobiliśmy, czy podjęliśmy dobrą decyzję, czy cofnęlibyśmy czas, czy inny wybór nie zmieniłby naszego położenia... Ludzka to rzecz poddawać w wątpliwość, roztrząsać i analizować. W świecie literatury można znaleźć mnóstwo pozycji o tej tematyce, od naukowych po fantastykę. Są takie książki, które pozornie mówią o czymś zupełnie innym, dotykają odmiennej materii, a jednak podczas lektury wypełniają nasze umysły tak poważnymi rozważaniami, zmuszają o refleksji, choć traktują o tym w sposób kompletnie niepasujący do takowej konwencji.
Jedną z takich powieści jest najnowszy twór Franciszka Piątkowskiego pt. "Wybrani". To czwarta część z serii "Uniwersum Powiernika", slavic urban fantasy, rodzima fantastyka słowiańska w bardziej nowoczesnym nurcie. Głównym bohaterem uniwersum jest Marek Lichocki, adwokat, który jednocześnie na co dzień zajmuje się słowiańskimi Bogami i stworami. Jak? Dola naznaczyła go na Powiernika i Widzącego, powierzając mu umiejętność kontaktowania się z mieszkańcami Prawii, Nawii oraz tymi niewidocznymi dla ludzkiego oka z Jawii. Powoduje to pewne komplikacje w jego życiu osobistym i zawodowym. Jego istnienie zostaje zauważone, przez co istoty o mniej przychylnych intencjach wobec ludzkości, zaczynają go brać na cel, ponieważ stanowi zagrożenie dla ich dotychczasowych niecnych poczynań, do tej pory niedostrzeżonych, a których konsekwencje przypisywano głównie chorobom psychicznym, skrzywieniu lub pozostawiano niewyjaśnione. Marek staje się dla nich niebezpieczny. Jak mu uprzykrzyć życie? Ma rodzinę, przyjaciół, więc sprawa jest jasna od samego początku. W dodatku Bogowie również zamierzają namieszać nieco w jego codzienności. Licho nie śpi, zło wyrywa się z uwięzi, Słowiańszczyznę czekają trudne chwile. Jedynym rozwiązaniem owej bolączki jest sprzymierzone działanie adwokata i proludzkich stworów, którym los Jawii nie jest obojętny. Po pokonaniu Trojana i unieszkodliwieniu Biezdara wydawałoby się, że zapanuje pokój, ale nic bardziej mylnego. Mroczna Trójca przystępuje do działania. Ponadto budzi się coś, co powinno pozostać w uśpieniu. Niebezpieczeństwo zagraża wszystkim. Nieistnienie...
Tym razem trudno wskazać jednego głównego bohatera powieści. Z jednej strony Lichocki, który przewodniczy większości działań, jest centrum, wokół którego skupia grupa stworów. Z drugiej urasta mu konkurencja, która kradnie mu pierwsze skrzypce, choć dopiero wkracza do tego niezwykłego świata. Jego lepsza połowa.
Marek to mężczyzna, który bardzo poważnie podchodzi do obranych obowiązków, nie uchyla się przed niczym, gotowy do najwyższych poświęceń dla bliskich, w obronie wyznawanych idei. Jest odważny, odpowiedzialny, może nieco szalony, bo stawia ryzykowne kroki, ale gdyby nie one, to Jawii już dawno mogłoby nie być. To opoka, na której mogą opierać się bliscy. Podtrzyma ich własnym kosztem. Za wszelką cenę. Jednak, żeby nie było za poważnie, cechuje go świetne poczucie humoru, potrafi być zabawny i kiedy trzeba ironiczny. Co równie ważne - nie traci rezonu w trudnych sytuacjach, umie szybko podejmować decyzje, szanuje swoich przeciwników. Kieruje się w życiu mottem: "Czcij Bogów, kochaj swoje kobiety, bądź lojalny dla przyjaciół i sprawiedliwy dla wrogów" (str. 124), które warto głębiej przemyśleć.
Przyjaciele Lichockiego, stwory wszelakiej maści, są wyjątkowi pod każdym względem. Stoją przy nim zawsze, są lojalni i szczerzy, wyznają podobne do niego wartości, są podporą, na której może się oprzeć w gorszych chwilach. Wspierają się. Ich postawa udowadnia, czym jest prawdziwa przyjaźń, na czym polega i w jaki sposób życie poddaje ją próbie. Taka więź jest godna naśladowania. Pokazuje, że warto nad nią pracować i rozwijać. Przyjaciele to rodzina z wyboru.
W "Wybranych" sporą rolę odgrywa Joanna Lichocka, żona Marka. Jako potomkini Witomira może namieszać w planach Mrocznej Trójcy, o ile obudzi w sobie krew przodka i związane z tym możliwości. Idealnie uzupełnia męża. Za bliskimi wskoczyłaby w ogień. Kocha ich ponad wszystko. Ceni sobie szczerość i przyjaźń. Szybko się uczy, jest ciekawa świata, nie boi się wyzwań, podejmuje rzuconą rękawicę, ważąc konsekwencje swoich działań. To mądra i inteligentna kobieta, o silnym charakterze, dążąca do celu. Myślę, że niejedna z młodych dziewczyn mogłaby brać z niej przykład.
Wokół Asi skupia się drugie grono istot nadprzyrodzonych, głównie żywiołaków i pomniejszych stworów. Warto tu wyróżnić Babę Jagę, tak właśnie tę, o której myśli czytelnik oraz Leszego. Jaga kryje w sobie całkiem sporo tajemnic, ale jest na wskroś dobra dla bliskich, a bezwzględna dla wrogów. Oj, wie jak ich sobie podporządkować. Stosowana przez nią magia to duży nakład pracy i jeszcze raz pracy. "Bez pracy nie ma kołaczy" i tu się to sprawdza w 100%, o czym opowiada swojej uczennicy. Tym samym pokazuje, by dojść do czegoś, trzeba temu poświęcić czas i mieć do tego cierpliwość. Jak nie dziś, to jutro, ale każde doświadczenie rozwija i poszerza horyzonty. Warto walczyć i się nie poddawać. To wszystko zaprocentuje. Ta postać również kryje w sobie sekret sensu zaufania. Coś, co teraz nie jest jasne, za jakiś czas może okazać się strzałem w dziesiątkę, ale wymaga to od nas zaufania komuś, czemuś. Więź między Jagą a Joanną doskonale to tłumaczy. Wokół Lichockiej kręci się również Leszy, czyli opiekun lasu i wszystkich jego mieszkańców. To przyjaciel, nauczyciel, filozof i działacz. Istota tak niezwykła, że trudno ująć to w słowa. W tej części serii odgrywa pomniejszą rolę, ale stanowi jeden z elementów fundamentu, na której opiera się przyszłość naszego świata.
Spośród postaci wykreowanych przez Franciszka Piątkowskiego nie sposób pominąć wodników i topielicy. Panów pokochałam od pierwszej chwili, kiedy tylko pojawili się na kartach uniwersum. Są jedyni w swoim rodzaju, nie do podrobienia. Nie wiem kto lub co inspiruje pisarza do ich dialogów, ale boki można zrywać. Tu właśnie ujawnia się genialny humor autora. Trudno zachować kamienną minę, kiedy wodne stwory wdają się z kimś w dyskusję. Dlatego zalecam odpuścić czytanie tych fragmentów w miejscach publicznych. Są tak pocieszni, nieporadni, zagubieni, że aż włącza się w czytelniku tryb "zaopiekuj się nimi". W tym momencie na scenę wchodzi dr topielica. Tak, stwór z tytułem naukowym. Zdarza się. Zdziwieni? To istota pochodzenia ludzkiego. Dołącza do wodnego duetu, dodając mu smaczku. Jest tym pierwiastkiem żeńskim, który równoważy i próbuje okiełznać ich wewnętrzny chaos. Przygód z nimi co niemiara, a rozkmin, o co im chodzi jeszcze więcej. Te stworzenia wody są ciepłe, pełne dobrych intencji, gotowe podążać do wyznaczonego sobie celu pomimo piętrzących się na ich drodze przeszkód. Takiej wytrwałości niejeden z nas mógłby im pozazdrościć. Bezdyskusyjnie moi ulubieńcy.
Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jednego wyjątkowego bohatera, którego się nawet nie spodziewałam. Pojawi się sam, we własnej osobie, nie kto inny jak... BORUTA! Nie chcę za dużo zdradzać, ale Franciszek Piątkowski przy tej postaci przeszedł sam siebie. Mistrzostwo! Biorąc pod uwagę znane fakty oraz miejscowe legendy, stworzył mieszankę wyborną, doprawiając ją własną wyobraźnią. Zarówno wygląd, język, jak i zachowanie szlachcica jest epokowo odwzorowane, ale z tą nutką właściwą autorowi.
Poza wymienionymi przeze mnie postaciami jest tu jeszcze cała masa stworów, często mniej przyjaznych ludziom, m.in. owa wspomniana już wcześniej Mroczna Trójca i ich poplecznicy. Autor kreując te postacie zapewne posiłkował się swoim doświadczeniem zawodowym, tożsamym z głównym bohaterem "Uniwersum Powiernika". Kipie od nich żądzą mordu, chęcią zemsty, zasmakowania ludzkiej krwi, zniszczeniem naszej rasy, poczucia wyższości. Zło w najczystszej postaci. Niełatwo wczuć się w takową postać, przestawić się na jej myślenie, spróbować zrozumieć jej motywacje. Pisarzowi udało się stworzyć istoty autentyczne, jakby wyjęte z najgorszego koszmaru, a jednak realne. Ilu takich upierczich czy lich chodzi po świecie? Myślę, że przyobleczonych w ludzką skórę całkiem sporo.
Wśród mieszkańców Jawii, Nawii i Prawii wyróżniają się Bogowie. W tym tomie bliżej poznamy m.in. Świętowita, Roda, Peruna, Mokosz, Welesa, Chorsa, Swarożyca i Siemargła. Mogą przypominać ludzi zachowaniem i wyglądem, lecz nie można zapomnieć, że to Bogowie. Ich nie obowiązują takie prawa jak nas. Działają i funkcjonują na innych zasadach. Warto zwrócić uwagę na ich ustosunkowanie do Marka i jego decyzji, jak podchodzą do wszechzagrożenia, jak zamierzają interweniować. Kreacja Bóstw z "Wybranych" skłania do refleksji nad wiarą, sceptycyzmem, chęcią zrozumienia otaczającego nas świata. Szczególnie uderzyły mnie słowa "Nie musisz wierzyć w nas, bo wiesz, że jesteśmy. Pytanie zatem czy uwierzysz nam? (...) Zaufasz swoim Bogom (...)? Czy masz jeszcze w sobie wiarę, czy już tylko wiedzę? (...)". To w pewien sposób kontynuacja mickiewiczowskich słów: "czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko". Czy można łączyć jedno z drugim? Wiarę z wiedzą? Czy można oddawać cześć siłom wyższym, jednocześnie trzeźwo stąpając po ziemi? Czy można znaleźć równowagę?
Franciszek Piątkowski potrafi kreować bohaterów z krwi i kości, autentycznych, z którymi czytelnik może się utożsamić. Główna para pomimo posiadanych umiejętności miewa gorsze dni, nie wszystko wychodzi im od razu, muszą temu poświęcić czas i pracować nad tym. Podobnie sprawa ma się ze stworami. Każda z postaci jest unikalna, ma inny charakter, historię i motywacje, szczególnie warto to podkreślić przy tych mrocznych stworzach.
Postacie to jedno, ale warto zwrócić uwagę na świat przedstawiony, jego drobiazgowe odmalowanie, szczegóły, od których można dostać zawrotu głowy. Autor tworząc uniwersum, wykreował całkiem nowe światy, nowe prawa nimi rządzące. Każda z krain jest odmienna, ma w sobie coś szczególnego, co przykuwa uwagę. Czytając, przenosimy się razem z bohaterami do ich świata, poprzez opis odczuć obejmujących praktycznie wszystkie zmysły. Dźwięk, zapach, smak, barwa, dotyk - mają one swoje znaczenie, pomagają przetrwać, co można zaobserwować na przykładzie Wyraju. Podobnie sprawa ma się z Jawią - Lublin, rzeki, las z chatką na kurzej stópce, jest to tak realne jakbyśmy przenieśli się w czasoprzestrzeni.
Fabuła co rusz zaskakuje, czy to przez pojawiające się postacie czy zwroty akcji. Tu nie ma czegoś takiego jak nuda. Cały czas coś się dzieje. Czytelnik przemieszcza się między światami razem z bohaterami, zdobywa wiedzę i umiejętności, dowiaduje się jak wyglądają burze i wielkie nawałnice, poznaje właściwości roślin, uczy się szacunku i tolerancji. Widzi moc i siłę drzemiące w prawdziwej przyjaźni i miłości. Powieść przestrzega przed niedocenianiem wroga. Pokazuje jak po porażce można się podnieść, jak walczyć o swoich bliskich i siebie, jak trwać przy swoich wartościach (tu warto zwrócić uwagę na jedną z pomniejszych postaci, która jest dowodem na to, że w każdym z nas drzemie ogromna siła woli).
Język Piątkowskiego jest jasny, klarowny, styl przykuwający uwagę, barwny i plastyczny. Powieść ma momenty humorystyczne, kiedy można śmiać się głośno, ale jest też sporo takich, gdy głos więźnie w gardle, a do oczu napływają łzy. Autor żongluje emocjami czytelnika, przeplatając fragmenty o różnym ich natężeniu. Wspomniany śmiech i łzy to dopiero początek góry lodowej. Pojawia się strach, strach o bohaterów, którzy stali się bliscy jak przyjaciele, strach o świat, lęk o istnienie, o przetrwanie. Książka wywołuje też wzruszenie i podziw. Jest złość i zwątpienie. Mnóstwo emocji, które nawet trudno nazwać. Pisarz nie boi się opisywać krwawych scen w wykonaniu Mrocznej Trójcy. Są trudne, ale skonstruowane tak, by nawet bardzo wrażliwa osoba mogła je przetrwać.
Jedyne co mi do końca nie gra to nadużywanie określeń przy plugawcach, mówiących jakie są straszne i odrażające. Czytając, odnosiłam wrażenie, że co drugie, trzecie zdanie padają podobne słowa. Powstało zjawisko masła maślanego.
"Wybrani" Franciszka M. Piątkowskiego to powieść fantastyczna oparta na wierzeniach słowiańskich, od których aż tu kipi. To czwarty tom serii, który godnie ją reprezentuje, a nawet podnosi poprzeczkę. Warsztat pisarski autora ewoluował, co widać co krok. Zarówno postacie, jak i świat przedstawiony są dopracowane do najmniejszych drobiazgów. Fabuła wciąga i intryguje. Czytelnik nie jest w stanie oderwać się od lektury, przejmując się losami bohaterów, ponieważ wraz z nimi przeżywa przygody, goniąc po Prawii, Jawii i Nawii, a nawet samym Wyraju. Powieść zmusza do refleksji, zastanowienia się nad tym, dokąd zmierza nasz świat, jaka czeka nas przyszłość, jak podjęte decyzje warunkują naszą drogę, co wpływa na kształtowanie naszej osobowości i wyznawane wartości. Pokazuje siłę przyjaźni i miłości. Ostrzega przed nicością, kryjącą się w nieprzebranej ciemności, nieistnieniem. Rozważa pewne filozoficzne aspekty naszego funkcjonowania, które wywołują gęsią skórkę. Mrok, o którym pisze autor to kopalnia do przemyśleń. Sposób w jaki robi to Piątkowski kryje się tajemnica jego sukcesu. Między wierszami ukrywa odwieczne prawdy rządzące Wszechrzeczą. Przy tym jego pióro zachowuje subtelność, jest delikatne, rozważne, refleksyjne, pełne cieni, zasnute mgłą, którą bardzo powoli i z wyczuciem zdejmuje z oczu czytelnika, by ten mógł się rozkoszować analizą i domysłami. Dosłowne czytanie twórczości tego pisarza przynosi prawdziwą satysfakcję i świetną zabawę, ale majstersztyk ukrywa się na drugim planie, między wierszami, w treści, w przekazie, w tym, co autor chce przedstawić czytelnikowi. Mogę to porównać do układania puzzli, które obrazują różnorodny krajobraz, a jednocześnie tak trudny do rozróżnienia, że ich odpowiednie dopasowanie zajmuje nieco czasu, ucząc cierpliwości, skłaniając do rozmyślań.
Nie mogę doczekać się kolejnych utworów, czy to powieści czy opowiadań, Franciszka Piątkowskiego. Nie dość, że czarcio zdolny, to jeszcze inteligentny, nastawiający pułapki na czytelnika, by wzmóc jego ciekawość po zakończonym tomie w oczekiwaniu na kolejny. Cenię jego perspektywę w stosunku do wierzeń słowiańskich, ponieważ ma ogrom wiedzy, jest żercą, a umysł ma wciąż otwarty na nowe. Jego twórczość zbliża do Bogów i stworów, ukazując ich punkt widzenia, uczucia, to jak postrzegają świat. "Wybrani" tylko to udowadniają, dlatego polecam tę książkę z całego serca. Jest jedną z tych, która zapada w pamięci na lata i do której będzie się wracać.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/02/161-rownowaga-czyli-sowo-o-wybranych.html

Dokąd prowadzi nas współczesny świat? Dokąd zmierzamy my jako ludzie? Czy jako gatunek mamy na tyle silny kręgosłup moralny, by umieć dokonać właściwych wyborów? Czym jest odpowiednia decyzja? Jakimi metodami to sprawdzić? Czy prawda jest obiektywna bez względu na punkt widzenia obserwatora? Czy jednak może być subiektywna? Czy czynniki zewnętrzne, zmiana sytuacji, warunków...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kto lubuje się w słowiańskiej fantastyce, ten musiał słyszeć o Katarzynie Berenice Miszczuk, która jest jedną z pierwszych, która przebiła się ze swoją "Szeptuchą" do szerszego kręgu czytelników. O powieści było głośno w mediach wszelakiego rodzaju. Wzbudzała skrajne emocje, ale jedno trzeba przyznać, że jeśli już kogoś chwyciła za serce, to już nie puściła za nic. Po sukcesie "Kwiatu Paproci" dla nieco starszych czytelników przyszła pora na coś i dla tych młodszych, "Klub Kwiatu Paproci". Pierwsza część przykuła uwagę rodziców i dzieci, wtajemniczając ich w sekrety słowiańskich stworów. Czym nas zaskoczy drugi tom?
"Tajemnica Dąbrówki" to dalsze dzieje rodzeństwa Lipowskich, którzy z zatłoczonej stolicy przeprowadzili się do niewielkiej wsi zwanej Bielinami. Wydawałoby się, że ich życie stanie się nudne, lecz ono lubi zaskakiwać i ma dla nich inny plan. Ciotka, z którą zamieszkali, parała się szeptuchowaniem, a pewne sprawy nie kończą się wraz z przejściem na emeryturę. Z tej ścieżki nie można zrezygnować, bo to ona wybiera człowieka, tj. co raz się przyczepi, to już się nie odczepi. Zatem ciotka to gwarant przygód i to z efektami nadprzyrodzonymi na pierwszym planie. Co mogę więcej rzec? Rodzeństwo ma na wsi aktywne wakacje, czy to w domu czy na podwórku, zawsze jest coś do zrobienia, a na dodatek za płotem czai się nieznane.
Mama musi wrócić do pracy. Całe szczęście, że tylko do zdalnej, ale jednak. Kto zajmie się najmłodszą Dąbrówką? Ciocia Mirka ma tajemniczego Alzheimera, który powoli kradnie jej pamięć, a starsze dzieciaki same jeszcze wymagają nadzoru. Co robić? Niania, to jest myśl! Jednak czy w Bielinach znajdzie się taka, co sprosta wymaganiom mamy i dzieciaków, które kręcą nosem na obcych? Co z Tosią, która uważa się za na tyle dużą, by jej nie kontrolować? Czy dopomoże w wyborze? Kto trafi do chatki emerytowanej szeptuchy? Kto zajmie się najmłodszą Lipowską? Oj, Dola się już o to postara, a przy okazji udowodni, że ona sama istnieje i nigdzie się nie wybiera, a zachodnie trendy nijak się mają w tym słowiańskim królestwie. Jednak kto namiesza?
W drugim tomie "Klubu Kwiatu Paproci" możemy bliżej poznać Tosię, małą, rezolutną, upartą i pyskatą, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Wie, czego chce i jak to osiągnąć. Poza tym potrafi korzystać ze zdobytej wiedzy. Przekuwa ją na doświadczenie, analizując i dopatrując się dziwności w tym, czego inni nie widzą lub nie chcą widzieć. Myślę, że ma spore szanse, by przejąć spuściznę po Mirce. Dlaczego? Ma intuicję i nie daje się zwieść pozorom.
Dąbrówka jest tytułową bohaterką, ale to niezła zmyłka, a właściwie wybieg do głównej fabuły. Dziecko jak dziecko, ale trzeba przyznać, że od małego przeznaczenie pcha ją w stronę bielińskich dziwów.
Bardzo podoba mi się rola zwierzęca, ale nie zdradzę, o którą postać tu chodzi. Genialnie rozegrana. Prawdziwy członek rodziny, który dba o swoich, bez względu na wszystko.
Autorce na kartach powieści udaje się uchwycić sekret posiadania rodzeństwa, te delikatne niuanse na granicy miłości i nienawiści, gdy ktoś doprowadza nas do szału, ale nie potrafi się żyć bez tej osoby, że pomimo wrednych figli i głupich zachowań, wskoczy się za tym drugim w ogień. Zaletą tej lektury jest również uchwycenie znaczenia różnicy wieku w okresie dzieciństwa. Każdy etap ma swoje potrzeby i inne argumenty trafiają do dziecka. Rodzic czy opiekun musi umieć się dostosować, inaczej grozi to konfliktem.
Dzieci dziećmi, ale pomimo, że to powieść dla najmłodszych, Katarzyna Berenika Miszczuk porusza trudne tematy związane z rozwodem rodziców, kwestią finansową utrzymania domu i rodziny, a co najważniejsze - starością i ułomnościami z nią związanymi, np. fizyczne niedomagania, choroby utrudniające funkcjonowanie, potrzebę opieki i wyrozumiałość. Uważam, że ten wątek uczuli małe dzieci na drobne sygnały biegnące z otoczenia, że ktoś potrzebuje pomocy i wsparcia. Utrwali w nich empatię.
Relacje międzyludzkie nie należą do najłatwiejszych. Jako dorośli postrzegamy świat inaczej, widząc owo drugie dno, nieszczere gesty, choć i tak dajemy się nieraz nabrać. To, co dla nas jest proste, dla dziecka może być skomplikowane i trudne do zrozumienia. Rozmowy dorosłych są niejednoznaczne, a niewytłumaczenie pewnych kwestii dzieciom powoduje, że próbują to zrozumieć na swój sposób, co przynosi czasem nieoczekiwane rezultaty. Ta książka pokazuje, że lepiej byłoby usiąść razem i każdy element omówić, dopuścić do głosu najmłodszych, pozwolić im wygadać się, co oni o tym myślą. Zwykła rozmowa, a jak może uzdrowić rodzinne relacje. Wzajemny szacunek, zaufanie, ale i słuchanie się nawzajem to podstawy, bez których ani rusz.
Autorka nie zawodzi. Kupując książkę sygnowaną jej nazwiskiem, wiem, że się nie zawiodę. Fabuła jest dobrze przemyślana, odpowiednio wyważona. Stopniowo buduje napięcie, punktem kulminacyjnym trafiając w dziesiątkę, a potem wyprowadzając sytuację tak, by dać odetchnąć czytelnikowi. Świetny język i styl, nie do podrobienia, podszyty humorem, który buduje cały klimat i rzuca urok poprzez słowa. Uwielbiam to, a mówiąc szczerze to już się od tego uzależniłam i czekam z niecierpliwością na każdy nowy tytuł.
Ta powieść jest magiczna, jeśli chodzi o opisy przyrody i samego domu rodzeństwa. Zachowanie natury oddaje nastrój w danej chwili panujący. Potrafi być oazą bezpieczeństwa, ale i złowieszcza. Jednak skąd się to bierze? Ciemność, nieznane, las - potrafią wzbudzić strach, bo co tam się skrywa? Nasze oczy nie są w stanie bez światła dostrzec wszystkich szczegółów, a to rodzi niepokój. To z kolei pobudza wyobraźnię. Stąd już niedaleka droga do uruchomienia lawiny tworzenia dziwów. Jednak czy na pewno?
Bieliny to magia. Bieliny to ostoja dawnych słowiańskich stworów. One nie są wytworem fantazji. One tu są. Naprawdę. Żyją i funkcjonują obok ludzi. Jedne są dobre i pomocne, drugie już niekoniecznie. Nigdy nie ma się pewności, którego z nich się spotka. K. B. Miszczuk przemyca w swoich powieściach informacje o nich w sposób przystępny i klarowny. Tu na uwagę zasługuje bzionek i błędne ogniki. Główny demon jest świetnie przedstawiony, ale który to? Sam przekonaj się podczas lektury, a nie pożałujesz! Wersję autorki kupuję w 100%.
Jedyne, co wytrąciło mnie z równowagi to skrzynia w szklarni. Rozumiem zamysł pisarki, pokazanie problemu, ale to jednak książka dla dzieci i podsumowanie im czegoś takiego może źle się skończyć. Rodzice powinni tę scenę porządnie omówić ze swoimi pociechami, by zrozumiały jej sens i wystrzegały się takich zachowań.
"Tajemnica Dąbrówki" to udana kontynuacja, warta uwagi i polecenia, by przybliżyć nasze słowiańskie korzenie, ale również pokazać świat oczami dziecka, jego perspektywę, bo zdarza się, że dorośli o niej zapominają, nie pamiętając, że sami kiedyś tacy byli. Piękna, z przesłaniem i naszym dziedzictwem w tle.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/02/160-tajemnica-dabrowki-k-b-miszczuk.html

