6 gorących latynoskich książek
W gorące dni zwykle staramy się od upałów uciekać – naturalny odruch: pijemy chłodne napoje, kryjemy się w cieniu i oszczędzamy siły. Jeśli jednak o dobór lektur chodzi, to stoję na stanowisku, że to, co czytamy, powinno korespondować z tym, co nas otacza.
Jeśli jedziesz na wakacje do Grecji – korzystnie poczytać grecką literaturę; podczas podróży pociągiem – nie ma to jak „Znajomi z pociągu” Patricii Highsmith… I tak dalej, książka powinna bowiem podbijać nastrój, a nie stawać w kontrze do otaczającej nas rzeczywistości. Jeśli więc ktoś miałby ochotę wprawić się w jeszcze gorętszy – klimatycznie, podkreślmy – nastrój, oto sześć propozycji z Ameryki Łacińskiej, które nie tylko wprowadzą nas w upalny klimat, ale też po prostu stanowią kawał pierwszorzędnej literatury.
Zacznijmy od Brazylii, która kojarzy nam się dość powszechnie z gorącem, słońcem i najsłynniejszymi plażami na świecie. Daniel Galera, młoda gwiazda brazylijskiej literatury – i kiedy piszę „gwiazda”, nie ma w tym nawet cienia ironii, to jest znakomity pisarz – w swojej najgłośniejszej i jedynej wydanej u nas powieści „Broda zalana krwią” przenosi nas, w ślad za swoim bohaterem, do niewielkiej nadmorskiej miejscowości Garopaba. Nasz bohater (imienia nie poznajemy) ucieka z wielkomiejskiego Porto Alegre, bo musi poukładać sobie na nowo życie (jego ojciec popełnił samobójstwo, związek miłosny poszedł w drzazgi, a relacje z bratem i matką oberwały, że tak powiem, rykoszetem), a przy okazji próbuje rozwikłać zagadkę z przeszłości: w Garopabie zginął jego dziadek i opinie na temat przyczyn tej śmierci są cokolwiek rozbieżne. Młody mężczyzna wchodzi w świat lokalnych zależności, poznaje miejscowych – wcale nie tak otwartych, jak by się stereotypowo z Brazylijczykami kojarzyło – i coraz mocniej się zapętla. Jest to po prostu świetna powieść (jak dla mnie – gatunkowy ideał), pełna przekonujących postaci i z fabułą, która nie daje odsapnąć, a zarazem z doskonale zbudowanym tłem: nigdy nie byłem w Garopabie i pewnie nie będę, ale czytając „Brodę zalaną krwią”, miałem poczucie niemal fizycznej namacalności tego miejsca, słonej wody, wiatru i przede wszystkim słońca.
Z Brazylii łatwo przeskoczyć do Kolumbii, kraju jakże gorącego – przynajmniej w kilku znaczeniach tego słowa – a za przewodnika posłużyć nam może Juan Gabriel Vásquez. To jedno z mocniejszych nazwisk współczesnej prozy tego kraju, mamy po polsku trzy jego powieści i będziemy mieć też czwartą, ale najupalniejszą wydaje mi się „Hałas spadających rzeczy”. To historia, w której osobiste losy Antonia splatają się z dramatyczną historią kraju. Antonio poznaje kiedyś przypadkiem niejakiego Ricarda, który wyszedł na wolność, odsiedziawszy wyrok w więzieniu, i raptownie ginie zastrzelony na ulicy. Nasz bohater wszczyna coś w rodzaju prywatnego śledztwa i odkrywa przed nami opowieść o początkach narkotykowego boomu w Kolumbii, a zarazem dramatyczną historię miłosną.
Większość akcji toczy się w stołecznej Bogocie, mieście leżącym wysoko w górach i o raczej surowym klimacie, ale w pewnym momencie Antonio zjeżdża na niziny, do doliny rzeki Magdaleny, żeby spotkać się z córką Ricarda. Dios mío, chciałoby się rzec, ależ tam się robi gorąco i wilgotno, nie wiem jak Vásquez to robi, bo jest raczej oszczędny w szafowaniu opisami, ale z tych stron wprost bije dusznym żarem.
A teraz przesuwamy palcem po mapie na południe i zatrzymujemy się w Chile. Jest to kraj, jak wiemy, o geografii raczej bezkompromisowej: długi pas potężnych gór oddzielonych od oceanu pasmem pustyń. Najsłynniejszą z nich jest pewnie Atakama i to na niej właśnie działał niegdyś samozwańczy prorok znany jako Chrystus z Elqui: chodził i nauczał tych, co chcieli słuchać, podając się za nowe wcielenie Zbawiciela. Jego historię, w stricte powieściowy sposób, opisał Hernán Rivera Letelier na kartach „Sztuki wskrzeszania” – i jest to propozycja dla tych, którym nie straszne naprawdę intensywne upały. Surowość klimatu idzie tu w parze z nędzną prostotą życia miejscowych i wyjątkowością bohatera.
Inny Chilijczyk, Roberto Bolaño, przenieść nas może do Meksyku, tak mu się bowiem biograficznie złożyło, że spędził tam sporo lat swojego życia (a potem znów wiele w Katalonii, taki oto emigrancki los). W jednej z jego najsłynniejszych powieści – „Dzicy detektywi” – wędrujemy niemal po całym świecie, bo, przypomnijmy, składa się ona z trzech części: pierwsza i trzecia to zapiski nastoletniego meksykańskiego poety Juana Garcíi Madero, zaś druga, stanowiąca większość tej opasłej powieści, to mieszanina głosów dziesiątków postaci opowiadających o swoich perypetiach. Jest to, nawiasem mówiąc, niezmiernie przemyślnie skonstruowana powieść, bo pozorny chaos tego wielogłosu okazuje się zaskakująco spójny i układa niczym wielkie puzzle – pod warunkiem, że doczytamy do końca.
