rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Był taki dzień, w którym płakałam na środku radiowej kuchni. Stłukłam kubek. To oczywiście nie był powód mojego płaczu, jedynie kropla, która przelała gromadzącą się we mnie od dawna czarę. Jakbym więc chciała wymienić miejsca, w których płaczą dziewczyny, mogłabym z samej wyliczanki napisać odrębną książkę.

I właśnie taka wyliczanka "płaczą tu, płaczą tam", która brzmiała, jak napisany na kolanie prolog, zabiła mnie już na starcie. Pomyślałam sobie jednak "nie, Kwaśniewska, nie możesz odłożyć książki po jednej stronie" i może dobrze, że jej nie odłożyłam.

Czerwonych chorągiewek (czy jak ja wolę je nazywać - lampek) napotkałam w swoim życiu mnóstwo. W niektórych wypadkach wystarczyło mi, że wyskoczyła jedna, a ja bez zastanowienia mówiłam "nara" i szłam dalej, w kierunku innych biegłam jak ćma do latarni ignorując zagrożenie.

Nasza główna bohaterka, Amelie, pokochała Reese'a za szybko i za mocno. Nie zauważała znaków ostrzegawczych. Reese wciągał ją stopniowo w bagno. Sączył truciznę. Od idealnego, ciepłego, zaangażowanego chłopaka, poprzez dawkowanie siebie, karanie ciszą, wmawianie (i doprowadzanie do) szaleństwa, aż po sztylet wbity w całe jestestwo. Ale czy na pewno nawet początki były takie idealne?

Obserwujemy drogę Amelie do wyleczenia. Przechodzimy z nią całą ścieżkę od poznania do rozpadu. Analizujemy, co i na jakim etapie się stało. Co powinno dawać jej do myślenia już wtedy. W których momentach stłumiła instynkt, który kazał jej uciekać. Mamy podział na "wtedy" i "teraz". Możemy na bieżąco konfrontować wydarzenia.

Uśmiechałam się rozpoznając pewne mechanizmy.

Książka zdecydowanie skierowana jest do młodszych czytelników. Do tych, którzy przeżywają pierwsze rozstania lub trudne relacje. Ale i starszym może dać do myślenia.
Rodzicom nastolatków chciałam przypomnieć, idąc tropem tej książki, jak sami czuli się, kiedy pierwszy raz rozpadało się ich serce. Warto o tym pamiętać zanim powiemy dziecku, że mu przejdzie. Szczególnie, jeśli nie znamy całego obrazu sytuacji. Być może to nie tylko złamane serce. Być może potrzebna jest pomoc.

Z technicznego punktu widzenia, mam problem z tłumaczeniem. W wielu miejscach miałam poczucie niegramatyczności, niezgrabności zapisu lub zwyczajnie braku logiki, co psuło mi odbiór.

Był taki dzień, w którym płakałam na środku radiowej kuchni. Stłukłam kubek. To oczywiście nie był powód mojego płaczu, jedynie kropla, która przelała gromadzącą się we mnie od dawna czarę. Jakbym więc chciała wymienić miejsca, w których płaczą dziewczyny, mogłabym z samej wyliczanki napisać odrębną książkę.

I właśnie taka wyliczanka "płaczą tu, płaczą tam", która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Obawiałam się trochę, że przejdą mnie ciarki żenady czytając tę książkę
i w konsekwencji przestanę lubić tiktoki Tej Jednej Ciotki, ale tak się nie stało. Książka była dokładnie taka, jak krótkie filmiki Mateusza Glena: lekka, przyjemna, momentami zabawna, obnażająca nasze przywary
i przyzwyczajenia.

Ciotka jedzie do Ciechocinka. Jak to jednak bywa w życiu Ciotki, historia nie mogła skończyć się na przyjemnym, regeneracyjnym pobycie. Ciotka rozpoczyna śledztwo, którego celem jest zdemaskowanie osoby działającej na niekorzyść kuracjuszy. W całą akcję wciągnięty zostaje również Taksówkowy Gbur.

Przez książkę idzie się jak po sznurku, nie spodziewajmy się tu spektakularnych, nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Choć są tu plot twisty, żaden mnie nie zaskoczył. Nie zmienia to faktu, że "Boże, Beata!" jest przyjemnym przerywnikiem, na który nie żal czasu.

Obawiałam się trochę, że przejdą mnie ciarki żenady czytając tę książkę
i w konsekwencji przestanę lubić tiktoki Tej Jednej Ciotki, ale tak się nie stało. Książka była dokładnie taka, jak krótkie filmiki Mateusza Glena: lekka, przyjemna, momentami zabawna, obnażająca nasze przywary
i przyzwyczajenia.

Ciotka jedzie do Ciechocinka. Jak to jednak bywa w życiu Ciotki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

