Pięćdziesiąt twarzy Greya
- Kategoria:
- literatura obyczajowa, romans
- Cykl:
- Pięćdziesiąt odcieni (tom 1)
- Tytuł oryginału:
- Fifty Shades of Grey
- Wydawnictwo:
- Sonia Draga
- Data wydania:
- 2012-09-05
- Data 1. wyd. pol.:
- 2012-09-05
- Liczba stron:
- 608
- Czas czytania
- 10 godz. 8 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788375085563
- Tłumacz:
- Monika Wyrwas-Wiśniewska
- Ekranizacje:
- Pięćdziesiąt twarzy Greya (2015)
- Tagi:
- powieść erotyczna BDSM
Hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć.
Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie.
Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach…
Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Pięćdziesiąt odcieni irytacji
Oto nadszedł ten dzień, kiedy dane jest mi napisać recenzję TEJ książki. Książki, o której na długo przed polską premierą, wszystko zostało już napisane i powiedziane. To nie lada wyzwanie, napisać coś nowego. Mój głos z pewnością nie wniesie wiele świeżości do toczącej się od tygodni dyskusji nad fenomenem „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, ale dla mnie osobiście jest to recenzja ważna – w końcu po raz pierwszy mogę sobie bezkarnie napisać o książce ironicznie, bo nie będę w tym pierwsza.
Historii zapewne nie muszę szczegółowo przybliżać. Była dziennikarka, gospodyni domowa, Erica Leonard, lat 49, funkcjonująca dziś pod pseudonimem E.L. James, naczytała się „Zmierzchu” Stephenie Mayer. Podobnie jak miliony innych kobiet, dała się oczarować wampirom. W przeciwieństwie jednak do tych milionów innych kobiet, Brytyjka, od dziecka skrycie pragnąca zostać pisarką, zabrała się za pisanie fan-fika „Zmierzchu” (czyli dalszych, alternatywnych losów jego bohaterów). Zaczęło się niewinnie, a skończyło na napisaniu romansu z elementami erotyki (czyli czegoś, co w „Zmierzchu” w ogóle nie występowało). Bo napisać, że „Pięćdziesiąt twarzy…” jest powieścią stricte erotyczną, byłoby obrazą dla takich klasyków gatunku, jak John Cleland („Fanny Hill”) czy David Lawrence („Kochanek lady Chatterley”). Ale do tego wrócę za chwilę. Fascynacja autorki „Zmierzchem” mocno przebija z jej debiutu. Konstrukcja pary głównych bohaterów jest inspirowana Bellą i Edwardem ze „Zmierzchu” do tego stopnia, że wręcz przypominają oni ich lustrzane odbicia. Anastasia Steele, 23-letnia absolwentka literatury, jest niezdarna, niewinna, niepewna siebie i nieświadoma swojej urody. Wypisz, wymaluj Bella. On natomiast, czyli Christian Grey, jest niczym wampir z Cullenów – tak przystojny, że brakuje przymiotników do opisu tej urody (w związku z czym autorka, wzorem Meyer, używa ciągle tych samych), bajecznie bogaty, dobrze wychowany i niezmiernie tajemniczy. No i starszy od niej, tyle że nie o całe wieki, jak w „Zmierzchu”, lecz ledwie kilka lat. Trafiają na siebie - jak to zwykle bywa – przypadkiem. Nie zdradzę niczego, pisząc, że ona szybko się w nim zadurzy, ale nie będzie pewna czy to mężczyzna dla niej. I racja, bo okazuje się, że Grey nie jest zainteresowany normalnym związkiem. On szuka kobiety do odgrywania teatrzyku sado-maso, w którym on będzie Panem, a ona Uległą. Reguły są twarde – on może z nią robić wszystko, ona nie może go nawet dotknąć… Reszty zdradzać nie będę, zresztą jest łatwa do przewidzenia.