Kto lubuje się w słowiańskiej fantastyce, ten musiał słyszeć o Katarzynie Berenice Miszczuk, która jest jedną z pierwszych, która przebiła się ze swoją "Szeptuchą" do szerszego kręgu czytelników. O powieści było głośno w mediach wszelakiego rodzaju. Wzbudzała skrajne emocje, ale jedno trzeba przyznać, że jeśli już kogoś chwyciła za serce, to już nie puściła za nic. Po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wehikuł czasu, prawda czy fałsz? Co czeka nasz świat? Czy kolejne kroki polityków zniweczą całe dziedzictwo, by cofnąć nas do epoki neolitu i marzyć jedynie o przetrwaniu? Co może łączyć wczesne średniowiecze z postapokaliptycznym krajobrazem? Czy słowiańskie demony mogą wyłonić się z mroku przeszłości?
Opis mógłby sugerować "Zapomnianą księgę" Pauliny Hendel, no może poza tym wczesnym średniowieczem. Zatem kto mógłby coś takiego wymyślić? Znacie "Chąśbę"? Tak? To trafiliście we właściwe miejsce. Katarzyna Puzyńska wraca z "Sąpierzem", który zdradza co nieco o bohaterach pierwszego tomu, tyle, że mocno wybiegając w przyszłość, typowe postapo z domieszką sił nadprzyrodzonych.
Powieść przeplata stary i nowy świat, dodając do tego element ludzki i boski. Co to znaczy?
Stary świat to głównie rozmowy bogów, ich przekomarzania i potyczki słowne, które mają istotne znaczenie dla ludzkiego rodzaju. Jest to na tyle ciekawe, że autorka obrała ledwie kilka bóstw na bohaterów, z czego największy antagonizm widać między Perunem a Welesem (zapewne po to by to lepiej uwypuklić). Charakterystyki oparte są głównie na schematach, stereotypach. Z tych ram stanowczo wymyka się Marzanna, która przejęła wiele cech od swoich czcicieli, czując "więcej i bardziej" niż jej pobratymcy. Zwracając uwagę na bogów, nie można pominąć alternatywnych światów, zasad nimi rządzących i zależności istot wyższych od wyznawców. Trudno wyznaczyć tu konkretną granicę, ale kto od kogo zależy i jak do tego dochodzi? To warte przemyślenia przy oddawaniu czci konkretnemu bogu.
Nowy świat jest do szpiku kości zepsuty, zarówno moralnie, jak i fizycznie. Ta wizja przeraża, a jednocześnie uzmysławia jak niewiele brakuje do jej urzeczywistnienia, a o tym decydują ludzie kompletnie niekompetentni, których zaślepia żądza władzy i chęć posiadania oraz wywyższenia się. Autorka pokazuje, że ludzie to potwory. Kto może zatrzymać destrukcję? Czy jeszcze istnieje szansa na zmianę? Czy nadzieja może się odrodzić?
Pomiędzy jednym a drugim przemykają stwory, które pamiętają wczesne średniowiecze, tj. drewniane grody, chramy, kupalne ognie. Jak przechodzą? Gdzie tkwi przejście, a może one zawsze tu były, tylko przez lata skrzętnie skrywały się w mroku, czekając na odpowiedni moment? Nowy świat nie jest dla nich łaskawy. Coś niesie się w powietrzu, lecz co? Dlaczego ten świat jest szarobury?
Fabuła przeskakuje z jednego do drugiego świata. Czytelnik ledwie wtopi się w jeden, by zaraz zaliczyć twarde lądowanie w drugim. Akcja goni akcję, zostawione tropy mylą, przez co ma się mętlik w głowie. Zagadka pogania zagadkę, powoli odsłaniając kolejne postacie i ich tajemnice. Nie ma osoby bez skazy, każdy ma coś na sumieniu. Przez to są one intrygujące, złożone. Motywacje ich działań zmuszają do refleksji. Dla mnie najbardziej interesującą parą był kat i bogini zimy. Przez pryzmat ich losów śledziłam fabułę. Nowy świat i jego mieszkańcy stali się dla mnie jedynie tłem, niczym ponad to. Niestety.
Jednak należy zwrócić uwagę na ogrom problemów poruszonych przez Katarzynę Puzyńską w tej powieści. Miłość rodzicielska, partnerska, przywiązanie, rodzina zastępcza, bunt wieku nastoletniego, gniew i buta, przerost ego i egoizm w najgorszej odmianie, nieliczenie się z życiem innych, balansowanie na granicy szaleństwa, pełniąc wysokie publiczne stanowisko, brak sił do przeciwstawienia się złu, katastrofalne skutki nieprzemyślanej polityki, władza poprzez znajomości i pieniądze, wojna nuklearna, powrót do niepewności zimnej wojny, skażona przyroda, pandemia, brak leków, utrata zdobyczy cywilizacyjnych, niedostosowanie społeczeństwa do zmian, brak solidarności społecznej, strach i przemoc domowa, wykorzystywanie stanowiska do krzywdzenia innych, medialne kłamstwa i propaganda, świat bez przyszłości... Poza tym całym złem pisarka pokazuje czym jest miłość i przyjaźń oraz ich siła, które mogą przenieść góry. Coś, co może odmienić świat na lepsze.
Cały czas wspominam o słowiańskich elementach, które stały się inspiracją do powstania tej książki. Warto zwrócić uwagę na kreację bogów oraz stworów. Z istot pomiędzy nimi genialnie przedstawiano Leszego oraz Babę Jagę, którzy uosabiają przyrodę i jej siły, a którą ludzie tak często ignorują, zapominając, że są od niej zależni. Czytelnik powinien też zastanowić się nad pomysłem wykorzystania utopców oraz funkcją Obrończyń. Może pomoże to w odpowiedzi na pytanie do czego zmierza nasz świat, ten prawdziwy. Wnioski nasuwają się same.
Podoba mi się wykorzystanie wątku przepowiedni o Sąpierzu oraz znaczenia imion, co zostało już zasygnalizowane w pierwszym tomie. Kto pamięta, co stało się z synem rusałki po nadaniu imienia? Jak nazwa wpłynęła na jego przeistoczenie?
Autorka ma lekkie, barwne pióro i przyciągający uwagę styl, który dobrze sprawdza się w fantastyce postapo. Ma talent, rozbudowaną wyobraźnię, niezwykłe pomysły i sporą wiedzę, wykorzystując to wszystko, by stworzyć niepowtarzalne uniwersum i bohaterów. Jej Marzanna zasługuje na głębszą analizę, a spektrum czasu i jego zapętlenie ma na to ogromny wpływ. Jedna z najważniejszych słowiańskich bogiń, a jakże ludzka. Jej przemiana, odczuwane emocje, wyznawane wartości i czyny pokazują, kim naprawdę jest. W niej widać jak w lustrzanym odbiciu pióro Puzyńskiej. To ona jest sercem "Sąpierza", które nadaje mu odpowiedni rytm. Odnośnie stylu uwagę zwraca plastyczność opisów i ich oddziaływania na zmysły czytelnika, to jak czuje się w starym, a jak w nowym świecie. Krajobraz odzwierciedla również bohaterów i ich działania. Przyroda a emocje. Znaczenie barw. Tu liczy się każdy drobiazg.
"Sąpierz" jest powieścią, która wywiera spore wrażenie na czytelniku. Porusza ważne problemy. Zmusza do refleksji. To fantastyka, która uczy. Już choćby dlatego warto po nią sięgnąć. Niejednego zachwyci, porazi, oby nie, proroczą wizją losów świata ludzi. Wielu uzna ją za doskonałą. Dla mnie jest ciekawa, ale głównie ze względu na wątki słowiańskie i stary świat z bogami na czele, choć żałuję, że Perun czy Jarowit zostali tak potraktowani przez autorkę w trakcie kreacji. Tak jak wspomniałam, nowy świat to tło, które chciałam jak najszybciej minąć, by dotrzeć do wątków mnie interesujących. Dlatego też porównując "Chąśbę" i "Sąpierza", zdecydowanie wybiorę pierwszy tom, dla mnie osobiście bardziej interesujący, spójny i słowiański. Postapo nie do końca mi tu pasuje.
Drugą część "Grodziska" oceniam jako dobrą i ciekawą, w której na pewno upodobanie znajdą fani klimatów postapokaliptycznych czy zagadek kryminalnych. Nie zawiodą się też gustujący w poszukiwaniu słowiańskich elementów w fantastyce.
Uważam, że każdy sam powinien ją przeczytać, by móc ocenić wedle własnego gustu. To niecodzienne połączenie.

https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/02/159-sapierz-katarzyny-puzynskiej-czyli.html

Wehikuł czasu, prawda czy fałsz? Co czeka nasz świat? Czy kolejne kroki polityków zniweczą całe dziedzictwo, by cofnąć nas do epoki neolitu i marzyć jedynie o przetrwaniu? Co może łączyć wczesne średniowiecze z postapokaliptycznym krajobrazem? Czy słowiańskie demony mogą wyłonić się z mroku przeszłości?
Opis mógłby sugerować "Zapomnianą księgę" Pauliny Hendel, no może...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kujawy, przepiękna kraina, gdzie czas biegnie inaczej, a ludzie wydają się sobie znacznie życzliwsi. Tam urodziła się i wychowała moja Babcia, skąd wywodzi się jej linia rodowa (malutkie i urokliwe Powałkowice). Kojarzą mi się z opowieściami Mamy o przygodach z dzieciństwa z okresu wakacji czy ferii zimowych, jej bieganiu z krewnymi po polach, bawieniu się w chowanego w gospodarstwie, strasznymi opowieściami pradziadka, który podobno lubił nastraszyć swoje wnuki, wspominaniu pustych nocy, ciężkiej doli prababci, a przede wszystkim wyidealizowanym obrazem Kujaw zachowanym w pamięci mojej Babci, która dość wcześnie wyrwała się z rodzinnego gniazda, by iść do wymarzonej szkoły, a gdzie zostawiła liczne rodzeństwo i kuzynostwo. Jak tam było naprawdę? Ile kujawskich zwyczajów, powiedzeń i zachowań przeszczepiła na wielkopolską ziemię, gdy założyła własną rodzinę? Znacie powieści o Kujawach? Gdzie można w literaturze spotkać wątki z tego rejonu? Hmm... a gdyby to jeszcze połączyć ze słowiańskimi elementami?
Kojarzycie może "Zielarkę" Katarzyny Muszyńskiej? Tam klimat wczesnego średniowiecza miesza się z magią, nie tylko tą naszą rodzimą, ale i nordycką uosobioną w postaci wikinga. Słowiańska zielarka, w której ujawnił się żar oraz połączony z nią silną więzią makhmara z dalekiej Północy. Marena i Eskil. Pełno przygód, nierozwiązanych zagadek i nadprzyrodzonych istot. Ta historia aż prosiła się o drugą część i oto jest "Uzdrowicielka".
Główną bohaterką wciąż jest Marena, już bardziej świadoma swoich umiejętności i oczekiwań lokalnej społeczności, świetnie odnajduje się wśród gęstej puszczy i zielarskich tajemnic, kocha swoją cichą chatkę na uboczu, w pełni skupia się na bliskich sobie ludziach. Dobra, troskliwa, ciepła, życzliwa. Prawdziwa przyjaciółka, lojalna i szczera. W tym tomie nieco zagubiona i rozkojarzona, zarówno przez koleje losu, jak i dręczące ją uczucia oraz ich obiekty. Nastoletnie problemy sercowe. Dawną zielarkę można polubić, starać się ją zrozumieć, ale staje się pionkiem w grze silniejszych od niej przeciwników, mając tak naprawdę niewiele do powiedzenia. Jednak warto zwrócić uwagę na sceny przy punkcie kulminacyjnym - wówczas widzimy Marenę taką, jaką jest naprawdę.
Eskil zasługuje na podziw i uznanie. Bywa cierpliwy, dba o swoją wybrankę, troszczy się o nią, pilnuje jej, niejednokrotnie narażając życie, by zadbać o jej bezpieczeństwo. Pomimo dystansu i niewyparzonego języka jest dobrym kompanem drogi. Choć jego umiejętności mogą budzić przerażenie, warto podkreślić, że używa ich w dobrej wierze.
W powieści pojawia się również Jaga. Czy ma coś wspólnego z Babą Jagą? Trudno powiedzieć. Posiada żar i ogromną wiedzę, ale ma też tajemnice, których pilnie strzeże. Jest obłudna i gra na swoją korzyść. To, co kiedyś wydawało się dobrym rozwiązaniem, może okazać się brzemienne w skutki. Ona już o to zadba. Myślę, że nie można jej zbyt pochopnie oceniać. Ten tom odkrywa jej przeszłość, zapełniając białe pola. To pozwala spojrzeć na nią z innej perspektywy i tłumaczy jej zachowanie.
Po drodze przewija się jeszcze kilka postaci. Są niejednoznaczne. Ich historia dopiero poznana w całości pozwala na ocenę ich zachowania, motywacji i decyzji. Życie jest tak skomplikowane, tak wiele czynników ma wpływ na nasze wybory, a w "Uzdrowicielce" dodatkowym elementem jest magia, a właściwie żar, który może sporo namieszać. Oj, sporo.
To powieść przygodowa, powieść drogi, pełna akcji, choć niepozbawiona wątków romantycznych, czasem wręcz obyczajowych. Nasi bohaterowie wędrują przez dawną Polskę, zatrzymują się nie tylko w karczmach, ale i u prywatnych osób. To daje wgląd w życie codzienne, np. obowiązki, przyrządzane potrawy, ubiór, zachowanie higieny, ale głównie architekturę i wystrój wnętrz oraz umiejscowienie osad. Autorka w posłowiu zaznacza, że to wytwór jej fantazji, ale starała się odtworzyć klimat średniowiecza. Uważam, że jej się to udało, zwłaszcza zwracając uwagę na szczegóły. Dobrym przykładem będzie nadmorska miejscowość, w której za lat młodości przebywała Mirogniewa. W tych fragmentach można odnaleźć nawet ciekawostki o pracy i codzienności rybaka. Wg mnie właśnie to buduje autentyczność książki, tj. przywiązanie do pisarza do każdego elementu tworzonego świata, tzn. dokładność, drobiazgowość itd.
Wspomniałam o obyczajowości. Katarzyna Muszyńska pokazuje czytelnikowi mentalność ówczesnych mieszkańców małych i dużych osad, ich podejście do nieznanego, do łatwego osądzania, wydawania wyroków, uciekania się do najprostszych rozwiązań. To także świat, gdzie kobieta jest własnością męża lub ojca, powinna mu być posłuszna we wszystkim. Autorka przedstawia przemoc domową, pokazuje jej skutki i reakcje otoczenia, a właściwie jej całkowity brak. Czy w tym może tkwić przyczyna zachowania dorosłego, jego bojaźliwość lub złośliwość jako postawy obronne? W przypadku jednej z postaci gra to kluczową rolę.
Jest tu kilka wątków miłosnych, od tej spełnionej i szczęśliwej przez skomplikowaną o niejasnym statusie po odrzuconą, nieodwzajemnioną i bolesną. Co w przypadku, gdy to śmierć rozdzieli kochanków? Czy jest sposób na pokonanie tego stanu? Miłośnicy podchodów i rywalizacji o rękę niewiasty również odnajdą tu coś dla siebie.
Pojawia się magia i żar. Mnie to przyciągnęło ze względu na słowiańskie elementy. Mamy tu nieco stworzeń mroku, z których jedno dość mocno zajdzie za skórę Marenie. Pojawiają się też wezwania do rodzimych bogów, m.in. Marzanny. Kto zaś poszukuje literackich wyobrażeń bóstwa śmierci Nyji powinien zajrzeć do "Uzdrowicielki" obowiązkowo. Ciekawa kreacja, choć mnie do końca nie przekonuje. Odnoszę wrażenie, że autorka utożsamia Nyję z Welesem, np. w towarzystwie tego pierwszego zjawia się żmij, ma pod sobą również takie pomroki jak południce.
Katarzyna Muszyńska potrafi uwieść czytelnika, wciągnąć go do swojej opowieści, by nie mógł się od niej oderwać. Tak rozkłada wątki, by powoli składały się w całość, a ciekawość rośnie. Bardzo podobają mi się jej opisy przyrody i architektury. Ma lekkie pióro i przyjemny w odbiorze styl. Natomiast wadzi mi kreacja Mareny jako pionka, będącego na rozdrożu pomiędzy dwoma mężczyznami. Powoduje to, że efekt osiągnięty w pierwszym tomie jej jako silnej i niezależnej zaczyna lec w gruzach.
"Uzdrowicielka" jest miłą odskocznią od codzienności. Coś na lekkie popołudnie czy wolny wieczór. To wiekowa historia, ale należy zwrócić uwagę, że to nie powieść historyczna, a fantastyczna. Są tu piękne opisy przyrody, co nieco o Kujawach oraz opis życia zielarko-uzdrowicielek, który zaskakuje co rusz. To książka o magii, która może być darem i przekleństwem.
Myślę, że warto się z nią zapoznać, ponieważ pozwala spojrzeć z innej perspektywy na magię i słowiańskość w fantastyce.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/01/158-uzdrowicielka-katarzyna-muszynska.html

