-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać348
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2024-01-28
2024-01-07
2023-05-29
“[A] heart can be broken, but it keeps on beating, just the same.”
“[A] heart can be broken, but it keeps on beating, just the same.”
Pokaż mimo to2022-09-27
“You think you’re above it, above money, the rat race and all that. But you’re not above it, you’re just without it. It’s a prison, poverty is. Look at what its absence made you do: run, hide, steal, lie.”
“There was nothing to forgive, nothing to win and the future was five minutes away.”
“At some point in life the world’s beauty becomes enough. You don’t need to photograph, paint or even remember it. It is enough. No record of it needs to be kept and you don’t need someone to share it with or tell it to. When that happens—that letting go—you let go because you can. The world will always be there—when you wake it will be there as well. So you can sleep and there is reason to wake.”
“He had not known because he had not taken the trouble to know. He was satisfied with what he did know. Knowing more was inconvenient and frightening.”
“Was there anything so loathsome as a willfully innocent man? Hardly.”
“It hurt, and part of the hurt was in having the vision at all—at being the helpless victim of a dream that chose you.”
“[A] girl has got to be a daughter first. She have to learn that. And if she never learns how to be a daughter, she can’t never learn how to be a woman. I mean a real woman: a woman good enough for a child; good enough for a man—good enough even for the respect of other women. (…) You don’t need your own natural mother to be a daughter. All you need is to feel a certain way, a certain careful way about people older than you are. Don’t mistake me now. I don’t mean you have to love all kinds of mean old people[.]”
“Maybe it don’t pay to love nothing.”
“If this ain’t my home, then nothing is but the grave.”
“But soldier ants do not have time for dreaming. They are women and have much to do. Still it would be hard. So very hard to forget the man who fucked like a star.”
“You think you’re above it, above money, the rat race and all that. But you’re not above it, you’re just without it. It’s a prison, poverty is. Look at what its absence made you do: run, hide, steal, lie.”
“There was nothing to forgive, nothing to win and the future was five minutes away.”
“At some point in life the world’s beauty becomes enough. You don’t need to...
2021-04-02
Nie za bardzo podobała mi się ta książka. Do złudzenia przypominała mi prozę Jodi Picoult, co samo w sobie nie jest może niczym złym, ale jakbym chciała czytać coś Jodi Picoult, to bym sięgnęła po coś Jodi Picoult. Normalnie czekałam, aż zacznie się scena na sali sądowej.
Główną zaletą tej powieści jest to, że dobitnie pokazuje, jakim rodzicem nie być. Poza tym niestety niespecjalnie wciąga, a brak komunikacji między bohaterami jest wręcz komiczny, a z czasem doprowadza do szału. Książka dobra, ale nie powaliła mnie na kolana.
Nie za bardzo podobała mi się ta książka. Do złudzenia przypominała mi prozę Jodi Picoult, co samo w sobie nie jest może niczym złym, ale jakbym chciała czytać coś Jodi Picoult, to bym sięgnęła po coś Jodi Picoult. Normalnie czekałam, aż zacznie się scena na sali sądowej.
Główną zaletą tej powieści jest to, że dobitnie pokazuje, jakim rodzicem nie być. Poza tym niestety...
2021-03-17
Mam pewien problem z tą książką, bo każda z licznych przedmów, w którą zaopatrzone zostało czytane przeze mnie wydanie przekonywała, że „Their Eyes Were Watching God” to wybitne dzieło klasyki kobiecej literatury afroamerykańskiej. I ja bardzo dużo oczekiwałam od tej pozycji, jednak dla mnie była to po prostu powieść obyczajowa z kilkoma bardziej wzniosłymi momentami.
Sama Janie również nie zrobiła na mnie wrażenia szczególnie silnej postaci – ot, zwykła dziewczyna, później kobieta, która podejmuje lepsze i gorsze decyzje w życiu. I to jest w porządku, ale wszystkie te wstępy i opisy fabuły utwierdzały mnie w przeświadczeniu, że Janie będzie jakąś wyjątkowo heroiczną postacią… A na początku powieści przeszło mi nawet przez myśl, że Janie podobna jest do Laury Diaz Carlosa Fuentesa, co wcale nie było pozytywnym wrażeniem.
To jest dobra książka, ale ja nie zauważyłam w niej nic wybitnego. Jeśli chodzi o kobiecą literaturę afroamerykańską, to moją faworytką pozostaje niezrównana Toni Morrison.
“An envious heart makes a treacherous ear.”
Mam pewien problem z tą książką, bo każda z licznych przedmów, w którą zaopatrzone zostało czytane przeze mnie wydanie przekonywała, że „Their Eyes Were Watching God” to wybitne dzieło klasyki kobiecej literatury afroamerykańskiej. I ja bardzo dużo oczekiwałam od tej pozycji, jednak dla mnie była to po prostu powieść obyczajowa z kilkoma bardziej wzniosłymi momentami.
Sama...
2019-11-24
Ta książka jest rozdzierająca. Trochę przypominała mi „The Perks of Being a Wallflower” – ze względu na emocje, jakie we mnie wzbudzała.
Istnieją takie dziewczyny jak Precious.
Istnieją takie dziewczyny jak Rhonda, Jermaine, Rita, Jo Ann.
Niestety.
Łatwo mówić, że każdy ma wybór. Poniekąd jest to prawda – ale nie każdy ma takie samo spektrum wyboru. Dla niektórych ten wybór jest bardzo ograniczony.
Bądźmy ludźmi, którzy dają innym wybór. Szansę. Alternatywę.
