Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

"Badacz potworów" to początek cyklu "Monstrumolog", który zainteresował mnie nie tylko ze względu na Ricka Yanceya, ale także przede wszystkim zafascynowała mnie tematyka powieści. Znowu powieść dla młodzieży? Tak, ale znowu nie tylko, bo prawdziwość książki powoduje, że momentami i dorosły żołądek woła o pomstę do nieba!

W domu opieki umiera pensjonariusz, o którym wiadomo tylko tyle, że nazywał się William James Henry i uparcie twierdził, że urodził się w XIX wieku. Pozostawił po sobie pamiętnik - zapiski z jego młodości, gdy po tragicznej śmierci rodziców trafił pod opiekę badacza potworów.

Pewnego dnia do domu doktora Pellinore'a Warthropa puka cmentarny złodziej, który dokonał makabrycznego odkrycia w jednym z grobów. Chodzi o nieludzką bestię, która przylgnęła do ciała młodej, zmarłej dziewczyny. Okazuje się, że to antropofag, który w jej ciele złożył swoje potomstwo. To świadczy o tym, że w okolicy potworów jest więcej i okolicznym mieszkańcom grozi śmierć. Rozpoczyna się długa droga do pokonania zagrożenia, ale także i dojścia do prawdy o życiu doktora i jego ojca, po którym odziedziczył fach. W tym wszystkim będzie się musiał odnaleźć 12-letni William James Henry.

Rick Yancey wprowadza nas w historię z perspektywy narratora - badacza zapisków po pensjonariuszu. Tym samym już na początku tworzy tajemniczy klimat, po którym następuje mroczna historia w jeszcze mroczniejszej scenerii. Przeszłość samego monstrumologa owiana jest tajemnicą. Również nie od razu dowiadujemy się, co tak naprawdę spotkało młodego Williama Henry'ego.

Rick Yancey przeciąga nas przez cmentarz, dom dla umysłowo chorych, miejsce makabrycznej zbrodni oraz cmentarne podziemie, tworząc aurę dobrego dreszczowca i makabrycznego horroru w jednym, okraszając wszystko nutką czarnego humoru. Przy tym nie oszczędza czytelnikowi szczegółów anatomicznych i fizjologicznych - zarówno ludzkich jak i tych dotyczących wyglądu potwora. W kilku momentach aż zawartość wiruje w żołądku, bo autor odrobił zadanie domowe, dokładnie zapoznając się z dziedziną medycyny, jaką jest anatomia.

To jednak nie przeszkadza, bo dzięki temu mamy historię (jak prawdziwą), która przybliża czytelnikowi zawód monstrumologa, ale także i tworzy fachową konstrukcję postaci Pellinore'a Warthropa. Choć samego doktora trudno lubić za jego dziwactwa, tak Will Henry trzyma przy książce czytelnika swoją dojrzałością i ciekawymi spostrzeżeniami na temat otaczającej go rzeczywistości.

Niestety są chwile, że "Badacz potworów" zanudza czytelnika - nie na śmierć, bo klimat powieści na to nie pozwala, ale jednak są słabe momenty. Niekiedy chodzi o pierdołowatość samego doktora, innym razem o rozciąganie w nieskończoność myśli Willa Henry'ego, który ubolewa nad swoją przeszłością, a my z nudów cierpimy razem z nim. Niektóre przemyślenia są zbyt ciężko napisane nawet jak dla dorosłego, natomiast target powieści- młodzież, pewnie uciekłaby szybciej, niż jakby zobaczyła antropofaga.

"Badacz potworów" nie cacka się z czytelnikiem. Już sama okładka wskazuje na to, że nie będzie lekko, a później jest już tylko mroczniej. To powieść, która sprawia, że inaczej popatrzymy zarówno na istotę anatomii (którą niegdyś uważano dzieło szarlatanów) i antropofagii (kanibalizmu). Bo popatrzymy nie od strony teoretycznej, a bardzo praktycznej, gdzie rządzi nauka, biologia i instynkt przetrwania.

"Badacz potworów" to początek cyklu "Monstrumolog", który zainteresował mnie nie tylko ze względu na Ricka Yanceya, ale także przede wszystkim zafascynowała mnie tematyka powieści. Znowu powieść dla młodzieży? Tak, ale znowu nie tylko, bo prawdziwość książki powoduje, że momentami i dorosły żołądek woła o pomstę do nieba!

W domu opieki umiera pensjonariusz, o którym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Siedem minut po północy Siobhan Dowd, Patrick Ness
Ocena 8,0
Siedem minut p... Siobhan Dowd, Patri...

Na półkach: , , , ,

O potworach prawdziwych i nieprawdziwych

Ta historia była dla mnie nie lada wyzwaniem. Rzadko kiedy mierzę się z książkami wywołującymi łzy i poruszającymi życiowe problemy, zwłaszcza te, które osobiście mnie dotknęły... Książka ta, mimo, że łzawa, wzbudza prawdziwe wzruszenia i daje nadzieję na uporanie się z demonami życia.

Pewnej nocy trzynastoletni Connor budzi się siedem minut po północy. Przerażony, po tym, jak wybudził się z koszmarnego snu, który regularnie miewa, odkrywa, że za oknem czai się potwór. To jednak nie potwór ze snu, a inny, bardziej prawdziwy. Potwór ten, pod postacią starego cisu, zamierza opowiedzieć Connorowi trzy historie, za co chłopak będzie musiał odwdzięczyć się czymś przerażającym - prawdą o sobie samym, której nie nigdy miał nikomu nie wyjawić.

Ciężko chora matka chłopca rozpoczęła niedawno ponownie leczenie. Mimo nadziei na wyzdrowienie mamy, świat wokół dziecka ulega pewnej zmianie. Chłopiec przechodzi pod opiekę babci, z USA przyjeżdża dawno niewidziany ojciec, a potwór - cis i potwór ze snu nie odpuszczają...

Patrick Ness podjął się nie lada zadania - napisał książkę według pomysłu Siobhan Dowd, której nie było dane jej dokończyć. Mistrzowskim piórem przelał na papier nie tylko pomysł, ale i nieocenioną wrażliwość autorki. Dzięki temu historia przeniosła nas do świata magii i nadziei, ale też i brutalności ludzkiej egzystencji.

"Siedem minut po północy" to historia krótka, która sięga do najgłębszych zakamarków wrażliwości ludzkiej duszy. Jest doskonałym przykładem na to, jak bardzo jakość jest ważniejsza od ilości. Ładunek emocjonalny w tej książkowej bombie starczyłby na kilka podobnych historii. Przepiękne wydanie, od którego nie można oderwać wzroku, na wstępie sugeruje, że to historia mroczna, ale też magiczna, piękna i nieopowiedziana.

No właśnie - nieopowiedziana i opowiedziana jednocześnie, bo nietrudno by było napisać kolejną książkę o ciężkiej chorobie. Dużo trudniej napisać, jak sobie poradzić, gdy przyjdzie potwór i jaka jest droga do nazwania po imieniu najgorszego, co wydarza się w życiu. Patrick Ness stworzył potwora przyjaznego, dzikiego, który swoimi historiami udowadnia Connorowi, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.
Zgrabnie rozegrane sprzeczki między nim a chłopcem, mimo braku wartkiej akcji jako takiej, wciągają nas i stopniowo prowadzą do rozdzierającego serce finału, który daje nam odpowiedź na pytanie - dlaczego siedem minut po północy?

"Siedem minut po północy" to pozycja rewelacyjna, która zapadnie każdemu na długo w pamięci. Moim skromny zdaniem książka nie posiada żadnych wad. Jest to wspaniała, wzruszająca i życiowa historia, która skruszy serce każdego twardziela, a przy tym, przenosząc nas do świata dziecka, uzmysławia ważność kilku zasad. Tej, że każdy ma swoje demony. Tej, że zawsze należy mieć nadzieję. Tej, że prawda pomoże walczyć z potworami...

Prócz historii, doceniam też niezanudzające czytelnika tłumaczenie całości, ale i tytuł polski, który mówi wszystko i cudownie współgra z oryginałem. Potwór wzywa... Siedem minut po północy.Tik tak...

O potworach prawdziwych i nieprawdziwych

Ta historia była dla mnie nie lada wyzwaniem. Rzadko kiedy mierzę się z książkami wywołującymi łzy i poruszającymi życiowe problemy, zwłaszcza te, które osobiście mnie dotknęły... Książka ta, mimo, że łzawa, wzbudza prawdziwe wzruszenia i daje nadzieję na uporanie się z demonami życia.

Pewnej nocy trzynastoletni Connor budzi się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Głowa pełna duchów" była dla mnie nie lada zaskoczeniem. Precyzyjna, szczegółowa, wciągająca i dająca do myślenia. Każdego, kto dotrwa do końca historii rodzinnej tragedii, będzie ona nawiedzać w myślach jeszcze przez bardzo długi czas...

Bestsellerowa pisarka postanawia spisać historię rodziny Barretów, których 15 lat temu spotkała ogromna tragedia. Ich starsza córka, wówczas 14-letnia Marjorie, powoli zaczęła popadać w obłęd. W tym wszystkim sytuacja rodzinna jest bardzo trudna - John Barret stracił rok temu pracę, a Sarah, musząc utrzymać całą rodzinę, powoli zaczyna popadać w depresję. Kiedy nie pomaga pomoc psychiatry, szukający pocieszenia w kościele John zgadza się na pomył lokalnego księdza, by przeprowadzić egzorcyzm.

Ojciec Wanderly, pod pretekstem wsparcia finansowego rodziny, która nie ma już pieniędzy na leczenie Marjorie, proponuje ściągnięcie do domu ekipy programu telewizyjnego "Opętanie". Wkrótce rodzinne piekło zamienia się w show.

Świadkiem wszystkich wydarzeń była wówczas 8-letnia Merry, młodsza córka Johna i Sary, która po latach decyduje się na opowiedzenie o rodzinnym dramacie i sekretach, które do tej pory nie ujrzały światła dziennego.


Chyba jak wszyscy czytelnicy, którzy sięgnęli po "Głowę pełną duchów", spodziewałam się horroru w stylu "Egzorcysty", a okazała się to być trzymająca w napięciu historia na wzór Stephena Kinga, ale - jak dla mnie - bardziej przyziemna. Paul Tremblay perfekcyjnie manewruje fabułą do tego stopnia, że do samego końca czytelnik nie wie, co naprawdę dolega Marjorie. Niby rodzina ma do czynienia z chorobą psychiczną, ale są takie momenty, że faktycznie zastanawiamy się, czy w Marjorie nie wstąpił demon, co daje nam doskonałą namiastkę horroru.

