Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Rewelacyjny język, ciekawie odmalowany świat w stylizacji wiejskiego PRLu z folklorem. Elementy fantastyczne przenikają do rzeczywistości w sposób naturalny, jakby nie było nic normalniejszego. A tłum jak był zawsze straszny, tak nadal jest. Też znalazłam jeden anachronizm, ale czytając inne komentarze, widzę, że było ich więcej - pewnych rzeczy w latach, w których dzieje się akcja, jeszcze nie było. Wydaje mi się również, że sama budowa oraz czas poświęcony poszczególnym wątkom trochę się rozłazi, autorka poświęca sporo uwagi odmalowaniu sytuacji innych postaci, wprowadza nas do nich jak do nowych historii, a to powinien być tylko margines przy takiej długości powieści. Książka mimo to jest warta zaznajomienia się z nią, szczególnie na tle pozostałej współcześnie wydawanej fantastyki.

Rewelacyjny język, ciekawie odmalowany świat w stylizacji wiejskiego PRLu z folklorem. Elementy fantastyczne przenikają do rzeczywistości w sposób naturalny, jakby nie było nic normalniejszego. A tłum jak był zawsze straszny, tak nadal jest. Też znalazłam jeden anachronizm, ale czytając inne komentarze, widzę, że było ich więcej - pewnych rzeczy w latach, w których dzieje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie zwróciłabym na tę książkę uwagi, gdyby nie polecanie jej przez @bardziejlubieksiazki i jej blurb na skrzydełku. To zresztą chyba pierwszy raz, kiedy taki blurb ma dla mnie jakąś wartość, zwykle ich treść jest mi kompletnie obojętna.

Nie czytuję kryminałów, ale na szczęście dla mnie ta książka nie jest zbudowana jak zwykły kryminał. Mordercę znamy od samego początku, może mu nawet w jego niecnych czynach kibicujemy, ale o tym lepiej się nie rozpisywać...

Bohater - Björn Diemel - nie jest jak Dexter z "Dextera", nie zabija dlatego, że czuje taką potrzebę, nie wybiera też na zimno ofiar. Björn to człowiek zapracowany, który po terapii uważności staje się jej mistrzem i z powodzeniem wdraża ją w życie. W każdą sekundę tego życia...

Tak jakoś przy okazji, stosując się do jej przykazań, zabija mu się swojego stałego klienta - szefa gangu, który zagrażał spokojnemu życiu bohatera, a przede wszystkim jego ukochanej córeczce. I to nie będzie ostatnia ofiara...

Przyznam, że dobrze się bawiłam, czytając. Nie śmiałam się w głos, ale z dużym zainteresowaniem śledziłam poczynania antybohatera. Nie powinniśmy go lubić, ale autor chyba chciał inaczej, bo postać wbrew logice, wbrew analizie na zimno budzi sympatię. Mimo że zabija, że ma złośliwe poczucie humoru, że czasami jego komentarze były niesmaczne, bo wydawały mi się ograniczone - no nie potrafiłam go znielubić.

Co najciekawsze: mimo że uważność jest tutaj wykorzystana jako motyw komediowy, to rady, do których stosuje się bohater, są stuprocentowo sensowne! To śmieszne, bo do tej pory na poradniki dotyczące mindfullness patrzyłam krzywo, a ta powieść przedstawiła zagadnienie tak, że aż zapragnęłam się temu przyjrzeć bliżej! To naprawdę zachęca do zabrania się za naukę uważności 😆

Fajne czytadło~

Nie zwróciłabym na tę książkę uwagi, gdyby nie polecanie jej przez @bardziejlubieksiazki i jej blurb na skrzydełku. To zresztą chyba pierwszy raz, kiedy taki blurb ma dla mnie jakąś wartość, zwykle ich treść jest mi kompletnie obojętna.

Nie czytuję kryminałów, ale na szczęście dla mnie ta książka nie jest zbudowana jak zwykły kryminał. Mordercę znamy od samego początku,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Temat aseksualności czy aromantyczności jest jeszcze dla mnie w miarę nowy (i nie słyszałam o żadnej traktującej o tym książce wydanej na rynku polskim), kiedy więc trafiła mi się okazja na festiwalu książki w Opolu, od razu kupiłam "Loveless".

Językowo nie jestem w stanie jej ocenić, bowiem aż tak dobrze angielskiego nie znam. Jedyne, co jest w miarę wyraźne to to, że Alice Osman ma bardzo prosty język - na palcach jednej ręki policzyłabym, ile razy musiałam sięgnąć do słownika. Czyta się to bardzo szybko.

Jeśli chodzi o konstrukcję fabuły - tu mam zastrzeżenia, ale rozumiem, że to, do czego się za chwilę przyczepię, nie jest aż tak istotne, jak poruszane w książce tematy. Niemniej... Fabuła jest dość nierówna. Początek zajmuje tak z połowę książki, nie ma w nim żadnych konkretnych wydarzeń, które nadałby powieści rytm. Bliżej temu do pamiętnika - nie tylko przez pierwszoosobową narrację, ale przez dominację przemyśleń głównej bohaterki, która próbuje zrozumieć samą siebie. Niby jest ten wątek klubu i jego działalności, zaprzęgnięty nawet do punktu kulminacyjnego, ale jest on istotny tylko pozornie - to mogło być cokolwiek innego, bowiem nadal najważniejsze są uczucia bohaterów, a nie wydarzenia.

W książce jest spore różnicowanie postaci pod względem ich pochodzenia, tożsamości płciowej czy orientacji, a wszyscy pierwszoplanowi bohaterowie są uroczy. Cała piątka. Choć tylko dwie bohaterki przechodzą tutaj długą i wyboistą drogę do własnego wnętrza, aby odkryć, kim naprawdę są, co czują czy skruszyć mury, którymi się otoczyły, aby nie zostać ponownie zranionymi.

Bardzo ważnymi wątkami są tutaj przyjaźń oraz wpływ kulturowych stereotypów na zagubienie jednostki w sztywnych ramach, jakie świat próbuje jej narzucić - szczególnie to ostatnie!

Interesująca lektura.

Temat aseksualności czy aromantyczności jest jeszcze dla mnie w miarę nowy (i nie słyszałam o żadnej traktującej o tym książce wydanej na rynku polskim), kiedy więc trafiła mi się okazja na festiwalu książki w Opolu, od razu kupiłam "Loveless".

Językowo nie jestem w stanie jej ocenić, bowiem aż tak dobrze angielskiego nie znam. Jedyne, co jest w miarę wyraźne to to, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To jedna z tych książek, które bardzo trudno poddać jakiejkolwiek ocenie. Bo jak ocenić czyjeś życie?