Zostańmy jednak jeszcze przy bohaterach. Wzorem „Zmierzchu”, „Pięćdziesiąt twarzy Greya” nie ma bohaterki, którą można byłoby polubić. Ana jest koszmarnie irytująca. Denerwuje nas w niej wszystko, a najbardziej jej naiwność i łatwość z jaką daje się uwieść Greyowi. To nie jest książka, której feministki mogą cokolwiek zawdzięczać (a mówi się o niej w takim kontekście), bo mężczyzna jest tu traktowany jak bóg, a skrytym marzeniem każdej kobiety zdaje się być całkowite jemu oddanie. Żeby jednak być szczerą muszę dodać, że w idealizowaniu męskiej urody James nie pobiła Stephenie Mayer. Choć była blisko. Nie mniej, Any nie da się lubić, a jak wie każdy, kto przeczytał w życiu choć jedną książkę, fajnie jest móc się w jakiś sposób identyfikować, czy po prostu zżyć, z bohaterem. A więc minus na starcie. Obok mało wyrazistej głównej bohaterki mamy jednak Christiana Greya, który jest jej zdecydowanym przeciwieństwem i ratuje tę powieść. To klasyczny homme fatale - niebezpiecznie pociągający, tak seksualnie, jak i intelektualnie, mężczyzna, którego chcemy zdobyć mimo jego niedostępności i świadomości, że znajomość z nim może nam przynieść jedynie zgubę. Grey jest bogatym biznesmenem, zasłuchanym w muzyce klasycznej. Nosi tylko lniane, białe koszule, ma własny odrzutowiec, szybowiec i kilka samochodów. No i ta nienaganna kultura osobista. I ta zdolność do prawienia komplementów – dowcipnych, niebanalnych… I skrywany sekret z przeszłości, który czyni go jeszcze bardziej atrakcyjnym… Ach, Grey to chodzący ideał i doskonały materiał na powieściowego łamacza serc. Jeśli jednak myślisz, że Grey to seks-maszyna bez uczuć (bo przecież tak musi być, skoro praktykuje seks sado-maso), jesteś w błędzie. Grey jednak jest księciem z bajki i głównie ten fakt decyduje, że w przypadku „Pięćdziesięciu twarzy Greya” nie mamy do czynienia z literaturą erotyczną, a zwykłym romansidłem. Zamykanie w szufladki nie ma jednak większego sensu, bo wyznaję, że nie o to chodzi, czy coś się mieści, czy nie mieści w jakimś pojęciu. Nie mniej, seksu BDSM (skrót od ang. bondage & discipline, domination & submission) jest tu tak naprawdę jak na lekarstwo. I nie ma on w sobie nic z drapieżności czy perwersji, o jaką się go podejrzewa. Nie ma tu bynajmniej nic, o czym gdzieś już nie słyszeliśmy. Kajdanki, bicze, związywanie – to nie jest żadne novum. Ponadto, E.L. James ma może i dobre pomysły na same… hm… pozycje i figury, ale nie potrafi ich opisać w sposób, który naprawdę mógłby budzić jakieś podniecenie (a czy nie o to chodzi w literaturze erotycznej?). Jej warsztat językowy jest zbyt ubogi do opisywania seksu, czy to tradycyjnego („waniliowego”, jak dowiadujemy się od Greya), czy tego bardziej niegrzecznego. Ale cóż się dziwić, skoro bardziej doświadczeni od niej twórcy przyznają, że napisać wiarygodną scenę erotyczną jest bardzo trudno. Pani James jest w tym bardzo słaba. Jej zasób słownictwa jest bardzo ubogi. W konsekwencji, Ana najczęściej podczas seksu „rozpada się na milion kawałków”, a Grey krzyczy na nią: „poczuj to dla mnie, mała”. Ich dialogi, o ile można je tak nazwać, podczas zbliżeń, są kuriozalne. Problem z E.L. James polega też na tym, że – bez zagłębiania się w szczegóły, bo to nie miejsce na nie - jej wizja seksu jako takiego, jest mocno wyidealizowana. Z tego powodu książka ta jest bardzo szkodliwa, bo przekazuje młodym, niedoświadczonym dziewczynom (które niewątpliwie po nią sięgną, zważywszy, że jest ona ogólnodostępna) dalekie od rzeczywistości komunikaty na temat tego, jak będzie wyglądać ich życie seksualne, kiedy już w końcu je zaczną. Dość powiedzieć, że dziewczyna, która nigdy nie miała do czynienia z seksem, utratę dziewictwa wita od razu wielokrotnym orgazmem. W gruncie rzeczy „Pięćdziesiąt twarzy… „ pozostaje więc tylko tym, z czego się wzięło – fikcją, pobożnym życzeniem, rzeczywistością, w której fajnie byłoby żyć, ale która nie istnieje.
