Przyszłem czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy
- Kategoria:
- biografia, autobiografia, pamiętnik
- Wydawnictwo:
- Świat Książki
- Data wydania:
- 2013-10-24
- Data 1. wyd. pol.:
- 2013-10-24
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788379433230
O pisaniu i o kręceniu, o Wajdzie i o Wałęsie, o Polakach i o Polsce.
Czarny humor miesza się w tej opowieści z czarną rzeczywistością, tragedia z groteską, prawda z fikcją, a PRL z wolną Polską. Mieszanka piorunująca. Warto porównać z filmem.
„Chciałem wyjaśnić, że piszę tę książkę głównie ze skąpstwa, bo ze dwadzieścia scen, co je napisałem, i parę pomysłów do filmu nie weszło. A ja niektóre lubię, czyli jak mają zginąć na zawsze, to je lepiej zapiszę. Z żadnego tam żalu, goryczy albo żądzy odwetu, boby to było śmieszne. Podobno Harold Pinter, jak chciał się zemścić na żonie za to, że go zdradza, zerżnął jej kochanka. Ja nie mam takich możliwości.”
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Bo ta książka jest wydana dla pieniędzy
Ta książka żyje przede wszystkim tym, co poza nią. Oceniać ją w oderwaniu od aktualnej rzeczywistości, to jak umówić się z piękną dziewczyną, ale nie sprawdzić z kim wcześniej spała i czy jej rodzice są bogaci. Bez sensu. Najlepsze są niedomówienia, te małe potworki, które latają dookoła czytelnika mrugając porozumiewawczo, kiedy trzeba. A Janusz Głowacki wie, kiedy trzeba. Nie znaczy to, że „Przyszłem…” za rok zgnije jak przeterminowany jogurt – bynajmniej – przecież nadal powtarzamy dowcipy z „Rejsu” i śmiejemy się (przynajmniej niektórzy) oglądając „Misia”. Pewnie za pięć lat będziemy sobie opowiadać o kryjącym się w Bristolu przed rozzłoszczonymi obrońcami krzyża autorze, przepijającym te same pieniądze, które mu zapłacono. Świat zmienia się tak szybko, że właściwie stoi w miejscu.
Głowacki nie rozlicza się z Wajdą, ani Wajdy z niczego nie rozlicza; to reżyser przyszedł do pisarza z propozycją napisania scenariusza o Wałęsie, wiedząc z kim ma do czynienia i co z tego może wyniknąć. Ów mezalians zaowocował całkiem interesującym filmem, a że każda opowieść ma własne przypisy, to z nich narodziła się książka, pisana oczywiście, według autora, wyłącznie z chęci zysku. Jak dobry ojciec, Głowacki zamiótł rozbite szkło pod dywan, pozbierał z podłogi swoje dzieci-pomysły, włożył je do nowych słoików i zaprezentował światu; żeby była jasność – jasne, że krzyknął: it’s alive!
I tak się przepychali: Głowacki pisał, Wajda kręcił, wycinał, przemontowywał, Głowacki poprawiał, doklejał. Potem porozumiewali się już tylko listownie. A Wajda ciągnął w stronę Spielberga, co mogło skłonić scenarzystę do częstszych wizyt w Bristolu, bo pomysły Głowackiego bardziej przypominają styl Scorsesego albo Greengrassa. W końcu film powstał i wszedł na duże ekrany. Tłumy ruszyły do kin, ci którzy wiedzieli swoje, nadal wiedzą swoje, reszta poczeka na DVD dołączone do magazynu dla pań.
Teraz mamy książkę, którą można czytać do filmu albo zupełnie się dziełem Wajdy nie przejmując. Można sobie wyobrażać, jakby ono wyglądało z włączonymi do niego wyciętymi scenami albo po prostu zachwycać się nimi dla nich samych. Właściwie to wszystko jedno, co zrobicie – Głowackiemu chodzi tylko o pieniądze – bo i tak będziecie się śmiać, dokładnie w tych momentach, w których autor tego sobie życzy. Tak się pisze książkę roku 2013.
Rafał Łukasik
Oceny
Książka na półkach
- 508
- 191
- 174
- 11
- 9
- 7
- 7
- 6
- 4
- 4
Cytaty
Bo coś takiego jest nad Wisłą, że bardzo lubimy kogoś podrzucać do góry, a potem upuścić i wdeptać w ziemię, ale po ludzku, tak żeby włosy w...
RozwińI jako człowiek wyrachowany kombinuję, że może w sprawie tej książki też by mi się udało Boga na swoją stronę przeciągnąć. W końcu co mu zal...
Rozwiń
Opinia
Podtytuł („…jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy”) pozornie wyczerpująco informuje, o czym jest ta książka, ale uwaga! Jeśli coś jest tak proste i oczywiste, to na pewno nie jest tak proste i oczywiste, ponad wszelką wątpliwość chodzi o coś więcej – zwłaszcza u Głowackiego – może nawet o coś zupełnie innego…
„Przyszłem”, jak wiele książek Janusza Głowackiego, to książka o Polakach. Najpierw, z rozpędu, napisałem, że o Polsce i Polakach, ale to nieprawda – Polska jest w porządku, zwyczajny kraj, jakich wiele: morze, lasy, jeziora, góry… To Polacy są problemem, nie Polska. A więc książka o Polakach. Trochę cyniczna, nieco złośliwa, prześmiewcza i szydercza – o nas samych, niestety. O autorze też – był przecież Polakiem. Momentami trochę jakby mało polskim, bo potrafił się śmiać z samego siebie, a to, między Bugiem a Odrą nie jest zdolnością występującą zbyt często, ale niewątpliwie wybitnym Polakiem.
