Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2018/10/j-cwiek-stroze.html

Bardzo polubiłam serię książek o Kłamcy, więc z radością powitałam wiadomość, że autor postanowił jeszcze bardziej rozszerzyć to uniwersum. Więcej nawet, gdy tylko się o tym dowiedziałam, chciałam jak najprędzej chwycić za książkę (w tym przypadku za czytnik).

Tym razem nie dostajemy po prostu dodatkowych historii z życia Lokiego. Tak naprawdę nawet nie zawsze nam tu towarzyszy. Zamiast niego mamy całkiem nowe postaci - dwóch agentów WINA (Wydziału Interwencyjnego Nadzoru Aniołów), oczywiście anielskich. Jak się można domyślić, pilnują, aby aniołowie zachowywali się jak trzeba, co może kiedyś nie było tak potrzebne, ale odkąd pojawił się Kłamca… No cóż, w każdym razie pilnują porządku. Jeden z nich jest dość zwyczajny, drugi samym swoim istnieniem wzbudza postrach w aniołach i żywi do Lokiego głęboką urazę. Pojawi się też święty z przypadku, który odtąd będzie musiał przywyknąć do anielskiej obecności, a kiedy już się z tym upora, okaże się, że świetnie pasuje do tego świata.

Akcja przedstawionych tu historii dzieje się gdzieś na przestrzeni poprzednich tomów, co pozwalają nam określić różne sporadyczne wzmianki, na przykład o dołączeniu do Lokiego pewnych dwóch greckich bogów. Rzeczywiście są to więc dodatkowe historie, o których wcześniej nie mieliśmy okazji usłyszeć,ale jest w tym coś więcej i pod koniec tego tomu dostajemy zapowiedź tego, co miało miejsce w czwartej (a więc chronologicznie ostatniej) części. Będzie to więc szansa na to, żeby spojrzeć na zakończenie serii od innej strony (czego już nie mogę się doczekać!). Postaci są ciekawe, a Loki jak zawsze nieokiełznany, choć z pewnymi sprawami nawet on może mieć problemy.

Na końcu znajdziemy jeszcze opowiadanie "Chyba śnisz!" (czytałam je już osobno wcześniej) stanowiące crossover między Kłamcą, Chłopcami i Dreszczem. Fajnie, że ukazało się w druku, jednak ponieważ już je znałam, było mi trochę szkoda - nastawiałam się na to, że jeszcze trochę poczytam (zwłaszcza po zakończeniu otwierającym przed nami tyle nowych możliwości). O samym opowiadaniu może jeszcze napiszę osobno. Cieszę się za to, że przed “Stróżami” przeczytałam jeszcze “Krasny to kolor krwi” - dzięki temu wiedziałam o co chodzi z krasnalami (no i moje cross-overowe zamiłowanie się odezwało), nawet jeśli był to tylko poboczny wątek.

Świetnie było móc znowu powrócić do świata “Kłamcy”, choć jak zwykle wydaje mi się, że to wciąż za krótko. Pozostaje więc tylko czekać i mieć nadzieję, że jak najszybciej ukaże się kolejna część.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2018/10/j-cwiek-stroze.html

Bardzo polubiłam serię książek o Kłamcy, więc z radością powitałam wiadomość, że autor postanowił jeszcze bardziej rozszerzyć to uniwersum. Więcej nawet, gdy tylko się o tym dowiedziałam, chciałam jak najprędzej chwycić za książkę (w tym przypadku za czytnik).

Tym razem nie dostajemy po prostu dodatkowych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2018/08/nakamura-asumiko-sora-i-hara.html

Sajou skończył szkołę, a Haraczowi pozostaje jakoś uporać się z ostatecznym zawodem miłosnym. Może najlepszym sposobem będzie znalezienie kogoś na jego miejsce? Z tą myślą wybiera się do baru i nawet kogoś poznaje, jednak wspomnienie Sajou wciąż pozostaje zbyt żywe, więc szybko się wycofuje. Jak wielkie musi być jego zdziwienie, kiedy okazuje się, że poznany poprzedniego wieczoru chłopak właśnie zaczyna naukę w jego szkole! Po tym odkryciu jasno wyznacza granicę ich znajomości. Nauczyciel i uczeń, nic więcej. Otwartość i przyjazne usposobienie Sorano sprawiają jednak, że nie sposób trzymać się od niego z daleka, zwłaszcza gdy z godną podziwu upartością wtrąca się w nie swoje sprawy, w tym w kwestię nieszczęśliwej miłości swojego nauczyciela. Poza tym pasuje mieć go na oku, żeby przypadkiem nie wpadł w jakieś kłopoty czy złe towarzystwo. Co im przyjdzie z tej znajomości?

"Sora i Hara" stanowi świetną okazję do tego, by spojrzeć na Harasena (jednak wciąż wolę oryginalną wersję jego przezwiska, wybaczcie) z innej strony, zwłaszcza jeśli po poprzednich częściach wciąż nie jesteście do niego całkiem przekonani. Poznajemy go jako nauczyciela może i mocno zblazowanego, jednak świadomego spoczywającej na nim odpowiedzialności, mającego swoje zasady (chociażby tą o nie tykaniu swoich uczniów) i troszczącego się o innych. I mimo że na swój sposób uganiał się za Sajou (warto zaznaczyć, że konkretniejsze kroki podjął dopiero gdy poczuł zagrożenie ze strony Kusakabe), nie zamierzał szukać szansy dla siebie na siłę. Wiedział kiedy dać za wygraną, a później potrafił uznać zalety rywala. Dowiadujemy się o nim też trochę od strony prywatnej (ta różnica między jego wyglądem w szkole a poza nią!), częściowo z relacji pewnego przyjaciela.

Nie mogłabym też nie napisać czegoś więcej na temat Sorano, który jest bardzo barwną postacią. Śmiały, otwarty, walczący o swoje i pozytywnie zakręcony, a jednocześnie niepozbawiony własnych niepewności czy problemów (lub też sam w sobie problematyczny). Razem z Haraczem zdają się być jak niebo i ziemia (i w taki też sposób można przetłumaczyć tytuł tej mangi), jednak właśnie tego było im trzeba. Harasen dostał porządnego kopa, którego potrzebował by ruszyć naprzód, a Sorano wsparcie i dobrą radę (nawet jeśli czasem wyrażone w nieco szorstki sposób).

Mimo że spory objętościowo, to jednak akcja tego tomu rozgrywa się w dość krótkim przedziale czasowym, za to dużo się dzieje. Sajou i Kusakabe też się pojawiają, a jakże, jednak zwłaszcza tego drugiego będzie tutaj niewiele. Rozwinięty zostaje za to (jak się okazuje trochę kontrowersyjny pod pewnymi względami) wątek Arisaki, dawnego nauczyciela Haracza, przedstawionego już w jednym z rozdziałów "Absolwentów". Jest też trochę o młodości Harasena, wspomnianym już przyjacielu (Koma, który i z Sorano zaczyna się nieźle dogadywać) oraz nieodwzajemnionym uczuciu Sorano.

Pełna kolorów obwoluta wprowadza spory kontrast względem poprzednich, na których przeważała biel i stonowane kolory. Do tego tym razem nie jest ona matowa. I jeszcze ci nauczyciele wylegujący się na trawie (stanowią ciekawe urozmaicenie)! Pod obwolutą zamiast zwyczajowych wizerunków postaci mamy jeszcze krótką historię na koniec, tak jak tytuł rozdzieloną na dwa kolory - niebieski i zielony. Z kolei na skrzydełkach znajdziemy kilka kadrów z mangi. A w środku? Strony trochę prześwitują, ale nie wydaje się to problemem. Zauważyłam jedną literówkę, poza tym nic mi nie zgrzytało (a tym razem w razie potrzeby mogłabym sprawdzić tłumaczenie z oryginałem). Nad kreską po raz kolejny pozostaje mi się rozpływać, bo uwielbiam specyficzny styl Nakamury, który od czasów "Kolegów z klasy" znacznie się poprawił.

Ten tom zdecydowanie był potrzebny, by lepiej poznać i zrozumieć Harasena (choć nie tylko jego). Poza tym tak po prostu dobrze spędziłam z tą mangą czas i doceniam też nawet i tą drobną możliwość wglądu w dalsze losy Sajou i Kusakabe. Teraz pozostaje czekać na wydanie "O.B.", a w przyszłości (mam nadzieję) także i "blanc", które wciąż jeszcze powstaje.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2018/08/nakamura-asumiko-sora-i-hara.html

Sajou skończył szkołę, a Haraczowi pozostaje jakoś uporać się z ostatecznym zawodem miłosnym. Może najlepszym sposobem będzie znalezienie kogoś na jego miejsce? Z tą myślą wybiera się do baru i nawet kogoś poznaje, jednak wspomnienie Sajou wciąż pozostaje zbyt żywe, więc szybko się wycofuje. Jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/09/j-cwiek-chopcy-2-bangarang.html

Gotowi na kolejną dawkę przygód nieco wyrośniętych Zagubionych Chłopców pod dowództwem Dzwoneczka? Tym razem ta interesująca banda postanawia nieco (ale tylko nieco!) wydorośleć i przymierza się do sporych zmian. Po pierwsze, koniec ze Skrótem i handlem magicznym pyłkiem. Następnie odnowa i ponowne oddanie do użytku parku rozrywki - bo przecież jaka inna stała praca mogłaby przynieść równocześnie tyle frajdy? Tylko czy aby na pewno wszystko pójdzie po ich myśli? No, niekoniecznie.

Mający w tej części miejsce zjazd naszej wesołej bandy pokaże, do jak wielkich rozmiarów zdążyła rozrosnąć się inicjatywa zapoczątkowana przez Dzwoneczka i zaledwie sześciu Chłopców. A jak powszechnie wiadomo, im więcej ludzi, tym trudniej sprawować nad tym wszystkim pieczę. Poznamy też pewnego Chłopca, który postanowił dorosnąć i stać się pełnoprawnym członkiem społeczeństwa. Czy tęskni za dawnym, niemal beztroskim życiem? Z przyjemniejszych tematów dodam za to, że poznany w pierwszej części Kubuś, mimo młodego wieku, całkiem nieźle odnajduje się w tej Drugiej Nibylandii. Dowiemy się też trochę na temat pana Propera, dumnego czarnego kota z czerwonym krawatem, któremu dla własnego dobra lepiej nie wchodzić w drogę.

