-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać30
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant3
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2017-03-09
O potworach prawdziwych i nieprawdziwych
Ta historia była dla mnie nie lada wyzwaniem. Rzadko kiedy mierzę się z książkami wywołującymi łzy i poruszającymi życiowe problemy, zwłaszcza te, które osobiście mnie dotknęły... Książka ta, mimo, że łzawa, wzbudza prawdziwe wzruszenia i daje nadzieję na uporanie się z demonami życia.
Pewnej nocy trzynastoletni Connor budzi się siedem minut po północy. Przerażony, po tym, jak wybudził się z koszmarnego snu, który regularnie miewa, odkrywa, że za oknem czai się potwór. To jednak nie potwór ze snu, a inny, bardziej prawdziwy. Potwór ten, pod postacią starego cisu, zamierza opowiedzieć Connorowi trzy historie, za co chłopak będzie musiał odwdzięczyć się czymś przerażającym - prawdą o sobie samym, której nie nigdy miał nikomu nie wyjawić.
Ciężko chora matka chłopca rozpoczęła niedawno ponownie leczenie. Mimo nadziei na wyzdrowienie mamy, świat wokół dziecka ulega pewnej zmianie. Chłopiec przechodzi pod opiekę babci, z USA przyjeżdża dawno niewidziany ojciec, a potwór - cis i potwór ze snu nie odpuszczają...
Patrick Ness podjął się nie lada zadania - napisał książkę według pomysłu Siobhan Dowd, której nie było dane jej dokończyć. Mistrzowskim piórem przelał na papier nie tylko pomysł, ale i nieocenioną wrażliwość autorki. Dzięki temu historia przeniosła nas do świata magii i nadziei, ale też i brutalności ludzkiej egzystencji.
"Siedem minut po północy" to historia krótka, która sięga do najgłębszych zakamarków wrażliwości ludzkiej duszy. Jest doskonałym przykładem na to, jak bardzo jakość jest ważniejsza od ilości. Ładunek emocjonalny w tej książkowej bombie starczyłby na kilka podobnych historii. Przepiękne wydanie, od którego nie można oderwać wzroku, na wstępie sugeruje, że to historia mroczna, ale też magiczna, piękna i nieopowiedziana.
No właśnie - nieopowiedziana i opowiedziana jednocześnie, bo nietrudno by było napisać kolejną książkę o ciężkiej chorobie. Dużo trudniej napisać, jak sobie poradzić, gdy przyjdzie potwór i jaka jest droga do nazwania po imieniu najgorszego, co wydarza się w życiu. Patrick Ness stworzył potwora przyjaznego, dzikiego, który swoimi historiami udowadnia Connorowi, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.
Zgrabnie rozegrane sprzeczki między nim a chłopcem, mimo braku wartkiej akcji jako takiej, wciągają nas i stopniowo prowadzą do rozdzierającego serce finału, który daje nam odpowiedź na pytanie - dlaczego siedem minut po północy?
"Siedem minut po północy" to pozycja rewelacyjna, która zapadnie każdemu na długo w pamięci. Moim skromny zdaniem książka nie posiada żadnych wad. Jest to wspaniała, wzruszająca i życiowa historia, która skruszy serce każdego twardziela, a przy tym, przenosząc nas do świata dziecka, uzmysławia ważność kilku zasad. Tej, że każdy ma swoje demony. Tej, że zawsze należy mieć nadzieję. Tej, że prawda pomoże walczyć z potworami...
Prócz historii, doceniam też niezanudzające czytelnika tłumaczenie całości, ale i tytuł polski, który mówi wszystko i cudownie współgra z oryginałem. Potwór wzywa... Siedem minut po północy.Tik tak...
O potworach prawdziwych i nieprawdziwych
Ta historia była dla mnie nie lada wyzwaniem. Rzadko kiedy mierzę się z książkami wywołującymi łzy i poruszającymi życiowe problemy, zwłaszcza te, które osobiście mnie dotknęły... Książka ta, mimo, że łzawa, wzbudza prawdziwe wzruszenia i daje nadzieję na uporanie się z demonami życia.
Pewnej nocy trzynastoletni Connor budzi się...
"Głowa pełna duchów" była dla mnie nie lada zaskoczeniem. Precyzyjna, szczegółowa, wciągająca i dająca do myślenia. Każdego, kto dotrwa do końca historii rodzinnej tragedii, będzie ona nawiedzać w myślach jeszcze przez bardzo długi czas...
Bestsellerowa pisarka postanawia spisać historię rodziny Barretów, których 15 lat temu spotkała ogromna tragedia. Ich starsza córka, wówczas 14-letnia Marjorie, powoli zaczęła popadać w obłęd. W tym wszystkim sytuacja rodzinna jest bardzo trudna - John Barret stracił rok temu pracę, a Sarah, musząc utrzymać całą rodzinę, powoli zaczyna popadać w depresję. Kiedy nie pomaga pomoc psychiatry, szukający pocieszenia w kościele John zgadza się na pomył lokalnego księdza, by przeprowadzić egzorcyzm.
Ojciec Wanderly, pod pretekstem wsparcia finansowego rodziny, która nie ma już pieniędzy na leczenie Marjorie, proponuje ściągnięcie do domu ekipy programu telewizyjnego "Opętanie". Wkrótce rodzinne piekło zamienia się w show.
Świadkiem wszystkich wydarzeń była wówczas 8-letnia Merry, młodsza córka Johna i Sary, która po latach decyduje się na opowiedzenie o rodzinnym dramacie i sekretach, które do tej pory nie ujrzały światła dziennego.
Chyba jak wszyscy czytelnicy, którzy sięgnęli po "Głowę pełną duchów", spodziewałam się horroru w stylu "Egzorcysty", a okazała się to być trzymająca w napięciu historia na wzór Stephena Kinga, ale - jak dla mnie - bardziej przyziemna. Paul Tremblay perfekcyjnie manewruje fabułą do tego stopnia, że do samego końca czytelnik nie wie, co naprawdę dolega Marjorie. Niby rodzina ma do czynienia z chorobą psychiczną, ale są takie momenty, że faktycznie zastanawiamy się, czy w Marjorie nie wstąpił demon, co daje nam doskonałą namiastkę horroru.
Głównym wątkiem jest tutaj jednak równie dobrze przedstawiony rodzinny dramat, spowodowany chorobą, która tak naprawdę dotknęła wszystkich jej członków. Pojawia się motyw ojca rodziny popadającego na skraj fanatyzmu religijnego. Tym autor doprowadza czytelnika na skraj wątpliwości co do winnego całej sytuacji.
Sam wątek ludzkiej manipulacji jest wielopoziomowy. Czy Marjorie ma na pewno duchy w głowie? Czy ojciec nie szuka rozgłosu? Czy uczciwy ksiądz chciałby, aby filmowano egzorcyzm? Do czego posunie się ekipa telewizyjna, by nie stracić oglądalności programu? Czy przedstawiona sytuacja to manipulacja i czyja? Przede wszystkim autora, który, budując napięcie, sprytnie manipuluje naszym wyobrażeniem o bohaterach historii. Stawiamy sobie liczne pytania, a odpowiedzi przychodzą dopiero na koniec.
Jeśli chodzi o postacie powieści - są one tajemnicze, dopiero stopniowo odkrywamy motywy ich działania. Małżeństwo się rozpada. Relacja dwóch sióstr balansuje między normalnością a horrorem. Marjorie niszczy siebie i wszystkich dookoła. Mała Merry, nie znajdując oparcia w rodzinie, zaprzyjaźnia się członkiem ekipy- z jakim skutkiem? Bohaterowie mają różne motywy i są skomplikowani, dlatego też budzą mieszane uczucia - trudno tu kogoś lubić czy nie lubić.
Sam finał całej historii przeraża, budzi litość i ściska mocno za serce. Jest dużym zaskoczeniem i odpowiedzią na to, co tak naprawdę spotkało Barretów.
"Głowa pełna duchów" momentami wywoływała u mnie mały kryzys czytelniczy. Każdy rozdział poprzedza dokładna analiza zaplecza programu telewizyjnego. Potem następuje krótki wstęp, gdy Merry wita się z dziennikarką, przeprowadzają grzecznościowe rozmowy o pogodzie, mieszkaniu i takich tam... Te wątki dają nam nieco odskoczni, wprowadzają nieco przyziemnej logiki do całej historii, budują klimat normalności, ujawniają manipulację programów TV. Niestety jak dla mnie te wątki momentami były za długie i za nudne, a główny wątek odchodził nam bok.
Podsumowując, "Głowa pełna duchów" to naprawdę dobry horror, thriller i dramat w jednej książce. To pełna grozy, napięcia i ludzkiej niemocy historia rozpadu rodziny, opowiadająca także o kruchości relacji międzyludzkich. To wszystko podsycone nieludzką manipulacją, przedstawione z perspektywy dziecka, które przetrwało, by powiedzieć prawdę. Polecam każdemu, kto uwielbia atmosferę tajemniczości i nie boi się zagłębić w najmroczniejsze zakamarki ludzkiego umysłu.
"Głowa pełna duchów" była dla mnie nie lada zaskoczeniem. Precyzyjna, szczegółowa, wciągająca i dająca do myślenia. Każdego, kto dotrwa do końca historii rodzinnej tragedii, będzie ona nawiedzać w myślach jeszcze przez bardzo długi czas...
Bestsellerowa pisarka postanawia spisać historię rodziny Barretów, których 15 lat temu spotkała ogromna tragedia. Ich starsza córka,...
2017-01-26
"Bezkresne morze" na samym początku bardzo płytko skojarzyło mi się z tym, że akcja II tomu serii będzie się toczyć nad wielką wodą. Książka pokazała jak bardzo się pomyliłam. Ta powieść chwyta za serce bezkresem emocji i rozmyślań, które zawarto w każdym zdaniu.
Cassie dzięki pomocy Bena i innych osób z obozu Przystań odbiła Sammy'ego, który teraz cierpi po śmierci taty. Ben jest ciężko ranny i niedaleko mu do bycia "dorotką". Los Evana pozostaje niepewny i dlatego wszyscy czekają na niego w opuszczonym hotelu. Atmosfera oczekiwania staje się coraz bardziej napięta i wzmagają się kłótnie o prawdziwe intencje chłopaka. Finalnie przyjaciele rozdzielają, co ma fatalne skutki. Ringer i Filiżanka wpadają w ręce Voscha, który ma swoje zamiary w stosunku do nastolatki.
Tymczasem ranny Evan spotyka na swej drodze Grace - dawną znajomą, "taką samą jak on", która kiedyś w uśpieniu czekała na sygnał do wykonania misji. Tymczasem w teren ruszają żołnierze Piątej Fali.
"Bezkresne morze" jest tomem zdecydowanie innym niż "Piąta Fala". Jest tu mniej akcji, a bohaterowie nieco utknęli w miejscu. Rick Yancey trochę (ale tylko trochę) więcej skupił się na Evanie i jego próbie odnalezienia Cassie, przez co niestety została trochę odsunięta na bok, a muszę przyznać, że lubiłam jej urocze przemyślenia i spojrzenie na swoje gapowate nastoletnie zachowania. Ben i Sammy od narracji zostali odsunięci całkowicie.
W tym tomie przeważa narracja Ringer. Dużo dowiadujemy się o przeszłości dziewczyny, jej rodzinie i powodach jej podejścia do życia. Podoba mi się konstrukcja działań Voscha w celu złamania dziewczyny i przeciągnięcia jej na drugą stronę barykady. Wracamy tutaj do przemyśleń z tomu I, że najważniejsza nie jest wojna ta na zewnątrz, ale ta, która się toczy w ludzkim sercu. Dialogi tych dwóch postaci są tak skonstruowane i porąbane, że najpierw człowiek głupieje, by finalnie zrozumieć o co tak naprawdę chodzi.