Głównym wątkiem jest tutaj jednak równie dobrze przedstawiony rodzinny dramat, spowodowany chorobą, która tak naprawdę dotknęła wszystkich jej członków. Pojawia się motyw ojca rodziny popadającego na skraj fanatyzmu religijnego. Tym autor doprowadza czytelnika na skraj wątpliwości co do winnego całej sytuacji.

Sam wątek ludzkiej manipulacji jest wielopoziomowy. Czy Marjorie ma na pewno duchy w głowie? Czy ojciec nie szuka rozgłosu? Czy uczciwy ksiądz chciałby, aby filmowano egzorcyzm? Do czego posunie się ekipa telewizyjna, by nie stracić oglądalności programu? Czy przedstawiona sytuacja to manipulacja i czyja? Przede wszystkim autora, który, budując napięcie, sprytnie manipuluje naszym wyobrażeniem o bohaterach historii. Stawiamy sobie liczne pytania, a odpowiedzi przychodzą dopiero na koniec.

Jeśli chodzi o postacie powieści - są one tajemnicze, dopiero stopniowo odkrywamy motywy ich działania. Małżeństwo się rozpada. Relacja dwóch sióstr balansuje między normalnością a horrorem. Marjorie niszczy siebie i wszystkich dookoła. Mała Merry, nie znajdując oparcia w rodzinie, zaprzyjaźnia się członkiem ekipy- z jakim skutkiem? Bohaterowie mają różne motywy i są skomplikowani, dlatego też budzą mieszane uczucia - trudno tu kogoś lubić czy nie lubić.

Sam finał całej historii przeraża, budzi litość i ściska mocno za serce. Jest dużym zaskoczeniem i odpowiedzią na to, co tak naprawdę spotkało Barretów.

"Głowa pełna duchów" momentami wywoływała u mnie mały kryzys czytelniczy. Każdy rozdział poprzedza dokładna analiza zaplecza programu telewizyjnego. Potem następuje krótki wstęp, gdy Merry wita się z dziennikarką, przeprowadzają grzecznościowe rozmowy o pogodzie, mieszkaniu i takich tam... Te wątki dają nam nieco odskoczni, wprowadzają nieco przyziemnej logiki do całej historii, budują klimat normalności, ujawniają manipulację programów TV. Niestety jak dla mnie te wątki momentami były za długie i za nudne, a główny wątek odchodził nam bok.

Podsumowując, "Głowa pełna duchów" to naprawdę dobry horror, thriller i dramat w jednej książce. To pełna grozy, napięcia i ludzkiej niemocy historia rozpadu rodziny, opowiadająca także o kruchości relacji międzyludzkich. To wszystko podsycone nieludzką manipulacją, przedstawione z perspektywy dziecka, które przetrwało, by powiedzieć prawdę. Polecam każdemu, kto uwielbia atmosferę tajemniczości i nie boi się zagłębić w najmroczniejsze zakamarki ludzkiego umysłu.

"Głowa pełna duchów" była dla mnie nie lada zaskoczeniem. Precyzyjna, szczegółowa, wciągająca i dająca do myślenia. Każdego, kto dotrwa do końca historii rodzinnej tragedii, będzie ona nawiedzać w myślach jeszcze przez bardzo długi czas...

Bestsellerowa pisarka postanawia spisać historię rodziny Barretów, których 15 lat temu spotkała ogromna tragedia. Ich starsza córka,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Ostatnia gwiazda" kończy przygodę czytelnika z serią "Piąta Fala". Tom III jest nasycony świetną akcją, emocjami, ale pozostawił ogromny niedosyt, a sam finał - lekkie rozczarowanie i to z wielu powodów. Książka dostarczyła wiele przemyśleń i uwag.

Cassie i przyjaciołom pozostały cztery dni do końca świata - wówczas statek matka spuści bomby i zrówna z ziemią wszystkie duże miasta. Ben za wszelką cenę chce odnaleźć Ringer i Filiżankę. Niedługo Marika się jednak odnajduje, ale ma swoje ukryte zamiary. Wkrótce podczas kolejnego ataku Evan, chcąc uratować Cassie i resztę, trafia do niewoli Voscha. Ringer i Cassiopeia postanawiają dostać się bazy i zlikwidować tych, którzy chcą doprowadzić do zagłady ludzkości.

"Ostatnia gwiazda" różni się od poprzednich tomów. Bardzo mi się spodobało "rozdzielenie" Evana od Uciszacza, Bena od wracającego do życia Zombiego i Cassie od dojrzałej Cassiopei, aby pokazać różne przemyślenia i perspektywy. Spojrzenie na świat oczami małego Sama i jego przemiana po obozie sprawiają, że w sercu czytelnika robi się tak wielka dziura, że mogłaby przejechać przez nią ciężarówka.

Jak napisałam na wstępie, Rick Yancey dostarczył czytelnikowi ogrom akcji i emocji. Książkę czyta się jednym tchem, niekiedy kartkując pewne przemyślenia. Nie dlatego, że są nudne, ale dlatego, że poziom emocji sięga zenitu, by wreszcie dotrzeć do finału. Fajnie, że wszystkie wydarzenia przedstawiono z wielu perspektyw. W tym punkcie wydaje mi się, że aby zaspokoić apetyt czytelnika, autor mógł napisać chociaż ze dwa małe rozdziały z perspektywy Voscha, abyśmy mogli jeszcze lepiej zrozumieć, co się działo w jego chorej głowie.

W recenzji "Bezkresnego Morza" napisałam, że cenię autora za umiejętność uśmiercania bohaterów. Finał książki uważam za odważne posunięcie, jednak po cichutku fragment mojej romantycznej duszy liczył na szczęśliwe zakończenie. Wydawało się także, że ci co mieli już umrzeć wielokrotnie - umrą, ale w końcu niczym zombie wrócili do życia i tutaj mamy ogromny element zaskoczenia. Jednak najważniejsza osoba miała żyć i nie przeżyła, ale czy na pewno?

Tutaj zaczyna się mój wielopunktowy niedosyt.

Po pierwsze, Cassie lecąc na statek matkę "jako Cassiopeia" dostarczyła wielu wzruszeń na temat miłości do różnych ludzi i bycia kimś dla nich, ale jak dla mnie jednocześnie wydawała się już znudzona tym, co autor dla niej stworzył.

Po drugie, liczyłam jednak na to, że bohaterka po dotarciu na statek matkę zwiedzi go, nawiąże jakikolwiek kontakt za pomocą kosmicznej technologii, dowie się dlaczego i po co (i może jednak przeżyje?), a tu koniec. Po prostu.

Po trzecie, autor tak makabrycznie spłycił wspomnianą w "po drugie" kwestię obcych, że z tej książki finalnie wyszła wojna dzieci z dziećmi plus jeden psychol. Tutaj liczyłam na okopy, czołgi, bomby, nawrócenie się żołnierzy Piątej Fali, w najgorszym razie, żeby to wszystko okazało się wymysłem chorej psychicznie nastolatki... A tu nic.

Po czwarte finał. Jak dla mnie Cassie - miła, urocza, niezdarna, Evan, który stracił swoją jętkę oraz Ben, Sammy, Ringer i malutka Cassiopeia zasłużyli na lepsze zakończenie - bardziej rozbudowane. Dłuższy epilog, opowiadanie lub - tu się pokuszę - kontynuację serii? Bo przecież świat trwa, a wróg jeszcze nie został tak do końca wyeliminowany.

Jak dla mnie ta historia po prostu się nie skończyła.

"Ostatnia gwiazda" jest jak dla mnie, drugim po pierwszym, najlepszym tomem serii z pięknym, wymownym tytułem. Warto po niego sięgnąć, by zobaczyć przemianę bohaterów i doświadczyć ich dramatów. Jeśli dotrwaliście do tego zdania to i już i tak wiecie, jak historia się kończy, ale (będę przy tym trwać) czy to na pewno koniec?

Cała seria jest jak dla mnie arcyświetna i trudno przypiąć jej łatkę książki wyłącznie dla młodzieży. Zawiera ogrom dojrzałych, wzruszających, niekiedy wyciskających łzy z oczu przemyśleń, których zawarto tyle, że można by ulubionym obdzielić wielu czytelników z osobna. Rick Yancey pisze odważnie, nie boi się drastycznych posunięć, a w dodatku dostarczył alternatywny pomysł na inwazję z kosmosu. Będę tęsknić za Piątą Falą i na długo zapadnie mi w pamięci i w sercu.

Bo najważniejsza wojna trwa we wnętrzu...

"Ostatnia gwiazda" kończy przygodę czytelnika z serią "Piąta Fala". Tom III jest nasycony świetną akcją, emocjami, ale pozostawił ogromny niedosyt, a sam finał - lekkie rozczarowanie i to z wielu powodów. Książka dostarczyła wiele przemyśleń i uwag.

Cassie i przyjaciołom pozostały cztery dni do końca świata - wówczas statek matka spuści bomby i zrówna z ziemią wszystkie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Bezkresne morze" na samym początku bardzo płytko skojarzyło mi się z tym, że akcja II tomu serii będzie się toczyć nad wielką wodą. Książka pokazała jak bardzo się pomyliłam. Ta powieść chwyta za serce bezkresem emocji i rozmyślań, które zawarto w każdym zdaniu.

Cassie dzięki pomocy Bena i innych osób z obozu Przystań odbiła Sammy'ego, który teraz cierpi po śmierci taty. Ben jest ciężko ranny i niedaleko mu do bycia "dorotką". Los Evana pozostaje niepewny i dlatego wszyscy czekają na niego w opuszczonym hotelu. Atmosfera oczekiwania staje się coraz bardziej napięta i wzmagają się kłótnie o prawdziwe intencje chłopaka. Finalnie przyjaciele rozdzielają, co ma fatalne skutki. Ringer i Filiżanka wpadają w ręce Voscha, który ma swoje zamiary w stosunku do nastolatki.

Tymczasem ranny Evan spotyka na swej drodze Grace - dawną znajomą, "taką samą jak on", która kiedyś w uśpieniu czekała na sygnał do wykonania misji. Tymczasem w teren ruszają żołnierze Piątej Fali.


"Bezkresne morze" jest tomem zdecydowanie innym niż "Piąta Fala". Jest tu mniej akcji, a bohaterowie nieco utknęli w miejscu. Rick Yancey trochę (ale tylko trochę) więcej skupił się na Evanie i jego próbie odnalezienia Cassie, przez co niestety została trochę odsunięta na bok, a muszę przyznać, że lubiłam jej urocze przemyślenia i spojrzenie na swoje gapowate nastoletnie zachowania. Ben i Sammy od narracji zostali odsunięci całkowicie.