W każdym razie najgorętsze klimaty panują w części trzeciej, kiedy to nasz nieopierzony García Madero w towarzystwie starszych kolegów po piórze Ulisesa Limy i Artura Belano oraz młodziutkiej prostytutki Lupe uciekają przed prześladowcami z miasta Meksyk na północ kraju i przez wiele dni błądzą po pustynnym krajobrazie, szukając legendarnej i zapomnianej poetki. Północ Meksyku to nie jest obszar rekomendowany przez portale turystyczne, stał się bowiem scenerią narkowojny i dramatu tysięcy imigrantów, ale czytelnicze podążanie śladem owej czwórki pozwala zanurzyć się w zupełnie inny świat, upalny i powolny, w nieoczywisty sposób piękny i niebezpieczny także.
To może teraz, żeby było bardziej zielono, skok na Karaiby. A konkretnie na Haiti, za sprawą wciąż dość świeżo u nas wydanej powieści „Błogie odwroty” autorstwa Yanick Lahens. Powiedzmy to sobie od razu: nie będzie tu żadnych rajsko-plażowych klimatów, pisarka bowiem kreśli obraz współczesnej rzeczywistości kraju – konkretnie Port-au-Prince – nie po to, żeby opiewać jego niewątpliwe uroki, tylko by mierzyć się z dramatycznymi problemami społecznymi i politycznymi. Gdyby świat był dobrze urządzony, Haiti byłoby rajem na ziemi: boski klimat, cudne pejzaże, niesamowita afroamerykańska kultura. Tymczasem jest to miejsce doświadczane wszelkimi nieszczęściami w zasadzie od samego początku swojego istnienia – i tym bardziej godne uwagi. Zaś haitańska „gorącość” znacznie wykracza poza klimatyczne ramy.
A na koniec jeszcze raz mkniemy na dół mapy, do Argentyny, a ściślej: na argentyńsko-paragwajskie pogranicze. To w tym miejscu toczy się akcja „Pajęczej sieci”, jednego z opowiadań Mariany Enriquez z tomu „To, co utraciłyśmy w ogniu”. Enriquez zalicza się do szlachetnej i całkiem sporej literackiej kasty znad La Platy specjalizującej się w tajemniczych i niepokojących opowiadaniach, w których znajdzie się szczypta fantastyczności, szczypta grozy, ale wszystko dzieje się w naszym świecie i bardzo nas dotyczy. „Pajęcza sieć” już w pierwszym zdaniu uderza wilgotnym upałem, dusznością pełną komarów, intensywną wegetacją porastającą brzegi szeroko rozlanych rzek. I oczywiście nic, co dzieje się w takiej scenerii, nie może być niewinne…
Uff, po takiej dawce literackich upałów trzeba będzie chyba jednak przeczytać coś Centkiewiczów…!
komentarze [12]
Niestety książek Bolaño na polskim rynku nie uświadczysz (oprócz Dziwek morderczyń). Pozostaje zamawianie wersji angielskich, tudzież szukanie po aukcjach, antykwariatach, często za dwukrotność oryginalnej ceny :(
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postHmm, przecież było ostatnio mnóstwo wydań. Regularnie widuję nawet w tanich księgarniach, nie mówiąc o allegro (gdzie są i nieużywane).
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Uświadczysz, owszem. Trzeba tylko poszukać.
Proszę, 5 tytułów, w cenie 9,00-15,00 zł
https://dedalus.pl/q/?keywords=bolano
"Broda zalana krwią" - znakomita! Szkoda, że nie ma u nas innych książek tego autora.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postŚwietny tekst, mam ochotę przeczytać wszystkie wymienione pozycje.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
A ja w trakcie podróży rzadko mam czas na przeczytanie czegoś więcej niż przewodniki - nie leżę na plaży, uwielbiam bardzo aktywny wypoczynek, zawsze cały dzień zwiedzamy i jesteśmy na nogach, a gdy wieczorem wracamy na kwaterę, zwykle jesteśmy tak zmęczeni, że szybko zasypiamy.
Do konkretnych podróżniczych klimatów raczej wracam po przyjeździe:)
Bardzo lubię takie geograficzne (i historyczne) podróże z książkami. Dwie z wymienionych to moje ulubione - Dzicy detektywi napisana jest po mistrzowsku. To, co utraciłyśmy w ogniu - ta mocna feministyczna proza bardzo mi przypadła do gustu. Pozostałe wymienione w artykule...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejMarianę Enriquez mam w kolejce oczekujących (ale długa ta kolejka, oj długa... patrzy człek na półkę i mruga...<na melodię "Wlazł kotek">).
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Dzicy detektywi to mistrzostwo świata.
Mnie jednak te upały tak dobijają, że wolę metodę alternatywną - chłodzę się lekturą. Idealne są w tym celu:
Smilla w labiryntach śniegu i Zima Muminków
Choć To, co utraciłyśmy w ogniu
Nie czytałem żadnej, wszystkie zapisałem na listę.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post