-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2018-01-02
2017-11-26
„Impuls” łączy w sobie elementy powieści historycznej z sensacją. Nie zabrakło też fantastyki reprezentowanej przez steampunk. Mamy tu wiele oszałamiających maszyn, które swoim rozmachem i zaawansowaniem zadziwiają czytelnika. Niektóre z nich zabijają (akcja dzieje się wszakże w czasie wojny), inne służą człowiekowi w podróżowaniu czy codziennym funkcjonowaniu. Jednakże książka ta to nie tylko steampunk. To także opowieść o trudnych relacjach ojca z dziećmi czy bezpardonowej walce o władze i korzyści. Ponadto pokazuje, do czego może prowadzić nieustanny wyścig zbrojeń czy zabawa w Boga.
Nie byłabym sobą, gdybym nie przyczepiła się do paru rzeczy. Ciężko mi było przebrnąć przez jakieś pierwsze 50 stron powieści. Jak dla mnie były one przeładowane technicznymi wyjaśnieniami odnoście działania poszczególnych maszyn, przez co miałam problem, aby odnaleźć się w książce jako czytelnik. Do tego jej akcja jest momentami nierówna. Są fragmenty, gdzie pędziła ona na łeb na szyję, ale w niektórych dłużyła mi się. Niemniej aspekty te, choć niedogodne, nie zakłócają ogólnego odbioru.
„Impuls” to coś innego, świeżego na rynku wydawniczym – nie spotkałam się jak dotąd z tym, aby jakiś autor pokusił się o stworzenie alternatywnej historii Polski toczącej się w dwudziestoleciu międzywojennym, połączył ją z fantastyką i nadał jej cechy powieści sensacyjnej. Wielkim jego plusem jest jego zakończenie – jedno z lepszych zakończeń przeczytanych przeze mnie książek. Czytałam je z nieustannym wyrazem zaskoczenia na twarzy. O tym, że książka będzie miała taki, a nie inny finał zorientowałam się dopiero, gdy przyszło mi się z nim zapoznać, a to naprawdę bardzo rzadko mi się zdarza.
„Impuls” łączy w sobie elementy powieści historycznej z sensacją. Nie zabrakło też fantastyki reprezentowanej przez steampunk. Mamy tu wiele oszałamiających maszyn, które swoim rozmachem i zaawansowaniem zadziwiają czytelnika. Niektóre z nich zabijają (akcja dzieje się wszakże w czasie wojny), inne służą człowiekowi w podróżowaniu czy codziennym funkcjonowaniu. Jednakże...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-21
Jedne opowiadania Toma Hanksa podobały mi się bardziej, inne mniej, ale wszystkie przeczytałam z zainteresowaniem. Autor jak mało kto potrafił uchwycić codzienne chwile i przedstawić je jak prawdziwe perełki. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że w „Kolekcji nietypowych zdarzeń” celebruje on takie chwile ze zwyczajnego życia.
Czytając „Kolekcję nietypowych zdarzeń” odnosiłam wrażenie, że autor czerpał prawdziwą radość z pisania, ale również zasiadał do niego z pewną zadumą. Podczas lektury naprawdę odpoczywałam i doświadczałam spokoju – wyraźnie czułam, jak schodzi ze mnie napięcie po ciężkim dniu. Z wielu opowiadań wyniosłam mądre refleksje – np. jak ważne jest w związku partnerstwo (nie można „ustawiać” drugiej osoby według własnych upodobań), że ciężko jest się przebić, aby móc zrealizować własne marzenia, ale nie wolno się poddawać, itp. Nie brakowało także smutnej konkluzji o paradoksie, jakim jest to, że tak naprawdę elektronika (np. coraz to nowsze telefony czy komputery) zamiast ludzi do siebie zbliżyć, czasami ich od siebie wręcz oddala. Nie brakowało też tzw. polskich akcentów. Nie były one znaczące (jednym z nich są słowa: „Czym mogę służyć młodej damie? - zapytał z lekkim akcentem, prawdopodobnie polskim”), jednakże wywoływały uśmiech na mojej twarzy.