W tym tomie przeważa narracja Ringer. Dużo dowiadujemy się o przeszłości dziewczyny, jej rodzinie i powodach jej podejścia do życia. Podoba mi się konstrukcja działań Voscha w celu złamania dziewczyny i przeciągnięcia jej na drugą stronę barykady. Wracamy tutaj do przemyśleń z tomu I, że najważniejsza nie jest wojna ta na zewnątrz, ale ta, która się toczy w ludzkim sercu. Dialogi tych dwóch postaci są tak skonstruowane i porąbane, że najpierw człowiek głupieje, by finalnie zrozumieć o co tak naprawdę chodzi.

Doceniam u autora, że potrafi zabić swoich bohaterów, a przy tym, żeby czytelnik się nie nudził, wprowadza nowych. Grace nadała nieco świeżości przeszłości Evana oraz grozi skomplikowaniu jego relacji z Cassie. Inny bohater - Brzytwa, sprawił, że Ringer ma wreszcie ludzką twarz, a ona nawet daje się lubić.

Już się przyzwyczaiłam, że tomy numer dwa różnych serii niekoniecznie zachwycają. "Bezkresne morze" zachwyca, ale niestety są momenty kryzysowego kartkowania książki. Czyta się jednym tchem, ale bardzo dużo tu zabrakło.
Zabrakło jakiejkolwiek informacji o ludzkich niedobitkach grasujących gdzie niegdzie po Stanach Zjednoczonych i reszcie krajobrazu po apokalipsie.

Autor praktycznie też nieco zapomniał o wątku miłosnym, którego seria ma dotyczyć, a do tego skomplikował uczucia Cassie do Evana. Dziewczyna niby tęskni, ale wcale się nie cieszy, gdy widzi ukochanego, choć mocno wierzy, ze jest "tym dobrym" i dlatego trudno ją zrozumieć.

Bardzo spłycono udział Bena w całej historii, patrzymy na niego tylko z boku i moim zdaniem brakuje nieco chociaż kawałka rozdziału z przemyśleniami przyszłej "dorotki" z jego perspektywy. To samo dotyczy Sammy'ego, który tutaj pełni głównie rolę ciepiącego, pięcioletniego dodatku do reszty ekipy.

Niestety, Rick Yancey postanowił też odwlec nieco w czasie zarówno apokalipsę, jak i próbę jej powstrzymania. Zimowa stagnacja dopadła nie tylko bohaterów, ale też i pomysły autora.

Nie zniechęcam jednak do lektury i jej kontynuacji. Warto sięgnąć po "Bezkresne morze" chociażby dla Ringer, Brzytwy i Voscha. Ponadto, wychodzi na jaw ciekawa prawda na temat Przybyszów i znów okazuje się, że coś nie jest takie, jak myśleliśmy. Liczne wątki i ciekawe przemyślenia także wyjaśniają nam tytuł, który zmusza do pewnych refleksji nad życiem.

"Bezkresne morze" na samym początku bardzo płytko skojarzyło mi się z tym, że akcja II tomu serii będzie się toczyć nad wielką wodą. Książka pokazała jak bardzo się pomyliłam. Ta powieść chwyta za serce bezkresem emocji i rozmyślań, które zawarto w każdym zdaniu.

Cassie dzięki pomocy Bena i innych osób z obozu Przystań odbiła Sammy'ego, który teraz cierpi po śmierci taty....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"Piąta Fala" to tytuł, do którego podchodziłam sceptycznie. Mimo dobrych rzeczy, które czytałam o serii, nieszczególnie przekonywała mnie kolejna inwazja obcych na naszą planetę. Okazało się, że ta pozycja to nie tylko science fiction, ale też kawał dobrej psychologii, sporo ludzkiej tragedii i duża dawka zaskoczenia, bo nie wszystko okazuje się być takie, jak się wydaje.

Nad Ziemią zawisł statek z obcej planety. Mimo próby nawiązania kontaktu, przez 10 dni Przybysze milczeli i nie wykonali żadnego ruchu. Później skończył się świat.
Pierwsza fala przyniosła ciemność, bo obcy odcięli ludzi od prądu oraz możliwości korzystania ze wszelkich urządzeń i środków transportu.
Druga fala – katastrofa naturalna, odcięła ludziom drogę ucieczki i zniszczyła to, co mieli.
Trzecia fala – zaraza, przyniosła śmierć prawie całej ludzkiej populacji.
Na świecie pozostało już tylko dwa procent ludzkości, która walczy o przetrwanie.
Czwarta fala sprawiła, że nie ma już pewności, kto naprawdę pozostał człowiekiem.
Cassie Sullivan i Ben Parish niedługo przekonają się, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda i trzeba będzie zdecydować kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Nadciąga piąta fala, która ma doprowadzić do całkowitej zagłady ludzkości.

"Piąta Fala" to studium psychologiczne młodych ludzi, rozdartych wewnętrznie przez to, co się stało na świecie. Historia przyspieszonego dorastania złamie serce niejednego czytelnika. Konstrukcja powieści i narracja pamiętnikarska sprawiają, że wszystkie emocje, wątpliwości i tragedie odczuwa się razem z jej bohaterami. Powieść zawiera też adekwatną do sytuacji dawkę humoru, która wywoła na niejednej twarzy uśmiech, a wątek miłosny da nieco odskoczni od ciągłej walki o przetrwanie.

Nie mogę nie wspomnieć o sporej ilości akcji, jaką zawiera ta powieść. Rick Yancey dał nam trzy perspektywy sytuacji – Cassie, jej brata Sammy’ego (choć krótko) i Bena. Dzięki temu jesteśmy świadkami różnych wydarzeń dziejących się (prawie) równocześnie i czujemy się nieco jakbyśmy oglądali film. Do tego w kluczowych momentach wszystko dzieje się bardzo dynamicznie, ale powieść jest logiczna i bardzo dokładnie przemyślana. Spodobała mi się także koncepcja, że Przybysze od dawna byli wśród nas i teraz nadszedł czas wykonania przydzielonych zadań.

"Piąta Fala" jest nieco przewidywalna, bo już niedługo po rozpoczęciu lektury można się szybko domyślić różnych spisków i niejasności, ale sama koncepcja obozu Przystań dostarcza na chwilę nieco wątpliwości, bo tu raczej skupiamy się problematyce łamania dziecięcej psychiki. Sami bohaterowie są też dobrze skonstruowani – może momentami nieco denerwują, ale i tak pozostają przyjemni w odbiorze jako młodzi dorośli, którzy muszą troszczyć się nie tylko o siebie.

Co mi się niezbyt podoba - jakby życie mało dowaliło wszystkim w tej rzeczywistości, to jeszcze trójka bohaterów została przez autora uwikłana w trójkąt miłosny (albo i czworokąt, zależy jak chcemy odbierać relację Ben-Ringer), co już chyba staje się w dystopijnych powieściach młodzieżowych obowiązkowe. Na szczęście Rick Yancey nie zamęcza tym tematem i to jest duży plus w tym minusie.

Jeśli chodzi o poziom akcji i dawkę emocji, ta lektura jest jedną z najlepszych, jakie mogłam ostatnio przeczytać. Jest to powieść młodzieżowa, napisana lekkim i przyjemnym dla umysłu językiem, bardzo wciągająca z ciekawym pomysłem innym, niż wszystkie teorie o zielonych ludzikach, które tu zostały nieco zburzone.

"Piąta Fala" to tytuł, do którego podchodziłam sceptycznie. Mimo dobrych rzeczy, które czytałam o serii, nieszczególnie przekonywała mnie kolejna inwazja obcych na naszą planetę. Okazało się, że ta pozycja to nie tylko science fiction, ale też kawał dobrej psychologii, sporo ludzkiej tragedii i duża dawka zaskoczenia, bo nie wszystko okazuje się być takie, jak się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki The Night Eternal Chuck Hogan, Guillermo del Toro
Ocena 7,0
The Night Eternal Chuck Hogan, Guille...

Na półkach: , , , ,

"The Night Eternal" to ostatni tom serii "Wirus". Choć trudny w odbiorze, i tak dostarczył mnóstwo emocji.

Minęły dwa lata od czasu śmierci Abrahama Setrakiana. Świat spowił mrok, dzięki któremu wampiry już nie muszą się bać światła dziennego. Jedyną (podobno) nieopanowaną przez wampiry częścią świata pozostaje Wielka Brytania, która zburzyła kanał łączący ją z Europą. Ephraim Goodweather nieustannie żyje w nadziei, że Zack żyje i że nie został przemieniony. Fet stara się odkryć tajemnice Occido Lumen, które pomogą zabić Mistrza. Nora, uciekając wraz z niedołężną matką przed wampirami trafia do obozu, gdzie ludzie hodowani są potrzeby produkcji krwi. Tymczasem Mistrz powoli zaczyna realizować swój plan przejęcia ciała Zacka, który przekonany, że jego ojciec nie żyje i nigdy nie podjął próby odnalezienia go, staje się oddanym sługą wampira.


"The Night Eternal" to finał, na który czekałam z niecierpliwością. Jest on taki jakiego można spodziewać się zarówno po książce, jak i po serialu - kiedyś nazwałam to happy endem bez happy endu. Jednak droga do tego finału moim zdaniem była ciężka. Tom trzeci "Wirusa" niestety dopadła tendencja, którą można było już zauważyć w tomie drugim - trochę mało akcji, niby coś się dzieje, ale czujemy, że stoimy w miejscu. Autorzy skaczą po wątkach i w którymś momencie człowiek po prostu gubi się.

Spodziewałam się bardziej dynamicznych zwrotów akcji, np. gdy Nora trafiła do obozu hodowli ludzi czy też ostatecznej walki z Mistrzem. Jednak wszystko autorzy za bardzo rozciągnęli w czasie, skupiając się na rozterkach wewnętrznych bohaterów, które wcale nie dostarczyły ciekawych wątków psychologicznych.