“Sometimes I wish I was not alive. But I don’t know how to die. Ain’t no plug to pull out. ‘N no matter how bad I feel my heart don’t stop beating and my eyes open in the morning.”
“This gonna end, even if it end by me stop breathing.”
“But now since I been going to school I feel lonely. Now since I sit in circle I realize all my life, all my life I been outside of circle.”
Ta książka jest rozdzierająca. Trochę przypominała mi „The Perks of Being a Wallflower” – ze względu na emocje, jakie we mnie wzbudzała.
Istnieją takie dziewczyny jak Precious.
Istnieją takie dziewczyny jak Rhonda, Jermaine, Rita, Jo Ann.
Niestety.
Łatwo mówić, że każdy ma wybór. Poniekąd jest to prawda – ale nie każdy ma takie samo spektrum wyboru. Dla niektórych ten...
2019-10-29
Lata 60. XX wieku nie były w historii Sanów Zjednoczonych okresem łatwym dla zamieszkujących ten kraj mniejszości. W obliczu zabójstwa Malcolma X oraz słabnącej siły ruchu, któremu przewodził Martin Luther King, Jr. powstawały jednak kolejne organizacje, wśród których na szczególną uwagę zasługuje Partia Czarnych Panter, której współzałożycielem i przywódcą był Huey P. Newton.
Newton to postać fascynująca, wręcz legendarna, a przy tym niezwykle tragiczna, co tym bardziej zachęca do lektury jego biografii. Jednak życie Newtona nierozerwalnie związane było z Partią i to właśnie jej książka poświęca wiele miejsca, dokładnie opisując sposób, w jaki amerykańskie instytucje rządowe – od FBI poprzez DEA aż po Urząd Skarbowy – próbowały zdyskredytować Partię Czarnych Panter, przedstawiając ją jako brutalną organizację przestępczą oraz rozchwiać jej wewnętrzną strukturę, doprowadzając w końcu do jej rozpadu. Ostatecznie operacje te zakończyły się sukcesem i Partia, której działalność polegała nie tylko na oporze wobec agresji ze strony policji, ale przede wszystkim na dożywianiu dzieci, propagowaniu zdrowego trybu życia, promowaniu edukacji i wiedzy na temat praw obywatelskich, prowadzeniu darmowych klinik i szkoły oraz walce z handlem heroiną, przestała istnieć w 1982 r. (Dla porównania, Ku Klux Klan do dziś istnieje i ma się dobrze). Jednak paradoksalnie, FBI uznało Partię Czarnych Panter za najbardziej niebezpieczną właśnie w momencie, gdy jej działalność zaczęła koncentrować się na programach społecznych zamiast na propagowaniu korzystania z prawa do noszenia broni.
Sam Huey P. Newton był (w przenośni i dosłownie) na celowniku nie tylko licznych agencji rządowych, ale i organizacji ekstremistycznych oraz radykalistów. Ten ostracyzm, ciągły strach o własne życie, grad niesłusznych oskarżeń, przymusowa emigracja, trud związany z utrzymywaniem sabotowanej zewsząd, rozpadającej się Partii, trzy lata spędzone w więziennej izolatce, uzależnienie od alkoholu i narkotyków i niezdiagnozowane w porę choroby psychiczne – te wszystkie nękające Newtona demony doprowadziły do stanów maniakalnych, incydentów psychotycznych i paranoi, a w końcu do jego powolnego upadku i tragicznej śmierci. Znowu: paradoksalnie, człowiek, który głosił ideę samobójstwa rewolucyjnego zginął w wyniku zdarzenia, które sam scharakteryzowałby jako samobójstwo reakcyjne:
“[R]eactionary suicide was when someone’s life is taken by a set of reactionary conditions, whether it’s by a crime in the community, getting involved in drugs, or committing suicide out of depression. (…) Revolutionary suicide, on the other hand, is when one takes their own life in their own hands and tries to determine a positive outcome while being under some form of systematic oppression. Maybe there’s a chance, however slight, that your life and death can bring about a positive result in terms of the transformation of society.”
No ale dosyć o samej treści. Ta książka jest kopalnią wiedzy: wypełniona mniej lub bardziej znanymi faktami, cytuje liczne źródła i zapewnia dogłębną analizę przedstawionych w niej wydarzeń. Warto sobie doczytać o niektórych osobach i zdarzeniach, ale i bez tego książka dostarczy wyczerpujących informacji. Oczywiście, pozycja jest też pełna idei socjalistycznych, nacjonalizmu kulturowego i poglądów lewicowych – bo takie były wartości wyznawane przez Partię Czarnych Panter i samego Newtona – co nie wszystkim czytelnikom pewnie się spodoba, ale taki był klimat tamtych czasów, takie były nastroje w środowiskach mniejszościowych w latach 60., 70. i 80. w USA i jest to prosty fakt historyczny. Gdyby Partia działała do dziś, bardzo możliwe, że jej program byłby inny.
Ogromną zaletą książki jest również to, że została napisana przez osobę, która Newtona znała i była mu bliska – Davida Hilliarda, kluczowego pod względem organizacyjnym członka Partii Czarnych Panter. Jednak słowa Hilliarda nie są jedynymi, poprzez które poznajemy historię przywódcy tej organizacji. Przedmiotowa biografia zawiera także wiele perspektyw licznych osób z bezpośredniego otoczenia Newtona, które przybliżają nam tę kontrowersyjną postać. Kilka przykładów ciekawych cytatów:
Ericka Huggins: “He was about creating a whole new world while the paradigm of the old world was still in place. So part of the story is that he was driven; part of the story is that he was driven crazy; and part of the story is that he was crazy and he was driven. The people closest to him knew it and tolerated it because what he was doing was so magnificent in the beginning.”
