-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus7
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
-
ArtykułyPyrkon przygotował ogrom atrakcji dla fanów literatury! Co dzieje się w Strefie Literackiej?LubimyCzytać1
Biblioteczka
2018-05-25
2018-05-22
2018-05-09
2016-03-06
2016-08-06
2016-09-06
2016-03-06
2015-06-15
2015-05-29
2015-05-24
2015-05-24
Zdecydowanie nie. Nie lubię takie prozy - zimnej, surowej, z elementami odstręczającego realizmu. Nie lubię prostej oszczędnej fabuły, pozbawionej odrobiny poetyckości, jakiegoś grama ciepła, które by choć pozornie świadczyło o uczuciowości autora. Bo autor zdaje się pozbawiony zupełne sfery uczuciowości. Wygląda na realistę, lecz realistę zapadającego się w głębie depresji, mrocznego poczucia bezsensu życia, człowieka, który zdawał się nie umieć cieszyć się zwykłymi radościami życia - miłością żony, radością dzieci (ten brak namiętności, radości i pasji widoczny jest w ostatnim utworze zbioru opowiadań, krótkiej i pełnej dystansu do wszystkiego biografii "Życie pewnego szaleńca".
Wygląda na to, że autor w swoich czasach (niełatwych, ocienionych wzrastającym japońskim militaryzmem i cenzurą) wykazywał się godną docenienia odwagą i bezpośredniością. Opowiadania te są jak wyciśnięte maksymalnie ze zbędnych słów same esencje określonych poglądów ("Rashomon", "Pasja twórcza", "Pajęcza nić", "Jesienne góry"), inne wydają się opatrzonym minimum komentarza szkicem zachowań ludzkich ("W gąszczu", "W krainie wodników").
Przykro się czyta prozę kogoś tak nieszczęśliwego w życiu, uśmiechającego się czasem może tylko uśmiechem smutnym i gorzkim, jaki wywołuje obserwacja cierpienia innych dotkniętych ironią losu. Ostatecznie autor w wieku 35 lat, w 1927 roku, popełnił samobójstwo.
Zdecydowanie nie. Nie lubię takie prozy - zimnej, surowej, z elementami odstręczającego realizmu. Nie lubię prostej oszczędnej fabuły, pozbawionej odrobiny poetyckości, jakiegoś grama ciepła, które by choć pozornie świadczyło o uczuciowości autora. Bo autor zdaje się pozbawiony zupełne sfery uczuciowości. Wygląda na realistę, lecz realistę zapadającego się w głębie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-21
To książka, która mnie uspokoiła i w jakiś sposób wlała w duszę coś ciepłego i pogodnego. A poniżej trochę dłuższy opis dla tych, którzy są ciekawi :-).
Jasza Mazur to niepraktykujący Żyd z Lublina, który odrzucił wiarę, w którego zagubionej duszy powstaje coraz więcej coraz ważniejszych pytań. Pytań o istnienie Boga, pytań o istnienie świata, o wszechświat, ale też pytań mniejszych, o kształt płatków śniegu, o śpiew ptaków. Lecz mimo wielu mądrych, świeckich książek o nauce i świecie Jaszę prześladuje lęk, wyrastający być może z dawnych opowieści o duchach, o dybukach, o wilkołakach i chochlikach. Bo czyż to nie aniołowie od dzieciństwa pilnowali każdego jego kroku i chronili od złego, gdy jako mały chłopiec uczył się chodzić po linie?
Jest on sztukmistrzem. Nie ma zamka, którego nie potrafi otworzyć, potrafi chodzić po linie, ma małpkę i gadającą papugę, jeździ po Polsce, występując i zadziwiając ludzi swoimi sztuczkami. Jego życie prywatne też jest pełne sztuczek - sprytny Jasza lawiruje bez problemu między żoną, kochankami, światem tradycyjnych żydowskich świąt czy towarzystwem złodziei. Jednak, jak mówi przysłowie, i małpie zdarza się spaść z drzewa...