Jest jednak kilka naprawdę pozytywnych aspektów "The Night Eternal". Po pierwsze podobało mi się, że sprawy miłosne głównych bohaterów się zagmatwały, co nadało wielu wątkom nieco świeżości. Po drugie, bardzo ciekawie wplątano wątki pochodzenia Mistrza i pana Quinlana, a to wszystko w nawiązaniu do Biblii, z elementem rysu historycznego i przy tym krótko i na temat. Po trzecie, autorzy świetnie opracowali koncepcję obozów "hodowli" ludzi w nawiązaniu do niemieckich obozów koncentracyjnych z czasów II Wojny Światowej. Po czwarte, świetnie zarysowano postać cierpiącego na tzw. Syndrom Sztokholmski Zacka, który nie podejmuje z Mistrzem żadnej walki, mimo krytycznego spojrzenia na swoją matkę wierną wampirowi. Po piąte - zawarto świetne wytłumaczenie obsesji Mistrza w stosunku do Epha i Zacka. Po szóste wreszcie sam finał - naprawdę dramatyczny dla losów ojca i syna, którzy wreszcie się odnaleźli.

"The Night Eternal" jest książką dobrą, ale nie zachwycającą. Byłaby lepsza, gdyby miała ze 100 stron mniej, a wątki i rozterki wewnętrzne bohaterów były bardziej zwięzłe, skoro znaleźli się w sytuacji, w której trzeba szybko działać. Z drugiej jednak strony Chuck Hogan i Guillermo del Toro stworzyli ciekawy obraz świata po apokalipsie, na którego ocalenie zawsze jest nadzieja dzięki grupie silnych ludzi.

"The Night Eternal" to ostatni tom serii "Wirus". Choć trudny w odbiorze, i tak dostarczył mnóstwo emocji.

Minęły dwa lata od czasu śmierci Abrahama Setrakiana. Świat spowił mrok, dzięki któremu wampiry już nie muszą się bać światła dziennego. Jedyną (podobno) nieopanowaną przez wampiry częścią świata pozostaje Wielka Brytania, która zburzyła kanał łączący ją z Europą....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Kod Gorączki" jest tomem innym od pozostałych w całej serii. Moim zdaniem najbardziej łamie serce. Bo zanim bohaterowie serii stali się dzielnymi Streferami, byli dziećmi, które miały (nie) szczęście(?) przeżyć i stać się narzędziami w rękach okrutnej organizacji.

Stephen, gdy był małym chłopcem, został zabrany od matki do siedziby DRESZCZu. Oni nadali mu imię Thomas. Codziennie poddawano go cierpieniom, badaniom, a wyniki skrzętnie analizowano. Później nadeszły lepsze dni, które ograniczały się do badań i pobierania lekcji, jak w normalnej szkole. Wkrótce Thomas dowiaduje się, że nie jest sam. W sąsiednim pokoju mieszka Teresa, która tak jak on, traktowana jest przez DRESZCZ szczególnie.

Odkrywają, że w innej części budynku mieszkają też inni chłopcy – Albi, Newt i Minho, z którymi mocno się zaprzyjaźniają. Wkrótce jednak nadchodzi moment, gdy Thomas i Teresa muszą zbudować Labirynt, aby DRESZCZ mógł zacząć mapować ludzką Strefę Zagłady i wynaleźć lek na Pożogę. Wierząc w cel całego przedsięwzięcia, przyjdzie im zapłacić bardzo wysoką cenę poprzez poświęcenie najbliższych im osób.

"Kod Gorączki" dał mi odpowiedź na większość pytań. W porównaniu do "Rozkazu Zagłady", tego prequelu nie da się przeczytać przed tomami 1-3, bo AŻ tyle wyjaśnia i wówczas cała seria już nie byłaby owiana taką atmosferą tajemnicy. Fajnie było wrócić do przeszłości i poznać cały mechanizm działania DRESZCZU i pierwotny zamysł Labiryntu.

Spodobało mi się, że James Dashner nieco wrócił do przeszłości Newta, który był jedną z kluczowych postaci serii. W tomie 5. powracają też inni bohaterowie – Aris, Sonya, Brenda, Jorge, Kanclerz Paige i przede wszystkim Chuck. Jego postać jest bardzo pozytywnym akcentem zarówno dla Teresy i Thomasa, jak i samego czytelnika. Pozostając w temacie przeszłości postaci dodam tylko jedną rzecz. "Kod Gorączki" jest w kontynuacją tomu 4. nie tylko ze względu na całokształt zdarzeń, ale też dlatego, że powraca znana nam z tamtej historii bohaterka – Deedee. Jej ujawnienie się powoduje mały opad szczęki i łzy z powodu tego, jak później się potoczyły jej losy.

Choć pod względem akcji "Kod Gorączki" nie jest najlepszy w porównaniu do reszty części serii, czyta się go jednym tchem, bo tu zachwyca cały zamysł intrygi. James Dashner jak zwykle wyciska z czytelnika cały wachlarz emocji, od uśmiechu, przez szok, frustrację, nadzieję, aż po smutek i to taki dobitny, że powieść na pewno nie da długo o sobie zapomnieć. Jest to historia wspaniała, logiczna, w pełni przemyślana w każdym szczególe – po prostu mistrzostwo. Czytając strona za stroną miałam nadzieję na jakieś bardziej pozytywne zaplecze całego zamysłu Labiryntu. DRESZCZ jednak okazał się być jeszcze bardziej bezlitosny, niż się wydawało w tomach 1-3. James Dashner pozostaje niezawodny ze swoimi rozwiązaniami pod każdym względem.

"Kod Gorączki" polecam całym, nieco zalanym smutkiem sercem. Jest to przede wszystkim historia dzieci, którym odebrano przeszłość i dano niewdzięczną przyszłość w świecie zniszczonym nie tylko z powodu matki natury, ale też i ludzkiej głupoty. James Dashner pokazuje nie tylko jak się może skończyć zabawa w Boga, ale też że ma ona swoje konsekwencje dla zwykłych ludzkich spraw, takich jak miłość i przyjaźń, które nie zawsze mogą współistnieć z koniecznością przetrwania.

"Kod Gorączki" jest tomem innym od pozostałych w całej serii. Moim zdaniem najbardziej łamie serce. Bo zanim bohaterowie serii stali się dzielnymi Streferami, byli dziećmi, które miały (nie) szczęście(?) przeżyć i stać się narzędziami w rękach okrutnej organizacji.

Stephen, gdy był małym chłopcem, został zabrany od matki do siedziby DRESZCZu. Oni nadali mu imię Thomas....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ten tom to nie tylko koniec, ale także i początek… Początek czegoś, czego pewnie nie przyjdzie nam już poznać, ale finałowa przygoda z Narnią warta jest każdej minuty spędzonej nad książką.

Małpa o imieniu Krętacz i niemądry osiołek Łamigłówek znajdują skórę lwa. Znalezisko poddaje Krętaczowi pomysł przebrania towarzysza za fałszywego Aslana i manipulowanie w ten sposób wszystkimi mówiącymi zwierzętami. W „Lwa”, który pojawił się w Narnii nie wierzy jej władca, król Tirian i postanawia on zdemaskować oszustów. Przyjdzie mu jednak stoczyć walkę o śmierć i życie, ponieważ Krętacz w spisek zaangażował wrogów krainy. Tymczasem, gdy w naszym świecie dochodzi do katastrofy kolejowej, do Narnii przybywa wsparcie w postaci dawnych bohaterów…

"Ostatnia bitwa" jest zdecydowanie najbardziej dojrzałym tomem z całej serii. Jest to opowieść krwawa, trudna, silnie poruszająca także aspekty religijne. Dostarcza ona tyle emocji, co wcześniejsze sześć tomów razem wziętych. Musimy przebrnąć przez momenty radości, smutku, łez szczęścia i nieszczęścia. Z jednej strony jest to historia smutna ze względu na los lubianych przez nas bohaterów, z drugiej zaś jednak C. S. Lewis daje namiastkę happy endu takiego na 99%, bo czytelnik do samego końca liczy na to, że sprawy potoczyły się inaczej.

Autor niby zamyka historię, ale jednocześnie pozostawia otwartą. Zostaje pewien niedosyt i nadzieja, że ktoś kiedyś napisze kontynuację tej historii, tym bardziej, że dobrą podstawą byłaby kontynuacja losów jedynej osóbki, która nie trafiła do Narnii… Mogę sobie fantazjować, natomiast uważam, że mimo wszystko zamknięcie serii jest piękne i mistrzowskie, takie, na jakie zasłużyli zarówno znani i lubiani bohaterowie, jak i sam czytelnik.

Panu Lewisowi należą się oklaski za to, że w trudnych powojennych czasach potrafił dostarczyć ludziom bajkę, baśń i fantasy w jednym, w narracji mądrego dziadka, który bierze wnuka na kolana i opowiada historię, której był świadkiem.

Ten tom to nie tylko koniec, ale także i początek… Początek czegoś, czego pewnie nie przyjdzie nam już poznać, ale finałowa przygoda z Narnią warta jest każdej minuty spędzonej nad książką.

Małpa o imieniu Krętacz i niemądry osiołek Łamigłówek znajdują skórę lwa. Znalezisko poddaje Krętaczowi pomysł przebrania towarzysza za fałszywego Aslana i manipulowanie w ten sposób...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ten tom daje czytelnikowi odpowiedzi na liczne pytania – jak powstała Narnia? Skąd się wzięła w Narnii Czarownica i dlaczego nie nienawidziła Aslana? Jak powstała słynna stara szafa? Skąd się wzięła Latarnia na Latarnianym Pustkowiu? Dlaczego stary profesor nie był zaskoczony, gdy Łucja mu powiedziała, co znalazła po drugiej stronie szafy? Kto był pierwszym królem krainy? Zanim pozna się koniec historii, wypadałoby poznać także i jej początek.

Pola i Digory przez przypadek odkrywają, że stary wuj Andrzej para się czarami. Za pomocą magicznych obrączek dzieci przenoszą się do Innego Świata i na skutek splotu różnych wydarzeń sprowadzają do Londynu Czarownicę Jadis. Próbując naprawić całe czarodziejskie zamieszanie, stają się świadkami stworzenia Narnii wraz z jej niezwykłościami. Jeśli Digory, na polecenie Aslana, wyjdzie zwycięsko z próby naprawienia swoich błędów, zostaną zapoczątkowane dzieje krainy.

"Siostrzeniec Czarodzieja" ma swój specyficzny klimat, ponieważ przenosimy się do Londynu (prawdopodobnie) z początku XX wieku. Inne Światy są zarysowane, ale szybko wracamy „na Ziemię”. Narnii jest tutaj mało, ponieważ ma dopiero zostać stworzona. Bohaterowie są ciekawi, fabuła dynamiczna, a czytelnik się nie nudzi.