Wszystkie historie z tej książki spaja niejako jeden element, a mianowicie maszyna do pisania, która pojawia się w każdym opowiadaniu. Dodatkowo przed każdym z nich pojawia się zdjęcie przedstawiające inną maszynę. Pojawia się ona także na samej okładce książki. Obecność tegoż urządzenia w "Kolekcji nietypowych zdarzeń" dowodzi wg mnie fascynacji autora nimi, jak również swego rodzaju tęsknoty za ich powszechnym stosowaniem. Mi szczególnie przypadł taki pomysł do gustu – w dobie wszechobecnych gadżetów elektronicznych człowiek czasem z nostalgią wraca do czasów, kiedy nie zdominowały one jeszcze ludzkiego życia...
Całość recenzji na: https://zaczytanaowca.blogspot.com/2017/11/kolekcja-nietypowych-zdarzen-o-tym-ze-w.html
Jedne opowiadania Toma Hanksa podobały mi się bardziej, inne mniej, ale wszystkie przeczytałam z zainteresowaniem. Autor jak mało kto potrafił uchwycić codzienne chwile i przedstawić je jak prawdziwe perełki. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że w „Kolekcji nietypowych zdarzeń” celebruje on takie chwile ze zwyczajnego życia.
Czytając „Kolekcję nietypowych zdarzeń” odnosiłam...
2017-11-10
Jakub Ćwiek ponownie uraczył nas, czytelników, wizytą w Grimm – mieście pełnym mroku, brutalnym, bezwzględnym, a jednak mimo to posiadającym swój niesamowity urok. Właśnie urok samego miasta spowodował, że z prawdziwą przyjemnością sięgnęłam po „Grimm City. Bestie” - tęskno mi już było do jego atmosfery, tak innej od atmosfery miast opisywanych w znanych mi kryminałach.
Powieść składa się niejako z dwóch wątków – kryminalnego (sprawa psychopatycznego mordercy zwanego Drwalem, który poluje na kobiety) oraz sądowego (proces osoby oskarżonej o zabójstwo głowy jednej z mafijnych rodzin), przy czym wątek sądowy zdecydowanie przeważa. Sprawa Drwala pozostaje w jego cieniu i wbrew początkowym insynuacjom nie jest z nim połączona. Ja osobiście uważam, że to wielka szkoda, gdyż urok opowiadanych historii tylko by na tym zyskał, gdyby autor równomiernie poprowadził oba wątki i jakoś zgrabnie je połączył.
Jednym z plusów książki Jakuba Ćwieka jest opisywanie poszczególnych wątków z perspektywy poszczególnych postaci. Daje to możliwość głębszego zrozumienia całej historii w miarę jej rozwoju. Ponadto bohaterowie, nawet ci drugoplanowi, są bardzo wyraziści i na pewno nie kryształowi. Każdy z nich ma w sobie zarówno domieszkę dobra, jak i zła, co w ciekawy sposób wpasowuje się w sposób ukazania samego miasta – mrocznego, na którym zło osiada niczym czarne krople jakiegoś ciężkiego do pozbycia się tłuszczu, ale też z drugiej strony mającego swój urok, miasta, do którego mieszkańcy się mimo wszystko przywiązują. Aluzje do baśni nie są w tej powieści tak widoczne jak w pierwszym tomie, niemniej uważny czytelnik bez problemu je wychwyci (ja np. zauważyłam nawiązania do baśni o Szeherezadzie, Pięknej i Bestii czy Śpiącej Królewnie). Bardziej są one widoczne w historii poszczególnych wątków niż w odniesieniu do konkretnych osób. Autor niezwykle ciekawie pokazał też tutaj sam system sądownictwa, jaki funkcjonuje w Grimm City. Co prawda mogłoby się wydawać, że system wyboru tzw. Siódemki oraz zasady dyskrecji i dochowania tajemnicy przy wydawaniu przez nią wyroku koliduje z atmosferą brutalności miasta, jednak pomimo tego przeciwieństwa całkiem nieźle ze sobą współbrzmią. Poza tym w miarę czytania dowiadujemy się, że ów system, mimo pozornej doskonałości, wcale taki doskonały nie jest... Zakończenie książki ma natomiast iście „ćwiekowski” styl – pozostawia niedosyt i duży apetyt na więcej. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę miała okazję powrócić do miasta Grimm w kolejnych tomach.