39 procent cudzoziemców w ciągu ostatniego roku doświadczyło dyskryminacji - wynika z danych norweskiego Centralnego Biura Statystycznego z 2020 roku. Wg badań z 2016 roku, 28 procent emigrantów nie zostało zatrudnionych ze względu na swoje pochodzenie, a 16 procent było gorzej traktowanych w swoim miejscu pracy (z tego samego powodu). Jeden z eksperymentów, podczas którego złożono 1800 podań o pracę wykazał, że prawdopodobieństwo bycia zaproszonym na rozmowę o pracę w Norwegii spada o ok. 25%, jeśli aplikujący ma obco brzmiące nazwisko.
Norwegia. Kraj, którego PR brzmi: równość, otwartość, prawa człowieka, opiekuńczość i fundusze norweskie. Bańka pryska, gdy przyjrzymy mu się z bliska.
Jak wynika z tego reportażu, aby Twoje kwalifikacje obchodziły w Norwegii kogokolwiek, musisz mieć dużo szczęścia. A to i tak nie uchroni Cię przed różnymi nieprzyjemnościami związanymi z Twoim pochodzeniem. Stąd część osób decyduje się na zmianę nazwiska i angielski zapis swojego imienia. Łatwiej wtedy udawać kogoś innego, np. Greka [też usłyszeliście w głowie fragment piosenki brzmiący "Nie udawaj Greka"?] i nie słuchać "dowcipów" o Polakach, nie padać ofiarą dyskryminacji i odgórnego założenia, że jeśli np. pracujesz w przedszkolu, to bankowo musisz tam sprzątać. Bo przecież nic innego.
Czytając "Nie jestem Twoim Polakiem" rysuje nam się gorzki obraz życia na emigracji w tym kraju. Nasuwa się także gorzka refleksja: nie ważne, jak wysoko zajdziesz w Norwegii, zawsze będziesz kimś gorszym niż "etniczny Norweg", a jeśli ukryjesz tożsamość, do końca życia nie będziesz mógł być sobą.

Na tę książkę można jednak spojrzeć szerzej. W każdym państwie są jakieś stereotypy i lęki związane z osobami z jakichś "obcych" krajów. Nie ważne, czy jesteś Polką w Norwegii czy Syryjką w Polsce, mogą spotkać Cię takie same nieprzyjemności, bo ktoś spojrzy na Ciebie nie jak na człowieka, ale jak na chodzący stereotyp, którego nie musi poznawać, żeby móc go ocenić i wrzucić do konkretnej szufladki.

P.S. Na koniec jeszcze taka refleksja. Wielu starszych ludzi nie rozumie, dlaczego młodzi Polacy mówią, że są Europejczykami, że przecież powinni czuć się Polakami. Przede wszystkim, a może i jedynie. Jak oni. Ja jestem z pokolenia środka. Jestem Polką i Europejką. W takiej kolejności. I tak chciałabym być traktowana wszędzie. Jako obywatelka, która ma prawo być i żyć, gdzie chce i jak chce. Jest traktowana równo i zgodnie z własnymi umiejętnościami czy kwalifikacjami. Przykład Norwegii pokazuje jasno, o co chodzi. Tam -zgodnie z treścią książki- mogę być jedynie "polakk", gdzie indziej mogę być kimś więcej. Kimś, kogo pochodzenie nie wyciąga wtyczki z gniazdka.

P.S. 2 - W Norwegii, jak i pewnie w innych państwach, jest jeszcze wiele do zrobienia. Ale te kroki w kierunku lepszej przyszłości, są podejmowane. Gdzieniegdzie pojawia się solidarna dłoń, odrobina empatii, nieco uważności i kropla czułości. A jak wszyscy wiemy, kropla drąży skałę. Życzyłabym więc sobie i wam, by nigdy nikt nie patrzył na nas przez filtr jakichś dziwnych stereotypów i byśmy my sami te filtry odrzucili.

39 procent cudzoziemców w ciągu ostatniego roku doświadczyło dyskryminacji - wynika z danych norweskiego Centralnego Biura Statystycznego z 2020 roku. Wg badań z 2016 roku, 28 procent emigrantów nie zostało zatrudnionych ze względu na swoje pochodzenie, a 16 procent było gorzej traktowanych w swoim miejscu pracy (z tego samego powodu). Jeden z eksperymentów, podczas którego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sprawa Trybecza jest jak Trójkąt Bermudzki. Ludzie znikają tam bez śladu i najczęściej nigdy już się nie znajdują.
Jeśli ktoś lubi legendy, straszne historie opowiadane przy ogniskach, mistyczne zjawiska... Trybecz jest zagadką, która bez wątpienia go wciągnie.
Autor potęguje napięcie stopniowo. Na wejściu nie spodziewamy się niczego niebezpiecznego, ot facet z pośredniaka dostaje skierowanie do pomocy przy jakichś budowlano-syfiastych robotach, podczas których znajduje sejf. W sejfie zaś dokumenty i nagrania, od których nie ma już odwrotu. Historia w nich zawarta wciąga naszego głównego bohatera coraz głębiej, aż do otchłani szaleństwa. Z każdą stroną atmosfera gęstnieje i w pewnym momencie sami już nie wiemy, co mamy o tym wszystkim myśleć. Może sami tracimy zmysły zaczynając stopniowo wierzyć w najbardziej, wydawałoby się, nieprawdopodobne scenariusze.
"Szczelina" jest bramą. Przejście przez nią oznacza, że nie ma już odwrotu.

Sprawa Trybecza jest jak Trójkąt Bermudzki. Ludzie znikają tam bez śladu i najczęściej nigdy już się nie znajdują.
Jeśli ktoś lubi legendy, straszne historie opowiadane przy ogniskach, mistyczne zjawiska... Trybecz jest zagadką, która bez wątpienia go wciągnie.
Autor potęguje napięcie stopniowo. Na wejściu nie spodziewamy się niczego niebezpiecznego, ot facet z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie można nie odnieść wrażenia, że Ewa chyba faktycznie kochała Adama tylko dlatego, że był jej i był mężczyzną. Ewa wnosiła w życie Adama wszystko, czego on myślał, że nie potrzebuje, ale jednak bez niej czegoś mu brakowało. Nawet, kiedy zostali przepędzeni z raju, mieli swój raj.
Utwór pokazuje nam także różnice w postrzeganiu świata przez mężczyznę i kobietę. O ile w opisy Adama skupiają się raczej na konkretach, Ewa opisuje swoje odczucia i emocje. W obu jednak przypadkach humor miesza się z liryzmem. Pamiętniki ich obojga opowiadają o początku ludzkości, który jednocześnie jest jego końcem. Ewa wskazuje nam w końcu na topiące się i spadające z firmamentu nieba gwiazdy. Apokaliptyczna wskazówka przypomina, że nasz czas się kiedyś kończy.
Twórzmy raj na ziemi, póki czas.

