-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-03-08
2024-03-11
2024-03-18
2024-03-24
2024-03-01
2024-02-25
Nawiedzony dom - motyw oklepany w książkach, filmach i serialach, ale w dalszym ciągu dający masę emocji i wrażeń podczas czytania/oglądania. O ile oczywiście został dobrze podany, a potencjał nie został zmarnowany.
Rodzice Louise zmarli w tragicznym wypadku samochodowy, pozostawiając ją wspólnie z bratem z dużym majątkiem i ostatnią wolą spisaną w testamentach. Z pozoru „prosta” sytuacja przeradza się w walkę o spadek.
Walkę, która przybiera najbardziej infantylny format jaki tylko mogłem sobie wymyślić. Słowne przekomarzanki, tupanie nogami, fochy i zmiany zdania co 5 minut. W jednej chwili obserwujemy Louise, która blokuje sprzedaż domu nie chcąc sprzedać kolekcji lalek matki i widzimy Marka, który dąży do najszybszej sprzedaży kosztem wyrzucenia wszystkiego na śmietnik. A potem mamy rollercoaster zmiany zdań, gdy nagle to Louise chce sprzedać dom, a Mark nie chce wyrzucać lalek i błaga Louise o pomoc. I tak kilkukrotnie na przestrzeni połowy książki.
Gdybym miał oceniać z tej perspektywy to byłoby to góra 2/10, a sama książkę rzuciłbym w kąt. Na szczęście dalsza część, kiedy wreszcie przechodzimy do motywu nawiedzonego domu ratuje całą sytuację.
W końcu dostajemy klasykę gatunku w postaci nawiedzonych lalek, dźwięków, dziwnych zdarzeń i czyhającego w każdym kącie niebezpieczeństwa. Dostajemy morderczą pacynkę, która zdaje się obejmować we władanie umysłu ludzi, którzy założą ją na rękę. A nawet wyimaginowane postacie z dzieciństwa, które przybierają materialną postać. Takie dobre połączenie Amityville z Annabelle.
Z ciekawością, choć bez zapartego tchu obserwujemy próby pozbycia się nieczystych sił z domu i zamknięcia etapu sprzedaży. Odkrywamy historię i wieloletnią tajemnicę całej rodziny, jednocześnie mając w tyle głowy wrażenie, że gdzieś już to było. Jak wspominałem na początku, motyw nawiedzonego domu jest oklepany, ale można go dobrze wykorzystać. Tutaj jednak czegoś zabrakło, nie było efektu wow.
Nawiedzony dom - motyw oklepany w książkach, filmach i serialach, ale w dalszym ciągu dający masę emocji i wrażeń podczas czytania/oglądania. O ile oczywiście został dobrze podany, a potencjał nie został zmarnowany.
Rodzice Louise zmarli w tragicznym wypadku samochodowy, pozostawiając ją wspólnie z bratem z dużym majątkiem i ostatnią wolą spisaną w testamentach. Z pozoru...
Violet, nastolatka od lat szkolona na skrybkę zostaje zesłana przez matkę do Kwadrantów Jeźdźców Smoków. Jej odgórnym zadaniem jest podtrzymanie rodzinnej tradycji nawet kosztem własnego życia. Krucha, nie przeszkolona w boju daje z siebie wszystko, aby sprostać oczekiwaniom, przetrwać i rozgrzać jedno zimne serce. Serce, które należy do człowieka, przed którym ostrzegała ją własna siostra.
Wszystko to w poczuciu wszechobecnego zagrożenia, ze strony atakujących Gryfów, którym smoki wraz z wybranymi przez nich jeźdźcami muszą stawić czoła. Rzekomo, aby chronić królestwo, ale prawda wydaje się zgoła odmienna.