Powieść wciąż pozostaje dość epizodyczna, a język równie wulgarny jak do tej pory, jednak tym razem ciągłość zdarzeń wydaje mi się lepiej dostrzegalna, zwłaszcza po wpływie, jaki na całą fabułę miało zakończenie pierwszego tomu - spaja ono poszczególne fragmenty (nawet jeśli nie wszystkie), daje im przyczynę i cel. Z jednej strony to wciąż mocno pokręcona wariacja na temat kompanów Piotrusia Pana, z drugiej jest to jednak historia, która potrafi zahaczyć o niespodziewanie poważne tematy. A biorąc pod uwagę to, co dzieje się pod koniec, wkrótce może się zrobić jeszcze poważniej.

Książki Ćwieka często mają to do siebie, że za szybko się kończą. Z "Chłopcy 2. Bangarang" jest podobnie (chociaż pociesza fakt, że są następne), po prostu chciałoby się czytać jeszcze. I tak też zamierzam zrobić, zwłaszcza po takim, a nie innym zakończeniu. Po prostu muszę się dowiedzieć, co dalej.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/09/j-cwiek-chopcy-2-bangarang.html

Gotowi na kolejną dawkę przygód nieco wyrośniętych Zagubionych Chłopców pod dowództwem Dzwoneczka? Tym razem ta interesująca banda postanawia nieco (ale tylko nieco!) wydorośleć i przymierza się do sporych zmian. Po pierwsze, koniec ze Skrótem i handlem magicznym pyłkiem. Następnie odnowa i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Will Grayson, Will Grayson John Green, David Levithan
Ocena 7,0
Will Grayson, ... John Green, David L...

Na półkach: , , , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/08/j-green-d-levithan-will-grayson-will.html

Sporo czasu minęło odkąd ostatnio czytałam powieść Johna Greena. Byłam co prawda ciekawa, zwłaszcza gdy była to jeszcze nowość, co swoim czytelnikom zaserwuje tym razem i jak wyszła mu współpraca z innym pisarzem, jednak… jakoś zabrakło motywacji. Kiedy jednak przyszło do wybrania pierwszej książki, jaką przeczytam dzięki Legimi, doszłam do wniosku, że czas poznać Willa Graysona. A nawet dwóch. Czy było warto?

Nasz pierwszy Will Grayson - ten, którego dostarczył nam Green - jest zwyczajnym chłopakiem, który woli żyć na uboczu, nie wyróżniać się i ogólnie rzecz biorąc nie angażować się. O to jednak bywa trudno, gdy za najlepszego przyjaciela ma się Kruchego Coopera, który zwraca na siebie uwagę w sposób całkowicie naturalny i to nie tylko przez wzgląd na jego słuszne rozmiary czy orientację seksualną. Kruchy taki już po prostu jest. Prawdziwa dusza towarzystwa, człowiek sztuki, który ma w dodatku niezwykłą umiejętność odnajdywania nowej miłości życia co… no, bardzo szybko (po uprzednim zakończeniu poprzedniej złamanym sercem). Z resztą sami widzicie, miało być o Willu, a już się Kruchy zdążył władować na pierwszy plan.

Tak więc jest Will Grayson, który woli się nie wychylać oraz ekstrawertyczny Kruchy, z którym mimo wszystko się przyjaźni. I jest też Jane, którą chyba lubi. Chyba, bo raz go do niej ciągnie, a raz wolałby się trzymać z daleka. A Kruchy chciałby im dopomóc, choć jego starania nie są mile widziane przez Willa. I tak to się kręci, głównie wokół mającego powstać musicalu autorstwa Kruchego, ale znajdzie się też miejsce na koncerty zdecydowanie nie mainstreamowych zespołów, rozważania na temat przyjaźni, miłości i fizyki, ze szczególnym uwzględnieniem Kota Schrödingera.

Z kolei Will Grayson stworzony przez Levithana to chłopak zamknięty w sobie, od dłuższego czasu zmagający się z depresją, mimo leków wciąż stojący na skraju przepaści. Wdzięczny matce za obecność przy nim, a jednak niezdolny do wyrażenia tego w jakikolwiek sposób. Do jego bliższych znajomych należy Maura, którą jednak stara się od siebie odsunąć, a jedyną osobą, przed którą naprawdę potrafi się otworzyć jest Isaac, z którym od jakiegoś roku pisze na czacie. Nigdy się jeszcze nie spotkali, ale może właśnie przyszedł na to czas?

Przygnębiające (ale i mimowolnie trochę irytujące) było obserwowanie, jak drugi Will się umniejsza, kieruje w swoją stronę bardzo surowe opinie, które, jak pokazują późniejsze wydarzenia, wcale nie muszą być tak bliskie prawdzie. Patrzenie na to, jak zmaga się z depresją nie było przyjemne, jednak jego działania dowodziły, że mimo wszystko wciąż się nie poddał. Aż pewnego razu, za sprawą czystego trafu, w chyba najbardziej niespodziewanym miejscu spotkało się dwóch Willów Graysonów

Dwóch całkowicie różnych bohaterów, dwie całkowicie różne historie, które jednak w pewnym momencie się krzyżują, by następnie do samego końca w ten czy inny sposób wpływać na siebie nawzajem. Ciekawie było w jednej powieści zobaczyć bohaterów wykreowanych przez dwóch autorów. W przypadku Greena mogę stwierdzić, że jest on rzeczywiście dość… greenowski, nie wiem jak z Levithanem, bo do tej pory nie czytałam żadnej jego powieści. Tutaj zdecydował się na nietypowy zabieg - w rozdziałach z perspektywy drugiego Willa Graysona nie używa dużych liter, co później tłumaczy we wspólnej rozmowie na końcu książki.

A więc… czy wypaliło? Myślę, że tak. Książka potrafi zarówno nieźle rozśmieszyć, jak i mocno zdołować, a jednak czyta się ją dość lekko. Z jednej strony porusza poważne tematy, z drugiej pozostaje dobrym młodzieżowym czytadłem, przy którym można miło spędzić czas.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/08/j-green-d-levithan-will-grayson-will.html

Sporo czasu minęło odkąd ostatnio czytałam powieść Johna Greena. Byłam co prawda ciekawa, zwłaszcza gdy była to jeszcze nowość, co swoim czytelnikom zaserwuje tym razem i jak wyszła mu współpraca z innym pisarzem, jednak… jakoś zabrakło motywacji. Kiedy jednak przyszło do wybrania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/07/kaoru-inai-niesamowite-opowiesci-pana.html

Kojarzycie tego podejrzanie wyglądającego typka, który ostatnio kręci się po okolicy? Bez obaw, nie jest groźny. Jego po prostu interesują tajemnicze opowieści i ludowe podania. Z chęcią opowiada je nawet przypadkowym słuchaczom i z równym entuzjazmem poszukuje kolejnych. Może akurat schroniliście się gdzieś w przypadkowym miejscu przed deszczem i nie macie co zrobić z wolnym czasem? Albo chcecie dowiedzieć się jak zostać kappą? Może on zna na to sposób...

Na "Niesamowite opowieści pana Shiranui" składa się siedem historii, które łączy jedynie nasz tytułowy bohater - czy to w roli narratora, czy słuchacza. Choć wydawać się może, że na jeden tomik jest to sporo, to jednak jest to dość krótka manga. O Shiranui jako osobie nie dowiemy się właściwie nic, on po prostu łączy poszczególne opowieści w całość. A skoro już o nich mowa, są najróżniejsze. Coś o zapomnianym przyjacielu z dzieciństwa, o stworzonej przez dziadka lalce, ot tak podniesionym zeszycie i różnego typu ludowych wierzeniach. Więcej jednak zdradzać nie będę, są na to za krótkie i zepsułabym Wam niespodziankę.

Bardzo długo wahałam się nad zakupem tej mangi z obawy, że będzie to po prostu coś na jeden raz, że nie będę chciała już do tego wracać. I wygląda na to, że niezbyt się pomyliłam. Same historie są w porządku, jednak szybko się kończą i - przynajmniej w moim przypadku - nie pozostawiają po sobie śladu na dłużej. Kto wie, może inaczej by było, gdybym najpierw zadbała o odpowiedni klimat - sama w pokoju, w nocy, przy lampce… ale czy naprawdę dobra historia z dreszczykiem nie powinna sobie poradzić i bez tego? A może dla mnie są po prostu za krótkie? Nie zmienia to jednak faktu, że właściwie nie miałabym nic przeciwko poznaniu kolejnych opowieści z kolekcji naszego tajemniczego wędrowca. Podobnie jak i szczątkowych choćby informacji o nim samym.

Kreskę mogę pochwalić - całkiem dobrze się ją ogląda, jest schludna, a tła szczegółowe, choć dość proste. Może bez wielkich zachwytów, ale nic nie razi w oczy. Manga została wydana w serii Jednotomówek Waneko, a więc w powiększonym formacie. Nie wiem czy jedynie mój egzemplarz tak ma, ale obwoluta wydaje mi się za luźna - wystarczy lekko poluzować uchwyt i od razu zsuwa się z tomiku. W środku brak kolorowych stron, czerń jest jednak rzeczywiście czarna i chyba tylko raz wychwyciłam jakąś literówkę. Podoba mi się też to, że słowa, które wypowiada Shiranui od całej reszty odróżnia inna czcionka.

Podsumowując, "Niesamowite opowieści pana Shiranui" nie wywarły na mnie większego wrażenia i myślę, że nie straciłabym wiele, gdybym mimo wszystko odpuściła. Całkiem stracony czas to jednak nie był. Może jeszcze wrócę do tej mangi (najlepiej w nocy), żeby się przekonać, czy moja ocena ulegnie zmianie. Na razie pozostaje dla mnie dość przeciętnym, ale nie takim znów złym tytułem.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/07/kaoru-inai-niesamowite-opowiesci-pana.html

Kojarzycie tego podejrzanie wyglądającego typka, który ostatnio kręci się po okolicy? Bez obaw, nie jest groźny. Jego po prostu interesują tajemnicze opowieści i ludowe podania. Z chęcią opowiada je nawet przypadkowym słuchaczom i z równym entuzjazmem poszukuje kolejnych. Może akurat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/07/s-simukka-czarne-jak-heban.html

Po wydarzeniach w Pradze, które przyniosły jej pewną sławę, Lumikki wraca do codziennego życia, które - o dziwo - zaczyna się układać. Wreszcie zdołała pozbierać się po rozstaniu z Liekkim, a do tego znalazła kogoś, przy kim dobrze się czuje. Sampsa zdołał ją nawet namówić na wzięcie udziału w przedstawieniu! Byłoby jednak zbyt pięknie, gdyby tak już zostało. Zaczynają się pojawiać liściki, esemesy, grożby. Lumikki ma cichego wielbiciela… czy raczej prześladowcę, który nie tylko wie to, z czego niewielu zdaje sobie sprawę, on zdaje się wiedzieć to, czego tak desperacko poszukuje Lumikki. Prawdę o jej rodzinnym sekrecie.