Jakub Ćwiek ponownie uraczył nas, czytelników, wizytą w Grimm – mieście pełnym mroku, brutalnym, bezwzględnym, a jednak mimo to posiadającym swój niesamowity urok. Właśnie urok samego miasta spowodował, że z prawdziwą przyjemnością sięgnęłam po „Grimm City. Bestie” - tęskno mi już było do jego atmosfery, tak innej od atmosfery miast opisywanych w znanych mi...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-28
Akcja tej powieści zaczyna się mniej więcej w tym samym momencie, w którym zakończyła się w pierwszej części. Nikita postanawia wyruszyć do Norwegii, aby tam uzyskać odpowiedzi na dręczące ją pytania odnośnie przeszłości. Nie będzie to jednak łatwa podróż, gdyż z niewyjaśnionego powodu jest ścigana przez różne bandy chcące ją pojmać. Na miejscu natomiast czeka na nią wiele magicznych postaci i nie wszystkie z nich są jej przyjazne. Jednak znając Nikitę możemy być pewni, że nie da sobą pomiatać i nie podda się w realizowaniu zamierzonego celu. Mamy natomiast okazję obserwować, jak ona sama się zmienia wewnętrznie, dojrzewa, a przede wszystkim otwiera się powoli na przyjaznych jej ludzi. Widzimy, jak powoli dochodzi do wnioski, że przemoc nie zawsze popłaca, a czasami naprawdę warto zdobyć się na cierpliwość.
Bardzo spodobał się początek tej książki. Akcja od pierwszych stron rozkręca się i pędzi do przodu (w przeciwieństwie do poprzedniego tomu, gdzie akcja rozwijała się bardzo powoli). Czytelnik mimowolnie przewraca stronę za stroną i nagle orientuje się, że połowa książki już za nim. Następnie akcja zwalnia, tak, aby można było złapać przysłowiowy oddech i przygotować się mentalnie na kolejne bum. Autorka nadal też prezentuje specyficzne, trochę cięte poczucie humoru. Uśmiałam się np. przy lekturze fragmentu opisującego pierwsze spotkanie Robina oraz Larsa: „Kolejne sekundy poświęcili temu pradawnemu rytuałowi męskiego mierzenia się spojrzeniem, zaglądania sobie w dusze i gacie, czyli ocenie pozycji na drabinie hierarchii na podstawie uścisku dłoni”. W „Akuszerze Bogów” został również zaprezentowany piękny norweski klimat – surowy, ale mający swój specyficzny, dostojny momentami urok. Magia w naturalny sposób miesza się tutaj ze światem rzeczywistym. Obie te sfery w miarę spokojnie koegzystują ze sobą na jednej płaszczyźnie.
W zasadzie tylko jedna rzecz nie przypadła mi do gustu w tej książce, a mianowicie rozwiązanie zagadki, kto tak naprawdę zlecał nieustanne polowanie na Nikitę. Uczciwie jednak stwierdzam, że po lekturze znacznej części książki spodziewałam się czegoś z wielkim efektem WOW, zaś prawda okazała się jakaś taka... zwyczajna. Autorka po prostu narobiła mi apetytu na coś o wiele bardziej spektakularnego. Natomiast powtórzenia i wyjaśnienia pewnych aspektów (np. wspominanie przez główną bohaterkę, ile zła doświadczyła od ojca) nie raziły mnie już tak bardzo, jak w pierwszej części, m. in. z uwagi na to, że o wiele rzadziej tutaj występowały.