Świetna opowieść o przyjaźniach, zdradach, utracie i zyskiwaniu zaufania, a także wewnętrznej walce w drodze do doskonałości. Bardzo dobrze ukazuje relacje międzyludzkie i targające człowiekiem wewnętrzne uczucia - upadek wieloletniej przyjaźni na skutek chęci sprostania wygórowanym oczekiwaniom, rodzące się uczucie do odwiecznego wroga rodziny i własnej ojczyzny tym razem wbrew oczekiwaniom i poświęcenie własnych dzieci na rzecz wygórowanych ambicji i rzekomej walki o lepsze jutro.
To co z pozoru ukazuje się jednowymiarowe - najbliższa rodzina dbającą o nasze dobro i wróg, z którym trzeba walczyć kontynuując rodzinną tradycję - okazuje się mieć głębię, klasyczne drugie dno. W jednej chwili przyjaciel okazuje się wrogiem, a wróg przyjacielem. To co było robione dla dobra głównej bohaterki okazuje się zakłamywaniem rzeczywistości, a to co nierealne i zmyślone okazuje się być od lat strzeżoną za wszelką cenę tajemnicą.
Tutaj nie ma sentymentów - losy kraju stawiane są ponad dobro poszczególnych jednostek, nawet jeśli dotyczą własnej rodziny.
Pomimo tego, że to klasyczne Young Fantasy z elementami Romantasy to o dziwo bawiłem się przy niej bardzo dobrze. Cała ta szkolna otoczka, w połączeniu z powyższym relacjami, uczuciami, a także scenami walk z udziałem smoków, stworzyła kawał dobrej historii, przy której będą się bawili dobrze wszyscy.
Violet, nastolatka od lat szkolona na skrybkę zostaje zesłana przez matkę do Kwadrantów Jeźdźców Smoków. Jej odgórnym zadaniem jest podtrzymanie rodzinnej tradycji nawet kosztem własnego życia. Krucha, nie przeszkolona w boju daje z siebie wszystko, aby sprostać oczekiwaniom, przetrwać i rozgrzać jedno zimne serce. Serce, które należy do człowieka, przed którym ostrzegała...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-04
2024-02-09
Graham Masterton wraca na salony, a właściwie na mój salon, w którym od czasów mojego dzieciństwa gościł bardzo rzadko.
Tych kilkanaście lat temu był w mojej topce najlepszych autorów horrorów, stając na równi z Kingiem czy Ketchumem. Gdybym topkę miał kształtować dzisiaj na podstawie Szpitala Filomeny, niestety spadłby z podium z mocnym hukiem.
Stary, opuszczony szpital, który lata temu opiekował się weteranami wojny w Afganistanie rannymi w walce, dzisiaj popada w ruinę. Jednak w rękach Lilian, w ciągu najbliższych miesięcy ma się przerodzić w najdroższą i najbardziej luksusową rezydencję.
Z pozoru proste zadanie przeradza się w prawdziwe piekło na skutek niewyjaśnionych zjawisk. Krzyki w salach i na korytarzach, postaci przemykające na końcu korytarza czy sztućce wypadające z szuflady. Wszystko stara się wybić Lilian z głowy jakąkolwiek ingerencję w budynek.
To co z początku bierze za nieudolne próby nastraszenia jej przez okolicznych mieszkańców, okazuje czymś więcej. Czymś co idealnie wpisuje się w stwierdzenie „demony wojny”, z którymi podejmie równą walkę. Walkę na śmierć i życie.
Brzmi rewelacyjnie i z pierwszymi rozdziałami takie właśnie jest, ale im dalej tym gorzej. Emocje opadają, nie ma efektu zaszczucia, lęku i przerażenia. Bohaterowie w mgnieniu oka przyswajają sobie zdarzenia i od tak przestaje to robić na nich wrażenie. Zupełnie jakby mieli z takimi sytuacjami styczność na codzień, jak wprawieni w walce łowcy duchów.
Dodając do tego absurdalne elementy jak noktowizor widzący to czego nie widać, wybuchających ludzi i naprawdę tandetne zwieńczenie historii, dostajemy mocno przeciętny straszak, który nawet nie straszy.