Jasza, przed wyruszeniem w kolejną trasę pyta żony: "Co byś czuła, gdybym nigdy nie wrócił? Co byś zrobiła, gdybym umarł na objeździe? (...) Przypuśćmy, że zakocham się w kimś i będę chciał cię opuścić?" Jasza pyta "jak długo czekałaby na niego, gdyby go uwięziono, gdyby pojechał do Ameryki, albo gdyby zapadł na suchoty i musiał przebywać w sanatorium", i "co by się stało, gdybym został pustelnikiem i dla pokuty kazał się zamurować w celi bez drzwi jak ów święty na Litwie?". Bo w tym momencie, jak i w każdym następnym, Jasza może dokonać wyboru, który doprowadzić go możne do jednej z tych możliwości.
Można powiedzieć, że w pewnej warstwie to opowieść o miłostkach i zdradach wędrownego cyrkowca i hipnotyzera o podejrzanych znajomościach, w innej warstwie to opowieść o walce Dobra i Zła o duszę zagubionego człowieka. Czy krokami Jaszy kierują aniołowie, czy to Bóg karze Jaszę za złe uczynki? A może to dybuk, zła grzeszna dusza, opętał go i prowadzi do nieszczęścia?
To książka, która mnie uspokoiła i w jakiś sposób wlała w duszę coś ciepłego i pogodnego. A poniżej trochę dłuższy opis dla tych, którzy są ciekawi :-).
Jasza Mazur to niepraktykujący Żyd z Lublina, który odrzucił wiarę, w którego zagubionej duszy powstaje coraz więcej coraz ważniejszych pytań. Pytań o istnienie Boga, pytań o istnienie świata, o wszechświat, ale też pytań...
2015-05-15
Może nie rewelacyjna powieść, ale dobrze napisana. Bardzo przyjemnie się czyta, a wnikliwość autora w odmalowywaniu uczuć i emocji kobiecych zadziwiająca.
Może nie rewelacyjna powieść, ale dobrze napisana. Bardzo przyjemnie się czyta, a wnikliwość autora w odmalowywaniu uczuć i emocji kobiecych zadziwiająca.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-16
XIX-wieczna powieść science fiction, o archetypowym szalonym naukowcu, tworzącym na zapomnianej wyspie hybrydy zwierząt i ludzi. Ale czytając tę książkę odniosłam wrażenie, że autor nie pisał o zwierzętach, a o ludziach. Że mówiąc o ich instynktach i ich Prawie, nakazującym zwierzoludom być ludźmi, myślał o naszych ludzkich prawach, które formują nas na podobieństwo ludzi, o Dziesięciu Przykazaniach, o strachu przed Piekłem, o wszystkim, co z Homo Sapiens wykuwa strachem i nakazem Człowieka. Że to my jesteśmy tymi zwierzoludami, które ubrane, w wyprostowanej postawie, używające mowy, bardzo starają się być ludźmi, wbrew swoim instynktom.
Bohater powieści, na końcu swoich wspomnień z pobytu na wyspie, pisze:
"Nie potrafię uwolnić się od podświadomego poczucia, że mężczyźni i kobiety, z którymi się stykam, to jeszcze jedna, na razie znośnie ludzka, odmiana zwierzoludów. Że są zwierzętami doraźnie uformowanymi na podobieństwo istot ludzkich, i lada chwila zaczną się cofać w rozwoju, objawiając kolejne oznaki stanu zwierzęcego. (...).
W takich chwilach rozglądam się wśród moich bliźnich i ogarnia mnie trwoga. Widzę bowiem twarze żarliwe lub pogodne, inne są tępe lub groźne, jeszcze inne niezdecydowane, albo nieszczere, w żadnej jednak nie dostrzegam spokojnej powagi istot rozumnych".