Kujawy, przepiękna kraina, gdzie czas biegnie inaczej, a ludzie wydają się sobie znacznie życzliwsi. Tam urodziła się i wychowała moja Babcia, skąd wywodzi się jej linia rodowa (malutkie i urokliwe Powałkowice). Kojarzą mi się z opowieściami Mamy o przygodach z dzieciństwa z okresu wakacji czy ferii zimowych, jej bieganiu z krewnymi po polach, bawieniu się w chowanego w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co Ci w duszy gra? Jakie Twoje przeznaczenie? Kim chcesz być? Z kim pragniesz swe życie związać? Gdzie chcesz zamieszkać? W świat ruszyć czy w ojczystych stronach zostać? Dokąd gna Twój duch? Kogo swym opiekunem i przewodnikiem obierzesz? Czy sam sobie panem jesteś, co własną podąża drogą? Czemu swe życie poświęcisz? Do czego dążysz? Myślę, że całkiem sporo pytań tego typu rodzi się w każdym z nas na różnych etapach życia, zwłaszcza, gdy stajemy na rozwidleniu obranej przez nas ścieżki i nie wiemy dokąd dalej podążać. Czasem przypadek decyduje za nas, a zdarza się, że i rozmyślania nad kolejnym krokiem trwają długo, bo wiążą się z z nim poważne konsekwencje.
Podobne zapytania rodzą się u czytelnika podczas lektury "Chąśby" Katarzyny Puzyńskiej, dotychczas znanej szerszemu kręgu odbiorców jako autorka kryminałów. Czym jest jej najnowsza powieść? To fantastyka ze słowiańskim klimatem z domieszką kryminału osadzona gdzieś we wczesnym średniowieczu na obszarach Słowiańszczyzny ze swojsko brzmiącymi nazwami cieków wodnych oraz miłymi dla ucha imionami bohaterów. Co wytrwalsi mogą spróbować namierzyć opisywany rejon. Uda się go Wam oznaczyć na mapie? Podpowiem jedno, okolice Drwęcy. Tylko czy to ta na pewno czy tylko jej alternatywa?
Książka skupia się na kolejach losu mieszkańców grodziska bez nazwy. Na pozór wydarzenia niemające ze sobą nic wspólnego są powiązane i niosą ze sobą dalekosiężne konsekwencje dla wszystkich. Jakie? Jak w ogóle do tego doszło? Co ma do tego karczmarka, kat, bajarz, kasztelan i bogini zimy? Kto jeszcze jest zamieszany w te wydarzenia? Komu zależy na destabilizacji? Czy podejrzany o zbrodnię okaże się niewinny? Czy jest w stanie tego dowieść? Dużo pytań, mało odpowiedzi. Na terenie podległym kasztelanowi dochodzi do morderstwa jednego z mieszkańców. Cień podejrzenia pada na partnera ofiary, lecz zanim dojdzie do konfrontacji podejrzanego z miejscowym praworządcą, ten pierwszy ucieka ze strachu o własne życie. On swoje wie, lecz jak w ogóle do tego doszło? Jak to się mogło przytrafić jemu, któremu przygody we własnym życiu nigdy nie były w smak? Jemu, który kochał spokój, prostotę i prawdę? Jak rozwikłać tę zagadkę i spełnić ostatnią prośbę ukochanej? Na dodatek ginie jeden z najpilniej strzeżonych artefaktów Jarowita, boga wiosny i wojny, który oddał na przechowanie tutejszym. Kto był tak bezczelny i arogancki, prowokując boga do podniesienia odwetu i to tuż przed Jarymi Godami? Na złość głód zagląda w oczy ludziom, bo zima ani myśli ustąpić, wciąż sypiąc śniegiem i mrozem, szczypiąc w nosy wszędobylskich. Oj dużo, za dużo jak na jedną osadę. Na domiar złego pojawiają się też problemy z bezpieczeństwem grodziska. Zadziwiająco niebezpiecznie wzrasta aktywność biesów. Co się do tego przyczynia? Jak sobie z tym radzić? Czy w ogóle jest jakieś wyjście z tej patowej sytuacji?
To powieść wielowątkowa, wielowymiarowa bez możliwości wskazania jednego głównego bohatera, bo tych naliczyłam się aż trzech (w moim mniemaniu).
Cała fabuła skupia się wokół Strzebora, Zamira i Mary. Są uwikłani po uszy w tej samej sprawie, wręcz są skazani na siebie i swoje towarzystwo w wyniku chichotu losu. Czy tak właśnie miało być? Czy to zaplanowały Rodzanice?
Strzebor to młodzieniec, ledwie wyrośnięty spod maminej spódnicy, nienawykły do wojaczki czy pracy na roli, za to bardzo ciekawski świata i ludzi, choć w bezpiecznych granicach komfortu. Ceni szczerość i sam stawia ją ponad wszystko. Nauczony szacunku wobec innych, bez względu na płeć czy pochodzenie. Rzadko spotykany typ, ale pod każdym względem wyjątkowy. Chłopak okazuje prawdziwą męskość tam, gdzie inni tylko zadzierają nosa i chowają się za pozorami odwagi. Wystarczy dać mu czas, by zrozumieć jego naturę i polubić ten sposób bycia. Czy Strzebor ma jeszcze jakieś asy w rękawie? Odpowiedź na to znajdą tylko wnikliwi czytelnicy.
Zamir to człowiek zagadka, dawny wojownik, który w wyniku kontuzji odnajduje się w roli kata. Z jednej strony praca i wypłata jak każda inna, z drugiej - pamięć o ofiarach. Nie pomaga w tym ostracyzm społeczny po każdorazowym wyroku. On jako narzędzie wykonywania prawa. Kat to łatka, lecz co tak naprawdę kryje się w jego sercu? Czy tlą się tam jeszcze jakieś cieplejsze uczucia? Czy ma jakieś marzenia? Jaki był za młodu, czym kieruje się teraz? Im bliżej się go poznaje, tym więcej się wyjaśnia, tym jaśniejsze stają się powody pewnych jego zachowań. Jest przykładem, że nie ocenia się książki po okładce.
Czyje odbicie można ujrzeć w Marze? Myślę, że samego siebie. Osamotniona, niezrozumiana, wytykana palcami, przeganiana, skrywająca się w cieniu, by nienawistne spojrzenia na niej nie spoczęły. Mimo to pewna siebie, swojej wiedzy i wędrówki, której zna cel. Na pierwszy rzut oka wyniosła, zimna i dumna, lecz zyskuje przy bliższym poznaniu. Co skrywa przed swymi towarzyszami? Dlaczego? Skąd tyle wie o sekretach mieszkańców grodziska? Kim jest tak naprawdę? Niech wskazówką będzie dla Was jej imię...
Postacią, która szczególnie przypadła mi do gustu jest Dobrowoja. Uważam, że to kwintesencja definicji słowa "matka". Dla niej więź między dzieckiem a nią jest odwieczna, nienaruszalna, wynikła z samego uczucia. Gotowa wyjść przed szereg, ryzykować własnym życiem, by bronić honoru i czci potomstwa. Jest silna nie tylko ciałem, ale przede wszystkim charakterem i duchem. Uparta, dążąca do celu, choć nieco naiwna. Mająca wysokie morale. Szczera, uczciwa, dumna i naprawdę niezwykła. Swoje w życiu przeszła, a mimo to wciąż potrafiąca być silną dla synów i wzorem do naśladowania. Niezłamana.
Każdy z bohaterów to tylko pretekst do poruszenia jakiegoś tematu, problemu, który pozostaje aktualny do dziś. Któż z nas nie słyszał o niespełnionej i odrzuconej miłości? A ileż zranionych serc było efektem tego, ale gdyby tylko to, ale co z wykorzystaniem tej zakochanej strony? Zabawa na chwilę? Potem ból i parę kroków do nienawiści, a nawet obsesji na punkcie zemsty. Ten schemat został tu świetnie przedstawiony. Autorka wskazuje, że zdarza się iż ofiar jest nieraz więcej, np. bliscy danej osoby. Porusza też temat przemocy domowej, alkoholizmu, tego jak to odbija się na członkach rodziny. Czy rodzic-alkoholik może dać przykład i być wsparciem?
Warto też zwrócić uwagę na problemy miejscowej społeczności. Władza sobie poczyna, co chce. Sprawowanie stanowisko sprawia, że dana osoba czuje się lepsza od reszty. Knowania i intrygi są czymś na porządku dziennym wśród elity, lecz jakie niesie to ze sobą konsekwencje? Brak stabilnej władzy to brak skutecznego zarządzania, radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach oraz zapewnienia bezpieczeństwa. Idealnie sprawdza się tu powiedzenie, że "zgoda buduje, a niezgoda rujnuje". Może warto zastanowić się czy przez wieki coś się pod tym względem zmieniło? Jak było, a jak jest?
Ostracyzm społeczny jest czymś bardzo niebezpiecznym w ręku grupy, a bolesnym dla ofiary. Wystarczy cień podejrzenia, plotka, by ocenić, pozbawić wszystkiego, na co pracowało się całe życie, zniszczyć dobre imię. Dawniej mogło to skończyć się nawet wygnaniem z rodzinnego sioła, a to już prawie jak skazanie na śmierć. Rodzina, gród, plemię - co począć poza kręgiem swego domu, co zrobić bez niego? Co, gdy fałszywe oskarżenia padają z ust bliskich dowódcy, a tyczą się kogoś niewygodnego? Co, gdy sędzia nie chce znać dowodów? Można się poddać lub walczyć o swoje. "Chąśba" udowadnia, że trzeba iść po swoje, nie pozwolić wtłoczyć się w lokalne plotki, być ponad to. Bohaterowie brną przed siebie, pokonują wiele przeszkód, by coś udowodnić.
Powieść porusza też wątek więzi powstałej z przypadku, a jakże cennej - przyjaźni, takiej która przeszła góry i doliny, zjadła beczkę soli i przeżyła to, co dobre i złe. Niewymuszona, naturalna, rozwijająca się swoim rytmem, poddana próbom przez życie. Kto z nas nie chciałby czegoś takiego doświadczyć na własnej skórze? Mieć kogoś tak bliskiego, na kogo można liczyć i wiedzieć, że choćby się paliło i waliło, to ta jedna osoba będzie opoką i fundamentem nie do zdarcia. Czy to właśnie łączy nasze trio? Oceńcie sami na podstawie treści.
Na przykładzie Dobrowoi opisałam matczyną miłość. Jest tu jeszcze jedna, dobrze widoczna, lecz zaakcentowana między wersami. Strzebor i Bolomira. Tak, tak różni, tak odmienni, a jednak mąż i żona. Młodzieniec nieraz zaznacza kim jest jego ukochana i jak ją traktuje. Czysta, platoniczna, pełna szacunku i zaufania, chęci współpracy i uszczęśliwienia. Może nieco wyidealizowana, ale tak urocza w tej całej swej nieporadności. Miłość.
Trzeba tez zwrócić uwagę na rolę chciwości, chęci władzy i zemsty w życiu. Czy ludzie nimi motywowani są zdolni do obiektywnego oceniania rzeczywistości? Czy takie osoby powinny pełnić funkcje publiczne? Moim zdaniem ich percepcja jest zaburzona i swoimi decyzjami mogą ściągnąć na swoją społeczność "nieszczęście", a raczej konsekwencje swoich nierozważnych wyborów, które podejmowane są częściej pod wpływem emocji i złudzeń niż rozsądku i realnych przewidywań. W tej książce również to widać.
Czy pieniądze, a w tym przypadku denary, mogą dać szczęście? Czy mogą zastąpić drugiego człowieka, przyjaciela, rodziców? Czy mogą stać się najważniejsze? Czy jako priorytet nie przesłonią czegoś bardziej wartościowego? Co one dają, a z czym wiąże się ich brak? W tym aspekcie warto przyjrzeć się Dargoradowi oraz Zamirowi. Dokąd prowadzi ich mieszek złota? Moim zdaniem przesadne uwielbienie tego przedmiotu zaburza równowagę w podejściu do wyznawanych wartości. Przez pieniądze wzrasta chęć posiadania, gdy komuś mało, może pokusić się o zawłaszczenie mienia kogoś innego. Poza tym, gdy denar staje się obsesją, miłością, człowiek staje się prawdziwie samotny, wystawiony na zgraję sępów, czyhających na jego potknięcie.
Świat przedstawiony skupia się na grodzisku i relacjach w nim panujących, od kasztelana po drobnego wytwórcę, od kata po karczmarza, od woja po dziewoję, może i w minimalistycznym wydaniu, ale jednak. Pokazuje smaczki i pogłębia apetyt na wczesne średniowiecze.
"Chąśba" to nie tylko świat ludzi, ale również Czarodziejskiego Ludu, pod którym to kryją się wszelkie słowiańskie istoty nadprzyrodzone, od bogów po stwory. Jest i panna rusałka, co to Nawojką się zwie, co pod mostkiem zamieszkała sobie, jest i jezioro pełne utopców, pojawia się wąpierz i strzyga, zjawia się czart i Leszy, co to dzielnie broni swych włości przed głośnymi intruzami. W tej powieści znalazło się też miejsce dla stolemów, genialnych górskich olbrzymów, co to pomysłów mają bez liku. Demony były, są i będą wokół, a jednak ludzie stronią od nich. Obydwie nacje nie pałają do siebie miłością, a czasem wręcz zimnym wyrachowaniem i żądzą mordu w oczach. Odwieczny problem, kto ma dzierżyć władzę na wspólnym terytorium? Jak się poznać, by wzajem szanować swe zwyczaje i prawa? Czy jest na to jakaś rada? Katarzyna Puzyńska opisuje funkcjonowanie ich świata, rządzące nim reguły, elementy spajające i te powodujące wyłom, zwłaszcza skupiając się na olbrzymach. Czemu? Niezwykła wizja na zasadzie kto zbudował piramidy czy Stonehenge, ale z tutejszym rozwiązaniem. Czy możliwe jest dogadanie się człowieka ze stworem? Warto spojrzeć na Falibora i Strzebora. Jak mogłoby być pięknie!
Powieść dotyka też tematu bogów. Perun jest tu tylko ledwie wspomnieniem anegdotek. Nieco więcej miejsca poświęca się Welesowi, jego atrybutom i dziedzinom. Dlatego warto uważać na kogo i na co się przysięga i jaką przez to ma ona wartość. Główna fabuła skupia się na Marzannie i Jarowicie, ponieważ czas akcji przypada na przełom zimy i wiosny. Panna Morana nie zamierza tak łatwo ustąpić miejsca bogu płodności i wojny, chcąc jeszcze chwilę pofiglować mrozem i płatkami śniegu. Jarowit odgrywa tu spore znaczenie. Grodzisko jest oddane w jego władanie, a w jego świątyni mieści się jego tarcza, która roztacza nad okolicą swą ochronną moc. Biada temu, kto ją zgubi... Pomsta boga może zaboleć.
Powieść dość dokładnie przedstawia świętą ziemię boga wiosny, jego oazę, gaj, do którego przemierza się czasoprzestrzeń trzech pór roku, by dojść do głównego sanktuarium. Bardzo podoba mi się ujęcie zróżnicowania pojmowania świata, czasu i przestrzeni przez Czarodziejski Lud (w tym bogów) i ludzi. Ci pierwsi są pod tym względem bardziej zaawansowani, co dobrze tłumaczy ich jednoczesne przebywanie w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. To z kolei rodzi pytanie, czy dalej są z nami? Może działają pod innymi nazwami, pod osłoną, by wspierać swych ziemskich towarzyszy doli? Ponadto autorka dotyka tematu śmierci boga i jednoczesnych narodzin, co rok w rok dzieje się z Marzanną.
Warto również zwrócić uwagę na sanktuarium Leszego, tj. las. Ludzie zbliżając się do niego, zniżali ton głosu, by nie urazić pana tej ziemi i jego mieszkańców. Odnosili się z szacunkiem i nie naruszali miru tej okolicy. Z jednej strony przeświadczenie o świętości tych obszarów, a z drugiej lęk przed gniewem Leszego. Nasi przodkowie inaczej pojmowali naturę i związek z nią, wiedząc, że są uzależnieni od niej. Las to jedna z jej manifestacji, pełna tajemnic i magii, wyjątkowa przestrzeń, która może zaoferować schronienie, pożywienie, a tym samym możliwość przeżycia. Las to życie.
Pisarka w kontekście słowiańskich wierzeń rozróżniła żercę, który włada magią wyuczoną, mieszka w grodzisku, opiekuje się świątynią, sprawuje pieczę nad obrzędami oraz wołchwa, magicznego od urodzenia, dzikiego i nieokiełznanego, żyjącego za pan brat z przyrodą, który leczy, porozumiewa się z Czarodziejskim Ludem i wierzy w to, co robi.
Myślę, że warto chwilę poświęcić też przedstawieniu czarta. To zagadkowa postać. Jego działania są nieprzewidywalne. Zaskakuje sposób tworzenia przez niego stworów nocy, którymi zawiaduje. Zastanawiam się tylko nad tym, czy autorka nie za bardzo zainspirowała się chrześcijańskim diabłem, jednocześnie przypisując mu jedną z domen Welesa.
Mam też pewne zastrzeżenia co do Rodzanic. W "Chąśbie" mają one przychodzić trzy dni po postrzyżynach. Do tej pory raczej spotykałam się ze stwierdzeniem, że przychodziły trzy dni po narodzinach dziecka.
Książkę cechuje lekki styl i łatwy w odbiorze język. Opisy są plastyczne, dialogi ciekawe, a wykreowane postacie wydają się wiarygodne, choć wielu rzeczy trzeba się domyślać lub czytać między wierszami. Fabuła ma otwartą konstrukcję, co daje dowolność wyboru zakończenia przez czytelnika i tworzenie własnych fanfików z tegoż uniwersum. Akcja obfituje w przygody, ale są one zrównoważone przez przemyślenia bohaterów i opisy. Moim zdaniem to udany zabieg. Dzięki takim trikom powieść się pochłania.
Tytułowa "Chąśba" świetnie tłumaczy, o co tak naprawdę w niej chodzi. Nie tylko tarcza Jarowita, dusze porwane przez czarta, ale i ukradzione serce, złudzenia o miłości, szczęśliwej rodzinie i zaufaniu wśród miejscowych. To lektura o ludzkich rozterkach, o podejściu do odmienności, o skutkach ostracyzmu społecznego, o przywarach ludzkiego charakteru, o tym, co chciwość i chęć władzy robi z ludźmi. To również iskierka nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone. Wystarczy spojrzeć na Dobrowoję, Strzebora, Marę i Zamira.
To powieść fantastyczno-przygodowa, nawet powiedziałabym, że słowiańska fantastyka. Jest dobra, porusza ciekawe wątki, zmusza do refleksji, chociaż podczas lektury odniosłam wrażenie, że nie do końca został wykorzystany potencjał w niej tkwiący. Chętnie poczytałabym więcej o zwyczajach czarta, przysięgach składanych na Welesa, istocie samego Leszego, dokładniejszym wyjaśnieniu motywacji stolemów przy budowie "cypli". Nie ukrywam, że dalsze losy upartego Kłosa i Dobrowoi aż intrygują i zżerają z ciekawości. Ta książka jest całością, która aż się prosi o kolejne części.
"Chąśbę" polecam wszystkim zainteresowanym tematem Słowiańszczyzny, lubiącym przygodówki z zagadką kryminalną w tle. Jest o czym rozkminiać przez cały czas, nie tylko na temat ofiary, ale również wyjątkowości Unirada. Jesteście ciekawi co się za tym kryje? Kto stał się strzygą? Kogo pogonił Leszy? Kogo chciała uwieść rusałka? Spróbujcie, a wciągnie Was jak ruchome piaski i stanie się wskazówką do dalszych, samodzielnych poszukiwań słowiańskich wątków.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/01/157-chasba-katarzyny-puzynskiej-czyli.html

Co Ci w duszy gra? Jakie Twoje przeznaczenie? Kim chcesz być? Z kim pragniesz swe życie związać? Gdzie chcesz zamieszkać? W świat ruszyć czy w ojczystych stronach zostać? Dokąd gna Twój duch? Kogo swym opiekunem i przewodnikiem obierzesz? Czy sam sobie panem jesteś, co własną podąża drogą? Czemu swe życie poświęcisz? Do czego dążysz? Myślę, że całkiem sporo pytań tego typu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z czym Wam kojarzy się archeologia? W pierwszym momencie na myśl przychodzą wielkie kompleksy grobowe pełne skarbów, bogato zdobiona broń, odzyskiwane po wiekach ukryte w glebie płacidła, a nawet całe założenia architektoniczne. Piramidy, Tutanchamon, Stonehenge, świątynie Majów, kamienna armia... Przykładów można mnożyć w nieskończoność. Co jednak z tymi mniej medialnymi, bardziej... hmm niepozornymi? Gdzie miejsce dla ceramiki, elementów codziennego życia? Co z cmentarzyskami ciałopalnymi bez wielkich darów pogrzebowych? Czy one są ważne? Czy na ich podstawie można cokolwiek powiedzieć o przeszłości? Czy można z nich złożyć puzzle?
Agnieszka Krzemińska w swej pracy pt. "Grody, garnki i uczeni. O archeologicznych tajemnicach ziem polskich" odpowiada na postawione na wstępie pytania. Jej historia tłumaczy i wyjaśnia tajemnice archeologii Polski. Przedstawia dzieje tych obszarów od najstarszych mieszkańców, skupiając się na najważniejszych odkryciach, wnoszących nowe spojrzenie na pewne zagadnienia. Nie ma dla niej tematu tabu. Porusza tematy cmentarzysk, ceramiki, miejsc kultowych, grodów, miast etc. Rozgrzebuje sekrety miejskich latryn na przykładzie z północy Polski, tj. Gdańska, Elbląba. Rozwiązuje tajemnice samorosnących garnków na polach (ledwie kilkanaście km od mojej miejscowości takie historie były przekazywane z pokolenia na pokolenie, jako coś niezwykłego, a potem okazało się, że pola rolników były dawnymi cmentarzyskami). Omawia znaczenie kultur archeologicznych dla systematyzacji wiedzy i ich rozprzestrzenianie się po większym obszarze. Przy tym wszystkim klasyczną archeologię wypełnia o najnowsze zdobycze nauki, w tym osiągnięcia genetyki w badaniu DNA przy ustalaniu korzeni poszczególnych osobników, geologii, chemii czy informatyki. Pokazuje, że obecnie archeologia to interdyscyplinarna nauka, która nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować. By nie uszkodzić stanowisk, korzysta się z metod geofizycznych; by ze znalezionych przedmiotów wydobyć jak najwięcej informacji, pobiera się próbki i wysyła do laboratorium. Archeolog musi być elastyczny i nastawiony na współpracę z innymi naukami, by zmaksymalizować efekty swojej pracy. Mamy już archeologię podwodną, autostradową, a nawet wykorzystująca lotnicze skanowanie terenu w poszukiwaniu śladów działalności człowieka nawet z odległych pradziejów, a jeszcze tyle przed nami.
Na końcu każdego rozdziału autorka umieściła bibliografię, która stanowi dobry punkt wyjścia do samodzielnych poszukiwań. Mieszczą się tam pozycje zarówno po polsku, jak i w językach kongresowych. Czy warto szukać tych informacji? Oczywiście. Wiele można sprawdzić w internecie. Mnóstwo artykułów czy nawet książek (typowo naukowych) znajduje się w bazach danych uniwersytetów bądź na portalach integrujących środowisko naukowe.
Warto również zwrócić uwagę na bogato ilustrowaną szatę graficzną tego wydania. W recenzji pojawiają się dwie wyjątkowo poruszające, małego szczeniaka wspaniale zachowanego w klimacie Syberii, na którego spoglądając, ma się wrażenie, że dopiero zasnął i niedługo wstanie, by rozrabiać oraz fragment rzeźby przedstawiającej dostojnego konia o niezwykle poważnym spojrzeniu. W tej książce podobnych przykładów jest mnóstwo, dotyczących zwłaszcza codziennego życia dawnych mieszkańców tych ziem. Prawie jak wycieczka do muzeum.
Autorka porusza szerokie spektrum problemów, a wszystko rozwija w niezwykle ciekawy sposób, mogący naprawdę zaintrygować nawet laika, tłumacząc każdą kwestię w sposób prosty i klarowny. Czytelnik odnosi wrażenie, że podróżuje przez wieki razem z przewodnikiem, który objaśnia mu co trudniejsze zagadnienia, pozwalając naocznie dotknąć śladów przeszłości. To prawdziwa przygoda, która uczy, zwraca uwagę na drobiazgi, które mówią nam o codziennym życiu naszych przodków. Można wręcz powiedzieć, że to archeologia od kuchni. Wejrzenie na to, z czym na co dzień zmagają się naukowcy. Któż z nas nie chciał za dzieciaka przeżyć czegoś takiego, oglądając "Mumię" czy Indianę Jonesa? Ta książka to namiastka dziecięcych marzeń.
Dla kogo jest ta pozycja? Uważam, że Agnieszka Krzemińska napisała ją, by popularyzować wiedzę, stąd styl cechujący ową lekturę. Lekko i przyjemnie napisana, skonstruowana chronologicznie, pełna ciekawostek. Z ogromem wiedzy idealnie nadaje się dla laików, ale odnajdą się w niej również osoby związane zawodowo z tą dziedziną, ponieważ autorka zawarła w niej najnowsze wyniki badań, jednocześnie zaznaczając, że za kilka lat pod wpływem nowych odkryć obecna wiedza i uznawane tezy mogą zostać zdetronizowane i obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Tak wygląda archeologia. Znamy znikomy procent przeszłości, a im bardziej rozwinięta technologia, tym szerzej otwieramy bramy historii zamknięte od tysiącleci. Jakie jeszcze tajemnice kryją się tam przed nami? Jak może wyglądać praca archeologa z przyszłości?
Polecam tę książkę każdemu z całego serca! Świetna!
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2023/01/156-grody-garnki-i-uczeni-o.html