Jeżeli macie chęć na dobry horror od Mastertona to radzę cofnąć się w jego twórczości o te 10-15 lat i sięgnąć coś co naprawdę mrozi krew w żyłach.
Graham Masterton wraca na salony, a właściwie na mój salon, w którym od czasów mojego dzieciństwa gościł bardzo rzadko.
Tych kilkanaście lat temu był w mojej topce najlepszych autorów horrorów, stając na równi z Kingiem czy Ketchumem. Gdybym topkę miał kształtować dzisiaj na podstawie Szpitala Filomeny, niestety spadłby z podium z mocnym hukiem.
Stary, opuszczony szpital,...
2024-01-31
Idealna rodzina. Dla wielu taka jest tylko na zdjęciach, w rzeczywistości będąc prawdziwym utrapieniem. W dniu swoich 25 urodzin Libby przekonuje się o tym dosłownie.
W jedną chwilę z samotnej, żyjącej skromnie dziewczyny zamienia się w spadkobierczynię wielkiego majątku zapisanego jej przez swoich biologicznych rodziców. W jedną chwilę jej spokojne życie zamienia się w pościg za rodzinnymi korzeniami i sekretami.
Tajemnicze, zbiorowe samobójstwo, zaginione rodzeństwo, nietypowy gość w odziedziczonym domu, odkryte skrawki mrocznej historii z przeszłości. Wszystko to przybliża ją z każdym krokiem do odkrycia własnej tożsamości i losów swojej prawdziwej rodziny.
Rodziny której szuka również Lucy, utalentowana skrzypaczka, bez dachu nad głową i z dwójką małych dzieci. W swoich poszukiwaniach posunie się do najgorszego, aby rodzina znowu była razem i wspólnie pokonała demony z przeszłości. Czekała na to wystarczająco długo, o czym przypomina jej powiadomienie w telefonie - „dziecko kończy 25 lat”.
Cała historia zapowiadała się mrocznie, odkrywanie kolejnych wątków zapowiadało się emocjonująco, jednak.. Tylko do pewnego momentu. Mniej więcej w 1/3 książki, odkrywanie historii przestało ekscytować. W dalszym ciągu była ciekawa, ale bez efektu wow i jakiejkolwiek nutki dramatyzmu czy poczucia zagrożenia.
Ot, odkrywamy zdarzenia sprzed 25 lat jednocześnie śledząc teraźniejsze losy bohaterów. Nie czuję się żadnej presji w ich działaniach, pomimo tego, że niektóre z nich prowadzą do drastycznych zdarzeń. Wszystko wydaje się wyprane z emocji.
Z drugiej strony książka miała coś co sprawiało, że chciałem ją przeczytać. Może bez większego entuzjazmu, jednak gdzieś tam z tyłu głowy pojawiały się nuty ciekawości jaki finał będzie miała ta historia. Coś jak oglądanie „Trudnych spraw”, które nie grzeszą wybitną historią i dramatyzmem, a jednak miliony ludzi śledzą losy aktorów.
Mimo wszystko warto poświęcić jej chwilę :)
Idealna rodzina. Dla wielu taka jest tylko na zdjęciach, w rzeczywistości będąc prawdziwym utrapieniem. W dniu swoich 25 urodzin Libby przekonuje się o tym dosłownie.
W jedną chwilę z samotnej, żyjącej skromnie dziewczyny zamienia się w spadkobierczynię wielkiego majątku zapisanego jej przez swoich biologicznych rodziców. W jedną chwilę jej spokojne życie zamienia się w...