Mogłabym się skupić na stronie językowej, ale ta jest przezroczysta. Forma zaś, w jakiej przekazywane są historie, jest nadzwyczaj prosta - Jacek Hołub oddaje w pełni głos swoim rozmówcom: przede wszystkim matkom, ale też nauczycielowi wspomagającemu, pracownikowi MOPS-u, psycholożce, trenerowi czy dyrektorce szkoły.

Poznajemy kilka w miarę pełnych historii kilkorga dzieci z ADHD, autyzmem oraz zespołem Aspergera: od ich narodzin po dzień wywiadu. Czytamy o zmaganiach rodziców z systemem oraz z własnym dzieckiem, które czasami jest dla nich całkowicie niezrozumiałe - tym bardziej że często diagnoza pojawia się bardzo późno, a przez te wszystkie lata rodzice często nie wiedzą, co się dzieje i jak pomóc swojemu dziecku.

Dopiero po przeczytaniu takiej książki człowiek, któremu wydawało się, że wie, czym jest ADHD czy autyzm, orientuje się, jak nikłą wiedzę posiada (działaniem ubocznym tego reportażu jest uczenie pokory >.>). Co więcej, wcale nie czuję się jakoś mądrzejsza po lekturze, za to wyraźnie uświadomiłam sobie, jak dużo mi jeszcze brakuje do zrozumienia, a książki - choć pomagają - to nie zastąpią doświadczenia.

Czasami czytając jakąś książkę, myślę o tym, że powinna być lekturą obowiązkową - tak jest i tym razem. Nie dlatego, że jest jakaś wspaniała i mi się spodobała, więc uważam, że każdy powinien ją przeczytać i się zachwycić.

Każdy powinien ja przeczytać - bo każdy żyje wśród innych ludzi.

To jedna z tych książek, które bardzo trudno poddać jakiejkolwiek ocenie. Bo jak ocenić czyjeś życie?

Mogłabym się skupić na stronie językowej, ale ta jest przezroczysta. Forma zaś, w jakiej przekazywane są historie, jest nadzwyczaj prosta - Jacek Hołub oddaje w pełni głos swoim rozmówcom: przede wszystkim matkom, ale też nauczycielowi wspomagającemu, pracownikowi MOPS-u,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie udało mi się odczekać dłużej przed zabraniem się za kolejny tom. Tak to z tą serią jest - czytanie jej to sama przyjemność. Wciąga, relaksuje, odrywa od rzeczywistości. Kiedy nic innego mi się nie chce - to mogę czytać o przygodach Hazel i Daisy 😆

W tym tomie wracamy do szkoły Deepdean, w której życie stało się trudne po tym, jak rządy przejęły nowe prefektki. Do czasu, aż ich naczelna ginie.

Zagadka tym razem była trudniejsza, już nie byłam w stanie domyślić się, kto zabił - i to pasuje mi bardziej. Chciałabym wierzyć, że dziewczęta są diablo bystre, a to znaczy, że nie mogę przed nimi rozwiązywać zagadek, tak jak w przypadku poprzedniego tomu 😂

Ten tom wydaje się też bardziej przemyślany od epizodu pociągowego, który autorka pisała, nawiązując do powieści Agathy Christie, co zapewne trochę ją ograniczało. Tutaj mogła swobodnie zbudować taką scenę, jaką chciała.

Umieściła na niej również inny konflikt. Hazel koresponduje z poznanym tom wcześniej Aleksandrem, ale robi to w tajemnicy przed Daisy, która jest zaborcza, jeśli chodzi o Towarzystwo Detektywistyczne, i nie tolerowałaby dzielenia się informacjami z innymi amatorami zagadek. Wywołuje to u Hazel sprzeczne emocje i poczucie winy, często przeszkadzając w rozmyślaniu na temat śledztwa. Przez to też w pierwszej połowie książki jest bardzo mało Daisy...

Ale niech się tylko Daisy dowie... Podoba mi się zwrócenie większej uwagi na relację dziewcząt, acz przyznam, że rozwiązanie tego wątku było mało satysfakcjonujące. Mogłoby być jeszcze więcej dynamiki między nimi, bo jako całkowite przeciwieństwa charakterów ich relacje są fascynujące.

Sporo miejsca dostają również pomagające w śledztwie Kitty, Fasolka i Lavinia - ta ostatnia jest cudowna, jej fochy i pyskowanie dodawały działaniom piątki dziewcząt kolorów. Aż chciałabym, aby było jej więcej. Choć z drugiej strony brakowało mi trochę tych czasów, gdy Hazel i Daisy prowadziły śledztwo tylko we dwie, w ich działaniach było wtedy jakby mniej chaosu.

Nie udało mi się odczekać dłużej przed zabraniem się za kolejny tom. Tak to z tą serią jest - czytanie jej to sama przyjemność. Wciąga, relaksuje, odrywa od rzeczywistości. Kiedy nic innego mi się nie chce - to mogę czytać o przygodach Hazel i Daisy 😆

W tym tomie wracamy do szkoły Deepdean, w której życie stało się trudne po tym, jak rządy przejęły nowe prefektki. Do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

To przerażające, jak w Stanach łatwo zostać z niczym.

Żeby żyć, trzeba się zadłużyć. Żeby móc spłacać to zadłużenie, trzeba mieć pracę, a to nie jest takie proste po kryzysie finansowym z 2008 r. Najtrudniej zaś znaleźć dobrze płatną pracę osobom po 50 roku życia. Nawet jeśli jego większość przepracowały na wysokim i wymagającym stanowisku, co ciekawe.

Imają się prac dorywczych, przenosząc z miejsca na miejsce swoimi wykupionymi za resztki oszczędności pojazdami, przystosowanymi do mieszkania w nich.

Przez karty reportażu przewija się mnóstwo takich osób, pojawiają się i znikają, by powrócić za jakiś czas. Niektórych zapamiętałam, z innymi było trudniej, mimo że to bardzo interesujący ludzie. Wszystko łączy postać Lindy May, o której autorka najwięcej pisze, ale przez te przeskoki, tę fragmentaryczność czasami nie wiedziałam, w którym momencie życia Lindy jestem. Linia czasowa jest mocno poplątana, czasami jesteśmy z Lindą w drodze w jej vanie, czasami przed zakupem tego vana itd. To taki przekładaniec czasowy - co akurat było potrzebne w danym rozdziale, to w nim lądowało.