Nie można nie odnieść wrażenia, że Ewa chyba faktycznie kochała Adama tylko dlatego, że był jej i był mężczyzną. Ewa wnosiła w życie Adama wszystko, czego on myślał, że nie potrzebuje, ale jednak bez niej czegoś mu brakowało. Nawet, kiedy zostali przepędzeni z raju, mieli swój raj.
Utwór pokazuje nam także różnice w postrzeganiu świata przez mężczyznę i kobietę. O ile w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niedopracowane, krótkie opowiadanie, które miało zachęcać do przeczytania serii, a paradoksalnie -moim zdaniem- lepiej "siada", jak już zna się przynajmniej część tej historii.

Niedopracowane, krótkie opowiadanie, które miało zachęcać do przeczytania serii, a paradoksalnie -moim zdaniem- lepiej "siada", jak już zna się przynajmniej część tej historii.

Pokaż mimo to

Okładka książki Urodzeni mordercy? Nieznane kulisy pracy profilera. Kto zabija i dlaczego Małgorzata Fugiel-Kuźmińska, Jan Gołębiowski
Ocena 7,0
Urodzeni morde... Małgorzata Fugiel-K...

Na półkach: , ,

Jak to się dzieje, że potrafimy się tak od siebie różnić, a jednocześnie być tak bardzo podobni? Ten taniec pomiędzy podobieństwami, a różnicami jest w pewien sposób istotą profilowania. Tę istotę oraz niuanse próbuje przed nami odkryć Jan Gołębiowski - jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich profilerów. Człowiek, którego w zasadzie nic już nie dziwi, choć wciąż wiele zdumiewa. Człowiek, który nie myli lęku ze strachem.

Żeby dojść do sprawcy, trzeba najpierw poznać jego ofiarę. Zrozumieć, czemu ten ktoś chciał ją zabić lub co sprawiło, że musiał. Gołębiowski nie boi się przyznać, że ofiara często przyczynia się do zbrodni, choćby nieświadomie. Nie oznacza to jednak, że jest jej winna. To dwie różne sprawy. Jej sposób bycia, jakiś gest, słowo, mogło sprowokować sprawcę, który odebrał zachowanie ofiary jak byk odbiera machanie mu przed nosem czerwoną płachtą. Z punktu widzenia ofiary, mogło być to nawet coś, co powinno zabójcę odstraszyć. Nie wyszło. Teraz profiler musi zrozumieć, dlaczego.

Gołębiowski odziera ten zawód z aury magii i tajemnicy, którą obrusł przez różnego rodzaju filmy, i seriale. Zdejmuje z tej profesji kostium superbohatera. Ale też, przede wszystkim, pokazuje, czym ta praca jest naprawdę.

Jak to się dzieje, że potrafimy się tak od siebie różnić, a jednocześnie być tak bardzo podobni? Ten taniec pomiędzy podobieństwami, a różnicami jest w pewien sposób istotą profilowania. Tę istotę oraz niuanse próbuje przed nami odkryć Jan Gołębiowski - jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich profilerów. Człowiek, którego w zasadzie nic już nie dziwi, choć wciąż wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli wydawało wam się kiedyś, że wasza praca jest ciężka, to możecie teraz zweryfikować swoje spostrzeżenia. Jeśli myśleliście, że ochrona zdrowia w Polsce kuleje, to z tej książki dowiecie się, jak bardzo. Jeśli zastanawialiście, czego potrzeba, żeby było lepiej, to w każdym rozdziale coś znajdziecie.

Jako córka pielęgniarki trochę w swoim życiu widziałam, to takie turbodoładowanie, po którym stajesz się odporny/obojętny na wiele sytuacji. Potem sama wybrałam sobie zawód, który czasem też zagląda tam, gdzie inni nie chcą. Wiele rzeczy więc, siłą rzeczy, wiem "od kuchni", a jednak słuchając tej książki zaskoczyłam się już niemal na starcie. Może dlatego, że byłam tak pewna, że powinno być inaczej, że nigdy tego nie sprawdziłam. Mój błąd. Żyjemy w państwie, które jest "dość" niebezpiecznie ulokowane jeśli chodzi o potencjał wojenny, aktualnie rosyjskie rakiety robią sobie wycieczki na nasz teren... a nie wiemy, ilu mamy ratowników medycznych. Nie prowadzimy żadnego rejestru, nie wiemy, ilu wyjechało, ilu możemy zmobilizować, ect. Kto i kiedy obudzi się z ręką w nocniku?

Ostatecznie nie ma tu jednak niczego - jak dla mnie - bardzo odkrywczego. Trzeba jednak przyznać, że pospolitość języka sprawia, że dobrze i lekko się tego słucha. Książka jest cienka, biorąc pod uwagę powtórki, można by ją jeszcze trochę skrócić.

P.S. Ostrzegam, że Yanek opowiada też trochę o swoich doświadczeniach z białoruskiej granicy. Wiem, że wielu ten temat triggeruje i budzi kontrowersje.

Jeśli wydawało wam się kiedyś, że wasza praca jest ciężka, to możecie teraz zweryfikować swoje spostrzeżenia. Jeśli myśleliście, że ochrona zdrowia w Polsce kuleje, to z tej książki dowiecie się, jak bardzo. Jeśli zastanawialiście, czego potrzeba, żeby było lepiej, to w każdym rozdziale coś znajdziecie.

