W tym tomie podobało mi się przyjmowanie kolejnej tajnej tożsamości przez Bruce Wayne'a oraz stopniowe szaleństwo, w jakie popadał wiecznie niedowartościowany Azrael, a właściwie Azbat, w szczególności ostatnia historia, w której już jako Jean-Paul Valley wymienił się refleksjami z bezdomnymi pod jednym z mostów Gotham. Samej postaci Azbata nie lubiłem, uważam ją za zbyt kiczowatą, natomiast finałowe sceny pojedynku z Batmanem przeciągały się i były urozmaicane niepotrzebnymi symulacjami śmierci w wybuchach. Bardzo po łebkach potraktowano też powrót Bruce Wayne'a do zdrowia. Na jednych kartach widzimy go czołgającego się po podłodze i wijącego z bólu, a już w następnym zeszycie dumnie niesie na rękach swoją ukochaną. Tak szybie ozdrowienie, choć uzasadnione fabułą tomu, było jednak niedorzeczne.
No na szczęście jest lepiej niż "Epidemia". Zarówno graficznie, jak i fabularnie. Spora w tym na pewno zasługa pojawienia się kilku postaci z przeszłości. Odcinki z Catwoman też lepsze, mimo iż miejsce akcji ma niewiele wspólnego z Gotham. Znowu dużo za mało tu mroku, upadku, szaleństwa, chaosu złoczyńców itp. Ale ogólnie przeczytałem z przyjemnością - choć tęsknię za starymi złoczyńcami...