Za to brawa dla autorki za przyłożenie się do tematu, otwarty umysł i gotowość poświęcenia trzech lat, wśród których sporo miesięcy sama spędziła przemieszczając się i śpiąc tak, jak przedstawiana przez nią społeczność bezmiejscowych. Sama kupiła i przystosowała pojazd do takiego życia, uczestniczyła w zjazdach nomadów, zadzierzgnęła nowe i silne znajomości, stała się częścią tej wielkiej, specyficznej rodziny, gotowej pomagać każdemu potrzebującemu.

To wszystko brzmi bardzo romantycznie i pozytywnie (samo zakończenie zresztą też ma pozytywny wydźwięk), ale jest wynikiem ponurej rzeczywistości - i to również wielokrotnie jest przypominane. Biednym ludziom jest źle i będzie coraz gorzej, a część klasy średniej biednieje w zastraszającym tempie.

To przerażające, jak w Stanach łatwo zostać z niczym.

Żeby żyć, trzeba się zadłużyć. Żeby móc spłacać to zadłużenie, trzeba mieć pracę, a to nie jest takie proste po kryzysie finansowym z 2008 r. Najtrudniej zaś znaleźć dobrze płatną pracę osobom po 50 roku życia. Nawet jeśli jego większość przepracowały na wysokim i wymagającym stanowisku, co ciekawe.

Imają się prac...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie znam się na medycynie, więc i ocenić wiarygodności podanych informacji nie jestem w stanie.

Najwięcej miejsca autorka poświęciła psychosomatyce, czyli przyczynom chorób ciała mającym swoje źródło w psychice - tutaj konkretnie - w stresie.

Problem w tym, że jej pacjenci wydają się konstruktami stworzonymi na potrzeby książki. Nie chodzi o to, że takie osoby i ich problemy nie istniały, tego nie mogę powiedzieć, bo nie wiem. Przytoczone z nimi rozmowy są jednak sztuczne i sztywno podporządkowane treści, którą akurat chce przekazać autorka. Często są też wciskane scenki rodzajowe z pacjentem proszącym o kawę, puszczaniem do kogoś oka czy rejestrującą poirytowanie czymś narratorką. Te elementy są całkowicie zbędne, zaniżają poziom książki, sprawiają, że moje zaufanie do tego, co napisano, maleje. Taki zabieg ma jednak swoją zaletę. Co prawda tylko jedną, ale może o to właśnie chodziło? Jest to bowiem poradnik niesamowicie przystępny, napisany tak, że zrozumie go każdy, a czyta się go błyskawicznie. Acz komentarze typu, jak ten o spódniczkach z liści, mogła sobie darować, bo to już pukanie w dno od spodu.

Mam mieszane odczucia, jeśli chodzi o zwalanie winy na Dolinę Krzemową, a prawie całkowite zignorowanie (poza chyba jednym ogólnym wspomnieniem różnych sytuacji) konkretnych przyczyn stresu, jak bycie DDA, DDD czy problemy podobnego czy większego kalibru, które prowadzą do silnego i długotrwałego stresu. Temat został potraktowany dość ogólnie, a tekst sztucznie rozciągnięty za pomocą narracji, od której mogą rozboleć zęby.

Wolę jednak bardziej popularnonaukowe książki niż poradniki, choć po zastanowieniu, to ten tekst najbardziej przypomina jednak gawędę.

Nie znam się na medycynie, więc i ocenić wiarygodności podanych informacji nie jestem w stanie.

Najwięcej miejsca autorka poświęciła psychosomatyce, czyli przyczynom chorób ciała mającym swoje źródło w psychice - tutaj konkretnie - w stresie.

Problem w tym, że jej pacjenci wydają się konstruktami stworzonymi na potrzeby książki. Nie chodzi o to, że takie osoby i ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tym razem dziewczęta (już prawie czternastoletnie), wraz z ojcem Hazel Wong, wyruszają Orient Expressem w podróż po Europie. Nie muszę wspominać, gdzie dochodzi do zbrodni, ani jaka książka była inspiracją dla autorki, prawda? Więcej porównań nie będzie, bo Agathy Christie nie czytałam 😅

Jak się ma ta część do poprzednich? Są dwa elementy, przez które ten tom się różni od nich.

Po pierwsze, doskonały klimat. Nie ma to jak niewielka, zamknięta przestrzeń, na której tłoczy się grupa obcych sobie (khy, z grubsza...) ludzi. Pociąg mknie przez Europę, pasażerowie prawie siedzą sobie na głowach, każdy każdego może obserwować - co także dla naszych głównych obserwatorek okazuje się sporym utrudnieniem - a wśród tego wszystkiego krąży morderca, na dokładkę ze szpiegiem (mamy rok 1935).

Po drugie, jeśli ja w połowie tomu się domyśliłam, co i jak zaszło, jeszcze przed dziewczętami, to znaczy, że jest bardzo, ale to bardzo źle 😂

Oznacza to bowiem, że tajemnica jest grubymi nićmi szyta, zmusza bohaterki do wybiórczej ślepoty na potrzeby fabuły i długo nie pozwala im połączyć najprostszych faktów. Smutne to, wolałabym, żeby inteligencja postaci nie była naginana do poziomu zagadki.

Wyszło to trochę sztucznie. No nie uwierzę, że Hazel i Daisy tak długo nie zauważyłyby czegoś tak oczywistego, tę zagadkę powinny rozwiązać o wiele szybciej. O dorosłych też nie świadczy dobrze, jak nieudolnie zabierali się do sprawy, a przecież dwie z obecnych tam osób, w tym ojciec Hazel, są kreowane na raczej bystre. Poprzednie tomy w bardziej naturalny i wiarygodny sposób pokazały przewagę dziewcząt.

Na marginesie, fajna i ciekawa jest relacja Hazel z jej ojcem. Poruszane są również wątki rasizmu - komentowanego przez Hazel - acz nierozwijane.

Tym razem dziewczęta (już prawie czternastoletnie), wraz z ojcem Hazel Wong, wyruszają Orient Expressem w podróż po Europie. Nie muszę wspominać, gdzie dochodzi do zbrodni, ani jaka książka była inspiracją dla autorki, prawda? Więcej porównań nie będzie, bo Agathy Christie nie czytałam 😅

Jak się ma ta część do poprzednich? Są dwa elementy, przez które ten tom się różni od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka ma wszystko, żeby zachwycać. Więc czemu mnie nie zachwyca? Nie rozumiem.