2024-01-28
‼️ Poniższy tekst może zawierać spoilery z części 1. Jeżeli nie czytałeś/aś wcześniejszych przygód Millie to radzę wrócić do tej opinii za jakiś czas. ‼️
Tym razem spotykamy Millie po kilku latach od zdarzeń znanych z części pierwszej. Przez cały ten czas nie próżnowała, pomagając wielu kobietom wyplątać się z toksycznych związków. Z reguły nie do końca zgodnie z prawem, a czasem nawet z ludzką moralnością. Posunięcie się do ostatecznych kroków nie było dla niej niczym niezwykłym.
Nie inaczej było teraz. Kiedy poznała Wendy Garrick, od razu wiedziala, że musi jej pomóc i wyzwolić ją od męża tyrana, który znęcał się nad nią i nie wypuszczał z domu na krok. Plan może nie był wysokich lotów, a właściwie zrodził się w jej głowie niespodziewanie na skutek zdarzeń, ale efekt był skuteczny. Wendy była wolna, a Millie dumna z kolejnej uratowanej duszy. Do czasu.
Policja pukająca następnego dnia do jej drzwi nie wróżyła niczego dobrego, a wizyta na komendzie to potwierdziła. Millie stała się podejrzaną, wszelkie dowody świadczyły przeciwko niej. Stała się ofiarą własnych działań i miała niewiele czasu, aby prześledzić raz jeszcze przebieg wszystkich zdarzeń.
Maltretowana Wendy, próba duszenia, huk wystrzału pistoletu, zdjęcie Douglasa w telewizji, które przedstawiało zupełnie kogoś innego. Definitywnie coś było nie w porządku. Ktoś sobie z nią pogrywał. A jak dobrze wiemy z Millie się nie pogrywa. Chyba, że ktoś chce skończyć na strychu, bez zębów i kropli wody.
Freida McFadden robi to znowu. Wciąga w historię od pierwszych stron, szokuje i wywraca cały wątek do góry nogami jak za pstryknięciem palców, serwując nam plot twist najwyższych lotów. Wszystko to co do połowy książki wydawało się, aż za proste, w drugiej porusza wszystkie nasze szare komórki do działania.
Bez dwóch zdań mamy do czynienia z mistrzynią planowania intryg i sposobów pozbywania życia kolejnych osob, które staną na drodze bohaterkom jej książek. Z pisarką idealną, która swoją trzecią już powieścią, którą miałem przyjemność przeczytać, siada na tronie najwybitniejszych zagranicznych autorek thrillerów.
📙 „Pomoc domowa: Sekret”
⭐️ W mojej skromnej 10-stopniowej skali 9/10‼️
‼️ Poniższy tekst może zawierać spoilery z części 1. Jeżeli nie czytałeś/aś wcześniejszych przygód Millie to radzę wrócić do tej opinii za jakiś czas. ‼️
Tym razem spotykamy Millie po kilku latach od zdarzeń znanych z części pierwszej. Przez cały ten czas nie próżnowała, pomagając wielu kobietom wyplątać się z toksycznych związków. Z reguły nie do końca zgodnie z prawem, a...
2024-01-21
Debiut w świecie fantasy w dodatku z ilością stron przekraczającą 600 zawsze przyprawia mnie o obawy. Z jednej strony debiut nie może być dobry (takie mogę policzyć na palcach jednej ręki), a z drugiej świat fantasy jest znacznie bardziej rozbudowany od przęciętnego kryminału i trzeba mieć już jakiś warsztat, który wykreuje coś co zainteresuje czytelnika. Witold Skrzydlewski zdaje się jednak mieć gdzieś moje obawy i niczym główny bohater jego opowieści, serwuje mocny cios boskiego talentu prosto w moje czytelnicze serce. Co tu dużo mówić, jest błogo i rewelacyjnie.
Świat od zawsze toczy walki dobra ze złem, a właściwie mniejszego zła z większym złem. Nic co nas otacza nie jest skrajne, nie ma prawdziwego dobra bez domieszki zła, podobnie jak nie ma największego zła bez domieszki dobra. Tytułowej inkwizycji na pewno nie można określić mianem czystego dobra - w ich kodeksie pojedyncze jednostki nie mają znaczenia. I choć cel jest światły, ważą się losy całego ludzkiego świata, to najważniejsze jest tylko dobro ogółu. Niezależnie od kosztów. Śmierć jednostki czy 50 milionów jednostek jest niczym w perspektywie kolejnych tysięcy lat ludzkiej egzystencji.
