-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-02-13
2024-02-09
2024-01-29
2018-03-31
2012-09-23
Największą wadą tej książki jest jej największa zaleta, czyli tło historyczne, albowiem karty zostały rozdane wieki temu i losy bohaterów nie mogą się potoczyć inaczej niż się potoczyły. Książka, choć pełna magii, siłą rzeczy nie daje nadziei na cuda. Całość jest jednak tak genialnie podana (choć niesygnalizowane przeskoki czasowe z początku strasznie mnie rozpraszały), a Cherezińska potrafi człowieka tak przywiązać do wszystkich bohaterów (zarówno "dobrych" jak i "złych"), że nie sposób się od tej opowieści oderwać. Lojalnie ostrzegam, że w trakcie lektury spłakałam się nie raz i do bólu. Mimo to (a może również dlatego) polecam "Koronę śniegu i krwi" z całego serca. To kolejna pozycja po cyklu wiedźmińskim, tetralogii "Kłamcy" i serii "Anielskie zastępy", która podtrzymuje moją wiarę w polską literaturę.
Największą wadą tej książki jest jej największa zaleta, czyli tło historyczne, albowiem karty zostały rozdane wieki temu i losy bohaterów nie mogą się potoczyć inaczej niż się potoczyły. Książka, choć pełna magii, siłą rzeczy nie daje nadziei na cuda. Całość jest jednak tak genialnie podana (choć niesygnalizowane przeskoki czasowe z początku strasznie mnie rozpraszały), a...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-02-13
2018-02-22
Pisał Kazuo Ishiguro powieści obyczajowe, potem pokusił się o dystopię, aż w końcu zafundował nam baśń. I to baśń pełną gębą. Baśniową treściowo i językowo. Podejrzewam, że był to lekki zaskocz nie tylko dla mnie. Ciut głębiej w las okazało się, że oprócz nostalgicznej post-arturiańskiej baśni "Pogrzebany olbrzym" jest też alegorią i powiastką filozoficzną, w której nic nie jest tym, na co wygląda i która niesie ze sobą głębszy przekaz. Niezbyt skomplikowany, choć starannie zawoalowany. Stanowczo zaś bardzo ważny dla autora.
Dla kogoś, kto czyta dużo fantastyki, fabuła tej powieści nie będzie raczej niczym zajmującym. Stylizacja językowa też nie każdemu przypadnie do gustu. Dość powiedzieć, że akcja dzieje się w krainie, w której wszyscy bohaterowie zdają się cierpieć na chorobę Alzheimera, a postaci odzywają się do siebie wyłącznie z wyszukaną uprzejmością. Ani fajnie opisane okazjonalne pojedynki ani wizja smoka tego nie rekompensują. Ogólnie jednak tragedii nie ma. Odwijanie kolejnych warstw cebuli, żeby upewnić się co do sedna przemyśleń pisarza, ma swój urok, a do języka też się można przyzwyczaić. W końcu mimo stylizacji to wciąż dobre pióro Ishiguro.
Pisał Kazuo Ishiguro powieści obyczajowe, potem pokusił się o dystopię, aż w końcu zafundował nam baśń. I to baśń pełną gębą. Baśniową treściowo i językowo. Podejrzewam, że był to lekki zaskocz nie tylko dla mnie. Ciut głębiej w las okazało się, że oprócz nostalgicznej post-arturiańskiej baśni "Pogrzebany olbrzym" jest też alegorią i powiastką filozoficzną, w której nic nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-18
I tak nie przestanę hołubić ciem i nie opamiętam się w spaniu! ;)
"Więzienie ma niewiele zalet, ale takiej dziewczynie jak Ree może bezpieczniej się żyje za kratami. Tam, w świecie zewnętrznym, pewnie weszłaby pod koła samochodu. Albo sprzedałaby dragi tajniakowi, który pod każdym względem wygląda jak tajniak. Co też zrobiła".
Już na etapie tego cytatu (jednego z początkowych) wiedziałam, że to będzie sztos. Stary dobry King - kwieciście oszczędny i zawsze utrafiający w sedno. W dodatku w znakomitym tłumaczeniu Tomasza Wilusza, który świetnie czuje styl Stephena, namiętnie operuje soczystym słownictwem pokroju "rozchwierutane" i "smyrgać" i ma smykałkę do gier słownych. Pycha.