Podsumowując - „Akuszer Bogów” to książka interesująca, o wiele lepsza od „Dziewczyny z Dzielnicy Cudów”. Cała akcja jest przez autorkę różnorodnie prowadzona (są momenty żywsze i spokojniejsze), jednakże stale trzyma się na przyzwoitym poziomie. Zaskoczyło mnie to, że oprócz typowej rozrywki podczas lektury (a naprawdę dobrze się bawiłam czytając tę książkę) otrzymujemy również kilka przekazów nieoczywistych na pierwszy rzut oka – np. że zawziętość i zabijanie nie zawsze się opłacają oraz że warto mieć bliskich sobie ludzi, na których można polegać w trudnych chwilach. Zakończenie w niewielkim stopniu zdradza nam, że możemy oczekiwać kolejnego tomu oraz czego możemy po nim oczekiwać. Nie jest to jednak jakiś wielki spojler, a jedynie delikatna wskazówka odnośnie tego, co może się dziać (bez podania konkretów). Ja z pewnością sięgnę po trzeci tom serii przygód o Nikicie, kiedy zostanie on już wydany.
****************************
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl
Akcja tej powieści zaczyna się mniej więcej w tym samym momencie, w którym zakończyła się w pierwszej części. Nikita postanawia wyruszyć do Norwegii, aby tam uzyskać odpowiedzi na dręczące ją pytania odnośnie przeszłości. Nie będzie to jednak łatwa podróż, gdyż z niewyjaśnionego powodu jest ścigana przez różne bandy chcące ją pojmać. Na miejscu natomiast czeka na nią wiele...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-12
Z Dzielnicy Cudów, części miasta Wars, która w wyniku magicznych zawirowań sprzed ponad sześćdziesięciu laty utknęła w latach 30 – tych XX w., zostaje porwana jedna z piosenkarek pewnego renomowanego klubu o wdzięcznej nazwie "Pozytywka". Sprawę usiłuje rozwiązać Nikita. Trop bardzo szybko zaprowadzi ja tam, gdzie nigdy nie chciałaby się znaleźć... Tyle mniej więcej odnośnie fabuły mówi nam napis na tylnej stronie okładki. Jednak jest to tylko niewielki ułamek tego, co dzieje się w książce, a dzieje się dużo.
Akcja toczy się w Warsie oraz w małej części w Sawie – dwóch alternatywnych miastach (będących odpowiednikiem realnej Warszawy) przedzielonych rzeką, które w wyniku wyładowań magicznych zostały niejako zniszczone i pozbawione bezpieczeństwa, a normalne, spokojne życie okazało się być w nich niemożliwe. Wars stał się miastem mrocznym, gdzie „poza awanturą i śmiercią nic nie przychodziło łatwo”. Jeszcze gorsza sytuacja ma miejsce w Sawie, którą teraz zamieszkują przerażające potwory, zdolne do najpodlejszych rzeczy. Ludzie którzy zapuszczają się w te rejony albo są niespełna rozumu, albo chcą już pożegnać się z życiem, albo wystarczająca suma pieniędzy zdołała ich przekonać o zasadności udania się w te okolice...
Główną bohaterką jest wspomniana Nikita – zabójczyni na zlecenie pracująca dla organizacji kierowanej przez swoją matkę. Jest tajemniczą osobą, która bardzo chroni swą prywatność (nawet prawdziwe imię). Ma swoje demony i makabryczną wręcz przeszłość, z którymi stara się walczyć. Kiedy w pracy zostaje jej narzucony partner, z którym ma współpracować, nie jest z tego faktu zadowolona. Nikita ma bardzo silny charakter, taka twarda babka z niej, jednakże dla osób, które są jej w jakiś sposób bliskie, potrafi zdobyć się na wiele. Z tego też powodu postanawia odnaleźć zaginioną piosenkarkę i nawet dość szybko wpada na jej trop. Jednocześnie ma dosyć specyficzne (dość sarkastyczne) poczucie humoru, o czym może świadczyć np. zdanie "Przygarnęłam przybłędę i pracowałam za darmo. Duch mojej matki popełnia właśnie seppuku ze wstydu, że wychowała taką naiwniaczkę." Poza pracą Nikita koncentruje się głównie na tym, aby nikt nie poznał tajemnicy, jaką w sobie skrywa. Spodobała mi się relacja, jaka ją połączyła z Robinem, jej partnerem. Na początku go nie akceptowała jako kogoś jej narzuconego, i traktowała jak wroga. Potem zaczęła się do niego przekonywać, co nie przeszkadzało jej podśmiewywać się z niego. Zaczęła go doceniać dopiero wtedy, kiedy przekonała się o jego lojalności i dostrzegła podobieństwa, jakie są między nimi (np. każde z nich miało swój sekret, którym nie chciało się dzielić i dysponowało magią, którą nie lubiło się chwalić). Być może teraz fani Anety Jadowskiej rzucą mnie lwom na pożarcie, ale ta dwójka przypomina mi nieco Joannę Chyłkę i Zordona - bohaterów stworzonych przez Remigiusza Mroza (jednakże tylko z pierwszego tomu serii, tj. „Kasacji”) – przez ich zadziorną relację czy ukrywanie swoich tajemnic.