I to właśnie o tą egzystencję walczy Witeldon Walszarti, boski czempion Inkwizycji, wytwór eksperymentu, który z nieludzką siłą, nieśmiertelnym ciałem i najlepszymi technologiami siejącymi zagładę od tysiącleci toczy walkę z czarcim pomiotem. Niezłomnie wyniszcza kolejne bestie, rozprawia się z wysłannikami piekieł i pozbawia życia ludzkie jednostki, które sprzeciwiają się boskiemu planowi. Witeldon jako prawa ręka Inkwizycji nie baczy na konwenanse, niszcząc każdy cel, który przybliża go do osiągnięcia celu. Z jego ręki zginęły nie dziesiątki, nie setki, a miliony ludzi i demonów, wszystkie w jednym celu. W celu lepszego jutra.
Jutra, które tak naprawdę nigdy nie nadchodzi. Świat, w którym żyje Witeldon przejawia dwie skrajności - z jednej strony totalne ubóstwo, ludzie umierający i zjadający się nawzajem w slumsach, z drugiej strony przepych i bogactwo wyższych sfer mających dostęp do wszelkiego dobra pozostałego po znanej nam dzisiaj ludzkości. Elektryczność jest tylko dla wybranych, podobnie jak słodycze, które dla wielu z nas są tylko dodatkiem, tak w świeci Inkwizycji są wyznacznikiem pozycji społecznej, a także źródłem ekstazy i miłosnych uniesień. Każdy kolejny dzień walk zdaje się nie wpływać na otaczającą Inkwizytora rzeczywistość, a jego walka z każdym kolejnym wiekiem czy tysiącleciem zaczyna coraz bardziej mu uwierać, wykazując coraz większe dozy bezcelowości. Zło istnieje i nigdy nie zginie, podobnie jak nieśmiertelny czempion, który zdążył już przeżyć dziesiątki swoich przyjaciół. Lecz choć wizja kolejnych lat nie jawi się jako renesans ludzkości, to Witeldon nie spoczywa w walce, zagrzewając do walki kolejne serca, choć jego własne zdaje się być zimne jak lód. Nie licząc chwil, w których zdaje się delikatnie topnieć pod naporem dwóch najbliższych jego otoczeniu kobiet, próbujących przebić się do jego ludzkiej podświadomości.
Cała powieść przysparza mi dużo skojarzeń z innymi topowymi seriami fantasy (zarówno świata książek jak i gier), które miałem przyjemność czytać. Rodem z Wiedźmina - gburowatość głównego bohatera, jego relacja z czarodziejką i przyszywana córką, którą uczy fachu, a także nieustanna walka z pomiotami, które zdają się nie mieć końca. Z drugiej strony przepiękny świat wykreowany niejako na wizji świata Warhammera 40.000 - zmechanizowane jednostki, wielkie spluwy, roboty bojowe, specjalne pancerze. A z trzeciej historia, zarys walki dobra ze złem, wiecznej nauki i odkrywania własnych granic rodem z Wampirzego Cesarstwa. Wszystko to składa się jak dla mnie na pozycję idealną, choć nie bez wad.
Właściwie bez jednej, drobnej, która większości może przypaść do gustu - końcowe rozdziały "finałowych" walk, przepełnionych bardzo dobrymi opisami przeciwników, walk i sposobów ich dekapitacji, przekroczyły mój próg odporności. Z przyjemnością przyjąłbym więcej dialogów, które jak dla mnie mocniej budowały portret głównego bohatera i trapiących go wątpliwości, a także bardziej wciągały w wykreowany świat. Jednak nie było to coś co mogłoby zepsuć całościowe wrażenia. Jak dla mnie cały tytuł to majstersztyk.