Donald Freed: “He had a volatile temperament, a tremendously sensitive temperament. That’s why, in prison, in some ways, he flourished. (…) Part of his concept of a great leader was of a great sinner.”
Robert Trivers: “At his best, he was like a king, and therefore if you were a friend of his and in his presence, you were like a prince. (…) On the other hand, he could be one of the more frightening creatures you would ever run into.”
Słowa tak wielu osób pozwalają zaobserwować zmiany, jakie zachodziły w zachowaniu działacza z upływem czasu. Jednak Huey P. Newtona nie dało się tak po prostu poznać, o czym ten skomplikowany człowiek mówił sam:
“I don’t even know myself. The man I went to bed as last night was not the man who woke up this morning.”
Czy polecam? Zdecydowanie tak, bo o Huey P. Newtonie albo wiemy niewiele (pewnie w Polsce raczej nie wiemy nic), albo znamy kilka powierzchownych faktów, a Newton był niesamowicie złożoną, charyzmatyczną i ciekawą postacią, której działalność dotknęła życia tysięcy osób. Zawsze można potraktować tę książkę jako kolejną ciekawą biografię oraz lekcję historii amerykańskiej.
Lata 60. XX wieku nie były w historii Sanów Zjednoczonych okresem łatwym dla zamieszkujących ten kraj mniejszości. W obliczu zabójstwa Malcolma X oraz słabnącej siły ruchu, któremu przewodził Martin Luther King, Jr. powstawały jednak kolejne organizacje, wśród których na szczególną uwagę zasługuje Partia Czarnych Panter, której współzałożycielem i przywódcą był Huey P....
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-07
Z czytaniem „Jazzu” było jak z samym jazzem – chaotycznie, nierówno, czasami szarpiąco. W połowie dopadł mnie mój wiosenny kryzys czytelniczy i odłożyłam książkę na miesiąc (!).
No ale to przecież Toni Morrison. Mogło być tylko dobrze.
Zanim zaczęłam czytać, obiecałam sobie, że teraz już nic mi nie umknie, że nie przegapię ani jednego detalu z żywych opisów, ani jednego słowa z surowych dialogów, ani jednego fragmentu z płynącej swoim tempem narracji. A i tak znowu umknęło mi to samo: jak autorka to robi? Jak ożywia ten świat naszkicowany grubą kreską, wyciosany z kawałka drewna, wygrany przez jammujący w jakiejś zadymionej piwnicy zespół? Jak nadaje mu ten niepowtarzalny charakter, tę gęstość, a zarazem lekkość, tę głębię i gładkość?
Po raz kolejny sedno kunsztu Toni Morrison pozostało zatem dla mnie nieuchwytne.
Z czytaniem „Jazzu” było jak z samym jazzem – chaotycznie, nierówno, czasami szarpiąco. W połowie dopadł mnie mój wiosenny kryzys czytelniczy i odłożyłam książkę na miesiąc (!).
No ale to przecież Toni Morrison. Mogło być tylko dobrze.
Zanim zaczęłam czytać, obiecałam sobie, że teraz już nic mi nie umknie, że nie przegapię ani jednego detalu z żywych opisów, ani jednego...
2019-04-01
Tak czułam podskórnie, że będzie to prosta powieść obyczajowa, dla której kontekst historyczny będzie tylko pretekstem (a takie są najgorsze!).
Głównym mankamentem jest to, że autorce nie udało się „ożywić” postaci historycznych ani nakreślić ciekawych bohaterów fikcyjnych. Przez to książka jest pełna płaskich postaci i sztucznych dialogów, a do tego dosyć niezgrabnej narracji. Domyślam się, że ten ostatni aspekt mógł również ucierpieć w tłumaczeniu, bo wersja polska w ogóle pełna jest błędów: nazwisko Potts przekręcono w pewnym miejscu na Potter, 20 dolarów po 100-150 stronach zmienia się w 20 funtów…
Redakcja się nie popisała, ale i bez tego powieść po prostu nie porywa. Jest nudna. Jedynym plusem jest to, że można się z niej trochę dowiedzieć o działaniu Kolei Podziemnej.
Tak czułam podskórnie, że będzie to prosta powieść obyczajowa, dla której kontekst historyczny będzie tylko pretekstem (a takie są najgorsze!).
Głównym mankamentem jest to, że autorce nie udało się „ożywić” postaci historycznych ani nakreślić ciekawych bohaterów fikcyjnych. Przez to książka jest pełna płaskich postaci i sztucznych dialogów, a do tego dosyć niezgrabnej...
2019-03-24
„The Hate U Give” jest dobrą książką. Chciałabym napisać o niej więcej, lepiej, ale jest po prostu dobra. Autorka dotyka w niej bardzo trudnego tematu, jakim jest profilowanie etniczne i rasowe oraz idąca za nim brutalność ze strony policji wobec mniejszości i tak sobie myślę, że ogólnie dobrze poprowadziła tę historię, ale mimo wszystko czegoś mi w niej brakowało.
Nawet nie czytam opinii innych czytelników, bo wiem, że dla wielu ludzi problemy rasowe są takie proste i „czarno-białe” (jak na ironię). Ale patrząc z perspektywy osoby, która od lat „siedzi” w tym temacie, mogę tylko powiedzieć, że wszystko wydaje się oczywiste, póki nie zagłębimy się w absolutne czeluści historii, polityki i socjologii – wtedy dopiero wszystko zaczyna się rozmywać i nagle wcale nie jesteśmy pewni swego pierwszego zdania, bo ta nowa, jakże niewygodna wiedza otwiera nam oczy na inne aspekty sprawy. Ale tak jest z każdym tematem. Szkoda tylko, że powszechne podejście „nie znam się, więc się wypowiem” jest właśnie takie – bardzo powszechne. Ale w sumie każdy ma prawo się wypowiedzieć, mamy wolność słowa, więc zostawię już ten wywód.