Mam mieszane odczucia co do „Dziewczyny z Dzielnicy Cudów”. Z jednej strony nie podoba mi się początek (który jest de facto streszczeniem życiorysu Nikity i ciągnie się niemiłosiernie) oraz nieustanne nawiązania do zła, jakiego doświadczyła ona od rodziców, trudnego dzieciństwa, zerwanej relacji z przyjaciółką czy też własnej orientacji seksualnej. Autorka raczy nas również ciągłymi wyjaśnieniami tych samych rzeczy, wydarzeń z przeszłości oraz zjawisk. Naprawdę, kiedy po raz kolejny czytałam, jakie konsekwencje może mieć tzw. czkawka, miałam ochotę odrzucić od siebie książkę. Moim zdaniem takie zabiegi były niepotrzebne i po części odebrały książce jej urok.
Jednakże nie jest tak, że ta książka jest do gruntu zła. Zawiera w sobie także i fajne rzeczy. Do gustu szczególnie przypadły mi plastyczne opisy Warsa i Sawy, sprawiające wrażenie, jakby miasta te żyły własnym życiem, niezależnym od bohaterów. To prawda, są one mroczne, ale opisane z wyczuciem, tak że ten mrok nie wydaje się jakiś sztuczny i nie razi. Poza tym, jak przebrnie się przez początek książki, później czyta się ją z przyjemnością, zwłaszcza że akcja przyspiesza i na każdej stronie dzieje się coś ciekawego. Wielki plus dla Anety Jadowskiej za to, że w wiarygodny sposób stworzyła od podstaw świat, w którym toczy się akcja. Swego rodzaju smaczkiem dla fanów jej twórczości może być również fakt, że w „Dziewczynie...” pojawia się dosyć często (tzn. główna bohaterka często ją wspomina) postać Dory Wilk, znanej z serii jej poświęconej. Nie spotkamy się tu jednak zdradzaniem fabuły tamtej serii – ja przynajmniej czegoś takiego nie dostrzegłam.
Podsumowując – w książce znajdziemy następujące słowa „Każdy ma jakiś talent”. Być może autorka nie popisała się w tym przypadku pięknym, literackim językiem (choć z drugiej strony podejrzewam, że gdyby on się pojawił, mogłoby się okazać, że po prostu nie pasuje do opowiedzianej przez nią historii) oraz nie ustrzegła się błędów w postaci m. in. licznych powtórzeń i wyjaśnień tego samego, to jednak w „Dziewczynie z Dzielnicy Cudów” pokazała talent do snucia wciągających opowieści. Z ochotą sięgnę po drugi tom, gdyż zakończenie pierwszego daje nadzieję ciekawie rozwinięcie akcji w dalszych częściach przygód o Nikicie.
Z Dzielnicy Cudów, części miasta Wars, która w wyniku magicznych zawirowań sprzed ponad sześćdziesięciu laty utknęła w latach 30 – tych XX w., zostaje porwana jedna z piosenkarek pewnego renomowanego klubu o wdzięcznej nazwie "Pozytywka". Sprawę usiłuje rozwiązać Nikita. Trop bardzo szybko zaprowadzi ja tam, gdzie nigdy nie chciałaby się znaleźć... Tyle mniej więcej...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-04
„Rdza” jest opowieścią o miłości, dobru, cierpliwości, ale także o stracie, z którą ciężko się pogodzić. Przedstawia wzajemne powiązania pomiędzy bohaterami i wyjaśnia, co spowodowało, że są oni tacy, jacy są. Daje to nam cenną lekcję, aby nie oceniać po pozorach, gdyż ci, których teraz mamy np. za zgryźliwych i złośliwych staruszków, kiedyś byli młodzi, mieli swoje pasje i marzenia, a obecną ich zgryźliwość spowodowała być może tragedia z przeszłości, która nadal w nich tkwi i wywołuje niesamowity ból. Łatwo więc domyślić się że owa rdza jest w powieści tym wszystkim z przeszłości, co osiada na człowieku i pozostawia w nim nieusuwalny ślad zmieniając całkowicie jego życie.