Z czym Wam kojarzy się archeologia? W pierwszym momencie na myśl przychodzą wielkie kompleksy grobowe pełne skarbów, bogato zdobiona broń, odzyskiwane po wiekach ukryte w glebie płacidła, a nawet całe założenia architektoniczne. Piramidy, Tutanchamon, Stonehenge, świątynie Majów, kamienna armia... Przykładów można mnożyć w nieskończoność. Co jednak z tymi mniej medialnymi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świat to jedna wielka tajemnica, którą dorośli starają się wytłumaczyć dzieciom w szkole, naukowo, za pomocą wzorów i liczb, doświadczeń fizycznych i chemicznych, pokazując przykłady na biologii. Sekrety umysłu i duchowości obnaża literatura, której czasem łatwiej przemówić do wyobraźni i wrażliwości. Jednak jak tym najmłodszym przekazać informacje o przemijaniu, o śmierci, o przekraczaniu granic, wplątując w to archetypy łatwe do zaakceptowania i przyswojenia, które ból i cierpienie przemienią w swego rodzaju zrozumienie? Na każdym etapie życia spotykamy się z tym tematem, jedni od najmłodszych lat, inni mają to szczęście, poznając ową stratę znacznie później. Jak powiedzieć dziecku o śmierci, by się jej nie wystraszyło i nie miało koszmarów sennych?
Myślę, że żaden rodzic nie jest na to przygotowany. Do tego trzeba dojrzeć i znać słowa - klucze. Z pomocą przychodzi literatura. Bardzo ciekawą książką pod tym względem jest "Między światem a zaświatem" Katarzyny Jackowskiej-Enemuo.
Co w niej takiego wyjątkowego? Wstęp wprowadza łagodnie w temat, jak pod ciepły koc, owija. Następnie przechodzimy do sześciu opowiastek, tj. O Drzewie Świata, Leszym, Żmiju, Dziadzie, Mikołaju i Pszczole. Całość wieńczy zakończenie, które tłumaczy zawiłe kwestie. Dodatkiem są słowa i nuty użytych w tekście piosenek oraz słowniczek trudniejszych nazw. Każda z opowiastek jest pięknie ilustrowana. Jednak nie w tym rzecz. Magia tej książeczki polega na wykorzystaniu słowiańskich motywów związanych z przemijaniem. Pozwala to dziecku na oswojenie się z tematem za pomocą naprawdę barwnych postaci i ich przygód. Najbliższa memu sercu okazała się ta o Mikołaju, a właściwie Welesie i jego wilkach. Czy to ten bóg czy otoczka samej historyjki, nie wiem, ale jest w niej tyle emocji, znaczeń, które nie wychodzą mi z głowy od dłuższego czasu. To słowiańskie dziedzictwo gra tu pierwsze skrzypce, wokół niego kręci się cała fabuła. Mamy nie tylko stworza, bogów, ale całe mnóstwo symboli, które są z nami od małego, przekazywane w historiach z pokolenia na pokolenie, zrozumiałe w locie przez mieszkańców Słowiańszczyzny. Piękne jest to, że używając rodzimego języka i symboliki można przekazać młodym odwieczne prawdy. Może i nie skłaniają do salw śmiechu, lecz ich rola tkwi w użyteczności, powadze i refleksjom, do których skłaniają. Ten zbiór jest też wyjątkowy ze względu na przekazane wartości - miłość, troska, zaufanie, przyjaźń, wieczna więź z bliskimi, której nie pokona nawet śmierć.
Mimo że jestem dorosła i swoje już w życiu przeszłam, to ta książeczka pomogła mi uporać się z odejściem mojego dziadka. Dzięki niej wróciła do mnie nadzieja, że to nie koniec, a nowy początek dla niego, zgodnie ze słowiańskimi wierzeniami.
"Między światem a zaświatem" jest cieniutka granica, której ludzkie oko nie potrafi dostrzec, ale można ją wyczuć. Dawne podania mogą na nią wyczulić, pozwolić dojrzeć w otoczeniu coś więcej, poczuć magię nas otaczającą, magię, która w nas tkwi.
Ten zbiór K. Jackowskiej-Enemuo zostanie ze mną na długo, w sercu i w pamięci. Myślę, że jeszcze niejeden raz do niego wrócę.
Dla mnie to wyjątkowa pozycja, której nie może zabraknąć w domowej biblioteczce
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/12/155-miedzy-swiatem-zaswiatem-k.html

Świat to jedna wielka tajemnica, którą dorośli starają się wytłumaczyć dzieciom w szkole, naukowo, za pomocą wzorów i liczb, doświadczeń fizycznych i chemicznych, pokazując przykłady na biologii. Sekrety umysłu i duchowości obnaża literatura, której czasem łatwiej przemówić do wyobraźni i wrażliwości. Jednak jak tym najmłodszym przekazać informacje o przemijaniu, o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Słowiańszczyzna to nisza, która cieszy się coraz większą popularnością na rynku wydawniczym, jednak, by znaleźć dobre pozycje trzeba trochę się naszukać. Warto wtedy użyć słowa klucza, czyli nazwiska autora. Myślę, że jedną z takich osób jest Marta Krajewska, znana głównie z utworzenia cyklu kręcącego się wokół uniwersum Wilczej Doliny, zarówno dla starszych, jak i młodszych czytelników. Jest to miejsce mocno tchnące wczesnośredniowiecznym klimatem, dawnymi tradycjami i zwyczajami, a nawet wierzeniami. Co ważniejsze - wytwory wyobraźni pisarki są poparte solidną kwerendą źródłową, o której niejednokrotnie wspominała podczas wywiadów.
Wilcza Dolina to nie tylko Venda i DaWern. Skąd wzięła się funkcja opiekuna? Kim były pierwsze osoby, które mierzyły się z demonami? Czy walczyły z wilkarami? Wyjaśnić to może saga o Bratmile, jednym z pierwszych strażników Doliny, jednak warto zwrócić uwagę na to, że jest on przeznaczony dla dzieci i młodzieży, skupiając się właśnie na dzieciństwie.
"Dzień między żarem i lodem" to trzeci tom przygód Miłka i paczki jego znajomych. Akcja powieści toczy się tuż przed Szczodrymi Godami i Wilczym Świętem. Śnieg pokrywa całą dolinę, mróz szczypie w oczy, a siarczysty wiatr nie ułatwia codzienności. Co niektórzy nie wyściubiają nosa z chaty. Wygodniej, a nawet bezpieczniej siedzieć w domu przy palenisku, bo kto wie, co skrywa się za śnieżną zamiecią czy w ciemnym lesie.
W Wilczej Dolinie pojawiają się dziwne ślady. Nikt nie zwraca na nie większej uwagi. Może to jakieś zwierzę, a może jedno z dzieci? Wiatr i śnieg rozmywają tropy szybciej niż oko dorosłego zdąży je zobaczyć i ocenić. Czy jest się czego bać?
Autorka pokazuje dorastanie bohaterów, ich pierwsze miłości, konflikty wybuchające pod wpływem oceny czyichś uczuć, zaangażowania w jakąś znajomość. To trudne tematy nawet dla dorosłych, a co dopiero dla dzieci, co dobitnie pokazuje relacja Chaberki i kowala. Mówienie o emocjach bywa trudne, ale to dalszy etap. Najpierw trzeba przyznać się przed samym sobą do nich i je zaakceptować. Młodzieży niełatwo potwierdzić stan zakochania, a Marta Krajewska właśnie pokazuje jak to wygląda od strony samego zainteresowanego i postrzegania go przez otoczenie. Wbrew pozorom to skomplikowane, a tu mamy to podane na tacy.
Książka zwraca też uwagę na kwestię obowiązków dorosłych i zobowiązań wobec innych członków społeczności. By wioska mogła przetrwać, każdy musi wykonać swoją robotę. Dotyczy to również dzieci. Nie ma zmiłuj. Każda para rąk jest na wagę złota. Świetnie zostało to przedstawione na przykładzie domu Miłka.
Inną sprawą jest też wspólne przygotowywanie się do świąt, już nie tylko w kręgu najbliższej rodziny, ale dosłownie całej miejscowości. Każdy ma swój przydział zadań. Już na tym etapie zacieśniają się więzi społeczne i to od najmłodszych lat.
Powyżej przedstawione przykłady udowodniają jak starannie Marta Krajewska zaplanowała to uniwersum. Inspiracja wczesnym średniowieczem widoczna jest na każdym kroku. Czemu? Czy wioska znajdująca się w niedostępnych górach z surowym klimatem byłaby w stanie przetrwać bez współpracy? Odpowiedź nasuwa się sama. Czy się chciało czy nie, ludzie byli potrzebni do przeżycia. W kwestii kwerendy źródłowej warto by czytelnik dłużej zatrzymał się przy opisach domostw czy samego stroju. Szczegół goni szczegół jak materiał ozdób czy spodni. To świetna zabawa dla osoby starszej, a młodsi na tej podstawie mogą nieświadomie uczyć się o życiu swoich przodków.
Jak Marta Krajewska, to i Słowiańszczyzna. Bratmił to przyszły opiekun, który będzie miał chronić Dolinę przed demonami. Jakie stwory tym razem zostały przedstawione czytelnikowi? Nie chcę za dużo zdradzać, ale naprawdę zagadkowe stworzenia, zwłaszcza to nastoletnie pokolenie. Mnie ta wersja urzekła i przekonała, tym bardziej biorąc pod uwagę, że sporo pomrok ma ludzkie korzenie, a czym od nas się różnią? Czy granica tkwi tylko w przejściu przez stan śmierci? Autorka przedstawia ich perspektywę, sposób postrzegania rzeczywistości i manifestowania swoich potrzeb. Cieszy mnie, że trend na to trwa, ponieważ to oznacza, że pisarz wychodzi ze swojej strefy komfortu i patrzy dalej, wczuwa się w zupełnie odrębny gatunek i stara się pokazać świat jego oczami. To coraz częściej wykorzystywany wątek w powieściach słowiańskich. Tu pisarka wykazała się, robiąc to tak, by trafiło to do wyobraźni małoletniego czytelnika. Cała charakterystyka stworów jest tu na wagę złota.
Skoro demony Wilczej Doliny to jest i mój Munek, bez którego nie wyobrażam sobie przygód Miłka. Uwielbiam go, mam do niego ogromny sentyment. W tym tomie autorka kupiła mnie już całkiem, wyjmując go z mojej wyobraźni takim, jakim go widziałam przez ten cały czas. To kim jest z pochodzenia to młode stworze nie ma znaczenia. To prawdziwy przyjaciel, na którego zawsze można liczyć. To ktoś, kto stoi obok i będzie tam trwał bez względu na wszystko. Jest szczery, lojalny, pełen dobroci i troski o bliskich. Rodzina i przyjaciele to jego priorytety. Im starszy, tym bardziej munkowaty.
Teoretycznie to opowieść o Bratmile, ale czy to on gra tu pierwsze skrzypce? Wokół niego kręci się fabuła, bywa świadkiem ważnych wydarzeń, ale odnoszę wrażenie, że jest tylko pretekstem do poruszenia ważniejszych kwestii, np. o przyjaźni. Każda z postaci ma tu swoje pięć minut, dzięki czemu poznajemy je bliżej, a to dopiero wierzchołek góry lodowej historii z Wilczej Doliny. Na dobrą sprawę to o każdej z nich mogłoby powstać minimum opowiadanie. I tu prośba do Marty Krajewskiej - może warto rozważyć zbiór opowiadań z tegoż uniwersum?
Wracając do stwierdzenia ze wstępu, że przy wyborze powieści słowiańskich można spokojnie sięgnąć po tę konkretną pisarkę, miałam na myśli nie tylko jej pomysły i dbanie o jak najbardziej wiarygodne przedstawienie życia mieszkańców Wilczej Doliny. Warto zwrócić uwagę na język i styl. Klarowność, plastyczność, żywotność, zróżnicowanie postaci, lekkość pióra, umiejętność zaskakiwania czytelnika współczesnymi wstawkami, np. s.35 "Zostaw, to na święta. (...) Ja tylko spróbować chciałem (...)" - dialog małżonków. To przykład wprowadzania swojskości. Dzięki takim zabiegom czytelnik może poczuć się tu jak w domu z rodziną i przyjaciółmi, celebrując czas przesilenia zimowego. To sprawia, że zżywamy się z bohaterami i wracamy do nich co jakiś czas.
Ponadto warto zwrócić uwagę na formę wydania powieści. Piękna zimowa okładka z widokiem na jezioro i okalające go trzciny, a w tle wioska Wilczej Doliny. Wewnątrz treść, która przykuwa na kilka ładnych godzin. Spora czcionka przystosowana do najmłodszych. Warto docenić również ilustracje autorstwa Bernadety Leśniowskiej-Gustyn, które wprowadzają w klimat Szczodrych Godów, przedstawiają bohaterów i ważne miejsca w dolinie. Otulają ciepłym kocem, by mróz z książki nie przedostał się do pokoju czytelnika. Zamykają w sobie magię słowiańskiej ziemi.
Uważam, że "Dzień między żarem i lodem" jest lekturą obowiązkową dla wszystkich wielbicieli powieściowej Słowiańszczyzny bez względu na wiek. Świetnie wprowadza w klimat świąt/Szczodrych Godów/przesilenia zimowego (proszę wybrać, co komu odpowiada). To powieść godna uwagi i polecenia, z morałem, pełna wartości takich jak prawdziwa przyjaźń, lojalność, szczerość, poświęcenie, więzi rodzinne. Porusza ważne tematy zwłaszcza z pespektywy młodzieży i rodziców. Uczy i bawi. Od powieści zawsze oczekuję czegoś więcej niż rozrywki. Ona ma coś nieść ze sobą i zostawić po sobie ślad w sercu. Ta tak uczyniła. Munek tegoż gwarantem.
http://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/12/zimowo-czyli-dzien-miedzy-zarem-i-lodem.html

Słowiańszczyzna to nisza, która cieszy się coraz większą popularnością na rynku wydawniczym, jednak, by znaleźć dobre pozycje trzeba trochę się naszukać. Warto wtedy użyć słowa klucza, czyli nazwiska autora. Myślę, że jedną z takich osób jest Marta Krajewska, znana głównie z utworzenia cyklu kręcącego się wokół uniwersum Wilczej Doliny, zarówno dla starszych, jak i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znacie "Zielarkę" Katarzyny Muszyńskiej? Lubicie fantastykę obszytą słowiańskimi elementami, z pewnymi ozdobnikami, których akcja toczy się na rodzimych ziemiach z wątkiem miłosnym? Gustujecie w przygodach z odrobiną magii? Jeżeli na którekolwiek pytanie odpowiedzieliście twierdząco, to radzę Wam zajrzeć do "Karczmarki" tejże autorki. Dlaczego?
Bohaterką powieści jest Żywia, dziewczę, które niejedno już w życiu przeszło. Ciągle jest w drodze, trudno jej zaznać spokoju i stabilizacji, bo gnają za nią nie tylko demony przeszłości. Ma ona szczególny dar do ładowania się w kłopoty i bycia tam, gdzie nie powinna się znaleźć, lecz kto jest w stanie uciec przed przeznaczeniem? To dziewczyna, która musi szybko dorosnąć i uczyć się na własnych błędach, ponosząc konsekwencje za podjęte decyzje. Większość z nich odczuwa na własnej skórze. Inne pomagają dostrzec coś więcej w ludzkich rozmowach, wyłapać drugie dno.
Żywia to nie Mary Sue, ma swoje wady i zalety, ale potrafi zirytować i wkurzyć tak, że ma się ochotę odłożyć książkę na bok. Niektórym jej zachowaniom brakuje logiki. Twierdzi jedno, a postępuje zupełnie inaczej. Jednak warto zaznaczyć, że działa głównie pod wpływem emocji. W skrajnych sytuacjach to one przejmują nad nią kontrolę i dyktują rozwój wydarzeń. Jakie są tego efekty? Z reguły kłopoty, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, po iluś tam perypetiach...
Przez powieść przetacza się cała masa postaci. Większość z nich to mężczyźni, którzy w jakiś sposób są powiązani z Żywią. Najbardziej charakterystyczni są bracia, bo są jak dwa przeciwstawne żywioły, a jednak lubujący się w tych samych niewiastach. Ich relacje unaoczniają problemy rodzinne. Jak drobne nieporozumienia potrafią przerodzić się w śmiertelnie poważny konflikt i odcięcie od bliskich. Jednak co by nie było, rodzina to rodzina. Ich postępowanie też nie zawsze bywa zrozumiałe, ale im dłużej przebywa się w tym uniwersum i poznaje tajemnice ich dzieciństwa, tym bardziej jest się w stanie przekonać do ich postępowania. Kolejny dowód na to, że dzieciństwo ma ogromny wpływ na dorosłe życie i że to właśnie ono kształtuje w dużej mierze osobowość. Stare nawyki nie tak łatwo zmienić, a zaufanie odzyskać. Intrygująca postacią jest tajemniczy mężczyzna podążający śladem Żywii. Jak on to robi, że wie, gdzie ona jest? Jest aż tak dobrym tropicielem? Czy w jego umiejętnościach nie kryje się coś więcej? Tchnie tu starą magią, przekazywaną z pokolenia na pokolenie, lecz tu tkwi haczyk. Coś za coś. Jeśli coś dostajesz, sam musisz coś podarować. Co to jest? Nie będę tego zdradzać, bo zepsułoby Wam to lekturę. Historia tego ciemnego charakteru pokazuje, że świat nie jest czarno-biały i każda historia ma swoje drugie dno, czyjeś zachowania są konsekwencją czegoś. Każda przyczyna ma swój skutek. Przemoc rodzi przemoc, a ból i cierpienie mogą przeistoczyć się w krwawą vendettę.
Bohaterowie "Karczmarki" są zróżnicowani, mają lepsze i gorsze dni. Nawet ci z pozoru kryształowi potrafią w trudniejszym dla siebie momencie przygadać towarzyszowi aż idzie w pięty. Miewają irytujące zachowania, ale warto zadać sobie pytanie, czemu tak postępują. Wtedy rolę przewodnika po ich osobowości musi pełnić ich przeszłość. Autorka postarała się, by każda postać miała własną. Jedno co ich łączy, to problematyczne dzieciństwo, piętno, z którym musieli walczyć.
Z poruszonych wątków można znaleźć tu rodzinę - która determinuje życie dzieci, przemoc domową, brak wsparcia między małżonkami, dzieci zostawione na pastwę losu; przyjaźń - jej trudne koleje, próby zaufania, zawiedzione nadzieje; miłość - która uskrzydla, daje nadzieję, poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa, wewnętrzny spokój, pozwala przenosić góry, jednak tu miłość przynosi też ból i cierpienie, która jest toksyczna i niszcząca, której bliżej do nienawiści, lecz z dozą przyzwyczajenia i nadziei, że jeszcze coś się zmieni. Relacje międzyludzkie w "Karczmarce" bywają skomplikowane. Bohaterowie sami mają czasem problem z nazwaniem swoich uczuć, nie wiedzą, co czują, do kogo, czy dany stan jest na pewno tym. Gubią się. To źródło licznych nieporozumień i rozterek, ale czy życie kiedykolwiek pod tym względem było proste? Raczej nie.
Z wątków słowiańskich warto nadmienić istnienie wodnych stworów, strzygę, a może po prostu upira. Są też przedstawione praktyki je odpędzające, np. w postaci rytuału. Pojawiają się też bogowie, ale marginalnie.
Do elementów typowo fantastycznych należy magia, nie zawsze ta dobra. Granica pomiędzy jest cieniutka i przede wszystkim liczą się intencje osoby ją praktykującej. Najlepszym przykładem jest jedna z kobiecych postaci, która poprzez swe wybory sprowadziła na siebie zagładę.
Katarzyna Muszyńska ma lekkie pióro, kreuje niezwykłe światy, ciekawych bohaterów. Potrafi przyciągnąć do siebie czytelnika. W "Karczmarce" na pewno jest to świat przedstawiony, fabuła pełna misji i przygód. Dla mnie wyjątkowym elementem tej powieści są opisy przyrody i miejsc bytowania bohaterów. Plastyczne, pobudzające wyobraźnię, szczegółowe i barwne, co widać zwłaszcza na przykładzie domu na odludziu i starej siedzibie zarządcy tych ziem.
To powieść, w której głównie zagustują osoby lubujące się w romansach z przygodą w tle, gdzie tytułowa bohaterka zawsze cało wychodzi z opresji, a wokół niej roi się od różnorakich mężczyzn. Inni mogą skupić się na wątkach pobocznych, przedstawieniu życia codziennego, np. kata, złodzieja, karczmarza czy zwykłego rolnika, opisach przyrody, historiach postaci. To lektura dobra na leniwe popołudnie, by się rozerwać, odpocząć, zapomnieć o szarudze dnia i ruszyć szlakiem przygód z odrobiną irytacji na wybory bohaterów. By ocenić, każdy musi przeczytać sam. Wg mnie książka w sam raz na raz.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/11/153-karczmarka-katarzyny-muszynskiej.html