Doceniam u autora, że potrafi zabić swoich bohaterów, a przy tym, żeby czytelnik się nie nudził, wprowadza nowych. Grace nadała nieco świeżości przeszłości Evana oraz grozi skomplikowaniu jego relacji z Cassie. Inny bohater - Brzytwa, sprawił, że Ringer ma wreszcie ludzką twarz, a ona nawet daje się lubić.
Już się przyzwyczaiłam, że tomy numer dwa różnych serii niekoniecznie zachwycają. "Bezkresne morze" zachwyca, ale niestety są momenty kryzysowego kartkowania książki. Czyta się jednym tchem, ale bardzo dużo tu zabrakło.
Zabrakło jakiejkolwiek informacji o ludzkich niedobitkach grasujących gdzie niegdzie po Stanach Zjednoczonych i reszcie krajobrazu po apokalipsie.
Autor praktycznie też nieco zapomniał o wątku miłosnym, którego seria ma dotyczyć, a do tego skomplikował uczucia Cassie do Evana. Dziewczyna niby tęskni, ale wcale się nie cieszy, gdy widzi ukochanego, choć mocno wierzy, ze jest "tym dobrym" i dlatego trudno ją zrozumieć.
Bardzo spłycono udział Bena w całej historii, patrzymy na niego tylko z boku i moim zdaniem brakuje nieco chociaż kawałka rozdziału z przemyśleniami przyszłej "dorotki" z jego perspektywy. To samo dotyczy Sammy'ego, który tutaj pełni głównie rolę ciepiącego, pięcioletniego dodatku do reszty ekipy.
Niestety, Rick Yancey postanowił też odwlec nieco w czasie zarówno apokalipsę, jak i próbę jej powstrzymania. Zimowa stagnacja dopadła nie tylko bohaterów, ale też i pomysły autora.
Nie zniechęcam jednak do lektury i jej kontynuacji. Warto sięgnąć po "Bezkresne morze" chociażby dla Ringer, Brzytwy i Voscha. Ponadto, wychodzi na jaw ciekawa prawda na temat Przybyszów i znów okazuje się, że coś nie jest takie, jak myśleliśmy. Liczne wątki i ciekawe przemyślenia także wyjaśniają nam tytuł, który zmusza do pewnych refleksji nad życiem.
"Bezkresne morze" na samym początku bardzo płytko skojarzyło mi się z tym, że akcja II tomu serii będzie się toczyć nad wielką wodą. Książka pokazała jak bardzo się pomyliłam. Ta powieść chwyta za serce bezkresem emocji i rozmyślań, które zawarto w każdym zdaniu.
Cassie dzięki pomocy Bena i innych osób z obozu Przystań odbiła Sammy'ego, który teraz cierpi po śmierci taty....
"Piąta Fala" to tytuł, do którego podchodziłam sceptycznie. Mimo dobrych rzeczy, które czytałam o serii, nieszczególnie przekonywała mnie kolejna inwazja obcych na naszą planetę. Okazało się, że ta pozycja to nie tylko science fiction, ale też kawał dobrej psychologii, sporo ludzkiej tragedii i duża dawka zaskoczenia, bo nie wszystko okazuje się być takie, jak się wydaje.
Nad Ziemią zawisł statek z obcej planety. Mimo próby nawiązania kontaktu, przez 10 dni Przybysze milczeli i nie wykonali żadnego ruchu. Później skończył się świat.
Pierwsza fala przyniosła ciemność, bo obcy odcięli ludzi od prądu oraz możliwości korzystania ze wszelkich urządzeń i środków transportu.
Druga fala – katastrofa naturalna, odcięła ludziom drogę ucieczki i zniszczyła to, co mieli.
Trzecia fala – zaraza, przyniosła śmierć prawie całej ludzkiej populacji.
Na świecie pozostało już tylko dwa procent ludzkości, która walczy o przetrwanie.
Czwarta fala sprawiła, że nie ma już pewności, kto naprawdę pozostał człowiekiem.
Cassie Sullivan i Ben Parish niedługo przekonają się, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda i trzeba będzie zdecydować kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Nadciąga piąta fala, która ma doprowadzić do całkowitej zagłady ludzkości.
"Piąta Fala" to studium psychologiczne młodych ludzi, rozdartych wewnętrznie przez to, co się stało na świecie. Historia przyspieszonego dorastania złamie serce niejednego czytelnika. Konstrukcja powieści i narracja pamiętnikarska sprawiają, że wszystkie emocje, wątpliwości i tragedie odczuwa się razem z jej bohaterami. Powieść zawiera też adekwatną do sytuacji dawkę humoru, która wywoła na niejednej twarzy uśmiech, a wątek miłosny da nieco odskoczni od ciągłej walki o przetrwanie.
Nie mogę nie wspomnieć o sporej ilości akcji, jaką zawiera ta powieść. Rick Yancey dał nam trzy perspektywy sytuacji – Cassie, jej brata Sammy’ego (choć krótko) i Bena. Dzięki temu jesteśmy świadkami różnych wydarzeń dziejących się (prawie) równocześnie i czujemy się nieco jakbyśmy oglądali film. Do tego w kluczowych momentach wszystko dzieje się bardzo dynamicznie, ale powieść jest logiczna i bardzo dokładnie przemyślana. Spodobała mi się także koncepcja, że Przybysze od dawna byli wśród nas i teraz nadszedł czas wykonania przydzielonych zadań.
"Piąta Fala" jest nieco przewidywalna, bo już niedługo po rozpoczęciu lektury można się szybko domyślić różnych spisków i niejasności, ale sama koncepcja obozu Przystań dostarcza na chwilę nieco wątpliwości, bo tu raczej skupiamy się problematyce łamania dziecięcej psychiki. Sami bohaterowie są też dobrze skonstruowani – może momentami nieco denerwują, ale i tak pozostają przyjemni w odbiorze jako młodzi dorośli, którzy muszą troszczyć się nie tylko o siebie.
Co mi się niezbyt podoba - jakby życie mało dowaliło wszystkim w tej rzeczywistości, to jeszcze trójka bohaterów została przez autora uwikłana w trójkąt miłosny (albo i czworokąt, zależy jak chcemy odbierać relację Ben-Ringer), co już chyba staje się w dystopijnych powieściach młodzieżowych obowiązkowe. Na szczęście Rick Yancey nie zamęcza tym tematem i to jest duży plus w tym minusie.
Jeśli chodzi o poziom akcji i dawkę emocji, ta lektura jest jedną z najlepszych, jakie mogłam ostatnio przeczytać. Jest to powieść młodzieżowa, napisana lekkim i przyjemnym dla umysłu językiem, bardzo wciągająca z ciekawym pomysłem innym, niż wszystkie teorie o zielonych ludzikach, które tu zostały nieco zburzone.
"Piąta Fala" to tytuł, do którego podchodziłam sceptycznie. Mimo dobrych rzeczy, które czytałam o serii, nieszczególnie przekonywała mnie kolejna inwazja obcych na naszą planetę. Okazało się, że ta pozycja to nie tylko science fiction, ale też kawał dobrej psychologii, sporo ludzkiej tragedii i duża dawka zaskoczenia, bo nie wszystko okazuje się być takie, jak się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-09
"The Night Eternal" to ostatni tom serii "Wirus". Choć trudny w odbiorze, i tak dostarczył mnóstwo emocji.
Minęły dwa lata od czasu śmierci Abrahama Setrakiana. Świat spowił mrok, dzięki któremu wampiry już nie muszą się bać światła dziennego. Jedyną (podobno) nieopanowaną przez wampiry częścią świata pozostaje Wielka Brytania, która zburzyła kanał łączący ją z Europą. Ephraim Goodweather nieustannie żyje w nadziei, że Zack żyje i że nie został przemieniony. Fet stara się odkryć tajemnice Occido Lumen, które pomogą zabić Mistrza. Nora, uciekając wraz z niedołężną matką przed wampirami trafia do obozu, gdzie ludzie hodowani są potrzeby produkcji krwi. Tymczasem Mistrz powoli zaczyna realizować swój plan przejęcia ciała Zacka, który przekonany, że jego ojciec nie żyje i nigdy nie podjął próby odnalezienia go, staje się oddanym sługą wampira.
"The Night Eternal" to finał, na który czekałam z niecierpliwością. Jest on taki jakiego można spodziewać się zarówno po książce, jak i po serialu - kiedyś nazwałam to happy endem bez happy endu. Jednak droga do tego finału moim zdaniem była ciężka. Tom trzeci "Wirusa" niestety dopadła tendencja, którą można było już zauważyć w tomie drugim - trochę mało akcji, niby coś się dzieje, ale czujemy, że stoimy w miejscu. Autorzy skaczą po wątkach i w którymś momencie człowiek po prostu gubi się.
Spodziewałam się bardziej dynamicznych zwrotów akcji, np. gdy Nora trafiła do obozu hodowli ludzi czy też ostatecznej walki z Mistrzem. Jednak wszystko autorzy za bardzo rozciągnęli w czasie, skupiając się na rozterkach wewnętrznych bohaterów, które wcale nie dostarczyły ciekawych wątków psychologicznych.
Jest jednak kilka naprawdę pozytywnych aspektów "The Night Eternal". Po pierwsze podobało mi się, że sprawy miłosne głównych bohaterów się zagmatwały, co nadało wielu wątkom nieco świeżości. Po drugie, bardzo ciekawie wplątano wątki pochodzenia Mistrza i pana Quinlana, a to wszystko w nawiązaniu do Biblii, z elementem rysu historycznego i przy tym krótko i na temat. Po trzecie, autorzy świetnie opracowali koncepcję obozów "hodowli" ludzi w nawiązaniu do niemieckich obozów koncentracyjnych z czasów II Wojny Światowej. Po czwarte, świetnie zarysowano postać cierpiącego na tzw. Syndrom Sztokholmski Zacka, który nie podejmuje z Mistrzem żadnej walki, mimo krytycznego spojrzenia na swoją matkę wierną wampirowi. Po piąte - zawarto świetne wytłumaczenie obsesji Mistrza w stosunku do Epha i Zacka. Po szóste wreszcie sam finał - naprawdę dramatyczny dla losów ojca i syna, którzy wreszcie się odnaleźli.
"The Night Eternal" jest książką dobrą, ale nie zachwycającą. Byłaby lepsza, gdyby miała ze 100 stron mniej, a wątki i rozterki wewnętrzne bohaterów były bardziej zwięzłe, skoro znaleźli się w sytuacji, w której trzeba szybko działać. Z drugiej jednak strony Chuck Hogan i Guillermo del Toro stworzyli ciekawy obraz świata po apokalipsie, na którego ocalenie zawsze jest nadzieja dzięki grupie silnych ludzi.
"The Night Eternal" to ostatni tom serii "Wirus". Choć trudny w odbiorze, i tak dostarczył mnóstwo emocji.
Minęły dwa lata od czasu śmierci Abrahama Setrakiana. Świat spowił mrok, dzięki któremu wampiry już nie muszą się bać światła dziennego. Jedyną (podobno) nieopanowaną przez wampiry częścią świata pozostaje Wielka Brytania, która zburzyła kanał łączący ją z Europą....
2016-12-02
"Kod Gorączki" jest tomem innym od pozostałych w całej serii. Moim zdaniem najbardziej łamie serce. Bo zanim bohaterowie serii stali się dzielnymi Streferami, byli dziećmi, które miały (nie) szczęście(?) przeżyć i stać się narzędziami w rękach okrutnej organizacji.