„I jako człowiek wyrachowany kombinuję, że może w sprawie tej książki też by mi się udało Boga na swoją stronę przeciągnąć. W końcu co mu zależy, wrabiamy go w każde świństwo, które sami robimy. A przecież Bóg niewinny jest. Dał nam wolną wolę i tyle. Ach Boże, żeby nie ci księża, to bym nie miał nic przeciw Kościołowi”[1].
„Atak Al-Kaidy zjednoczył Amerykanów. A u nas? No, wiadomo. Smoleńsk podzielił to, co jeszcze było do podzielenia. Zaczyna się wielki spektakl, więc najpierw pochówek na Wawelu, z królami i Piłsudskim. Za dużo? Nie, za mało, trzeba krwi, więc narada dworu i decyzja. Samolot strącili takim czy innym sposobem Putin i KGB” [2].
„Ja nie jestem scenarzystą zawodowym. Czasem coś do kina napiszę i tyle. Scenarzystów prawdziwych zżera ambicja. Wkurwia ich, że się ich lekceważy, że się o nich nie pamięta. A przecież bez dobrego scenariusza nic dobrego by nie nakręcono. To jest akurat bzdura, ze złego scenariusza może być dobry film i odwrotnie. Scenarzyści biegają i narzekają, że reżyser ich nie rozumie, nie docenia, psuje ich genialne pomysły. Że nikogo nie obchodzą nazwiska tych, co pisali dla Buñuela, Felliniego, Spielberga albo Wajdy. Ale zapewniam Państwa, że tak myślą tylko ludzie mali, chciwi sławy, wyrachowani, próżni, zawistni, bez talentu. I bardzo mi przykro, że ja też tak myślę” [3].
Ta wyliczanka polskich wad narodowych przypomniała mi zdarzenie sprzed wielu lat. Odbywałem wtedy obowiązkową, zasadniczą służbę wojskową. Nie podobało mi się to w najmniejszym nawet stopniu, z wielu różnych powodów, których wyliczać mi się teraz po prostu nie chce, więc wykombinowałem sposób na to, by być w tym wojsku i nie być jednocześnie, albo przynajmniej być jak najmniej. W tym celu wyłudzałem zwolnienia lekarskie. Bezczelnie, z tupetem symulowałem takie lub inne choroby, domagałem się recept oraz zwolnień ze służby – kiedyś wypisywano je na drukach L4 – starsi Polacy pamiętają. Ostatecznie udało mi się w ten sposób nie służyć ponad sto dni. Pamiętam lekarza, który na mój widok teatralnie wzdychał, ale… mniejsza z tym.
Zaskoczyła mnie wtedy postawa kolegów z jednostki (tak się to nazywało – „koledzy”, choć z koleżeństwem nie miało zwykle nic wspólnego), mimo, że z powodu mojej absencji chorobowej nikt z nich nie miał więcej pracy, ani jakichkolwiek dodatkowych obowiązków, z czasem odnosili się do mnie coraz bardziej niechętnie, a w końcu wrogo. Nie potrafiłem tego pojąć, ale tylko do czasu lektury „Boso, ale w ostrogach”. Stanisław Grzesiuk opisuje w tej książce coś bardzo podobnego: migał się od ćwiczeń wojskowych, chodził na lewiznę, urywał się z zajęć, więc „koledzy z wojska” próbowali go za to pobić. Ale dlaczego??? Odpowiedzią jest, wańkowiczowskie chyba, powiedzenie: „w narodzie polskim jest morze bezinteresownej zawiści”.
Zawiść; on ma, a ja nie mam. Chciałbym to mieć, ale zdobyć się boję, jednak przecież do strachu się nie przyznam, nawet, a może zwłaszcza, przed samym sobą. Zawiść nigdy nie jest globalna, ani abstrakcyjna, przedmiotem zawiści jest najczęściej konkretna osoba. Człowiek zawistny jest zawsze nieszczęśliwy, bo nie potrafi cieszyć tym, co ma, jeśli tylko – w jego mniemaniu – ktoś inny ma więcej, lepiej lub na coś tam potrafi się zdobyć. Jeżeli nawet zawistnikowi uda się jakoś osiągnąć to, co jest przedmiotem jego zawiści, nie ucieszy się, lecz natychmiast znajdzie sobie kogoś innego, by owo uczucie, ale także cel życiowy, broń Boże, mu nie wygasły.
Zawiść właściwie zawsze związana jest z oszukiwaniem samego siebie – zawistnicy za każdym razem występują w imię jakiegoś nadrzędnego interesu, wspólnego dobra, czy czegoś takiego, bo przecież do uczuć tak niskich jak zawiść nigdy by się nie przyznali. Jako Polak, mieszkający w Polsce, z zawiścią stykam się właściwie na co dzień.
„Przyszłem” – książka zdecydowanie warta przeczytania, bez względu na to, co kto myśli o Wajdzie, Wałęsie, Kościele, polityce, czy naszej polskiej zawiści, choćby ze względu na mistrzowskie operowanie słowem.
--
1. Janusz Głowacki, „Przyszłem”, Świat książki, 2013, s. 6.
2. Tamże, s. 59.
3. Tamże, s. 156.
Podtytuł („…jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy”) pozornie wyczerpująco informuje, o czym jest ta książka, ale uwaga! Jeśli coś jest tak proste i oczywiste, to na pewno nie jest tak proste i oczywiste, ponad wszelką wątpliwość chodzi o coś więcej – zwłaszcza u Głowackiego – może nawet o coś zupełnie innego…
więcej Pokaż mimo to„Przyszłem”, jak wiele książek Janusza...