-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2017-03-09
2017-01-31
"Ostatnia gwiazda" kończy przygodę czytelnika z serią "Piąta Fala". Tom III jest nasycony świetną akcją, emocjami, ale pozostawił ogromny niedosyt, a sam finał - lekkie rozczarowanie i to z wielu powodów. Książka dostarczyła wiele przemyśleń i uwag.
Cassie i przyjaciołom pozostały cztery dni do końca świata - wówczas statek matka spuści bomby i zrówna z ziemią wszystkie duże miasta. Ben za wszelką cenę chce odnaleźć Ringer i Filiżankę. Niedługo Marika się jednak odnajduje, ale ma swoje ukryte zamiary. Wkrótce podczas kolejnego ataku Evan, chcąc uratować Cassie i resztę, trafia do niewoli Voscha. Ringer i Cassiopeia postanawiają dostać się bazy i zlikwidować tych, którzy chcą doprowadzić do zagłady ludzkości.
"Ostatnia gwiazda" różni się od poprzednich tomów. Bardzo mi się spodobało "rozdzielenie" Evana od Uciszacza, Bena od wracającego do życia Zombiego i Cassie od dojrzałej Cassiopei, aby pokazać różne przemyślenia i perspektywy. Spojrzenie na świat oczami małego Sama i jego przemiana po obozie sprawiają, że w sercu czytelnika robi się tak wielka dziura, że mogłaby przejechać przez nią ciężarówka.
Jak napisałam na wstępie, Rick Yancey dostarczył czytelnikowi ogrom akcji i emocji. Książkę czyta się jednym tchem, niekiedy kartkując pewne przemyślenia. Nie dlatego, że są nudne, ale dlatego, że poziom emocji sięga zenitu, by wreszcie dotrzeć do finału. Fajnie, że wszystkie wydarzenia przedstawiono z wielu perspektyw. W tym punkcie wydaje mi się, że aby zaspokoić apetyt czytelnika, autor mógł napisać chociaż ze dwa małe rozdziały z perspektywy Voscha, abyśmy mogli jeszcze lepiej zrozumieć, co się działo w jego chorej głowie.
W recenzji "Bezkresnego Morza" napisałam, że cenię autora za umiejętność uśmiercania bohaterów. Finał książki uważam za odważne posunięcie, jednak po cichutku fragment mojej romantycznej duszy liczył na szczęśliwe zakończenie. Wydawało się także, że ci co mieli już umrzeć wielokrotnie - umrą, ale w końcu niczym zombie wrócili do życia i tutaj mamy ogromny element zaskoczenia. Jednak najważniejsza osoba miała żyć i nie przeżyła, ale czy na pewno?
Tutaj zaczyna się mój wielopunktowy niedosyt.
Po pierwsze, Cassie lecąc na statek matkę "jako Cassiopeia" dostarczyła wielu wzruszeń na temat miłości do różnych ludzi i bycia kimś dla nich, ale jak dla mnie jednocześnie wydawała się już znudzona tym, co autor dla niej stworzył.
Po drugie, liczyłam jednak na to, że bohaterka po dotarciu na statek matkę zwiedzi go, nawiąże jakikolwiek kontakt za pomocą kosmicznej technologii, dowie się dlaczego i po co (i może jednak przeżyje?), a tu koniec. Po prostu.
Po trzecie, autor tak makabrycznie spłycił wspomnianą w "po drugie" kwestię obcych, że z tej książki finalnie wyszła wojna dzieci z dziećmi plus jeden psychol. Tutaj liczyłam na okopy, czołgi, bomby, nawrócenie się żołnierzy Piątej Fali, w najgorszym razie, żeby to wszystko okazało się wymysłem chorej psychicznie nastolatki... A tu nic.
Po czwarte finał. Jak dla mnie Cassie - miła, urocza, niezdarna, Evan, który stracił swoją jętkę oraz Ben, Sammy, Ringer i malutka Cassiopeia zasłużyli na lepsze zakończenie - bardziej rozbudowane. Dłuższy epilog, opowiadanie lub - tu się pokuszę - kontynuację serii? Bo przecież świat trwa, a wróg jeszcze nie został tak do końca wyeliminowany.
Jak dla mnie ta historia po prostu się nie skończyła.
"Ostatnia gwiazda" jest jak dla mnie, drugim po pierwszym, najlepszym tomem serii z pięknym, wymownym tytułem. Warto po niego sięgnąć, by zobaczyć przemianę bohaterów i doświadczyć ich dramatów. Jeśli dotrwaliście do tego zdania to i już i tak wiecie, jak historia się kończy, ale (będę przy tym trwać) czy to na pewno koniec?