Stephen, gdy był małym chłopcem, został zabrany od matki do siedziby DRESZCZu. Oni nadali mu imię Thomas. Codziennie poddawano go cierpieniom, badaniom, a wyniki skrzętnie analizowano. Później nadeszły lepsze dni, które ograniczały się do badań i pobierania lekcji, jak w normalnej szkole. Wkrótce Thomas dowiaduje się, że nie jest sam. W sąsiednim pokoju mieszka Teresa, która tak jak on, traktowana jest przez DRESZCZ szczególnie.
Odkrywają, że w innej części budynku mieszkają też inni chłopcy – Albi, Newt i Minho, z którymi mocno się zaprzyjaźniają. Wkrótce jednak nadchodzi moment, gdy Thomas i Teresa muszą zbudować Labirynt, aby DRESZCZ mógł zacząć mapować ludzką Strefę Zagłady i wynaleźć lek na Pożogę. Wierząc w cel całego przedsięwzięcia, przyjdzie im zapłacić bardzo wysoką cenę poprzez poświęcenie najbliższych im osób.
"Kod Gorączki" dał mi odpowiedź na większość pytań. W porównaniu do "Rozkazu Zagłady", tego prequelu nie da się przeczytać przed tomami 1-3, bo AŻ tyle wyjaśnia i wówczas cała seria już nie byłaby owiana taką atmosferą tajemnicy. Fajnie było wrócić do przeszłości i poznać cały mechanizm działania DRESZCZU i pierwotny zamysł Labiryntu.
Spodobało mi się, że James Dashner nieco wrócił do przeszłości Newta, który był jedną z kluczowych postaci serii. W tomie 5. powracają też inni bohaterowie – Aris, Sonya, Brenda, Jorge, Kanclerz Paige i przede wszystkim Chuck. Jego postać jest bardzo pozytywnym akcentem zarówno dla Teresy i Thomasa, jak i samego czytelnika. Pozostając w temacie przeszłości postaci dodam tylko jedną rzecz. "Kod Gorączki" jest w kontynuacją tomu 4. nie tylko ze względu na całokształt zdarzeń, ale też dlatego, że powraca znana nam z tamtej historii bohaterka – Deedee. Jej ujawnienie się powoduje mały opad szczęki i łzy z powodu tego, jak później się potoczyły jej losy.
Choć pod względem akcji "Kod Gorączki" nie jest najlepszy w porównaniu do reszty części serii, czyta się go jednym tchem, bo tu zachwyca cały zamysł intrygi. James Dashner jak zwykle wyciska z czytelnika cały wachlarz emocji, od uśmiechu, przez szok, frustrację, nadzieję, aż po smutek i to taki dobitny, że powieść na pewno nie da długo o sobie zapomnieć. Jest to historia wspaniała, logiczna, w pełni przemyślana w każdym szczególe – po prostu mistrzostwo. Czytając strona za stroną miałam nadzieję na jakieś bardziej pozytywne zaplecze całego zamysłu Labiryntu. DRESZCZ jednak okazał się być jeszcze bardziej bezlitosny, niż się wydawało w tomach 1-3. James Dashner pozostaje niezawodny ze swoimi rozwiązaniami pod każdym względem.
"Kod Gorączki" polecam całym, nieco zalanym smutkiem sercem. Jest to przede wszystkim historia dzieci, którym odebrano przeszłość i dano niewdzięczną przyszłość w świecie zniszczonym nie tylko z powodu matki natury, ale też i ludzkiej głupoty. James Dashner pokazuje nie tylko jak się może skończyć zabawa w Boga, ale też że ma ona swoje konsekwencje dla zwykłych ludzkich spraw, takich jak miłość i przyjaźń, które nie zawsze mogą współistnieć z koniecznością przetrwania.
"Kod Gorączki" jest tomem innym od pozostałych w całej serii. Moim zdaniem najbardziej łamie serce. Bo zanim bohaterowie serii stali się dzielnymi Streferami, byli dziećmi, które miały (nie) szczęście(?) przeżyć i stać się narzędziami w rękach okrutnej organizacji.
Stephen, gdy był małym chłopcem, został zabrany od matki do siedziby DRESZCZu. Oni nadali mu imię Thomas....
TO JUŻ KONIEC HISTORII LABIRYNTU… ALE CZY NA PEWNO?
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. James Dashner nie daje czytelnikowi wyboru – nie można porzucić historii Thomasa tuż przed końcem… Czy wreszcie odnajdzie się Lek na śmierć?
KSIĄŻKA
Streferzy trafiają do siedziby DRESZCZu, gdzie zostają od siebie odseparowani na kilka tygodni i poddani kolejnej, innego rodzaju niż dotychczas próbie. W końcu zostają uwolnieni i w wielkiej niepewności czekają na dalszy rozwój wydarzeń.
Wicedyrektor Janson twierdzi, że czas kłamstw już się skończył i że najwyższa pora, by ci, co przetrwali, w nagrodę otrzymali swoje wspomnienia. Muszą oni też pomóc uzupełnić mapę, dzięki której zostanie odnaleziony lek na Pożogę.
Thomas jednak nie ufa DRESZCZowi. Wraz z Brendą, Jorge, Minho i Newtem decyduje się na ucieczkę do Denver, miasta, w którym normalnie żyją i funkcjonują Odporniacy. Tam odnajduje ich tajemnicza organizacja – Prawa Ręka, która tak jak uciekinierzy, planuje zniszczyć DRESZCZ.
MOJA OPINIA
Thomas i reszta wreszcie uciekli. Miła odmiana po dwóch tomach błądzenia po omacku w poszukiwaniu odpowiedzi.
W tomie "Lek na śmierć" otrzymujemy odpowiedzi na (prawie?) wszystkie pytania jakie się zrodziły. Jako czytelnik nie czuję się zawiedziona – James Dashner trzyma poziom powieści do samego końca. Mamy tu mnóstwo emocji i łez ze szczęścia, ale także i smutku, bo autor nie boi się odważnych posunięć, jak uśmiercanie głównych bohaterów - tych, co zdążyliśmy polubić i za których trzymaliśmy kciuki do samego końca. Mamy też element zaskoczenia, gdyż ci mniej lubiani bohaterowie nawet wracają zza grobu.
Samo zakończenie budzi mieszane uczucia i jest dużym zaskoczeniem, bo rodzą się nowe pytania. Moje negatywne odczucia znajdziecie pod Ale… Te pozytywne – wreszcie mamy happy end, choć z lekką nutką smutku. Tylko czy taki happy? I czy napewno end? Wydaje mi się, że James Dashner zostawił sobie na przyszłość otwartą furtkę – o ile już czegoś nie planuje i zostawia czytelnika z pewną dozą niepewności, czy aby napewno historia nie zatacza koła… Być może czas pokaże… Lekka doza tajemniczości jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła.
ALE…
Już myślałam, że może tym razem nie będzie żadnego Ale… Niestety, coś się jak zawsze przyplątało. "Lek na śmierć" to mnóstwo akcji i własnie to jest bolączką czytelnika. Dzieje się bardzo, bardzo dużo, ale momentami ma się wrażenie, że James Dashner porzucił albo rozpoczęte przez siebie wątki, bo miał ich dość albo zabrakło mu pomysłu. Przeskakujemy z akcją z kwiatka na kwiatek, momentami są liczne niedopowiedzenia. Miałam chwile, że wracałam kilka stron wstecz, aby sprawdzić, gdzie się urywa wątek.
Ale… dotyczące zakończenia jest takie, że zakończenie wcale nam nie daje odpowiedzi, co do dalszych losów ludzkości. Przecież sens istnienia Streferów był taki, żeby uratować tych, co przetrwali katastrofę naturalną oraz tych, którzy jeszcze nie przekroczyli Granicy. Spodziewałam się też, że może epilog choć trochę nam dopowie coś o nowym życiu Streferów. W sumie wszystko szybko się kończy i gdy wydaje się, że będzie och i ach… następuje krótki, płytki koniec. Dlatego będę się upierać, że autor coś szykuje. Jeśli nie szykuje, to z tego co widzę po opiniach innych czytelników, nie tylko ja będę zawiedziona. Może twórcy filmu "Lek na śmierć", którego premiera jest przewidziana na na początek 2018 r., coś nam zaproponują?
PODSUMOWUJĄC TOM III
Choć James Dashner trzyma poziom powieści i rozwój wydarzeń jest bardzo dynamiczny, to mam wrażenie, że Lek na śmierć z jednej strony wypada najsłabiej w porównaniu do reszty serii. Z drugiej strony niektóre wątki są nawet ciekawsze niż te w "Próbach Ognia". Nie mam jednoznacznej opinii – i tak trzeba przeczytać, żeby poznać finał historii.
Trylogia "Więzień Labiryntu" to jedna wielka refleksja nad sensem tworzenia broni biologicznej, skutkach jej użycia i tak naprawdę warto się zastanowić, czy człowiek ma prawo bawić się w Boga. Seria ta jest pozycją młodzieżową i młodemu czytelnikowi na pewno się spodoba (jeśli lubi science fiction). Dorosły czytelnik też raczej będzie usatysfakcjonowany, bo jest to jedna z lepszych serii książkowych ostatnich lat.
TO JUŻ KONIEC HISTORII LABIRYNTU… ALE CZY NA PEWNO?
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. James Dashner nie daje czytelnikowi wyboru – nie można porzucić historii Thomasa tuż przed końcem… Czy wreszcie odnajdzie się Lek na śmierć?
KSIĄŻKA
Streferzy trafiają do siedziby DRESZCZu, gdzie zostają od siebie odseparowani na kilka tygodni i poddani kolejnej, innego rodzaju niż...
LABIRYNT TO BYŁ DOPIERO POCZĄTEK
James Dashner nie pozwala czytelnikom odłożyć swoich historii na półkę. Po Labiryncie przyszedł czas na Próby Ognia! Jeszcze więcej pytań, jeszcze więcej tajemnic i coraz mniej czasu na przeżycie… Liczyłam na dużo, a dostałam jeszcze więcej.
KSIĄŻKA
Thomas i Streferzy opuścili Labirynt. Tam życie było łatwe. Rzeczywistość okazuje się być trudna – Ziemia została spalona przez Pożogę, większość ludzkiej populacji nie żyje, a ci, co przeżyli, umierają z powodu wirusa, który zamienia ich w Poparzeńców.
Kiedy Thomasowi i reszcie wydawało się, że będą mogli zacząć próbować normalnie żyć, wpadają w kolejną pułapkę DRESZCZu, która okazuje się być Fazą Drugą testów. Jeśli przejdą przez najbardziej spaloną część świata w ciągu dwóch tygodni, na końcu drogi odnajdą lek na śmierć.
Ale ta droga będzie dla nich trudna – nie tylko z powodu niedostatku wody i jedzenia oraz surowego klimatu, ale także dlatego, że nie wiedzą, kto z najbliższych im w niedoli ludzi jest tak naprawdę przyjacielem…
MOJA OPINIA
"Więzień Labiryntu" spowodował, że czytelnik ma duże oczekiwania, jeśli chodzi o "Próby Ognia". Z drugiej strony rodzi się obawa, że idea Labiryntu zostanie jeszcze bardziej przekombinowana. Okazuje się, że nie ma na co narzekać.
Streferzy dalej są w Labiryncie, który w II tomie serii ma charakter bardziej symboliczny. Zamiast czterech ścian, jest otwarta przestrzeń, ale bohaterowie dalej tkwią w pułapce. Chcąc z niej wyjść muszą stawić czoła nie tylko DRESZCZowi i przygotowanym przez niego niebezpieczeństwom, ale także sobie nawzajem. Schemat książki jest podobny jak w tomie I – dezorientacja, obmyślenie strategii, akcja, dramat, nadzieja, beznadzieja, ratunek, następna pułapka. Niby to już było i niby to znamy. Jest tak samo ale jednak inaczej, ciekawiej, jeszcze bardziej dramatycznie. Do tego dorzucono czytelnikowi złamane serce, nową przyjaźń i wroga, który wreszcie się objawia.