Analizować książkę z pozycji (uff, co za niefortunny dobór słów) domorosłego seksuologa można by jeszcze długo, ale bezpieczniej będzie przejść do innej ważkiej sprawy. Mianowicie - tłumaczenie. Choć już sam język oryginału z pewnością nie sięgał literackich szczytów (pozostańmy w klimacie książki), to jednak polski tłumacz solidnie przyłożył się do tego, by nie dać nam czytelniczej satysfakcji. W tłumaczeniu najbardziej rażą takie kwiatki jak „kuźwa do kwadratu”, „kurka wodna” i „o, święty Barnabo!”. Dlaczego Ana nie może normalnie przeklinać? Tak, wiem, jest zbyt niewinna, ale najbardziej wymowne słowo na „k” w końcu jednak pada z jej ust i to bodajże dwukrotnie. Jeśli jednak tłumaczka chciała pozostać wierna oryginałowi i włożyć w usta Any przekleństwa, które prawdziwymi przekleństwami nie są, jestem pewna, że przy dobrych chęciach znalazłaby w naszym potocznym słownictwie synonimy brzmiące mniej niecodziennie niż „kurka wodna”. Na tym jednak nie koniec. Ta książka ma tak naprawdę dwie bohaterki – Anę i – uwaga – jej „wewnętrzną boginię”. Nie dowiedziałam się z książki, czy każda kobieta ją ma, ale sądząc po tym, że często zastępowana jest ona „świadomością” (szczytem szczytów jest zdanie „moja świadomość wystawiła swoją somnambuliczną główkę”), domyślam się, że tak. Fakt faktem jednak, że gdy tylko pojawia się na horyzoncie „wewnętrzna bogini” Any, miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt. Nietrafione jest też okazjonalne tłumaczenie nazwiska Greya na „Szary” („Pan Szary”). W języku angielskim gra słów jest w tym wypadku do wykorzystania, zwłaszcza że Grey ma szare oczy. Po polsku jednak nie jest to tak finezyjne. Zdaje się, że pani Monika Wiśniewska, która tłumaczyła „Pięćdziesiąt twarzy…” (choć świetnie przetłumaczyła tytuł „Fifty Shades Of Grey”), potraktowała tłumaczenie zbyt dosłownie. Zabrakło jej chyba odwagi, by zdobyć się na odrobinę inwencji. Być może to przez fakt, że pracowała na bestsellerze i bała się go „zepsuć”. No to się udało.
Skoro to książka tak źle napisana i wtórna, co wobec tego sprawia, że się ją pochłania, a nie czyta? Cóż, prawda jest taka, że można się przy niej po prostu zapomnieć. „To słodka udręka – do zniesienia… przyjemna - nie, nie od razu (…)” posługując się cytatem z Any. Nie od razu, ale w miarę czytania da się przywyknąć do stylu E.L. James i jej wewnętrznej bogini (być może to ona kazała napisać jej tę książkę) i czerpać po prostu pewną perwersyjną radość z tego, że oto mamy w ręku książkę, która niczego od nas nie wymaga. Z każdym kolejnym rozdziałem wzrasta poziom jej „szmirowatości”, a jak pewnie udowodnili amerykańscy naukowcy (albo wkrótce to zrobią), natura ludzka jest przewrotna i im niższy poziom coś reprezentuje, tym większą przyjemność sprawia nam obcowanie z tym. Z literaturą jest tak chyba w szczególności. Jasne, obiektywnie patrząc „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to strata czasu, zwłaszcza kiedy na półce stoją w kolejce do przeczytania „Ulisses” i „Czarodziejska góra”, ale jako guilty pleasure czytane dla totalnego relaksu po ciężkim dniu, sprawdza się doskonale.