Powiem uczciwie – nie jest to najlepsza ze wszystkich części "Opowieści z Narnii". Wydaje mi się, że jakbym zaczęła całą historię do tego własnie tomu, czyli zgodnie z chronologią wydarzeń, miałabym nieco inne spojrzenie. A tak, jesteśmy już jako czytelnicy po bardzo emocjonujących wydarzeniach z udziałem licznych bohaterów i następuje, moim zdaniem, nagły opad emocji. Autor dopiero wprowadza czytelnika w Narnię, a ponieważ prawie jej tu nie ma, nie ma też tej magii, którą się czuje podczas czytania wcześniejszych części.

Lecz "Siostrzeniec Czarodzieja" dostarcza nam nieco innego magii – magii stworzenia i początku czegoś pięknego i fascynującego, która budzi w czytelniku skojarzenia z Biblią. Jest to także opowieść o sile miłości dziecka do matki, a także o walce z samym sobą i sile, jaką daje miłość, by osiągnąć cel. Tom VI czyta się dobrze, także nawet jeśli historia nie przypadnie komuś w 100% do gustu, jest warta tego, by sięgnąć po odpowiedzi na pytania, wypisane przeze mnie na początku tej recenzji. A kiedy już poznało się początek, należy poznać i koniec…

Ten tom daje czytelnikowi odpowiedzi na liczne pytania – jak powstała Narnia? Skąd się wzięła w Narnii Czarownica i dlaczego nie nienawidziła Aslana? Jak powstała słynna stara szafa? Skąd się wzięła Latarnia na Latarnianym Pustkowiu? Dlaczego stary profesor nie był zaskoczony, gdy Łucja mu powiedziała, co znalazła po drugiej stronie szafy? Kto był pierwszym królem krainy?...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wiedząc, że cofam się do czasów panowania rodzeństwa Pevensie na tronie Ker-Paravelu, liczyłam na spotkanie z czwórką dawnych głównych bohaterów. Otrzymałam nie tylko to, na co liczyłam, ale także miły dodatek – powrót magii Narnii, którą pokochaliśmy na samym początku.

Szasta jest synem ubogiego rybaka. Pewnego dnia w domu zjawia się Tarkaan, który chce odkupić chłopca. Od mówiącego konia Tarkaana o imieniu Bri Szasta dowiaduje się, że że mężczyzna nie ma dobrych zamiarów w stosunku do niego. Bri opowiada mu o Narnii, krainie, z której porwano go jako źrebaka. Obaj postanawiają uciec.

Podczas ucieczki na Północ spotykają księżniczkę Arawis, która uciekła z domu przed swoim małżeńskim przeznaczeniem. Wraz z jej mówiącą klaczą Hwin cała czwórka decyduje się podążać do Narnii. Całą drogę prześladuje ich tajemniczy lew...

"Koń i jego Chłopiec" to wspaniała, utrzymana w egzotycznym klimacie podróż ku własnemu przeznaczeniu. W moim przekonaniu dojrzalsza, niż poprzednie opowieści, bardziej podchodząca pod powieść młodzieżową, niż dla dzieci.

Jak wspomniałam na początku, spotykamy ponownie Piotra, Zuzannę, Edmunda i Łucję Pevensie, którzy są już dorośli i rządzą Narnią. Mimo starań autora, by przyzwyczaić czytelnika do nowych bohaterów, to jednak cały czas ta czwórka sprawia, że czujemy się dobrze z powieścią. W porównaniu do bohaterów poprzedniego tomu, Szasta i Arawis dają się lubić - w moim przekonaniu.

Ta powieść niesie ze sobą mnóstwo tajemnic. Do samego końca zastanawiamy się, kim tak naprawdę jest Szasta i jakie były jego losy, nim trafił pod dach starego rybaka. Jest tu mnóstwo zwrotów akcji, może trochę mniej magii, nieco podtekstów rasowych, a i bez lwa oczywiście się nie obeszło.

Tom "Koń i jego Chłopiec" po prostu trzeba przeczytać. Jak już się zaczęło przygodę z całą historią, to nie można jej zakończyć w tym momencie, bo jeszcze pozostało wiele do przeczytania.

Wiedząc, że cofam się do czasów panowania rodzeństwa Pevensie na tronie Ker-Paravelu, liczyłam na spotkanie z czwórką dawnych głównych bohaterów. Otrzymałam nie tylko to, na co liczyłam, ale także miły dodatek – powrót magii Narnii, którą pokochaliśmy na samym początku.

Szasta jest synem ubogiego rybaka. Pewnego dnia w domu zjawia się Tarkaan, który chce odkupić chłopca....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tę przygodę w Narnii trzeba przeżyć bez rodzeństwa Pevensie. Jak się okazuje, nie taki diabeł straszny, bo zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić z Eustachym, który nieco rekompensuje brak dawnych, głównych bohaterów.

Eustachy, kuzyn rodzeństwa Pevensie i jego szkolna koleżanka, Julia Pole, podczas ciężkiego dnia w Szkole Eksperymentalnej zostają przeniesieni do Narnii. Aslan ma dla nich misję – muszą odnaleźć zaginionego królewicza Rilliana, syna króla Kaspiana. Ich sukces zależy od znalezienia czterech magicznych znaków, które Aslan każe zapamiętać Julii i także od tego, czy będą w stanie pokonać swoje własne lęki.

Wraz ze swoim towarzyszem, niezwykłym Błotosmętkiem, wyruszają ku miastu olbrzymów, gdzie czeka na nich wiele niebezpieczeństw i pułapek, zastawionych przez podstępną Czarownicę.

Jak wspomniałam na początku, miałam pewne opory by sięgnąć po "Srebrne krzesło". Już w poprzednim tomie brakowało mi części rodzeństwa Pevensie, a teraz trzeba było się z nimi pożegnać całkowicie. Jak się okazało, moje obawy były całkowicie nieuzasadnione. Nowi bohaterowie nadali powieści nowy wymiar przygód i emocji. Poznajemy też nieznane zakątki Narnii oraz powraca postać Czarownicy – czy ma ona coś wspólnego z niedobrą panią z tomu I?

Choć historia może jest nieco mniej porywająca niż poprzednie, jest równie wciągająca – kartki same fruwają między palcami, zwłaszcza, gdy wraz z bohaterami trafiamy do mrocznego podziemia, spowitego mgłą i ciemnością.

Niestety, tutaj nieco pryska czar Narnii, do którego nas przyzwyczajono w poprzednich częściach. Jest ciekawie, ale jednak i inaczej, a to „inaczej” chyba jednak nie przekonuje mnie do końca. Kolejna moja uwaga jest taka, że Eustachy i Julia nie budzą jakoś sympatii. Choć Eustachy już nie jest nadętym bufonem i przez to starałam się go polubić, a Julia przechodzi metamorfozę ze szkolnego kozła ofiarnego w odważną dziewczynę, to mimo powiewu świeżości, jaki nadają historii, raczej z perspektywy czytelnika traktuje się ich obojętnie.

Nie zamierzam krzyczeć „Przeczytajcie tę książkę, w imię Aslana!”, bo aż tak mnie ona nie porwała. Jest jednak warta przeczytania, chociażby dla Błotosmętka, olbrzymów, tajemniczego podziemia oraz dla smutnego i jednocześnie szczęśliwego zakończenia losów jednego ze znanych z cyklu bohaterów…

Tę przygodę w Narnii trzeba przeżyć bez rodzeństwa Pevensie. Jak się okazuje, nie taki diabeł straszny, bo zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić z Eustachym, który nieco rekompensuje brak dawnych, głównych bohaterów.

Eustachy, kuzyn rodzeństwa Pevensie i jego szkolna koleżanka, Julia Pole, podczas ciężkiego dnia w Szkole Eksperymentalnej zostają przeniesieni do Narnii. Aslan ma...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Podróż ‚Wędrowca do Świtu’" to już nieco inna bajka o Narnii, niż poprzednie. W końcu czytelnikowi przyszło na razie pożegnać się z Piotrem i Zuzanną Pevensie oraz poznać nieco dziwnego kuzyna rodzeństwa – Eustachego.

Edmund i Łucja Pevensie tymczasowo przeprowadzają się do wujostwa. Kuzyn Eustachy staje się coraz bardziej uciążliwy dla rodzeństwa. Na skutek magicznego splotu zdarzeń cała trójka przenosi się do Narnii, by na morzu spotkać starego przyjaciela, króla Kaspiana.

Morska wyprawa ma na celu odnalezienie narnijskich Baronów – siedmiu przyjaciół ojca Kaspiana, niegdyś odesłanych z kraju przez wuja Miraza. Z pomocą Aslana cała załoga ‚Wędrowca do Świtu’ przeżywa niesamowitą przygodę, docierając w nieznane zakątki świata, nie unikając przy tym licznych niebezpieczeństw.

Ta historia to jedna wielka podróż ku własnej dojrzałości, tożsamości oraz wierności i poświęceniu. Fajnie, że wprowadzono nowego bohatera – Eustachego, który nadał całej historii nieco innego wyrazu. Na początku fajtłapowaty, niesympatyczny, narzekający na wszystko i na wszystkich, staje się częścią czegoś ważnego. W trakcie podróży na pokładzie ‚Wędrowca do Świtu’ prowadzi on dziennik, który daje czytelnikowi nie tylko nieco oddechu od całej akcji, ale także nieco inne spojrzenie na całą sytuację.

Nie jest to książka łatwa – jest tu mnóstwo wątków, dużo postaci i także wiele się dzieje. C. S. Lewis dosłownie i w przenośni wlecze czytelnika przez cały świat, jaki stworzył. Bohaterowie do tego oczywiście mają cały czas styczność z magią, niebezpieczeństwem i magicznymi stworzeniami.

Doczepię się tym razem do nieco kiepskiego zakończenia. Choć cała podróż ciekawa i zapierająca dech w piersiach, to zakończenie jest nieco słabe. Poprzednie części również kończyły rozejściem się całej ekipy do domu, ale Podróż ‚Wędrowca do Świtu’ moim skromnym zdaniem zasługuje na jakieś WOW na sam koniec.

Podsumowując - cała Narnia ma swoją specyfikę charakterystyczną dla klasyka, którą poniekąd zainteresowany czytelnik akceptuje. Podróż ‚Wędrowca do Świtu’ pozwala oderwać się umysłem od codziennej rzeczywistości, która niekiedy nas przytłacza. Razem z bohaterami książki, jak i w życiu, raz jesteśmy na wozie, raz pod wozem, więc coś co niby jest bajką, wcale nie jest tak odległe od codzienności, jak nam się wydaje i to jest właśnie piękne.

"Podróż ‚Wędrowca do Świtu’" to już nieco inna bajka o Narnii, niż poprzednie. W końcu czytelnikowi przyszło na razie pożegnać się z Piotrem i Zuzanną Pevensie oraz poznać nieco dziwnego kuzyna rodzeństwa – Eustachego.

