Debiutancka książka Barbary Rosiek, będąca również poniekąd jej autobiografią. W tej powieści alter ego Barbary czyli Anka to dziewczyna dotknięta przeróżnymi problemami a powieść jest jej świadectwem walki z narkomanią. Przeczytałam tą książkę wiele lat temu jako jeszcze nastolatka i wtedy zrobiła na mnie zdecydowanie większe wrażenie, aktualnie temat uzależnień tak mnie nie rusza jak przed latu ale nadal nie mogę pozbyć się wrażenia że cała historia Anki to przerzucanie odpowiedzialności na innych ludzi i brak konfrontacji z rzeczywistością. ,,Pamiętnik narkomanki" nie rozwija jakoś specjalnie mocno samego tematu narkotyków. Książka jest dobra ale jakoś po latach patrzę na nią z innej perspektywy i gdyby mnie się kiedyś ktoś spytał o polecenie jakieś pozycji w tym temacie to raczej nie poleciłabym akurat tej książki.
Dluga książka, po przeczytaniu 60% robi się monotonna i w sumie trochę nudna. Są chwile bardziej kontrowersyjne, ale w większości jest dość płaska. Rozumiem, że jest pisana w wersji pamiętnika, ale Baśka brzmi jakby do samego końca miała 13 lat, autorka do końca swojego życia obwiniała rodziców za swoje poczynania. W sumie to relacji z rodzicami (która rzekomo ma być głównym powodem jej początków narkomanii),nigdy nie opisuje wyraźnie i jednoznacznie.
Pojawia się w niej dużo osób, masa imion, związków, które znikają nagle. Tak jak Anna - Baśki alter ego. O Kotańskim jest pisane, jakby on sam o sobie opowiadał i siebie samego chwalił.
Trzeba pamiętać, że Rosiek przyznała się, że każda jej (rzekomo tylko) następna książka była w większości fikcją, to może i w tej duża część nią była. Dobra dla nastolatków, bo wciąż zachowuje dla nich element kontrowersji. Baśka opisuje schizofrenie, która w dużej części brzmi bardziej jak CHAD albo borderline.
Tytuł jest chwytliwy, ale nie jest on esencją tematu. 40% to sprawozdanie problemów psychicznych, nawet nie wiadomo czy są one autorki. Nałóg jest tutaj jakby częścią ów choroby mentalnej, jak z resztą w wielu chorobach. Książka równie dobrze mogłaby się nazywać „Pamiętnik wariatki/porzuconej/niby niekochanej/chorej psychicznie/schizofreniczki” etc…
Druga połowa to depresyjne rozwodzenie się o zatęsknionej miłości, którą postać apatycznie całe życie odrzucała, ale traktuję to jako wymówkę do bełkotu poetyckiego - mnóstwo wielkich słów, ale o niczym. Od samego początku pisane wszystko jest apatycznie i bez większych/zmiennych uczuć.
Przeczytana została przeze mnie w wiemy 16 lat i kolejny w wieku 33. I za drugim razem była dużo, dużo gorsza. Na końcu to właściwie przemęczona. Dobra na raz, za młodu.