Wieczny Batman: Tom 1 Scott Snyder 7,1
ocenił(a) na 64 lata temu Uniwersum DC Comics ma już dosyć bogatą historię tygodników. Wielkim sukcesem pod tym względem okazała się seria „52”, która sprawiła, że koncept ten ponownie stał się popularny. Jednakże kolejne serie czyli „Countdown to Final Crisis” czy „Trinity” okazały się krytycznymi porażkami. Jak na tym tle wypada początek tygodnika „Wieczny Batman” z 2014 r., którego pierwszy tom polskiego wydania zbiera 21 pierwszych zeszytów?
Komisarz Gordon w pogoni za bandytą przypadkiem doprowadza do katastrofy, w której ginie wiele osób. Zostaje przez to zawieszony w obowiązkach, a na jego miejsce przychodzi komisarz o dosyć kontrowersyjnych metodach działania. W tym samym czasie do Gotham powraca pewien przestępca, który postanawia odzyskać władzę.
W trakcie lektury przez pewien czas miałem wrażenie, że usiłuje się tu nawiązać klimatem do „Roku pierwszego”. Policja jest tu znowu skorumpowana, a Batman przed nią uciekać i może ufać zaledwie kilku funkcjonariuszom. Rolę młodego Jamesa Gordona przejmuje to nowoprzybyły policjant Jason Bard, który również musi zdecydować czy wybrać ścieżkę konformizmu czy też uczciwości. Trochę mniej jest też elementów fantastycznych czy szaleńców z Arkham, a więcej potyczek ze zwykłymi gangsterami. Jednakże Batman jest tutaj już bardziej doświadczony i o wiele łatwiej radzi sobie z zagrożeniami. Z jednej strony jest to minus, bo przez to czytelnik nie może uwierzyć, że bohaterowi coś naprawdę grozi, a z drugiej dobrze, że wzięto pod uwagę jego rozwój jako postaci.
Podobało mi się jak pokazano tutaj wątek komisarza Gordona. Popełnił błąd i jest świadomy, że musi ponieść jego konsekwencje. Pokazane jest, ze łaska pańska jeździ na pstrym koniu i dawny bohater szybko może zostać znienawidzony. Jednakże równocześnie dalej są ludzie pamiętający jego dawne zasługi. Miłym smaczkiem jest tu powrót pewnej postaci z przeszłości Gordona, która oferuje mu dosyć nieoczekiwaną pomoc.
Scenarzyści doszli moim zdaniem słusznie do wniosku, że za bardzo kopiują klasyczny komiks ze scenariuszem Franka Millera, więc postanowili dodać więcej elementów bardziej typowych dla stereotypowych historii o Batmanie. Pojawia się więc wątek tajemniczych zdarzeń w Arkham, a zaskakująco dużą rolę w fabule odgrywa profesor Pyg. Wspomniany szaleniec dobrze wpisuje się w walkę o władzę między Pingwinem, a dawnym gangsterskim królem Gotham. Jednakże wątek związany ze szpitalem psychiatrycznym wydaje się wyrwanym zupełnie z innej historii i szybko zamienia się w dosyć tandetny horror. Nie pomaga tu nawet udział dosyć interesującej Jimmy’ego Corrigana czyli alter ego Spectre, dosłownie anioła zemsty uniwersum DC. Plus jednak za całkiem dobrą interpretację postaci Killer Croca.
Warto wspomnieć, że seria ta jest debiutem postaci Stephanie Brown czyli późniejszej Spoiler (a także działającej przez pewien czas jako Robin czy Batgirl) po miniserii „Flashpoint”, która zrestartowała całe uniwersum DC. Jej geneza jest jednak tutaj bardzo podobna do tej ze starej wersji, chociaż trochę ją unowocześniono przez wprowadzenie wątku blogerskiego uzasadniającego jej pseudonim. Ciekawym smaczkiem jest pewien drobny zwrot akcji, który może zaskoczyć nawet fanów znających poprzednią wersję.
Nie zapomniano również o innych członkach Batrodziny. Bardzo przejmujący jest dramat Barbary Gordon, która musi radzić sobie z sytuacją jej ojca. Z kolei obiecująco zapowiada się wątek Alfreda i pewnej bliskiej mu osoby. Miłymi smaczkami są też występy Batmanów z innych krajów znanych z niewydanej po polsku serii „Batman Inc”. Swoje pięć minut mają też Red Robin i Red Hood. Szkoda, że Batwoman robi tu trochę za dekorację i równie dobrze mogłoby jej nie być. Najbardziej jednak rozczarowało mnie jak przedstawiono tu Vicky Vale – zachowuje się bardzo naiwnie, a nie jak reporterka z pazurem.
Za warstwę graficzną odpowiada tu cały szereg artystów, więc ciężko jednoznacznie pod tym względem ocenić cały tom. Chyba najbardziej podobały mi się szczegółowe ilustracje Jasona Faboka znanego z serii „Detective Comics” z Nowego DC Comics, Andy’ego Clarka czy Mikela Janina. Trochę mniej przekonały mnie do siebie niechlujne prace Dustina Nguyena czy Emanuela Simeoni. Dziwnym zagraniem było dla mnie wykorzystanie w serii rysunków Iana Bertrama, które kojarzą mi się z twórczością Franka Quiteleya – bardziej pasują do szalonych komiksów ze scenariuszem Granta Morrisona.
Pomimo początkowych obaw, miło wspominam lekturę. Jest to trochę odgrzewany kotlet w stosunku do wspominanego „Roku pierwszego”, ale jest też parę chwytających za serce momentów i dobrze przemyślanych scen akcji. Nie do końca też odpowiadała mi zmiana klimatu w końcowej części. Ogólnie jednak jestem ciekawy w jaką stronę to wszystko zostanie pociągnięte.