Brakło mi w tej książce trochę prawdziwości. Jest to bardzo współczesna powieść, z licznymi odniesieniami do kultury i historii Stanów Zjednoczonych w ogóle i mniejszości afroamerykańskiej w szczególe, z gamą różnorodnych postaci, ale mimo wszystko te postaci nie zawsze wydawały mi się wiarygodne. Były nieraz zbyt papierowe, trochę zbyt idealne albo trochę zbyt negatywne (czy tylko mnie King mocno przypominał Suge’a Knighta?). Angie Thomas balansowała na tej cienkiej granicy dzielącej realia od stereotypu i wydaje mi się, że nie zawsze udawało jej się przekonywająco opisać świat przedstawiony. Całość trochę przypomina serial „Black-ish”, który też czasami popadał w nieco zbyt pompatyczny ton, dając wielu krytykom powód do zlekceważenia kilku ważnych przesłań, jakie miał do zaoferowania. Już nawet Spike Lee w 1989 r. subtelniej nakreślił pewne idee, jakie chciał przekazać w filmie „Do The Right Thing”. W powieści „The Hate U Give” przesłanie jest ważne i piękne, ale miejscami trochę nachalne, bo nawet idealizowany przez bohaterkę ojciec nie miał przecież monopolu na absolutną słuszność w temacie sprawiedliwości społecznej.
Niemniej jednak polecam tę książkę z uwagi na uniwersalność, jaką można w jej przesłaniu znaleźć: bo zawsze będę mocno wierzyć, że jakkolwiek wyglądamy i skądkolwiek pochodzimy, każdy z nas zasługuje na to, by być szanowanym i wysłuchanym; każdy zasługuje na to, by walczyć o lepsze życie, by móc zapewnić godny byt swojej rodzinie, by czuć się bezpiecznie we własnym domu; każdy zasługuje na to, by być postrzeganym jako więcej niż tylko kolejny stereotyp. Już i tak za dużo w tym świecie nienawiści i bezsensownej przemocy.
„The Hate U Give” jest dobrą książką. Chciałabym napisać o niej więcej, lepiej, ale jest po prostu dobra. Autorka dotyka w niej bardzo trudnego tematu, jakim jest profilowanie etniczne i rasowe oraz idąca za nim brutalność ze strony policji wobec mniejszości i tak sobie myślę, że ogólnie dobrze poprowadziła tę historię, ale mimo wszystko czegoś mi w niej brakowało.
Nawet...
2018-11-15
To ciekawe, że Frederick Douglass nie musiał wcale zasypywać czytelnika licznymi szczegółami okrucieństwa, jakie niosło ze sobą niewolnictwo, żeby wywołać silne emocje swoją historią. Trochę przypominało mi to lekturę „Zniewolonego” Solomona Northupa, gdzie rzeczowa, wręcz nieczuła narracja robiła większe wrażenie niż mnożenie opisów bestialstwa, którego doświadczyć musiał autor.
Frederick Douglass podszedł do swej własnej historii ze spokojem, pod którym skrywał jednak wiele gwałtownych uczuć. Wydaje mi się, że musiał to być człowiek roztropny, liczący się ze słowami, o czym świadczą liczne wzmianki o chęci przemilczenia pewnych faktów czy nazwisk, aby nie zaszkodzić innym niewolnikom planującym ucieczkę, jak również osobom, które pomogły autorowi na drodze do wolności. Skromność i ostrożność, z jaką wypowiada się Douglass (czego doskonałym przykładem jest choćby posłowie, w którym nader dokładnie wyjaśnia on swój stosunek wobec religii w celu uniknięcia niezrozumienia ze strony czytelnika) jest nadzwyczaj imponująca, ale na mnie jeszcze większe wrażenie zrobił pewien prosty fakt: autor uczył się czytać i pisać po kryjomu, w warunkach – delikatnie mówiąc – niesprzyjających edukacji, a mimo to spisał swoją opowieść angielszczyzną, której nie powstydziłby się żaden pisarz tamtych czasów.
Takie książki zawsze każą mi się zastanowić, co robię ze swoim życiem – Frederick Douglass nie miał nic, a mimo to zdziałał tak wiele. Myślę, że to jedna z tych pozycji, dzięki której można docenić, jaki ogrom możliwości tak naprawdę mamy, choć często wydaje nam się, że życie daje nam w kość tak bardzo, że chyba gorzej być nie może.
Jest to krótka książka i niestety o samej działalności Douglassa na rzecz abolicjonizmu nie dowiemy się z niej zbyt wiele. Dlatego na pewno sięgnę jeszcze po kolejne jego autobiografie. Zdecydowanie jest to inspirująca postać, na temat której warto jest poczytać więcej.
To ciekawe, że Frederick Douglass nie musiał wcale zasypywać czytelnika licznymi szczegółami okrucieństwa, jakie niosło ze sobą niewolnictwo, żeby wywołać silne emocje swoją historią. Trochę przypominało mi to lekturę „Zniewolonego” Solomona Northupa, gdzie rzeczowa, wręcz nieczuła narracja robiła większe wrażenie niż mnożenie opisów bestialstwa, którego doświadczyć musiał...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-21
Bestsellery, książki nagradzane i rozchwytywane – one nie są dla mnie. Nie potrafię zachwycać się na siłę daną powieścią tylko dlatego, że ma nieprzyzwoitą liczbę stron oraz została wyróżniona szeregiem nagród i okrzyknięta jedną z książek, które trzeba znać.