Poprzednie części serii czytałam dość dawno, więc nie byłam pewna, czy pamiętam wszystko, co powinnam. Na szczęście "Czarne jak heban" zawiera w sobie wystarczająco podpowiedzi, by nawet ci, którzy nieco już pozapominali, byli w stanie stopniowo zorientować się w tym wszystkim. Lumikki wciąż pozostaje silną postacią, choć do tej pory mogła przy Sampsie nieco spuścić gardę i po prostu cieszyć się tym, co ma. Wraz z pojawieniem się prześladowcy, Lumikki na nowo zaczyna się obawiać, dostrzega, że jej przeszłość wciąż kładzie się cieniem na jej życiu i jak bardzo różni ją to od Sampsy. Niespodziewanie pojawia się także Liekki. Jak w tym wszystkim odnajdzie się nasza bohaterka?

Książkę tą, choć porusza dość ciężkie tematy, czyta się lekko. Jest napisana prostym językiem i tak jak poprzednie części nawiązuje w pewien sposób do baśni. Tutaj przede wszystkim za sprawą przedstawienia, w którym Lumikki gra swoją imienniczkę, Śnieżkę. Czasami miałam wrażenie, że pewne elementy były przesadzone (podobnie jak poprzednio), chociażby umiejętności Lumikki, ale potrafię przymknąć na to oko.

"Czarne jak heban", choć króciutkie, jest dobrym zakończeniem serii. Nie rewelacyjnym, po prostu dobrym. Poznajemy odpowiedzi na dręczące nas i główną bohaterkę już od pierwszego tomu pytania. Do tego książkę czyta się szybko i tak też płynie akcja. Nada się na lekkie czytadło na jeden wieczór.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/07/s-simukka-czarne-jak-heban.html

Po wydarzeniach w Pradze, które przyniosły jej pewną sławę, Lumikki wraca do codziennego życia, które - o dziwo - zaczyna się układać. Wreszcie zdołała pozbierać się po rozstaniu z Liekkim, a do tego znalazła kogoś, przy kim dobrze się czuje. Sampsa zdołał ją nawet namówić na wzięcie udziału w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/06/j-cwiek-kamca-25-machinomachia.html

Po dość sporej już przerwie przerwie postanowiłam sprawdzić, jak radzi sobie Loki na usługach aniołów, tym razem w opowiadaniach z tomu połówkowego. Dwie pierwsze historie rozgrywają się gdzieś pomiędzy wydarzeniami z pierwszego tomu. "Handlarz snów" to opowiadanie króciutkie, właściwie niewiele wnoszące. Na szczęście "Swat" przedstawia się już ciekawiej. Gniewny anioł zakochany w ludzkiej dziewczynie? Czy to się może udać? Cóż, z pomysłowością Kłamcy może nawet coś by z tego mogło wyjść, ale jak wpłyną na to inne czynniki?

Ostatnie i najdłuższe z opowiadań, tytułowa "Machinomachia", rozgrywa się już po tym, jak do drużyny Kłamcy dołączyło dwóch greckich bogów. Współpraca nie układa im się może jeszcze najlepiej, ale to przecież kwestia czasu, prawda? Czego tak poza tym możecie się spodziewać? Cóż, twierdząc, że praktycznie wszystkiego, właściwie nie rozminęłabym się za bardzo z prawdą. Coś o greckich bogach, mechaniczni ninja, zastępy aniołów, a na dodatek całkiem spory szum w mediach. Wyraźnie widać, że autor dał się ponieść wyobraźni po całości. A! Pojawi się też Jenny.

Tych, którzy poznali i polubili Kłamcę, pewnie nie będzie trzeba specjalnie przekonywać. Ten tom to po prostu dobra okazja, żeby znów zobaczyć Lokiego w akcji i dowód na to, że wyobraźnia autora pracuje pełną parą. Doceniam również puszczanie oczka do czytelników w tak drobnych sprawach jak na przykład pewien rudowłosy motocyklista ("Chłopcy" się kłaniają) przewijający się gdzieś w tle, czy - o ile się nie mylę - Tom Hiddlestone (marvelowski Loki) pozdrawiający naszego Kłamcę. Na końcu znajdują się jeszcze zasady Kłamcianki (dołączanej do książki gry karcianej), jednak ze względu na to, że ja swój egzemplarz mam z biblioteki, nie miałam okazji ich wypróbować.

"Kłamca 2,5. Machinomachia" nie jest może arcydziełem i nie wnosi wiele do głównej akcji, więc można by było ten tom pominąć, jednak dla spragnionych kolejnych przygód Lokiego będzie w sam raz. Jeśli znacie już poprzednie części i macie ochotę na coś lekkiego do poczytania, nie wahajcie się sięgnąć po tę książkę.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/06/j-cwiek-kamca-25-machinomachia.html

Po dość sporej już przerwie przerwie postanowiłam sprawdzić, jak radzi sobie Loki na usługach aniołów, tym razem w opowiadaniach z tomu połówkowego. Dwie pierwsze historie rozgrywają się gdzieś pomiędzy wydarzeniami z pierwszego tomu. "Handlarz snów" to opowiadanie króciutkie, właściwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/06/c-carmack-cos-do-ukrycia.html

Bliss i Garrick są w szczęśliwym związku, a Cade wciąż udaje, że wszystko z nim w porządku, podczas gdy wcale tak nie jest. Nie dość, że złamane serce boli jak cholera, to jeszcze musi być świadkiem szczęścia ukochanej z innym. Nie może przestać o niej myśleć, jest w kropce. Jest też Max, czerwonowłosa, wytatuowana, grająca w zespole, który jest jej największą pasją. Tylko z rodzicami ma problem, bo oni wciąż chcą w niej widzieć grzeczną, ułożoną dziewczynkę. Właśnie dlatego Max przed nimi udaje, przez telefon mówi o chłopaku, którego poznała w bibliotece. Tym razem biorą ją jednak z zaskoczenia, przyjeżdżają bez zapowiedzi i oznajmiają, że za parę minut zjawią się w kawiarni. I kogo ma im przedstawić? Osiłka, który do biblioteki chyba nawet by nie trafił? W życiu! Widząc więc siedzącego samotnie przy stoliku Cade'a, decyduje się na desperacki krok. Podchodzi i pyta, czy nie odegra przed rodzicami jej chłopaka. Cade postanawia się zgodzić, choć - ku niezadowoleniu dziewczyny - na rozmowie w kawiarni się nie kończy.

Po przeczytaniu "Czegoś do stracenia" byłam ciekawa kolejnej części serii. Cade - bądź co bądź porządny facet - miał nieszczęście być tym trzecim w historii miłosnej Bliss i Garricka, a teraz dostał swoją własną szansę na happy end. Chciałam dowiedzieć się co i jak, a jednak nie rwałam się do tego. Swego czasu naczytałam się opinii głoszących, że po "Czymś do stracenia" to już nie to samo, że humor już nie ten, co trochę mnie wstrzymało. Jak jednak widać, ostatecznie uległam, w czym niewątpliwie udział miała okazyjna cena. I jak?

Faktycznie, "Coś do ukrycia" ma już trochę inny charakter, jednak nie uważam, że to coś złego. Chociaż wciąż znajdziemy masę zabawnych momentów, nie są to już brane nie całkiem na serio perypetie fajtłapowatej Bliss (mimowolnie porównując ją do Max, momentami dziwiłam się, że do tej pory nie grała mi za bardzo na nerwach). To historia o ludziach, którzy sporo przeszli, którzy doświadczyli straty najbliższych, którzy wytworzyli własne mechanizmy obronne. Autorka poświęciła całkiem sporo miejsca po to, abyśmy dobrze ich poznali. Max i Cade wydają się całkowicie różnić. Tak bardzo, że nie uważają, żeby mogli być dla siebie dobrą partią. Chemię między nimi da się jednak wyczuć błyskawicznie, a ich wzajemne docinki sprawiają, że jest jeszcze ciekawiej. Tak, czasami może zalatywać zbytnim dramatyzmem i bywało, że miałam serdecznie dość tych całych podchodów naszych bohaterów, przekonanych nawzajem, że drugie ich nie zaakceptuje, że do siebie nie pasują, ale jako całość powieść odebrałam bardzo pozytywnie.

"Coś do ukrycia" podchodzi do sprawy zdecydowanie inaczej niż poprzednia część, więc trzeba się nastawić na coś bardziej na serio, a jednak wciąż można się przy tej książce świetnie bawić. Tym bardziej, jeśli w pierwszej części polubiliście Cade'a i chcecie się dowiedzieć o nim czegoś więcej.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/06/c-carmack-cos-do-ukrycia.html

Bliss i Garrick są w szczęśliwym związku, a Cade wciąż udaje, że wszystko z nim w porządku, podczas gdy wcale tak nie jest. Nie dość, że złamane serce boli jak cholera, to jeszcze musi być świadkiem szczęścia ukochanej z innym. Nie może przestać o niej myśleć, jest w kropce. Jest też Max,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/05/m-c-beaton-agatha-raisin-i-ciasto.html

Agatha Raisin - mimo trudnych początków prawdziwa kobieta biznesu i żywa legenda w branży PR - decyduje się odejść na emeryturę. Sprzedaje firmę, żegna się z byłymi pracownikami i przenosi się na prowincję, by tam zamieszkać w swoim wymarzonym domku. Okazuje się jednak, że nie tak łatwo wkraść się w łaski tamtejszej społeczności, a w uprzejmych słowach mieszkańców wyczuwa się dystans. Jak temu zaradzić? No cóż, Agatha nie przebiera w środkach. Postanawia wziąć udział w konkursie na najlepszy wypiek, a ponieważ kucharka z niej żadna, zgłasza placek kupiony w Londynie. Przecież liczy się efekt końcowy, prawda? Oszukująca poczuje się jednak oszukana, gdy okaże się, że wynik był od początku znany - wygrywa ulubienica sędziego. Na tym jednak nie koniec, bo już wkrótce placek Agathy staje się przyczyną śmierci tegoż jurora…

Po tym, jak policjanci poznali się na jej kuchni, Agatha szybko zostaje odsunięta od wszelkich podejrzeń. Wciąż pozostaje jednak kwestia tego, jak to się mogło stać. Nieszczęśliwy wypadek, przy którym większość zdaje się obstawać, czy może czyjeś celowe działanie? I czy wyjście na jaw jej oszustwa nie zaprzepaści doszczętnie jej reputacji w miasteczku?