Jednym z najciekawszych wątków "Prób Ognia" jest to, że własnie to, że nie wiadomo, kto tym wrogiem jest. James Dashner ponownie odwołuje się do ludzkich instynktów dając nam tym razem do myślenia, ile byli byśmy w stanie zrobić, aby ocalić nie tylko własne, ale i cudze życie w zamian za obietnicę lepszej przyszłości. Inną myślą przewodnią książki jest komu ufać, komu nie i czy warto ufać swojej intuicji.
Cenię autora nie tylko za ukryte wartości i życiowe pytania dostarczone w wersji przystępnej dla młodego czytelnika, ale także za to, że nie męczy skomplikowanym językiem, dzieleniem włosa na troje i rozmyślaniem nad przeszłością. Bohaterowie pozostają zwarci, gotowi i idą do przodu, przez co i nam dobrze się idzie przez powieść. Do tego cały czas mnożą się tajemnice, a wróg nabiera realnej formy i wiemy wreszcie z kim/czym mamy tutaj do czynienia, choć jeszcze nie do końca.
JEŚLI CHODZI O MOJE ALE…
Nikt i nic nie jest idealne, także "Próby Ognia". Nim się dowiemy, o co w tym purwa do fuja chodzi, to żeby się dowiedzieć, musimy przejść przez nudny początek. Moim zdaniem za dużo rozmyślania, za mało działania. A skoro dużo rozmyślania, to trochę mało strategii, ale dla całej reszty warto przebrnąć przez tok myślowy grupki młodocianych, którzy ponownie muszą się odnaleźć w nowym świecie. A gdy dotrwamy do końca, nadchodzi czas na Fazę Trzecią…
REKOMENDACJA
Polecam "Próby Ognia" i to bardzo zdecydowanie. Labirynt wcale nie jest sprawą odległą, jak napisałam o Więźniu Labiryntu – on tylko zmienił postać, ale nadal w nim tkwimy i dobrze, bo w końcu to jest idea i tytuł powieści.
LABIRYNT TO BYŁ DOPIERO POCZĄTEK
James Dashner nie pozwala czytelnikom odłożyć swoich historii na półkę. Po Labiryncie przyszedł czas na Próby Ognia! Jeszcze więcej pytań, jeszcze więcej tajemnic i coraz mniej czasu na przeżycie… Liczyłam na dużo, a dostałam jeszcze więcej.
KSIĄŻKA
Thomas i Streferzy opuścili Labirynt. Tam życie było łatwe. Rzeczywistość okazuje się być...
LABIRYNT – CZAS START!
KSIĄŻKA
Thomas budzi się w ciemnej windzie. Ktoś wymazał mu wspomnienia, a jedyne, co pamięta, to swoje imię. Gdy winda się zatrzymuje i otwierają się drzwi, jego oczom ukazuje się grupa nastoletnich chłopaków – mieszkańców Strefy. Nazywają siebie Streferami i podobnie jak Thomas, nie pamiętają nic ze swojej przeszłości.
Przy Strefie znajduje się tajemniczy Labirynt, który być może stanowi wyjście z niej. Streferzy już od dwóch lat bezskutecznie szukają drogi ucieczki. Jednak Labiryntu nie da się tak łatwo opuścić, gdyż znajduje się w nim masa niebezpieczeństw stworzonych przez Stwórców – tajemniczych ludzi, którzy umieścili chłopców w Strefie w nieznanym celu.
Dzień po przybyciu Thomasa po raz pierwszy do Strefy zostaje dostarczona dziewczyna. Przynosi ona tajemniczą wiadomość i wszyscy zdają sobie sprawę, że już nic nie będzie takie samo. Thomas podświadomie czuje, że oboje razem stanowią klucz do rozwiązania zagadki Labiryntu.
MOJA OPINIA
James Dashner serwuje czytelnikom historię wciągającą, bo świeżą i nieopowiedzianą.
Oto jakiś świr umieścił w odludnym miejscu grupę chłopców, którzy muszą zawalczyć o przetrwanie. Aby tego dokonać, tworzą system społeczny, w którym każdy pełni określoną funkcję – od kucharza, przez rzeźnika, aż po rolnika, a na przywódcy kończąc. Zadajemy sobie pytanie – na ile jednostka by była w stanie przetrwać poza grupą? I jak się przy tym nie pozabijać? Dobre przesłanie do przemyślenia dla nastoletniego czytelnika.
Też co mi się podoba – po postaciach w "Więźniu Labiryntu" nie oczekujemy dojrzałości w obliczu zmian i niebezpieczeństwa. Wszyscy wychowani prawdopodobnie bez rodziców, bez pamięci, z imieniem, które nie jest prawdziwe. To tylko dzieci w ciele prawie dojrzałych ludzi, które musiały się zmierzyć z trudną sytuacją. Nie męczymy się z bohaterami, dlatego łatwo idzie się przez powieść do przodu.
Streferzy mają swoją gwarę, która dostarcza czytelnikowi masę radości. Tradycyjne wulgaryzmy zostały przez Dashnera zniekształcone po to, aby książka mogła trafić do młodego odbiorcy. Nie jeden dorosły naprawdę się uśmieje, a przy tym nieco nasze myśli są odciągane od całego dramatu sytuacji.
Wydaje mi się, że obecnie powieść młodzieżowa nie ma prawa istnieć własnie bez tego dramatu. „Problemem” tej książki jest to, że bohaterowie są bardzo sympatyczni i często trudno nam się z nimi pożegnać. Na szczęście James Dashner stara się nie rozpisywać zbytnio o nieszczęściu, jakie dotyka chłopców, bo muszą iść przed siebie, aby przeżyć – tak jak w życiu. Kto zawróci, ten zginie.
Ponadto, co nie pozwala oderwać się od książki, to przede wszystkim tajemniczość – rodzi się coraz więcej pytań, na które póki co nie otrzymujemy odpowiedzi.
CO DO MNIE NIE DOCIERA…
… to dużo niejasności związanych z Labiryntem. Przede wszystkim, póki co, wizja autora wydaje się być nieco naiwna, banalna oraz lekko bezsensowna. Czuję się w tej powieści trochę jak jej bohaterowie i tak jak im, nasuwa mi się pytanie: o co w tym purwa do fuja chodzi? Spotkałam się z opiniami, że James Dashner z myślą o Labiryncie „zaciągnął” trochę z mitologii greckiej, do tego dodał szczyptę science fiction i oto mamy twór, który można rozgryźć przy użyciu kodu… Nie wchodzę aż tak dogłębnie do głowy autora.
REKOMENDACJA
Wydaje mi się, że "Więzień Labiryntu" poruszy nie jedno serce – w końcu obok tematu umierających bezsensownie dzieci i młodych ludzi nie da się przejść obojętnie.
LABIRYNT – CZAS START!
KSIĄŻKA
Thomas budzi się w ciemnej windzie. Ktoś wymazał mu wspomnienia, a jedyne, co pamięta, to swoje imię. Gdy winda się zatrzymuje i otwierają się drzwi, jego oczom ukazuje się grupa nastoletnich chłopaków – mieszkańców Strefy. Nazywają siebie Streferami i podobnie jak Thomas, nie pamiętają nic ze swojej przeszłości.
Przy Strefie znajduje się...
WIĘZIEŃ LABIRYNTU...
Zaczęłam czytanie serii nie od tej części, co powinnam – od prequelu pt. "Rozkaz Zagłady". Dochodzę do wniosku, że dobrze zrobiłam, bo dzięki temu wiedziałam od zaplecza, z czym mam do czynienia czytając już obejrzaną historię….
KSIĄŻKA
Rozbłyski słoneczne wypaliły powierzchnię planety, zabijając przy tym większą część populacji ludzi.
Mark i Trina przeżyli te koszmarne wydarzenia i wraz z grupą zaprzyjaźnionych ocalałych starają się przetrwać. Wydawało się, że nic gorszego już nie nastąpi, ale… Wśród otaczających ich osób, po tajemniczym ataku zaczyna szerzyć się wirus, przez który ludzie wpadają w morderczy szał. Do tego przebywanie w ich bliskim otoczeniu powoduje ryzyko zarażenia.
Na wirus nie ma leku, ale być może istnieje szansa na ocalenie. Należy nie tylko walczyć o przeżycie, ale także stoczyć bój z ludźmi, dla których człowiek jest wart więcej martwy, niż żywy.
MOJA OPINIA
"Rozkaz Zagłady" zaskoczył mnie niemile i bardzo mile. Niemile, bo spodziewałam się, że dowiem się czegoś więcej o przeszłości Thomasa, głównego bohatera serii. Ale… miłe, wręcz bardzo miłe zaskoczenie wiąże się z tym, że poznajemy całe zaplecze sytuacji, w której znalazła się populacja ludzka. Także dowiadujemy się, jak to było, zanim powstał Labirynt.
Podoba mi się kreacja głównych bohaterów, przede wszystkim Marka, który choć jest zagubiony w całej sytuacji, nie boi się działać, przez co czytelnik się nie nudzi. Wszyscy bohaterowie są sympatyczni, a zwłaszcza Alec. On w pewnym sensie jest mentorem dla dorastającego chłopaka i nie pozwala mu zapomnieć o co i jak się walczy.
Jak to w powieści dla nastoletniego czytelnika, nie obywa się bez wątku miłosnego. W tym przypadku miłość ewoluowała od przyjaźni z czasów dzieciństwa, przez nastoletnie zauroczenie, aż do dojrzałej miłości, spowodowanej katastrofą. Być może, z perspektywy Triny, podsyconej nieco rozsądkiem i świadomością bycia „skazanym” na drugą osobę.
Zakończenie powieści – bardzo dobre i myślę, że raczej niespodziewane. Duży plus dla autora, który po finale przedstawia nam Thomasa, głównego bohatera tomów 1-3 serii. W tym miejscu znowu mogę stwierdzić, że zaczęcie czytania serii od prequelu wcale nie jest najgorszym pomysłem. W tym przypadku dzięki temu zabiegowi spodziewamy się dużo więcej i wręcz nie idzie doczekać się kontynuacji całej historii. Taki mały teaser…
ALE…
Nie byłabym sobą, jakbym nie wytknęła jakiegoś ale… "Rozkaz Zagłady" jest trochę przydługi jak na prequel, przez co momentami człowiek się nudzi. Jedna walka z przemienionymi mniej, a więcej wydarzeń z okresu zaraz po katastrofie w ramach wspomnień i złych snów Marka to jest to, co spowodowałoby, że książkę czytałoby się z zapartym tchem… A tak, James Dashner daje nam chwilę na odpoczynek. Ta pozycja potwierdza, że ważniejsza powinna być jakość nad ilością. Historia została tak rozbudowana, że zdecydowanie aż prosi się o kontynuację i odpowiedź na liczne pytania. Niestety, kontynuacji raczej nie będzie w związku z zakończeniem zaserwowanym przez Dashnera.
Wszystkie ale.. nie zmieniają faktu, że książka jest naprawdę dobra. Język powieści jest lekki, przyjemny i łatwo przyswajalny dla zaspanego z rana bądź zmęczonego po południu umysłu. Polecam.
WIĘZIEŃ LABIRYNTU...