Zaczęłam od audiobooka, ale w okolicach 120 strony przerzuciłam się na wersję papierową - nie pasowało mi to, jak bardzo lektor wczuwał się w odczytywanie tekstu, interpretując wszystko za mnie. Odbierało mi to część frajdy. Chyba w przypadku audiobooków ograniczę się do literatury faktu.

Osobno wszystko mi się podoba: postaci, klimat, gęstość intrygi. Widzę również, że jest to książka zwyczajnie dobra, nawet jeśli istnieją szczegóły, do których można się przyczepić. Książka dla spragnionych skomplikowanej zagadki, mnóstwa podejrzanych bohaterów, dziejącej się w zamkniętej przestrzeni statku w klimacie wieku XVII (są muszkieterzy!).

Postaci są pełnowymiarowe - i to aż za bardzo... Podobają mi się, ale przeszkadza mi to, jak bogata jest ich przeszłości. Owszem, niezwykle ważna dla fabuły, dlatego warto czytać uważnie, ale jednocześnie miałam wrażenie, jakbym została wrzucona w środek historii, jakby to był drugi tom, a ja przegapiłam mnóstwo fajnych informacji z barwnej przeszłości bohaterów, która tu i ówdzie jest tylko nadmieniana. W końcu jednak się przyzwyczaiłam, a nasz brak wiedzy o niektórych postaciach okazał się konieczny, aby skonstruować intrygę.

Ale i tak najbardziej polubiłam postać, której było najmniej, czyli Samuela Pippsa, męczył mnie zaś główny bohater - Arent. Chyba jestem już za stara na krystalicznie czystych i dobrych bohaterów, zdecydowanie wolę tych... o kwestionowalnej moralności.

Świetne są postaci żeńskie, acz pod koniec straciłam nieco serca do Sary. Ale tylko na chwilę, bo już w samej końcówce (która wydaje mi się przyspieszona) pani jednak wpadła na pomysł, który pozwoli mi odetchnąć z ulgą.

Dużo akcji, mało refleksji. Na początku było to jeszcze interesujące, ale im dalej w las, im więcej się działo, tym bardziej się nudziłam, ledwo kończąc książkę. Ostatnie kilkadziesiąt stron - samo rozwiązanie wszystkich tajemnic - czytałam kilka dni.

Książka ma wszystko, żeby zachwycać. Więc czemu mnie nie zachwyca? Nie rozumiem.

Zaczęłam od audiobooka, ale w okolicach 120 strony przerzuciłam się na wersję papierową - nie pasowało mi to, jak bardzo lektor wczuwał się w odczytywanie tekstu, interpretując wszystko za mnie. Odbierało mi to część frajdy. Chyba w przypadku audiobooków ograniczę się do literatury...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Humor w "Hiobie. Komedii sprawiedliwości" mi pasuje, wydaje mi się takim, jakim go pamiętam z "Obcego w obcym kraju". Jest on też nieco podobny do tego, który w swoich książkach prezentuje Joseph Heller, swego czasu uwielbiany przeze mnie prawie na równi z Kurtem Vonnegutem. W ogóle Ci trzej panowie przychodzą mi często na myśl razem, mimo tego, że czytałam ich cale eony temu - no, poza jedną recenzowaną tu książką - i nie do końca jestem w stanie sobie przypomnieć, czy ich proza miała jakieś konkretne punkty wspólne. Czy słusznie mi się kojarzą? Musiałabym ich powtórzyć (kto mi odda trochę wolnego czasu? ._.).

Zaczęłam od humoru, jest to bowiem najprostsza do oceny rzecz w tej książce. Cała reszta - o, mamusiu. Czytało mi się to bardzo dobrze i szybko - to tak ogólnie. Ale ileż tutaj można napisać o reszcie...

Bohater jest ortodoksyjnym protestantem o takich poglądach, że najchętniej widziałabym go wysłanego w kosmos na jakąś odległą planetę, co by nie musieć stąpać po tej samej ziemi, co on. Większość jego luźnych myśli jest skrajnie konserwatywna, seksistowska, rasistowska, pogardliwa wobec wszelkich odstępstw od jego zapiętej pod samą brodą i wyprasowanej "normy". Dlaczego więc czytanie nie nastręczało mi trudności? Bo postać została stworzona niekonsekwentnie: myśli jedno, a robi drugie. Gdy bowiem spotyka innych ludzi, kobiety, czarnoskórych czy osoby prezentujące całkiem odmienną kulturę z alternatywnych światów, to nagle się okazuje, że bohater potrafi się zreflektować, szanować i robić wszystko, aby zrozumieć drugiego człowieka. Ze swoją dziewczyną rozmawia (acz tutaj czasami zaślepia go jego wiara), a skoro już o niej mówimy, to wspomnę, że Margrethe jest jedną z najciekawszych, najlepiej zbudowanych postaci w tej powieści i naprawdę szkoda, że pod sam koniec, kiedy autor przeprowadzał nas przez rozwiązanie wszystkiego, została ona zepchnięta z pierwszego planu w tło. Jestem ciekawa, co miałaby do powiedzenia na temat całej tej szopki. Jednym z lepiej zapamiętanych przeze mnie fragmentów to ten, kiedy bohater się pulta o to, że założyła króciutkie szorty, a ona mu odpowiada, że nie jest jego niewolnicą, jej nogi nie są nieprzyzwoite i nigdy tak o nich nie pomyśli. Przy czym Margrethe nie jest buntowniczą osobą - przez większość czasu jest spokojna, rozsądna, niekonfliktowa, skromna, ale... nie da się jej zmusić do zmiany tego, co uważa za słuszne, pod tym względem jest nieustępliwa. Pięknie poprowadzona postać.

Czytających ostrzegam: uważnie się przyglądajcie postaciom, które bohaterowie spotykają, przerzucani do kolejnych światów alternatywnych roku 1995 (notabene, książka została napisana w 1984). Jest tutaj parę nieścisłości, ale zasadniczo wszystko się ze wszystkim wiąże i będzie ważne pod koniec, kiedy to akcja nagle całkowicie się zmienia, a bohaterowie lądują... no właśnie. Autor musiał mieć nieziemską fazę, jak to pisał...

Cała książka jest karykaturą. Sam tytuł interpretowałam jako wskazanie poziomu, w jakim zniekształcona i zasługująca na wyśmianie, jest nasza sprawiedliwość, acz teraz skłaniam się ku interpretacji podsuniętej mi przez kogoś innego, iż tytuł może nawiązywać do budowy komedii jako gatunku dramatycznego. I, co ciekawe, gdy przeczytać definicję komedii obyczajowej, to pasuje idealnie.