No cóż, życie toczy się dalej, Agatha raz po raz zastanawia się, czy emerytura była dobrym pomysłem, w wolnych chwilach (czyli praktycznie cały czas) zaczytuje się w powieściach swojej imienniczki, Agathy Christie, zaprasza też swojego byłego pracownika, właściwie jedyną osobę, którą względnie mogłaby nazwać przyjacielem. Roy, bo tak mu na imię, zaciekawiony tym, co się wokół niej rozgrywa, namawia Agathę do szukania prawdy, zwłaszcza że zmarły zdaje się mieć swoje za uszami. Za to nastawiony do niej bardzo przyjaźnie miejscowy policjant, Bill Wong, przy każdej okazji odradza jej jakichkolwiek niebezpiecznych działań. Kogo posłucha nasza bohaterka?

Prawda jest taka, że Agatha Raisin jest bardzo specyficznym typem człowieka. Dumna i wyniosła, którą życie nauczyło, że należy walczyć o swoje, a jednocześnie pragnąca gdzieś należeć, choć nie przyznałaby tego głośno. Jej osobowość może nieco odrzucać, jednak ogólnie rzecz biorąc jest to ciekawa postać i można z zainteresowaniem śledzić jej poczynania - zarówno te dotyczące prowadzonego po cichu osobistego śledztwa, jak i prób dopasowania się do życia w miasteczku.

Chociaż nasza główna bohaterka nie należy do najłatwiejszych w obyciu i żadna z niej panna Marple (choć może przy odrobinie - albo raczej sporej ilości - praktyki…), całkiem miło spędziłam w jej towarzystwie czas. Myślę też, że na tym nie zakończę znajomości z nią i zabiorę się za kolejne części serii (choć ich ilość wydaje mi się… nieco oszałamiająca).

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/05/m-c-beaton-agatha-raisin-i-ciasto.html

Agatha Raisin - mimo trudnych początków prawdziwa kobieta biznesu i żywa legenda w branży PR - decyduje się odejść na emeryturę. Sprzedaje firmę, żegna się z byłymi pracownikami i przenosi się na prowincję, by tam zamieszkać w swoim wymarzonym domku. Okazuje się jednak, że nie tak łatwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/05/s-king-doktor-sen.html

Pamiętacie małego chłopca o niezwykłych umiejętnościach, który pewnej zimy musiał stawić czoła nienawistnym siłom czyhającym w hotelu Panorama? Mijają lata, a demony przeszłości wciąż nie odpuszczają i chociaż nie jest całkiem bezbronny, jest mu z tym naprawdę ciężko. Chociaż powtarza sobie, że nie będzie taki jak ojciec, że nie sięgnie po kieliszek, to jednak pewnego dnia daje za wygraną i odkrywa, że w jego przypadku alkohol spełnia dodatkową funkcję - przytępia jaśnienie, a więc i niechciane wizje. I tak się zaczyna. Mijają lata, a Dan stopniowo stacza się coraz bardziej, byle tylko odciąć się od swojego daru, który dla niego stał się przekleństwem. Dostaje jednak od losu drugą szansę, a wraz z nią ludzi, którzy będą go podtrzymywać w chwilach słabości. Zaczyna od nowa, ale czy wytrwa?

Tymczasem Prawdziwy Węzeł od niepamiętnych czasów stale trwa. Jego członkowie podróżują w kamperach i starają się nie wyróżniać. Gdyby jednak przyjrzeć im się bliżej, okazałoby się, że to bardzo nietypowa grupa, której charakter może ulec zmianie w ciągu jednego dnia. I mają ogromny sekret. Swoją energię życiową czerpią z tak zwanej pary, którą muszą sobie zapewnić sami przez… bezlitosne torturowanie jaśniejących dzieci. Czy, kiedy przyjdzie czas, Dan stanie na wysokości zadania i zdobędzie się na pomoc, jaką niegdyś był dla niego Halloran?

Prawda jest taka, że decydując się na tę powieść praktycznie wcale nie nastawiałam się na horror. Tym, czego od niej oczekiwałam były dalsze losy Dana więcej na temat tych, którzy - tak jak i on - jaśnieją. W związku z tym obawiałam się chwili, gdy zacznie się ta straszniejsza część. Tymczasem autor stopniowo snuł opowieść, rozwijał kolejne wątki, a ja po raz pierwszy byłam naprawdę wdzięczna za to, że powieści Kinga w tak dużej części potrafią przypominać obyczajówki. I przyznam szczerze, że wciąż nie potrafię patrzeć na tę książkę jak na horror. Akcja ciągnie się całymi latami, w trakcie których zagrożenie, jakim jest Prawdziwy Węzeł, pozostaje odległe, nie dotyka tych, o których słyszymy najwięcej. Czuć jednak to napięcie, które każe nam się zastanawiać, kiedy przyjdzie moment konfrontacji i jaki będzie miała przebieg.

"Przychodzi taki dzień gdy do człowieka dociera, że dalsza tułaczka nie ma sensu. Że dokądkolwiek idziesz, zabierasz ze sobą siebie."

Przez cały czas trwania powieści przewinęło się przez nią całkiem sporo postaci. Znaczną ich część bardzo polubiłam, zwłaszcza za wsparcie okazane Danowi. Z przyjemnością obserwowałam, jak zaczyna stawać na nogi, jak odnajduje miejsce, do którego należy, pracę, która mu odpowiada. Będąc sanitariuszem w hospicjum staje się znany pod pseudonimem Doktor Sen - ten, który pomaga przejść na drugą stronę, choć nie każdy wierzy, że rzeczywiście coś w tym jest. King zadbał również o to, żeby proces powrotu Dana do abstynencji był wiarygodny, a więc naznaczony trudem, którego mógłby nie znieść gdyby nie AA i nieustanne wsparcie. Dan stał się o wiele bardziej otwarty, choć swoje umiejętności wciąż woli trzymać w ukryciu. Pojawia się oczywiście też dziecko. Dziewczynka o tak silnej jasności, że przewyższa nawet Dana z czasów jego największej mocy. Przez bardzo długi czas ich losy nie przeplatały się prawie wcale, nie licząc sporadycznych wiadomości, jakie przez jasność, może nawet nie całkiem świadomie, przesyłała mu mała Abra. Nadchodzi jednak dzień, gdy dziewczynka przyciągnie uwagę Prawdziwego Węzła…

Książkę tę rozpoczęłam pełna obaw. Nie chciałam, aby warstwa horroru przesłoniła to, co interesowało mnie najbardziej, a więc sytuację Dana i innych jaśniejących. Na całe szczęście "Doktor Sen" spełnił moje oczekiwania. Dla tych, którzy chcieliby wiedzieć, co stało się z chłopcem ze "Lśnienia", jest to lektura wręcz obowiązkowa. Jeśli chcecie horroru, może jednak warto poszukać gdzie indziej.

"Starość ma jedną zaletę - nie musisz się bać, że umrzesz młodo."

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/05/s-king-doktor-sen.html

Pamiętacie małego chłopca o niezwykłych umiejętnościach, który pewnej zimy musiał stawić czoła nienawistnym siłom czyhającym w hotelu Panorama? Mijają lata, a demony przeszłości wciąż nie odpuszczają i chociaż nie jest całkiem bezbronny, jest mu z tym naprawdę ciężko. Chociaż powtarza sobie, że nie będzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/04/a-christie-morderstwo-w-zauku.html

Tym razem przedstawię Wam zbiór opowiadań, w którym główną rolę odgrywa detektyw Herkules Poirot. Pierwsze z nich, tytułowe "Morderstwo w zaułku" to sprawa - jak by się wydawało - samobójstwa, ale jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa, szybko się okazuje, że pewne szczegóły przeczą tej teorii. Kolejna jest historia kradzieży dokumentów, która - jak by na to nie patrzeć - wydaje się niemożliwa. Oczywiście nie dla naszego detektywa. W "Lustrze nieboszczyka" Poirot będzie musiał odkryć prawdę na temat śmierci ekscentrycznego, zadufanego w sobie bogacza, a w "Trójkącie na Rodos" dowiedzie, jak dobra jest jego znajomość ludzkich charakterów. A chociaż na urlopie chciał mieć trochę spokoju…

Herkules Poirot - jak to on - do śledztwa podchodzi na swój własny sposób. Uważnie obserwuje, zwraca uwagę na z pozoru nic nieznaczące szczegóły i niekoniecznie dzieli się swoimi spostrzeżeniami z innymi. Przynajmniej do czasu, aż wszystkie elementy układanki trafią na swoje miejsca. Czasami wydaje się przy tym, że do prawdy dochodzi jakby okrężną drogą. Jest przy tym bardzo pewny swoich umiejętności, co nie zawsze podoba się tym, którzy muszą znosić jego towarzystwo. Ale przecież o takich bohaterach zazwyczaj czyta się chętnie, prawda? W tym przypadku nie było inaczej. Poszczególne historie były w porządku, a chyba najbardziej spodobało mi się pierwsze, tytułowe.

Z "Morderstwem w zaułku" zapoznałam się w formie audiobooka i myślę, że był to dobry pomysł. Ponieważ mamy tu do czynienia z opowiadaniami, a każde z nich trwa około dwóch godzin, nie trzeba się szczególnie martwić tym, że nie wystarczy nam czasu na ich odsłuchanie. Poza tym Danuta Stenka całkiem nieźle poradziła sobie jako lektor.

Nie jest to może jedna z lepszych książek Christie, ale trzeba wziąć poprawkę na to, że przy opowiadaniach raczej nie ma co liczyć na niezwykle skomplikowaną intrygę. Mimo to zawsze miło poobserwować, jak Poirot zadziwia wszystkich wokół swoimi umiejętnościami. W każdym razie całkiem miło spędziłam czas towarzysząc temu dumnemu Belgowi w jego śledztwach.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/04/a-christie-morderstwo-w-zauku.html

Tym razem przedstawię Wam zbiór opowiadań, w którym główną rolę odgrywa detektyw Herkules Poirot. Pierwsze z nich, tytułowe "Morderstwo w zaułku" to sprawa - jak by się wydawało - samobójstwa, ale jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa, szybko się okazuje, że pewne szczegóły przeczą tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/04/natsuhiko-kyogoku-summer-of-ubume.html

Rodzinie Kuonji od pokoleń towarzyszy zła sława. Choć jeszcze nie tak dawno byli uznanymi lekarzami, obecnie ich interes podupada. Do tego jeszcze te pogłoski o zaginionych noworodkach… Na tym jednak nie kończą się ich problemy. Makio, który wżenił się w ich rodzinę, nagle zniknął jakieś półtora roku temu i to z zamkniętego od środka pokoju. Tymczasem jego żona już od dwudziestu miesięcy jest w ciąży i nic nie wskazuje na to, by wkrótce miała rodzić. Coś tu wyraźnie nie gra, prawda?