Jakub Małecki po raz kolejny dokonał rzeczy, która udaje się nielicznym – na zaledwie 283 stronach stworzył wielowątkową opowieść obejmującą swym zasięgiem trzy pokolenia, porażającą swoją wrażliwością i poruszającą. Czytając jego książkę miałam wrażenie, że jego ona monumentalną historią, mającą tysiące stron i nie docierało do mnie że jest niecałe 300. Zazwyczaj przy tak małej liczbie stron nie udaje się w stworzyć tak rozbudowanej sagi bez jej spłycenia czy poczynienia skrótów wypaczających jej sens. Autorowi „Rdzy” udało się zaś z powodzeniem tego dokonać. Wszystko jest w niej kompletne i pięknie ze sobą współgra. Nawet okładka jest kompatybilna z treścią. Zasłonięcie twarzy postaci na niej przedstawionej zdaje się sugerować, że nie tak naprawdę bohaterem książki mógłby być każdy z nas. Jakub Małecki po mistrzowsku opisuje losy zwyczajnych ludzi. Robi to w niezwykłą wrażliwością i wyczuciem. Nie unika przy tym ukazania bolesnej prawdy, ale też i nie epatuje zbędnym patosem.
W książce tej autor zabiera nas w literacką podróż do małej polskiej wsi, gdzie poprzez ukazanie historii i tajemnic jej mieszkańców podkreśla znaczenie takich uniwersalnych wartości, jak miłość, dobro, wierność czy cierpliwość. Tak jak w „Dygocie” wydarzenia historyczne są tutaj ukazane jako wątki poboczne, służące ukazaniu kontekstu opowieści – tak aby nie była ona zawieszona w próżni.
Książkę tę polecam przede wszystkim fanom twórczości Jakuba Małeckiego, ale również tym osobom, które lubią zagłębiać się w niebanalne historie i czytać o tym, jak bardzo wydarzenia z przeszłości mogą definiować człowieka. Mam nadzieję, że zachwyci was ona, tak jak i mnie zachwyciła. Warto ją przeczytać, aby przekonać się, że można w niecodzienny sposób pisać o codzienności.
***************
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl
„Rdza” jest opowieścią o miłości, dobru, cierpliwości, ale także o stracie, z którą ciężko się pogodzić. Przedstawia wzajemne powiązania pomiędzy bohaterami i wyjaśnia, co spowodowało, że są oni tacy, jacy są. Daje to nam cenną lekcję, aby nie oceniać po pozorach, gdyż ci, których teraz mamy np. za zgryźliwych i złośliwych staruszków, kiedyś byli młodzi, mieli swoje pasje i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-24
„Grimm City. Wilk!” - o tym, jak z powodzeniem łączyć krańcowo różne gatunki literackie.
Autor: Jakub Ćwiek
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2016
Ilość stron: 384
„(...) to miasto jest jakieś inne, spowite czarnym śniegiem (…).”
Witajcie w Grimm – ponurym mieście spowitym w czerń, gdzie o sprawiedliwość jest niezwykle trudno. To miejsce mroczne, niejednoznaczne, mające własną wielowymiarową historię ukrytą w zakamarkach ulic, kopalniach, niebezpiecznych dzielnicach czy w domach bogaczy. Ludzi uczciwych jest tu jak na lekarstwo. Mamy za to mafijne rody walczące o zyski i wpływy, skorumpowanych przez nie przedstawicieli policji oraz nielicznych sprawiedliwych walczących ze złem i korupcją.