Cała seria jest jak dla mnie arcyświetna i trudno przypiąć jej łatkę książki wyłącznie dla młodzieży. Zawiera ogrom dojrzałych, wzruszających, niekiedy wyciskających łzy z oczu przemyśleń, których zawarto tyle, że można by ulubionym obdzielić wielu czytelników z osobna. Rick Yancey pisze odważnie, nie boi się drastycznych posunięć, a w dodatku dostarczył alternatywny pomysł na inwazję z kosmosu. Będę tęsknić za Piątą Falą i na długo zapadnie mi w pamięci i w sercu.
Bo najważniejsza wojna trwa we wnętrzu...
"Ostatnia gwiazda" kończy przygodę czytelnika z serią "Piąta Fala". Tom III jest nasycony świetną akcją, emocjami, ale pozostawił ogromny niedosyt, a sam finał - lekkie rozczarowanie i to z wielu powodów. Książka dostarczyła wiele przemyśleń i uwag.
Cassie i przyjaciołom pozostały cztery dni do końca świata - wówczas statek matka spuści bomby i zrówna z ziemią wszystkie...
"Piąta Fala" to tytuł, do którego podchodziłam sceptycznie. Mimo dobrych rzeczy, które czytałam o serii, nieszczególnie przekonywała mnie kolejna inwazja obcych na naszą planetę. Okazało się, że ta pozycja to nie tylko science fiction, ale też kawał dobrej psychologii, sporo ludzkiej tragedii i duża dawka zaskoczenia, bo nie wszystko okazuje się być takie, jak się wydaje.
Nad Ziemią zawisł statek z obcej planety. Mimo próby nawiązania kontaktu, przez 10 dni Przybysze milczeli i nie wykonali żadnego ruchu. Później skończył się świat.
Pierwsza fala przyniosła ciemność, bo obcy odcięli ludzi od prądu oraz możliwości korzystania ze wszelkich urządzeń i środków transportu.
Druga fala – katastrofa naturalna, odcięła ludziom drogę ucieczki i zniszczyła to, co mieli.
Trzecia fala – zaraza, przyniosła śmierć prawie całej ludzkiej populacji.
Na świecie pozostało już tylko dwa procent ludzkości, która walczy o przetrwanie.
Czwarta fala sprawiła, że nie ma już pewności, kto naprawdę pozostał człowiekiem.
Cassie Sullivan i Ben Parish niedługo przekonają się, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda i trzeba będzie zdecydować kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Nadciąga piąta fala, która ma doprowadzić do całkowitej zagłady ludzkości.
"Piąta Fala" to studium psychologiczne młodych ludzi, rozdartych wewnętrznie przez to, co się stało na świecie. Historia przyspieszonego dorastania złamie serce niejednego czytelnika. Konstrukcja powieści i narracja pamiętnikarska sprawiają, że wszystkie emocje, wątpliwości i tragedie odczuwa się razem z jej bohaterami. Powieść zawiera też adekwatną do sytuacji dawkę humoru, która wywoła na niejednej twarzy uśmiech, a wątek miłosny da nieco odskoczni od ciągłej walki o przetrwanie.
Nie mogę nie wspomnieć o sporej ilości akcji, jaką zawiera ta powieść. Rick Yancey dał nam trzy perspektywy sytuacji – Cassie, jej brata Sammy’ego (choć krótko) i Bena. Dzięki temu jesteśmy świadkami różnych wydarzeń dziejących się (prawie) równocześnie i czujemy się nieco jakbyśmy oglądali film. Do tego w kluczowych momentach wszystko dzieje się bardzo dynamicznie, ale powieść jest logiczna i bardzo dokładnie przemyślana. Spodobała mi się także koncepcja, że Przybysze od dawna byli wśród nas i teraz nadszedł czas wykonania przydzielonych zadań.
"Piąta Fala" jest nieco przewidywalna, bo już niedługo po rozpoczęciu lektury można się szybko domyślić różnych spisków i niejasności, ale sama koncepcja obozu Przystań dostarcza na chwilę nieco wątpliwości, bo tu raczej skupiamy się problematyce łamania dziecięcej psychiki. Sami bohaterowie są też dobrze skonstruowani – może momentami nieco denerwują, ale i tak pozostają przyjemni w odbiorze jako młodzi dorośli, którzy muszą troszczyć się nie tylko o siebie.
Co mi się niezbyt podoba - jakby życie mało dowaliło wszystkim w tej rzeczywistości, to jeszcze trójka bohaterów została przez autora uwikłana w trójkąt miłosny (albo i czworokąt, zależy jak chcemy odbierać relację Ben-Ringer), co już chyba staje się w dystopijnych powieściach młodzieżowych obowiązkowe. Na szczęście Rick Yancey nie zamęcza tym tematem i to jest duży plus w tym minusie.
Jeśli chodzi o poziom akcji i dawkę emocji, ta lektura jest jedną z najlepszych, jakie mogłam ostatnio przeczytać. Jest to powieść młodzieżowa, napisana lekkim i przyjemnym dla umysłu językiem, bardzo wciągająca z ciekawym pomysłem innym, niż wszystkie teorie o zielonych ludzikach, które tu zostały nieco zburzone.