Książka na początku jest potworną opowieścią o eksperymentach biologicznych wykonywanych na zwierzętach. Później jednak zaczyna wydawać się parodią ludzkości, z jej religiami, strachem przez karą boską, jej prawami, zakazami, wymaganiami społecznymi. Nie wiem, czy autor świadomie sugerował, że jego zdaniem ramy cywilizacji i kultury, w jakich siedzą społeczeństwa, są kruche i bardzo niepewne, ale z pewnością nie ukazał ludzi jako lepszych czy bardziej "ludzkich", od przerażających, lecz cierpiących, zwierzoludów.
XIX-wieczna powieść science fiction, o archetypowym szalonym naukowcu, tworzącym na zapomnianej wyspie hybrydy zwierząt i ludzi. Ale czytając tę książkę odniosłam wrażenie, że autor nie pisał o zwierzętach, a o ludziach. Że mówiąc o ich instynktach i ich Prawie, nakazującym zwierzoludom być ludźmi, myślał o naszych ludzkich prawach, które formują nas na podobieństwo ludzi,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-08
2015-05-03
Zadziwiające jest to, że jest to powieść science fiction napisana w XIX wieku (dokładnie w 1898), przez pisarza urodzonego w 1866 roku.
I ta XIX-wieczna powieść opowiada o ataku Obcych na Ziemię i o walce ludzi z tymi Obcymi. Marsjanie, którzy dysponują rozwiniętą technologią, np. laserami (nazywanymi w powieści "snopami gorąca") i bronią chemiczną, zastają na Ziemi konne tramwaje, dorożki, panów w kapeluszach, a nawet raz przejechał trójkołowy bicykl oraz karoca... Do walki z Obcymi wyruszają zaś oddziały kawalerii (podkreślam: konnica!) i artylerii.
Zadziwiający w powieści jest kontrast między Marsjanami i ich machinami bojowymi, jakby wyjętymi ze współczesnego SF, a XIX-wieczną scenerią walk, które tu wyglądają archaicznie, ale przecież dla autora były to czasy współczesne.
Robi wrażenie też wizja autora, bardzo realistyczna, i trzeba przyznać, że jakoś od ponad stu lat wizje walk z Obcymi w literaturze (i filmach) wiele się nie zmieniły. Właściwie odniosłam wrażenie, że czytałam nawet kilka współczesnych kalek fabuły "Wojny światów", jakby Wells wyznaczył pewien schemat tego typu SF, który trudno odrzucić (może trudno wymyślić inny?).
Jest w tej powieści kilka ciekawych pytań, które wypowiadają jej bohaterowie. Kilka razy - zamiast ślepej nienawiści do wrogów - pojawia się refleksja, że Marsjanie po prostu traktują Ziemian tak samo, jak ludzie traktują zwierzęta, którymi się odżywiają. Że być może po prostu polując na ludzi, żywiąc się nimi, bez zastanowienia nad ludzkimi uczuciami, Marsjanie zachowują się tak samo, jak ludzie polujący na zwierzęta, bądź zabijający zwierzęta hodowlane.
Zadziwiające jest to, że jest to powieść science fiction napisana w XIX wieku (dokładnie w 1898), przez pisarza urodzonego w 1866 roku.
I ta XIX-wieczna powieść opowiada o ataku Obcych na Ziemię i o walce ludzi z tymi Obcymi. Marsjanie, którzy dysponują rozwiniętą technologią, np. laserami (nazywanymi w powieści "snopami gorąca") i bronią chemiczną, zastają na Ziemi konne...
2015-02-22
To powieść - niewiarygodne! - z 1931 roku, lecz tak wstrząsająco uniwersalna w stawianych przez bohaterów pytaniach, że aż budzi niepokój.