Znacie "Zielarkę" Katarzyny Muszyńskiej? Lubicie fantastykę obszytą słowiańskimi elementami, z pewnymi ozdobnikami, których akcja toczy się na rodzimych ziemiach z wątkiem miłosnym? Gustujecie w przygodach z odrobiną magii? Jeżeli na którekolwiek pytanie odpowiedzieliście twierdząco, to radzę Wam zajrzeć do "Karczmarki" tejże autorki. Dlaczego?
Bohaterką powieści jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Początki polskiej państwowości są niejasne, czasem przypominają błądzenie po ciemnym lesie w gęstej mgle. Pierwszym historycznym władcą naszego kraju był Mieszko I, ale kto panował przed nim? Źródła ościennych kronikarzy niewiele mówią nam na ten temat, a nasze rodzime trudno potraktować poważnie, raczej jako pamięć pokoleniową przekazywaną ustnie, której szczegóły mogły się zatrzeć, pozostały tylko strzępki w postaci imion, ludowych legend czy miejscowych nazw.
Rynek wydawniczy coraz chętniej sięga do niszowego, jeszcze parę lat temu, tematu naszych słowiańskich korzeni. Sporą popularnością cieszą się książki z kręgu słowiańskiego fantasy o biesach, zarówno dla dzieci jak i dorosłych. Rzadkością są za to powieści historyczne "twardo stąpające po ziemi", mające u swych początków dokładną kwerendę źródłową (czyli research). Do takich perełek z pewnością należy powieść Roberta Forysia pt. "Słowianie".
To przygodowa powieść historyczna osadzona w X wieku na ziemiach Słowian ze szczególnym uwzględnieniem Połabia i Wielkopolski. Koncentruje się na przedstawieniu konfliktu na dworze ojca Mieszka I, walce o władzę między Piastowicem a przedstawicielami innych rodów (krótki wątek), podporach książęcej władzy, niespokojnych czasach wojen i zdobywania ziem oraz niewolników, ścierania się starej i nowej wiary, intrygach międzypokoleniowych dot. władzy i interesów kupieckich, podstawach ówczesnej gospodarki i zaufania społecznego. Książka wtajemnicza również nieco w polityczną sytuację na terenach będących pod władzą Ottona Wielkiego oraz margrabiego Gero. Sporo miejsca poświęca również stosunkom między samymi słowiańskimi plemionami.
Postacią wyrastającą na głównego bohatera jest Jaromir Pomrok, Czech, który w wyniku różnych komplikacji rodzinnych znajduje dom na dworze Siemomysła, władcy Polan. Zaprzyjaźnia się z Mieszkiem, stając się mu prawie bratem. Bystry, inteligentny, lojalny, pełen wewnętrznego uroku. Zdarza mu się działać pod wpływem impulsu, porywczo, czego dalekosiężne konsekwencje musi znosić mężnie. Życie pisze mu niełatwy los, pełen przygód i zasadzek, lecz tym samym historia widziana jego oczami staje się barwna, pełna energii i niespodziewanych zwrotów akcji. Może kocha go pech, może przygody. Pewne jest jedno. Na nudę nie może narzekać.
Bohaterem zasługującym na szczególną uwagę jest sam Mieszko, którego poznajemy już w latach dziecięcych. Od małego ciekawy świata, chłonący jak gąbka wiedzę z obserwowanego otoczenia i podsłuchanych rozmów dorosłych, wyciągający wnioski, by nie powtarzać błędów innych. Rozsądny, szanujący tradycję i wartości rodzinne, cierpliwy, inteligentny, ceniący prawdziwych przyjaciół.
W powieści odnajdziemy również historycznych przedstawicieli rodu Billungów, Stoigniewa - księcia Obodrytów, Tęgomira - księcia Stodoran, Bolesława Srogiego, Czcibora - brata Mieszka etc. Robert Foryś wykonał kawał dobrej roboty. Pięknie połączona wiedza i fakty znane z historii z fantazją. Dbałość o szczegóły, takie jak: wyposażenie domostw, kulinaria, ubiór czy ekwipunek woja. Warto również zwrócić uwagę na elementy kulturowo-religijne, nie tylko w zakresie oficjalnego kultu, ale i codziennych sytuacji, np. na dworze księcia czy w karawanie księcia Ottona. To drobiazgi, ale nadają smaczku autentyczności i pomagają wczuć się w klimat powieści. Myślę, że historycy będą ukontentowani.
Podczas lektury warto bliżej przyjrzeć się postaci saskiego poddanego z masakrowanego miasta. Jego perspektywa na toczące się konflikty ze względu na osobistą tragedię oraz bezpośredni w nich udział daje czytelnikowi wgląd w życie zwykłego szaraka. Jest to o tyle ważne, że X wiek widzimy nie tylko oczami dworu i jego przybocznych. Punkt widzenia maluczkich jest ważny, bo otwiera oczy na to jak naprawdę mogła wyglądać tamta rzeczywistość, z jakimi problemami mierzyli się ludzie, w jakich warunkach przyszło im żyć, a przede wszystkim - jak konflikty władców oddziaływały na poddanych.
Powieść porusza także temat roli kobiet w ówczesnym społeczeństwie, sprowadzającą się przede wszystkim do stereotypowego rodzenia dzieci i opieki nad domowym mirem. Matka i żona, uległa córka, której zdanie niewiele znaczy. Kobiety jako przedmiot handlu między mężczyznami, by potwierdzić układ. Jak sobie radziły, by przetrwać? Do czego się ubiegały w razie zagrożenia życia? Warto przyjrzeć się Gorce, Ludgardzie etc.
Książka Roberta Forysia porusza również zagadnienie średniowiecznego niewolnictwa, wielkich targów im poświęconych oraz wojen w celu zdobycia nowego żywego towaru. Słowianie, podzieleni na wiele plemion, większych i mniejszych, nie mieli oporów, by polować i podbijać swoich współbraci, sprzedawać ich obcym, np. w Saksonii. Okrutny świat i okrutni ludzie. Autor nie boi się ukazania losu niewolników czy to na dworze Polan czy Saksończyków, ich wykorzystywania czy złego traktowania.
Styl autora przykuwa uwagę. W barwny sposób maluje przygody bohaterów, odwzorowując fakty historyczne i wplatając w to własną wyobraźnię, by wypełnić luki. Jest drobiazgowy i szczegółowy. Bywa bardzo bezpośredni, nie oszczędzając mocniejszych i drastyczniejszych opisów przy scenach walki i przemocy. Gdy trzeba rzuca też wulgaryzmami. Dzięki temu czytelnik już wie, że to nie sielska bajeczka, a realistyczna powieść historyczna czerpiąca pełnymi garściami z życia, oddająca klimat średniowiecza.
Pod względem fabuły, kreacji bohaterów, stylu i języka czy kwestii merytorycznych "Słowianie" Roberta Forysia to książka godna polecenia i uwagi miłośników historii oraz zapalonych mediewistów. Bogata treść poparta wyczuwalną kwerendą źródłową broni się sama. Naprawdę.
Jednak, żeby nie było tak słodko i lukrowo strona techniczna, a raczej korektorska to jakaś pomyłka. Ogrom literówek, po kilka na każdej stronie, nieuwzględnianie dyftongów w odmianach przez przypadki to prawdziwa zmora. Ach, gdzie te nasze piękne "ą" i "ę"? Trafiły się też takie kwiatki jak "wierza" bramna (s.124) czy "tępo" (szkoda, że nie zanotowałam strony). Przestawianie liter w słowach "od" i "do" to już tradycja nagminna. Mimo to największym hitem jest powtórzenie treści - jakieś 1,5 strony, tj. od s. 192 (ostatni dialog) do s.194 "Margrabia uniósł do ust cynowy kufel". To naprawdę spora niedbałość ze strony wydawcy. Niestety, ale to wytrąca z równowagi w trakcie lektury i budzi jedno wielkie "grrr....", coś na kształt ataku furii Pomroka. I nie piszę tego złośliwie, ale jako wskazówkę na przyszłość dla wydawcy - tekst warto sprawdzić choćby jeden raz więcej, by uniknąć takich wpadek i błędów w druku.
"Słowianie" Roberta Forysia są powieścią godną polecenia ze względów merytorycznych w zakresie historii ziem słowiańskich w X wieku oraz stosunków słowiańsko-sasko-wikińskich. Dbałość o szczegóły i świetnie oddany klimat, ciekawa fabuła, równomiernie rozłożona akcja, przygody i intrygi dworskie, różnorodna perspektywa na te same wydarzenia przyciągną konesera dobrej literatury. Zdecydowanym minusem jest techniczne wydanie tej książki pełne niedociągnięć. Jednak zapewniam, że treść to nadrabia i wynagradza po stokroć.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/11/152-sowianie-tom-i-robert-forys.html

Początki polskiej państwowości są niejasne, czasem przypominają błądzenie po ciemnym lesie w gęstej mgle. Pierwszym historycznym władcą naszego kraju był Mieszko I, ale kto panował przed nim? Źródła ościennych kronikarzy niewiele mówią nam na ten temat, a nasze rodzime trudno potraktować poważnie, raczej jako pamięć pokoleniową przekazywaną ustnie, której szczegóły mogły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z czym kojarzy się Wam wiedźma, czarownica? Stereotypowo to zła kobieta, stara, brzydka, negatywnie nastawiona do życia i ludzi, podstępna i złośliwa. Dawniej uważano ją za wiedzącą, obdarzoną wiedzą, mądrą, pomagającą ludziom. Dopiero z rozkwitem kultury chrześcijańskiej zaczęto takie osoby postrzegać pejoratywnie. W mitologii słowiańskiej pojawia się postać Baby Jagi, którą współczesna kultura utożsamia z przedstawieniem z opowieści o Jasiu i Małgosi, zjadaniem dzieci, wsadzaniem ich do pieca, twarzą pełną brodawek, długimi i zaostrzonymi pazurami etc. A kim jest tak naprawdę ta kobieta? Co sobą reprezentuje? Jaką rolę mogła odgrywać u Słowian? Była człowiekiem czy boginią, a może kimś pomiędzy? Interpretacji naukowych i literackich nie brakuje, a możliwych rozwiązań tejże zagadki sporo. Myślę, że warto zgłębić ten temat, bo jest to o tyle ciekawa postać, że niejednoznaczna, żyjąca na krawędzi światów, zawieszona pomiędzy tu a tam, nimi a nami, trudna do zdefiniowania. Czy my, współcześni, możemy czerpać z niej natchnienie dla własnego życia, jego kształtowania, ukierunkowywania i wzbogacania o nowe elementy, horyzonty? Uważam, że tak. Wystarczy tylko znaleźć własną drogę, posłuchać serca, spojrzeć na tę mądrą babę i ruszyć przed siebie.
"Dom na kurzych łapach" Sophie Anderson to powieść przeznaczona dla młodszego czytelnika, należąca do fantastyki, wypełniona elementami z mitologii krain słowiańskich, tłumacząca pewne aspekty życia i śmierci, radzenia sobie z trudnymi sprawami.
Bohaterką historii jest Marinka, nastolatka, marząca o bogatym życiu towarzyskim, skazana na życie na walizkach, tj. na ciągłe podróżowanie z babcią w samonośnym domku o magicznych właściwościach. Baba Jaga to niezwykła kobieta zajmująca się przeprowadzaniem na drugą stronę zmarłych i pilnowaniem Bramy. Jako Strażniczka między światami jest skazana na samotność, wystrzeganiem się kontaktu z żywymi i pilnowaniem codziennych nocnych przyjęć dusz. Marinka wychowywana jest na kolejną Jagę, ale czy ona tego chce? Czemu babcia ostrzega ją przed zbytnim oddalaniem się od domu, prosząc o rozwagę i próbę zaakceptowania przeznaczenia? Czy dziewczynka ruszy własną drogą i uzyska wolność czy przejmie schedę po Babie? Czy spotka żywych? Jakie decyzje podejmie?
Z perspektywy osoby dorosłej na pierwszy rzut oka Marinka to postać bardzo irytująca, potrafiąca doprowadzić swoim zachowaniem do furii, nie mówiąc już o niektórych jej odzywkach do starszych z kręgu Jag. Wydaje się rozwydrzoną i rozpuszczoną nastolatką, która aż się prosi o porządną nauczkę. O losie przewrotny! Któżby się spodziewał, że tak szybko spotka ją kara i to w dodatku tak bolesna? Z drugiej strony - czuje się samotna, zagubiona, pozbawiona kontaktu z rówieśnikami, pozostawiona bez odpowiedzi na fundamentalne pytania, nierozumiejąca zbyt wiele z niedomówień babci, szukająca w życiu własnej drogi, innej, niestrażniczej. To tylko dziecko, które niewiele wie o życiu i ludzkiej naturze, pełna nadziei dla nieznanego i mocno uprzedzona do swej codzienności. To ją nieco rehabilituje w oczach czytelnika.
Drugoplanową, ale równie ważną postacią jest Baba Jaga. Autorka świetnie tłumaczy jej rolę jako Strażniczki, wygląd opisany w legendzie Jagi Tatiany, pewne zachowania i rytuały, a ponadto charakter. W "Domu na kurzych łapach" to prawdziwa babcia o wielkim sercu, gotowa do wielu poświęceń dla dobra wnuczki, słuchająca i nade wszystko kochająca. Pełna ciepła i miłości, służąca dobrym słowem i radą. Nieco tajemnicza i nie zawsze szczera, ale mająca ku temu powody.
Ta powieść dobrze ukazuje relację między Marinką a Babą Jagą, jej rozwój na przestrzeni dobrych i złych chwil, wszelkie wzloty i upadki, jej znaczenie dla wzrastającej dojrzałości dziewczynki. Czy tak właśnie tka się więź między babcią a wnuczką?
Sophie Anderson dotyka problemu samotnych dzieci, które chcą, ale niekoniecznie potrafią nawiązać kontakt z rówieśnikami. Może poprzez lęk, zróżnicowany poziom społeczny czy materialny czy charakter. Takie osoby są wygłodniałe uwagi oraz uczuć, pakują się w nowe znajomości, nie patrząc na to, co one ze sobą niosą. Niewielu jest w stanie dostrzec toksyczność i zagrożenie. Dziecko bywa łatwym łupem. Tylko silny kręgosłup moralny, tj. zasady wpojone przez rodzinę/opiekunów pozwalają zobaczyć, że coś jest nie tak. Szczere relacje również się zdarzają, ale są rzadkie niczym diament.
Pojawia się też wątek stereotypów, które krzywdzą młodych i starszych, gdzie głównym wyznacznikiem pozostaje wygląd. Jego zmiana może wywołać aprobatę lub dezaprobatę. Jednocześnie wywołuje to u ludzi konkretne reakcje. Kategoryzowanie według wyglądu może spowodować skrzywdzenie kogoś, bez zaglądania do wnętrza. Plotki idą w świat, opinia przylega, a prawda pozostaje uśpiona. Autorka dobrze oddaje to na przykładzie młodych i dobrze usytuowanych dziewcząt. Czy one wiedzą co robią i jak bardzo krzywdzą innych?
Ważnym aspektem jest też stosunek do zwierząt, szacunek do nich, próba nawiązania więzi mimo braku werbalnego porozumienia. Najwyrazistszym bohaterem pod tym względem jest Kuba. Niezwykle rozumny, spostrzegawczy, wyrozumiały i cierpliwy dla swej ludzkiej przyjaciółki. Myślę, że i Benji zasługuje na nieco uwagi. Opieka nad zwierzęciem to nie chwila, a zobowiązanie na lata. To nie tylko trwanie przy nim na dobre, ale i na złe, w zdrowiu i chorobie, zawsze tuż obok. W sztucznym ludzkim świecie są one uzależnione od nas, chociażby by dostać się do jedzenia czy zaspokoić potrzeby społeczne. To więź pełna miłości i radości, ale i pracy. Tym ważniejsze jest wytłumaczenie tego dziecku, które powinno szanować i dbać o zwierzę, a nie traktować jak zabawkę dla uśmierzenia własnego ego. To równoprawny partner do dialogu. Może i każde z nas ma swoje języki, ale czy gesty i spojrzenia czasem nie wystarczą, by zrozumieć swego przyjaciela? Ewolucja postawy Marinki względem jej podopiecznych zasługuje na chwilę refleksji.
Warto też zwrócić uwagę na przejście między światem żywych i umarłych, czego potrzebuje dusza, jakimi słowami są żegnane, co ofiarowują światu i Jadze, co po nich pozostaje... Gdzieś w tym wszystkim tkwi dom Jagi, żywy, pełen uczuć, samodzielnie myślący, wchodzący w dialog ze swymi lokatorami, czuwający nad Bramą. To symbol końca i początku, drogi, którą każdy z nas pokonuje.
Lektura "Domu na kurzych łapach" pokazuje, że warto iść po swojemu przez życie, czynić dobro, kochać i pielęgnować swój świat, by odchodząc stąd, być spokojnym i spełnionym, nie żałować, a cieszyć się na nowe. Któż wie, co nas czeka tam za zakrętem? "Carpe diem" to piękne zawołanie, które warto wcielić w swoje życie, by uczynić je nieco łatwiejszym, milszym, bo nikt nie jest w stanie uchronić się przed bólem. Nawet taka Jaga.
Ta książka oswaja ze śmiercią, tematem straty i rozstania z bliskimi. Pozwala zobrazować uczucia z tym związane, przeżyć je i zrozumieć. Zwłaszcza dzieciom. Droga przedstawiona przez Sophie Anderson łagodzi łzy i strach przed tym, co nieznane. Szczęśliwe przejście przez Bramę? Myślę, że dla wielu to kojąca nadzieja. I niech taką pozostanie.
Bardzo pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie zakończenie książki. Daje to wiarę, że przeznaczenie można zmienić, dostosować do swojego charakteru i marzeń, pozostając szczęśliwym i pełniąc swoją rolę. Nie trzeba być samotnym, wystarczy mieć blisko siebie rodzinę, nawet przyszywaną i przyjaciół. Wówczas świat staje się przychylniejszym miejscem.
"Dom na kurzych łapach" Sophie Anderson to na poły magiczna baśń o życiu i śmierci, o przekraczaniu granic, o życiu na krawędzi, pomiędzy, przeznaczona dla młodszego, ale i starszego czytelnika, który odnajdzie tu opowieści swoich dziadków o Babie Jadze i pochodzie dusz, o przyjaźni i jej sile, o miłości w rodzinie, o wspieraniu się. Można odnaleźć tu słowiańskie akcenty, które dodają smaczku, ale ważniejsze pozostaje przesłanie.
To lektura warta uwagi i poświęceniu jej kilku godzin, zwłaszcza dla rodziców i dzieci, by wspólnie wędrowali z Marinką i Babą Jagą, poznając siłę ich więzi i uroki tegoż świata.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/10/151-czas-pozegnan-dom-na-kurzych-apach.html

Z czym kojarzy się Wam wiedźma, czarownica? Stereotypowo to zła kobieta, stara, brzydka, negatywnie nastawiona do życia i ludzi, podstępna i złośliwa. Dawniej uważano ją za wiedzącą, obdarzoną wiedzą, mądrą, pomagającą ludziom. Dopiero z rozkwitem kultury chrześcijańskiej zaczęto takie osoby postrzegać pejoratywnie. W mitologii słowiańskiej pojawia się postać Baby Jagi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

XIX wiek to narodziny archeologii i nauki nowego podejścia do przeszłości. Wiara w kościelne wykładnie biblijne zaczyna być traktowana z przymrużeniem oka. Do źródeł pisanych historia podchodzi z coraz większym dystansem, nie wierząc w każde słowo, porównując dokumenty z tego samego okresu, dochodząc przyczyn występujących różnic. Po wyprawach Napoleona wzmaga się zainteresowanie Orientem, w tym Bliskim Wschodem. Jest popyt, jest podaż. Rynek nie lubi pustki. Coraz więcej młodych umysłów, chłonnych wiedzy i ciekawych świata, zaczyna uczyć się w tych kierunkach. Jednym z nich jest Józef Julian Sękowski.
Młody orientalista spędza w Egipcie kilka miesięcy, zwiedzając go, przyglądając się rozgrywkom o starożytne artefakty między światowymi potęgami. Pozostaje z boku, lecz skrzętnie odnotowuje w pamięci wszelkie drobiazgi, co potem przenosi na papier. Wynikiem tego jest m.in. "Mikerija Lilia Nilu", wydana ponownie w 2021r., opracowana, opatrzona wstępem i objaśnieniami przez nikogo innego jak przez samego Joachima Śliwę.
Autor, Sękowski, twierdzi, że to przekład ze starożytnego papirusu o tytułowej Mikeriji, córce faraona. Czyżby? Ogólny zarys wierzeń przypomina Kemet, tak samo jak przedstawiona jak zależność między władcą a poddanymi. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że to przypowieść, tak jak te z Biblii, tylko inspirowana Egiptem, by opowiedzieć o pewnych uniwersalnych prawdach o ludzkim charakterze: chciwości i skąpstwie bez granic, ślepym i lojalnym oddaniu władzy, dwulicowości polityków, spryt i podstęp mogą być drogą do zaszczytów, a uczciwość nie zawsze popłaca.
W tej książeczce jest nieco z filozofii, ezoteryki i historii. Składniki przemieszano, wymieszano i powstała z tego dumanina o przeszłości z domieszką współczesnych autorowi zagadnień na temat m.in. stosunku do zabytków, podatków, pojęcia dobra i zła. Warto też wziąć pod uwagę kontekst czasowy powstania tej powiastki. Być może ma to znaczenie przy interpretacji przedstawionych treści.
Ta opowiastka jest ciekawa z punktu widzenia osób zainteresowanych egiptomanią, poziomem znajomości tejże cywilizacji w XIX wieku. Warto też zwrócić uwagę na inspirację dziełem Herodota, którego odpowiednie fragmenty zostały zamieszczone w tymże wydaniu "Mikeriji Lilii Nilu".
Dla mnie to lektura interesująca, ale taka, która szybko uleci z pamięci. Polecam jako ciekawostkę, by zapoznać się literaturą o Kemet z XIX w.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/10/150-mikerija-lilia-nilu-jozef-julian.html

