Harry Mulish jest uznawany za jednego z najważniejszych współczesnych pisarzy niderlandzkich. Przeżycia wojenne Mulischa naznaczone prześladowaniami za żydowskie pochodzenie z jednej strony oraz kolaboracją ojca z drugiej strony, wywarły wyraźne piętno na całej twórczości pisarza. Mulisch edukację zakończył na szkole średniej, chociaż rzucił szkołę przed maturą, gdyż jak mówi, chciał być wolny, a szkoła kojarzyła mu się z niemieckim przymusem w okupowanej Holandii. Nie podjął też studiów, bo uważał, że zabiłyby jego oryginalność. Do 30. roku życia nie zarobił prawie żadnych pieniędzy, spał do południa i utrzymywany był przez pracującą dziewczynę, która uważała go za "geniusza". Był zamożnym człowiekiem, chociaż, jak twierdził, nie trwonił pieniędzy, ponieważ pamiętał, jak ciężko było mu w czasach, gdy był biedny.
Powieść Odkrycie nieba została uznana w ogólnokrajowym czytelniczym plebiscycie za najlepszą powieść niderlandzką wszech czasów. Jest to erudycyjna powieść, w której można znaleźć odwołania do marksizmu, mistyki żydowskiej, chrześcijaństwa, astrologii, literatury niderlandzkiej i światowej, filozofii, ale także na przykład do filmu 2001: Odyseja kosmiczna. John Updike napisał, że twórczość Mulischa przekracza nasze czasy. Przez niektórych krytyków była porównywana do Czarodziejskiej Góry Manna z uwagi na bardzo szeroką tematykę i jakość literacką oraz do Boskiej Komedii Dantego jako współczesna próba podsumowania doświadczeń ludzkości i ludzkiej myśli. Z drugiej strony zarzuca się mu, że jego powieść jest za trudna dla przeciętnego czytelnika. Do 2007 roku sprzedało się w Holandii 620 tys. egzemplarzy tej książki.
W przekładzie na język polski ukazało się kilka książek Mulischa: Czarne światło, przekł. E. Dijk-Borkowska, Warszawa 1976; Zamach, przekł. R. Pyciak, Warszawa 1988; Dwie kobiety. Stare powietrze, Warszawa 1990; Procedura, przekł. J. Koch, Warszawa 2001; Odkrycie nieba, przekł. R. Turczyn, Warszawa 2006.
Został odznaczony m.in. Orderem Lwa Niderlandzkiego (1997) i Orderem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec. Był też wymieniany jako kandydat do Nagrody Nobla. W 2006 roku jego imieniem została nazwana planetoida 10251 Mulisch.http://www.mulisch.nl/
Można kogoś znać przez całe lata, ale na pytanie jaki ten ktoś ma kolor oczu, często nie umiemy odpowiedzieć, ponieważ patrzymy nie na jego ...
Można kogoś znać przez całe lata, ale na pytanie jaki ten ktoś ma kolor oczu, często nie umiemy odpowiedzieć, ponieważ patrzymy nie na jego oczy, lecz na osobę."
Jeśli weźmiemy pod uwagę czystą jakość literacką, antologia ta jest nierówna. Niestety w takim znaczeniu, że większość utworów ciągnie w dół kilka perełek. Z pośród tych perełek na pierwszy plan wybija się „Co się stało z sierżantem Massuro?” – znakomite dziełko Harry’ego Mulischa. Dreszczowiec osadzony w wojenno-kolonialnym sosie bardzo poważnie dotykający takich kwestii, jak istota strachu, czy rola moralności na granicy dwóch światów. Powiało w nim nawet trochę „Jądrem ciemności” Josepha Conrada. Kto czytał cokolwiek Mulischa, nie powinien być zdziwiony tym wyróżnieniem. Zawiodłem się z kolei na drugim z wielkiej niderlandzkiej trójcy – „Niewidomy fotograf” Willema Frederika Hermansa, bardzo kafkowski, wydał mi się mocno przekombinowany i pozostawił wrażenie niepotrzebnego chaosu. Na plus wyróżnię jeszcze „Wymieniamy wszystko” Manuela van Loggema – utwór w bardzo niderlandzki sposób szary, deszczowy i smutny; oraz „Zimno” Antona Koolhaasa – bardzo udana naturalistyczna zabawa w przyjęcie niedźwiedziej perspektywy.
Tyle o jakości literackiej, a teraz zaproponuję trochę inną perspektywę – bardziej kulturoznawczą. Miałem tę przyjemność, że pomieszkałem kilka lat w Niderlandach. Czytając ten zbiór, byłem zdumiony pewnymi motywami, tym w jaki sposób przetwarzają je w swojej wyobraźni pisarze z tamtej strony, a przede wszystkim ich powtarzalnością – zwłaszcza, że tak, jak ktoś to określił w którejś z poprzednich opinii, ta antologia to jak antologia polskiej muzyki, w której jest Chopin i Disco-Polo – z czym się w stu procentach zgadzam.
Tak więc mamy lasy i piwnice. Lasów w Holandii niemalże nie ma, jak się trafi jakiś mały lasek do przejechania na rowerze w dziesięć minut, to robi za wielki las. Niewiele tam również podpiwniczonych domów (na kilkanaście w których byłem, w różnych miejscach, nowszych i starszych, nie widziałem żadnego). W ten sposób na przestrzenie te spada aura tajemniczości – opowiadanie, które w całości dzieje się w lesie, opowiadanie w którym las ożywa, opowiadanie z piwnicą w tytule, opowiadanie, w którym bohater schodzi do piwnicy, aby zjechać windą jeszcze niżej, a tam dokonać zmiany swojej emocjonalnej tożsamości. Jazda konna – popularna w każdej holenderskiej prowincji, ileż razy mijało się rowerem na ścieżce rowerowej blondynkę na koniu… Więc mamy i konie – jednego również w tytule – w dwóch opowiadaniach pojawiają się niespodziewanie tuż przy oknach domostw, raz koń jest symbolem seksualnym, innym razem zwiastuje apokalipsę. Jak już jesteśmy przy apokalipsie – przynajmniej dwa opowiadania czerpią pełnymi garściami z traumy kalwinistycznego wychowania, i co ciekawe, w obydwóch nadchodząca apokalipsa jako temat miesza się z dyscypliną naukową numer jeden w Niderlandach, czyli z biologią. W ogóle biologizm – pełno go tutaj…
Niby ciekawe, ale to nie przypadek, że na tle tego wszystkiego "szczytuje" Harry Mulisch - umysł uniwersalny, Europejczyk o mieszanych korzeniach.
Taki jest ten zbiór. Literacko średni, ale całkiem ciekawy jako kulturowa kompilacja. Polecam w całości każdemu zainteresowanemu Niderlandami. Poszukujący dobrej literatury/fani weird fiction, coś dla siebie znajdą, ale będą też przez dziesiątki stron ziewać i zgrzytać zębami.
Kim jesteśmy we Wszechświecie? Los, przeznaczenie i przypadek - czym są? Jakie siły kierują naszymi życiowymi wyborami? W powieści splata się fascynacja człowieka nauką, filozofią, zagadką duchowości. W tle demony historii XX w. i losy ludzi, którzy musieli ich doświadczać. Piękno języka powieści zachwyca, a sama akcja jest wielowątkowa i niezmiernie interesująca.