Po usłyszeniu tej historii utrzymujący się z pisania Sekiguchi postanawia odwiedzić swojego przyjaciela. Z zamiarem oparcia na tym swojej następnej opowieści grozy zaczyna wypytywać antykwariusza, człowieka niezwykle oczytanego, a ten jak zwykle zaczyna swoją tyradę… Z bardzo nieoczekiwanym dla Sekiguchiego skutkiem. Nigdy nie przypuszczał, że jedna rozmowa ze starym przyjacielem tak nieodwołalnie odwiedzie go od pisania i jednocześnie skłoni do szukania prawdy kryjącej się za pogłoskami o rodzinie Kuonji.

"The Summer of the Ubume" zaciekawiło mnie już od samego początku. Pierwsza rzecz - świadomość, że znajdę tu coś na temat youkai (japońskich demonów itp.), które uważam za bardzo ciekawy temat. Następnie bohaterowie. Będąc molem książkowym nie mogę nie docenić tego, że i oni są zagorzałymi czytelnikami. Sekiguchi to pisarz. Tymczasem jego przyjaciel Kyogokudo (a właściwie Akihiko Chuzenji), prowadzi sklep z używanymi książkami, ale chyba tylko dlatego, że jego własna kolekcja już dawno wymknęła się spod kontroli. Do tego pełne przyjacielskiego przekomarzania się, a jednocześnie głębszego znaczenia rozmowy wciągnęły mnie już od pierwszych stron. Sam Sekiguchi wydaje się dość zwyczajny, zwłaszcza w porównaniu do osób, które go otaczają, ale myślę, że to dobra postać na narratora. Poza tym ma spore znaczenie dla całej powieści. Bez błyskotliwego, znającego się niemal na wszystkim Kyogokudo niewiele by jednak zdziałał. Mamy też kolejnego z jego przyjaciół, niby-detektywa o bardzo specyficznym charakterze, często trudnym w obejściu oraz siostrę Kyogokudo, która w pewnych kwestiach bardzo przypomina brata. Jest też oczywiście rodzina Kuonji, spośród której najczęściej towarzyszyć nam będzie Ryoko, siostra ciężarnej, prawdziwa piękność, choć o słabym zdrowiu.

"There is nothing that is strange in this world, Sekiguchi."

Wracając do rozmów, uwielbiam sposób, w jaki Kyogokudo opowiada - nieco okrężny, jakby rozwlekły. W ciągu jednej rozmowy potrafi wielokrotnie zmieniać temat, wyciągając na światło - jak by się wydawało - coraz to odleglejsze kwestie, by w końcu okazało się, że wszystko to prowadzi do ostatecznej konkluzji, którą jego rozmówca jest w stanie zaakceptować właśnie dlatego, że wszystkie względnie problematyczne elementy zostały gdzieś po drodze wytłumaczone. Nagle rozmowa wraca na właściwe tory i wszystko staje się jasne. Jest w tym co prawda pewna doza arogancji czy wyniosłości, jednak nie zmienia to faktu, że postać antykwariusza niezwykle przypadła mi do gustu (a może wręcz przeciwnie - właśnie dlatego lubię go jeszcze bardziej?).

A jakie to kwestie będą roztrząsać nasi bohaterowie? Najróżniejsze, często wchodząc na bardzo niepewny grunt, gdzie pozostaje nam jedynie teoretyzowanie. Istnienie duchów, duszy, związek między umysłem a świadomością czy instynktem; to, co zwykle nazwalibyśmy zjawiskami paranormalnymi (chociaż Kyogokudo posłałby mi za użycie tego zwrotu pełne pogardy spojrzenie) oraz całą masę innych spraw, których nawet nie ma sensu wymieniać, jeśli nie jest się w temacie. Wszystko to po to, by wyjaśnić tajemnicę zaginięcia oraz przedłużającej się ciąży (chociaż nie, właściwie nie tylko dlatego, ale więcej nie będę zdradzać). Czy to coś nadprzyrodzonego? A może wszystko da się logicznie wytłumaczyć? Bardzo ciekawie było obserwować zmagania bohaterów z tą kwestią.

Powieść została przypisana do kategorii mystery/horror, przy czym o wiele bardziej wpasowuje się do tej pierwszej, więc nie radzę zabierać się do niej oczekując horroru. Ja liczyłam na tajemnice, trochę niepokoju oraz wielu rozmów o youkai czy o innych interesujących kwestiach i właśnie to dostałam. A kim jest tytułowa ubume? To jedna z wielu istot japońskiego folkloru, której dokładniej nie będę teraz opisywać ze względu na sporą rozbieżność w tekstach, które jej dotyczą. Najlepiej wyjaśni to sama książka.

Już dawno nie zdarzyło się, żebym sięgnęła po książkę, o której wcześniej nic nie wiedziałam. "The Summer of the Ubume" było więc dla mnie sporą niespodzianką i to - jak się wkrótce okazało - bardzo pozytywną. Chciałabym kiedyś zobaczyć ją po polsku… A na razie przyjdzie mi żałować, że nawet po angielsku została wydana tylko ona, choć to początek dłuższego cyklu.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/04/natsuhiko-kyogoku-summer-of-ubume.html

Rodzinie Kuonji od pokoleń towarzyszy zła sława. Choć jeszcze nie tak dawno byli uznanymi lekarzami, obecnie ich interes podupada. Do tego jeszcze te pogłoski o zaginionych noworodkach… Na tym jednak nie kończą się ich problemy. Makio, który wżenił się w ich rodzinę, nagle zniknął jakieś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/03/k-hancock-tanczac-na-rozbitym-szkle.html

Lucy i Mickey tworzą szczęśliwe małżeństwo. Szczęśliwe, choć stale zmagające się z problemami. Nad nią (i jej rodziną) unosi się widmo nowotworu, który co prawda raz pokonała, a jednak nie może być pewna, czy za jakiś czas nie powróci ze zdwojoną siłą. On zmaga się z chorobą afektywną dwubiegunową i zachowuje równowagę psychiczną jedynie dzięki sporej dawce leków. Balansuje na krawędzi i czasami przegrywa walkę z samym sobą. Oboje wiedzieli, na co się piszą, a jednak nie zrezygnowali ze swojego uczucia, byli dla siebie zbyt ważni, potrzebowali siebie nawzajem.

Ze względu na swoją sytuację nałożyli jednak na siebie pewne ograniczenia, zasady, których zobowiązali się przestrzegać. Jedną z nich był brak potomstwa, jednak pomimo usilnych starań, by temu zapobiec, Lucy zaszła w ciążę. I co teraz? Cieszyć się z szansy podarowanej przez los, czy może zamartwiać się tym, jak bardzo obciążone genetycznie może być ich dziecko?

"Tańcząc na rozbitym szkle" kupiło mnie już na samym początku, a to za sprawą niezwykle czarującego prologu, który pomimo smutnego wydźwięku w naprawdę piękny sposób przedstawia śmierć oraz miłość. Autorka czaruje słowami, naprawdę. Co więcej, była w tym pewna domieszka niesamowitości, która co jakiś czas występowała także w późniejszych momentach. Nie tylko prolog zaskarbił sobie jednak moje uznanie. Ka Hancock bardzo umiejętnie wykreowała realistyczny obraz małżeństwa, a także więzów rodzinnych, które czasami wykraczają poza więzy krwi. Nie zadowoliła się przy tym przypisaniem każdemu z bohaterów kilku podstawowych cech, ale stopniowo odkrywała przed czytelnikami kolejne strony ich charakterów.
"Lucy, każde małżeństwo to taniec, czasem kłopotliwy, czasem dający wiele radości, a przez większość czasu po prostu spokojny. Z Mickeyem zaś czasami będziesz musiała tańczyć na rozbitym szkle. Pojawi się cierpienie. Pod jego wpływem albo się wycofasz, albo wzmocnisz uścisk, by kontynuować taniec, aż w końcu znów będzie wam łatwo."
Wciąż pozostaję pod ogromnym wrażeniem wewnętrznej siły, jaka cechowała Lucy. Niezwykle zaimponowało mi to, jak mimo niezliczonych trudności przez całe życie stara się iść z podniesioną głową, nosząc w sercu słowa wypowiedziane przez ojca, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Podziwiam ją też za odwagę, by zawalczyć o szczęście u boku ukochanego mężczyzny, nawet jeśli jest ono okupione licznymi wyrzeczeniami. Mickey… jemu też potrzebna jest odwaga. Odwaga, aby stawiać czoła światu oraz swoim wewnętrznym demonom, aby nie zatracić się w euforii lub depresji, jakie może nieść ze sobą choroba. Bo przecież ulec byłoby tak łatwo… Ważną rolę odgrywają tu także siostry Lucy. Pełna serdeczności Lily - jej bratnia dusza - oraz Priscilla, prawdziwa kobieta sukcesu. Ten opis wydaje się jednak tak bardzo pobieżny (a i postaci przewinie się tu zdecydowanie więcej)… Możecie mi jednak wierzyć, że w powieści ich charaktery są o wiele bardziej złożone.

Tej książce od samego początku zawiesiłam poprzeczkę dość wysoko i mogę z zadowoleniem stwierdzić, że nie zawiodła moich oczekiwań. To powieść pełna emocji, niekoniecznie tych pozytywnych, często przytłaczających, a jednak wciąż niosąca ze sobą nadzieję (nawet jeśli nie zawsze znajdziemy ją tam, gdzie byśmy sobie tego życzyli). I - co ważne - jest pięknie ubrana w słowa. Zdecydowanie jedna z lepszych książek, jakie czytałam!

"Śmierć to ta łatwa część. Umieranie to już inna historia."