Zaczęłam czytanie serii nie od tej części, co powinnam – od prequelu pt. "Rozkaz Zagłady". Dochodzę do wniosku, że dobrze zrobiłam, bo dzięki temu wiedziałam od zaplecza, z czym mam do czynienia czytając już obejrzaną historię….
KSIĄŻKA
Rozbłyski słoneczne wypaliły powierzchnię planety, zabijając przy tym większą część populacji ludzi.
Mark i Trina...
2016-11-15
WRÓG MOJEGO WROGA JEST MOIM PRZYJACIELEM, ALE CZY NAPEWNO?
The Game of Lives kończy wirtualną serię Jamesa Dashnera. Mam nadzieję, że ten tom doczeka się tłumaczenia w języku polskim. Do samego końca trzyma w napięciu i nadziei, że w grze o życie faktycznie da się wygrać ze śmiercią.
KSIĄŻKA
Michael, Sara i Bryson wychodzą z więzienia. Wraz z rodzicami dziewczyny udają się do domu w lesie. Skierowała ich w to miejsce tajemnicza kobieta, która obiecała, że tam będzie bezpiecznie. Tą kobietą okazuje się być Helga. Gosposia Michela, o której myślał, że jest martwa, okazuje się być Tworem takim samym jak on. Kobieta przenosi trójkę przyjaciół do Snu, by pokazać im Ul (The Hive) - miejsce, gdzie "składuje się" świadomość istot ludzkich, w których ciała weszły Twory.
Zachowanie tych świadomości tworzy połączenie, które okazuje się być niezbędne, aby Twory mogły funkcjonować na Jawie. To daje Michaelowi nadzieję na przywrócenie do życia Jacksona Portera. Pojawia się jednak wróg, który chce na Twory i ludzi sprowadzić Prawdziwą Śmierć (The True Death), która oznacza zniszczenie zawartości Ula. Sam Kaine nie ma już władzy nad Tworami, dlatego postanawia pomóc Michaelowi. Aby uratować świat, przyjaciele muszą dostać się na ważny szczyt polityczny, w którym mają uczestniczyć władze z różnych krajów na świecie.
MOJA OPINIA
Książka napisana jest w angielskim, który ja nazywam fajnym - lekkim, przyjemnym i dla każdego. Czytając sprawdzałam tylko pojedyncze słowa w translatorze. Warto sięgnąć po książkę, bo The Game of Lives jest najbardziej wciskającym w siedzenie tomem z całej serii. Jest też jednocześnie chyba najbardziej zakręcony, ale to jest własnie to, czego oczekiwałam po przeczytaniu dwóch poprzednich. Sen już nas totalnie nie szokuje i to on jest kluczową rzeczywistością,w której dobro walczy ze złem. Jesteśmy też mile zaskoczeni, bo okazuje się, że są gorsi psychopaci od Kaine'a.
James Dashner lubi szokować i wcale się tego nie boi, mimo, że pisze książki dla młodzieży. Autor jak zwykle serwuje mnóstwo krwi, dobrych emocji i oczywiście łez. Bo jak to w jego książkach się przyjęło, nie obywa się bez zabicia głównego bohatera. Nie sugerujcie się tym stwierdzeniem, bo ma ono wiele wymiarów w kontekście książki. Może i są takie momenty, które uważamy za wycudowane, ale w końcu to wirtualna rzeczywistość, gdzie wszystko jest możliwe. Autor dobrze manewruje fabułą, bo w tym tomie bohaterowie już funkcjonują z pełną świadomością dwóch różnych rzeczywistości Jawy i Snu. Wydarzenia z Jawy okazują się być kluczowe, by we Śnie podjąć krwawą grę o życie.
PODSUMOWANIE CAŁOŚCI SERII
The Game of Lives to wspaniałe zwieńczenie całej serii. Pierwszy tom był dla mnie totalnie (ale pozytywnie) pokręcony i dał mi kompletne inne spojrzenie na wirtualną rzeczywistość, w której każdy z nas funkcjonuje. Seria w ogóle jest totalnym szokiem, bo pokazuje, jak łatwo się zatracić, zarówno na Jawie, jak i we Śnie. Uwielbiam Doktrynę Śmiertelności za to, że trzyma w napięciu do samego końca. Podoba mi się też to, świadomość bohaterów co do Jawy i Snu ewoluuje i dojrzewa, tak jak i oni sami. Wirtualna rzeczywistość jest bardzo podobna do tej prawdziwej, jednak nie da się jej zastąpić tym, co daje Jawa - uczucia, emocje i doznania związane z otaczającym ludzi światem.
Na tym Doktryna Śmiertelności się nie kończy. Mam nadzieję, że kiedyś wpadnie w moje ręce opowiadanie "Gunner Skale", w którym dowiadujemy się, dlaczego losy najlepszego gracza VirtNetu potoczyły się tak, jak przedstawiono to w tomie I serii.
WRÓG MOJEGO WROGA JEST MOIM PRZYJACIELEM, ALE CZY NAPEWNO?
The Game of Lives kończy wirtualną serię Jamesa Dashnera. Mam nadzieję, że ten tom doczeka się tłumaczenia w języku polskim. Do samego końca trzyma w napięciu i nadziei, że w grze o życie faktycznie da się wygrać ze śmiercią.
KSIĄŻKA
Michael, Sara i Bryson wychodzą z więzienia. Wraz z rodzicami dziewczyny udają...
NOWA WIRTUALNA RZECZYWISTOŚĆ – SPEŁNIENIE NAJWIĘKSZYCH MARZEŃ CZY KOSZMARÓW?
W sieci umysłów sprawia, że zaczynamy patrzeć nieco inaczej na wirtualną rzeczywistość i sztuczną inteligencję. Bo nowa technologia rozwija się w zastraszającym tempie. Ludzie w około na co dzień pochłonięci są własnym światem stworzonym w urządzeniach z dostępem do sieci. Relacje międzyludzkie poza wirtualną rzeczywistością powoli przestają istnieć. U Jamesa Dashnera to wszystko może doprowadzić nawet do zagłady ludzkości…
KSIĄŻKA
Michael jest graczem i świetnym hakerem, który uwielbia manipulować kodami. Każdego dnia, tak jak większość społeczeństwa zamyka się w „trumnie” – technologicznym urządzeniu, które przenosi graczy do VirtNetu. To wirtualna rzeczywistość, gdzie wchodzi się nie tylko umysłem, ale także i ciałem. Bo to, co się stanie człowiekowi tam, odczuwa się także i w realu. Ale jeśli zginiesz tam, po kilkunastu sekundach zaczynasz życie od nowa.
Ta ostatnia zasada przestaje obowiązywać – niezidentyfikowany cyberterrorysta zaczyna mordować ludzi w grze, by zabić ich także w rzeczywistości. Tej sytuacji nie może opanować nawet rząd. Michael zostaje zwerbowany do wykonania misji, w której pomogą mu przyjaciele – Sara i Bryson. Misja jednak pod wieloma względami będzie tragiczna w skutkach, bo granice między VirtNetem a realem zaczną się zacierać, gdy trójka hakerów wkroczy na Ścieżkę bez możliwości powrotu.
MOJA OPINIA
"W sieci umysłów" dobrze zapada w pamięci. James Dashner dostarcza czytelnikowi nieco świeżego spojrzenia na to, jak gra może wpłynąć na funkcjonowanie społeczeństwa. Oto obraz ludzi, którzy na co dzień rano muszą wybrać się do pracy/szkoły – odbębnić swoje w smutnej, szarej i nudnej rzeczywistości, by po południu w pełni szczęścia być tym, kim naprawdę chcą. Można sobie zmienić wygląd, podróżować po licznych miastach, magicznych krainach, podejrzanych spelunach oraz mordować bądź zostać zamordowanym. Choć ciało to odczuwa, umysł zaczyna wariować i zapomina się o rodzinie, to w chwili bieżącej wszystko odbywa się bez żadnych konsekwencji. Podstawą jest tzw. Lustro Życia. To gra, która powoduje, że ludzie wolą życie przeżyć we Śnie w „trumnie”, niż na Jawie, gdy z niej wyjdą.
Autor dobrze manewruje tymi dwiema rzeczywistościami, bez poczucia skołowania. Sen jest tak bogaty, że nieco ciężko nam się ląduje z Michael’ em na Jawie. Razem z nim nie jesteśmy normalnie funkcjonować w realu. Każdy fragment wirtualnej rzeczywistości został przez autora dobrze przemyślany i dopracowany. Podczas długiej drogi po odpowiedzi na liczne pytania momentalnie i dynamicznie zostajemy przerzuceni do świata będącego całkowitą odwrotnością poprzedniego. James Dashner jak zwykle nie boi się uśmiercania swoich bohaterów, brutalności, rozlewu krwi i mistrzowskiego zakończenia, które zmusza czytelnika do sięgnięcia po więcej. Finał sprawia też, że człowiek odrobinę zaczyna bać się komputera i każdego urządzenia w pobliżu… Sami bohaterowie są sympatyczni i dobrze skonstruowani, a wielką tajemnicą pozostaje ich życie poza VirtNetem, bo nie dostajemy (od razu) odpowiedzi na pytania kim są i czym się zajmują. Sam wątek rodziców Michael’ a doskonale pokazuje, jak nietrudno zapomnieć o najbliższych nam ludziach pod wpływem technologii.
ALE…
Po lekturze "Więźnia Labiryntu" miałam cichą nadzieję, że autor wreszcie zacznie swojego czytelnika – nawet tego docelowego, nastoletniego – traktować nieco poważniej. Skomplikowana rzeczywistość VirtNetu nie wystarcza, bo brakuje tutaj profesjonalnych słów, określeń, które dodawałyby książce nieco uroku. W Więźniu… jakoś mi to nie przeszkadzało, że „pisze się do mnie” jak do 10- letniego dziecka. W sieci umysłów w zapowiedziach budzi jednak oczekiwania, że zostaniemy zalani terminologią, która zwali nas z nóg w świecie Snu. A tu niestety… trochę czuję się jak podczas gry na Playstation, a nie jak w świecie hiper ekstra zaawansowanej technologii.
REKOMENDACJA
Choć przybliżam tutaj Wam nieco rzeczywistości z książki, to i tak nie jestem w stanie przekazać uczuć które z niej płyną. Czytelnika "W sieci umysłów" nachodzi refleksja i to bardzo smutna. Bo niedaleko nam do takiego społeczeństwa, jak u Dashnera. Książka jest ciekawa, rzeczywistość, choć głównie wirtualna – realistyczna, a akcja wartka. Jak to u Dashnera, jest mnóstwo tajemnic, a na koniec świat nam się wywraca do góry nogami.
NOWA WIRTUALNA RZECZYWISTOŚĆ – SPEŁNIENIE NAJWIĘKSZYCH MARZEŃ CZY KOSZMARÓW?
W sieci umysłów sprawia, że zaczynamy patrzeć nieco inaczej na wirtualną rzeczywistość i sztuczną inteligencję. Bo nowa technologia rozwija się w zastraszającym tempie. Ludzie w około na co dzień pochłonięci są własnym światem stworzonym w urządzeniach z dostępem do sieci. Relacje międzyludzkie...
RAZ WE ŚNIE, RAZ NA JAWIE…
"Reguła myśli dostarczyła" mi jeszcze więcej adrenaliny, niż część I serii Doktryna Śmiertelności. Tym razem James Dashner lawiruje między światem prawdziwym i wirtualnym. I to tak na maksa, że już nie wiadomo, gdzie jest bardziej niebezpiecznie…
KSIĄŻKA
Michael dowiedział się, że jest Tworem. Budzi się w ciele nastoletniego Jaksona Portera ze świadomością, że rodzina i dziewczyna chłopaka – Gabby, mogli go stracić na zawsze. Michael postanawia na Jawie odnaleźć Brysona i Sarę, bo tylko im może ufać. Nie jest jednak bezpieczny – ścigają go nie tylko wysłannicy Kaine’a. Policja poszukuje Jacksona Portera za przestępstwa cyberterrorystyczne. Po odnalezieniu Sary jej rodzice zostają porwani, a ona zostaje oskarżona o współudział w tej zbrodni. Bryson’owi udało się rodzinę wysłać w różne miejsca, by byli bezpieczni, ale jest poszukiwany za pomoc Sarze.