Edmund i Łucja Pevensie tymczasowo przeprowadzają się do wujostwa. Kuzyn Eustachy staje się coraz bardziej uciążliwy dla rodzeństwa. Na skutek magicznego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kaspian jest sierotą i mieszka w zamku swojego wuja, króla Miraza. Marzy o powrocie tzw. Starej Narnii. Z opowieści swojej niani dowiedział się, że przed najazdem ludzi z jego rodu na tę piękną krainę zwierzęta mówiły, a lasy były pełne magicznych stworzeń. Pewnego dnia chłopak dowiaduje się, że jest prawowitym dziedzicem tronu, na którym zasiada wuj. Jednocześnie jego żona rodzi syna, który ma być następcą władcy. Zapada decyzja o zabiciu Kaspiana, który ucieka z zamku z pomocą swojego nauczyciela, doktora Korneliusza i postanawia odzyskać swoje dziedzictwo. Tymczasem do Narnii powracają Piotr, Zuzanna, Edmund i Łucja.

Urok i magia Narnii sprawiają, że czytelnik nie jest w stanie tak łatwo pożegnać się z tą krainą choćby na chwilę. "Książę Kaspian" jest historią nieco inną od poprzedniczki. C. S. Lewis więcej skoncentrował się na Kaspianie i jego historii, niż na rodzeństwie, które zdążyliśmy już pokochać, ale i ich tu nie brakuje. Autor nie zapomniał także o krasnoludach, olbrzymach, gadających zwierzętach i innych baśniowych cudach, które wciągają nas w tę historię.

Podtrzymany został klimat bajki, którą dziadek opowiada nam na dobranoc bądź w długi pochmurny dzień. Oczywiście, nie mogło też zabraknąć ukrytych wartości, które gdzieś należało wplątać. II część Opowieści z Narnii uczy nas też o losie, który w końcu okazuje się być sprawiedliwy, prawdzie, która i tak zwycięży, władzy jako odpowiedzialności i wielu innych. W Narnii wszystko jest możliwe i to jest właśnie piękne.

ALE…
W przypadku Księcia Kaspiana znalazłam swoje Ale… Nie szukałam złośliwie. Po prostu nie dało się przegapić faktu, że… filmowa ekranizacja jest lepsza niż książka. Więcej rozmachu, akcji, magii i ciekawszy obraz świata. C. S. Lewis moim zdaniem trochę za bardzo skupił się na Kaspianie, którego historia jest nieco przydługa. Rodzeństwo Pevensie nadal jest miłe i urocze, dojrzalsze (bo starsze), ale trochę ich tu mało.

Książę Kaspian jest jak najbardziej godny polecenia. Tak jak poprzedni tom, tę opowieść czyta się lekko i przyjemnie. Historia, choć inna, ciekawa i wciągająca.

Kaspian jest sierotą i mieszka w zamku swojego wuja, króla Miraza. Marzy o powrocie tzw. Starej Narnii. Z opowieści swojej niani dowiedział się, że przed najazdem ludzi z jego rodu na tę piękną krainę zwierzęta mówiły, a lasy były pełne magicznych stworzeń. Pewnego dnia chłopak dowiaduje się, że jest prawowitym dziedzicem tronu, na którym zasiada wuj. Jednocześnie jego żona...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Trwa II Wojna Światowa. Aby uniknąć niebezpieczeństw związanych z wojennym życiem z Londynie, rodzeństwo Piotr, Zuzanna, Edmund i Łucja zostają wysłani przez rodziców na wakacje do wiejskiej posiadłości starego profesora. Pewnego dnia Łucja odkrywa tam starą szafę pełną futer, do której wchodzi i trafia do tajemniczego świata zwanego Narnią. Jest to kraina magicznych stworzeń, gdzie trwa wieczna zima, spowodowana panowaniem złej Czarownicy. Według przepowiedni ratunek dla Narnii nadejdzie wówczas, gdy na tronie zasiądą dwaj Synowie Adama i dwie Córki Ewy.

"Lew, Czarownica i stara szafa" to bajka, narracyjnie opowiadana w sposób taki, jakbyśmy siedzieli na kolanach u naszego dziadka. Ten dziadek, nie dość, że zna fajną historię, to jeszcze sam osobiście spotkał te stworzenia. Do tego, jak na dziadka przystało, nie pozwala nam ani na chwilę odlecieć myślami gdzie indziej, dodając od siebie różne, ciekawe uwagi. To sprawia, że brniemy przez Narnię, jakbyśmy tam byli osobiście. Do tego czujemy się jak dzieci i razem z dziecięcymi bohaterami chłoniemy obraz fantastycznego świata ich oczami, notując każdy szczegół i rozumując ich prostym tokiem myślenia.

Zabrakło mi mojego Ale… Nie dlatego, że nie chcę besztać klasyki, ale dlatego, że pod negatywnymi względami książka jest trudna do oceny. Świat Narnii jest bajkowy, uroczy. Powieść pobudza wyobraźnię, zawiera elementy dobra i zła, szczęśliwe zakończenie, miłość do rodzeństwa. Nawiązuje też symbolicznie do uniwersalnych dla całego świata, wartości chrześcijańskich – wiary, Boga i poświęcenia za człowieka. Jest to baśń dla dorosłych i dla dzieci.
Na początku miałam wątpliwości – seria klasyczna, napisana dawno temu, rodziła obawę, że mi się nie spodoba. Jednak stwierdzam, że "Opowieści z Narnii. Lew, Czarownica i stara szafa" to pozycja, którą należałoby inspirować dzieci do sięgnięcia nie dość, że po resztę historii, to jeszcze po inne tego typu książki. Tom I przeczytałam z uśmiechem na ustach i z trudem mogłam się oderwać.

Co mogę jeszcze dodać? Przeczytajcie, a sami się przekonacie.

Trwa II Wojna Światowa. Aby uniknąć niebezpieczeństw związanych z wojennym życiem z Londynie, rodzeństwo Piotr, Zuzanna, Edmund i Łucja zostają wysłani przez rodziców na wakacje do wiejskiej posiadłości starego profesora. Pewnego dnia Łucja odkrywa tam starą szafę pełną futer, do której wchodzi i trafia do tajemniczego świata zwanego Narnią. Jest to kraina magicznych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

TO JUŻ KONIEC HISTORII LABIRYNTU… ALE CZY NA PEWNO?
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. James Dashner nie daje czytelnikowi wyboru – nie można porzucić historii Thomasa tuż przed końcem… Czy wreszcie odnajdzie się Lek na śmierć?

KSIĄŻKA
Streferzy trafiają do siedziby DRESZCZu, gdzie zostają od siebie odseparowani na kilka tygodni i poddani kolejnej, innego rodzaju niż dotychczas próbie. W końcu zostają uwolnieni i w wielkiej niepewności czekają na dalszy rozwój wydarzeń.

Wicedyrektor Janson twierdzi, że czas kłamstw już się skończył i że najwyższa pora, by ci, co przetrwali, w nagrodę otrzymali swoje wspomnienia. Muszą oni też pomóc uzupełnić mapę, dzięki której zostanie odnaleziony lek na Pożogę.

Thomas jednak nie ufa DRESZCZowi. Wraz z Brendą, Jorge, Minho i Newtem decyduje się na ucieczkę do Denver, miasta, w którym normalnie żyją i funkcjonują Odporniacy. Tam odnajduje ich tajemnicza organizacja – Prawa Ręka, która tak jak uciekinierzy, planuje zniszczyć DRESZCZ.

MOJA OPINIA
Thomas i reszta wreszcie uciekli. Miła odmiana po dwóch tomach błądzenia po omacku w poszukiwaniu odpowiedzi.

W tomie "Lek na śmierć" otrzymujemy odpowiedzi na (prawie?) wszystkie pytania jakie się zrodziły. Jako czytelnik nie czuję się zawiedziona – James Dashner trzyma poziom powieści do samego końca. Mamy tu mnóstwo emocji i łez ze szczęścia, ale także i smutku, bo autor nie boi się odważnych posunięć, jak uśmiercanie głównych bohaterów - tych, co zdążyliśmy polubić i za których trzymaliśmy kciuki do samego końca. Mamy też element zaskoczenia, gdyż ci mniej lubiani bohaterowie nawet wracają zza grobu.

Samo zakończenie budzi mieszane uczucia i jest dużym zaskoczeniem, bo rodzą się nowe pytania. Moje negatywne odczucia znajdziecie pod Ale… Te pozytywne – wreszcie mamy happy end, choć z lekką nutką smutku. Tylko czy taki happy? I czy napewno end? Wydaje mi się, że James Dashner zostawił sobie na przyszłość otwartą furtkę – o ile już czegoś nie planuje i zostawia czytelnika z pewną dozą niepewności, czy aby napewno historia nie zatacza koła… Być może czas pokaże… Lekka doza tajemniczości jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła.

ALE…
Już myślałam, że może tym razem nie będzie żadnego Ale… Niestety, coś się jak zawsze przyplątało. "Lek na śmierć" to mnóstwo akcji i własnie to jest bolączką czytelnika. Dzieje się bardzo, bardzo dużo, ale momentami ma się wrażenie, że James Dashner porzucił albo rozpoczęte przez siebie wątki, bo miał ich dość albo zabrakło mu pomysłu. Przeskakujemy z akcją z kwiatka na kwiatek, momentami są liczne niedopowiedzenia. Miałam chwile, że wracałam kilka stron wstecz, aby sprawdzić, gdzie się urywa wątek.

Ale… dotyczące zakończenia jest takie, że zakończenie wcale nam nie daje odpowiedzi, co do dalszych losów ludzkości. Przecież sens istnienia Streferów był taki, żeby uratować tych, co przetrwali katastrofę naturalną oraz tych, którzy jeszcze nie przekroczyli Granicy. Spodziewałam się też, że może epilog choć trochę nam dopowie coś o nowym życiu Streferów. W sumie wszystko szybko się kończy i gdy wydaje się, że będzie och i ach… następuje krótki, płytki koniec. Dlatego będę się upierać, że autor coś szykuje. Jeśli nie szykuje, to z tego co widzę po opiniach innych czytelników, nie tylko ja będę zawiedziona. Może twórcy filmu "Lek na śmierć", którego premiera jest przewidziana na na początek 2018 r., coś nam zaproponują?