Debiut w świecie fantasy w dodatku z ilością stron przekraczającą 600 zawsze przyprawia mnie o obawy. Z jednej strony debiut nie może być dobry (takie mogę policzyć na palcach jednej ręki), a z drugiej świat fantasy jest znacznie bardziej rozbudowany od przęciętnego kryminału i trzeba mieć już jakiś warsztat, który wykreuje coś co zainteresuje czytelnika. Witold...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-10
2024-01-07
2024-01-03
2023-12-31
2023-12-30
Adoptowanie kilkuletniego dziecka wiąże się z problemami adaptacyjnymi. Adoptowanie kilkuletniego dziecka po traumatycznych przejściach wiąże się ryzykiem, ciągłą walką o nauczenia dziecka obowiązujących zasad społecznych i rodzinnych. A jak się okazuje, nawet z zagrożeniem dla życia domowników.
Hannah i Chris adoptują 6 letnią Julie po tym, jak trafiła do ich szpitala wychudzona, z licznymi obrażeniami i połamanymi kończynami. Jej matka nie żyje, a poszukiwania jakichkolwiek członków rodziny mogących się nią zająć nie dają rezultatu. Podobnie jak poszukiwania sprawcy.
Dziewczynka od pierwszych chwil przywiązuje się do Chrisa i automatycznie staje się jego oczkiem w głowie. Nie zważa on na żadne negatywne zachowania dziecka, uwagi zwracane przez żonę czy stan do jakiego doprowadza to ich rodzinę. Po wielu trudnych miesiącach, w jego oczach Julie dalej jest straumatyzowany dzieckiem po przejściach, któremu trzeba pomóc, a w oczach Hannah demonem wcielonym, który czyha na ich życie.
Wszystko jest efektem maski jaką przybiera dziewczynka - z jednej strony miła i kochana córeczka tatusia, z drugiej strony przejawiająca agresję, zachowania destrukcyjne dla siebie i otoczenia, maltretowanie zwierząt czy koleżanek w przedszkolu. A wszystko to wycelowane szczególnie w Hannah. Zwłaszcza w momencie, gdy w domu pojawia się kolejne dziecko.
Idealne dziecko to w mojej ocenie wzorowy thriller psychologiczny. Klimat wycieka tutaj z każdej ze stron, poczucie zaszczucia przez własne dziecko powoduje ciarki na plecach, a sposób przedstawienia całej historii nie pozwala się od niej oderwać. Dosłownie czujemy się tak jakby Hannah i Chris byli prawdziwi i opowiadali nam swoją historię.
Wszystkie opisy są mocne, dosadne. Dobitnie pokazują efekt powolnego rozpadu małżeństwa i życia rodzinnego Hannah i Chrisa. Nieudolność działania instytucji opieki społecznej, trybików wielkiej maszyny, w którą wpadli. A także rozpad psychiki Hannah, jej lęk o życie własne i własnej rodziny, będące efektem dziecięcej manipulacji, okręcenia sobie Chrisa wokół palca i jego braku wiary w kolejne terapie, wątpliwości własnej żony czy sugestie psychologów.
Dla niego jego nowa córeczka to skarb. Nie spodziewa się do czego doprowadzi wypieranie przez niego rzeczywistości. A w niej nikt nie jest bezpieczny.
Adoptowanie kilkuletniego dziecka wiąże się z problemami adaptacyjnymi. Adoptowanie kilkuletniego dziecka po traumatycznych przejściach wiąże się ryzykiem, ciągłą walką o nauczenia dziecka obowiązujących zasad społecznych i rodzinnych. A jak się okazuje, nawet z zagrożeniem dla życia domowników.
więcej Pokaż mimo toHannah i Chris adoptują 6 letnią Julie po tym, jak trafiła do ich szpitala...