Niestety, rozpoczyna się seria nieszczęśliwych zdarzeń, które spowodują, że dwa światy – Jawy i Snu, staną się bardzo niebezpieczne dla trójki przyjaciół. Finalnie nie będzie wiadomo, która rzeczywistość jest prawdziwa i komu można ufać. Tymczasem Kaine z powodzeniem realizuje swój plan zaludnienia ludzi Tworami.
MOJA OPINIA
"Reguła myśli" zdecydowanie różni się od "W sieci umysłów". W tomie pierwszym, można powiedzieć, utknęliśmy w licznych światach wirtualnej rzeczywistości i opuszczaliśmy ją tylko w ramach przerwy na przysłowiową kawkę. Tom drugi to wirtualna rzeczywistość, ale tylko w około 40%. Reszta to świat prawdziwy, który mimo wspaniałej znajomości Lustra życia, dla Michael’a okazuje się nieznany, obcy i niebezpieczny. Bo świat wirtualny upodabnia się do prawdziwego i nietrudno się zatracić w czymś co nie istnieje. I ile w nim ściemy? James Dashner nie byłby sobą, gdyby wszystko od razu wyjaśnił, więc oczywiście nie daje nam odpowiedzi na wszystkie pytania. Dlatego na bardzo długo pozostajemy przez tę powieść wciśnięci w siedzisko.
Każdy wie, jak świat wygląda w około, więc na szczęście Dashner nie zamęcza opisami Jawy. Ponieważ poznaliśmy już Sen, nie jesteśmy po nim ciągani. Za to "Reguła myśli" to skupisko emocji Michael’a. Bo kim on naprawdę jest? Czy świadomość Jacksona Portera została zachowana? Jeśli nie, to jak żyć z wyrzutami sumienia, że odebrał rodzinie syna? Co Sara i Bryson myślą o nim, skoro znają całą prawdę o jego pochodzeniu? Dlaczego prawdziwe życie musi być takie trudne? Choć może brzmi to trochę jak poszukiwanie przez nastolatka własnego „ja” (a częściowo tak jest), to poziom emocji sięga zenitu, bo trzeba uciekać przed podwójną ilością konsekwencji życia równocześnie we Śnie i na Jawie.
Podobnie, jak w "Więźniu Labiryntu", jednostka nie jest osamotniona w swoich problemach. James Dashner bez przynudzania pokazuje, jak ważna w przetrwaniu jest przyjaźń, dla której granicy nie może stanowić pochodzenie – przecież Sara i Bryson, których Michael znał ze Snu, tak jak on również byli ciągiem kodów, a mimo to więź przetrwała. Bohaterowie pozostają fajni, a kiedy poznajemy ich osobowości poza Jawą, podobają nam się jeszcze bardziej – są zdecydowani, gotowi na wszystko i odważni, bo rzeczywistość zmusza ich do szybkiego działania. Tutaj nie da się życia zresetować od nowa po 30 sekundach. Dorzućmy do tego wszystkiego miłość dwóch dziewczyn do jednego chłopaka w ciele drugiego i otrzymujemy totalnie wybuchowy miks uczuć w wydaniu świetnym, innym, niż wszystkie.
ALE…
Powiem szczerze – "Reguła myśli" powoduje, że człowiek nieco głupieje nad tą książką. Tak jak Michael, czytelnik musi się zmierzyć ze światem prawdziwym, do którego trudno się przyzwyczaić. Pod tym względem ta książka to duże zeskoczenie, bo liczyłam na kontynuację życia we Śnie jak w tomie I "W sieci umysłów".
MOJA OPINIA
Moim zdaniem to jest pozycja, której nie można sobie odpuścić, zwłaszcza teraz, gdy wirtualny świat stał się integralną częścią naszego życia. Widzę po moich wpisach, że seria "Doktryna Śmiertelności" wywołuje u mnie niezły słowotok, a klawiatura wręcz płonie. To wszystko od wrażeń, których przy tej lekturze jest mnóstwo, a "Reguła myśli" po prostu zapiera dech. Książka jest perfekcyjnie przemyślana. Czarny charakter zaczyna wychodzić z ukrycia i realizować swój plan. Pobliskie urządzenia z dostępem do sieci wydają się być bardziej przyjazne (Joke!). Zakończenie dało mi nadzieję, że nie wszystko stracone…
RAZ WE ŚNIE, RAZ NA JAWIE…
"Reguła myśli dostarczyła" mi jeszcze więcej adrenaliny, niż część I serii Doktryna Śmiertelności. Tym razem James Dashner lawiruje między światem prawdziwym i wirtualnym. I to tak na maksa, że już nie wiadomo, gdzie jest bardziej niebezpiecznie…
KSIĄŻKA
Michael dowiedział się, że jest Tworem. Budzi się w ciele nastoletniego Jaksona Portera ze...
W KOŃCU WIERNA
"Wierna"… Nadszedł czas, aby pożegnać się z historią Tris i Tobiasa oraz poznać wstrząsającą prawdę o rzeczywistości i zakończenie…
KSIĄŻKA
Po obejrzeniu tajemniczej wiadomości dotyczącej idei systemu frakcyjnego, Tris i Tobias wraz z przyjaciółmi postanawiają odkryć całkowitą prawdę na temat swojego pochodzenia. Udają się w nieznane zakątki świata poza murem, by odkryć, że za wszystkim stoi tajemnicza Agencja Bezpieczeństwa Genetycznego, która wcale nie ma przyjaznych zamiarów.
Tris i Tobias nie poddają się i nie porzucają swoich idei. Postanawiają stoczyć ostateczną walkę z nowym wrogiem, za co przyjdzie zapłacić im naprawdę wysoką cenę.
MOJA OPINIA
Ponownie muszę przyznać, że autorka adekwatnie dobrała tytuł książki do kwestii na których chciała się skupić. Tris pozostaje wierna swoim ideałom i Tobiasowi, któremu wreszcie ufa. W tym tomie narratorami zmianowo są i Tris, i Tobias, dzięki czemu mamy dwie perspektywy licznych wydarzeń. Podoba mi się wprowadzenie Tobiasa jako narratora, gdyż jego perspektywa wydaje się dojrzalsza i mniej skomplikowana, niż jej… Aczkolwiek są momenty, że on zachowuje się gorzej niż ona i całą dojrzałość szlag trafia.
ALE…
"Wierna" przede wszystkim, w porównaniu do poprzednich części, jest bardziej uczuciowa, skupiona na tej dwójce i ich współpracy. Oboje dojrzewają i akceptują swoje wybory, aby osiągnąć cel. Niestety, szczerze mówiąc, trochę się zawiodłam. Trzeba przyznać, że autorka trzyma czytelnika w napięciu do samego końca. Mamy nieoczekiwane zwroty akcji i dramaty, ale niestety stwierdzam, że tom III psuje całość serii. Wreszcie otrzymujemy odpowiedź, o co tak naprawdę chodzi w tym porąbanym świecie i powiem szczerze, nie zachwyciło mnie finalne wyjaśnienie koncepcji rzeczywistości bohaterów i niezgodności, wokół których toczy się cała akcja. Miałam kryzysowe momenty, kiedy chciałam przerwać czytanie, a dotrwałam tylko dlatego, że było mi szkoda skoro dotarłam tak daleko.
FINAŁ
Pozostaje też uczucie niedosytu związanego z zakończeniem. Veronica Roth na swoim blogu wypowiedziała się, że według niej „to” (co stworzyła – nie chcę zdradzać zakończenia) było najlepszym zakończeniem dla bohaterki, a nie zaprzeczę, że przez „to” aż się popłakałam. Może i VR ma trochę racji, jak dłużej nad tym myślę. Sama postać Tris tak się skomplikowała, że gdyby podjęła inną decyzję, żyłaby z poczuciem winy i wciąż byłaby nieszczęśliwa. Zabrakło mi tutaj Tris z "Niezgodnej", patrzącej w przyszłość, i tej z finału "Zbuntowanej", pragnącej żyć. Z drugiej strony nachodzi nas refleksja, ile my byśmy byli w stanie zrobić dla rodziny. Ale… no właśnie, ale… całokształt i tak mimo wszystko nie pozwala nie dokończyć tej historii, a na sam koniec trudno się rozstać z bohaterami.
PODSUMOWUJĄC CAŁOŚĆ…
Veronica Roth ma lekkie pióro i całą powieść czyta się lekko i dobrze, aczkolwiek różnice poziomu między tomami są zbyt duże. Chcąc dokonać porównania Niezgodna–Zbuntowana bądź Zbuntowana–Wierna stwierdzimy, że jest ok. Porównanie tomów Niezgodna–Wierna powoduje upadek na pysk. Naprawdę jest to dziwne, a szkoda, bo Veronica Roth miała naprawdę dobry pomysł. Jest osobą młodą i może trzeba dać jej czas na stworzenie jakiejś naprawdę dojrzałej całości, a dla serii "Niezgodna" okazać nieco zrozumienia.
W KOŃCU WIERNA
"Wierna"… Nadszedł czas, aby pożegnać się z historią Tris i Tobiasa oraz poznać wstrząsającą prawdę o rzeczywistości i zakończenie…
KSIĄŻKA
Po obejrzeniu tajemniczej wiadomości dotyczącej idei systemu frakcyjnego, Tris i Tobias wraz z przyjaciółmi postanawiają odkryć całkowitą prawdę na temat swojego pochodzenia. Udają się w nieznane zakątki świata poza...
TERAZ ZBUNTOWANA
Po przeczytaniu "Niezgodnej" nadszedł czas na tom II – "Zbuntowana". Nie da się czytania tej historii zakończyć na samym jej początku.
KSIĄŻKA
Altruizm i Nieustraszoność już praktycznie nie istnieją. Tris i Tobias wraz z przyjaciółmi muszą się odnaleźć w nowej rzeczywistości, co okazuje się niełatwe. Ona nie może pogodzić się z utratą rodziców, a do niego przeszłość wraca jak bumerang. Niestety, bohaterowie muszą odłożyć na bok żale, gdyż nadal grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony Erudytów. Dlatego zwracają się o pomoc do Serdeczności, Prawości i Bezfrakcyjnych, co niesie ze sobą niespodziewane konsekwencje.
MOJA OPINIA
Tytuł książki mówi nam wszystko – Tris ma się przeciwko czemu (z)buntować. Są to nowy porządek, wojna, okrutny los, jaki spotkał jej bliskich i ludzie, którzy próbują nią rządzić. Jak to nastolatka, stara się dzielnie ułożyć wszystko we własnej głowie, co nie do końca okazuje się być łatwe, a w konsekwencji przeżywa liczne wzloty i upadki, ale dzięki temu dojrzewa i dostrzega sens życia. Duży plus dla autorki za przemianę bohaterki, a to wszystko z dużą dawką dynamizmu w tle.