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/03/k-hancock-tanczac-na-rozbitym-szkle.html

Lucy i Mickey tworzą szczęśliwe małżeństwo. Szczęśliwe, choć stale zmagające się z problemami. Nad nią (i jej rodziną) unosi się widmo nowotworu, który co prawda raz pokonała, a jednak nie może być pewna, czy za jakiś czas nie powróci ze zdwojoną siłą. On zmaga się z chorobą afektywną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/03/j-cwiek-grimm-city-wilk.html

Zacznijmy od tego, że Grimm City to miasto parszywe, w którym powietrze i ulice są równie brudne, co interesy, jakie zwykle się tam przeprowadza. Ze swoją własną hierarchią, wszędobylską wręcz korupcją i kopalnianymi zanieczyszczeniami z dnia na dzień dąży do coraz większego zepsucia, a zwykli ludzie jakoś muszą z tym żyć. Wśród tego wszystkiego jest jednak kilka względnie bezpiecznych, a może nawet i nieźle płatnych zawodów. Taką pracę mieli chociażby taksówkarze… przynajmniej do czasu, gdy ktoś zaczął ich mordować wraz z pasażerami i to w dość spektakularny sposób... Czyżby w mieście pojawił się nowy gracz?

Właśnie te kwestie z pewnością rozważał Alfie, muzyk, któremu w życiu powodziło się różnie, kiedy przyjaciel taksówkarz po raz kolejny poprosił go, żeby w jego zastępstwie wsiadł za kierownicę. Z równie dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że nawet nie przypuszczał wtedy, w jak ogromne, a jednak całkiem innej natury kłopoty, wpędzi go udzielenie odpowiedzi twierdzącej. Właśnie ta decyzja oraz szereg zbiegów okoliczności sprawią, że znajdzie się praktycznie w samym centrum tego, co dzieje się w mieście.
"Każda opowieść zaś ma jedno nadrzędne prawo - niezależnie od poziomu skomplikowania ma jeden finał, gdzie wszystko splata się w całość."
W "Grimm City. Wilk!" autor sięga po temat baśni od innej strony. Nie nawiązuje do nich całkiem bezpośrednio, ale tworzy na ich podstawie religię, całą ideologię, która przenika na wskroś świat, jaki tu stworzył. Bohaterowie mogą sobie być wierzący lub nie, jednak duch opowieści zawsze gdzieś nad tym wszystkim krąży, zwłaszcza w Grimm City, mieście powstałym ponoć na ciele pokonanego olbrzyma, którego gęsta, czarna krew wydobywana przez górników wciąż stanowi siłę napędową przemysłu. A ponieważ mroczne, baśniowe klimaty to coś, co bardzo lubię, szybko wkręciłam się w wykreowany przez Ćwieka świat i z zainteresowaniem czytałam o kolejnych koncepcjach bajanizmu, jak i o tym, co dzieje się na granicy prawa i przestępczego półświatka.

Alfie to bohater, którego da się lubić. Zdecydował się żyć z tego, co kocha i choć bywa z tym różnie, zwłaszcza przy zmieniających się muzycznych trendach, nie zamierza się poddawać. No i kiedy trzeba, potrafi całkiem nieźle główkować. Nieco później poznamy detektywa, który dzięki swoim umiejętnościom zaszedł całkiem wysoko, a także jego byłego partnera, który nie przepada za jego metodami i lekceważącym sposobem bycia. Mamy i ważniaka o wybuchowym temperamencie oraz jego wszechstronnego lokaja. Znajdzie się też młoda reporterka, która walczy o swoje prawo bytu w skorumpowanym, zdominowanym przez mężczyzn świecie prasy. Ogólnie bohaterów mamy więc ciekawych, o których aż chce się czytać.

Zakończenie mnie zaskoczyło. Co prawda od pewnego momentu zaczęłam podejrzewać, że autor nie odkryje przed nami wszystkich kart, jeszcze nie teraz, a jednak takiego rozstrzygnięcia się nie spodziewałam. Nie żebym była zawiedziona - co to to nie! Po prostu teraz czym prędzej chciałabym poznać dalszy ciąg, a na to przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/03/j-cwiek-grimm-city-wilk.html

Zacznijmy od tego, że Grimm City to miasto parszywe, w którym powietrze i ulice są równie brudne, co interesy, jakie zwykle się tam przeprowadza. Ze swoją własną hierarchią, wszędobylską wręcz korupcją i kopalnianymi zanieczyszczeniami z dnia na dzień dąży do coraz większego zepsucia, a zwykli ludzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/03/n-gaiman-mitologia-nordycka.html

Już od dawna gdzieś z tyłu głowy tkwiła mi myśl, że chciałabym choć trochę lepiej poznać mitologię nordycką, jednak brakowało mi motywacji. Z pomocą przyszedł Neil Gaiman, który, korzystając z oryginalnych źródeł, postanowił opowiedzieć pewne historie na nowo.

Całość rozpoczynają wyjaśnienia autora, zarówno na temat mitologii, jak i samej książki. Następne jest przedstawienie bohaterów i powstanie świata. Odtąd zaczynają się najróżniejsze historie, które przybliżają nam zarówno postaci bogów, jak i ważne, czy nawet nieco bardziej błahe wydarzenia. Skąd wziął się młot Thora, dlaczego Odyn ma tylko jedno oko, jak wygląda drzewo świata i wiele, wiele więcej. A wszystko to przybliża nas do zmierzchu bogów, słynnego Ragnaroku.

Po poleganiu na najróżniejszych interpretacjach - z książek, filmów, czy jeszcze innych tworów - naprawdę ciekawie było móc zapoznać się z prawdziwymi mitologicznymi postaciami. Mogłam się dowiedzieć, jakie pierwotnie były ich charaktery, że Thor, choć pod względem siły wręcz nie miał sobie równych, to jednak do szczególnie bystrych nie należał; że Loki był nie tyle zły, co raczej złośliwy oraz niezwykle inteligentny i lubił patrzeć na efekty swoich działań, a inni bogowie tolerowali go, bo korzyści i straty, które wynikały z jego postępków, równoważyły się wzajemnie. Po drodze poznałam cały szereg postaci, które do tej pory znałam jedynie z imienia lub nawet wcale nie zdawałam sobie sprawy z ich istnienia. Dowiedziałam się też, jak wielkie były zasługi Odyna i oczywiście o co konkretnie chodzi z tym całym Ragnarokiem, o którym do tej pory miałam dość mgliste pojęcie.

Z "Mitologią nordycką" zapoznałam się w formie audiobooka i chociaż słuchało się całkiem przyjemnie, to przyznam, że w tym przypadku czasami wygodniejsza byłaby wersja papierowa. Chodzi mi tu chociażby o sytuację, gdy chciałoby się wrócić do jakiegoś wcześniejszego momentu i upewnić się co do nazwy czy imienia, bo o ile z tymi najbardziej znanymi czy najczęściej występującymi postaciami nie powinno być problemu, to reszta może sprawić pewien kłopot. Jako ciekawostkę dodam za to, że w oryginale audiobooka czyta sam autor.

Mitologia w interpretacji Neila Gaimana to świetna okazja, żeby w przystępny sposób zapoznać się z nordyckimi wierzeniami, w sam raz dla tych, którzy do tej pory znali je jedynie z filmów czy innych dzieł. Autor wspomniał na samym początku, że starał się opowiedzieć to wszystko jak najciekawiej i mogę potwierdzić, że udało mu się z tego wywiązać.

"Dzięki Lokiemu świat jest ciekawszy, ale mniej bezpieczny."

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/03/n-gaiman-mitologia-nordycka.html

Już od dawna gdzieś z tyłu głowy tkwiła mi myśl, że chciałabym choć trochę lepiej poznać mitologię nordycką, jednak brakowało mi motywacji. Z pomocą przyszedł Neil Gaiman, który, korzystając z oryginalnych źródeł, postanowił opowiedzieć pewne historie na nowo.

Całość rozpoczynają wyjaśnienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/02/a-harmon-prawo-mojzesza.html

Mojżesz został znaleziony w koszu jako niemowlę, zupełnie jak jego biblijny imiennik. Jego matka narkomanka zmarła z przedawkowania, a i na jego zdrowiu odbił się jej nałóg. Dziecko cracku. Chłopiec z problemami przekazywany od jednego krewnego do drugiego. Tego lata Mojżesz mieszkał u swojej babci, chyba jedynej osoby, która naprawdę się o niego troszczyła. Georgia wiedziała, że wszyscy wokół uważali, że lepiej trzymać się od niego z daleka, a jednak nie potrafiła. Zainteresował ją, on i jego pęknięcia, a im bardziej próbował trzymać ją na dystans, tym bardziej stawała się uparta. A trzeba wam wiedzieć, że czego jak czego, ale samozaparcia to jej nie brakuje. Tym sposobem powoli się do niego zbliżała, stopniowo rodziło się między nimi uczucie. Ale czy to wystarczy?

Rzadko zdarza mi się kupić jakąś książkę zaraz po jej premierze, a jednak w tym przypadku właśnie tak było. Przeczytałam jedną recenzję i już wiedziałam, że chcę jak najprędzej sięgnąć po tę powieść (chociaż mimo wszystko minęło więcej czasu niż chciałam, a jeszcze więcej zanim wreszcie dokończyłam recenzję). Oczekiwania miałam spore, a kolejne pozytywne opinie jeszcze bardziej je podsycały. W końcu zaczęłam czytać. I co? Przede wszystkim "Prawo Mojżesza" okazało się inne niż sądziłam. Spodziewałam się bardziej typowego NA, a dostałam coś całkiem innego. Bo chociaż uczucia naszej dwójki bohaterów grają tu kluczową rolę, to jednak w grę wchodzi także nietypowa natura problemów Mojżesza i wszystko, co z tym związane.

"Jeśli nie kochasz, nikt nie zostaje zraniony. Łatwo odejść. Łatwo pogodzić się ze stratą. Łatwo dać sobie spokój."

Mojżesz, zdając sobie sprawę ze swoich pęknięć i tego, co ze sobą niosą, nie chce sobie pozwolić na bliższą znajomość z Georgią. Wolałby pozostać samotnikiem, aby nie ranić ani nie być ranionym. Dziewczyna nie odpuszcza jednak tak łatwo i jemu samemu również zaczyna zależeć, choć nie przyznałby tego na głos. Mimo to wciąż pozostaje wiele innych kwestii - niezrozumienie, uprzedzenia mieszkańców, a także jego własne problemy, które sprawiają, że jest postrzegany tak, a nie inaczej. Przed nimi wciąż jeszcze wiele do przejścia. Z pozostałych bohaterów na wyróżnienie zdecydowanie zasługuje jego babcia, która akceptuje go takiego, jakim jest. Rodzice Georgii, choć martwią się o córkę, również nie są z tych, co ocenialiby pochopnie.