Jako córka pielęgniarki trochę w swoim życiu widziałam, to takie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bebechy, czyli ciało człowieka pod lupą Katarzyna Cerazy, Adam Mirek
Ocena 8,3
Bebechy, czyli... Katarzyna Cerazy, A...

Na półkach: , ,

"Bebechy" mają podobny klimat do starego, animowanego serialu "Było sobie życie". Adam Mirek z podobną lekkością, ale i dokładnością tłumaczy czytelnikom, co dzieje się w ich ciałach od rana do nocy; kiedy się budzą, jedzą, ćwiczą na wfie, skaleczą, bawią na placu zabaw, uczą, myją się, czy śpią. Całość uatrakcyjniają ilustracje.
Czekam na kolejną książkę. Jest jeszcze trochę nieporuszonych tu tematów, które w końcu także trzeba dzieciom wyjaśnić.

P.S. Całość można przeczytać w max 5h

"Bebechy" mają podobny klimat do starego, animowanego serialu "Było sobie życie". Adam Mirek z podobną lekkością, ale i dokładnością tłumaczy czytelnikom, co dzieje się w ich ciałach od rana do nocy; kiedy się budzą, jedzą, ćwiczą na wfie, skaleczą, bawią na placu zabaw, uczą, myją się, czy śpią. Całość uatrakcyjniają ilustracje.
Czekam na kolejną książkę. Jest jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie mam nic przeciwko odzieraniu ludzi z majestatu, nie wychodzę z założenia, że o zmarłych należy mówić dobrze albo wcale. Wręcz przeciwnie, każdy człowiek ma w sobie zarówno jasne, jak i ciemne strony. Szarość nie wyklucza geniuszu czy talentu. Stąd koncept przedstawienia Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej od strony, o której zazwyczaj się w jej przypadku nie mówiło, wydawał mi się kuszący i faktycznie przez jakieś 100 stron był. Dalej jednak, zaczął mnie nużyć i zwyczajnie męczyć.

Arael Zurli podkreśla nam z uporem maniaka, jak małostkową, nieżyciową, egoistyczną i zwyczajnie ch*** osobą była poetka. Powtarza się wielokrotnie przywołując po kilka razy niektóre zapiski czy sytuacje. Książka ma 288 stron, równie dobrze mogłaby skończyć się po 140. Zresztą, patrząc na wydanie, to niewykluczone, że tak by właśnie było, gdyby wydawnictwo Bellona nie powiększyło fontu, nie zrobiło oddzielnych stron na przypisy po każdym rozdziale czy zmniejszyło marginesy...

Osoba autorska zarzuca pod koniec Jasnorzewskiej, że kiedy jej żywot dobiegał końca, nie pomyślała w swym egoizmie o mężu i dalej czyniła notatki opowiadające bezlitośnie o tym, czego na łożu śmierci doświadczała. Otóż moim zdaniem, jej prywatne notatki były jej prywatnymi notatkami, wiele osób prowadziło i prowadzi dzienniki także jako formę terapii. Dlaczego ktokolwiek miałby się w nich kiedykolwiek cenzurować? Mąż mógł nie czytać. Może wręcz nikt nie powinien, ale wiemy, jak jest. Jesteśmy ciekawi prywatnych myśli, życia tych, których znamy z ich twórczości. Być może jednak pod tym kątem to my jesteśmy egoistami, a nie Ci, którzy pozwalają sobie na szczerość w prywatnych dziennikach.

Nie mam nic przeciwko odzieraniu ludzi z majestatu, nie wychodzę z założenia, że o zmarłych należy mówić dobrze albo wcale. Wręcz przeciwnie, każdy człowiek ma w sobie zarówno jasne, jak i ciemne strony. Szarość nie wyklucza geniuszu czy talentu. Stąd koncept przedstawienia Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej od strony, o której zazwyczaj się w jej przypadku nie mówiło, wydawał mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Koszmar, który nam się śni, jest realny dopóki się nie obudzimy. Tak i tu, przez ponad 400 stron pławiąc się w plugastwach, rozkładzie i szaleństwie, balansując na granicy naturalizmu i turpizmu, przyprawiając całość surrealizmem, dotykając starości w najmniej szlachetnym wydaniu, który wzbudzić w nas może lęk, nie wiemy, czy się obudzimy. Być może wcale nie śnimy.

Krążąc po korytarzach Domu stworzonego przez José Donoso łatwo stać się niewolnikiem lęku. Każdy kąt utkany jest tu brudem i smrodem (nadchodzącej) śmierci. Ciężko stwierdzić w pewnym momencie, czym jest normalność, bowiem to, co normalne, staje się tu wynaturzone, a to, co potworne, staje się jak najbardziej normalne.

Przeznaczeniem Domu jest zniknąć z powierzchni ziemi. Tak, jak i znikniemy my wszyscy. Z naszymi tobołkami wspomnień, pamiątek i tajemnic...

Koszmar, który nam się śni, jest realny dopóki się nie obudzimy. Tak i tu, przez ponad 400 stron pławiąc się w plugastwach, rozkładzie i szaleństwie, balansując na granicy naturalizmu i turpizmu, przyprawiając całość surrealizmem, dotykając starości w najmniej szlachetnym wydaniu, który wzbudzić w nas może lęk, nie wiemy, czy się obudzimy. Być może wcale nie śnimy.

Krążąc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To zdecydowanie najsłabsza część całej trylogii. Z początku zapowiada się ciekawie, Pip radzi sobie z PTSD (czy może bardziej sobie nie radzi), pojawia się nowa sprawa, na pozór zamknięta, ale jakoś zbyt podobna w niektórych zignorowanych przez policję szczegółach do tego, co się dzieje wokół naszej głównej bohaterki. Do 300 strony jest nieźle, choć niebezpiecznie w mojej głowie pojawiały się pomysły, w którym kierunku ta książka może pójść. I niestety tam poszła.