XIX wiek to narodziny archeologii i nauki nowego podejścia do przeszłości. Wiara w kościelne wykładnie biblijne zaczyna być traktowana z przymrużeniem oka. Do źródeł pisanych historia podchodzi z coraz większym dystansem, nie wierząc w każde słowo, porównując dokumenty z tego samego okresu, dochodząc przyczyn występujących różnic. Po wyprawach Napoleona wzmaga się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rafał Merski to żerca i popularyzator wiedzy o Słowiańszczyźnie, zwłaszcza w jej duchowym wymiarze, biorąc głównie pod uwagę szeroko pojęte wierzenia i mitologię. Jedną z publikacji poświęcił "Słowiańskim wróżbom i wyroczniom". Temat niezwykle ciekawy, ale i trudny, bo wymagający sporej wiedzy. Jak autor poradził sobie z tym wyzwaniem?
Książka R. Merskiego porusza cały szereg zagadnień od funkcji żercy i dziada wędrownego przez Welesa i pojęcia przeznaczenia uosobionego w Doli i Rodzanicach po znaczenie roślin i zwierząt w wierzeniach Słowian aż do tytułowych wróżb z najróżniejszych rzeczy i zjawisk. Rozpiętość spora, treść bardzo interesująca, poparta wieloma przykładami ze źródeł pisanych, archeologicznych oraz etnograficznych. Widać w tym ogromną wiedzę pisarza, jego przygotowanie do tematu i pasję.
Szczególnie zajmujące są rozdziały dotyczące wróżenia z zachowania zwierząt oraz roślin. Pozwala to też na wyciągnięcie wniosków o wyjątkowym traktowaniu niektórych gatunków przez Słowian poprzez ich konotacje z bóstwami czy generalnie siłami nadprzyrodzonymi.
Od strony merytorycznej i przygotowania autora jestem pełna podziwu, ponieważ włożył w tę publikację wiele trudu i mogę ją polecić z czystym sumieniem.
Gorzej rzecz ma się od strony technicznej. Ewidentnie brakuje tu dobrego korektora i redaktora, którzy wyłapaliby literówki, nieścisłości w zapisie cytowanych sporych fragmentów (np. wszędzie zaznaczone kursywą, wyśrodkowane itp.), ujednoliciliby przypisy (np. podania źródła cytatu - do przypisu, a nie zwartego tekstu). Ponadto, skoro książka ma wstęp, to przydałoby się i zakończenie. Bez tego "Słowiańskie wróżby i wyrocznie" kończą się tak jakby ktoś wyrwał pracę z rąk żercy i nie pozwolił mu jej dokończyć. Dobrym dodatkiem jest bibliografia, ale warto byłoby dodać chociaż rok wydania książki, z której korzystał autor, bo niektóre prace naukowe z biegiem lat są aktualizowane razem z postępem badań, a tytuł pozostaje ten sam.
"Słowiańskie wróżby i wyrocznie" to przyjemna lektura, którą się wręcz pochłania, jeśli oczywiście jest się zainteresowanym przedstawionym tematem. Styl Rafała Merskiego jest lekki i klarowny, posługuje się językiem przystępnym dla laika, a trudniejsze pojęcia wyjaśnia, co jest ważne przy próbie dotarcia do jak najszerszego kręgu odbiorców.
Moim zdaniem to pozycja, której warto poświęcić czas i uwagę ze względu na zawarty ładunek merytoryczny, a przymknąć oko na techniczne rozwiązania. Napisana z pasją i wiedzą może zarazić miłością do Słowiańszczyzny, a przy okazji przybliżyć mentalność i duchowość naszych przodków.
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/10/149-sowianskie-wrozby-i-wyrocznie-rafa.html

Rafał Merski to żerca i popularyzator wiedzy o Słowiańszczyźnie, zwłaszcza w jej duchowym wymiarze, biorąc głównie pod uwagę szeroko pojęte wierzenia i mitologię. Jedną z publikacji poświęcił "Słowiańskim wróżbom i wyroczniom". Temat niezwykle ciekawy, ale i trudny, bo wymagający sporej wiedzy. Jak autor poradził sobie z tym wyzwaniem?
Książka R. Merskiego porusza cały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Katarzyna Berenika Miszczuk to autorka poczytnej serii pt. "Kwiat Paproci" osadzonej w alternatywnej słowiańskiej rzeczywistości czy serii anielsko-diabelskiej. Ponadto na jej koncie znajduje się kilka powieści o zabarwieniu kryminalnym, chociażby "Obsesja", "Paranoja, czy "Pustułka". Bawi się gatunkami i miesza je, wychodzi jej to całkiem dobrze, bo już zgromadziła sporą rzeszę fanów, którzy niecierpliwie wyczekują kolejnych książek. W czym tkwi tajemnica jej sukcesu? Jak dotrzeć do współczesnego czytelnika?
Jedna z jej powieści to komedia kryminalna pt. "Ja Cię kocham, a Ty miau" osadzona w Polsce współczesnej. Opowiada o perypetiach artystki Alicji Nawrockiej i jej kota Lorda w czasie konkursu malarskiego, odbywającego się we włościach kolekcjonera sztuki Stefana Śmietańskiego.
Wydawałoby się, że takich historii powstało już wiele, ale nie dajcie się zwieść pozorom. Tu głównym bohaterem i narratorem jednocześnie jest kot o przerośniętym ego, bystry i inteligentny, lubiący wściubiać nos w nie swoje sprawy. Lord, bo o nim tu mowa, jest święcie przekonany o swym szlacheckim pochodzeniu, skąd też wynika jego zachowanie i ton wobec "podległych mu ludzi". Kocha swoją właścicielkę, pasztety rybne i skórzane fotele. Jest kolekcjonerem nakrętek od butelek. Swoje niezadowolenie z adoratorów Ali potrafi wyrazić adekwatnie do sytuacji. Chciałoby się rzec, jaki mężczyzna, taki koci wybryk. Lord to także znawca sztuki. Niejednokrotnie asystował Nawrockiej przy malowaniu, nawet samemu stając się modelem. Nieraz słuchał jej wykładów o malarstwie w domowym zaciszu, kontemplował albumy o sztuce światowej. Ma wyczucie smaku.
Lord to prawdziwy atut tej książki. Kociak o niezwykłym humorze. Jego kwestie potrafią rozbawić do łez. Ponadto dzięki niemu można poznać kocią perspektywę świata i dostosowanie tych stworzeń do ludzi. Pod zabawną powłoką kryje się głębszy sens, by doceniać i szanować je, bo wiele im zawdzięczamy. Ta powieść pozwala poznać jedną z możliwości funkcjonowania kociej psychiki, ich mocne i słabe strony, uzależnienia, postrzeganie właściciela i domu jako swego terytorium, ciekawość świata, łatwość odwracania uwagi czymś smakowitym, a przy tym niesamowitą pamięć.
Ala to główna ludzka bohaterka i zupełne przeciwieństwo Lorda. Mimo utalentowania, niewierząca w siebie i swoje umiejętności, szczera do bólu, nieco naiwna i łatwowierna, szybko wpadająca w męskie sidła pod ułudą uśmiechu i serdeczności. Bardzo wrażliwa i delikatna. Zbzikowana na punkcie swego kota, biorąc go w podróże po całej Polsce, a nawet na konkurs malarski.
Lord i Ala to naprawdę zgrany duet, który wzbudza sympatię i uśmiech czytelnika. Ich więź jest na tyle silna, że dbają o siebie nawet w chwili zagrożenia życia, jedno nie rusza się bez drugiego. Myślę, że to szczególnie ważne przesłanie. Stając się właścicielem zwierzaka, należy je otoczyć opieką na dobre i na złe, nie porzucić, lecz właśnie chronić, być opoką, a nade wszystko rodziną. Tak, zwierzę to członek rodziny, zasługujący na taką samą miłość i szacunek jak ludzie, bez względu na wiek, rasę i zdrowie. Zwierzę też czuje i myśli. Tak jak my. "Ja Cię kocham, a Ty miau" świetnie to ukazuje.
Powieść Miszczuk to komedia kryminalna. Dlaczego? Podczas konkursu u Śmietańskiego dochodzi do serii tajemniczych zniknięć, a raczej oficjalnych wyjazdów niektórych uczestników. Dziwnych, bo niespodziewanych, nagłych. Ale czy to tylko to? Czy nie stoi za tym coś więcej? Ponadto Lord odkrywa tajemne przejścia i istny labirynt korytarzy, dzięki czemu staje się świadkiem niejednej niezwykłej sceny. Sytuacji nie poprawiają także częste awarie prądu, brak zasięgu w komórkach, praktycznie zerowy dostęp do internetu i pięciokilometrowa droga z posiadłości do bramy wyjazdowej oraz oddalenie od miasta, dwóch służących Janów o nieciekawej aparycji, niewzbudzającej zaufania i dziwne zachowanie właściciela tegoż terenu.
Zagadka goni zagadkę, a czytelnik obstawia kto może być złoczyńcą. Moje typy się nie sprawdziły, a Wasze? Miszczuk potrafi utrzymać napięcie, stopniować je, by potem nagle uderzyć z całej siły "bam" i zakończenie. Myślałam, że to jeszcze trochę potrwa, nieco więcej wyjaśnień się trafi, ale trzeba zadowolić się tym, co jest, bo autorka zostawiła sobie otwartą furtkę dla drugiej części.
Fabuła powieści wciąga, jest przemyślana, choć owo zakończenie, a raczej punkt kulminacyjny mógłby być o kilka stron dłuższy. Bohaterowie są mozaiką charakterów, nieco powierzchownych, ale wzbudzających w większości sympatię, choć zdarzają się asy, które najchętniej wysłałoby się w kosmos z biletem tylko w jedną stronę. A co, niech ufoludki się z nimi użerają. Język i styl autorki niezmiennie bawią, tak jak w jej poprzednich książkach. Jasny, klarowny, lekki. Taki z przymrużeniem oka, czego najlepszym dowodem są dialogi i pełne dowcipu uwagi Lorda.
"Ja Cię kocham, a Ty miau" K. B. Miszczuk to lekka, zabawna komedia kryminalna na jeden wieczór. To książka rozrywkowa i tak powinna być traktowana, choć porusza bardzo ważną kwestię, a mianowicie więź między ludźmi a zwierzętami, jak powinno się je traktować. Lord to postać, która zawojuje niejedno serce swym humorem i pewnością siebie. To on jest tu głównym bohaterem, nie można mieć co do tego żadnych wątpliwości, bo inaczej nie wiadomo co czeka Twoje buty. Świat widziany oczami kota zyskuje nowe barwy i odcienie, dlatego warto dać mu szansę i wpuścić go do swego domu choć na chwilę, by pokazał nam czym są kocie skarby i dokąd chadzają te ciekawskie stworzenia, gdy nikt nie patrzy. Kto wie, gdzie Twój pupil ruszy dziś w nocy, gdy Ty śpisz w objęciach Morfeusza?

https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/09/148-ja-cie-kocham-ty-miau-k-b-miszczuk.html

Katarzyna Berenika Miszczuk to autorka poczytnej serii pt. "Kwiat Paproci" osadzonej w alternatywnej słowiańskiej rzeczywistości czy serii anielsko-diabelskiej. Ponadto na jej koncie znajduje się kilka powieści o zabarwieniu kryminalnym, chociażby "Obsesja", "Paranoja, czy "Pustułka". Bawi się gatunkami i miesza je, wychodzi jej to całkiem dobrze, bo już zgromadziła sporą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dracula niejedno ma imię w kulturze, czasem to krwiożercza bestia, czasem bohater komedii. W każdym zakątku świata może być inaczej postrzegany ze względu na lokalne tradycje i wyobrażenie. W naszym rodzimym kręgu wampir to wąpierz, stwór powstały ze zmarłego człowieka, lubującego się w krwi żywych stworzeń, dzięki której egzystuje. Podlega on opiece Welesa, władcy świata zmarłych. Nasi przodkowie próbowali okiełznać wąpierza za pomocą przebijania jego serca, odcinania mu głowy etc. Niełatwo było żyć ze świadomością, że ktoś bliski może powrócić jako bestia, która najpierw wyruszy do domu na łowy, by zaspokoić pierwszy głód.
Czy wąpierz mógł by dobry? Czy jego zastygłe serce mogło miewać szlachetne pobudki? Czy mógł pokojowo koegzystować z ludźmi? Na te pytania częściowo odpowiedź dała Kamila Szczubełek w swojej debiutanckiej powieści pt. "Demony Welesa. Droga do Wyraju". Jest to fantastyka młodzieżowa oparta, a może raczej inspirowana szeroko pojętą Słowiańszczyzną i jej dziedzictwem kulturowym.
Autorka stworzyła całkiem nowy świat, nową przestrzeń, nowy czas. Nie ma on żadnych odniesień do znanych nam ram czasowych. Pozostaje tylko inspiracja. Rzeknę, że bardzo ciekawa i intrygująca, która może pochłonąć i przez dłuższy czas nie wypuszczać ze swych objęć. "Demony Welesa. Droga do Wyraju" opowiada o podróży wąpierza przez świat ludzi, bogów i demonów, aby odzyskać ciało pewnego samozwańczego szamana, znaleźć nowy dom samotnemu i nieszczęśliwemu stworkowi, rozwiązać zagadkę znikających dzieci oraz opuszczonego miasta w towarzystwie niezwykłej zgrai, która co rusz napotyka nowe przygody na swej drodze, które tylko utwierdzają rodzącą się między nimi przyjaźń. Gdzieś w tym wszystkim pulsuje słowiańska krew.
Głównym bohaterem powieści jest wąpierz Elgan, dobrotliwy, chcący dobrze współżyć z ludźmi, bronić swych sąsiadów przed wszelkim niebezpieczeństwem. Mimo szlachetnych pobudek, czystych intencji i dobrego charakteru, w jego życiu pierwsze skrzypce odgrywają stereotypy i strach, strach przed krwiożerczym potworem. Niewielu jest w stanie dać mu kredyt zaufania i bez lęku egzystować obok, nie patrząc mu na ręce. Ma niełatwe życie, ale stara się jak może. By pomóc innym, nie raz i nie dwa naraża siebie, nie żądając nic w zamian. Pokonuje kolejne przeszkody stawianie na drodze przez los, walcząc przy tym z samym sobą. To wierny i lojalny przyjaciel, którego większość z nas chciałaby mieć przy sobie. Na dobre i na złe. To bies z ludzkimi rozterkami i wciąż pomiędzy. Nie wybrał definitywnie ani jednej ani drugiej strony, przez co do końca nie jest akceptowany po żadnej z nich. Ma kilkoro dobrych znajomych i spore grono wrogów, które mierzi jego postawa. Sam zbiera porozrzucane ślady swej przeszłości, by zrozumieć siebie i swoją teraźniejszość. Staje się przez to postacią tajemniczą, intrygującą, którą pragnie się poznać. Wzbudza sympatię.
Kobietą, towarzyszką podróży Elgana, jest szamanka Dorada, córka jego przyjaciela. Utalentowana, ciekawa życia, pełna energii, uparta, chętna do niesienia pomocy słabszym. Nie lęka się przeciwności, idzie na żywioł, choć w pewnym momencie odbija się to jej mocną czkawką. Jej postać wprowadza powiew świeżości, innego spojrzenia na rzeczywistość.
Dorada i Elgan tworzą parę bohaterów, przyjaciół, których wiele dzieli, np. w podejściu do życia, a mimo to świetnie się uzupełniają, ucząc się od siebie nawzajem. Ich relacja rozwija się wraz z fabułą, stopniowo, dzięki czemu czytelnik ma możliwość śledzić ten proces od samego początku, ich wzloty i upadki, reakcje na pewne rzeczy. Ta relacja uczy szacunku, cierpliwości i wyrozumiałości.
W powieści pojawia się postać samotnego stworka, Smęta, który ma pewną niechlubną przypadłość zapachową, która odstrasza od niego. Odsunięty na bok, opuszczony, na marginesie demonicznego społeczeństwa, zagubiony... Jego historia to przestroga dla mściwców, a jednocześnie wskazanie siły empatii i odnalezienia prawdziwej przyjaźni, nieznającej granic. Słabsza istota również zasługuje na szacunek i ma swoją godność. Nie należy lekceważyć takich osób.
Autorka pokazuje również niełatwe relacje rodziców i dzieci, temat odrzucenia, a nawet porzucenia bliskich, porwań dzieci, ostracyzmu społecznego, znaczenia zabobonu i przemocy. Są one poruszone w sposób wyważony, by nie urazić bardziej wrażliwych czytelników, a mimo to czuje się całym sobą ów klimat grozy, strachu i niesnasek. Wiele można wyczytać między wierszami. Mimo zaszeregowania do powieści młodzieżowych odnajdą się tu i starsze osoby, może dostrzegą więcej, np. przy historii upadłego imperium czy wyglądu wewnętrznego świata Elgana. Nic nie jest takim, jakim się wydaje.
Kamila Szczubełek przy tworzeniu uniwersum "Drogi do Wyraju" mocno inspirowała się wierzeniami słowiańskimi z całego obszaru ich występowania. Słowiańskie biesy zostały podzielone na te rozumne i nierozumne, bądź może ze względu na pochodzenie. Znajdziemy tu rusałkę, zmorę, mamuny, utopce i wąpierze - książąt ciemności pod wodzą Welesa, mniej lub bardziej opisane, lecz w dość charakterystycznych sytuacjach, dobrze osadzonych w fabule. Pojawiają się uczłowieczeni bogowie jak Weles, Mokosz, Czarnobóg, a nawet Rod z Rodzanicami, którzy przędzą ludzkie i demoniczne losy na tym padole. Zwłaszcza warto przyjrzeć się kreacji boga podziemia i ukrytego lasu. Na pierwszy rzut oka mocno zdystansowani, może zatrważający, lecz gdzieś w głębi czuli na dramaty podległych im istot. Pod tym względem najmagiczniejszym miejscem jest zakątek Czarnoboga i jego mieszkańców (tu historia beboka).
Mieszkańcy mniejszych osad są ludźmi, głęboko żyjącymi tradycją i zabobonami. Nawet najbardziej lubianych sąsiadów posądzonych z dnia na dzień o złe oko, przekleństwo lub demoniczne towarzystwo czekała publiczna kara, w najlepszym razie wygnanie, w najgorszym - przejście na drugą stronę świata. Każdy czyn i słowo było oceniane i poddane społecznej opinii. Dla współczesnego człowieka to niepojęte, ale do jakich dramatów dochodziło w życiu realnym, gdy jedyną przesłaną były plotki lub domysły? Ile osób w wyniku tego straciło życie lub kogoś bliskiego?
Przy okazji warto zwrócić uwagę na architekturę grodów, sposób budowania elementów obronnych, wybierania strażników, ich umiejscowienia oraz elementy życia codziennego jak wyposażenie domostwa czy stroje.
Sporym urozmaiceniem dla fabuły z mojego punktu widzenia jest przedstawienie dziadów, czyli przywołania duchów przodków przez lokalną społeczność przy pomocy żercy (lub tu szamanki), towarzyszące temu obrzędy, sposób obcowania ze światem nadprzyrodzonym i interpretacja słów przepowiedni.
Do inspiracji słowiańskością należy też geografia świata przedstawionego. Ars pochodzi z zimnego Wschodu, Południe to ciepła kraina, do której zdąża nawet sam Weles. Północni sąsiedzi Villperuny to wyspy morskie i półwysep a'la skandynawski. Pomiędzy Zachodem a Wschodem przebiega gęsta ściana lasu, tak dobrze kojarząca się z zachodnimi krańcami naszego kraju za wczesnych Piastów, porośnięta gęstym borem, zajęta podmokłymi bagnami, prawie że granica nie do przebycia dla sąsiadów, urastająca w wyobraźni do miejsca strasznego, zamieszkałego przez potwory.
Należy zaznaczyć, że w tej książce słowiańskość to luźna inspiracja mocno doprawiona fantazją autorki. Zarysy są jakby kanoniczne, lecz wnętrze jest kreatywne, na swój sposób fascynujące, przedstawiające znane rzeczy w nowej perspektywie, w innym ujęciu. To, co dla jednych będzie zaletą, innym wyda się wadą. Wszystko jest zależne od podejścia czytelnika.
Nowością na pewno jest dodanie zawodu szamana, wiedźmy czy wróża parających się różnymi rodzajami magii. To, co było w sferze domysłów, autorka wrzuca do swego świata jako normalny element rzeczywistości, konieczny do funkcjonowania społeczności, a nawet władzy.
Jak wspomniałam, świat przedstawiony przez Kamilę Szczubełek może pochłonąć i zaintrygować, ponieważ używa prostego, plastycznego języka, prowadzi wartką i dynamiczną akcję, co rozdział to nowa przygoda, pełną pomysłów fabułę z ciekawie wykreowanymi postaciami oraz trudnymi tematycznie wątkami. Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Jednak to, co przeszkadzało mi przez pierwszą połowę powieści to: zbyt szybkie tempo akcji, za mało rozpisana relacja między bohaterami. Moim zdaniem nieco większa ilość stron, bardziej rozbudowana psychologiczna więź Elgana i Dorady, ich wzajemne docieranie się podniosłoby tylko jakość lektury. Przygoda za przygodą bez wnikania w głębsze warstwy powodowała, że wiele scen z potencjałem umknęło, ale te wszystkie "ale" wynagrodziła mi druga połowa, o wiele bardziej przemyślana, szczegółowa, głębsza.
"Demony Welesa. Droga do Wyraju" to dopiero pierwsza część przygód Elgana, która ma wszelkie predyspozycje do tego, by zawładnąć sercami młodych czytelników, tym bardziej, że ten tom kończy się w takim momencie, że ma się ochotę już, natychmiast zapoznać z kolejnym. Ta powieść porusza niełatwe wątki, uczy, zmusza do refleksji, jest doprawiona słowiańskością. Z chęcią wrócę do tego uniwersum, zapoznać się z dalszymi przygodami wyjątkowego wąpierza. A Wy? Skusicie się?
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/09/147-o-sowianskich-wierzeniach-dla.html