„Małe życie” to książka dobra, ale cechująca się pewnymi niedociągnięciami – mamy ciekawych bohaterów i poważną tematykę, jak również interesujące zabiegi narracyjne, ale mamy też motywy, które psują świetne wrażenie, jakie książka robi na początku i utrzymuje przez jakieś 400 do 500 stron. Być może pomogłoby jej skrócenie, bo mniej-więcej do połowy byłam przekonana, że dam tej powieści jakieś osiem gwiazdek – a tak, wszystkiego jest przesyt, a przede wszystkim różnego rodzaju nieszczęść i melancholii. Nie zrozumcie mnie źle – zaczytuję się w literaturze przygnębiającej, takiej, która nie daje spać i sprawia, że czytelnik czuje się, jakby to jemu przytrafiały się nieszczęścia i cierpienia, których doświadczają bohaterowie (Richard Yates miał tego rodzaju „specjalizację”). Ale w „Małym życiu”, po serii trudnych tematów, ciężkich przeżyć i bolesnych doświadczeń, które naprawdę zapierają dech i sprawiają, że zbiera się na płacz podczas czytania, nastąpiło pewne znieczulenie: ten przesyt nieszczęść, trudności i krzywd doprowadził do niejakiej ich trywializacji – po prostu, pomimo że nieszczęścia dotykające poszczególnych bohaterów były okrutne i przejmujące w swej naturze, to, delikatnie mówiąc, przestały one z czasem robić na mnie wrażenie. Nie wiem, czy autorce zależało na takim rezultacie, ale mnie wydaje się, że po prostu przesadziła z tragizmem, uzyskując efekt absurdu.
Jeśli o przesycie mowa, to mocno zastanawiający jest również fakt, że około połowy (a może i nawet ponad połowa) postaci tej książki to homoseksualiści. I o ile nigdy nie przeszkadzała mi orientacja seksualna bohaterów literackich, jakakolwiek by ona nie była, to po prostu wydawało mi się to wszystko mało realistyczne. Rozumiem, że postaci tej powieści w dużej mierze obracają się w środowiskach artystycznych, gdzie zjawisko coming out nie jest aż taką niecodziennością, a nierzadko obowiązuje tam też większa swoboda obyczajów, ale faktem jest, że nawet proponowane przez Kinseya i umownie przyjęte 10% populacji jest dość dużym zaokrągleniem.
Niedosyt też się znajdzie, bo na początku książka prezentuje postać Jude’a (niezwykle złożoną i fascynującą) za pomocą wielu różnych historii opowiedzianych z wielu różnych perspektyw, by w dalszej części skupić się na zaledwie dwóch czy trzech osobach, z których jedna (a konkretnie Willem) jest najbardziej irytującą postacią tej powieści – denerwującą nawet bardziej niż niezliczone nienaturalne dialogi, które też psują ogólny efekt.
Książka jest dobra. Jest naprawdę dobra. Ale chyba jest trochę przedobrzona, bo wyczerpała pewne tematy aż za bardzo i przemieliła wszystko kilkakrotnie, wypierając pewne motywy z kolorów i dając poczucie zmęczenia lekturą. Powtórzę: być może o to autorce chodziło – żeby zmęczyć czytelnika trudnymi do przełknięcia tematami, żeby poczuł, jak zmęczony życiem był jeden z bohaterów powieści. Może. Mnie jednak lepiej czytało się „Sunset Park” Paula Austere’a, którą to „Małe życie” bardzo przypominało mi klimatem.
Bestsellery, książki nagradzane i rozchwytywane – one nie są dla mnie. Nie potrafię zachwycać się na siłę daną powieścią tylko dlatego, że ma nieprzyzwoitą liczbę stron oraz została wyróżniona szeregiem nagród i okrzyknięta jedną z książek, które trzeba znać.
„Małe życie” to książka dobra, ale cechująca się pewnymi niedociągnięciami – mamy ciekawych bohaterów i poważną...
2018-08-17
Najlepsze książki to te, przy których czytelnik po cichu liczy na szczęśliwe zakończenie, choć wie, że jednoznacznie pozytywnego zakończenia się nie doczeka. I to jest jedna z tych książek.
Nie powiem, trochę ciężko jest sympatyzować z główną bohaterką, która nieraz zachowuje się głupio, nieodpowiedzialnie czy okrutnie; z drugiej strony to właśnie te cechy czynią ją ludzką i podobną każdemu z nas. Paradoksalnie Lilit przypominała mi pod tym względem Scarlett O’Harę – obie postaci nakreślono tak wyraźnie i realistycznie, że nieraz wzbudzały antypatię swoimi czynami, choć jednocześnie z tego właśnie względu łatwo było się z nimi utożsamić. Ilekroć Lilit zaczynała wywoływać u mnie pozytywne odczucia, autor zaraz przypominał mi o jej przywarach – ale nie było to w żaden sposób frustrujące, tylko jeszcze bardziej intrygujące. Takich barwnych postaci literackich mi potrzeba, a w tej książce jest ich więcej.