Z jednej strony oczywiście rozumiem głębokie poczucie niesprawiedliwości, przekonanie, że nie ma co liczyć na system, że wielokrotnie służby i sąd już zawiodły... Sama też miałam ochotę potrząsnąć Hawkinsem, ale...

Cieszę się, że ostatecznie wszystkie wątki się zamknęły. Nie wiem tylko, czy tak do końca kupuję przemianę głównej bohaterki, choć niektóre sytuacje są w stanie nas popchnąć do różnych rzeczy, które na dany moment wydają nam się najlepszym rozwiązaniem. Czy takie są zawsze? Chyba wolałabym, żeby Pip poszła tą drugą drogą...

To zdecydowanie najsłabsza część całej trylogii. Z początku zapowiada się ciekawie, Pip radzi sobie z PTSD (czy może bardziej sobie nie radzi), pojawia się nowa sprawa, na pozór zamknięta, ale jakoś zbyt podobna w niektórych zignorowanych przez policję szczegółach do tego, co się dzieje wokół naszej głównej bohaterki. Do 300 strony jest nieźle, choć niebezpiecznie w mojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Grzeczna dziewczynka obiecała sobie, że już nigdy nie będzie bawić się w detektywa. Za dużo ją to kosztowało ostatnim razem, a poza tym zauważyła, że zatracając się w śledztwie zatraca także samą siebie. Jak nie trudno przewidzieć, wszystkie tego typu postanowienia można wsadzić w... kieszeń. Ktoś zaginął, a policja uznała to za sprawę niskiego ryzyka, co wiąże się z tym, że nie zamierzają podjąć żadnych działań. Funkcjonariusze zajmują się więc zabraną z ogródka swojego domu ośmiolatką (co ładnie wraca na koniec), a Pip rozpoczyna swoje śledztwo publikując je w formie podcastu.

Tak jak w pierwszej części podążamy dokładnie tropami samej Pip nie dowiadując się niczego więcej, niż wie ona sama, co pozwala nam dochodzić do własnych wniosków. I tu wkracza sprawa zegarka, który kazał mi wyciągnąć pewien oczywisty wniosek, do którego Pip jakimś cudem dochodzi nieco później. Muszę przyznać, że wybiło mnie to nieco z rytmu. Autorka troszkę się tu chyba pogubiła.

Sama sprawa jest ciekawa, tak samo jak jej rozwiązanie. Każdy, kto ma w sobie choć trochę więcej empatii, będzie miał w pewnych momentach ogromne poczucie niesprawiedliwości. I to dobrze. Tak powinno być.

Mimo wszystko, ta część wydaje mi się nieco słabsza niż pierwsza. Wciąż dobra, ale jednak nieco słabsza. No i mam pewne zastrzeżenie. Rozumiem, że po sprawie Andie Bell, nasza główna bohaterka prowadzi podcast. Stworzyła go już po śledztwie, teraz relacjonuje proces, ale... Czy naprawdę rozsądne jest zdawanie relacji na bieżąco z toczącego się śledztwa? Nawet jeśli jest ono prowadzone przez "domorosłą detektyw"? Moim zdaniem nie i na takie rozwiązanie nie ma w książce ani jednego przekonującego dowodu. Słuchacze mogą podsunąć Ci tropy? Laska... To jeszcze nie oznacza, że musisz na bieżąco o wszystkim ich informować

Grzeczna dziewczynka obiecała sobie, że już nigdy nie będzie bawić się w detektywa. Za dużo ją to kosztowało ostatnim razem, a poza tym zauważyła, że zatracając się w śledztwie zatraca także samą siebie. Jak nie trudno przewidzieć, wszystkie tego typu postanowienia można wsadzić w... kieszeń. Ktoś zaginął, a policja uznała to za sprawę niskiego ryzyka, co wiąże się z tym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak ja się przy tym dobrze bawiłam!
Pip postanawia pod pretekstem realizacji projektu szkolnego udowodnić niewinność chłopaka oskarżonego o zabójstwo swojej dziewczyny. Ciała Andie po pięciu latach wciąż nie znaleziono, a sam Sal popełnił samobójstwo w lesie, wcześniej wysyłając ojcu sms, w którym przyznaje się do winy.
Razem z Pip analizujemy tę historię od początku biorąc za punkt wyjścia to, co publicznie wiadomo i razem z naszą główną bohaterką kopiemy dalej gromadząc nowe informacje i dowody w sprawie.
Książka jest tak napisana, że nie wiemy niczego więcej niż wie sama Pip, co oznacza, że możemy na podstawie postępów w naszym śledztwie, samemu również analizować informacje i dowody, składać historię, czy też -zakładając niewinność Sala- typować właściwego sprawcę.
Czy Sal faktycznie był niewinny? Jeśli tak, to kto i dlaczego zabił Andie? Czy to, co powtarza całe miasteczko jest pazłotkiem, po którego zdrapaniu dokopiemy się do prawdy?
Sprawdźcie sami.

To kryminał dla nastolatków, więc nie spodziewajcie się tu ciężkiego, skandynawskiego klimatu. Wręcz... jest to najprzyjemniejszy kryminał, jaki w życiu czytałam. I mówiłam wam już, jak dobrze się bawiłam...?!