PODSUMOWUJĄC TOM III
Choć James Dashner trzyma poziom powieści i rozwój wydarzeń jest bardzo dynamiczny, to mam wrażenie, że Lek na śmierć z jednej strony wypada najsłabiej w porównaniu do reszty serii. Z drugiej strony niektóre wątki są nawet ciekawsze niż te w "Próbach Ognia". Nie mam jednoznacznej opinii – i tak trzeba przeczytać, żeby poznać finał historii.


Trylogia "Więzień Labiryntu" to jedna wielka refleksja nad sensem tworzenia broni biologicznej, skutkach jej użycia i tak naprawdę warto się zastanowić, czy człowiek ma prawo bawić się w Boga. Seria ta jest pozycją młodzieżową i młodemu czytelnikowi na pewno się spodoba (jeśli lubi science fiction). Dorosły czytelnik też raczej będzie usatysfakcjonowany, bo jest to jedna z lepszych serii książkowych ostatnich lat.

TO JUŻ KONIEC HISTORII LABIRYNTU… ALE CZY NA PEWNO?
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. James Dashner nie daje czytelnikowi wyboru – nie można porzucić historii Thomasa tuż przed końcem… Czy wreszcie odnajdzie się Lek na śmierć?

KSIĄŻKA
Streferzy trafiają do siedziby DRESZCZu, gdzie zostają od siebie odseparowani na kilka tygodni i poddani kolejnej, innego rodzaju niż...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

LABIRYNT TO BYŁ DOPIERO POCZĄTEK
James Dashner nie pozwala czytelnikom odłożyć swoich historii na półkę. Po Labiryncie przyszedł czas na Próby Ognia! Jeszcze więcej pytań, jeszcze więcej tajemnic i coraz mniej czasu na przeżycie… Liczyłam na dużo, a dostałam jeszcze więcej.

KSIĄŻKA
Thomas i Streferzy opuścili Labirynt. Tam życie było łatwe. Rzeczywistość okazuje się być trudna – Ziemia została spalona przez Pożogę, większość ludzkiej populacji nie żyje, a ci, co przeżyli, umierają z powodu wirusa, który zamienia ich w Poparzeńców.

Kiedy Thomasowi i reszcie wydawało się, że będą mogli zacząć próbować normalnie żyć, wpadają w kolejną pułapkę DRESZCZu, która okazuje się być Fazą Drugą testów. Jeśli przejdą przez najbardziej spaloną część świata w ciągu dwóch tygodni, na końcu drogi odnajdą lek na śmierć.

Ale ta droga będzie dla nich trudna – nie tylko z powodu niedostatku wody i jedzenia oraz surowego klimatu, ale także dlatego, że nie wiedzą, kto z najbliższych im w niedoli ludzi jest tak naprawdę przyjacielem…

MOJA OPINIA
"Więzień Labiryntu" spowodował, że czytelnik ma duże oczekiwania, jeśli chodzi o "Próby Ognia". Z drugiej strony rodzi się obawa, że idea Labiryntu zostanie jeszcze bardziej przekombinowana. Okazuje się, że nie ma na co narzekać.

Streferzy dalej są w Labiryncie, który w II tomie serii ma charakter bardziej symboliczny. Zamiast czterech ścian, jest otwarta przestrzeń, ale bohaterowie dalej tkwią w pułapce. Chcąc z niej wyjść muszą stawić czoła nie tylko DRESZCZowi i przygotowanym przez niego niebezpieczeństwom, ale także sobie nawzajem. Schemat książki jest podobny jak w tomie I – dezorientacja, obmyślenie strategii, akcja, dramat, nadzieja, beznadzieja, ratunek, następna pułapka. Niby to już było i niby to znamy. Jest tak samo ale jednak inaczej, ciekawiej, jeszcze bardziej dramatycznie. Do tego dorzucono czytelnikowi złamane serce, nową przyjaźń i wroga, który wreszcie się objawia.

Jednym z najciekawszych wątków "Prób Ognia" jest to, że własnie to, że nie wiadomo, kto tym wrogiem jest. James Dashner ponownie odwołuje się do ludzkich instynktów dając nam tym razem do myślenia, ile byli byśmy w stanie zrobić, aby ocalić nie tylko własne, ale i cudze życie w zamian za obietnicę lepszej przyszłości. Inną myślą przewodnią książki jest komu ufać, komu nie i czy warto ufać swojej intuicji.

Cenię autora nie tylko za ukryte wartości i życiowe pytania dostarczone w wersji przystępnej dla młodego czytelnika, ale także za to, że nie męczy skomplikowanym językiem, dzieleniem włosa na troje i rozmyślaniem nad przeszłością. Bohaterowie pozostają zwarci, gotowi i idą do przodu, przez co i nam dobrze się idzie przez powieść. Do tego cały czas mnożą się tajemnice, a wróg nabiera realnej formy i wiemy wreszcie z kim/czym mamy tutaj do czynienia, choć jeszcze nie do końca.

JEŚLI CHODZI O MOJE ALE…
Nikt i nic nie jest idealne, także "Próby Ognia". Nim się dowiemy, o co w tym purwa do fuja chodzi, to żeby się dowiedzieć, musimy przejść przez nudny początek. Moim zdaniem za dużo rozmyślania, za mało działania. A skoro dużo rozmyślania, to trochę mało strategii, ale dla całej reszty warto przebrnąć przez tok myślowy grupki młodocianych, którzy ponownie muszą się odnaleźć w nowym świecie. A gdy dotrwamy do końca, nadchodzi czas na Fazę Trzecią…

REKOMENDACJA
Polecam "Próby Ognia" i to bardzo zdecydowanie. Labirynt wcale nie jest sprawą odległą, jak napisałam o Więźniu Labiryntu – on tylko zmienił postać, ale nadal w nim tkwimy i dobrze, bo w końcu to jest idea i tytuł powieści.

LABIRYNT TO BYŁ DOPIERO POCZĄTEK
James Dashner nie pozwala czytelnikom odłożyć swoich historii na półkę. Po Labiryncie przyszedł czas na Próby Ognia! Jeszcze więcej pytań, jeszcze więcej tajemnic i coraz mniej czasu na przeżycie… Liczyłam na dużo, a dostałam jeszcze więcej.

KSIĄŻKA
Thomas i Streferzy opuścili Labirynt. Tam życie było łatwe. Rzeczywistość okazuje się być...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

LABIRYNT – CZAS START!

KSIĄŻKA
Thomas budzi się w ciemnej windzie. Ktoś wymazał mu wspomnienia, a jedyne, co pamięta, to swoje imię. Gdy winda się zatrzymuje i otwierają się drzwi, jego oczom ukazuje się grupa nastoletnich chłopaków – mieszkańców Strefy. Nazywają siebie Streferami i podobnie jak Thomas, nie pamiętają nic ze swojej przeszłości.

Przy Strefie znajduje się tajemniczy Labirynt, który być może stanowi wyjście z niej. Streferzy już od dwóch lat bezskutecznie szukają drogi ucieczki. Jednak Labiryntu nie da się tak łatwo opuścić, gdyż znajduje się w nim masa niebezpieczeństw stworzonych przez Stwórców – tajemniczych ludzi, którzy umieścili chłopców w Strefie w nieznanym celu.

Dzień po przybyciu Thomasa po raz pierwszy do Strefy zostaje dostarczona dziewczyna. Przynosi ona tajemniczą wiadomość i wszyscy zdają sobie sprawę, że już nic nie będzie takie samo. Thomas podświadomie czuje, że oboje razem stanowią klucz do rozwiązania zagadki Labiryntu.

MOJA OPINIA
James Dashner serwuje czytelnikom historię wciągającą, bo świeżą i nieopowiedzianą.

Oto jakiś świr umieścił w odludnym miejscu grupę chłopców, którzy muszą zawalczyć o przetrwanie. Aby tego dokonać, tworzą system społeczny, w którym każdy pełni określoną funkcję – od kucharza, przez rzeźnika, aż po rolnika, a na przywódcy kończąc. Zadajemy sobie pytanie – na ile jednostka by była w stanie przetrwać poza grupą? I jak się przy tym nie pozabijać? Dobre przesłanie do przemyślenia dla nastoletniego czytelnika.

Też co mi się podoba – po postaciach w "Więźniu Labiryntu" nie oczekujemy dojrzałości w obliczu zmian i niebezpieczeństwa. Wszyscy wychowani prawdopodobnie bez rodziców, bez pamięci, z imieniem, które nie jest prawdziwe. To tylko dzieci w ciele prawie dojrzałych ludzi, które musiały się zmierzyć z trudną sytuacją. Nie męczymy się z bohaterami, dlatego łatwo idzie się przez powieść do przodu.

Streferzy mają swoją gwarę, która dostarcza czytelnikowi masę radości. Tradycyjne wulgaryzmy zostały przez Dashnera zniekształcone po to, aby książka mogła trafić do młodego odbiorcy. Nie jeden dorosły naprawdę się uśmieje, a przy tym nieco nasze myśli są odciągane od całego dramatu sytuacji.

Wydaje mi się, że obecnie powieść młodzieżowa nie ma prawa istnieć własnie bez tego dramatu. „Problemem” tej książki jest to, że bohaterowie są bardzo sympatyczni i często trudno nam się z nimi pożegnać. Na szczęście James Dashner stara się nie rozpisywać zbytnio o nieszczęściu, jakie dotyka chłopców, bo muszą iść przed siebie, aby przeżyć – tak jak w życiu. Kto zawróci, ten zginie.

Ponadto, co nie pozwala oderwać się od książki, to przede wszystkim tajemniczość – rodzi się coraz więcej pytań, na które póki co nie otrzymujemy odpowiedzi.

CO DO MNIE NIE DOCIERA…
… to dużo niejasności związanych z Labiryntem. Przede wszystkim, póki co, wizja autora wydaje się być nieco naiwna, banalna oraz lekko bezsensowna. Czuję się w tej powieści trochę jak jej bohaterowie i tak jak im, nasuwa mi się pytanie: o co w tym purwa do fuja chodzi? Spotkałam się z opiniami, że James Dashner z myślą o Labiryncie „zaciągnął” trochę z mitologii greckiej, do tego dodał szczyptę science fiction i oto mamy twór, który można rozgryźć przy użyciu kodu… Nie wchodzę aż tak dogłębnie do głowy autora.

REKOMENDACJA
Wydaje mi się, że "Więzień Labiryntu" poruszy nie jedno serce – w końcu obok tematu umierających bezsensownie dzieci i młodych ludzi nie da się przejść obojętnie.

LABIRYNT – CZAS START!