Dracula niejedno ma imię w kulturze, czasem to krwiożercza bestia, czasem bohater komedii. W każdym zakątku świata może być inaczej postrzegany ze względu na lokalne tradycje i wyobrażenie. W naszym rodzimym kręgu wampir to wąpierz, stwór powstały ze zmarłego człowieka, lubującego się w krwi żywych stworzeń, dzięki której egzystuje. Podlega on opiece Welesa, władcy świata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przeszłość pochłania, zwłaszcza jeśli opowieść się o niej tocząca dotyczy bliskich nam tematów. Wówczas nie sposób się od niej oderwać. Zapomina się o świecie dookoła i biegnie się torem wyznaczonym przez bajarza. Swoistym wehikułem czasu są książki, które zaklinają ją w słowa.
Jedną z takowych pozycji jest "Wyspa słowiańskich bogów" Janisława Osięgłowskiego, wydana w 1971r. w serii "Biblioteczka Popularnonaukowa Światowid". Opowiada o Rugii, obecnie należącej do Niemiec, a kiedyś opanowanej przez żywioł słowiański. Raczej z serii popularyzujących historię i jej dokonań, choć i dobre słowo pada pod adresem archeologii.
Autor podzielił swe dzieło na dziesięć rozdziałów, zaczynając od kwestii ogólnych, czyli historyczno-geograficznych, przedstawiając dzieje wyspy od czasów najdawniejszych po uwarunkowania geograficzne, które miały niebagatelny wpływ na losy wyspy. Jedną z najważniejszych kwestii tu poruszanych jest jej zasiedlenie przez Słowian, okres jej rozwoju pod ich rządami, znaczenie na arenie politycznej oraz to, co po nich pozostało. Osięgłowski drobiazgowo omawia kolejne lata, wskazując na najważniejsze wydarzenia, pokazując przy tym ich znaczenie dla poszczególnych części Rugii (samą wyspę można podzielić na kilka krain zupełnie odmiennych pod względem krajobrazu, gleby czy linii brzegowej). Wskazuje również na przyczyny powolnej germanizacji, pomimo czasowej podległości duńskiej.
Jacy byli Rugianie? Z "Wyspy słowiańskich bogów" wyłania się obraz niezależnych Słowian, ceniących swoją wolność, dom, wierzenia. Byli waleczni i niepokorni. Chylili głowę, by zaraz ją podnieść i zrzucić obce jarzmo. Choć sami ukochali swoją samodzielność i wolność, nie przeszkadzało im to w napadach na sąsiadów. Autor przytacza konkretne przykłady jak drogą wodną Rugianie destabilizowali życie innych. Przeciwko nim wyprawiali się zarówno Sasi jak i Duńczycy. Ostatecznie udało się im ich okiełznać, ale jakimże to sposobem? Burząc to, co dawało im duchową siłę, czyli Arkonę, świątynię Świętowita i przymuszając do przyjęcia chrztu. Upadek pogaństwa oznaczał powolne odchodzenie od korzeni. Dotyczyło to przede wszystkim dynastii rządzącej i warstwy możnych. Najwięcej dawnych tradycji przechowało się wśród zwykłych chłopów, choć prawodawstwo coraz usilniej tępiło ich niezależność, spychając powoli na margines społeczeństwa, utrudniając normalne funkcjonowanie. Większość z nich poza wojaczką zajmowała się rybołówstwem i rolnictwem. W jednej z miejscowości zanotowano duży ośrodek handlowy.
Słowianie przeciw Słowianom? Czemu nie? Tak to wyglądało m.in. podczas wypraw na Pomorze i podbijaniu południowego wybrzeża Bałtyku przez Danię. Wśród naszych pobratymców brakowało poczucia wspólnoty, jedności, która spajałaby te wszystkie ludy razem, czy to w razie zagrożenia militarnego czy klęski nieurodzaju. Być może w tym tkwi wyjaśnienie utraty Połabia przez Słowian w sensie przynależności politycznej i kulturowej?
Co tak naprawdę zostało po słowiańskich Rugianach? Całkiem sporo nazw geograficznych brzmiących dla nas swojsko, nieliczne słowa w miejscowym narzeczu i mnóstwo zabytków, które jeszcze czekają na odkrycie.
Z ciekawostek - warto zwrócić uwagę na dwie płaskorzeźby zwane kamiennymi babami. Jedna znajduje się w kościele w Altenkirchen (s. 222), przedstawia mężczyznę trzymającego róg. Druga jest w kościele w Bergen. Mężczyzna trzyma w dłoniach krzyż, choć jak podaje autor był to niegdyś róg. Istnieją hipotezy iż obydwa wizerunki miały przedstawiać samego Świętowita z Arkony. Dlaczego zatem pogański bożek znalazł się w chrześcijańskiej świątyni? Osięgłowski twierdzi, że "sposób wmurowania symbolizował zwycięstwo Boga chrześcijańskiego i upadek pogańskiego bałwana". Altenkirchen - rzeźba wmurowana poziomo - upadek; Bergen - rzeźba w pionie z krzyżem w ręku, czyli wygrana (s.226).
Ta książka pełna jest takich ciekawostek. To taki rodzaj kompendium wiedzy o Rugii i jej słowiańskim epizodzie. To już pięćdziesięcioletnia pozycja, choć część rzeczy na pewno się zdezaktualizowała, zwłaszcza w zakresie tematyki archeologicznej, ale zawiera podstawy, które wciąż mogą zaintrygować i skłonić do dalszych samodzielnych poszukiwań.
Janisław Osięgłowski posługuje się tu bardzo klarownym językiem, tłumacząc w ciekawy sposób zawiłe kwestie historyczne. Ma lekki i plastyczny styl. Przez tę książkę się płynie, ciężko się od niej oderwać, a kilka godzin wystarczy na całość.
"Wyspę słowiańskich bogów" polecam miłośnikom Słowiańszczyzny, historykom, osobom zainteresowanym Połabiem, Obecnie tę książkę można traktować jako formę ciekawostki, rozgrzewki przed lekturą knig naukowych. Naprawdę warto!
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/09/146-wyspa-sowianskich-bogow-janisaw.html

Przeszłość pochłania, zwłaszcza jeśli opowieść się o niej tocząca dotyczy bliskich nam tematów. Wówczas nie sposób się od niej oderwać. Zapomina się o świecie dookoła i biegnie się torem wyznaczonym przez bajarza. Swoistym wehikułem czasu są książki, które zaklinają ją w słowa.
Jedną z takowych pozycji jest "Wyspa słowiańskich bogów" Janisława Osięgłowskiego, wydana w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co czaiło się w lasach za życia naszych przodków, gdy powszechnie wyznawano wiarę w wielu bogów? Jak wyglądała codzienność? Z jakimi problemami się borykano? Jak im zaradzano? Czy wierzenia miały istotny wpływ na życie? Jak wyglądała pozycja kapłanów i kapłanek w strukturze społecznej? Jak obchodzono poszczególne święta? Jakim bogom oddawano cześć? Jacy byli? Jakimi dziedzinami zarządzali? Jak wybierano władcę, kto podejmował wiążące decyzje? Czym była polityka rodu? Jakie znaczenie miał kraj Polan na arenie międzynarodowej jako obszar pogański? Czy przyjęcie chrześcijaństwa zmieniło je? Jak w ogóle do tego doszło i dlaczego? Gdzie mogła znajdować się rodowa siedziba Piastów? W jaki sposób powstał Poznań? Co takiego znajdowało się w Gnieźnie? Pytań bez liku, odpowiedzi nieco mniej, ponieważ naukowcy wciąż poznają ową epokę naszego kraju. Specjaliści różnych nauk skupiają na odtworzeniu drobiazgów z tamtych czasów. W dużej mierze to historycy, archeolodzy, etnolodzy, lingwiści etc. Z dekady na dekadę nasza wiedza wzrasta, przeszłość odkrywa przed nami kolejne tajemnice, jedne hipotezy upadają, by inne mogły powstać. Jedno się nie zmienia, ciągnie nas ciekawość, chęć poznania własnych korzeni.
Na niektóre z powyższych pytań odpowiada najnowsza powieść Ewy Kassali pt. "Czas Bogini", która rozpoczyna nowy cykl zwany Słowiańskim Szlakiem. Pierwszy tom został osadzony w czasach młodości Mieszka I, za panowania jego ojca w powieści zwanego Siemomysłem. Akcja kończy ok. roku 966 po przyjęciu chrztu przez władcę Polan. O czym opowiada? Kogo się tyczy? Kto odgrywa znaczącą rolę? Czy główny bohater to mężczyzna, czy tradycji stanie się zadość i kobiety pokażą swoją siłę?
Książka została podzielona na trzy części. "Czas Siemomysła" oraz "Czas Strażniczki" skupiają się na przybliżeniu znaczenia pewnych aspektów kultury słowiańskiej, tradycji i wierzeń. Omawiają znaczenie Nocy Kupały, wspólnego świętowania, wyboru odpowiedniego miejsca do tego. Podają przykłady niektórych stworów typu latawiec czy rusałka. Przedstawiają nieco bliżej wybranych bogów, jak Weles, Dziewanna, Nyja. Informują czym różni się chram od kąciny. Natomiast "Czas Mieszka" kręci się wokół chrztu i wszelkich wydarzeń mających do niego przygotować. Jest wejściem w historyczny byt Polski.
Warto podkreślić przygotowanie merytoryczne autorki, które widać na każdym kroku. Zaczynając od Jordana i jego historii, przez Wichmana i Gerona po samą Dobrawę. Czerpie ona ze źródeł, wykorzystuje znane fakty i umiejętnie wplata we własną opowieść o czasach minionych. Czytelnik niezaznajomiony z tematem będzie miał problem z oddzieleniem ich od fikcji, a to nie lada sztuka. Szczególnie cenne są przypisy, które informują o archeologicznych aspektach powieści, np. o Poznaniu, szkieletach psów czy czaszce wiedźmy. Nie bez znaczenia są konsultacje ze znawcami tematu, co przebija się zwłaszcza w relacji z bitew, opisywaniu ówczesnego uzbrojenia, strategii wojennej, zachowaniach wrogów, np. Wieletów. Uzmysławia to czytelnikowi, ile jeszcze przed nim do odkrycia, ile rzeczy nie wie. Wczesne średniowiecze to nie epoka barbarzyńców z epoki neolitu, a rozwój silnych struktur społecznych, które uwarunkowały późniejszy rozwój państw europejskich w naszym rejonie. Owszem, duże znaczenie w tej mierze ma przyjęcie chrześcijaństwa i zasad kierujących światem zachodnim, ale nie należy pomijać miejscowych dokonań (można wziąć pod uwagę organizację Słowian Połabskich, np. Rugię). Pisarka pokazuje, że terytorium Polan rozwijało się. Tu również budowano grody, zabezpieczano miejscową ludność przed zewnętrznymi agresorami, doceniano kunszt militarny. Przy tym nie pomija tych mniej chwalebnych czynów związanych z handlem niewolnikami, tj. własnymi pobratymcami, omawiając szczegółowo skąd się brali, jak ich dzielono, dokąd trafiali i za ile, na co przeznaczano dochody z ich sprzedaży, wskazując na źródła. Podaje przykłady ich podróży docelowej.
Przed czytelnikiem Ewa Kassala odmalowuje niezwykle barwnie fizyczne otoczenie Polan. Zarówno grody, jak i bory, leśne trakty, okolice jezior, szuwary. Tkwi w tym magia. W tej książce można poczuć się jak w domu. Myślę, że docenią to zwłaszcza polscy czytelnicy spoza granic naszego kraju, którzy tęsknią za rodzimymi krajobrazami. Szczególnie w pamięć i w serce zapadł mi opis Ostrowa Tumskiego opasanego Wartą i Cybiną. To przepiękny rejon, a jak wspaniale musiał wyglądać w X wieku, gdy jeszcze wiele okolicznych terenów nie było tkniętych ludzką ręką. Jakich bogów wówczas czcili Polanie w okolicy? Gdzie mieściła się kącina? Jak wspaniale czyta się o znanych sobie miejscach. Równie dobrze autorka opisała Ostrówek, jakby raj na ziemi. Wspaniałe lasy, rzeka, źródełko i życzliwi mieszkańcy, od zwierząt po ludzi. Czytelnik powinien również zwrócić uwagę na szczegółowe przedstawienie architektury, zarówno miejscowej, jak i zachodniej. Kierując się wskazówkami archeologów, historyków i własnymi spostrzeżeniami na podstawie źródeł pisanych pisarka stworzyła słowny pomnik historii. Tak malowniczo oddane detale sprawiają, że wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach i widzi się je. Te słowa przenoszą do tamtego świata, pozwalają cofnąć się w czasie, obejrzeć te nieistniejące już krajobrazy.
Książka jest bardzo przemyślana pod względem konstrukcji i planu wydarzeń. Myślę, że ten zabieg sprawia, że czytelnik ma czas na wniknięcie w klimat powieści, poznanie bohaterów, wyrobienie własnej opinii, a przede wszystkim zaznajomienie się z tematyką przygotowania do przyjęcia chrztu przez Mieszka I oraz przyczyn tego stanu rzeczy.
Ewa Kassala kreuje postacie, które są prawdziwe, ludzkie, mają swoje lepsze i gorsze dni, wzloty i upadki, co sprawia, że czytelnik odbiera je jako autentyczne. W sercu szczególnie zapada obraz Ragan. Historia tej starszej porusza do cna. Przeszła zbyt wiele w życiu, doznała wielu krzywd, a mimo to poszła drogą pomagania innym. Starała się być dobrym człowiekiem, lecz dla własnej córki miała jedynie w podarku dystans, nie potrafiła okazać jej miłości. Może to skutek przeszłości i tego co przeszła. Zamknęła się emocjonalnie na swoje potomstwo, ale jak wiemy dziś, to trauma, którą trudno przepracować i wymaga profesjonalnej pomocy. A wtedy? Wiedźma jej nie zostawiła, nie porzuciła, zapewniła jej podstawową opiekę, a ostatecznie oddała tam, gdzie wg niej miałaby najlepiej. Na swój sposób troszczyła się o nią. Młodsza Ragana, córka wilczycy, nie miała łatwo od samego początku. Najpierw odrzucenie ze strony jedynej bliskiej osoby, potem poświęcenie się w imię miłości. Wiecznie sama, choć otoczona kwieciem ludzi, a serce wielkie, łaknące ciepła i domowego ogniska. Tak wyglądają ludzkie dramaty po dziś. Mimo wszystko kobieta odnalazła się w swoim życiu, znalazła swoje powołanie, miejsce i działała. Nie poddała się, choć mogła. Ruszyła z podniesioną głową. Wiele poświęciła, ale również zyskała, choćby pod względem duchowym.
Świętosława, matka Mieszka, to kobieta niezwykle silna. Zawsze wiernie trwała przy boku swego męża, wspierała go i motywowała do dalszej pracy. Była niezwykła. W powieści wrażenie robi podejście jej męża do niej po zachorowaniu. Można by sądzić, że sytuacja potoczy się zupełnie inaczej, a jednak miłość zwycięża.
Mira, Strażniczka Chramu. Jej pierwsza wycieczka do Gniezna i pierwsza samodzielna Noc Kupały pokazała, że ma swoje za uszami. Środki odurzające wydobyły z niej to, czego być może sama pragnęła i jaka była, niezwiązana żadnymi konwenansami i regułami. Starsza Mira to już osoba bardziej zrównoważona, patrząca szerzej, licząca się z konsekwencjami swoich działań. Zdrada ze strony bliskiej osoby musiała być dla niej bolesna, może nie mniej niż śmierć, a mimo to serce nie sługa. W końcu była posłanniczką miłości. Pochodziła z rodu panującego, pełniła ważną funkcję, a mimo to odnosiła się do ludzi jak do równych. Nie dzieliła ich wedle pochodzenia. Dola wyznaczyła jej trudną rolę przeprowadzenia wyznawców dawnych bogów przez nowe, przyjęcie chrztu i powolne „nawracanie” ludu na prawidła chrześcijańskie. Jej inicjatywa wspólnych kobiecych modłów, niosących miłość i wsparcie, robi niesamowite wrażenie. To kobieta trzeźwo myśląca, łaknąca nade wszystko pokoju, szacunku i miłości między pobratymcami.
Z mężczyzn prym wiodą Siemomysł i Mieszko. Jestem pewna, że niełatwo było obmyślić ich kreację, by byli tak prawdziwi, ale udało się. Widać to zwłaszcza podczas ich rozmów, spotkań na polanie, ich wzajemnego odnoszenia się do siebie. To urodzeni władcy, którzy znają ciężar swoich obowiązków, ich ceny. To nie tylko przyjemność, ale przede wszystkim odpowiedzialność, dalekosiężne przewidywanie skutków różnych decyzji i uprzedzanie ruchów potencjalnego wroga w obronie swoich poddanych.
Moją uwagę przykuł Lubomir i Draga. Ten pierwszy z racji swego charakteru i pasji. Nawet samo imię oddaje sens jego jestestwa. Ten drugi - uwielbiam postacie bajarzy, którzy pod swoimi opowieściami kryją bezcenne wskazówki i wiedzę minionych pokoleń. Jego wersja o kwiecie paproci robi wrażenie. Nie tylko ze względu na główną bohaterką, ale nade wszystko jakie przesłania ze sobą niesie. I to zapytanie na końcu, które wskazuje jakim jest się naprawdę człowiekiem i co się liczy. Każdy odpowiada indywidualnie, sam sobie, w duchu, w ciszy. Miło też przeczytać o Lechu, Czechu i Rusie, tj. wspólnych korzeniach naszych narodów. Draga to postać intrygująca, kusząca, nieodgadniona. Czekam z niecierpliwością na kolejny tom, w którym, mam nadzieję, znajdzie się więcej szczegółów o nim. Ma ogromny potencjał. A ile historii może jeszcze opowiedzieć? Ile opowieści przedstawić złaknionej wieści z szerokiego świata publice?
Między bohaterami tej lektury zawiązują się relacje, które mają większe bądź mniejsze znaczenie dla fabuły. Nie ma tu przypadku. Każda postać odgrywa swoją rolę, a to tylko dowód, że są naprawdę dobrze przemyślane. Wzrusza wątek miłosny pomiędzy Raganą a Mieszkiem, Świętosławą a Siemomysłem, gdzie miłość gra pierwsze skrzypce, stawiając dobro ukochanego ponad własne, rozumiejąc czym jest poświęcenie, wsparcie, zaufanie i szacunek. Te relacje są tak prawdziwe i jednocześnie tak idealne. Myślę, że każda kobieta skrycie marzy właśnie o tak czystym i gorącym uczuciu, gdzie można stać się jednością również na poziomie duchowym i umysłowym, dosłownie odczytując po mimice czy drobnych gestach, a nawet spojrzeniu zamierzenie drugiej połowy. Zwracając uwagę na relacje rodzic – dziecko autorka postawiła na przeciwieństwa. Z jednej strony trudna miłość Ragany do córki, która źle się jej kojarzyła, a mimo to kochała ją na swój sposób, a z drugiej Świętosława, która swoim potomkom nieba by uchyliła (warto zwrócić uwagę na wspomnienia Mieszka z okresu dzieciństwa). W tym przypadku warto jeszcze wspomnieć o Jagnie i jej poświęceniu się dla rodziny (jak inaczej to nazwać?). Mimo cierpienia, ugryzła się w język, by ratować bliskich. O przyszywanym rodzicielstwie można mówić w przypadku siostry Siemomysła i jej podopiecznej Mirze. Piastówna mimo braku matki zawsze mogła liczyć na ciotkę, jej wsparcie, dobre słowo i radę. Była obok, gdy tego potrzebowała. W powieści nie spotkałam się z przypadkiem prawdziwej przyjaźni, takiej na dobre i złe, ale prawdziwa nić porozumienia zadzierzgnęła się między Mieszkiem a Jordanem. Może to zależność, może ciekawość, ale koniec końców, obydwojgu zależało na tej znajomości. Warto zwrócić uwagę na ukazanie jej rozwoju od dzieciństwa księcia Polan po wiek dorosły, tj. stopniowo. Dzięki temu kapłan stał się naturalnym wyborem Piasta przy planowaniu chrztu i wprowadzenia chrześcijaństwa na swoje tereny.
Powieść pokazuje wykorzystywanie przez mężczyzn swojej pozycji wobec kobiet. Jeden z nich postępował tak jak wielu przed nim i wielu po nim, ale jego przykład szczególnie porusza ze względu na kobietę, którą wybrał, a która naprawdę kochała męża i miała malutkie dzieci. Taki szantaż jest poniżej jakiegokolwiek poziomu. Jaki ona miała wybór? Praktycznie żaden. Oddała, co miała, swoje ciało, by ratować bliskich, a mimo to woj naruszył mir jej rodziny. Podobnie rzecz ma się z wiedźmą. Żadnych skrupułów. Tu dobrze sprawdza się powiedzenie, że karma wraca.
Jedna z bohaterek wypowiada pamiętne słowa: "(...) kobiet, które boją się się przyznać do tego, co je spotyka, jest więcej. Najczęściej nie mówią nikomu, co je trapi. Same dźwigają swój ból. Podziwiam, jak wiele potrafią znieść dla dobra bliskich. I jak umiejętnie ukrywają cierpienie." Jak bardzo są to aktualne słowa, jak niewiele się zmieniło w tej kwestii, ile dramatów rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami każdego dnia? Ile łez wylanych? Ile dziecięcego niezrozumienia i samoobwiniania się z powodu sytuacji między rodzicami? Ile ofiar mobbingu, przemocy domowej, wykorzystania seksualnego podają statystyki oficjalnie? Ile pozostaje w cieniu? Jak im pomóc? Jak dać siłę do przerwania błędnego koła? Dziś mamy na to prawne narzędzia, lecz czy są umiejętnie wykorzystane? Pytanie, na które każdy musi sobie odpowiedzieć sam.
Nie bez znaczenia pozostaje również zastosowanie przeciwieństw wśród kobiet. Mira to Słowianka, kapłanka, wolna, niezależna, odważna, samodzielna, szczera, jednocząca się z naturą, bez zahamowań w stosunku do mężczyzn, traktująca się z nimi na równi. Z kolei Dobrawa to czeska księżniczka, praktykująca chrześcijanka, które z całego serca wierzyła w swego Boga i stosowała się do jego reguł. Była cicha, spokojna, spolegliwa, pokorna, powściągliwa, znała swoje miejsce na dworze i w hierarchii, nie wychodziła przed szereg, wiele swych myśli ukrywała przed światem dookolnym, szła trasą wyznaczoną przez ojca i męża. Dopiero później pokazała swój charakter, pozwoliła opaść masce i wyzwoliła swoją energię. Małżeństwo wykrzesało w niej ogień. Dwie kobiety po dwóch stronach szali, inne charaktery, innej wiary, innych zasad, ale jednak łączyła je miłość do władcy Polan i wejrzenie na dobro poddanych, nade wszystko. Tym samym autorka udowodniła, że wspólne cele mogą jednoczyć osoby o kompletnie odmiennych wartościach. Wróg może stać się sprzymierzeńcem.
W powieści Kassala podkreśla znaczenie kobiecości, jej unikatowej formy dla przyrody i życia w ogóle. Siłą płci żeńskiej jest niesienie i wychwalanie miłości pod każdą postacią bez względu na status społeczny czy wyznawaną wiarę. Jedność, wzajemna pomoc, nić porozumienia. Doskonale widać to na przykładzie funkcjonowania Chramu. Strażniczki czuwają nad stróżkami, uczą je i przygotowują do życia, szkolą, dają cenne wskazówki. Czuwają również nad kobietami z podległych sobie ziem, stając w ich obronie, gdy te o nią poproszą. Tak jak w poprzednich książkach istnieje kobiece miejsce mocy, miejsce odosobnione, gdzie mężczyźni na co dzień nie przebywają. Pisarka opowiada o kobiecym, boskim aspekcie, podkreślając fakt jedności we wszystkich wierzeniach, o dwoistości natury bogów.
"Czas bogini" jest osadzony w kraju Polan, za czasów gdy na nasze ziemie zaczęły przenikać idee chrześcijaństwa. Autorka świetnie ukazała zasady tej wiary, zachowania jej wyznawców na przykładzie Czechów czy Niemców. Pokazała świat oczami Jordana, który podporządkował swoje życie Bogu i żył w zgodzie z jego regułami, i to było niezwykłe doświadczenie. Ukazała również perspektywę Bolesława Okrutnego, jego postrzeganie kwestii grzeszenia i wybaczania, gdzie w drogę wchodzi podwójna moralność, charakterystyczna dla tych, którzy opacznie rozumieją podstawy chrześcijaństwa, dostosowując je do swoich potrzeb. Z jednej strony skromność w zachowaniu i prezentowaniu się, z drugiej – kosztowne kościoły, złoto i drogocenne dary dla Watykanu na spełnienie próśb o koronację oraz danina na rzecz państwa kościelnego. Dobry przykład na skorumpowanie tej instytucji podała Mlada, siostra Dobrawy, tłumacząc jej, że bez znajomości, darów i „wiedzy” niewiele się tam ugra. Ta powieść naprawdę dobrze pokazuje te wszystkie niuanse.
Jak Słowiańszczyzna to i wiara słowiańska, politeistyczna. Przedstawiono m.in. Noc Kupały i Dziady jesienne w uogólnionym zarysie, dając posmak świąt obchodzonych przez naszych przodków. Wspomniano również o tradycji malowania jaj podczas Jarych Godów czy topienia Marzanny. Poruszono temat Gniezna i jego religijnego znaczenia, umiejscowienia chramu, na który mogą wskazywać wykopaliska archeologiczne. Przedstawiono część bóstw, z czego szczególnie zapadła mi w pamięć wizja Ragany o Welesie. Kwestią kontrowersyjną są dla mnie słowa Miry: "Wszystkie boginie, bez względu na to, jak każdą z nich nazywamy, są jedną Boginią, a wszyscy bogowie są jednym Bogiem" (s. 105). Nie zgadzam się z takim pojmowaniem bogów słowiańskich. Na Bliskim Wschodzie funkcje bóstw się przenikały, a i sami wyznawcy ich łączyli. Tam było to możliwe, jednak czy u nas również? Wydaje mi się, że nie, ale to tylko moje zdanie. Warto w tym zakresie zasięgnąć opinii współczesnych rodzimowierców. Sprawa podobnie ma się z troistością bogini. Wiadomo, powieść to fikcja literacka i autorka kreuje swój własny świat przedstawiony. Warto zaznaczyć, że idea owej jedności bogów dobrze wpisuje się w schemat wszystkich książek tej pisarki jako motyw przewodni i pod tym względem to pasuje. Zastanawiam się też nad pewnym słowem, a raczej jego znaczeniem religijnym. Świętosława "nie życzyła sobie, żeby pod jej dachem wymawiano którekolwiek z imion Złego" (s. 50). Kim jest ów Zły? W dalszym kontekście trąci to mocno chrześcijańskim diabłem. Skoro matka Mieszka była poganką, to idea szatana raczej nie była jej bliska duchowo. Co zatem autorka ma na myśli, wkładając takie słowa w usta jednej z poganek? W powieści pojawia się również motyw czerpania wiedzy od duchów za pomocą zespolenia się z nimi, tak, w sensie dosłownym i przenośnym (s.190). To łączenie cielesności z duchowością, choć może być odbierane jako naruszenie pewnego sacrum. Czy człowiek mógł stać się bogiem nawet przez chwilę i właśnie w ten sposób? Kolejną kwestią jest zapis imienia jednego ze słowiańskich bogów, tj. Świętowita u pisarki przemianowanego na Świętowida. Jedna literka, a całkiem sporo zmienia, biorąc pod uwagę miejsce jego kultu i porównując jego imię do imion innych bogów, np. Jarowita, Rujewita etc. Ponadto nie jestem w stanie przejść obojętnie obok kolejnego w twórczości autorki opisu bestialstwa nad zwierzętami. Doskonale zdaję sobie sprawę, że kiedyś ofiary z nich były na porządku dziennym, ale czy naprawdę trzeba opisywać to w ten sposób? Można wspomnieć, przejść dalej do głównego wątku. Wrażliwszym nie polecam fragmentu o szczennych suczkach, zwłaszcza jeśli ma się w domu psiego przyjaciela, za którym wskoczyłoby się w ogień.
"Czas bogini" cechuje lekki i przyjemny styl, pełen barwnych i plastycznych opisów, dzięki czemu czytelnik ma okazję przenieść się w czasie i poznać kulisy funkcjonowania kraju Polan na najwyższym szczeblu, zapoznając się z rodzimą dynastią, ich tajemnicami, uczuciami i postrzeganiem świata. Ewa Kassala porusza w tej powieści trudne tematy jak gwałt, przemoc, szantaż, trudne codzienne wybory, nieumiejętność okazania swojemu dziecku miłości. Jednak w tym wszystkim rodzi się również miłość i nadzieja, które są lekarstwem na wszystko, które dają siłę na walkę z przeciwnościami losu. Ta powieść to prawdziwy książkowy wehikuł czasu. Autorka pokazała czytelnikom swoją wersję narodzin naszego kraju, a jednocześnie słowami utkała przepiękną materię o słowiańskiej kobiecości, ukazując światu jednocześnie jej delikatność i siłę. I w tym tkwi klucz do zrozumienia tej książki. Ona przede wszystkim opowiada o kobietach, które miały wpływ na czas przejścia pomiędzy dwoma religiami, słowiańską i chrześcijańską, między starym a nowym, by ta zmiana dokonała się powoli acz bezkrwawo i bezboleśnie. Krew z wizji nie byłaby dobrą wróżbą dla raczkującego państwa na arenie międzynarodowej koalicji chrześcijańskich krajów. Świat przedstawiony w tej powieści jest pełen barw, trudnych wyborów, konsekwencji swoich decyzji, ale nade wszystko miłości. To ona jest motorem napędowym bohaterów i to ona stanowi o sile postaci. Ona i tylko ona. Im ktoś ma jej więcej w sobie, tym więcej dobrego uczynić może. Dla przyszłej Polski był to czas przełomu. Tu udało się to uchwycić.
To powieść przede wszystkim dla osób zainteresowanych historią Polski, życiem Mieszka I i przejściem między pogaństwem a chrześcijaństwem. Wizja autorki to jedna z możliwych dróg. Ciekawa. Osoby skupione przede wszystkim na wierzeniach słowiańskich mogą tu odnaleźć elementy obchodów Nocy Kupały i Dziadów jesiennych, co nieco o tryźnie, znaczeniu Gniezna. O samych bogach czy stworach raczej tu niewiele informacji. Mam wrażenie, że są tylko tłem dla głównej fabuły, ciekawostką, ozdobnikiem. To element, którego mi tu zabrakło, ale może kolejne tomy to nadrobią?
https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/09/145-sowianski-szlak-czas-bogini-ewa.html