Gdy w mieście pojawia się Nowy Gracz atakujący głównie taksówkarzy, a oficer policji Wolf zostaje znaleziony martwy w wynajmowanym przez siebie mieszkaniu, agent McShane oraz komisarz Evans zostają zmuszeni do tego, aby połączyć swoje siły i złapać owego Gracza. Dołącza do nich Alfie, niedoceniony artysta, który w wyniku niepomyślnego zbiegu okoliczności zostaje wplątany w sieć mafijnych porachunków. Bohaterowi ci dość szybko odkrywają, że w sprawę zamieszana jest kobieta w czerwonym płaszczu, co pozwala na nadanie zabójstwu komisarza wymiaru religijnego. Nie wszystko jest jednak jednoznaczne, zaś toczone śledztwo prowadzi do odkrycia niejednoznacznych powiązań i zaskakującego finału.
„Grimm City. Wilk!” jest moim pierwszym zetknięciem z twórczością Jakuba Ćwieka. Zauroczył mnie jej styl, z jednej strony szorstki, mroczny, a z drugiej pełny sarkastycznego poczucia humoru, umiejętnie jednak dawkowanego czytelnikom. Rzadko mi się to zdarza, ale już dwa pierwsze akapity sprawiły, że całkowicie skupiłam swoją uwagę na książce. Niezwykle podobało mi się połączenie w niej fantastyki i kryminału, a także odniesienia do baśni.
Mamy więc tutaj kryminał w stylu noir, w którym obraz opisywanej rzeczywistości jest tak samo ważny jak sam wątek kryminalny. Akcja toczy się zarówno w bogatej rezydencji, jak i podupadłej dzielnicy czy nędznym lokalu mającym nieciekawą klientelę, i wszędzie jest tak samo wiarygodna. Jej mroczny i intrygujący zarazem klimat jest niemal wyczuwalny przez czytelnika. Samo Grimm City przypomina nieco amerykańskie miasto rodem z lat 20 – tych i 30 – tych ubiegłego wieku czy gangsterskie kino z tamtego okresu.
W książce występują liczne nawiązania do baśni braci Grimm (poza samym tytułem oczywiście), jednakże nie w znanej nam dotychczas formie. Zbiór ich baśni jest uważany tutaj za Świętą Księgę, będącą podstawą wierzeń mieszkańców, zaś oni sami traktowani jako kronikarze Bajarza – głównego bóstwa. Wreszcie na samym początku Alfie, jeden z bohaterów podwozi kobietę ubraną w czerwony płaszcz z kapturem, (co zresztą ma później niemałe znaczenie dla całej fabuły). Reszty nawiązań nie zdradzę (a jest ich wiele), tak aby każdy czytelnik czerpał z ich wynajdywania taką samą przyjemność jak ja.
Bohaterowie przedstawieni w książce (zarówno pierwszo – jak i drugoplanowi) są niejednoznaczni. Ciężko ich niezachwianie polubić bądź też potępić – tak było przynajmniej w moim przypadku. Jednakże według mnie dodaje tylko swego rodzaju smaczku, ponieważ wraz z rozwojem fabuły możemy odkrywać ich wady, zalety, motywacje nimi kierujące, a nawet poniekąd wniknąć w ich zamysły – czasami dość mocno pokręcone.
Samo Grimm City jest również bohaterem (wraz ze swoim kolorytem) które ma dużo do opowiedzenia ludziom chcącym go słuchać. W zasadzie nieustannie panuje w nim ponura atmosfera i swego rodzaju ciemność, zaś na radość nie ma miejsca. Jego mrok przylega do mieszkańców niczym druga skóra („Chcesz brudnym, zaropiałym i czarnym mieście Grimm? To noś się, ku...wa w jego barwach! Śmierdź jak ono, a nie mam, nie oszukuj ludzi wokół, fałszywych jak ty, zapachem kwiatów, cytrusów, czy Bajarz wie czym jeszcze. Grimm City lepi się od tłustych czarnych kropel! Między jego budynkami niemal nieustannie wirują płatki czarnego śniegu, a powietrze jest ciężkie i naznaczone śmiercią!”). Klimat powieści jest tak sam jak miasto – mroczny, niepokojący, a z drugiej strony intrygujący. Nie ma w niej wprawdzie jakiejś galopującej akcji, jednakże dzięki temu możemy zagłębić się jej klimat oraz pozwolić na to, aby pochłonął on nas i zafascynował.