Głównym minusem powieści jest niestety to, że dość długo się rozkręcała i zanim akcja nabrała tempa, zdążyłam dobrnąć do połowy; za to po połowie dziać się zaczęło tak wiele, a historia tak bardzo się skomplikowała, że nie sposób było się od tej pozycji oderwać. Książka jest również dość brutalna i wulgarna pod względem językowym, co trzeba mieć na uwadze, nim się po nią sięgnie, ale naprawdę warto się zdecydować, bo dobrze skonstruowani bohaterowie, ciekawe motywy, oryginalna narracja i trzymająca w napięciu akcja z pewnością wynagrodzą ten dyskomfort.
Najlepsze książki to te, przy których czytelnik po cichu liczy na szczęśliwe zakończenie, choć wie, że jednoznacznie pozytywnego zakończenia się nie doczeka. I to jest jedna z tych książek.
Nie powiem, trochę ciężko jest sympatyzować z główną bohaterką, która nieraz zachowuje się głupio, nieodpowiedzialnie czy okrutnie; z drugiej strony to właśnie te cechy czynią ją ludzką...
2018-07-22
Po raz kolejny zadziwia mnie, jak silne emocje potrafi wywołać Toni Morrison, używając wyłącznie słowa – a słowo, które wychodzi spod jej pióra wstrząsa bardziej niż najbrutalniejszy obraz, najprzenikliwszy dźwięk, najdotkliwszy chłód czy najboleśniejszy cios. Nie wiem, czy autorka ma sobie równych pod względem prowokowania gwałtownych reakcji u czytelnika bez uciekania się do tanich chwytów i epatowania łatwo sprzedawalnymi motywami. Przynajmniej ja jeszcze nie znalazłam pisarza, u którego każde słowo niosłoby taki ładunek emocjonalny. Toni Morrison ukazuje rzeczywistość swoich powieści z lekkością i delikatnością, co tylko wzmacnia i tak już uderzający kontrast pomiędzy okrucieństwem świata przedstawionego a pięknem jej prozy.
Muszę zaznaczyć, że nie byłam bezkrytycznie nastawiona do tej powieści. Z początku wydawało mi się, że wszystko działo się zbyt szybko, a poszczególne wydarzenia przedstawiono zbyt pobieżnie. Ale i tutaj była metoda – bo pisarce nie chodzi o to, żeby było szczegółowo i po kolei, tylko o to, żeby tę historię poczuć.
Po raz kolejny zadziwia mnie, jak silne emocje potrafi wywołać Toni Morrison, używając wyłącznie słowa – a słowo, które wychodzi spod jej pióra wstrząsa bardziej niż najbrutalniejszy obraz, najprzenikliwszy dźwięk, najdotkliwszy chłód czy najboleśniejszy cios. Nie wiem, czy autorka ma sobie równych pod względem prowokowania gwałtownych reakcji u czytelnika bez uciekania się...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-18
Tak sobie patrzę na te skrajne oceny powieści Toni Morrison i utwierdzam się w przekonaniu, że albo jest się fanem tej autorki, albo omija się jej utwory szerokim łukiem. I zastanawiam się, czy przypadkiem nie jest tak, że książek Morrison nie da się przełknąć, a tym bardziej zrozumieć, jeśli samemu nie doświadczyło się kiedyś odrzucenia.
Tym razem pisarka przedstawia odrzucenie jako jedyną, choć niewyobrażalnie trudną do zaakceptowania możliwość uratowania ukochanej osoby. Jednak idąc dalej tym tropem, tytułowym odruchem serca może być nie tylko okupione latami rozterek bolesne poświęcenie, ale i – niejednokrotnie równie ważny – najprostszy gest, na który zresztą w powieści Morrison częściej zdobywają się osoby ubogie, proste, niewykształcone, a nawet nieznające pojmowanej przez człowieka współczesnego cywilizacji czy po prostu uważane za pogan; odruch serca nader często obcy jest natomiast postaciom dobrze wyedukowanym, zamożnym i pobożnym. Choć ze strony autorki jest to zabieg przemyślany i celowy, a przy tym – niezaprzeczalnie – bardzo stronniczy, to zwraca on uwagę na wyraźną tendencję, którą obserwujemy w niemal każdej społeczności: nieraz mając się czym dzielić, postanawiamy odwrócić wzrok lub zapatrzyć się we własną słuszność, a współczucie i serdeczność dopuszczamy do głosu dopiero w momencie zasmakowania niedoli.
Dobra, nie wiem, jak dalej ciągnąć ten wywód. Książka jest wspaniała: ma ten magiczny, przesycony tajemnicą i poczuciem ciągłego zagrożenia klimat charakterystyczny dla utworów Toni Morrison i choć niejako interpretuje od nowa pewne tematy znane czytelnikowi z „Umiłowanej”, to wciąż warto po nią sięgnąć i delektować się tą jakże nieprozaiczną prozą. Pewnie przyznałabym dziewięć gwiazdek, gdyby nie to, że dość szybko zorientowałam się, na czym polega jeden z głównych konfliktów powieści, co nie zmienia faktu, że to wciąż kawał porządnej literatury.
Tak sobie patrzę na te skrajne oceny powieści Toni Morrison i utwierdzam się w przekonaniu, że albo jest się fanem tej autorki, albo omija się jej utwory szerokim łukiem. I zastanawiam się, czy przypadkiem nie jest tak, że książek Morrison nie da się przełknąć, a tym bardziej zrozumieć, jeśli samemu nie doświadczyło się kiedyś odrzucenia.
Tym razem pisarka przedstawia...