Jak ja się przy tym dobrze bawiłam!
Pip postanawia pod pretekstem realizacji projektu szkolnego udowodnić niewinność chłopaka oskarżonego o zabójstwo swojej dziewczyny. Ciała Andie po pięciu latach wciąż nie znaleziono, a sam Sal popełnił samobójstwo w lesie, wcześniej wysyłając ojcu sms, w którym przyznaje się do winy.
Razem z Pip analizujemy tę historię od początku biorąc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W sumie to ciężko mi powiedzieć, dlaczego w ostatecznym rozrachunku polubiłam tę książkę, a nawet w jakimś stopniu jej główne postaci. Przez większość czasu myślałam o Dannym i jego przyjaciołach stricte jak o ludziach bez ambicji, pijaczkach, kombinatorach...
Trzeba jednak przyznać, że kierowali się kodeksem. Ukraść komuś gąsiorek wina? Spoko. Ukraść przyjacielowi koc? Za to należy się łomot.
Danny był najlepszym przyjacielem. Danny zaprosił pozostałych przyjaciół pod swój dach. I chociaż żaden z nich niczego nie miał, dzielili się wszystkim, co udało im się zdobyć. Cieszyli się prostotą życia; słońcem na ganku, jedzeniem z restauracyjnych resztek, gąsiorkiem skradzionego lub kupionego po przekręcie wina.
Przyjaciele Danny'ego byli w stanie nawet pójść do pracy dla Danny'ego. Taka to była przyjaźń. A niespotykalność tego zjawiska sprawiła, że cała Tortilla Flat tym żyła. I jak to w małej mieścinie, gdzie każdy każdego zna, jednego dnia damy sobie po razie, innego usiądziemy razem do wina. W końcu nie warto nosić w sobie krzywd.

Steinbeck pisze prosto, lekko, przyjemnie, z nutą humoru, który bardzo mi odpowiada

W sumie to ciężko mi powiedzieć, dlaczego w ostatecznym rozrachunku polubiłam tę książkę, a nawet w jakimś stopniu jej główne postaci. Przez większość czasu myślałam o Dannym i jego przyjaciołach stricte jak o ludziach bez ambicji, pijaczkach, kombinatorach...
Trzeba jednak przyznać, że kierowali się kodeksem. Ukraść komuś gąsiorek wina? Spoko. Ukraść przyjacielowi koc?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Szczegóły mają znaczenie. Ze szczegółów składa się nasze życie. Kto nie czepia się szczegółu, nie pozna ogółu.

W "Szczegółach znaczących" niemal każde zdanie ma znaczenie. Nie ma tam nic zbędnego. Hanna Krall pisze minimalistycznie, ale wszystko, co pisze jest gęste; do tego stopnia, że nie potrzeba tam ani jednego słowa więcej, żadnego przecinka. Reportaż u Hanny Krall potrafi mieć jedną stronę, a jednak ta strona wyczerpuje temat i emocje z nim związane. Ta strona potrafi pozbawić tchu.

I tak sobie myślę, że kiedyś, dążąc do maksymalnego minimalizmu, Hanna Krall napisze tylko jedno zdanie. Ale to będzie najlepsze zdanie, jakie kiedykolwiek będzie mi dane przeczytać.

Szczegóły mają znaczenie. Ze szczegółów składa się nasze życie. Kto nie czepia się szczegółu, nie pozna ogółu.

W "Szczegółach znaczących" niemal każde zdanie ma znaczenie. Nie ma tam nic zbędnego. Hanna Krall pisze minimalistycznie, ale wszystko, co pisze jest gęste; do tego stopnia, że nie potrzeba tam ani jednego słowa więcej, żadnego przecinka. Reportaż u Hanny Krall...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chłopcy wzięli swoje zabawki, po czym pobili się w jednej piaskownicy.

Konia z rzędem temu, kto ogarnie, ile razy Korwin-Mikke był wywalany z własnej partii, ile razy nieudolnie kandydował na prezydenta, ile razy znalazł się poniżej progu wyborczego. Schować Korwina na wybory można skutecznie chyba tylko w grobie.

Korwin jednak żyje. Ma 81 lat (w październiku -2024r.- 82) i wciąż walczy z wiatrakami, choć już z mniejszym entuzjazmem.

Nie wiem, czy zastanawialiście się kiedyś, jakim cudem zawarta została koalicja pod nazwą Konfederacja? Ja sama tego nie rozumiem. Jak to ładnie określa Kącki "deista liberalny Korwin zawiązał koalicję z katolickim nacjonalistą Robertem Winnickim i katolickim rycerzem Grzegorzem Braunem". Po drodze było im chyba jedynie z myślą, że wszyscy chcieli być w Sejmie. No może jeszcze z tym, że każdy z nich zapewne uśmiałby się z "żartu" o treści "Dlaczego kobieta wyszła z kuchni? Widocznie miała za długi łańcuch" i każdy z nich dostaje drgawek na dźwięk "LGBT".

"Chłopcy. Idą po Polskę" przez większość czasu skupia się na Januszu Korwin-Mikkem odmienianym przez wszystkie (również błędne) przypadki. Muszę przyznać, że sięgając po tę książkę spodziewałam się więcej. A raczej mniej. Mniej Korwina, więcej innych: Brauna, Bosaka, Mentzena... . Tych jest tu jednak, jak na lekarstwo. O Braunie mamy głównie wzmianki (również przy okazji rozmów z Korwinem) i jedną anegdotę, jak wparował z "interwencją poselską" do filharmonii. Bosak w całej książce wypowiedział jedno zdanie i to nie o Konfederacji, a o kanale yt dwóch 19latków. Kącki recytował niby jeszcze jakieś urywki z przemówienia na wiecu, ale to takie skrawki tego, co doleciało do jego uszu. O Mentzenie trochę więcej, ale głównie pod sam koniec.