Nie da się pisać o tej książce, bez analizy zamieszania, jakie wywołała. Rynek wydawniczy zaczyna zalewać fala „greyopodobnych” dzieł, aspirujących do miana literatury erotycznej. A to oznacza, że jest popyt. Trylogia E.L. James sprzedała się już w nakładzie 40 milionów egzemplarzy, a liczba ta cały czas rośnie. Kto kupuje? Oczywiście kobiety. I to w każdym wieku, choć to pewnie zależne jest od kraju. Wątpię, że w Polsce sięgną po nią typowe „mamuśki”, równolatki autorki. Ale w Stanach wiele kobiet po czterdziestce przyznaje, że dzięki lekturze tej książki, ich życie seksualne rozkwitło na nowo. Krytycy, recenzenci i dziennikarze szukają odpowiedzi na pytanie, co takiego jest w prozie James, że to właśnie ona rozbudziła uśpione fantazje. Tymczasem, wydaje mi się, że gdzieś w tym całym dyskursie zagubiło się sedno, o jakie chodzi w recenzowaniu literatury – czy warto po tę książkę sięgnąć? Nie ma na to pytanie łatwej odpowiedzi. Zachęcać do czytania słabej literatury nie wypada, ale z drugiej strony - jeśli ta książka jest dziś nie tyle książką, co zjawiskiem, to zainteresowani literaturą, feminizmem czy obyczajowością powinni po nią sięgnąć. I jestem przekonana, że prędzej czy później to zrobią. Nie widzę w jej przeczytaniu nic złego – jeden, góra dwa wieczory wyrwane z życiorysu, zmarnowane, nie do odratowania. Najważniejsze to podejść do lektury z dystansem i nie zapomnieć, że obok pseudoerotycznych romansów nadal istnieje jeszcze w świecie Literatura.
Malwina Sławińska
* tytułu recenzji nie wymyśliłam ja, lecz pani E.L. James
Wszystkie cytaty za: E.L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, przeł. Monika Wiśniewska, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2012.
Oceny
Książka na półkach
- 50 739
- 8 907
- 4 195
- 2 245
- 673
- 640
- 444
- 298
- 263
- 218
Opinia
Podobno każdy z nas jest w środku masochistą... Pomna tej myśli postanowiłam przeczytać najświeższy książkowy bestseller zza Oceanu. Zachęciła mnie do tego wzmianka na pewnym portalu, już nie pamiętam którym. Czytelniczki żywo rozwodziły się nad pięknem i przesłaniem ( nie żartuję ) tej powieści. Gdy nadarzyła się okazja bym i ja zanurzyła się w mroczny świat brudnego seksu nie mogłam z niej nie skorzystać... Po wszystkim czułam się jak zużyte tampony panny Steele.
Po pierwsze - nie wiem czy mam się cieszyć, czy wręcz przeciwnie skoro "Pięćdziesiąt twarzy Greya" spodobało się tak licznej rzeczy czytelniczek ( użycie tu żeńskiej formy będzie bardziej na miejscu, wątpię by panowie fascynowali się tym powieścidłem ). Ten boom na książkę ma świadczyć o niskiej inteligencji odbiorców ( ponieważ moi kochani nie oszukujmy się, to coś nie jest niczym wybitnym, a wręcz zaryzykuję stwierdzenie, że leży gdzieś w odmętach kiczu i ubóstwa literackiego ) czy może o niskich wymaganiach jakie mamy względem słowa pisanego? Jak opowieść o przeidealizowanych i okropnie irytujących bohaterach mogła odnieść taki nieprawdopodobny wręcz sukces? Kto wydał na to kasę, kto zareklamował to "dzieło" szerszemu gronu? Stephanie Meyer, bądź przeklęta za to, że kiedyś wydałaś "Zmierzch" i zainspirowałaś inne "pisarki" do tworzenia takich kuriozów...
