Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytamy w weekend. 11 października 2024LubimyCzytać356
- ArtykułyNoc Bibliotek już dzisiaj! Sprawdź, jakie atrakcje czekają na odwiedzających!LubimyCzytać2
- Artykuły„Co porusza martwych” – weź udział w quizie i wygraj pakiet książekLubimyCzytać23
- ArtykułyTworzyć poza rozsądkiem. Przypadek Francisa Forda CoppoliAdam Horowski1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Henryk Socha
10
6,7/10
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,7/10średnia ocena książek autora
86 przeczytało książki autora
278 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Zamki i miecze samurajów Henryk Socha
7,4
Jest takie powiedzenie, że jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego i to chyba najlepiej podsumowuje ten album.
Przede wszystkim należy wyjaśnić, że większość japońskich zamków została rozebrana w okresie przemian społecznych epoki Meiji, czyli ponad sto lat temu, a to, co dziś mogą podziwiać żądni wrażeń turyści, to rekonstrukcje z żelbetu wykonane owszem, z pieczołowitością, ale niestety tylko z zewnątrz, wnętrza natomiast są takie, że nawet w książce Sochy jest zaledwie kilka maleńkich obrazków. Siłą rzeczy jedyne, co autor mógł napisać, to akapicik albo dwa na temat konstrukcji oraz zaopatrzyć każdy omawiany zamek z tak zwany rys historyczny. I naprawdę wolałabym, żeby oszczędził tego i sobie, i czytelnikom, skoro wszystkie są do znudzenia podobne (do bitwy pod Sekigaharą prosta konstrukcja drewniana z wałem, po bitwie pod Sekigaharą przebudowa w obowiązującym stylu, lista właścicieli zamku). Brnie się przez zagmatwane wywody autora i niekończące się listy nazwisk ze średnią raczej przyjemnością - zorientowany w temacie czytelnik pokrzywi się, że taki wdzięczny temat został tak po macoszemu potraktowany, a niezorientowany czytelnik straci ochotę do zorientowania się, choćby i pobieżnego.
Omówienie każdego zamku zawiera także część poświęconą działającym w jego rejonie miecznikom, z której, rzecz jasna, nic nie wynika, odkąd ogranicza się do wynotowania sygnatur co bardziej znanych przedstawicieli danego rodu płatnerzy. O historii płatnerstwa czytelnik dowie się zatem niewiele, a wszystkich nazwisk i tak nie zapamięta. Na domiar złego te części esejów naszpikowane są naukowym żargonem, istną zmorą w publikacjach popularnonaukowych. Słowniczek niby jest na końcu książki, ale konia z rzędem temu, kto będzie miał cierpliwość z niego korzystać. Czy nie lepiej byłoby po prostu we wstępie niektóre pojęcia przybliżyć?
O zamkach za bardzo nie ma co pisać, a jeśli już, to raczej nie w ten sposób - więc na tym polu książka Sochy nie bardzo się sprawdza. Biorąc pod uwagę fakt, jak rozległa jest wiedza dotycząca japońskich mieczy, upychanie chaotycznych wiadomości w takiej formie też nikomu do niczego się nie przyda. Zdjęcia owszem, cieszą oko, ale cieszyłyby bardziej, gdyby nie służyły zamaskowaniu średniego poziomu merytorycznego całości.
Przy okazji: wbrew pozorom miesiące księżycowe nie odpowiadają słonecznym, dlatego nie, nie można swobodnie i beztrosko przyjąć sobie, że szósty miesiąc opowiada naszemu czerwcowi, bo nie odpowiada, a mieszanie epok wyznaczanych na podstawie panowania cesarzy z epokami w płatnerstwie to nie jest dobry pomysł, bo wprowadza niepotrzebny bałagan. Nie wiem też, czy nazywanie mistrza ceremonii herbaty Sen no Rikyu "niejakim", bez żadnej wzmianki i wyjaśnienia miało być słabym żarcikiem erudyty czy zwyczajną ignorancją, ale nie wyglądało ładnie.
Japonia. Leksykon konesera Henryk Socha
6,6
Pierwsze wrażenie zachwyca: książka jest duża, pięknie wydana, bogato ilustrowana, sprawia wrażenie kosztownej (cena zresztą do najniższych nie należy) i może stanowić ozdobę biblioteki. No właśnie. Może, dopóki nikomu nie przyjdzie na myśl zagłębić się w tekst.
Wszystkie tego typu leksykony opierają się na subiektywnym wyborze autora i na pewno każdy zapytany o setkę najważniejszych elementów materialnej kultury Japonii wymieni inne. Dlatego też trudno krytykować Henryka Sochę za taki a nie inny wybór haseł - ale mi prywatnie ta książka zostawiła uczucie niedosytu, niejasne wrażenie, że jednak czegoś zabrakło.
Leksykon sam w sobie jest raczej nierówny: obok bardzo ogólnikowych haseł dotyczących życia codziennego czy szeroko pojętej kultury (ryokan, gejsza) znajdziemy bardzo szczegółowe umówienia dotyczące broni, laka japońska zostanie omówiona po łebkach, ale ceramika jest już przedstawiona znacznie dokładniej. Oczywiście, autor miał prawo do subiektywnego wyboru, ale spójność książki bardzo na tym ucierpiała.
Merytorycznie za to, co przedstawia sobą leksykon autor zasługuje na publiczne surowe upomnienie. Większość haseł to ogólniki, banały, komunały niemal, stwierdzenia o których ciężko powiedzieć, że powiększają wiedzę: dostajemy na przykład pół szpalty zachwytów autora nad miniaturowymi dziełami sztuki, jakimi są tsuby, co widać na pierwszy rzut oka, ale nie wyjaśnia na przykład mniej popularnego terminu maki-e, a nie każdy czytelnik musi wiedzieć, że chodzi o technikę zdobienia przedmiotów z laki przez oprószenie złotem. Irytujące są również ciągłe odniesienia w tekście do bardziej szczegółowych informacji zawartych w opracowaniach wymienionych w bibliografii - tak zresztą niechlujnej, że to aż wstyd - jeśli autor zwyczajnie wiedział, że temat jest zbyt obszerny na sztywno określone miejsce, to po co w ogóle go poruszał albo po co zapełniał cały łam swoim wodolejstwem?
Zatem: z jednej są więc hasła opracowane z przesadną szczegółowością, z drugiej zaś omówione pobieżnie, jakby leksykon miał być o wszystkim, a wiadomo, że jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Smutna prawda.
I jeszcze słowo o ilustracjach, na pierwszy rzut oka pięknych i bogatych: ich wartość jest żadna poza estetyczną, skoro autor nigdzie (nigdzie!) nie zamieścił ani jednego podpisu. Zatem owszem, temat tsub jest bogato zilustrowany, tylko nie za bardzo wiadomo z jakiego okresu pochodzą pokazane przedmioty i co w zasadzie mają ilustrować fotografie.
Leksykon? Źródło wiedzy? Przewodnik? Powiedziałabym raczej, że ładne wydawnictwo o znikomej wartości.