To, co Kąckiemu tu wyszło, to oddanie ducha konfederatów, korwinistów, narodowców; pokazanie całej tej maszynki od środka i ukazanie, dlaczego największe poparcie mają wśród młodych, którzy może nie zdążą jeszcze z nich wyrosnąć przed swoimi pierwszymi wyborami, bo potem już w większości odpływają w innych kierunkach. Trudno nie oddać takiemu Bosakowi, że mówcą jest naprawdę dobrym; Trudno nie zauważyć, jak dobrze Mentzen radzi sobie na social mediach i nie wspomnieć o jego usłanym memami pubie ("Mentzen Pub" w Toruniu), który z pewnością przyciąga młodych; Ciężko także nie zwrócić uwagi na to, że wiele z wypowiedzi Korwin-Mikkego klei się i ma sens (albo przynajmniej miewa, gdy nie próbuje szokować)... dopóki nie zdrapiesz pazłotka, i nie zaczniesz słuchać, a nie tylko słyszeć. (Choć obecnie to już chyba nie ma co zdzierać, bo wszystko już zostało odarte ze złudzeń, ale cholera wie, może jeszcze kiedyś zatęsknimy...).

Smaczku dodaje tu natomiast, zapomniany już niemal przeze mnie, Przemysław Wipler, który mimo że do polityki wrócił, to jakoś skutecznie mnie omija. Z nim jest nawet krótka rozmowa, kilka odnośników i gorzka prawda: Wipler jako jedyny był w stanie opanować Korwina w stopniu przynajmniej zadowalającym. Nikt do tej pory nie jest w stanie choćby doskoczyć do tej wysokości.

Warto także wspomnieć o Sośnierzu, który zastąpił Korwina w Brukseli po tym, jak ten stwierdził wprost, że "człowiek, który jest w Brukseli nie jest szanowany i słusznie nikt się z nim nie liczy" po czym powiedział, że jego miejsce zajmie właśnie Sośnierz. Można by powiedzieć, że to był początek końca, ale dla Sośnierza początkiem końca był chyba w ogóle moment, w którym skończywszy lat 18 zapisał się do partii. A potem, jak każdy, zaczął zdrapywać pazłotko...

To wszystko składa się na obraz tytułowych Chłopców, którzy po Polskę idą i idą i idą... I dojść do władzy nie mogą. A wszystko to okraszone cynizmem autora.

P.S. Szanuję za otwieranie rozdziałów cytatami z książki brydżowej Korwina "Bez impasu". To, jak to się klei... Złoto.

Chłopcy wzięli swoje zabawki, po czym pobili się w jednej piaskownicy.

Konia z rzędem temu, kto ogarnie, ile razy Korwin-Mikke był wywalany z własnej partii, ile razy nieudolnie kandydował na prezydenta, ile razy znalazł się poniżej progu wyborczego. Schować Korwina na wybory można skutecznie chyba tylko w grobie.

Korwin jednak żyje. Ma 81 lat (w październiku -2024r.- 82)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Korea Północna wystrzeliła 200 rakiet 5 stycznia 2024 roku w pobliżu granicy morskiej z Koreą Południową. Dosłownie chwilę wcześniej czytałam o tym, że "południowi" Koreańczycy przywykli już do zagrożenia ze strony swojego sąsiada. Znane są światu liczne prowokacje i testy broni tuż przy granicy. Tymczasem zagrożenie ożyło na nowo, choć wciąż "jedynie" w formie prowokacji.

Idąc dalej... zastanawialiście się kiedyś, na ile wyceniacie swoje relacje? Mieszkając w Korei w zasadzie byłoby to normą, jeśli chodzilibyście na śluby w swoich rodzinach czy wśród znajomych. W Polsce chcąc włożyć pieniądze do koperty, sprawdzamy "cenę talerzyka". Oczywiście, np. chrzestnych obowiązują inne stawki, ale w Korei... stawki są z góry określone. Dalsi znajomi, koledzy z pracy i niespokrewnieni goście rodziców (przekładając na złotówki) wręczają w kopercie 170zł, między 350 a 1000zł dają bliżsi znajomi w zależności od tego, jak bardzo przyjaźnią się z Panem lub Panną Młodą... No więc, jak blisko ze sobą jesteście? Na ile wyceniasz waszą przyjaźń?

W Internecie czy w telewizji można poznać mnóstwo pseudofaktów dotyczących Korei. Często "sprzedawane" są nam bzdury, bo ciężko je zweryfikować. Zarówno książka Agnieszki, jak i jej kanał na YouTubie pozwala nam to zmienić. Możemy "dotknąć" Korei takiej, jaką ona jest. Możemy przesiać fikcję od rzeczywiści. A rzeczywistość jest ciekawa.

Nie będę tu za bardzo spoilować, bo uważam, że warto sięgnąć do źródła, ale sądząc po tym, co przeczytałam, Koreańczycy są chyba największymi (lub przynajmniej w topce) fanami kawy na świecie i prawdopodobnie jedynym narodem, który bez mrugnięcia okiem jest w stanie posłodzić czosnkową bakietkę.
Umyślnie pomijam tematy ważne, ale takie w tej książce oczywiście także są. Jak wygląda dzietność w Korei, jak wyglądają relacje, jak się w tym kraju randkuje i jakie pozostałości zostały w społeczeństwie po wojnie koreańskiej w latach 50. ubiegłego wieku; jak Koreańczycy chowają swoich bliskich i jak mieszkają; w końcu, dlaczego kamizelki ochroniarzy nie są kuloodporne, do jakich problemów doprowadza prawo dotyczące zniesławienia i czym było "prawo Kopciuszka"... To wszystko tu jest.

Mam też jednak swoje zastrzeżenia.