Pojawia się też wątek kryminalny, który jednak nie do końca mnie zadowolił. Dlaczego? Można go było dostrzec od samego początku, podobnie jak pewne powiązania, ale na rozwinięcie tej kwestii trzeba było czekać praktycznie do samego końca. Wtedy co prawda został należycie poprowadzony, jednak nieco wytrącało mnie z równowagi tak długie odwlekanie tej chwili (chociaż faktem pozostaje, że bohaterowie mieli wtedy też inne sprawy na głowie, co trochę ich - a zwłaszcza Mojżesza - usprawiedliwia). I jeszcze jedno ale - ostatecznie poczułam się z pewnego powodu nieco oszukana, jednak nie mogę się wyrazić w tej kwestii jaśniej, nie ujawniając jednocześnie za dużo.

"Prawo Mojżesza" częściowo padło ofiarą przerostu moich oczekiwań, może też trochę nie trafiło na odpowiednią chwilę? Tak czy inaczej jest to jednak interesująca książka, dość nietypowa jak na swój gatunek i pełna zarówno momentów, od których robi się ciepło na sercu, jak i tych smutnych, wypełnionych żalem i rozczarowaniami.

"Każdy zawsze mówi o równym traktowaniu. I ja to rozumiem. Naprawdę. Ale może zamiast być ślepym na kolory, powinniśmy celebrować kolor, we wszystkich jego odcieniach. Wkurza mnie to, że powinniśmy ignorować nasze różnice jakbyśmy ich nie widzieli, podczas gdy dostrzeganie ich nie musi być negatywne."

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/02/a-harmon-prawo-mojzesza.html

Mojżesz został znaleziony w koszu jako niemowlę, zupełnie jak jego biblijny imiennik. Jego matka narkomanka zmarła z przedawkowania, a i na jego zdrowiu odbił się jej nałóg. Dziecko cracku. Chłopiec z problemami przekazywany od jednego krewnego do drugiego. Tego lata Mojżesz mieszkał u swojej babci,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/02/m-kisiel-nomen-omen.html

"Nomen omen" już od bardzo dawna czekało na półce, aż postanowię zerknąć do środka. Dopiero nadchodzące Targi Książki w Krakowie (na których pojawiła się autorka) przekonały mnie, że najwyższy czas to nadrobić. I zdecydowanie nie żałuję. Co prawda z początku miałam pewne obawy, a skumulowały się one w postaci Niedasia, który irytował mnie niemiłosiernie swoim kompletnym brakiem pomyślunku… ale po kolei.

Salomea Przygoda to ofiara zamiłowania swojego rodziciela do niezwykłych imion, a także pełnoetatowy pechowiec. Mając dość brata, który bezpodstawnie uważany jest za co najmniej geniusza, wspomnianego już wcześniej ojca oraz matki, która… krótko rzecz ujmując ma całkiem inne poglądy na świat, Salomea postanawia wyruszyć do Wrocławia i tam rozpocząć pracę. Tak też robi, a gdy zjawia się w miejscu, w którym ma zamieszkać, okazuje się, że właścicielką domostwa nie jest - jak sobie wyobrażała - leciwa starsza pani, ale wysoka i energiczna emerytka o bardzo konkretnym obejściu. Czy mogło być gorzej? Ależ oczywiście! Już wkrótce w ślad za nią podąża Niedaś, którego wcale nie miała ochoty tam oglądać. Nie myślcie jednak, że na tym koniec niespodzianek. Zapewniam, że to jedynie preludium.

"Nomen omen" to książka pełna szalonego humoru, czasem przerysowana, sporadycznie sprawiająca nawet wrażenie płytkiej, by już po chwili zaskoczyć głębszą wymową czy błyskotliwym komentarzem. Z początku obawiałam się, że nie odnajdę się w tym wszystkim, jednak wcale nie było to takie trudne i po czasie, jakiego potrzebowałam na wkręcenie się w to wszystko, szybko okazało się, że świetnie się przy tej powieści bawię.

Bohaterowie są bardzo charakterystyczni i choć pewne ich zachowania bywają irytujące (w przypadku Niedasia praktycznie wszystkie), mogą też być powodem do śmiechu. Podobnie jak wydarzenia, których będziemy świadkami, chociaż to akurat za mało powiedziane. Będzie zabawnie, niebezpiecznie, czasem wręcz strasznie, a w tym wszystkim nie zabraknie także czasu na refleksję, powagę oraz coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć (szczegółów wam jednak nie zdradzę). Jesteście gotowi?

Ta książka zdecydowanie za długo czekała na swoją szansę, ale lepiej późno niż wcale. "Nomen omen" zapewniło naprawdę ogromną dawkę humoru i już wiem, że będę musiała zabrać się za pozostałe powieści autorki - jestem bardzo ciekawa tego, co jeszcze uroiło się w jej głowie.

"Z figury Rubens, z fryzury Tycjan, z gęby zaś, wypisz, wymaluj, Picasso."

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/02/m-kisiel-nomen-omen.html

"Nomen omen" już od bardzo dawna czekało na półce, aż postanowię zerknąć do środka. Dopiero nadchodzące Targi Książki w Krakowie (na których pojawiła się autorka) przekonały mnie, że najwyższy czas to nadrobić. I zdecydowanie nie żałuję. Co prawda z początku miałam pewne obawy, a skumulowały się one w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/01/s-caspari-w-krainie-kolibrow.html

Anna po roku rozłąki z rodziną i mężem wyrusza w wielotygodniową podróż statkiem do Argentyny, by tam wraz z nimi zacząć nowe (w domyśle lepsze) życie. Tam poznała Juliusa i Viktorię, dwójkę z tak zwanych wyższych sfer, z którymi zaprzyjaźnienie się w innych okolicznościach wydawałoby się jej wręcz niemożliwe. Okazuje się jednak, że na pokładzie szybko znaleźli wspólny język, a pełna niedogodności podróż stała się przez to bardziej znośna. Nic nie trwa jednak wiecznie i w końcu przybijają do brzegu. Pełni nadziei, choć nieco przygnębieni rozstaniem, stawiają swoje pierwsze kroki w Nowym Świecie, który ma ponoć oferować tak wiele. Ale co ma w zanadrzu dla nich?

Jeśli szukacie książki o samospełniających się marzeniach, to trafiliście pod zły adres. Rzeczywistość nie zawsze odpowiada wyobrażeniom, a w przypadku Anny różnica między nimi jest aż nazbyt widoczna. Zamiast własnego skrawka ziemi czeka na nią ciasnota miasta, ubóstwo i codzienna walka o lepsze jutro. Zderzenie z rzeczywistością, jakiego doświadczyła Viktoria, choć może nie tak gwałtowne, również nie nastraja pozytywnie. W Salcie, w posiadłości Santosów odkrywa, że Humberto nie jest już tym samym człowiekiem, którego poślubiła, teściowa jej nie znosi, a ją samą niemiłosiernie nudzi taka codzienność i tamtejsze obyczaje. A Julius? Jemu co prawda powodzi się całkiem nieźle, jednak wspomnienie Anny wciąż nie daje mu spokoju.

"Anna spojrzała przez bulaj, z którego roztaczał się rozmyty widok na morze. Argentyna, Kraina Srebra – czy to nie brzmi jak obietnica? Ale co się za nią kryje? Co ta ziemia naprawdę im przyniesie?"

"W krainie kolibrów" to powieść wielowątkowa i bardzo rozciągnięta w czasie. Za jej sprawą prześledzimy całe lata, jakie minęły od podróży naszych bohaterów statkiem do Argentyny. Mit Nowego Świata, w którym każdy ma szansę na lepsze życie, a kolejne ziemie tylko czekają na ich zagospodarowanie szybko zostaje rozwiany. Zamiast tego naszym oczom ukazuje się ciemna strona Buenos Aires - pełnego ciasnoty, występków oraz przyjezdnych, którzy dawno wyzbyli się swoich złudzeń, podczas gdy bogacze pławią się w luksusach. Znajdziemy tych, którzy wciąż próbują, jak i tych, którzy dla łatwiejszego życia zeszli na złą ścieżkę. Poznamy też zwyczaje bogatych, wysoko postawionych rodów, często pełnych obłudy i fałszu. I jeszcze jedno - stosunek do rdzennych mieszkańców, a więc Indian, którzy przez wielu (zwłaszcza tych, którzy mają pieniądze i zbyt wysokie mniemanie o samych sobie) uważani są wręcz za podludzi. Pod względem przedstawienia Argentyny powieść sprawdza się więc całkiem nieźle.

Anna jest zaradna i zwykle twardo stąpa po ziemi. Choć pod wpływem cudzych słów i entuzjazmu sama również pozwoliła sobie snuć marzenia na temat lepszego życia w Nowym Świecie, w przeciwieństwie do swoich bliskich nie spisuje wszystkiego na straty, gdy przychodzi chwila bolesnego zderzenia z rzeczywistością. Viktorię tymczasem poznajemy jako pełną życia, rozpieszczoną dostatnim życiem kobietę, która do tej pory nie zaznała wielu trosk. Zmienia się to jednak w Salcie i choć z początku jest to raczej kwestia nudy i rozczarowania, dla niej także los szykuje coś większego. Julius z kolei to taki trochę typ księcia na białym koniu… z tą różnicą, że jego wybranka nie jest zbyt chętna do przyjmowania pomocy. O nim samym nie dowiemy się właściwie szczególnie wiele, bo to na Annie i Viktorii najbardziej skupia się powieść. Nie są to oczywiście jedyne występujące tu postaci (jak już wspominałam, wątków jest mnóstwo, a więc i bohaterów całkiem sporo), jednak w tej chwili na nich poprzestanę.