To konfrontacja Dzikusa (szekspirowskiego) z cywilizowanym utopijnym światem pozbawionym nieszczęścia, bólu, starości i wyboru. Światem idealnym, "nowym wspaniałym światem", lecz nie mogę oprzeć się myśli, że przerażającym. Autor nie sugeruje, autor dyskutuje, daje do wyboru jednak skrajności. Bo co wybrać, gdy mamy (jedno) świat pełni szczęśliwości i zdrowia, lecz pozbawiony rozterek i wolności, a więc bólu zwątpienia, wyborów, błędów, i (drugie), jako alternatywę - świat dziki, wolny, ale pełny chorób, brudu, śmierci w chorobie, wiary w bóstwa, obrzędów, opowieści, poświęcenia, miłości, namiętności, tęsknoty, ojców, matek, dzieci, strachów i nadziei. Czy wybrać (jedno) stabilną szczęśliwą, konsumpcyjną, czystą, ale bezmyślną cywilizację bez wolności, czy (drugie) śmierdzącą dzicz, w której człowiek popada w szaleństwo targany namiętnościami?
W posłowiu do książki B.Baran pisze:
"Jak powstał nowy wspaniały świat? Jaka tu zaszła „prawdziwie rewolucyjna rewolucja” (Huxley)? Otóż dokonano monstrualnej manipulacji świadomości jednostek, uzyskując w efekcie paradoksalną jedność przeciwieństw: kastowy egalitaryzm egzemplarzy z butli, szczęśliwe niewolnictwo, prymitywizm supercywilizacji, pełnię pustki. Cenę takiego „pogodzenia wartości” zapłaciło społeczeństwo normalizowane wedle Prokrustowego ideału stabilności. Cały ten zabieg był podstępem i nadużyciem, a jako podstęp - przemocą. Przemoc zaś jest niemoralna."
Wybór jest jednak bardzo trudny, a autor wrednie i bezwzględnie nie pozwala wybrać elementów z zestawu. Do wyboru jest albo Szekspir z chorobą, szaleństwem i brudem i ułudą wolności, albo pozbawiony wolności (a także dostępu do nauki i wszelkiego dorobku kulturalnego) stabilny świat pełnej szczęśliwości.
To powieść - niewiarygodne! - z 1931 roku, lecz tak wstrząsająco uniwersalna w stawianych przez bohaterów pytaniach, że aż budzi niepokój.
To konfrontacja Dzikusa (szekspirowskiego) z cywilizowanym utopijnym światem pozbawionym nieszczęścia, bólu, starości i wyboru. Światem idealnym, "nowym wspaniałym światem", lecz nie mogę oprzeć się myśli, że przerażającym. Autor nie...
2015-02-28
2015-03-14
2015-03-20
Powiedziałabym, że jest to XIX-wieczna literatura dla kobiet, z rodzaju sentymentalnych, ckliwych romansów, lecz zdecydowanie z tej górnej półki, co zawdzięcza wspaniałemu stylowi autora, jak i subtelności w odmalowywaniu sytuacji materialnej i społecznej kobiet w dziewiętnastowiecznej Francji.
Bez względu na szczęścia i nieszczęścia, jakie przeżywają bohaterowie Balzaca, czy doświadczają "słodkich namiętności" czy tragedii życiowych, czytam tę prozę bez żadnej emocji, bez drżenia o losy bohaterów, ale jednocześnie z dziwną spokojną przyjemnością i łagodnym uśmiechem.
To chyba zasługa równego, bardzo eleganckiego, ale zarazem lekkiego pióra Balzaca. Jego opowieści płyną łagodnie, akcja unosi się i opada jak fala na spokojnej rzece. Autor nie buduje napięcia, nie drażni się z czytelnikiem; prowadzi swoją opowieść równomiernie i rzetelnie.
Powiedziałabym, że jest to XIX-wieczna literatura dla kobiet, z rodzaju sentymentalnych, ckliwych romansów, lecz zdecydowanie z tej górnej półki, co zawdzięcza wspaniałemu stylowi autora, jak i subtelności w odmalowywaniu sytuacji materialnej i społecznej kobiet w dziewiętnastowiecznej Francji.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBez względu na szczęścia i nieszczęścia, jakie przeżywają bohaterowie Balzaca,...