"Śpiące królewny" to King z najlepszych czasów (już nawet nie marzyłam). W dodatku King snujący moje ukochane survivalowe postapo (miód na serce katastrofistki). Nie wiem, ile jest w tej książce z Owena Kinga (poza pomysłem). Ponoć są tacy, którzy potrafią to wychwycić. Ja nie umiem i nie potrzebuję. Efekt końcowy - tak świat opisany (wtórny, nie wtórny, wciągnął mnie bez reszty), jak i jego opisanie (bardzo plastyczna wizja) - jest doskonały. Nieważne, czyja to zasługa. End of story. Jeśli mogę Kingom coś zarzucić, to chyba tylko fakt, iż trochę za szybko wyszli z końcówki (gdy tak cierpliwie coś budujesz i rozciągasz, troszkę zgrzyta, gdy nagle wrzucasz piąty bieg i gładko wszystko rozplątujesz). Choć może to tylko złudzenie wywołane (dużym) żalem, że mi się lektura skończyła. Czytając "Śpiące", dość szybko zapragnęłam odpalić "Orange Is the New Black" i pewnie to (na pocieszenie) zrobię.
I tak nie przestanę hołubić ciem i nie opamiętam się w spaniu! ;)
"Więzienie ma niewiele zalet, ale takiej dziewczynie jak Ree może bezpieczniej się żyje za kratami. Tam, w świecie zewnętrznym, pewnie weszłaby pod koła samochodu. Albo sprzedałaby dragi tajniakowi, który pod każdym względem wygląda jak tajniak. Co też zrobiła".
Już na etapie tego cytatu (jednego z...
2017-12-10
„The Mortal Instruments” ain’t it, ale to wciąż dobre lekkie fantasy osadzone w dopracowanym i barwnym uniwersum (trochę mi to przypomina „Sagę o Ludziach Lodu”, na której się wychowałam;). A przy tym bezcenna lekcja akceptacji. Plus za pogłębienie tematyki faerie (świetnie jest to odmalowane i pięknie się łączy). To największy atut tej książki (i całej serii). Konsekwentne rozbudowywanie świata sprawia, że fabuła nadal wciąga, nawet jeśli te wszystkie miłostki zdążyły się już opatrzyć.
Disclaimer: Brace yourselves, bo pod względem "okrucieństwa" pani Clare coraz bardziej równa do George'a R.R. Martina:)
„The Mortal Instruments” ain’t it, ale to wciąż dobre lekkie fantasy osadzone w dopracowanym i barwnym uniwersum (trochę mi to przypomina „Sagę o Ludziach Lodu”, na której się wychowałam;). A przy tym bezcenna lekcja akceptacji. Plus za pogłębienie tematyki faerie (świetnie jest to odmalowane i pięknie się łączy). To największy atut tej książki (i całej serii). Konsekwentne...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-25
"Siewca Wiatru" był tylko jeden, a dwutomówki najwyraźniej odpalają u Kossakowskiej dopiero w drugiej części. Tego się spodziewałam więc nie jestem zaskoczona. Na tym etapie historia raz dokądś zmierza (jako że to "książka drogi", siłą rzeczy dokądś musi), to znów utyka w zbędnym zaułku (bijatyki zawsze na propsie, ale nie wiem, czy chcę wiedzieć, czemu te amory mają służyć). Tyle dobrego, że się to wszystko nie dłuży (przelecą, polecą, jak to anioły;). Dialogi jakby ciut kulawe (czuć wysiłek), opisy wciąż bardzo plastyczne (to in plus), ogólnie trochę za dużo aniołów i dziwnych stworów, a za mało Głębi, ale wierzę, że drugi tom mi to wynagrodzi.
"Siewca Wiatru" był tylko jeden, a dwutomówki najwyraźniej odpalają u Kossakowskiej dopiero w drugiej części. Tego się spodziewałam więc nie jestem zaskoczona. Na tym etapie historia raz dokądś zmierza (jako że to "książka drogi", siłą rzeczy dokądś musi), to znów utyka w zbędnym zaułku (bijatyki zawsze na propsie, ale nie wiem, czy chcę wiedzieć, czemu te amory mają...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-08
Oto jest. Książka (przez cały 2015 rok Clare wypuszczała kolejne rozdziały w formie opowiadań, ale to spójna całość jest i jako taka wyjdzie drukiem w połowie listopada więc oceniam jako całość), która nareszcie domyka niedomknięte wątki "The Mortal Instruments". Głównym bohaterem jest co prawda Simon, a fabuła koncentruje się na jego drodze do Shadowhunterstwa, ale w tle pojawiają się gwiazdy TMI i TID, i niemal wszystko, co powinno było zostać wyjaśnione, nareszcie się wyjaśnia i normuje. Dodatkowo w bonusie dostajemy kilku nowych bohaterów. Brzmi super, co nie? I jest naprawdę pięknie. A byłoby też genialnie, gdyby nie finał. Za takie zakończenia (efekciarskie, wykalkulowane) kary powinien wymierzać sam George R.R. Martin. I to kary niezagrożone ryzykiem łatwej, szybkiej i godnej śmierci.