NIESTETY…
W tomie Zbuntowana Veronica Roth bardzo dużo uwagi poświęciła docieraniu się związku Tris i Tobiasa, którzy nie mogą pogodzić się z koleją losu. Skutek jest taki, że teraz ja się na tym skupię, bo to zepsuło całość. No właśnie… Nie wiem czemu tak strasznie dużo poświęcono temu, że Tris chce umrzeć, bo nie zasługuje na to by żyć po tym, co zrobili dla niej rodzice. Ja wiem, że to jest nastolatka, bo każdy dorosły człowiek wziąłby się w garść, wiedząc, że jest odpowiedzialny za ukochaną osobę… Ale po prostu za dużo tu tego…
EHH, TA MIŁOŚĆ
Przez taką konstrukcję tej postaci, która nie chce być słabą, małą dziewczynką (ale autorka na upór jej wciska, że taka jest) związek T i T najpierw krok do przodu. Później robi dziesięć w tył i to jest wnerwiające. Do tego duży wpływ na ich relacje mają problemy Tobiasa związane z rodzicami i tym, że go kiedyś skrzywdzili. Dochodzi także jego protekcjonalny ton trenera w stosunku do Tris… I znowu powrót do przeszłości, a ona trwa silna, niezależna i zbuntowana. Nie wiem, wydawałoby się pod koniec I tomu serii, że T i T dojrzeli oraz, że wojna wymusza na nich jakąś dojrzałość, konieczność wspierania się wzajemnie… A tu BUM, okazuje się, że są kłócącymi się dziećmi, skupiającymi się na tym co było, a nie na tym co jest i będzie.
JEDNAK…
Mimo tego, co wytknęłam wątkowi miłosnemu, całość części "Zbuntowana" to generalnie nie tylko bardzo dynamiczna, wartka akcja. Także wielka nadzieja na optymistyczne zakończenie dzięki sile, miłości, przebaczeniu i przyjaźni. Veronica Roth bardzo się spisała. Co podoba mi się w "Zbuntowanej", to bohaterowie, którzy (wreszcie!) dojrzewają. Poznają bardzo wiele prawd o życiu oraz o sobie wzajemnie i nie mówię tu tylko o relacji Tris-Tobias. Na koniec czytelnik otrzymał od autorki dobre, kolejne BUM w postaci finałowych scen. Ono nie pozwala na pominięcie ostatniego tomu serii. Polecam!
TERAZ ZBUNTOWANA
Po przeczytaniu "Niezgodnej" nadszedł czas na tom II – "Zbuntowana". Nie da się czytania tej historii zakończyć na samym jej początku.
KSIĄŻKA
Altruizm i Nieustraszoność już praktycznie nie istnieją. Tris i Tobias wraz z przyjaciółmi muszą się odnaleźć w nowej rzeczywistości, co okazuje się niełatwe. Ona nie może pogodzić się z utratą rodziców, a do niego...
KSIĄŻKA
Autorka prezentuje czytelnikowi bliżej nieokreśloną przyszłość miasta Chicago, gdzie społeczeństwo zostało podzielone na 5 frakcji: Altruizm, Nieustraszoność, Erudycję, Prawość i Serdeczność, które kultywują określone cechy charakteru. Każdy członek społeczeństwa rodzi się w określonej frakcji i żyje według jej zasad, ale gdy nadchodzi dzień Ceremonii Wyboru, każdy nastolatek ma prawo do zmiany grupy, do której przynależy, co jest równoznaczne z zerwaniem z całą przeszłością i opuszczeniem rodziny.
Ten dzień właśnie nadszedł dla 16-letniej Beatrice Prior, która ma dokonać pierwszego dorosłego wyboru. Mimo tego, iż urodziła się w Altruizmie, postanawia dołączyć do społeczności Nieustraszonych i przyjąć nowe imię – Tris. Rozpoczyna walkę o swoje miejsce w nowej frakcji i jednocześnie żyje w strachu przed wyjściem na jaw faktu, że wynik Testu Przynależności okazał się być niejednoznaczny. Beatrice jest Niezgodna i nie może tego ujawnić, inaczej będzie grozić jej niebezpieczeństwo.
MOJA OPINIA
Muszę przyznać, że "Niezgodna" mnie wciągnęła. Choć wiedziałam o czym będzie, trudno mi było się oderwać- lekturka bardzo dobra i dobrze się ją czyta.
Z jednej strony, jesteśmy świadkami zdarzeń z perspektywy Beatrice, która walczy o swoje miejsce w nowym społeczeństwie, jednocześnie przeżywając (dość dobrze opisane z psychologicznego punktu widzenia) rozterki związane z rodziną, przyjaźnią, miłością i faktem, że możliwość wyboru daje człowiekowi tylko pozorne poczucie wolności i że nie można nikogo zamknąć w sztywnych ramach, bo każdy na swój sposób jest niezgodny.
ALE…
Ale… „Czytając” te emocje miałam momentami dziwne wrażenie, iż główna postać jest momentami silna, dynamiczna, charyzmatyczna, a czasami jest taka jakby niewyraźna, mdła, irytująca… Oglądając film narzekałam, że Shailene Woodley grająca Beatrice jest po prostu beznadziejna, a tu się okazuje że książkowa postać niekiedy wcale nie jest lepsza i dlatego zwracam honor Shailene. Może to celowy zabieg, który autorka zastosowała po to, żeby pokazać, jak rodzima frakcja wpłynęła na myślenie bohaterki? Wiem, że Niezgodna jest o nastolatce, która znalazła się w nowym świecie, ale są momenty, że jej rozterki wydają się być wręcz śmieszne i gdyby nie osoby z otoczenia- Tobias, Christina, Will, a nawet ten niedobry Peter, Beatrice kompletnie nie wiedziałaby co robić.
JEDNAK…
Z drugiej strony, dramatyczne wydarzenia powodują, że bohaterka musi szybciej dorosnąć oraz nauczyć się, jak przeżyć i to mi się podoba w Niezgodnej. Veronica Roth nie boi się przemocy, drastycznych opisów zdarzeń i dramatycznych zwrotów akcji, które pokażą młodemu czytelnikowi, że podejmowane decyzje niosą ze sobą konsekwencje i nie ma od nich odwrotu. W tym wszystkim mamy wątek miłosny i tutaj, za co należy też moim zdaniem docenić Veronikę Roth? Już odpowiadam – dziewczyna nie boi się poruszać tematu pierwszych doznań erotycznych nastolatków. Dorosłemu czytelnikowi, który nie pamięta, jak to jest mieć –naście lat może ta kwestia wyda się śmieszna, ale czasy mamy takie, że seks nastolatków nie jest już tabu i jest częścią wejścia w dorosłe życie. Opisy z tym tematem związane w wykonaniu Veroniki Roth są moim zdaniem – z perspektywy osoby dorosłej, prawdziwe i na swój sposób urocze.
REKOMENDACJA
Polecam bardzo zapoznanie się z książką. Autorka ma niezły styl i potrafi naprawdę zaciekawić czytelnika, nawet, jeżeli czasami jej intrygi wydają się być banalne i spłycone. Uważam, ze czytelnicy/widzowie, którzy zapoznali się z "Igrzyskami Śmierci", powinni się spodziewać czegoś kompletnie innego i nie dokonywać zbędnych porównań. Nie robimy tu w końcu analizy maturalnej z języka polskiego. Dla tych co widzieli film – polecam celem dopełnienia różnych niejasności.
KSIĄŻKA
Autorka prezentuje czytelnikowi bliżej nieokreśloną przyszłość miasta Chicago, gdzie społeczeństwo zostało podzielone na 5 frakcji: Altruizm, Nieustraszoność, Erudycję, Prawość i Serdeczność, które kultywują określone cechy charakteru. Każdy członek społeczeństwa rodzi się w określonej frakcji i żyje według jej zasad, ale gdy nadchodzi dzień Ceremonii Wyboru, każdy...
JUŻ NIE NA ARENIE
Koniec historii Katniss Everdeen. "Kosogłos" powstaje, by stoczyć ostateczną walkę z Kapitolem i uwolnić mieszkańców Dystryktów od bólu i cierpienia.
KSIĄŻKA
Porzucamy rzeczywistość areny i przenosimy się do podziemia legendarnego 13 Dystryktu, który brew kłamliwym propagandom przetrwał i ma się dobrze.
12 Dystrykt nie istnieje – został całkowicie zniszczony. Katniss już na dobre stała się symbolem buntu i jako Kosogłos staje przed nowym zadaniem. Ma pełnić rolę bohaterki filmów rewolucyjnych, ale jest niechętna wobec postępowania otaczających ją ludzi. Ponadto jest wyczerpana zarówno fizycznie jak i psychicznie po zmaganiach na arenie.
Przebywa teraz wśród najbliższych – mamy, siostry i Gale’a, o których jest wreszcie spokojna, ale nie przestaje myśleć o Peecie, którego los jest niepewny.
MOJA OPINIA
Co mi się podoba w "Kosogłosie", to wreszcie inna rzeczywistość. Mimo wartkiej akcji dwa tomy zmagań na krwawej arenie porąbanego Big Brothera to trochę za dużo. Igrzyska się skończyły i nadchodzi czas, żeby posłać prezydenta Snow’a w siną dal.
Nie mamy tutaj do czynienia z utartymi schematami, jak w tomach I i II. Autorka zaskakuje jeszcze większą brutalnością, niespodziewanymi zwrotami akcji i zakończeniem w sumie bez happy endu z happy endem. Mamy tutaj znowu trochę polityki, trochę akcji, ale też dużo miłości i jeszcze więcej dramatów.
Tom III Igrzysk Śmierci nie należy do tych budujących. W dwóch poprzednich jeszcze była jakaś nadzieja na dobre zakończenie, bo przecież bohaterowie musieli jakoś przetrwać. Kosogłos daje czytelnikowi w kość.
Choć nie męczy nas tutaj tak bardzo trójkąt miłosny całej serii, a Katniss wreszcie dokonuje wyboru pomiędzy Peetą a Gale’em, to na odmianę Suzanne Collins pokazuje jak bardzo brutalne jest życie. Autorka trzyma czytelnika w napięciu do samego końca, kończąc każdy rozdział niedokończonym wątkiem, przez co zostajemy dosłownie pochłonięci przez całą tę historię, dramatyczną i nieco depresyjną, bo bohaterowie giną i giną…
Trudno mi się wypowiedzieć odnośnie zakończenia, bo mam mieszane uczucia – mam na myśli samą akcję ataku na Kapitol. To dlatego, że się dzieje i dzieje, jeszcze więcej się dzieje, już po prostu idzie kota dostać od napięcia, jakie buduje autorka i… nagły opad szczęki i emocji. Spodziewałam się po prostu czegoś więcej w tym wątku… A sam finał finału do oceny przez każdego czytelnika z osobna, bo niby banalny, ale bardzo życiowy, dający nam namiastkę normalności.
PODSUMOWANIE
Kosogłos jest lekturką obowiązkową, zdecydowanie nie do pominięcia. Dramatyczny, łzawy, ale też dający namiastkę szczęścia w okrutnym świecie.
Ponadto, kto oglądał film, a nie czytał książki, powinien zdecydowanie zabrać się za lekturę, która wyjaśnia bardzo wiele wątków, na które w filmowej adaptacji jakby nie starczyło czasu. Jakoś zawsze z reguły jest tak, że książki nie da się zastąpić filmem, nawet jeżeli jest on wiernym odwzorowaniem.
JUŻ NIE NA ARENIE
Koniec historii Katniss Everdeen. "Kosogłos" powstaje, by stoczyć ostateczną walkę z Kapitolem i uwolnić mieszkańców Dystryktów od bólu i cierpienia.
KSIĄŻKA
Porzucamy rzeczywistość areny i przenosimy się do podziemia legendarnego 13 Dystryktu, który brew kłamliwym propagandom przetrwał i ma się dobrze.