"Piąta Fala" to tytuł, do którego podchodziłam sceptycznie. Mimo dobrych rzeczy, które czytałam o serii, nieszczególnie przekonywała mnie kolejna inwazja obcych na naszą planetę. Okazało się, że ta pozycja to nie tylko science fiction, ale też kawał dobrej psychologii, sporo ludzkiej tragedii i duża dawka zaskoczenia, bo nie wszystko okazuje się być takie, jak się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-02
"Kod Gorączki" jest tomem innym od pozostałych w całej serii. Moim zdaniem najbardziej łamie serce. Bo zanim bohaterowie serii stali się dzielnymi Streferami, byli dziećmi, które miały (nie) szczęście(?) przeżyć i stać się narzędziami w rękach okrutnej organizacji.
Stephen, gdy był małym chłopcem, został zabrany od matki do siedziby DRESZCZu. Oni nadali mu imię Thomas. Codziennie poddawano go cierpieniom, badaniom, a wyniki skrzętnie analizowano. Później nadeszły lepsze dni, które ograniczały się do badań i pobierania lekcji, jak w normalnej szkole. Wkrótce Thomas dowiaduje się, że nie jest sam. W sąsiednim pokoju mieszka Teresa, która tak jak on, traktowana jest przez DRESZCZ szczególnie.
Odkrywają, że w innej części budynku mieszkają też inni chłopcy – Albi, Newt i Minho, z którymi mocno się zaprzyjaźniają. Wkrótce jednak nadchodzi moment, gdy Thomas i Teresa muszą zbudować Labirynt, aby DRESZCZ mógł zacząć mapować ludzką Strefę Zagłady i wynaleźć lek na Pożogę. Wierząc w cel całego przedsięwzięcia, przyjdzie im zapłacić bardzo wysoką cenę poprzez poświęcenie najbliższych im osób.
"Kod Gorączki" dał mi odpowiedź na większość pytań. W porównaniu do "Rozkazu Zagłady", tego prequelu nie da się przeczytać przed tomami 1-3, bo AŻ tyle wyjaśnia i wówczas cała seria już nie byłaby owiana taką atmosferą tajemnicy. Fajnie było wrócić do przeszłości i poznać cały mechanizm działania DRESZCZU i pierwotny zamysł Labiryntu.
Spodobało mi się, że James Dashner nieco wrócił do przeszłości Newta, który był jedną z kluczowych postaci serii. W tomie 5. powracają też inni bohaterowie – Aris, Sonya, Brenda, Jorge, Kanclerz Paige i przede wszystkim Chuck. Jego postać jest bardzo pozytywnym akcentem zarówno dla Teresy i Thomasa, jak i samego czytelnika. Pozostając w temacie przeszłości postaci dodam tylko jedną rzecz. "Kod Gorączki" jest w kontynuacją tomu 4. nie tylko ze względu na całokształt zdarzeń, ale też dlatego, że powraca znana nam z tamtej historii bohaterka – Deedee. Jej ujawnienie się powoduje mały opad szczęki i łzy z powodu tego, jak później się potoczyły jej losy.
Choć pod względem akcji "Kod Gorączki" nie jest najlepszy w porównaniu do reszty części serii, czyta się go jednym tchem, bo tu zachwyca cały zamysł intrygi. James Dashner jak zwykle wyciska z czytelnika cały wachlarz emocji, od uśmiechu, przez szok, frustrację, nadzieję, aż po smutek i to taki dobitny, że powieść na pewno nie da długo o sobie zapomnieć. Jest to historia wspaniała, logiczna, w pełni przemyślana w każdym szczególe – po prostu mistrzostwo. Czytając strona za stroną miałam nadzieję na jakieś bardziej pozytywne zaplecze całego zamysłu Labiryntu. DRESZCZ jednak okazał się być jeszcze bardziej bezlitosny, niż się wydawało w tomach 1-3. James Dashner pozostaje niezawodny ze swoimi rozwiązaniami pod każdym względem.
"Kod Gorączki" polecam całym, nieco zalanym smutkiem sercem. Jest to przede wszystkim historia dzieci, którym odebrano przeszłość i dano niewdzięczną przyszłość w świecie zniszczonym nie tylko z powodu matki natury, ale też i ludzkiej głupoty. James Dashner pokazuje nie tylko jak się może skończyć zabawa w Boga, ale też że ma ona swoje konsekwencje dla zwykłych ludzkich spraw, takich jak miłość i przyjaźń, które nie zawsze mogą współistnieć z koniecznością przetrwania.
"Kod Gorączki" jest tomem innym od pozostałych w całej serii. Moim zdaniem najbardziej łamie serce. Bo zanim bohaterowie serii stali się dzielnymi Streferami, byli dziećmi, które miały (nie) szczęście(?) przeżyć i stać się narzędziami w rękach okrutnej organizacji.