KSIĄŻKA
Thomas budzi się w ciemnej windzie. Ktoś wymazał mu wspomnienia, a jedyne, co pamięta, to swoje imię. Gdy winda się zatrzymuje i otwierają się drzwi, jego oczom ukazuje się grupa nastoletnich chłopaków – mieszkańców Strefy. Nazywają siebie Streferami i podobnie jak Thomas, nie pamiętają nic ze swojej przeszłości.

Przy Strefie znajduje się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

WIĘZIEŃ LABIRYNTU...
Zaczęłam czytanie serii nie od tej części, co powinnam – od prequelu pt. "Rozkaz Zagłady". Dochodzę do wniosku, że dobrze zrobiłam, bo dzięki temu wiedziałam od zaplecza, z czym mam do czynienia czytając już obejrzaną historię….

KSIĄŻKA
Rozbłyski słoneczne wypaliły powierzchnię planety, zabijając przy tym większą część populacji ludzi.

Mark i Trina przeżyli te koszmarne wydarzenia i wraz z grupą zaprzyjaźnionych ocalałych starają się przetrwać. Wydawało się, że nic gorszego już nie nastąpi, ale… Wśród otaczających ich osób, po tajemniczym ataku zaczyna szerzyć się wirus, przez który ludzie wpadają w morderczy szał. Do tego przebywanie w ich bliskim otoczeniu powoduje ryzyko zarażenia.

Na wirus nie ma leku, ale być może istnieje szansa na ocalenie. Należy nie tylko walczyć o przeżycie, ale także stoczyć bój z ludźmi, dla których człowiek jest wart więcej martwy, niż żywy.

MOJA OPINIA
"Rozkaz Zagłady" zaskoczył mnie niemile i bardzo mile. Niemile, bo spodziewałam się, że dowiem się czegoś więcej o przeszłości Thomasa, głównego bohatera serii. Ale… miłe, wręcz bardzo miłe zaskoczenie wiąże się z tym, że poznajemy całe zaplecze sytuacji, w której znalazła się populacja ludzka. Także dowiadujemy się, jak to było, zanim powstał Labirynt.

Podoba mi się kreacja głównych bohaterów, przede wszystkim Marka, który choć jest zagubiony w całej sytuacji, nie boi się działać, przez co czytelnik się nie nudzi. Wszyscy bohaterowie są sympatyczni, a zwłaszcza Alec. On w pewnym sensie jest mentorem dla dorastającego chłopaka i nie pozwala mu zapomnieć o co i jak się walczy.

Jak to w powieści dla nastoletniego czytelnika, nie obywa się bez wątku miłosnego. W tym przypadku miłość ewoluowała od przyjaźni z czasów dzieciństwa, przez nastoletnie zauroczenie, aż do dojrzałej miłości, spowodowanej katastrofą. Być może, z perspektywy Triny, podsyconej nieco rozsądkiem i świadomością bycia „skazanym” na drugą osobę.

Zakończenie powieści – bardzo dobre i myślę, że raczej niespodziewane. Duży plus dla autora, który po finale przedstawia nam Thomasa, głównego bohatera tomów 1-3 serii. W tym miejscu znowu mogę stwierdzić, że zaczęcie czytania serii od prequelu wcale nie jest najgorszym pomysłem. W tym przypadku dzięki temu zabiegowi spodziewamy się dużo więcej i wręcz nie idzie doczekać się kontynuacji całej historii. Taki mały teaser…

ALE…
Nie byłabym sobą, jakbym nie wytknęła jakiegoś ale… "Rozkaz Zagłady" jest trochę przydługi jak na prequel, przez co momentami człowiek się nudzi. Jedna walka z przemienionymi mniej, a więcej wydarzeń z okresu zaraz po katastrofie w ramach wspomnień i złych snów Marka to jest to, co spowodowałoby, że książkę czytałoby się z zapartym tchem… A tak, James Dashner daje nam chwilę na odpoczynek. Ta pozycja potwierdza, że ważniejsza powinna być jakość nad ilością. Historia została tak rozbudowana, że zdecydowanie aż prosi się o kontynuację i odpowiedź na liczne pytania. Niestety, kontynuacji raczej nie będzie w związku z zakończeniem zaserwowanym przez Dashnera.

Wszystkie ale.. nie zmieniają faktu, że książka jest naprawdę dobra. Język powieści jest lekki, przyjemny i łatwo przyswajalny dla zaspanego z rana bądź zmęczonego po południu umysłu. Polecam.

WIĘZIEŃ LABIRYNTU...
Zaczęłam czytanie serii nie od tej części, co powinnam – od prequelu pt. "Rozkaz Zagłady". Dochodzę do wniosku, że dobrze zrobiłam, bo dzięki temu wiedziałam od zaplecza, z czym mam do czynienia czytając już obejrzaną historię….

KSIĄŻKA
Rozbłyski słoneczne wypaliły powierzchnię planety, zabijając przy tym większą część populacji ludzi.

Mark i Trina...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

NOWA WIRTUALNA RZECZYWISTOŚĆ – SPEŁNIENIE NAJWIĘKSZYCH MARZEŃ CZY KOSZMARÓW?
W sieci umysłów sprawia, że zaczynamy patrzeć nieco inaczej na wirtualną rzeczywistość i sztuczną inteligencję. Bo nowa technologia rozwija się w zastraszającym tempie. Ludzie w około na co dzień pochłonięci są własnym światem stworzonym w urządzeniach z dostępem do sieci. Relacje międzyludzkie poza wirtualną rzeczywistością powoli przestają istnieć. U Jamesa Dashnera to wszystko może doprowadzić nawet do zagłady ludzkości…

KSIĄŻKA
Michael jest graczem i świetnym hakerem, który uwielbia manipulować kodami. Każdego dnia, tak jak większość społeczeństwa zamyka się w „trumnie” – technologicznym urządzeniu, które przenosi graczy do VirtNetu. To wirtualna rzeczywistość, gdzie wchodzi się nie tylko umysłem, ale także i ciałem. Bo to, co się stanie człowiekowi tam, odczuwa się także i w realu. Ale jeśli zginiesz tam, po kilkunastu sekundach zaczynasz życie od nowa.

Ta ostatnia zasada przestaje obowiązywać – niezidentyfikowany cyberterrorysta zaczyna mordować ludzi w grze, by zabić ich także w rzeczywistości. Tej sytuacji nie może opanować nawet rząd. Michael zostaje zwerbowany do wykonania misji, w której pomogą mu przyjaciele – Sara i Bryson. Misja jednak pod wieloma względami będzie tragiczna w skutkach, bo granice między VirtNetem a realem zaczną się zacierać, gdy trójka hakerów wkroczy na Ścieżkę bez możliwości powrotu.

MOJA OPINIA
"W sieci umysłów" dobrze zapada w pamięci. James Dashner dostarcza czytelnikowi nieco świeżego spojrzenia na to, jak gra może wpłynąć na funkcjonowanie społeczeństwa. Oto obraz ludzi, którzy na co dzień rano muszą wybrać się do pracy/szkoły – odbębnić swoje w smutnej, szarej i nudnej rzeczywistości, by po południu w pełni szczęścia być tym, kim naprawdę chcą. Można sobie zmienić wygląd, podróżować po licznych miastach, magicznych krainach, podejrzanych spelunach oraz mordować bądź zostać zamordowanym. Choć ciało to odczuwa, umysł zaczyna wariować i zapomina się o rodzinie, to w chwili bieżącej wszystko odbywa się bez żadnych konsekwencji. Podstawą jest tzw. Lustro Życia. To gra, która powoduje, że ludzie wolą życie przeżyć we Śnie w „trumnie”, niż na Jawie, gdy z niej wyjdą.

Autor dobrze manewruje tymi dwiema rzeczywistościami, bez poczucia skołowania. Sen jest tak bogaty, że nieco ciężko nam się ląduje z Michael’ em na Jawie. Razem z nim nie jesteśmy normalnie funkcjonować w realu. Każdy fragment wirtualnej rzeczywistości został przez autora dobrze przemyślany i dopracowany. Podczas długiej drogi po odpowiedzi na liczne pytania momentalnie i dynamicznie zostajemy przerzuceni do świata będącego całkowitą odwrotnością poprzedniego. James Dashner jak zwykle nie boi się uśmiercania swoich bohaterów, brutalności, rozlewu krwi i mistrzowskiego zakończenia, które zmusza czytelnika do sięgnięcia po więcej. Finał sprawia też, że człowiek odrobinę zaczyna bać się komputera i każdego urządzenia w pobliżu… Sami bohaterowie są sympatyczni i dobrze skonstruowani, a wielką tajemnicą pozostaje ich życie poza VirtNetem, bo nie dostajemy (od razu) odpowiedzi na pytania kim są i czym się zajmują. Sam wątek rodziców Michael’ a doskonale pokazuje, jak nietrudno zapomnieć o najbliższych nam ludziach pod wpływem technologii.

ALE…
Po lekturze "Więźnia Labiryntu" miałam cichą nadzieję, że autor wreszcie zacznie swojego czytelnika – nawet tego docelowego, nastoletniego – traktować nieco poważniej. Skomplikowana rzeczywistość VirtNetu nie wystarcza, bo brakuje tutaj profesjonalnych słów, określeń, które dodawałyby książce nieco uroku. W Więźniu… jakoś mi to nie przeszkadzało, że „pisze się do mnie” jak do 10- letniego dziecka. W sieci umysłów w zapowiedziach budzi jednak oczekiwania, że zostaniemy zalani terminologią, która zwali nas z nóg w świecie Snu. A tu niestety… trochę czuję się jak podczas gry na Playstation, a nie jak w świecie hiper ekstra zaawansowanej technologii.

REKOMENDACJA
Choć przybliżam tutaj Wam nieco rzeczywistości z książki, to i tak nie jestem w stanie przekazać uczuć które z niej płyną. Czytelnika "W sieci umysłów" nachodzi refleksja i to bardzo smutna. Bo niedaleko nam do takiego społeczeństwa, jak u Dashnera. Książka jest ciekawa, rzeczywistość, choć głównie wirtualna – realistyczna, a akcja wartka. Jak to u Dashnera, jest mnóstwo tajemnic, a na koniec świat nam się wywraca do góry nogami.

NOWA WIRTUALNA RZECZYWISTOŚĆ – SPEŁNIENIE NAJWIĘKSZYCH MARZEŃ CZY KOSZMARÓW?
W sieci umysłów sprawia, że zaczynamy patrzeć nieco inaczej na wirtualną rzeczywistość i sztuczną inteligencję. Bo nowa technologia rozwija się w zastraszającym tempie. Ludzie w około na co dzień pochłonięci są własnym światem stworzonym w urządzeniach z dostępem do sieci. Relacje międzyludzkie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to