12 Dystrykt nie istnieje – został całkowicie...
O WAMPIRACH INACZEJ
Takie tytuły jak "Zmierzch" czy "Pamiętniki Wampirów" przyzwyczaiły nas – widzów/czytelników do wampirów jako pięknych stworzeń. Wyglądają jak my, funkcjonują jak my, lubią jeść i pić tak jak my. Tylko, że w przeciwieństwie do nas, one spożywają ludzką krew. Krew spożywana jest w jakże wspaniały sposób poprzez wgryzanie się w szyję. Nie u Chucka Hogana i Guillermo del Toro. Wirus daje nam porządnie w łeb i całe piękno wampiryzmu szlag jasny trafia…
KSIĄŻKA
W Nowym Jorku wylądował samolot pasażerski z Berlina. Kontrola lotów nie jest w stanie nawiązać kontaktu z załogą, a cały samolot jest jakby martwy. Drzwi pozostają zamknięte, nikt nie opuszcza maszyny, w środku panuje ciemność. Na miejsce zostaje wezwany Ephraim Goodweather wraz ze swoim zespołem z Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób.
Odkrywają oni, że w samolocie żyją tylko czterej pasażerowie, a reszta jest martwa, jakby śpi. Nie ma żadnych znamion ataku terrorystycznego bądź chemicznego. Wkrótce po przewiezieniu ciał do analizy ofiary zaczynają budzić się do życia, a w mieście rozprzestrzenia się wampirzy wirus.
MOJA OPINIA
Wpierw miałam styczność z serialem "Wirus" (The Strain) w reżyserii nie kogo innego, jak samego Guillermo del Toro. Trzymający w napięciu, pełen akcji, dramatów osobistych oraz… obleśnych wampirów. Książka stanowi jakby scenariusz serialu, są małe odstępstwa, ale jest tak mroczna i poruszająca, że nie można o niej zapomnieć.
Pierwszy tom moim zdaniem to kawał dobrej roboty. Zostajemy przeniesieni do tragicznej przeszłości jednego z głównych bohaterów – Abrahama Setriakiana, który jako jedyny wie, o co w tym chodzi i co robić. Jest on Armeńczykiem wychowanym w Rumunii, który od dziecka oswojony był z opowieściami o tajemniczych krwiożerczych stworzeniach. Autorzy "Wirusa" już od pierwszych stron tworzą atmosferę mroku, dosłownie przeciągając nas przez jego życie, przeplatając je z bieżącymi wydarzeniami. Począwszy od młodości Setrakiana w Rumunii, poprzez jego życie w niemieckim obozie koncentracyjnym, następnie okres wieku średniego, a skończywszy na późnej starości w czasach współczesnych, poznajemy genezę potwornego wirusa. Teraz Abraham pomaga Ephrainowi Goodweather’owi w śmiertelnej walce o przeżycie, a w tle kawałek z historii dawnej Europy, romans, osobiste dramaty i wielka intryga z polityką w tle.
Wiemy oczywiście, że to wszystko to fikcja, ale jakże prawdziwa. Guillermo del Toro i Chuck Hogan nie zamęczają nas zbyt długimi opisami emocji, otoczenia, wydarzeń, ale za to sporo skupiają się na wampirach i ich obleśności. Opisy ich wyglądu i fizjologii są bardzo naturalistyczne i nie potrzeba wcale filmu czy serialu, żeby się przestraszyć.
ALE…
W sumie jedyne ale… jakie mam, to męczące opisy podziemi Nowego Jorku. Są momenty, że mam wrażenie, że cały świat się przeszło kanałami NY City. Może nieźle nam to obrazuje miasto, zwłaszcza jeśli się tam nie było, ale momentami za dużo tego.
PODSUMOWANIE
Z rozdziału na rozdział dużo się dzieje, w sumie nie ma tu fantastycznych udziwnień, tylko sama nauka nieco podsycona dawnymi legendami. Nie jest to powieść lekka, ale warta uwagi. Polecam.
O WAMPIRACH INACZEJ
Takie tytuły jak "Zmierzch" czy "Pamiętniki Wampirów" przyzwyczaiły nas – widzów/czytelników do wampirów jako pięknych stworzeń. Wyglądają jak my, funkcjonują jak my, lubią jeść i pić tak jak my. Tylko, że w przeciwieństwie do nas, one spożywają ludzką krew. Krew spożywana jest w jakże wspaniały sposób poprzez wgryzanie się w szyję. Nie u Chucka Hogana i...
PO EPIDEMII WIRUSA… UPADEK
Walka ze śmiertelnym wirusem trwa. Która ze stron jako pierwsza zaliczy bolesny upadek – ludzie czy żądne krwi wampiry? Trylogii Chucka Hogana i Guillermo del Toro ciąg dalszy.
KSIĄŻKA
Walka z krwiożerczymi wampirami nadal trwa. Ale potwory ze Starego Świata nie zamierzają odpuścić ani ludziom ani… wampirom z Nowego Świata.
Ephraim Goodweather i Abraham Setrakian wraz z przyjaciółmi kontynuują nierówną walkę z Mistrzem, który postanawia zniszczyć Epha. Wykorzystuje do tego jego zmarłą żonę – Kelly, którą ożywia i daje jej rozum. Kobieta, w której nadal tlą się instynkt macierzyński i pragnienie zemsty na mężu za romans, za wszelką cenę postanawia odnaleźć i odzyskać syna.
MOJA OPINIA
Pierwszym tomem serii byłam zachwycona. Autorzy pozostawili tam ludzkość w samym środku apokalipsy. W drugim tomie emocje nieco opadają – zaliczamy mały upadek, jeśli chodzi o poziom ciekawości książki. Dalej mamy dużo akcji, mnóstwo nauki i biologii, nieco legendy, trochę polityki, sporo Nowego Jorku. Nie jest źle, ale to już nie to samo.
Mam wrażenie, że Guillermo del Toro i Chuck Hogan albo trochę pogubili się w historii albo dają nam nieco oddechu. W serialu było podobnie – druga seria (w której wydarzenia pokrywają się z "Upadkiem") była przydługa i nieco nudna. Natomiast sam Ephraim jest jeszcze chyba bardziej wnerwiający niż był, a ponadto niestety nie dzieje się nic nowego. Szczerze mówiąc, nawet nie mam się o czym zbytnio rozpisać.
ALE…
Moje ale… tym razem będzie pozytywne. W porównaniu do serialu, dużo bardziej podoba mi się finał historii, jaki autorzy zawarli w tomie "Upadek". Końcówka książki nie pozostawia nam nic innego, jak tylko zmęczyć historię do końca, bo dalsza walka zapowiada się naprawdę ciekawie.
MOJA OPINIA
Polecam "Upadek" w celu kontynuacji historii. Książka jest w sumie ok, a na deser otrzymujemy finał, który wręcz nakazuje sięgnąć po tom III pod tytułem…
MROK (THE NIGHT ETERNAL)
… na którego polskie wydanie wciąż czekam.
PO EPIDEMII WIRUSA… UPADEK
Walka ze śmiertelnym wirusem trwa. Która ze stron jako pierwsza zaliczy bolesny upadek – ludzie czy żądne krwi wampiry? Trylogii Chucka Hogana i Guillermo del Toro ciąg dalszy.
KSIĄŻKA
Walka z krwiożerczymi wampirami nadal trwa. Ale potwory ze Starego Świata nie zamierzają odpuścić ani ludziom ani… wampirom z Nowego Świata.
Ephraim Goodweather i...
"Badacz potworów" to początek cyklu "Monstrumolog", który zainteresował mnie nie tylko ze względu na Ricka Yanceya, ale także przede wszystkim zafascynowała mnie tematyka powieści. Znowu powieść dla młodzieży? Tak, ale znowu nie tylko, bo prawdziwość książki powoduje, że momentami i dorosły żołądek woła o pomstę do nieba!
W domu opieki umiera pensjonariusz, o którym wiadomo tylko tyle, że nazywał się William James Henry i uparcie twierdził, że urodził się w XIX wieku. Pozostawił po sobie pamiętnik - zapiski z jego młodości, gdy po tragicznej śmierci rodziców trafił pod opiekę badacza potworów.
Pewnego dnia do domu doktora Pellinore'a Warthropa puka cmentarny złodziej, który dokonał makabrycznego odkrycia w jednym z grobów. Chodzi o nieludzką bestię, która przylgnęła do ciała młodej, zmarłej dziewczyny. Okazuje się, że to antropofag, który w jej ciele złożył swoje potomstwo. To świadczy o tym, że w okolicy potworów jest więcej i okolicznym mieszkańcom grozi śmierć. Rozpoczyna się długa droga do pokonania zagrożenia, ale także i dojścia do prawdy o życiu doktora i jego ojca, po którym odziedziczył fach. W tym wszystkim będzie się musiał odnaleźć 12-letni William James Henry.
Rick Yancey wprowadza nas w historię z perspektywy narratora - badacza zapisków po pensjonariuszu. Tym samym już na początku tworzy tajemniczy klimat, po którym następuje mroczna historia w jeszcze mroczniejszej scenerii. Przeszłość samego monstrumologa owiana jest tajemnicą. Również nie od razu dowiadujemy się, co tak naprawdę spotkało młodego Williama Henry'ego.
Rick Yancey przeciąga nas przez cmentarz, dom dla umysłowo chorych, miejsce makabrycznej zbrodni oraz cmentarne podziemie, tworząc aurę dobrego dreszczowca i makabrycznego horroru w jednym, okraszając wszystko nutką czarnego humoru. Przy tym nie oszczędza czytelnikowi szczegółów anatomicznych i fizjologicznych - zarówno ludzkich jak i tych dotyczących wyglądu potwora. W kilku momentach aż zawartość wiruje w żołądku, bo autor odrobił zadanie domowe, dokładnie zapoznając się z dziedziną medycyny, jaką jest anatomia.
To jednak nie przeszkadza, bo dzięki temu mamy historię (jak prawdziwą), która przybliża czytelnikowi zawód monstrumologa, ale także i tworzy fachową konstrukcję postaci Pellinore'a Warthropa. Choć samego doktora trudno lubić za jego dziwactwa, tak Will Henry trzyma przy książce czytelnika swoją dojrzałością i ciekawymi spostrzeżeniami na temat otaczającej go rzeczywistości.
Niestety są chwile, że "Badacz potworów" zanudza czytelnika - nie na śmierć, bo klimat powieści na to nie pozwala, ale jednak są słabe momenty. Niekiedy chodzi o pierdołowatość samego doktora, innym razem o rozciąganie w nieskończoność myśli Willa Henry'ego, który ubolewa nad swoją przeszłością, a my z nudów cierpimy razem z nim. Niektóre przemyślenia są zbyt ciężko napisane nawet jak dla dorosłego, natomiast target powieści- młodzież, pewnie uciekłaby szybciej, niż jakby zobaczyła antropofaga.
"Badacz potworów" nie cacka się z czytelnikiem. Już sama okładka wskazuje na to, że nie będzie lekko, a później jest już tylko mroczniej. To powieść, która sprawia, że inaczej popatrzymy zarówno na istotę anatomii (którą niegdyś uważano dzieło szarlatanów) i antropofagii (kanibalizmu). Bo popatrzymy nie od strony teoretycznej, a bardzo praktycznej, gdzie rządzi nauka, biologia i instynkt przetrwania.
"Badacz potworów" to początek cyklu "Monstrumolog", który zainteresował mnie nie tylko ze względu na Ricka Yanceya, ale także przede wszystkim zafascynowała mnie tematyka powieści. Znowu powieść dla młodzieży? Tak, ale znowu nie tylko, bo prawdziwość książki powoduje, że momentami i dorosły żołądek woła o pomstę do nieba!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toW domu opieki umiera pensjonariusz, o którym...