Po drugie - nienawidzę ( i to jest najodpowiedniejsze słowo ) kryształowo dobrych i przedobrzonych bohaterów. Od pierwszej strony pierwszego rozdziału już wiedziałam, że nie polubię Anastasii ( toć to kuzynka Belli Swan, tak samo irytująca i bezmózga ). Dziewuszysko wkurzało mnie niemiłosiernie, a ja jak ta głupia i naiwna gęś wierzyłam, że autorka w porę się zreflektuje i nada tej postaci pazur, albo chociaż pogłębi jej rys psychologiczny. A gdzie tam... z każdą odwracaną stroną było jedynie gorzej. Przygryzanie wargi irytowało mnie tak samo jak podniecało Chrisa. A wewnętrzna bogini...Jezusie Nazareński, co to było? Udam, że nie czytałam tych żenujących przemyśleń o niesamowitej zajebistości Greya i podnieceniu bohaterki na samą myśl o pewnym krawacie. Poza tym zaczynam szczerze wątpić czy autorki pokroju Meyer i James potrafią stworzyć inny wzór bohaterów niż ten zaprezentowany w recenzowanych dziełach? Jak długo jeszcze będziemy mieli do czynienia z parą na zasadzie kontrastu - ona biedna, nieśmiała, zakompleksiona, żyjąca w swoim własnym świecie ( szkoda, że nie chciała tam pozostać ), on - idealny biznesmen, kochanek, mówca, szef, prześladowca, filantrop, miłośnik jedzenia i wszystkiego co podniesie jego zajebistość do kwadratu. Jestem pewna, że gdy podjeżdżał na stację, benzyna sama wlewała się do baku, a kanapki same smarowały się masłem. No proszę was, dość tego!!! Gdzie prawdziwi bohaterowie z krwi i kości, mający swoje wady ale i zalety które pięknie by się równoważyły i ukazywały pełnego sprzeczności mężczyznę miotającego się między miłością i nienawiścią, a nie wymuskanego samca z okładek modnych magazynów - niestety ja tak właśnie odebrałam Christiana. Był dla mnie tak dalece nierealną postacią, że nijak nie umiałam się wczuć w jego historię, myśli i przeżycia. Autorka przesadziła z jego idealnością, więc całe to tłumaczenie jego dziwnego zachowania było ( przynajmniej dla mnie ) fałszywe i w ogóle nie trzymało się kupy. Anastasia natomiast miała mózg ślimaka, więc nie będę się nad nią więcej pastwić. Mam jeszcze w sobie resztki dobrego wychowania nakazujące mi nie dokuczać osobom upośledzonym ;)
Po trzecie - nie wiem w jakiś świecie żyła nasza autorka, ale wkładanie do głowy młodym dziewczętom ( pewnie one stanowią ogromną rzeszę fanek tegoż dzieła ) bzdur typu " dziewczyna świeżo po utracie dziewictwa może przeżyć kilka orgazmów pod rząd ( dodajmy pochwowych, co już na wstępie czyni z Any nieprawdopodobną wręcz szczęściarę. Gdyby tylko wiedziała, że mnóstwo kobiet dopiero po kilku latach ( i to też nie zawsze ) może się cieszyć ich dobrodziejstwem ) i kochać się kilka razy w ciągu tej samej nocy ( z tego co mi wiadomo to od pierwszego do kolejnego stosunku powinno upłynąć kilka tygodni by wszystko mogło ładnie się zagoić, ale co ja tam wiem, uczęszczałam jedynie na biologię a nie zajmuję się pisarstwem jak pani James )" albo " moja kochana dziewczynko, Christian Grey ma zadatki na niezłego psychola i stalkera, ale nie bój żaby, wszystkie znoje i nieprzyjemne sytuacje wynagrodzi ci rundka w jego łóżku i związanie twych ślicznych rączek twoim ulubionym krawacikiem. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i zjedz śniadanie składające się z trzech jajek na twardo, czterech naleśników polanych syropem klonowym i dwóch pokaźnych porcji smażonego bekonu, jak ładnie prosi papa Grey. Amen". Co za bzdury. Naprawdę droga Eriko, nie wiem jak zostałaś wychowana ale póki możesz to zmień dilera, przynajmniej do momentu jak zapragniesz wydać kolejną "przełomową" powieść.
Na ogół jestem dość łaskawa w ocenianiu książek. Rzadko które irytują mnie i wprowadzają w złość. Tej się udało i to już od początkowych rozdziałów. Złe jest tu prawie wszystko - od konstrukcji bohaterów ( ideały są już niemodne ) po język ( te powtórzenia o których wspominają prawie wszyscy naprawdę mogą pod koniec obrzydnąć ) a skończywszy na największym zarzucie, który w moich oczach dyskwalifikuję tę powieść jako choćby dobrą...