Stephen, gdy był małym chłopcem, został zabrany od matki do siedziby DRESZCZu. Oni nadali mu imię Thomas....
TO JUŻ KONIEC HISTORII LABIRYNTU… ALE CZY NA PEWNO?
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. James Dashner nie daje czytelnikowi wyboru – nie można porzucić historii Thomasa tuż przed końcem… Czy wreszcie odnajdzie się Lek na śmierć?
KSIĄŻKA
Streferzy trafiają do siedziby DRESZCZu, gdzie zostają od siebie odseparowani na kilka tygodni i poddani kolejnej, innego rodzaju niż dotychczas próbie. W końcu zostają uwolnieni i w wielkiej niepewności czekają na dalszy rozwój wydarzeń.
Wicedyrektor Janson twierdzi, że czas kłamstw już się skończył i że najwyższa pora, by ci, co przetrwali, w nagrodę otrzymali swoje wspomnienia. Muszą oni też pomóc uzupełnić mapę, dzięki której zostanie odnaleziony lek na Pożogę.
Thomas jednak nie ufa DRESZCZowi. Wraz z Brendą, Jorge, Minho i Newtem decyduje się na ucieczkę do Denver, miasta, w którym normalnie żyją i funkcjonują Odporniacy. Tam odnajduje ich tajemnicza organizacja – Prawa Ręka, która tak jak uciekinierzy, planuje zniszczyć DRESZCZ.
MOJA OPINIA
Thomas i reszta wreszcie uciekli. Miła odmiana po dwóch tomach błądzenia po omacku w poszukiwaniu odpowiedzi.
W tomie "Lek na śmierć" otrzymujemy odpowiedzi na (prawie?) wszystkie pytania jakie się zrodziły. Jako czytelnik nie czuję się zawiedziona – James Dashner trzyma poziom powieści do samego końca. Mamy tu mnóstwo emocji i łez ze szczęścia, ale także i smutku, bo autor nie boi się odważnych posunięć, jak uśmiercanie głównych bohaterów - tych, co zdążyliśmy polubić i za których trzymaliśmy kciuki do samego końca. Mamy też element zaskoczenia, gdyż ci mniej lubiani bohaterowie nawet wracają zza grobu.
Samo zakończenie budzi mieszane uczucia i jest dużym zaskoczeniem, bo rodzą się nowe pytania. Moje negatywne odczucia znajdziecie pod Ale… Te pozytywne – wreszcie mamy happy end, choć z lekką nutką smutku. Tylko czy taki happy? I czy napewno end? Wydaje mi się, że James Dashner zostawił sobie na przyszłość otwartą furtkę – o ile już czegoś nie planuje i zostawia czytelnika z pewną dozą niepewności, czy aby napewno historia nie zatacza koła… Być może czas pokaże… Lekka doza tajemniczości jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła.
ALE…
Już myślałam, że może tym razem nie będzie żadnego Ale… Niestety, coś się jak zawsze przyplątało. "Lek na śmierć" to mnóstwo akcji i własnie to jest bolączką czytelnika. Dzieje się bardzo, bardzo dużo, ale momentami ma się wrażenie, że James Dashner porzucił albo rozpoczęte przez siebie wątki, bo miał ich dość albo zabrakło mu pomysłu. Przeskakujemy z akcją z kwiatka na kwiatek, momentami są liczne niedopowiedzenia. Miałam chwile, że wracałam kilka stron wstecz, aby sprawdzić, gdzie się urywa wątek.
Ale… dotyczące zakończenia jest takie, że zakończenie wcale nam nie daje odpowiedzi, co do dalszych losów ludzkości. Przecież sens istnienia Streferów był taki, żeby uratować tych, co przetrwali katastrofę naturalną oraz tych, którzy jeszcze nie przekroczyli Granicy. Spodziewałam się też, że może epilog choć trochę nam dopowie coś o nowym życiu Streferów. W sumie wszystko szybko się kończy i gdy wydaje się, że będzie och i ach… następuje krótki, płytki koniec. Dlatego będę się upierać, że autor coś szykuje. Jeśli nie szykuje, to z tego co widzę po opiniach innych czytelników, nie tylko ja będę zawiedziona. Może twórcy filmu "Lek na śmierć", którego premiera jest przewidziana na na początek 2018 r., coś nam zaproponują?
PODSUMOWUJĄC TOM III
Choć James Dashner trzyma poziom powieści i rozwój wydarzeń jest bardzo dynamiczny, to mam wrażenie, że Lek na śmierć z jednej strony wypada najsłabiej w porównaniu do reszty serii. Z drugiej strony niektóre wątki są nawet ciekawsze niż te w "Próbach Ognia". Nie mam jednoznacznej opinii – i tak trzeba przeczytać, żeby poznać finał historii.