Za "Słownikiem terminów literackich" pod red. Janusza Sławińskiego wydanego przez Zakład Narodowy im. Ossolińskich:

"forma komedii satyrycznej, obejmująca utwory, w których przedmiotem ośmieszającego przedstawienia jest obyczajowość określonego środowiska społecznego, obowiązujące w nim konwencje współżycia i motywacje postaw, przywary moralne jego przedstawicieli, przesądy, ceremoniał stosunków towarzyskich, sposób manifestowania uczuć, mówienia itp."

No wypisz, wymaluj.

Książka zmusza do zastanawiania się, jakie są poglądy autora, ale ni hu, hu, nie pozwala z całą pewnością stwierdzić, co on o różnych rzeczach myśli. Poza tym, że kole go w oczko jeden naród sąsiadujący od południa z USA...

Humor w "Hiobie. Komedii sprawiedliwości" mi pasuje, wydaje mi się takim, jakim go pamiętam z "Obcego w obcym kraju". Jest on też nieco podobny do tego, który w swoich książkach prezentuje Joseph Heller, swego czasu uwielbiany przeze mnie prawie na równi z Kurtem Vonnegutem. W ogóle Ci trzej panowie przychodzą mi często na myśl razem, mimo tego, że czytałam ich cale eony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Skazano go na śmierć w wyniku jego gorliwych zapewnień o własnej niewinności."
(s. 12)

Ach, jaka szkoda, że zabrałam się za tego autora tak późno, ponad dwa lata po jego śmierci.

Pasuje mi proza Amosa Oza. Jego spojrzenie na świat, przemyślenia skrzętnie ukryte pod fabułą, ironia i przewrotność. Refleksyjność. Że przeczytałam dopiero jedną jego książkę? Oj tam, szczegół. No i skoro jego trzecia książka, wydana w 1970 roku, tak mi się spodobała, to czemu nie miałoby tak być w przypadku kolejnych?

Pierwsze opowiadanie, "Krucjata", traktuje o wyprawie krzyżowej, podczas której zgraja ludzi niemających niczego lepszego do roboty, wędruje w kierunku Jerozolimy, wyrzynając napotkanych po drodze Żydów.

Amos kpi. Opisuje wielką wyprawę, otoczoną wieloma niebezpieczeństwami, podczas której "siły łaski znalazły się w oblężeniu". Te niebezpieczeństwa to wyobraźnia ludzi, którzy wszędzie dookoła widzą zło. Każde zwierzę, każdy dźwięk, każdy ćwierkający ptak to coś strasznego, nieznanego, potencjalne zło, któremu trzeba się przeciwstawić, w pocie czoła odeprzeć podstępny atak. Tacy zapracowani są ci wojownicy. I jeszcze muszą odbierać ludziom w napotkanych wioskach datki, które się im przecież należą. A na koniec w pocie czoła mordować Żydów.

Makabryczne, ale pełne przewrotnego humoru są tutaj opisy wyprawy krzyżowej, w których najpaskudniejsze strony ludzkiej natury i pokrętnej moralności wychodzą na wierzch.

Fascynujące.

Równie zajmujące jest drugie opowiadanie, w którym starszy już członek partii cały swój czas poświęca na zgłębianie jednego zagadnienia. Ogarnięty obsesją uświadomienia innym, że Izraelowi zagraża Rosja, każdą minutę dnia przeznacza na to zadanie. Co ciekawe, mimo że jego postać powinna odpychać - nie tylko przez trawiącą go manię, ale również przez to, jak jest opisywany - osobnik samotny, zaniedbany, niechlujny - to wzbudził on moją sympatię. Bohater jest świadomy swoich wad, a także daremności swoich starań, mimo to nie ustaje w nich.

"Skazano go na śmierć w wyniku jego gorliwych zapewnień o własnej niewinności."
(s. 12)

Ach, jaka szkoda, że zabrałam się za tego autora tak późno, ponad dwa lata po jego śmierci.

Pasuje mi proza Amosa Oza. Jego spojrzenie na świat, przemyślenia skrzętnie ukryte pod fabułą, ironia i przewrotność. Refleksyjność. Że przeczytałam dopiero jedną jego książkę? Oj tam, szczegół....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem, od czego zacząć, bo w sumie książka jest fabularnie przeciętna, ale coś w niej jest takiego, że patrzę na nią z sympatią i wyczekuję kolejnej części. Już wiem! - to klimat.

Klimat pełnego tajemnic portu, który zdaje się leżeć na granicy między tym, co rzeczywiste, a tym, co wyjęte z baśni. Lub horroru. Główny bohater, Herbie Lemon, pomagający w pierwszym tomie Violet Parmie rozwiązać zagadkę z jej przeszłości, sam jest najlepszym przykładem na tajemniczość, bowiem znaleziono go lata temu w skrzyni cytryn, którą wyładowano z jakiegoś statku. Więcej o jego pochodzeniu się tutaj nie dowiemy, jednak co jakiś czas będzie się on zachowywał lub robił coś tak, że zaczęłam się zastanawiać, na ile jest on zwykłym chłopcem. Może kolejny tom, którego jeszcze nie wydano po polsku, przyniesie jakieś odpowiedzi.

Ten tom kończy jedną sprawę, czyta się go trochę jak kryminał z elementami fantastycznymi, ale jednocześnie wprowadza tyle fascynujących postaci, opisuje w tak magiczny sposób miasteczko-port, tylko zarysowuje sytuację życiową i przeszłość Violet i Herbiego, że po skończeniu zostawia spory niedosyt.

A, tak, bo tom skupia się na poszukiwaniach, przygodach - innymi słowy - na działaniu. Znaczy Violet działa, Herbie jej pomaga, trochę jęcząc, że to niebezpieczne i próbując ja odwieść od każdej rzeczy, którą sobie dziewczyna zamierzy. Jest głosem rozsądku, niedocierającym do Violet. Niby nie ma tu wiele do powiedzenia, ale to, czego nie mówi, to, co wie, to, dlaczego pewne niezwykłe rzeczy wydają się być dla niego zwykle - szalenie mnie interesuje. Cały czas podczas czytania miałam wrażenie, że skrywa on więcej, niż się wydaje. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie lepiej go poznamy, bo w tym jest prawie tylko tłem. Znaczy, poza tym jest też narratorem i przewodnikiem po miasteczku portowym :D

Jeszcze raz: najwspanialszy w tej powieści jest klimat, doskonale oddana magiczność, tajemniczość i groza miejsca, w którym mieszka Herbie i do którego przybywa Violet. Nic dziwnego, że nawiedza je malamander.