2017-12-31
2017-11-01
Nie mam nic do zarzucenia tej książce - niesamowicie trzyma w napięciu i ani na chwilę nie przestaje zaskakiwać, umiejętnie opóźniając ujawnienie prawdy o losach bohaterów oraz dalszym rozwoju wydarzeń, jak również nie obiecując szczęśliwych zakończeń. Pomijając interesującą mnie tematykę, jest to po prostu świetna powieść przygodowa, której nie poleciłabym jednak wrażliwszym czytelnikom z uwagi na niektóre bardzo brutalne sceny.
"Ludzie sami z siebie są dobrzy, a potem świat czyni ich podłymi. Świat jest podły od początku i robi się podlejszy z każdym dniem. Zużywa cię, aż w końcu marzysz tylko o śmierci".
Nie mam nic do zarzucenia tej książce - niesamowicie trzyma w napięciu i ani na chwilę nie przestaje zaskakiwać, umiejętnie opóźniając ujawnienie prawdy o losach bohaterów oraz dalszym rozwoju wydarzeń, jak również nie obiecując szczęśliwych zakończeń. Pomijając interesującą mnie tematykę, jest to po prostu świetna powieść przygodowa, której nie poleciłabym jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-03
Nie umiem nawet wskazać, co mi się nie podobało w tej książce. Nie wciągnęła mnie po prostu. Była mi obojętna i to jest chyba najgorsze.
Nie umiem nawet wskazać, co mi się nie podobało w tej książce. Nie wciągnęła mnie po prostu. Była mi obojętna i to jest chyba najgorsze.
Pokaż mimo to2017-07-12
Ciężko jest oceniać książki kontrowersyjne, bo co w nich oceniać? To, czy wstrząsnęły czytelnikiem? To, czy są dobrze napisane? To, czy zgadzamy się z przedstawionymi w nich poglądami?
Charles Bukowski napisał w „Hollywood”, że „czytelnicy (…) uwielbiają, kiedy się ich prowokuje i znieważa”; z drugiej strony przeczytałam kiedyś, że powinniśmy czuć się w pełni usprawiedliwieni, jeśli nie doczytamy książki, która obraża nasze uczucia czy poglądy. Zdecydowanie się z tym drugim stwierdzeniem zgadzam, jednak uważam też, że (jeśli oczywiście czujemy się na siłach) warto czasami przeczytać coś, co nas zaszokuje, zbulwersuje, zgorszy, a nawet obrazi. Tylko jak to później ocenić?
Eldridge Cleaver to postać kontrowersyjna: zanim został rzecznikiem Partii Czarnych Panter, spędził niemal dziewięć lat w więzieniu; otwarcie przyznawał się tam do popełnionych gwałtów, krytykował uznane autorytety w walce o prawa obywatelskie (np. Martina Luthera Kinga, Jr.), jak również popularnych sportowców czy artystów (jak Floyd Patterson czy James Baldwin), nazywał homoseksualizm chorobą i oznaką zwyrodnienia, a w końcu nawiązał romans z białą kobietą, która – tak się składa – była jego adwokatem. Równie kontrowersyjna jest jego książka, bo autor dotknął w niej wszystkich czułych strun Ameryki – od nienawiści na tle rasowym, przez potępienie chrześcijaństwa, krytykę wojny w Wietnamie, związki między osobami różnego koloru skóry czy przedstawienie buntu i zemsty jako wyrazu wolności, aż po jego własną analizę tak wielbionej przez Amerykanów męskości (ten motyw przewija się tak często i rozważony został z taką dokładnością, że od razu można poznać, że swoje eseje i listy Cleaver napisał na przełomie lat 50. i 60. XX wieku).
Nie będę ukrywać, że kontrowersyjność „Soul on Ice” robi swoje, ale nie da się uznać tej książki za arcydzieło – część utworów Cleavera to po prostu bełkot. Korespondencji z Beverly Axelrod dosłownie nie da się czytać, a „The Primeval Mitosis”, gdzie autor przedstawia swoją teorię społeczną, która ma na celu wyjaśnić rozłam między ciałem a umysłem, wypaczenie pojęć męskości i kobiecości, pociąg odczuwany wobec osób o odmiennym kolorze skóry, a nawet zjawisko homoseksualizmu to taki artykuł pseudonaukowy, w którym niby wszystko wytłumaczono, ale tak naprawdę nie za wiele ma sens. Przyznam, że Cleaver używa bardzo „profesjonalnego” słownictwa, cytuje znawców tematów, którym poświęca swoje dywagacje i od razu widać, że był człowiekiem oczytanym, zainteresowanym historią i zorientowanym w temacie bieżących wydarzeń – nie tylko tych dotyczących go bezpośrednio – co można przypisać jego ówczesnej fascynacji Malcolmem X, który w swej autobiografii stwierdził, że pobyt w więzieniu sprzyja lekturze, nauce i przemyśleniom.
Na to wszystko Cleaver czasu miał sporo.
Choć książka pełna jest luźnych wspomnień i takich właśnie mętnych teorii, to nie żałuję spędzonych z nią chwil – głównie dlatego, że uwielbiam prace, które przedstawiają niecodzienną perspektywę wobec powszechnie znanych wydarzeń czy zjawisk, a Cleaver zza krat obserwuje, analizuje i komentuje nie tylko zamieszki w Watts czy wojnę w Wietnamie, ale i zamach na Malcolma X czy pojedynek Muhammada Alego z Floydem Pattersonem, w każdym z tych tematów doszukując się nieszablonowych, a czasem nawet naciąganych, ale ciekawych wniosków. Fascynujący jest również obraz, jaki prezentuje autor, ukazując czytelnikowi pewien wycinek społeczeństwa, niewielką wspólnotę, jaką tworzą więźniowie, opisując jej wewnętrzne funkcjonowanie, jak i powiązania ze światem zewnętrznym.
