No i wyzwanie zaliczone na prawie na początku. A wszystko dlatego, że dostałem prezent. No to wstyd byłoby nie przeczytać. Ale cóż to był za wysyłek - żaden, to czysta przyjemność przypomnieć sobie przygody oberleutnanta Hansa Klossa. Ech, młodość mi się przypomniała. Na własność miałem tylko kilka sztuk, część pożyczało się od kolegów, część zobaczyłem dopiero po przełomie lat 90. No takie czasy, kiedyś mało to w bibliotekach trzymał komiksy.
Prawie 700 stron czytania. Ho, ho...
P.s. Ocena sentymentalna, każdy oceni inaczej. Te komiksy towarzyszyły mi od pierwszej klasy, nawet wcześniej niż Tytus czy Kajko i Kokosz.;;;
Zaledwie na "chwilę" pojawia się tu Kloss w mundurze, więc trochę jednak klimatu filmowego serialu temu zeszytowi brakuje. To minus. Poza tym fabuła jednak odbiega poziomem od najlepszych rysowanych historyjek z mężnym kapitanem w roli głównej. Z drugiej strony - dla gości, którzy pamiętają, ile trzeba było się natrudzić, by w latach siedemdziesiątych u pani z kiosku załatwić kolorowy zeszyt, najczęściej "spod lady" i tak żadne krytyczne uwagi nie dotrą. To się nazywa kultową pozycją z czasów tak zamierzchłych, że chyba takiego epitetu jeszcze się nie używało.