Był taki czas, że na książki Marka Krajewskiego był niesamowity wręcz szał. Jak to zwykle ja, mała oportunistka, nie przeczytałam wówczas żadnej z powieści Pana Marka, ale zaznaczyłam sobie, że może warto by było się z Jego twórczością zapoznać. I tak nadszedł ten czas. Na pierwszy rzut poszła "Śmierć w Breslau" jako pierwsza książka z cyklu o Eberhardzie Mocku.

Cóż mogę powiedzieć? Książka pod względem narracji jest ciekawa, pod względem opisu zmian społeczno-politycznych zachodzących w przedwojennym i około wojennym Wrocławiu bardzo dobra, a pod względem konstrukcji kryminalnej poprawna. Książka jest dobra, ale to niestety najwyższa ocena jaką mogę wystawić. Czegoś mi w tej książce brakuje, czegoś, co spowodowało by, że pochłonęła by mnie bez reszty. Tymczasem czytałam ją bez większych emocji, bez jakiś dreszczów strachu czy ekscytacji. Sami główni bohaterowie też nie do końca przypadli mi do gustu. Sam Eberhard Mock jest w mojej opinii postacią trochę zbyt mało charakterną. To taki troszkę życiowy lawirant, chociaż autor próbuje kreować go na postać charyzmatyczną. Z kolei opis postaci Herberta Anwaldta jest troszeczkę nielogiczny: jak na alkoholika miewa czasami zdecydowanie zbyt bystry umysł.

Nie mogę powiedzieć, że książka jest zła, bo tak nie jest. Jak na retro kryminał trzyma się całkiem nieźle. Być może związane jest to z faktem, iż jest to istocie debiut literacki autora. Z tego powodu chętnie sięgnę po kolejne książki z cyklu, by się przekonać jak autor rozwinął swoje umiejętności pisarskie.

Był taki czas, że na książki Marka Krajewskiego był niesamowity wręcz szał. Jak to zwykle ja, mała oportunistka, nie przeczytałam wówczas żadnej z powieści Pana Marka, ale zaznaczyłam sobie, że może warto by było się z Jego twórczością zapoznać. I tak nadszedł ten czas. Na pierwszy rzut poszła "Śmierć w Breslau" jako pierwsza książka z cyklu o Eberhardzie Mocku.

Cóż mogę...