Książka ma swoje słabe strony, a Cleaver na pewno nie był nigdy wzorem cnót i nie powinniśmy bezkrytycznie inspirować się jego skrajnymi poglądami – jednak im dłużej czytałam, tym bardziej wydawało mi się, że rozumiem, po co napisał „Soul on Ice”.
Myślę, że ta książka czy pisanie w ogóle były dla Cleavera nie tyle sposobem na przelanie swoich spostrzeżeń na papier i nadanie im bardziej wymiernej formy, co próbą zrozumienia samego siebie i odpowiedzenia sobie na pytanie, jak wpłynęły na niego warunki, w których przyszło mu żyć, ludzie, których spotkał, ideały, które mu wpajano czy wydarzenia polityczne i historyczne oraz procesy społeczne rozgrywające się wokół niego. Nawet sam początek książki jest po prostu mocny i bezkompromisowy i już od pierwszych stron czytelnik wyczuwa, że będzie to historia o tym, jak Eldridge Cleaver znienawidził białą Amerykę, religię i ustalony porządek i jak w poszukiwaniu swojej tożsamości postanowił stworzyć własne prawo, które stanowiłoby nowe ramy dla ukształtowanego przezeń samego świata – historia o tym, jak rasistowska Ameryka zakuła jego duszę w lód.
Opinia długa, bo o książce można by pisać i pisać. Polecam osobom, które interesują poniższe motywy (nie dało się wymienić wszystkiego w recenzji, bo Cleaver miał bardzo wszechstronne zainteresowania):
- znaczenie męskości w tożsamości jednostki i grupy,
- emaskulacja grupy poprzez mordowanie i aresztowanie liderów społecznych,
- amerykańska fascynacja męskością i współzawodnictwem (na przykładzie boksu),
- budowanie tożsamości jednej grupy poprzez dehumanizację drugiej,
- rozłam między ciałem a umysłem,
- pociąg wobec przedstawicieli innej grupy społecznej (tu w kontekście koloru skóry),
- czarne kobiety jako symbol niewolnictwa, a białe – wolności,
- poczucie bezpieczeństwa wobec odmienności a segregacja,
- zjednoczenie społeczności w obliczu przełomowych wydarzeń (Watts) i znaczenie jedności w obliczu zagrożenia,
- bunt, brutalność, okrucieństwo i zemsta jako manifestacja wolności,
- manipulacja opinią publiczną,
- jak przekłamania historyczne weryfikuje upływ czasu,
- wydarzenia na skalę kraju/świata z perspektywy zamkniętej społeczności,
- obserwacja zamkniętej społeczności, jaką jest więzienie,
- jak więźniowie lgną do ludzi i rzeczy „z zewnątrz” w celu zachowania własnej tożsamości,
- sposób, w jaki izolacja (więzienie) zmienia człowieka,
- relacja „ogół społeczeństwa – więzień”,
- krytyka wojny w Wietnamie – wojna jako narzędzie propagujące nienawiść rasową,
- policjanci i żołnierze jako marionetki wykonujące rozkazy,
- czyny naszych przodków nie powinny skazywać nas na niełaskę,
- wiara w młodzież narodu,
- decyzja Sądu Najwyższego „Brown vs. Board of Education” z 1954 r. jako rekonwalescencja narodu amerykańskiego,
- znaczenie negatywnych doświadczeń w rozwoju człowieka,
- niecodzienna interpretacja powieści „Native Son” Richarda Wrighta,
- sztuka jako narzędzie zjednoczenia zwaśnionych grup oraz jej (nie zawsze uzasadnione) wykorzystanie w innych kulturach.
“The price for hating other human beings is loving oneself less.”
“The world of today was fashioned yesterday.”
Ciężko jest oceniać książki kontrowersyjne, bo co w nich oceniać? To, czy wstrząsnęły czytelnikiem? To, czy są dobrze napisane? To, czy zgadzamy się z przedstawionymi w nich poglądami?
Charles Bukowski napisał w „Hollywood”, że „czytelnicy (…) uwielbiają, kiedy się ich prowokuje i znieważa”; z drugiej strony przeczytałam kiedyś, że powinniśmy czuć się w pełni...
Niektórzy twierdzą, że to najsłabsza powieść Toni Morrison, ale ja się z tym nie zgadzam (bo przeczytałam kiedyś „Miłość”).
Przyznam, że czułam pewien niedosyt i wolałabym, żeby książka była nieco dłuższa – wręcz pragnęłam więcej detali, nieważne, jak nużących czy spowalniających postęp wydarzeń. Ale ta powieść i jej forma pokazują, jak genialna była Toni Morrison: historię osadzoną w czasach współczesnych czyta się zupełnie inaczej niż pozostałe dzieła autorki, ma ona zupełnie inne tempo, inny wydźwięk, inny klimat; bohaterowie mają inny głos, a każda postać wnosi inny sposób narracji do świata powieści.
Światu literatury brakować będzie Toni Morrison, a tę pustkę będziemy odczuwać dotkliwie jeszcze długo.
Niektórzy twierdzą, że to najsłabsza powieść Toni Morrison, ale ja się z tym nie zgadzam (bo przeczytałam kiedyś „Miłość”).
więcej Pokaż mimo toPrzyznam, że czułam pewien niedosyt i wolałabym, żeby książka była nieco dłuższa – wręcz pragnęłam więcej detali, nieważne, jak nużących czy spowalniających postęp wydarzeń. Ale ta powieść i jej forma pokazują, jak genialna była Toni Morrison:...