Po czwarte i ostatnie - kto, pytam się kto reklamuję tę szmirę jako powieść EROTYCZNĄ?? To, że opisane są tam sceny seksu nie czyni z tego erotyka. Toż harlequiny leżące swego czasu na półeczce w pokoju mojej mamy miały w sobie więcej erotyki i seksualnego napięcia niż "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Przy żadnej, słownie ŻADNEJ łóżkowej akcji nie czułam choćby grama podniecenia. Czytało się to jak jakieś suche relacje z pola bitwy. Wielka szkoda, że największą frajdę z całego przedstawienia miały jedynie postacie fikcyjne a nie sam czytelnik. Dlatego też z niebywałym zdziwieniem przeczytałam adnotację jakoby powieść James zmieniła życie seksualne pań zza Oceanu. Po głębszym zastanowieniu się doszłam do wniosku, że te głupie baby pewnie kochały się ze swoimi poduszkami, tudzież kocami i dopiero Dobra Wróżka Erika naprowadziła je na poprawne tory - można to również robić z MĘŻCZYZNAMI!...
Tak sobie psioczę na to niewątpliwe dzieło i zastanawiam sie kiedy przestaniemy być karmieni takimi miernymi wypocinami. W dobie dzisiejszego internetu każdy z nas może zostać pisarzem, tworzyć coś do szuflady, a potem wydać to w formie e-booka i być dumnym z samego siebie - w końcu stworzyło się kawał literatury, nieprawdaż? Na szczęście niektórzy mają w sobie gram pokory i zanim wpadną na kuriozalny pomysł karmienia czytelników swoimi próbkami starają się je przynajmniej dopracować. Pani James najwyraźniej nie było to potrzebne, pewnie jakiś głąb z wydawnictwa przekonał jej, że stworzyła dzieło na miarę dramatów Szekspira. Pozwólcie więc, że w imieniu wszystkich tych, którzy nie zachwycili się łóżkowymi wygibasami Greya i Anastasii napiszę - Eriko, twoja książka jest słaba. Naprawdę. Wybacz, ale taka jest prawda.
Cieszę się, że nie tylko ja żywię negatywne uczucia względem odcieni Chrisa. Już się bałam, że jestem złą czyteniczką co to nie umie docenić dużej wartości artystycznej zawartej w prozie pani James. Antypatyczni bohaterowie ( polubiłam jedynie Kate ), monotonna akcja ( wszystkie sceny łóżkowe sa takie same, zero wyobraźni ), brak właściwego przesłania i ten niewyobrażalny fart szarych myszek - ze wszystkich kobiet stapających po ziemi samce alfa opływające testosteronem musiały wybrać akurat je, jasne - wszystko to powoduje, że nie wiem czy sięgnę po kolejne tomy serii. Jeśli tak zrobię to tylko z jednego powodu - ciekawości. Ponieważ właśnie ta nutka zainteresowania dalszymi losami naszej słodkiej pary może skłonić mnie do czytania postanowiłam ocenić tę powieść jako słabą. Jej jedyną ( i chyba trudną do podważenia ) zaletą jest prostota z jaką pochłania się powieść. Ani się człowiek obejrzy, a już ma za sobą te ( niebagatela ) ponad 600 stron. Fakt, że mało co zostaje potem w głowie ale przynajmniej nie mamy po wszystkim wielkich wyrzutów sumenia. Na koniec mogę dodać, że "Odcienie" na pewno nie zagoszczą w mojej biblioteczce na dłużej, a gdybym miała ponownie do nich wrócić wszystkie inne książki na świecie musiałyby przestać istnieć. A to i tak nie byłby gwarant ;)
Komu polecać lekturę? Gdybym kierowała się subiektywnym odczuciem napisałabym, że nikomu. Nigdy jednak nie odżegnuję od oglądania czy czytania czegoś tylko dlatego, że nie trafiło to w mój gust także za książkę może zabrać się każdy, kto ciekaw jest czym ekscytują się zdesperowane ( i nie tylko ) gospodynie domowe. Cała reszta może olać tę pozycję, nic się nie stanie jeśli w waszym świecie odcienie pana Christiana Greya nadal pozostaną nieodkryte.
http://akaidream.wordpress.com/2012/11/08/piecdziesiat-twarzy-greya-recenzja-romansidla/
Podobno każdy z nas jest w środku masochistą... Pomna tej myśli postanowiłam przeczytać najświeższy książkowy bestseller zza Oceanu. Zachęciła mnie do tego wzmianka na pewnym portalu, już nie pamiętam którym. Czytelniczki żywo rozwodziły się nad pięknem i przesłaniem ( nie żartuję ) tej powieści. Gdy nadarzyła się okazja bym i ja zanurzyła się w mroczny świat brudnego seksu...
więcej Pokaż mimo to