Trylogia "Więzień Labiryntu" to jedna wielka refleksja nad sensem tworzenia broni biologicznej, skutkach jej użycia i tak naprawdę warto się zastanowić, czy człowiek ma prawo bawić się w Boga. Seria ta jest pozycją młodzieżową i młodemu czytelnikowi na pewno się spodoba (jeśli lubi science fiction). Dorosły czytelnik też raczej będzie usatysfakcjonowany, bo jest to jedna z lepszych serii książkowych ostatnich lat.
TO JUŻ KONIEC HISTORII LABIRYNTU… ALE CZY NA PEWNO?
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. James Dashner nie daje czytelnikowi wyboru – nie można porzucić historii Thomasa tuż przed końcem… Czy wreszcie odnajdzie się Lek na śmierć?
KSIĄŻKA
Streferzy trafiają do siedziby DRESZCZu, gdzie zostają od siebie odseparowani na kilka tygodni i poddani kolejnej, innego rodzaju niż...
LABIRYNT TO BYŁ DOPIERO POCZĄTEK
James Dashner nie pozwala czytelnikom odłożyć swoich historii na półkę. Po Labiryncie przyszedł czas na Próby Ognia! Jeszcze więcej pytań, jeszcze więcej tajemnic i coraz mniej czasu na przeżycie… Liczyłam na dużo, a dostałam jeszcze więcej.
KSIĄŻKA
Thomas i Streferzy opuścili Labirynt. Tam życie było łatwe. Rzeczywistość okazuje się być trudna – Ziemia została spalona przez Pożogę, większość ludzkiej populacji nie żyje, a ci, co przeżyli, umierają z powodu wirusa, który zamienia ich w Poparzeńców.
Kiedy Thomasowi i reszcie wydawało się, że będą mogli zacząć próbować normalnie żyć, wpadają w kolejną pułapkę DRESZCZu, która okazuje się być Fazą Drugą testów. Jeśli przejdą przez najbardziej spaloną część świata w ciągu dwóch tygodni, na końcu drogi odnajdą lek na śmierć.
Ale ta droga będzie dla nich trudna – nie tylko z powodu niedostatku wody i jedzenia oraz surowego klimatu, ale także dlatego, że nie wiedzą, kto z najbliższych im w niedoli ludzi jest tak naprawdę przyjacielem…
MOJA OPINIA
"Więzień Labiryntu" spowodował, że czytelnik ma duże oczekiwania, jeśli chodzi o "Próby Ognia". Z drugiej strony rodzi się obawa, że idea Labiryntu zostanie jeszcze bardziej przekombinowana. Okazuje się, że nie ma na co narzekać.
Streferzy dalej są w Labiryncie, który w II tomie serii ma charakter bardziej symboliczny. Zamiast czterech ścian, jest otwarta przestrzeń, ale bohaterowie dalej tkwią w pułapce. Chcąc z niej wyjść muszą stawić czoła nie tylko DRESZCZowi i przygotowanym przez niego niebezpieczeństwom, ale także sobie nawzajem. Schemat książki jest podobny jak w tomie I – dezorientacja, obmyślenie strategii, akcja, dramat, nadzieja, beznadzieja, ratunek, następna pułapka. Niby to już było i niby to znamy. Jest tak samo ale jednak inaczej, ciekawiej, jeszcze bardziej dramatycznie. Do tego dorzucono czytelnikowi złamane serce, nową przyjaźń i wroga, który wreszcie się objawia.
Jednym z najciekawszych wątków "Prób Ognia" jest to, że własnie to, że nie wiadomo, kto tym wrogiem jest. James Dashner ponownie odwołuje się do ludzkich instynktów dając nam tym razem do myślenia, ile byli byśmy w stanie zrobić, aby ocalić nie tylko własne, ale i cudze życie w zamian za obietnicę lepszej przyszłości. Inną myślą przewodnią książki jest komu ufać, komu nie i czy warto ufać swojej intuicji.
Cenię autora nie tylko za ukryte wartości i życiowe pytania dostarczone w wersji przystępnej dla młodego czytelnika, ale także za to, że nie męczy skomplikowanym językiem, dzieleniem włosa na troje i rozmyślaniem nad przeszłością. Bohaterowie pozostają zwarci, gotowi i idą do przodu, przez co i nam dobrze się idzie przez powieść. Do tego cały czas mnożą się tajemnice, a wróg nabiera realnej formy i wiemy wreszcie z kim/czym mamy tutaj do czynienia, choć jeszcze nie do końca.
