Człowiek-maszyna Julien Offray de La Mettrie 6,5
ocenił(a) na 836 tyg. temu Scandalum magnum literatury filozoficznej XVIII wieku. Po opublikowaniu "Człowieka-Maszyny" autor i wydawca musieli brać nogi za pas i uciekać gdzie pieprz rośnie. Dziełko skromnych rozmiarów, ale nasycone "diabelską" treścią. La Mettrie się nie patyczkuje, nie "bierze jeńców" i nie pozostawia wątpliwości odnośnie przesłania swych idei. Burzy gmach, którego nie wolno było wtedy tykać: wiarę i - tym samym - religię. Profanuje swymi wywodami szacowne instytucje oraz miłość własną ludzkości tak bardzo, że nie dziwota, iż wszyscy "dobrzy" chrześcijanie pragnęli dostać go w swoje łapska i przykładnie wypatroszyć.
Książka (mój egzemplarz) wydana jako 3 z kolei pozycja w Bibliotece Klasyków Filozofii, robi wrażenie śmiałością wypowiedzi autora. La Mettrie, jako lekarz z wykształcenia, opiera swe wnioski na praktyce. Na podstawie empirii wysnuwa sporo ciekawych teorii, które (jak, dla przykładu, ta o pochodzeniu człowieka od zwierząt) zrobią w XIX i XX wieku dużą karierę. Zgrabny język, polemiczne zacięcie, a przede wszystkim bezkompromisowość poglądów, przysporzyły mu prawie samych wrogów. La Mettrie nie bawi się w żadne półśrodki, nie ucieka się, jak niektórzy (Pomponazzi - "O nieśmiertelności duszy"),do przewrotnego sposobu ukazywania swych prawdziwych racji, pod maską zasady podwójnej prawdy. Jego materializm wiedzie wprost do ateizmu, czyli stanowiska, co do którego mało kto, oprócz niego, w XVIII wieku przyznawał się tak otwarcie. Chociaż, jak sam twierdzi: "Nie podaję przez to w wątpliwość istnienia Najwyższej Istoty; przeciwnie, wydaje mi się, że jest ono w najwyższym stopniu prawdopodobne. Ponieważ jednak istnienie to nie bardziej dowodzi konieczności jakiegoś kultu niż istnienie jakichkolwiek innych istot, stanowi ono zatem prawdę teoretyczną, nie mającą żadnego zastosowania w praktyce: tak więc, ponieważ możemy powiedzieć na podstawie licznych doświadczeń, że religia nie pociąga za sobą bezwzględnej uczciwości, to z tych samych powodów mamy prawo sądzić, że ateizm jej nie wyklucza", co jeszcze może nie być tak jednoznaczne, jeśli chodzi o ocenę jego poglądów, to już na pewno myśl wyrażona w innym miejscu rozwiewa wszelkie wątpliwości: "nawiasem zaś mówiąc, z dwóch lekarzy ten moim zdaniem jest lepszy i godniejszy zaufania, który dokładniej zna fizykę czyli mechanikę ciała ludzkiego i pozostawiając głupcom i nieukom wraz z ideą duszy wszelkie troski, jakich owo urojenie przysparza, zajmuje się wyłącznie poważnymi studiami o charakterze czysto przyrodniczym".
Tego typu rewelacje musiały się spotkać z olbrzymim szokiem opinii publicznej, tym bardziej, że La Mettrie wydaje się podważać sam sens ludzkiego życia, a tym samym wszystko co jest mu tak bardzo drogie ("Któż wie zresztą, czy samo istnienie człowieka nie stanowi jego racji bytu? Został on może, nie wiadomo jak i dlaczego, rzucony na chybił trafił w którymś punkcie kuli ziemskiej; wiemy tylko, że musi żyć i umrzeć, podobnie jak owe grzyby rodzą się i giną z dnia na dzień albo jak kwiaty, które okalają rowy i pokrywają mury").
Tego już było za wiele. Filozof musiał ukrywać się na dworze - przychylnego takim gagatkom jak on - Fryderyka II. I gdyby nie umarł przedwcześnie, kto wie, może dosięgłaby go słuszna kara jakiegoś wyznającego religię miłości władcy. Zgon La Mettriego pozbawił niestety wielką ilość ludzi okazji do wymierzenia mu sprawiedliwości. Jego pisma mimo to krążyły jak gorąca krew, którą badał w praktyce własnych medycznych doświadczeń. I jak to zwykle bywa, pomimo wielkiego oburzenia tłumów, jego pisma pośmiertne rozchodziły się jak świeże bułeczki - na zatracenie niewinnych duszyczek, które opoważyły się zajrzeć do szatańskiego "Człowieka-Maszyny".