Co czaiło się w lasach za życia naszych przodków, gdy powszechnie wyznawano wiarę w wielu bogów? Jak wyglądała codzienność? Z jakimi problemami się borykano? Jak im zaradzano? Czy wierzenia miały istotny wpływ na życie? Jak wyglądała pozycja kapłanów i kapłanek w strukturze społecznej? Jak obchodzono poszczególne święta? Jakim bogom oddawano cześć? Jacy byli? Jakimi...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Duchy Nocy Kupały Jan Barszczewski, Theo Gift, Zygmunt Krasiński, Anton Straszimirow, Oscar Wilde, Ellen Wood, Jin Yong, Roman Zmorski
Ocena 6,2
Duchy Nocy Kupały Jan Barszczewski, T...

Na półkach: ,

Z czym najbardziej kojarzą się Wam wierzenia dawnych Słowian? Jakie święto jako pierwsze rzuciło się Wam w oczy? Czy mówi Wam coś nazwa noc świętojańska? Dla ludzi żyjących w okresie wczesnego średniowiecza ten dzień był swego rodzaju uczczeniem przesilenia letniego, gdy noc była najkrótsza, może i granicą, za którą czekał mozół pracy w polu, ciepłych dni, które miały być przygotowaniem do przetrwania zimy, gdy cała przyroda zamiera. Koło dziejów. Koło życia. Dla mnie noc świętojańska to Noc Kupały, której sens próbowało przeinaczyć na swoją modłę chrześcijaństwo, by przekonać do siebie rzesze ludzi, którzy byli wierni tradycjom przodków. Przez wieki na pewno pewne jej elementy uległy zapomnieniu, zmianie, ale przetrwała. Nie tak łatwo wykorzenić to, co w duszy nam gra. Pierwsze skojarzenie z Nocą Kupały to ogień i woda, skok przez ognisko, krąg bliskich przy nim, słuchanie opowieści starszych członków społeczności oraz puszczanie wianków przez panny, wyławianie ich przez kawalerów, bezpieczna kąpiel w niebieskiej toni. Dwa żywioły, a skupione wokół tej samej idei. Uczczenia życia, miłości, wolności. Radości z nich. To taki prawdziwy początek lata. Powolne dojrzewanie nowego pokolenia roślin i zwierząt, czerpanie z darów przyrody w pełni. To moje postrzeganie, subiektywne. Jakie jest Wasze?
Dlaczego wspominam o Nocy Kupały? Niedawno na rynku wydawniczym pojawiła się antologia fragmentów utworów różnych pisarzy, które w jakiś sposób miały nawiązywać do tego święta, dziewięć autorstwa Polaków i jedenaście obcokrajowców. Wydało ją Wydawnictwo Zysk i S-ka pod tytułem "Duchy Nocy Kupały".
Okładka i obwoluta są tożsame. Są utrzymane w pięknej, soczystej, dojrzałej zieleni, która idealnie współgra z latem. Ilustracja umieszczona na awersie przedstawia grupę ludzi w różnym wieku trzymających się za ręce i tańczących w kręgu wokół ogniska. Miejsce znajduje się gdzieś wśród drzew i krzaków, być może na małej leśnej polanie. Całość wprowadza w nastrój odpowiedni do czytania tejże antologii. Pod tym względem majsterszyk.
Zbiór składa się z dwóch części podzielonych zgodnie z tym, co zostało umieszczone na rewersie, czyli wg pochodzenia autorów. Czy są one równe jakościowo i treściowo?
Pierwsza to nasi rodzimi autorzy, którzy być może nawet z opowieści dziadków czy pradziadków znali stwory, dawne obrzędy, może jakieś pojedyncze imiona bogów, które nie uległy całkowitemu przykryciu przez kurz. Może dzięki temu, poprzez te zręby, ich zainteresowanie przeszłością wzmogło się na tyle, by kopać w niej i dotrzeć tak daleko jak się da. Wśród wybranych nazwisk przez wydawnictwo znalazł się Jan Barszczewski, Zygmunt Krasiński, Jan Łada i Roman Zmorski. Są one pełne demonów, magii ludowej, dawnych przesądów, które żyją wśród ludzi mimo przyjęcia chrześcijaństwa. O czym to świadczy? Wydaje mi się, że duchy przodków i ich wierzeń zawsze są żywe tam, skąd się wywodzą. Tam bije ich serce, dusza. Te obszary są nimi przesiąknięte. Moimi ulubionymi są utwory Łady i Zmorskiego. O "W nawiedzonym zamczysku" pisałam oddzielną recenzję o całej powieści. Zatem powtórzę, że fragmenty o Nocy Kupały są wyjątkowe, czuć w nich powiew dawnych dni, gdy na tych ziemiach królował Swaróg, Perun, Weles czy Mokosz. Jan Łada zaklął w słowach klimat, który trudno oddać w jakikolwiek sposób, bo jest to coś tak niesamowitego i niecodziennego, że zapiera dech w piersiach. Jednym słowem - magia. Z kolei Roman Zmorski (bardzo wymowne nazwisko) porwał mnie "Dobrym starostą" i "Sobótką", które mimo iż niosą ze sobą moralizatorskie przesłanie, pełne są ech przeszłości. Można się w nich zatopić i przepaść na dobre. Warto zwrócić uwagę na detale, figury zastosowane przez tego pisarza. Niejednokrotnie podkreśla znaczenie rodziny, ojczyzny, korzeni, ale także skromności i umiaru. Ach, a jakie stwory czekają w cieniu, by wychynąć się z niego i uczknąć nieco z nieuważnego człeka!
Druga część to cudzoziemcy, wśród których spotkamy Theo Gift, Jamesa Granta, Oscara Wilde'a, Henry'ego Wooda, Antonego Straszimirowa i Jin Yonga. Są tam opowiadania czy też fragmenty utworów pełne tajemnicy, zagadek, niedomówień, z pogranicza horroru, tragedii, a nawet dramatu. Można w nich napotkać duchy, nierozwiązane sprawy z przeszłości. Najbardziej klimatyczne z nich to te spod pióra Wilde'a, chyba nikogo to nie dziwi. Do wyobraźni przemawiają przede wszystkim "Urodziny infantki" oraz "Rybak i dusza". W pierwszym opowiadaniu uwagę przykuwa żywa przyroda, uosobiona, która świetnie oddaje ludzkie charaktery, ułomności w zetknięciu z kimś wyróżniającym się z tłumu ze względu na swoją fizyczność. Czy tak nie jest do dziś? Na pewne sprawy nie mamy wpływu, po prostu tacy się rodzimy, a otoczenia ocenia nas przez pryzmat wyglądu, powierzchownie, niejednokrotnie nieświadomie krzywdząc i przyczyniając się do cierpienia lub większych tragedii. Świetnie sprawdza się tu przysłowie, że złota miska jeść nie daje. To charakter, osobowość, nasze wnętrze decydują o tym jacy jesteśmy. Okrutne, ale jakże prawdziwe. "Rybak i dusza" wskazuje na to, co najbardziej w życiu się liczy, miłość. Bez niej świat pozostaje bezduszny, zimny, bezlitosny, skupiony tylko na własnej przyjemności, bez zwracania uwagi na odczucia otoczenia. Warto pokłonić się nad tym utworem i poświęcić mu chwilę refleksji w szerszym kontekście. "Pałac Ramadan-beja" Straszimirowa skłania się w stronę islamu, nie do końca wiem, co robi w tym zbiorze, sygnowanym typowo słowiańskim świętem, ale warto zwrócić uwagę na kreację przyrody, która jest symbolem wolności, jedności narodowej, jej ostoją i źródłem, odwiecznym.
Z racji tytułu antologii "Duchy Nocy Kupały", który jednoznacznie kojarzy się ze Słowiańszczyzną, stwierdzam, że pierwsza część jest zdecydowanie lepsza i trafniej dobrana niż druga. Pierwsza tchnie tym, co kojarzy się dawnymi wierzeniami, wręcz tym emanuje. Jest klimatyczna, swojska. Czytając ją, czytelnik czuje się jak w domu, wśród bliskich, którzy rozumieją cały kontekst kulturowy zachodzących dookoła zjawisk. Nic nikomu nie trzeba tłumaczyć. Wszystko rozumie się samo przez się. Druga pod względem literackim jest miła w odbiorze, ale czy na pewno powinna się znaleźć w zbiorze o Sobótce? Nie rozumiem klucza, wg którego utwory zostały do niej dobrane. Czy wystarczyła zagadka, obecność zjawisk nadprzyrodzonych, tj. duchów? Nie wiem. Jest islam, coś niecoś o wschodniej Azji, Indiach, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii. Nie widzę w żadnym z tych opowiadań jakiegokolwiek nawiązania do Nocy Kupały czy do wierzeń słowiańskich, a stanowią one prawie 60% całości antologii.
Uważam, że "Duchy Nocy Kupały" są naprawdę świetną inicjatywą na rodzimym rynku wydawniczym i jej pierwsza część mnie porwała. Szkoda, że w przypadku drugiej części nie dobrano tekstów zza naszej wschodniej granicy, np. ukraińskich, białoruskich czy rosyjskich itp., gdzie panuje ten sam rdzeń kulturowy, gdzie słowiański duch przeszłości wciąż unosi się w powietrzu. Wówczas byłabym naprawdę usatysfakcjonowana lekturą.
Czy warto zaopatrzyć się w ten tytuł? Moim zdaniem na pewno warto się z nim zapoznać. Dla mnie swego rodzaju odkryciem okazał się Roman Zmorski. Może i Wy odnajdziecie tu swoje kolejne ścieżki literackie.
http://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/08/144-duchy-nocy-kupay-pod-red-tadeusza.html

Z czym najbardziej kojarzą się Wam wierzenia dawnych Słowian? Jakie święto jako pierwsze rzuciło się Wam w oczy? Czy mówi Wam coś nazwa noc świętojańska? Dla ludzi żyjących w okresie wczesnego średniowiecza ten dzień był swego rodzaju uczczeniem przesilenia letniego, gdy noc była najkrótsza, może i granicą, za którą czekał mozół pracy w polu, ciepłych dni, które miały być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rynek wydawniczy powoli wypełnia kolejne nisze nowymi tytułami, co dotyczy m.in. szeroko pojętej słowiańskości. Można spotkać książki naukowe, powieści, komiksy, różne poradniki inspirowane dziedzictwem kulturowym etc. Jednak czy w tym wszystkim udało się Wam spotkać publikacje dotyczące sfery czysto duchowej rodzimej wiary współczesnej? Ile z nich jest wiarygodnych? Ile może stanowić wskazówkę dla osób poszukujących swojej drogi, chcących wyłamać się ze schematu obecnie kultywowanego w naszym kraju?
Przeglądając zasoby internetu, trafiłam na książkę Rafała Merskiego pt. "Modlitwy słowiańskie". Znając wcześniejsze utwory tego autora, zastanawiałam się czy są one bardziej ogólnikowe czy bardziej szczegółowe i dopracowane od tych pozostałych. Zaryzykowałam, zamówiłam i nie żałuję. Pozytywnie się zdziwiłam. Czemu?
"Modlitwy słowiańskie" to obszerna publikacja podzielona na dwie części. Pierwsza szczegółowo omawia rodzaje, rolę i znaczenie modlitwy w słowiańskim społeczeństwie, również w kontekście mitologiczno-obrzędowym. Zawiera też całe bogactwo przytoczonych modlitw i zaśpiewek z sąsiednich obszarów. Jest to swego rodzaju niezwykłe doświadczenie, ponieważ ich echa pobrzmiewają do dziś w niektórych regionach, mając przełożenie na codzienne sytuacje i zachowania. Czasem to tylko przysłowie, czasem element tradycji skryty pod chrześcijańskim płaszczem, który zakrył dawne, pogańskie wierzenia. Ma to miejsce nie tylko w przypadku świąt i obrzędów, ale nawet w osobowościach świętych, np. św. Mikołaj to Weles, Eliasz to Perun etc. Wystarczy prześledzić zapisy etnograficzne, by uzmysłowić sobie, że święci chrześcijańscy charakteryzują się tymi samymi cechami, co bogowie Słowian. Nie warto zamykać się na nowe, trzeba pozostać otwartym, nie pozwolić wtłoczyć swego umysłu w ramy schematu i prostych archetypów. Często korzenie sięgają głębiej niż myślimy, a obecnie panująca religia niechętnie przyznaje się do wchłonięcia pogańskich elementów w celu szybszego przekonania do siebie większej ilości osób. Jak nie mieczem, to podstępem. Ale do rzeczy. Pierwsza część to kopalnia wiedzy i mnóstwo wskazówek. Druga część to już zbiór współczesnych modlitw uszeregowana wg tego, komu są dedykowane, dzięki czemu łatwo odnaleźć konkretny utwór potrzebny w danej chwili.
Ta publikacja jest przemyślana, świetnie ułożona i zredagowana, dobrze przygotowana merytorycznie, z bogactwem przypisów i ciekawą bibliografią. Język jest klarowny, przystępny, a jednocześnie przenikający głęboko do serca. Zasiewa ziarno, które pod wpływem Dadźboga może przynieść obfite plony. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Tę książkę czyta się szybko, wręcz pochłania.
Ponadto warto zwrócić uwagę na ilustracje, które okraszają drugą część lektury. Przedstawiają głównie bogów. Są przepiękne, dopracowane, drobiazgowe, tchną prawdziwe słowiańskim duchem. Klimat nie do przecenienia. Twarda okładka gwarantuje, że książki się nie zniszczy mimo wielokrotnego użytku. To wydanie naprawdę zachwyca.
Czy "Modlitwy słowiańskie" Rafała Merskiego są dla każdego? Prawdziwą radość z lektury będą czerpać osoby zainteresowane szeroko pojętą słowiańskością, duchowością naszych przodków, słowianofile, a chyba przede wszystkim rodzimowiercy. Uważam, że może ona pomóc obrać zagubionym nową drogę. Może gdzieś wśród przytoczonych modlitw do bogów, któryś z czytelników odnajdzie treści, których sam nie umiał ubrać w słowa?
Według mnie recenzowana lektura jest godna uwagi i zasługuje na szersze komentowanie, zwłaszcza w gronie rodzimowierców z różnych stron Polski, co mogłoby skutkować jakąś konferencją lub zbiorową publikacją w tym zakresie. "Modlitwy słowiańskie" wypełniają pewną lukę w słowiańskiej niszy, ale to dopiero początek. Warto, by inni dorzucili swoją cegiełkę w tym temacie.

https://loslibros-wehikulczasu.blogspot.com/2022/08/143-modlitwy-sowianskie-rafaa-merskiego.html

Rynek wydawniczy powoli wypełnia kolejne nisze nowymi tytułami, co dotyczy m.in. szeroko pojętej słowiańskości. Można spotkać książki naukowe, powieści, komiksy, różne poradniki inspirowane dziedzictwem kulturowym etc. Jednak czy w tym wszystkim udało się Wam spotkać publikacje dotyczące sfery czysto duchowej rodzimej wiary współczesnej? Ile z nich jest wiarygodnych? Ile...

więcej Pokaż mimo to