Oto jest. Książka (przez cały 2015 rok Clare wypuszczała kolejne rozdziały w formie opowiadań, ale to spójna całość jest i jako taka wyjdzie drukiem w połowie listopada więc oceniam jako całość), która nareszcie domyka niedomknięte wątki "The Mortal Instruments". Głównym bohaterem jest co prawda Simon, a fabuła koncentruje się na jego drodze do Shadowhunterstwa, ale w tle...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-31
2016-02-24
Jak to możliwe, że główny bohater (zresztą nie tylko on) nie słyszał nigdy o zombie (koszmarnie wolno kojarzy fakty!)? To jakaś alternatywna rzeczywistość? Ale props za wzmiankę o Polsce jako o jednym z ognisk aktywnego oporu. No kto jak kto, ale my byśmy się przecież nie dali pożreć bez walki. :D ;P Pod względem językowym szału nie ma, jeśli chodzi o treść, wszystko już było (bardziej "Dawn of the Dead" niż "The Walking Dead"), ale jako czytadło do autobusu książka daje radę.
Jak to możliwe, że główny bohater (zresztą nie tylko on) nie słyszał nigdy o zombie (koszmarnie wolno kojarzy fakty!)? To jakaś alternatywna rzeczywistość? Ale props za wzmiankę o Polsce jako o jednym z ognisk aktywnego oporu. No kto jak kto, ale my byśmy się przecież nie dali pożreć bez walki. :D ;P Pod względem językowym szału nie ma, jeśli chodzi o treść, wszystko już...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-23
2011-02
2011-02
2011-02
2010-09
2010-10
1992
Zapewne nie tylko ja założyłam, że będą jedynie 2 tomy "Bram Światłości", i pewnie nie tylko ja żałuję teraz, że zainwestowałam w papier. Nie są to może szczególnie złe książki, ale stanowczo nie jest to poziom literatury, który chciałabym przechowywać na fizycznej półce czy do niego wracać. Tym bardziej do tego tomu. Nie wnoszącego prawie nic do opowieści (poza głębią Głębi), na siłę rozmnażającego strony i mocno przechodzonego. Również dosłownie, bo bohaterowie nadal głównie idą. A gdy nie idą, człowiek się modli, żeby znów zaczęli (albo jeszcze lepiej - zginęli. co się będziemy certolić). Bo gdy stoją, dzieją się takie rzeczy jak między 75 a 77 stroną - kiedy to Abaddon użala się nad sobą w kilkunastu niemal identycznych akapitach (ta sama treść, multum wyrazów bliskoznacznych). Cała ta książka to festiwal jojczenia i powtórzeń. Nie tylko w wykonaniu Daimona Freya, choć to on jest tu najsłabszym ogniwem (starość jest straszna!). Chciałabym móc powiedzieć, że jeśli już błąkać się po Zaświatach, to tylko z ciemną stroną Mocy, ale - o zgrozo! - też nie bardzo. Najlepiej byłoby móc się zabarykadować w Piekle i spędzić czas na podglądaniu prób wywiedzenia w pole Kongregacji Kary, Kaźni i Wiecznej Miłości i bardzo polskiego fetowania porażek. Naprawdę szkoda, że zamiast rozwinąć te mroczne wątki, Maja Lidia Kossakowska uparła się iść w tę kolorową, lecz nudną i nikomu niepotrzebną wyprawę.
Zapewne nie tylko ja założyłam, że będą jedynie 2 tomy "Bram Światłości", i pewnie nie tylko ja żałuję teraz, że zainwestowałam w papier. Nie są to może szczególnie złe książki, ale stanowczo nie jest to poziom literatury, który chciałabym przechowywać na fizycznej półce czy do niego wracać. Tym bardziej do tego tomu. Nie wnoszącego prawie nic do opowieści (poza głębią...
więcej Pokaż mimo to