JEŚLI CHODZI O MOJE ALE…
Nikt i nic nie jest idealne, także "Próby Ognia". Nim się dowiemy, o co w tym purwa do fuja chodzi, to żeby się dowiedzieć, musimy przejść przez nudny początek. Moim zdaniem za dużo rozmyślania, za mało działania. A skoro dużo rozmyślania, to trochę mało strategii, ale dla całej reszty warto przebrnąć przez tok myślowy grupki młodocianych, którzy ponownie muszą się odnaleźć w nowym świecie. A gdy dotrwamy do końca, nadchodzi czas na Fazę Trzecią…
REKOMENDACJA
Polecam "Próby Ognia" i to bardzo zdecydowanie. Labirynt wcale nie jest sprawą odległą, jak napisałam o Więźniu Labiryntu – on tylko zmienił postać, ale nadal w nim tkwimy i dobrze, bo w końcu to jest idea i tytuł powieści.
LABIRYNT TO BYŁ DOPIERO POCZĄTEK
James Dashner nie pozwala czytelnikom odłożyć swoich historii na półkę. Po Labiryncie przyszedł czas na Próby Ognia! Jeszcze więcej pytań, jeszcze więcej tajemnic i coraz mniej czasu na przeżycie… Liczyłam na dużo, a dostałam jeszcze więcej.
KSIĄŻKA
Thomas i Streferzy opuścili Labirynt. Tam życie było łatwe. Rzeczywistość okazuje się być...
LABIRYNT – CZAS START!
KSIĄŻKA
Thomas budzi się w ciemnej windzie. Ktoś wymazał mu wspomnienia, a jedyne, co pamięta, to swoje imię. Gdy winda się zatrzymuje i otwierają się drzwi, jego oczom ukazuje się grupa nastoletnich chłopaków – mieszkańców Strefy. Nazywają siebie Streferami i podobnie jak Thomas, nie pamiętają nic ze swojej przeszłości.
Przy Strefie znajduje się tajemniczy Labirynt, który być może stanowi wyjście z niej. Streferzy już od dwóch lat bezskutecznie szukają drogi ucieczki. Jednak Labiryntu nie da się tak łatwo opuścić, gdyż znajduje się w nim masa niebezpieczeństw stworzonych przez Stwórców – tajemniczych ludzi, którzy umieścili chłopców w Strefie w nieznanym celu.
Dzień po przybyciu Thomasa po raz pierwszy do Strefy zostaje dostarczona dziewczyna. Przynosi ona tajemniczą wiadomość i wszyscy zdają sobie sprawę, że już nic nie będzie takie samo. Thomas podświadomie czuje, że oboje razem stanowią klucz do rozwiązania zagadki Labiryntu.
MOJA OPINIA
James Dashner serwuje czytelnikom historię wciągającą, bo świeżą i nieopowiedzianą.
Oto jakiś świr umieścił w odludnym miejscu grupę chłopców, którzy muszą zawalczyć o przetrwanie. Aby tego dokonać, tworzą system społeczny, w którym każdy pełni określoną funkcję – od kucharza, przez rzeźnika, aż po rolnika, a na przywódcy kończąc. Zadajemy sobie pytanie – na ile jednostka by była w stanie przetrwać poza grupą? I jak się przy tym nie pozabijać? Dobre przesłanie do przemyślenia dla nastoletniego czytelnika.
Też co mi się podoba – po postaciach w "Więźniu Labiryntu" nie oczekujemy dojrzałości w obliczu zmian i niebezpieczeństwa. Wszyscy wychowani prawdopodobnie bez rodziców, bez pamięci, z imieniem, które nie jest prawdziwe. To tylko dzieci w ciele prawie dojrzałych ludzi, które musiały się zmierzyć z trudną sytuacją. Nie męczymy się z bohaterami, dlatego łatwo idzie się przez powieść do przodu.
Streferzy mają swoją gwarę, która dostarcza czytelnikowi masę radości. Tradycyjne wulgaryzmy zostały przez Dashnera zniekształcone po to, aby książka mogła trafić do młodego odbiorcy. Nie jeden dorosły naprawdę się uśmieje, a przy tym nieco nasze myśli są odciągane od całego dramatu sytuacji.
Wydaje mi się, że obecnie powieść młodzieżowa nie ma prawa istnieć własnie bez tego dramatu. „Problemem” tej książki jest to, że bohaterowie są bardzo sympatyczni i często trudno nam się z nimi pożegnać. Na szczęście James Dashner stara się nie rozpisywać zbytnio o nieszczęściu, jakie dotyka chłopców, bo muszą iść przed siebie, aby przeżyć – tak jak w życiu. Kto zawróci, ten zginie.
Ponadto, co nie pozwala oderwać się od książki, to przede wszystkim tajemniczość – rodzi się coraz więcej pytań, na które póki co nie otrzymujemy odpowiedzi.
