Miłosz w Krakowie Agnieszka Kosińska 7,5
ocenił(a) na 77 lata temu Pomyślałam sobie, że mam ochotę poczytać o tym, jak radził sobie Miłosz w Krakowie pod koniec życia. Dziennik asystentki wydawał się pasować do tego pomysłu. Po prawdzie jednak, to wyprodukowanie dziennika przez przemysł wydawniczy zrodziło tę myśl w mojej głowie.
Pierwsze 200 stron, siermiężne opisy o której, z kim i gdzie Miłosz spotkał się, udzielił wywiadu lub odbierał nagrody i honory. Co jadł, jakie miał ubranie, co leżało na jego biurku i jakie sprzęty nie działy w jego mieszkaniu. I tak dzień po dniu. Pomyślałam sobie, że nie zdzierżę tej monotonii przez kilkaset kolejnych stron, i że „Kronos” Gombrowicza wyczerpał moje możliwości w tym zakresie. Jednakże, niepostrzeżenie, krok po kroczku i nie wiedzieć kiedy dokładnie, miłoszową codzienność zdominowała autorka dziennika, asystentka, pomoc domowa i konsultant merytoryczny w jednym, Pani Agnieszka we własnej osobie. Narratorka wyrazista, przemądrzała i domagająca się, żeby ją dostrzeżono. Pani Agnieszka nie ma stosunku bałwochwalczego do swojego protektora; wprost oświadcza, że nie jest Miłoszowa, lecz Gombrowiczowa. Irytują ją przyziemne obowiązki i czas, który trzeba na nie poświęcić. W zamian za to poświęcenie, ani słowa podziękowania, a przecież, gdyby nie ono, to poświęcenie, Pani Agnieszka, zamiast wykonując mrówczą robotę w cieniu i na drugim planie, byłaby teraz drugą Kazimierą Szczuką. Dobrze, że chociaż wychodzi zwycięsko w potyczkach intelektualnych prowadzonych z Mistrzem, w wymianie zdań ostatnie słowo zawsze należy do niej. Ale praca raczej niewdzięczna, bo wokół zdradzieckie wilki (głównie pracownicy krakowskiego rynku medialnego) i zero respektu.
Brnę więc dalej, zaintrygowana fochem pani Agnieszki, uwiedziona jej charyzmą i pewnością siebie, i myślę sobie, że coraz mniej interesuje mnie Miłosz, za to fascynuje coraz bardziej Pani Agnieszka, to psychologiczne non-fiction. To książka o mnie (to znaczy o Pani Agnieszce) i jej rozliczenie się z przeszłością. W tej przeszłości Pani Agnieszka ma swoje zasłużone miejsce. Jeśli ktoś myśli, że byłam tylko zwykłą i skromną asystentką, mówi Pani Agnieszka, to się grubo myli, a książka „Miłosz w Krakowie” tę tezę udowodni. Łapię się więc na tym, że już nie interesuje mnie, co fascynowało Miłosza, a bardziej ciekawi mnie, co czyta pani Agnieszka, a czyta nie byle co. No i może robi na mnie wrażenie Carol, nieszczęsna żona Miłosza, mieszkanka słonecznego Berkley, Kalifornia, która utknęła w ponurym i nieprzystępnym Krakowie, dokonując w nim właściwie żywota. Carol to osoba bardzo szanowana przez Agnieszkę (czy mogę przejść na „ty”, dziennik jest na tyle prywatny i intymny, że odczuwam wzbierającą emocjonalną wieź z autorką). Późna skryta miłość Miłosza do Pani Agnieszki (jednak pozostaję przy „Pani”, bo nie chcę nikogo urazić),to coś, o czym nie jestem w stanie pisać, bo mam opory. A poza tym to chyba jakaś sensacja, czy ktoś już to badał!? Przez cały czas nie opuszcza mnie przekonanie, że Pani Agnieszka nieźle pompuje sobie ego, chlastając się jednocześnie niemiłosiernie w najwrażliwsze miejsca. A szczerość? Ponieważ wobec twórczości wspomnieniowo-biograficznej trzymam raczej dystans, nie potrafię się przejąć kwestią szczerości w relacjach (i rewelacjach) Pani Agnieszki. Łapię się też na tym, że myśląc o autorce nie okazuję jej szacunku; już samo określenie „Pani Agnieszka” nie jest najgrzeczniejsze i brzmi protekcjonalnie; czy do Miłosza zawracałabym się „Panie Czesławie”?* A właściwie co sobie Pani Agnieszka w ogóle wyobraża?
Dzieje noblisty zdominowane przez dzieje asystentki noblisty, osoby niepretendującej do skromności i nienadającej się na element tła. Chyba najbardziej podoba mi się w tej historii po prostu człowiek, który rwie się na niepodległość, protestuje przeciwko marginalizacji, nieważne czy jest ku temu powód. Bunt Pani Agnieszki, z przyczyn prawdziwych czy wyobrażonych, gęstniejąca atmosfera w miarę przybliżania się do śmierci Miłosza i oddalania od euforii związanej z nobilitacją zawodową autorki (pracować z Miłoszem, łał),nieprzyjemności wewnątrz krakowskiego mieszkania i na zewnątrz polskiego światka. Rozżalenie, małe triumfy, roszczenia, osadzenie się w rzeczywistości…
*Po przemyśleniu, uważam że tak właśnie bym się zwracała.