Nie wiem, od czego zacząć, bo w sumie książka jest fabularnie przeciętna, ale coś w niej jest takiego, że patrzę na nią z sympatią i wyczekuję kolejnej części. Już wiem! - to klimat.

Klimat pełnego tajemnic portu, który zdaje się leżeć na granicy między tym, co rzeczywiste, a tym, co wyjęte z baśni. Lub horroru. Główny bohater, Herbie Lemon, pomagający w pierwszym tomie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sensacyjne postapo czy przypowieść z wątkiem przemiany wewnętrznej bohatera?

Dla mnie mocniej wybrzmiewało to drugie, a jako sensacyjne postapo aktualnie nie miało wiele do powiedzenia, nawet jeśli kiedyś (książka powstała w 1969 roku) było świeżutkie i pełne elementów, z których późniejsi twórcy mogli korzystać i znajdziemy je w różnych tworach kultury. Powiedziałabym, że książka jest wręcz obowiązkowa dla tych, którzy śledzą źródła wątków w filmach czy książkach science-fiction.

Na początku miałam problem z głównym bohaterem, Czortem (Hellem) Tannerem. Problem wynikał ze sposobu kreacji tej postaci przez autora, który głosem innych bohaterów mówi o nim jedno (gwałciciel, morderca niewinnych), a potem przedstawia go jako wulgarnego, ale ostatecznie budzącego sympatię osobnika.

Lub niebudzącego, mnie bowiem informacje o przeszłych czynach Tannera mocno uwierały. Najgorszych rzeczy, które zrobił, jednak nie zobaczymy, poznamy go w momencie, w którym wkracza na drogę do zmiany, na której spotka wielu ludzi, będzie toczyć z nimi filozoficzne rozmowy, zmieniając znacząco swój sposób myślenia.

Historia jest prościutka i to również pasuje do przypowieści, charaktery i zachowanie postaci takoż, narracja nieangażująca emocjonalnie, za to pozwalająca w pełni skupić się na analizie tego, co być może autor chciał przekazać. Tempo zmiany bohatera również jest błyskawiczne, zresztą tak samo, jak droga z Zachodniego Wybrzeża Ameryki Północnej na Wschodnie, bowiem w tych dwóch miejscach znajdują się jedyne większe enklawy ludzkości na tym kontynencie po tym, jak spuściła sobie ona na głowy bomby i zniszczyła świat.

Dla mnie przemiana bohatera oraz ostrzeżenie przed wojną atomową były głównymi tematami tej powieści wyrosłej z opowiadania, nie potrafiłam jej odczytywać jako sensacyjnej przygody, bowiem w tej roli byłaby ona dla mnie niezbyt angażująca i jeszcze bardziej trącąca myszką.

Jeszcze jedno: Zelazny tworzy opisami piękne tła! Radioaktywny świat - taki cudownie kolorowy!

Sensacyjne postapo czy przypowieść z wątkiem przemiany wewnętrznej bohatera?

Dla mnie mocniej wybrzmiewało to drugie, a jako sensacyjne postapo aktualnie nie miało wiele do powiedzenia, nawet jeśli kiedyś (książka powstała w 1969 roku) było świeżutkie i pełne elementów, z których późniejsi twórcy mogli korzystać i znajdziemy je w różnych tworach kultury. Powiedziałabym, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powieść jest prosta, jednotorowa i - przede wszystkim - garściami czerpie z poetyki baśni, praktycznie nią jest, tylko napisaną współcześnie. Poprawną, ale bez iskry oryginalności.

No, poza pomysłem na działanie magii, bo ten jest w miarę intrygujący. Wyłączywszy go, powieść nie oferuje jednak niczego nowego i śmiem twierdzić, że nie nadaje się dla osób o jako takim już doświadczeniu czytelniczym. Chyba że ktoś chce dokonać analizy punktów wspólnych z baśnią, wtedy książka może się okazać całkiem zajmującą lekturą.

Opowieść jest uproszczona: mamy niedojrzałą, pełną słabości i niepewności bohaterkę, która popełnia błąd. Wyrusza więc w drogę, aby go naprawić, jednocześnie ucząc się i dojrzewając. Konfrontacja z antagonistką to tak naprawdę zmierzenie się z własnymi lękami i przezwyciężanie słabości. Pomijając oślepiającą wyrazistość tego wątku, może się to wydać atrakcyjne dla rodziców, którzy chcą dzieciom pokazać, jak ktoś z uporem brnie pod prąd (taki symbolizm też tu występuje), pokonuje przeciwności, rozwija się i ostatecznie zwycięża.

Wydarzenia pełnią rolę służebną wobec przekazywanych nauk, postaw do naśladowania. Nie sprzyja to zaangażowaniu w to, co się dzieje. Jest to bardziej lekcja niż przygoda.

O dziwo, przy tym wszystkim, postaci wzbudzały moją sympatię (co nie oznacza, że ich los był mi bliski...). Nie zostały rozwalcowane przez zawarty w powieści przekaz, było w nich życie i nawet nieco szarości - jak w przypadku lisa Franka, który był rodzajem magicznego pomocnika głównej bohaterki.

Na początku czytania nie zauważałam jeszcze prostoty historii, została ona zamaskowana niedookreślonością świata oraz brakiem tłumaczących świat opisów, co się chwali - autorka nie traktuje czytelnika jak głupca, któremu trzeba wszystko tłumaczyć.

Poprawna, przeciętna, od sztancy. Da się bezboleśnie przeczytać, ale trudno znaleźć powód, po co.

🛁 Jakim cudem po 12 latach w wannie nadal była woda? 😂

Powieść jest prosta, jednotorowa i - przede wszystkim - garściami czerpie z poetyki baśni, praktycznie nią jest, tylko napisaną współcześnie. Poprawną, ale bez iskry oryginalności.

No, poza pomysłem na działanie magii, bo ten jest w miarę intrygujący. Wyłączywszy go, powieść nie oferuje jednak niczego nowego i śmiem twierdzić, że nie nadaje się dla osób o jako takim już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podczas czytania tej książki jak bumerang wracała do mnie wciąż i wciąż myśl, że jest to tekst, który chciałabym wcisnąć do gardła wszystkim ludziom na wysokich stanowiskach. W ogóle książka jest warta przeczytania - pozwala bowiem nieco lepiej zrozumieć, na czym stoimy.

A grunt jest raczej grząski.

