O bogowie... autor przeszedł samego siebie w psuciu potencjału książki. Zaczyna opowiadać o Kommodusie - cesarzu-gladiatorze i jego występkach, ale to tylko pretekst, aby ponarzekać na jego domniemanego ojca, Marka Aureliusza, którego najpierw poznajemy jako umierającego starca, a dopiero potem jako młodego chłopca (sic!). Historia napisana bez ładu i składu, zero następstwa czasowego. O co właściwie chodzi w tej książce, dowiadujemy się pod jej koniec. Marek Aureliusz, którego grzechem było przymykanie oczu na zło, zostaje wrzucony do jednego worka z Kommodusem, który osobiście popełniał zbrodnie i czerpał z tego rozkosz - jakby nie istniała żadna różnica pomiędzy tymi dwiema rzeczami. Nieważne, że w kryminologii istnieją stopnie zabójstwa oraz różnicowanie pomiędzy zbrodnią a współudziałem... Dla autora to jedno i to samo.
Akcja zostaje zredukowana do minimum. Większość treści to tak zwane lanie wody przez narratora, który woli skupiać się na swoich stanach psychicznych zamiast na ciekawych czasach, w których żył. Owszem, są jakieś pałacowe intrygi, spiski, które mogłyby ratować tę książkę, ale autor pogardliwie odrzuca owo koło ratunkowe - "no, był sobie jakiś tam spisek, był i się skończył". Autor wprowadza postaci, które potem porzuca. Jest jakaś rozerotyzowana metresa i jej tłusty eunuch, o których autor twierdzi, że są "skomplikowani" i "niejednoznaczni", ale w ogóle nie sili się na rozbudowanie ich psychiki, poza tym rola tych dwojga skończyła się po pięciu stronach. Oczywiście, wodolejstwo zostaje okraszone garścią tandetnej erotyki.
Przeczytałam wyłącznie siłą rozpędu. Wrażliwym czytelnikom odradzam ze względu na możliwość facepalmów i niekontrolowanego ziewania.

O bogowie... autor przeszedł samego siebie w psuciu potencjału książki. Zaczyna opowiadać o Kommodusie - cesarzu-gladiatorze i jego występkach, ale to tylko pretekst, aby ponarzekać na jego domniemanego ojca, Marka Aureliusza, którego najpierw poznajemy jako umierającego starca, a dopiero potem jako młodego chłopca (sic!). Historia napisana bez ładu i składu, zero...