Niemal całą książkę przeplata poradnik, który wybijał mnie sukcesywnie z rytmu czytania, do tego stopnia, że zaczęłam go pomijać. Nie twierdzę, że jest tam zupełnie niepotrzebny, mógłby nawet zostać (choć w połączeniu z przewodnikiem, o którym za chwilę i z rozmówkami, o czym też później, daje wrażenie, jakby Agnieszka chciała wsadzić w tę książkę wszystko, co tylko mogła; misz masz dla osób zainteresowanych Koreą i/lub chcących odwiedzić Koreę.), ale pod koniec (może przed rozmówkami), zebrany w oddzielny dział.

70 stron tej książki to ciekawostki zebrane w dział "Przewodnik". Wygląda to trochę tak, jakby autorka nie miała pomysłu na rozwinięcie haseł zawartych w tym dziale lub jakby wydawnictwo krzyczało, że książka będzie za gruba, jeśli wplecie te ciekawostki w rozdziały i opowie np. o Górze Namsan. W sumie słusznie dział ten został nazwany "przewodnikiem", bo faktycznie wygląda trochę tak, jakbyście wybrali się na wycieczkę turystycznym autokarem, z którego ktoś informowałby was "mijamy właśnie zamek lubelski. Od lat 20. XIX wieku funkcjonowało tu więzienie. Po 25 lipca 1944 roku władze komunistyczne wtrąciły tu ponad 30 tysięcy osób. Jedziemy dalej. Tu stała kamienica, w której Józef Czechowicz zginął podczas bombardowania Lublina przez niemieckie lotnictwo 9 września 1939 roku. Poeta był wtedy u fryzjera. Nie było to jednak pierwsze bombardowanie Lublina, o czym mało kto wie lub pamięta. To miało miejsce 2 września. Jedziemy dalej...".

Na końcu książki znajdują się rozmówki, które mają bardzo fajny zabieg wprowadzony przez Agnieszkę, czyli zapis "zbliżona wymowa". Wiadomo, jeśli czegoś nie słyszymy, raczej nie jesteśmy w stanie wymówić tego w 100% poprawnie, ale dzięki takiemu fonetycznemu zapisowi, przynajmniej wiemy, w którym kierunku mamy z tą wymową iść. I nawet jeśli nie planujemy uczyć się koreańskiego, jest to całkiem miła (ponownie) ciekawostka.

Na koniec czepię się, ale... mamy zdanie "W Korei, jak już wiecie, wiek jest bardzo ważny, a moment urodzin określa się także- podobnie jak w kulturze zachodniej- według znaku zodiaku.". Hmmm, a przypadkiem nie odwrotnie? Czy to znaku zodiaku nie określamy według daty urodzenia?

Korea Północna wystrzeliła 200 rakiet 5 stycznia 2024 roku w pobliżu granicy morskiej z Koreą Południową. Dosłownie chwilę wcześniej czytałam o tym, że "południowi" Koreańczycy przywykli już do zagrożenia ze strony swojego sąsiada. Znane są światu liczne prowokacje i testy broni tuż przy granicy. Tymczasem zagrożenie ożyło na nowo, choć wciąż "jedynie" w formie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Miasteczko Halloween" Tima Burtona to dla mnie zawsze "must see" na święta, dlatego gdy zobaczyłam książkę, pomyślałam, że warto dać jej szansę.
Mamy tu uproszczony zapis tego, co mogliśmy już zobaczyć na ekranie. Poznajemy Jacka Skellingtona, który jest królem miasteczka i co roku zapewnia kolejne strachy mieszkańcom, a także ludziom na Halloween. W tym roku coś jest jednak nie tak. Mimo, że Jack dał najlepszy jak dotąd popis, nic nie było go w stanie ucieszyć. Błądząc więc po lesie, rozmyślając nad swoim losem, trafia na drzwi, które wprowadzają go w Boże Narodzenie. W głowie Jacka rodzi się pewien plan...
Sally jest natomiast szmacianą lalką ożywioną przez szalonego doktora. Nie bez powodu jej wątek kojarzy nam się z "Frankensteinem". Sally jest dobra, ciepła, ciekawska i choć nie ma serca, rozwinął się w niej bardzo dobrze widmowy jego odpowiednik. Nasza szmaciana lalka chce ostrzec Jacka przed skutkami jego pomysłu. Ten jednak nie słucha...
Ta historia uczy, że czasem dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło oraz że często szukamy czegoś, co mamy pod swoim nosem.

"Miasteczko Halloween" Tima Burtona to dla mnie zawsze "must see" na święta, dlatego gdy zobaczyłam książkę, pomyślałam, że warto dać jej szansę.
Mamy tu uproszczony zapis tego, co mogliśmy już zobaczyć na ekranie. Poznajemy Jacka Skellingtona, który jest królem miasteczka i co roku zapewnia kolejne strachy mieszkańcom, a także ludziom na Halloween. W tym roku coś jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli jest coś, co jest w stanie podtrzymać w dzieciach magię świąt i wiarę w Świętego Mikołaja nawet wtedy, kiedy pod choinką czy w skarpecie nie znajdują tego, co chciały, to muszą być to właśnie listy od Świętego Mikołaja, które tłumaczą im takie rzeczy. W końcu walka z goblinami czy zalanie piwnicy z prezentami przez Niedźwiedzia Polarnego, to chyba wystarczający argument, czemu nie udało się zgromadzić i/lub dostarczyć wszystkich upragnionych prezentów?!

Jeśli jest coś, co jest w stanie podtrzymać w dzieciach magię świąt i wiarę w Świętego Mikołaja nawet wtedy, kiedy pod choinką czy w skarpecie nie znajdują tego, co chciały, to muszą być to właśnie listy od Świętego Mikołaja, które tłumaczą im takie rzeczy. W końcu walka z goblinami czy zalanie piwnicy z prezentami przez Niedźwiedzia Polarnego, to chyba wystarczający...

więcej Pokaż mimo to