David Attenborough najpierw straszy, i to straszy rzeczami przeraźliwie strasznymi, odmalowując przed czytelnikiem mroczne czasy, apokalipsę, którą sami na siebie ściągamy. Sięga przewidywaniami tego, co będzie, aż do początku XXII wieku i nie zostawia złudzeń, co do tego, jak jest źle.

Następnie drugą połowę książki poświęca na przywoływanie inicjatyw podejmowanych w różnych częściach świata, aby chronić środowisko, jego bioróżnorodność, zmniejszyć stężenie dwutlenku węgla w atmosferze i - co za tym idzie - odratować Ziemię po tym, co jej zrobiliśmy przez ostatnie lata, tak aby kolejne pokolenia miały na czym mieszkać i mogły korzystać z otaczających je zasobów, nie obawiając się, że wyczerpią je.

Ta ostatnia część podnosi na duchu, mimo że podejmowane działania to tylko kropla w morzu, bo to, co wdrażają niektóre kraje, powinno stać się normą na całym świecie. Inaczej kiepsko z nami będzie.

Autor trochę przy tym ignoruje parę aspektów, ale książka ma czujnego konsultanta merytorycznego, prof. Szymona Malinowskiego, który czasami dopowie parę rzeczy. Nie za często, tylko wtedy, kiedy bez danego przypisu w nasze pojmowanie jakiegoś zjawiska może wkraść się błąd. Jego uwagi były bardzo pomocne.

Sam Attenborough na koniec również pisze:

"Otuchą jednak napawa mnie odkrycie, że tak wiele błyskotliwych umysłów pracuje nad rozwiązaniem naszych problemów."

Czyli najpierw dostajemy po pysku, a potem na pocieszenie gładzi się nas po pleckach. Tylko tego plaskacza czuć trochę mocniej...

Wraz z książką powstał film (2020 r.) - jest on dostępny na Netflixie. Trza się za niego zabrać...

Podczas czytania tej książki jak bumerang wracała do mnie wciąż i wciąż myśl, że jest to tekst, który chciałabym wcisnąć do gardła wszystkim ludziom na wysokich stanowiskach. W ogóle książka jest warta przeczytania - pozwala bowiem nieco lepiej zrozumieć, na czym stoimy.

A grunt jest raczej grząski.

David Attenborough najpierw straszy, i to straszy rzeczami przeraźliwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka jest ok., ale to wszystko pozytywne, co mogę powiedzieć o konstrukcji czy przyjemności z czytania.

Narracja pierwszoosobowa jest dość chaotyczna, tak jak życie dziewczynki, która o nim opowiada. Zaczyna się od wakacji, aby nagle przeskoczyć do roku szkolnego, a ten przeskok niczemu nie służy - po prostu trochę poczytaliśmy o Dianie tu i tu, więc wypada to sztucznie. Wypadałoby jeszcze gorzej, gdyby nie spajające wszystko retrospekcje - bardzo ważne dla fabuły, dla poznania bohaterki, zrozumienia jej... oraz właśnie jako coś, co różne fragmenty z jej życia łączy w jedną opowieść o wychodzeniu na prostą po przeraźliwie trudnym i pozbawionym miłości dzieciństwie. Właśnie...

Powieść porusza bardzo ważne problemy. Z tego powodu polecałabym ją dziecio... nastolatkom w okolicach wieku Diany, czyli 12 lat. Przeczytają w niej sporo o tym, czego nie widać na zewnątrz, że choroby są różne, o tym, co jest właściwe, a co nie. Jeśli chodzi o przekazanie takich informacji młodemu odbiorcy, książka jest idealna i z całego serca mogę ją polecić. Widać, że autorka przyłożyła się do przedstawianej problematyki.

Świetna książka dla młodszych, ale dorosłemu może przeszkadzać nieco chaotyczna konstrukcja powieści.

Książka jest ok., ale to wszystko pozytywne, co mogę powiedzieć o konstrukcji czy przyjemności z czytania.

Narracja pierwszoosobowa jest dość chaotyczna, tak jak życie dziewczynki, która o nim opowiada. Zaczyna się od wakacji, aby nagle przeskoczyć do roku szkolnego, a ten przeskok niczemu nie służy - po prostu trochę poczytaliśmy o Dianie tu i tu, więc wypada to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeczytałam kilka dni temu i jeszcze nie przetrawiłam, ale co tam, niech będzie.

Moja pierwsza styczność z książką Macieja Płazy to natychmiastowy zachwyt geniuszem, z jakim operuje on językiem - teraz będę musiała znaleźć czas na przeczytanie jego starszego "Skorunia".

Język w "Golemie" jest piękny. Dopasowany do tamtych czasów, miejsca i kultury. Autor z jego pomocą maluje obraz tak żywy, że ma się wrażenie bycia na miejscu i obserwowania wszystkiego z pierwszej ręki: chasydzkiej społeczności z początku XX wieku w niewielkim miasteczku na Podolu, ulepionego z bólu, cierpienia i będącego wiecznie w podróży Rafaela czy wrażliwego, ale pozbawionego wewnętrznego spokoju i nieumiejącego pogodzić ze sobą ważnych dla siebie rzeczy Jakowa.

Zresztą Jakow, prawa ręka cadyka, jest jedną z najbardziej intrygujących postaci w tej powieści - już mi się wydaje, że wszystko rozumiem, wiem co i dlaczego bohater czuje, ale zawsze pojawia się coś - nawet teraz, po przeczytaniu! - co pozwala na nowo zastanowić się nad jego osobą. Można go szanować, można mu współczuć, można odczuwać irytację jego zachowaniem, można w niego wątpić... I to wszystko jednocześnie. Analizowanie jego postaci to coś, co zajęło najwięcej miejsca w moich notatkach. Jest fascynujący, bardziej niż Rafael, który po prostu jest kochany, mimo że stanowi raczej konstrukt niż bohatera.

Przez narrację się płynie, a fragmenty z córką cadyka, Chagit, to złoto. Nie przeszkadza nawet to, że czasami trzeba sięgnąć do innych źródeł, aby dowiedzieć się, co znaczy - czy nawet jak wygląda, a chcemy to wiedzieć! - opisywana właśnie rzecz czy narzędzie, którego żydowska nazwa nic nam nie mówi. Wiele można się nauczyć. I to nie tylko nazw.

Książka pozwala wiele zobaczyć, poznać, przemyśleć. Myślę, że to jeden z tych tekstów, które na długo zostają z czytelnikiem, żywe i aktywnie analizowane.

Przeczytałam kilka dni temu i jeszcze nie przetrawiłam, ale co tam, niech będzie.