CO DO MNIE NIE DOCIERA…
… to dużo niejasności związanych z Labiryntem. Przede wszystkim, póki co, wizja autora wydaje się być nieco naiwna, banalna oraz lekko bezsensowna. Czuję się w tej powieści trochę jak jej bohaterowie i tak jak im, nasuwa mi się pytanie: o co w tym purwa do fuja chodzi? Spotkałam się z opiniami, że James Dashner z myślą o Labiryncie „zaciągnął” trochę z mitologii greckiej, do tego dodał szczyptę science fiction i oto mamy twór, który można rozgryźć przy użyciu kodu… Nie wchodzę aż tak dogłębnie do głowy autora.
REKOMENDACJA
Wydaje mi się, że "Więzień Labiryntu" poruszy nie jedno serce – w końcu obok tematu umierających bezsensownie dzieci i młodych ludzi nie da się przejść obojętnie.
LABIRYNT – CZAS START!
KSIĄŻKA
Thomas budzi się w ciemnej windzie. Ktoś wymazał mu wspomnienia, a jedyne, co pamięta, to swoje imię. Gdy winda się zatrzymuje i otwierają się drzwi, jego oczom ukazuje się grupa nastoletnich chłopaków – mieszkańców Strefy. Nazywają siebie Streferami i podobnie jak Thomas, nie pamiętają nic ze swojej przeszłości.
Przy Strefie znajduje się...
WIĘZIEŃ LABIRYNTU...
Zaczęłam czytanie serii nie od tej części, co powinnam – od prequelu pt. "Rozkaz Zagłady". Dochodzę do wniosku, że dobrze zrobiłam, bo dzięki temu wiedziałam od zaplecza, z czym mam do czynienia czytając już obejrzaną historię….
KSIĄŻKA
Rozbłyski słoneczne wypaliły powierzchnię planety, zabijając przy tym większą część populacji ludzi.
Mark i Trina przeżyli te koszmarne wydarzenia i wraz z grupą zaprzyjaźnionych ocalałych starają się przetrwać. Wydawało się, że nic gorszego już nie nastąpi, ale… Wśród otaczających ich osób, po tajemniczym ataku zaczyna szerzyć się wirus, przez który ludzie wpadają w morderczy szał. Do tego przebywanie w ich bliskim otoczeniu powoduje ryzyko zarażenia.
Na wirus nie ma leku, ale być może istnieje szansa na ocalenie. Należy nie tylko walczyć o przeżycie, ale także stoczyć bój z ludźmi, dla których człowiek jest wart więcej martwy, niż żywy.
MOJA OPINIA
"Rozkaz Zagłady" zaskoczył mnie niemile i bardzo mile. Niemile, bo spodziewałam się, że dowiem się czegoś więcej o przeszłości Thomasa, głównego bohatera serii. Ale… miłe, wręcz bardzo miłe zaskoczenie wiąże się z tym, że poznajemy całe zaplecze sytuacji, w której znalazła się populacja ludzka. Także dowiadujemy się, jak to było, zanim powstał Labirynt.
Podoba mi się kreacja głównych bohaterów, przede wszystkim Marka, który choć jest zagubiony w całej sytuacji, nie boi się działać, przez co czytelnik się nie nudzi. Wszyscy bohaterowie są sympatyczni, a zwłaszcza Alec. On w pewnym sensie jest mentorem dla dorastającego chłopaka i nie pozwala mu zapomnieć o co i jak się walczy.
Jak to w powieści dla nastoletniego czytelnika, nie obywa się bez wątku miłosnego. W tym przypadku miłość ewoluowała od przyjaźni z czasów dzieciństwa, przez nastoletnie zauroczenie, aż do dojrzałej miłości, spowodowanej katastrofą. Być może, z perspektywy Triny, podsyconej nieco rozsądkiem i świadomością bycia „skazanym” na drugą osobę.
Zakończenie powieści – bardzo dobre i myślę, że raczej niespodziewane. Duży plus dla autora, który po finale przedstawia nam Thomasa, głównego bohatera tomów 1-3 serii. W tym miejscu znowu mogę stwierdzić, że zaczęcie czytania serii od prequelu wcale nie jest najgorszym pomysłem. W tym przypadku dzięki temu zabiegowi spodziewamy się dużo więcej i wręcz nie idzie doczekać się kontynuacji całej historii. Taki mały teaser…
ALE…
Nie byłabym sobą, jakbym nie wytknęła jakiegoś ale… "Rozkaz Zagłady" jest trochę przydługi jak na prequel, przez co momentami człowiek się nudzi. Jedna walka z przemienionymi mniej, a więcej wydarzeń z okresu zaraz po katastrofie w ramach wspomnień i złych snów Marka to jest to, co spowodowałoby, że książkę czytałoby się z zapartym tchem… A tak, James Dashner daje nam chwilę na odpoczynek. Ta pozycja potwierdza, że ważniejsza powinna być jakość nad ilością. Historia została tak rozbudowana, że zdecydowanie aż prosi się o kontynuację i odpowiedź na liczne pytania. Niestety, kontynuacji raczej nie będzie w związku z zakończeniem zaserwowanym przez Dashnera.