"W krainie kolibrów" nie zrobiło na mnie aż tak dobrego wrażenia, na jakie miałam nadzieję. Tak, czytało się nieźle, bohaterów w większym lub mniejszym stopniu polubiłam i przejmowałam się ich losem, jednak nie stali mi się szczególnie bliscy. Może nie trafiłam na odpowiedni moment? Mimo to myślę, że było warto. Po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że podobało mi się takie przedstawienie Argentyny. Całkiem miło spędziłam przy tej powieści czas, jednak nie wiem, czy zdecyduję się na kolejną część serii, na razie tyle mi wystarczy.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/01/s-caspari-w-krainie-kolibrow.html

Anna po roku rozłąki z rodziną i mężem wyrusza w wielotygodniową podróż statkiem do Argentyny, by tam wraz z nimi zacząć nowe (w domyśle lepsze) życie. Tam poznała Juliusa i Viktorię, dwójkę z tak zwanych wyższych sfer, z którymi zaprzyjaźnienie się w innych okolicznościach wydawałoby się jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/01/o-wilde-twarz-co-widziaa-wszystkie.html

Po "Portrecie Doriana Graya", który utkwił mi głęboko w pamięci, niecierpliwie wypatrywałam okazji, by zapoznać się z innymi dziełami Oscara Wilde'a. W trakcie swoich poszukiwań upatrzyłam sobie właśnie zbiór bajek, opowiadań, poematów prozą i esejów - "Twarz, co widziała wszystkie końce świata", którego przez długi czas nie udawało mi się zdobyć. Teraz, już jako posiadaczka wspomnianej książki, mogę przejść do właściwej części recenzji.

Pierwsze są opowiadania. "Zbrodnia lorda Artura Savile'a", studium o obowiązku, czyli historia o tym, jak daleko można się posunąć, byle tylko mieć już przykry obowiązek za sobą. Nawet jeśli obowiązek ten można by uznać za urojony lub niedorzeczny... Z "Upiora z Canterville" dowiemy się na przykład, w jak ciężkim położeniu może być tytułowa kreatura, gdy mieszka z ludźmi tak praktycznymi, że wcale się go nie boją, nawet przy spotkaniu twarzą w twarz. Ale czy z ich strony czekają na niego jedynie przykrości? Kolejne opowiadania, "Wzór milionera" i "Sfinks bez tajemnic", są już dużo krótsze, dlatego nie będę się nad nimi rozwodzić.

"Życie rani każdego, kto się doń zbliży. W życiu wszystko trwa zbyt długo lub nie dość długo."

Dalej zaczynają się bajki, pisane prościej, nieraz wręcz z dziecięcą naiwnością, w których głos zabierają także zwierzęta oraz przedmioty nieożywione. "Szczęśliwy książę", który wbrew temu, jak go nazywają, ma obecnie sporo trosk. Wielka bezinteresowność i poświęcenie ukazane w "Słowiku i róży". "Prawdziwy przyjaciel" pełen obłudy, błędnego rozumowania oraz wyrzeczeń, z których nie przychodzi nic w zamian. "Nadzwyczajna rakieta", tak zadufana w sobie. "Urodziny infantki" o rozpieszczonej księżniczce i nieświadomym swojej ułomności karle. "Rybak i jego dusza", które... właściwie nie wiem, jak miałabym opisać w kilku słowach. "Młody król", który poznaje niesprawiedliwość świata i nie chce jej zaakceptować. Choć wymienione utwory zaliczają się do bajek, nie wszystkie nadawałyby się do opowiedzenia ich na dobranoc, zwłaszcza dla najmłodszych. Choć większość cechuje się wręcz dziecięcą prostotą, język potrafi być bardziej wyszukany, a słownictwo bogate. Do tego morał może nie być całkiem oczywisty, a nawet jeśli, zwykle okazuje się gorzki.

Kolejne są poematy prozą, tak krótkie, że nie ma sensu ich opisywać. Wilde podejmuje w nich przede wszystkim tematykę religijną i to w sposób, powiedziałabym, dość nietypowy. I na koniec zajmujące najwięcej miejsca, a także najbardziej wymagające spośród znajdujących się tu dzieł - eseje. "Krytyk jako artysta" przedstawiony w formie dialogu dwóch przyjaciół oraz "Narodziny krytyki historycznej" są raczej bardziej dla osób zainteresowanych i choć trochę obeznanych w tych tematach. Pozostali mogą z nich niewiele wynieść lub po prostu się znudzić. Jest jeszcze "Portret Pana W. H.", w którym co prawda też znajdziemy sporo bardziej szczegółowych informacji, jednak są one objaśniane i dotyczą jednej osoby - Szekspira. Jest to mianowicie historia tego, jak próbowano (z obsesyjnym wręcz zacięciem) dowieść słuszności pewnej teorii na temat jego twórczości.

"Lubię przysłuchiwać się sobie samej. To jedna z największych mych przyjemności. Nieraz prowadzę z sobą długie rozmowy i bywam często tak wymowna, że nie rozumiem ani jednego słowa z tego, co mówię."

Muszę też wspomnieć, że bardzo lubię to wydanie. Książka ma dość nietypowy, wysoki format i twardą okładkę. W środku co jakiś czas pojawiają się ilustracje Piotra Gidlewskiego, które dodają całości klimatu. No i do tego sam tytuł, który... no nie wiem, wydaje się taki niezwykły i w jakiś sposób świetnie tu pasuje.

"Twarz, co widziała wszystkie końce świata" to zbiór bardzo różnorodny, dlatego dość trudno ocenić go jako całość. Z tego samego powodu chyba każdy znalazłby tu coś dla siebie. Opowiadania są dość prześmiewcze, pełne humoru, często ciętych komentarzy, ale wcale nie wyklucza to ich poważniejszej strony. Bajki będą smutne, choć niektóre trochę mniej, a część będzie irytować zachowaniem bohaterów. Z kolei eseje... ten dotyczący Szekspira polecić mogę na pewno, co do pozostałych dwóch decyzja należy do Was, bo przyznam, że to ich przeczytanie było dla mnie najbardziej żmudne. Ogółem myślę jednak, że jest to książka warta uwagi, zwłaszcza jeśli po "Portrecie Doriana Graya" jesteście ciekawi innych prac autora.

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/01/o-wilde-twarz-co-widziaa-wszystkie.html

Po "Portrecie Doriana Graya", który utkwił mi głęboko w pamięci, niecierpliwie wypatrywałam okazji, by zapoznać się z innymi dziełami Oscara Wilde'a. W trakcie swoich poszukiwań upatrzyłam sobie właśnie zbiór bajek, opowiadań, poematów prozą i esejów - "Twarz, co widziała wszystkie końce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/01/s-king-lsnienie.html

Od pewnego czasu walczący z alkoholizmem Jack Torrance po stracie posady nauczyciela przyjmuje pracę w Hotelu Panorama w roli zimowego dozorcy i przenosi się tam wraz z żoną i pięcioletnim synem. Haczyk tkwi w tym, że kiedy już zacznie się prawdziwa zima, aż do wiosny będą praktycznie odcięci od świata. Jak poradzą sobie w tak niepewnych warunkach, w miejscu, gdzie poprzednik Jacka zabił siebie i swoich najbliższych? Co więcej, uwzględnić należy także pozostałe szczegóły z bogatej historii Panoramy - zjawy z przeszłości, które dają o sobie znać zwłaszcza małemu Danny'emu, posiadającemu niezwykły dar. Podobno nic nie mogą mu zrobić… ale czy na pewno?

Z "Lśnieniem" po raz pierwszy zetknęłam się już dość dawno przy okazji filmu i chyba nie obejrzałam go wtedy w całości. Z pierwowzorem planowałam się zapoznać, ale nie spieszyło mi się za bardzo, zwłaszcza że wciąż pamiętałam sporo z filmu (a przynajmniej tak mi się wydawało). Później ta kwestia zeszła jednak na dalszy plan i pewnie jeszcze długo by tak było, gdyby nie dostępny w akcji CzytamPL audiobook. I to nie byle jaki, ale superprodukcja. Jak mogłabym odmówić?

Chociaż zaczyna się dość spokojnie, od początku dostajemy zapowiedzi tego, co ma nadejść. Momenty grozy w postaci dziwnych wydarzeń w hotelu (czasem pozornie nieszkodliwych, innym razem mrożących krew w żyłach) przeplatają się z o wiele bardziej prozaicznymi czynnościami (wręcz sugerującymi, że może wszystko się jeszcze ułoży) oraz tym, co jest straszne w całkiem innym sensie - wewnętrzną przemianą Jacka, nagłymi przeskokami w sposobie jego myślenia, wpływem, jaki wywiera na niego hotel.

"To bardziej przerażające, niż gdyby ktoś obcy skradał się po korytarzach.
Od obcego można uciec. Nie można uciec od samego siebie."

Podział na role, a także dodatkowe efekty dźwiękowe od samego początku świetnie budują klimat powieści, zwłaszcza gdy chodzi o wywołanie niepokoju czy wręcz strachu. I może właśnie w tym rzecz, bo czytając "Cmętarz zwieżąt", no… nie bałam się praktycznie wcale, za dużo było tam z powieści obyczajowej, a element grozy gdzieś się pośród tego rozmywał. Nie przemawiało to do mnie. Chociaż i tutaj było tego sporo, głosy lektorów i efekty dźwiękowe pozwalały mi na powrót wczuć się w niepokojący klimat Panoramy, nawet po dłuższym czasie względnego spokoju. Nie bez znaczenia było też to, że "Lśnienie" interesowało mnie nie tylko jako powieść grozy, ale także ze względu na tytułowy dar Danny'ego i jemu podobnych. Uwielbiam tego typu wątki, zarówno widzenie/przeczuwanie różnych rzeczy, jak i tę zależność między innymi jaśniejącymi, tę naturalną chęć pomocy (coś podobnego pojawiło się na przykład w "Cieniach na Księżycu"). Bardzo polubiłam więc także Hallorana, który pomógł Danny'emu zrozumieć, co tak właściwie potrafi.

Cieszę się, że w końcu miałam okazję zapoznać się z powieścią określaną czasami jako horror wszechczasów i to akurat w postaci superprodukcji. I choć dla mnie nie był to aż taki fenomen (i w sumie nie za bardzo lubię się bać ^^''), zdecydowanie było warto, a po kontynuację tej powieści mam nadzieję prędzej czy później sięgnąć. A tak jeszcze w kwestii obsady, to najbardziej lubiłam słuchać głosów Hallorana (Mariusz Bonaszewski) i Ullmana (Marian Opania).

"Jesteś pewny, że stać cię na luksus rozczulania się nad sobą?"

http://krople-szczescia.blogspot.com/2017/01/s-king-lsnienie.html

Od pewnego czasu walczący z alkoholizmem Jack Torrance po stracie posady nauczyciela przyjmuje pracę w Hotelu Panorama w roli zimowego dozorcy i przenosi się tam wraz z żoną i pięcioletnim synem. Haczyk tkwi w tym, że kiedy już zacznie się prawdziwa zima, aż do wiosny będą praktycznie odcięci od świata. Jak...

więcej Pokaż mimo to