Moja pierwsza styczność z książką Macieja Płazy to natychmiastowy zachwyt geniuszem, z jakim operuje on językiem - teraz będę musiała znaleźć czas na przeczytanie jego starszego "Skorunia".

Język w "Golemie" jest piękny. Dopasowany do tamtych czasów, miejsca i kultury. Autor z jego pomocą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niewiele jest rzeczy przyjemniejszych niż czas spędzony na powrocie do dzieciństwa i tego, co ono ze sobie niosło. Na przykład ganiania po chaszczach, przybiegania tylko na obiad i niemyślenia o kolejnym dniu.

Wywołanie tej nostalgii to jednak nie jedyne, co ta książka potrafi.

Wszyscy bohaterowie, włącznie z dwunastoletnim narratorem, to ludzie z różnych powodów wymykający się normom społecznym, niewpasowujący się w ciasny garnitur akceptowalnych zachowań, narzucanych przez większość (lub prawo, ekhem, czasami jest ostro...).

Z jednej strony to była prawdziwa przyjemność zobaczyć, jak główny bohater poznaje ludzi, którzy go szanują takim, jaki jest, że znajduje swoje miejsce na świecie, jednak...

Z drugiej frustrowali mnie jego rodzice. A skoro już przy nich jesteśmy... Powieść przedstawia tylko urywek z życia Porszaka (bo taki nick otrzymał), ale zahacza o całe mnóstwo różnych wątków (rodzice, Amelia, życie innych bohaterów), które nie dostają rozwinięcia :< A wydają się takie ciekawe! Polubiłam też niezwykle barwne postaci, choć jeszcze długo będę się zastanawiać, czy gdybym spotkała odpowiednik któregoś dorosłego mieszkańca czy bywalca tamtejszych ogródków działkowych, to byłabym w stanie okazać mu tyle sympatii, co fikcyjnej postaci - jestem przekonana, że autorka chciała zmusić czytelnika do wielu przemyśleń, upraszczając co nieco na rzecz przekazu. Ale to nic, tak jest dobrze.

Niestety, książka wydaje mi się urwana - dla mnie jest to jej największą wada - ostatnie sceny to kulminacja po której następuje tak szybkie zakończenie, że aż trudno uwierzyć, że to już koniec. Tyle jeszcze zostało do powiedzenia!

Wahałam się trochę z oceną, te cyferki są czasami takie trudne... 6 za mało, bo fajna książka dla dziecka, a 7 za wysoko jak dla mnie, ugh.

Niewiele jest rzeczy przyjemniejszych niż czas spędzony na powrocie do dzieciństwa i tego, co ono ze sobie niosło. Na przykład ganiania po chaszczach, przybiegania tylko na obiad i niemyślenia o kolejnym dniu.

Wywołanie tej nostalgii to jednak nie jedyne, co ta książka potrafi.

Wszyscy bohaterowie, włącznie z dwunastoletnim narratorem, to ludzie z różnych powodów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dzisiaj skończyłam. Książka jest w porządku - ale tylko dla tych, którzy dopiero zaczynają pracę nad sobą, orientują się, co jest nie tak i potrzebują kogoś w rodzaju przewodnika, który pomoże im wystartować.

Cała reszta nic nowego tu nie znajdzie.

Autor ma do tego amerykańskie podejście - jeśli jesteś dorosła, to oznacza, że na pewno mieszkasz już osobno, a nie z rodzicami, w tym z alkoholikiem. Tiaaa. Skupia się na przepracowaniu tego, kim się stała dorosła córka, zakładając, że jest już na swoim i doświadczenia dorastania z alkoholizmem przeszkadzają jej w aktualnym życiu.

Niech jednak nikt nie spodziewa się rozwiązań, bo takowych tu nie ma - sporo zaś klasyfikacji oraz identyfikacji pewnych zachowań - można sobie próbować przypasować je do siebie.

Ostatni rozdział to zaś jakaś pomyłka - cały jest w tonie natchnionego poradniczka z hasłami typu "kochaj siebie!". Oczywiście było to obecne już wcześniej (jak ja nie cierpię takiego bełkotu), ale nie w takim natężeniu...

Dzisiaj skończyłam. Książka jest w porządku - ale tylko dla tych, którzy dopiero zaczynają pracę nad sobą, orientują się, co jest nie tak i potrzebują kogoś w rodzaju przewodnika, który pomoże im wystartować.

Cała reszta nic nowego tu nie znajdzie.

Autor ma do tego amerykańskie podejście - jeśli jesteś dorosła, to oznacza, że na pewno mieszkasz już osobno, a nie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Hm. Japońskie powieści przyciągają mnie ulotnością przedstawianych scen, lirycznością narracji, ale tym razem dostałam tego chyba w zbyt dużej dawce.

Opisy rzeczywistości, czyli dawne życie zmarłego już Kazu, wspomnienia o jego żonie czy potomstwu, fragmenty z ostatnich lat bezdomności to jakby ktoś musnął płótno pastelami, a wszystko to miesza się jeszcze z przywoływanymi wydarzeniami historycznymi.

Wyczuwam jednak coś nienaturalnego w tej powieści, jakby autorka siliła się na subtelność i urywkowość malowanego obrazu. Chciała, aby refleksje i wspomnienia ducha swobodnie się przeplatały, a wszystko razem prowadziło do konkluzji dotyczących życia i śmierci. Chciała coś powiedzieć, nie tylko stworzyć postać, która zwróci uwagę na problem bezdomności, ale również pokaże, co w życiu jest ważne - bohater przecież skupił się na pracy, przegapiając je i dopiero po śmierci mając czas na spojrzenie wstecz (tak wiem, wcześniej też bał się wspomnień, bo były bolesne).

Ale zbyt wiele tu fragmentaryczności, chaosu w pozornej subtelności, nie wspominając o szybkiej końcówce, niby klamrze, ale jednak mocno odstającej swoim edukacyjnym charakterem od reszty.

Niestety, była to raczej średnia powieść, a w każdym razie średnia na tle innych japońskich powieści, które czytałam.

Hm. Japońskie powieści przyciągają mnie ulotnością przedstawianych scen, lirycznością narracji, ale tym razem dostałam tego chyba w zbyt dużej dawce.

Opisy rzeczywistości, czyli dawne życie zmarłego już Kazu, wspomnienia o jego żonie czy potomstwu, fragmenty z ostatnich lat bezdomności to jakby ktoś musnął płótno pastelami, a wszystko to miesza się jeszcze z przywoływanymi...

więcej Pokaż mimo to