Wszystkie ale.. nie zmieniają faktu, że książka jest naprawdę dobra. Język powieści jest lekki, przyjemny i łatwo przyswajalny dla zaspanego z rana bądź zmęczonego po południu umysłu. Polecam.
WIĘZIEŃ LABIRYNTU...
Zaczęłam czytanie serii nie od tej części, co powinnam – od prequelu pt. "Rozkaz Zagłady". Dochodzę do wniosku, że dobrze zrobiłam, bo dzięki temu wiedziałam od zaplecza, z czym mam do czynienia czytając już obejrzaną historię….
KSIĄŻKA
Rozbłyski słoneczne wypaliły powierzchnię planety, zabijając przy tym większą część populacji ludzi.
Mark i Trina...
O potworach prawdziwych i nieprawdziwych
Ta historia była dla mnie nie lada wyzwaniem. Rzadko kiedy mierzę się z książkami wywołującymi łzy i poruszającymi życiowe problemy, zwłaszcza te, które osobiście mnie dotknęły... Książka ta, mimo, że łzawa, wzbudza prawdziwe wzruszenia i daje nadzieję na uporanie się z demonami życia.
Pewnej nocy trzynastoletni Connor budzi się siedem minut po północy. Przerażony, po tym, jak wybudził się z koszmarnego snu, który regularnie miewa, odkrywa, że za oknem czai się potwór. To jednak nie potwór ze snu, a inny, bardziej prawdziwy. Potwór ten, pod postacią starego cisu, zamierza opowiedzieć Connorowi trzy historie, za co chłopak będzie musiał odwdzięczyć się czymś przerażającym - prawdą o sobie samym, której nie nigdy miał nikomu nie wyjawić.
Ciężko chora matka chłopca rozpoczęła niedawno ponownie leczenie. Mimo nadziei na wyzdrowienie mamy, świat wokół dziecka ulega pewnej zmianie. Chłopiec przechodzi pod opiekę babci, z USA przyjeżdża dawno niewidziany ojciec, a potwór - cis i potwór ze snu nie odpuszczają...
Patrick Ness podjął się nie lada zadania - napisał książkę według pomysłu Siobhan Dowd, której nie było dane jej dokończyć. Mistrzowskim piórem przelał na papier nie tylko pomysł, ale i nieocenioną wrażliwość autorki. Dzięki temu historia przeniosła nas do świata magii i nadziei, ale też i brutalności ludzkiej egzystencji.
"Siedem minut po północy" to historia krótka, która sięga do najgłębszych zakamarków wrażliwości ludzkiej duszy. Jest doskonałym przykładem na to, jak bardzo jakość jest ważniejsza od ilości. Ładunek emocjonalny w tej książkowej bombie starczyłby na kilka podobnych historii. Przepiękne wydanie, od którego nie można oderwać wzroku, na wstępie sugeruje, że to historia mroczna, ale też magiczna, piękna i nieopowiedziana.
No właśnie - nieopowiedziana i opowiedziana jednocześnie, bo nietrudno by było napisać kolejną książkę o ciężkiej chorobie. Dużo trudniej napisać, jak sobie poradzić, gdy przyjdzie potwór i jaka jest droga do nazwania po imieniu najgorszego, co wydarza się w życiu. Patrick Ness stworzył potwora przyjaznego, dzikiego, który swoimi historiami udowadnia Connorowi, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.
Zgrabnie rozegrane sprzeczki między nim a chłopcem, mimo braku wartkiej akcji jako takiej, wciągają nas i stopniowo prowadzą do rozdzierającego serce finału, który daje nam odpowiedź na pytanie - dlaczego siedem minut po północy?
"Siedem minut po północy" to pozycja rewelacyjna, która zapadnie każdemu na długo w pamięci. Moim skromny zdaniem książka nie posiada żadnych wad. Jest to wspaniała, wzruszająca i życiowa historia, która skruszy serce każdego twardziela, a przy tym, przenosząc nas do świata dziecka, uzmysławia ważność kilku zasad. Tej, że każdy ma swoje demony. Tej, że zawsze należy mieć nadzieję. Tej, że prawda pomoże walczyć z potworami...
Prócz historii, doceniam też niezanudzające czytelnika tłumaczenie całości, ale i tytuł polski, który mówi wszystko i cudownie współgra z oryginałem. Potwór wzywa... Siedem minut po północy.Tik tak...
O potworach prawdziwych i nieprawdziwych
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTa historia była dla mnie nie lada wyzwaniem. Rzadko kiedy mierzę się z książkami wywołującymi łzy i poruszającymi życiowe problemy, zwłaszcza te, które osobiście mnie dotknęły... Książka ta, mimo, że łzawa, wzbudza prawdziwe wzruszenia i daje nadzieję na uporanie się z demonami życia.
Pewnej nocy trzynastoletni Connor budzi się...