Zaczyna się od genialnego Intro u zatrzaśniętych bram. Wieloznaczne, mocne otwarcie. Kolejne wiersze dookreślają miejsce i jeszcze całkiem udanie płyną nurtem ośmielonej wyobraźni. Składnia bardzo często zrywa ciągi logiczne ciekawie korzystając z formy anakolutu. Niestety im bardziej figury retoryczne sięgają po konkret, tym częściej ocierają się o patos i kicz. Pole wiersza zarasta liryczny sporysz. Szkoda, bo zdarzają się w tych wierszach genialne momenty oparte na nietuzinkowych porównaniach i jukstapozycjach. Niestety Doba hotelowa przypomina nieuregulowany ogród, w którym zamiast niezbędnej odautorskiej interwencji, powoływane zostają kolejne byty, które przesłaniają (zaśmiecają) semantyczny obraz. I nie mam nic przeciwko wyglądającym z okien chwastom, pod warunkiem, że nie są rekwizytem przejmującym kontrolę nad topografią wiersza.
przede wszystkim język
Z postacią Bartłomieja Majzla spotkałam się już bardzo dawno, potem jego osobę przypominali wykładowcy na uniwersytecie, gdy była mowa o grupach/trupach poetyckich (Majzel był członkiem trupy "NaDziko").
Podmiot mówiący w wierszu (z pewnością mężczyzna) w tomie „Nagonka" przedstawia swoje ja-wobec-świata. Z perspektywy tej widać raczej ludzką zazdrość, prymitywizm oraz potrzebę dialogu zanikającą w konfrontacji z postawami pełnymi rywalizacji (notabene, czy naprawdę uwierzyliśmy w to, że dziś liczy się tylko „twardy tyłek", tupet i wymuszanie należnego sobie miejsca siłą?) W pierwszym kontakcie z nowym tomem Majzla czułam jakąś nieprzyswajalność, może dlatego że, przynajmniej wg mnie, jest to męskie spojrzenie na świat... W interpretacji pomogła mi natomiast recenzja Małgorzaty Lebdy z październikowego „Znaku".
Jest to elegancka poezja, mogę polecić.