Podsumowując - „Grimm City. Wilk!” jest powieścią dość osobliwą i nietuzinkową. Połączenie gęstej atmosfery właściwej kryminałom z nurtu noir wraz odniesieniami do fantastyki i baśni dało niesamowity efekt. Mogłoby się wydawać, że takie coś nie może się udać i skutkować będzie co najwyżej spektakularnym upadkiem, jednakże to tylko pozory. Autor bardzo zgrabnie oddał klimat kryminału, zaś elementy fantastyczne (nie wysuwające się za bardzo na pierwszy plan) zapewniły mu niesamowity koloryt, niespotykany nigdzie indziej.
Książkę polecam przede wszystkim osobom z chęcią sięgającym po powieści kryminalne w ich nietypowym wydaniu oraz tym, którzy lubią szukać nawiązań do innych gatunków czy utworów dobrze się przy tym bawiąc. Ja z chęcią sięgnę po jej drugi tom.
***************
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl.
http://zaczytanaowca.blogspot.com/
„Grimm City. Wilk!” - o tym, jak z powodzeniem łączyć krańcowo różne gatunki literackie.
Autor: Jakub Ćwiek
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2016
Ilość stron: 384
„(...) to miasto jest jakieś inne, spowite czarnym śniegiem (…).”
Witajcie w Grimm – ponurym mieście spowitym w czerń, gdzie o sprawiedliwość jest niezwykle trudno. To miejsce mroczne, niejednoznaczne,...
Bohaterowie „Warkotu” pochodzą z różnych grup społecznych (mamy tu m.in. studenta, milicjanta czy majstra), jednakże żaden z nich nie posiada cech, które by go wyróżniały. Do tego zbyt łatwo momentami za pewnik uznają oni występowanie zjawisk nie dających się racjonalnie wyjaśnić. Język, jakimi oni się posługują nie pasuje z kolei do czasu, w jakim przyszło im żyć. Dialogi pomiędzy nimi są miejscami wręcz infantylne i drętwe. Czytając tę książkę miałam ponadto wrażenie, że część fantasy została potraktowana w niej po macoszemu – jakby pisarz nie do końca mógł się zdecydować, czy u niektórych postaci działa magia, czy tylko siła sugestii, więc raz pokazywał jedno, a raz drugie.
Autor niewątpliwie wykonał olbrzymi research, jeżeli chodzi o opisywanie życia w powojennym Wrocławiu i za to należy mu się szacunek, jednakże moim zdaniem przesadził on w drugą stronę. Opisy te są, jak już wspomniałam, przeładowane wprost informacjami i przez to przestają być atrakcyjne dla czytelnika. Linia fabularna, pomimo ciekawego pomysłu, nie miała w sobie życia i niestety mnie nie wciągnęła. Nie miałam momentu, w którym z zapartym tchem przewracałabym kolejne strony. Spokojnie mogłam przerwać w dowolnym fragmencie i robić coś innego bez tęsknoty za opowieścią. Zakończenie pozwala nam domyślać się, że powstanie kontynuacja powieści. Jeżeli tak się stanie, prawdopodobnie kiedyś po nią sięgnę z czystej ciekawości, jak dalej potoczyły się losy bohaterów, jednakże nie będę się po niej spodziewać tak wiele, jak w przypadku „Warkotu”.
Bohaterowie „Warkotu” pochodzą z różnych grup społecznych (mamy tu m.in. studenta, milicjanta czy majstra), jednakże żaden z nich nie posiada cech, które by go wyróżniały. Do tego zbyt łatwo momentami za pewnik uznają oni występowanie zjawisk nie dających się racjonalnie wyjaśnić. Język, jakimi oni się posługują nie pasuje z kolei do czasu, w jakim przyszło im żyć. Dialogi...
więcej Pokaż mimo to