-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz1
-
ArtykułySEXEDPL poleca: najlepsze audiobooki (nie tylko) o seksie w StorytelLubimyCzytać1
-
ArtykułyTom Bombadil wreszcie na ekranie, nowi „Bridgertonowie”, a „Sherlock Holmes 3” jednak powstanie?Konrad Wrzesiński2
-
Artykuły„Dzięki książkom można prawdziwie marzyć”. Weź udział w akcji recenzenckiej „Kiss cam”Sonia Miniewicz4
Biblioteczka
W ostatnich miesiącach o Michelu Houellebecqu oraz jego najnowszej książce „Mapa i terytorium” mówiło się bardzo dużo i to w samych superlatywach. Zwycięzca Nagrody Goncourtów (właśnie za „Mapę…”) był oczekiwanym gościem na krakowskich Targach Książki, a jego niespodziewana nieobecność stała się dodatkowym impulsem do kolejnych rozmów i artykułów dotyczących postaci samego pisarza. Mimo wszystkich pochlebnych recenzji wstrzymywałam się dość długo przed przeczytaniem najnowszej powieści autora „Cząstek elementarnych”. Za każdym razem bowiem, jak czytam o „miażdżącej krytyce świata ponowoczesnego” (a właśnie mniej więcej tak opisywana była owa powieść), obawiam się przeintelektualizowanego potoku słów, który nie dość, że nie nadaje się do czytania, to jeszcze absolutnie nic nie wnosi do dyskusji nad naszymi czasami.
Kiedy już zabrakło mi wymówek do dalszego opóźniania lektury, niechętnie otworzyłam książkę, żeby zobaczyć, „jak się będzie czytało”. A czytało się, prawdę mówiąc, wybornie.
„Mapa i terytorium” to książka, która jest doskonale napisana pod względem, jeśli można tak powiedzieć, technicznym. Zdania są gładkie, melodyjne, ich czytanie to prawdziwa przyjemność. Z pewnością jest to duża zasługa tłumaczki (Beata Geppert), która dostosowała francuski oryginał do rytmiki polskiego języka. Za jedyne „potknięcie” mogłabym uznać wątek kryminalny, który został potraktowany trochę po macoszemu i na skróty. Z drugiej jednak strony, nie jest to, ani nie miał być, kryminał, więc takie „uchybienie” w żadnym wypadku nie działa dyskredytująco dla całego utworu.
Książka jest pełna autentycznych postaci, niestety, w większości rozpoznawalnych tylko przez Francuzów oraz osoby zainteresowane francuskim światem sztuki i mediów. Choć za każdym razem nazwiska opatrzone są odpowiednim przypisem, to jednak ciężko osobie niezorientowanej w tym środowisku dopatrzeć się subtelnych aluzji i nawiązań.
Co do samej fabuły, to ograniczę się tylko do tego, co można wyczytać na obwolucie i wszelkich dostępnych recenzjo-streszczeniach. Mianowicie, głównym bohaterem powieści jest Jed Martin, artysta, który z dnia na dzień odnosi wielki sukces finansowy. Poznaje Michela Houellbecqa (tak, tego Michela Houellbecqa), którego prosi o napisanie tekstu do następnego katalogu wystawy. Dużo ciekawsze niż sama fabuła, są jednak poruszane w książce problemy, z jakimi boryka się współczesny świat i jego mieszkańcy.
„Mapa…” to, między innymi, obraz kończącej się epoki dominacji europejskiej. Stary kontynent powoli przeistacza się w skansen, do którego przyjeżdżają na wakacje coraz to bogatsi mieszkańcy Chin, Japonii czy Rosji, traktując go jako pewną ciekawostkę, coś, co warto zobaczyć, coś, co jest modne. Podobnie zresztą jak jeszcze całkiem niedawno właśnie Europejczycy traktowali państwa azjatyckie. Europa liczy się jeszcze jako ojczyzna sztuki; nowoczesne dzieła osiągają zawrotne sumy, a posiadanie ich w prywatnych kolekcjach jest wyznacznikiem najwyższego statusu.
Z drugiej strony, Houellebecq przedstawia barwny opis Francuzów, którzy bronią się przed zmianami poprzez swoje małe rytuały, uwielbienie dla kuchni i wina, czy – jak w przypadku mieszkańców mniejszych miejscowości – wrogość i nieufność w stosunku do obcych. Autor wybiegając w przyszłość pokazuje francuską prowincję (w dzisiejszych czasach tak ściśle strzeżoną przed „obcymi”), jako zamieszkałą przez Azjatów, którzy starają się pielęgnować europejskie tradycje. Moim zdaniem, jest to jak najbardziej realna wizja przyszłości całego starego kontynentu, który już teraz ugina się pod ciężarem kryzysu finansowego i który zostanie zepchnięty na odległe pozycje w rankingu liczących się gospodarczo graczy. Prawdę mówiąc, ten motyw wydał mi się ciekawszy niż to, co dla większości krytyków stanowi najważniejszą myśl zawartą w książce, a mianowicie opis relacji międzyludzkich we współczesnym świecie.
„Mapa…” bowiem, to książka o samotności, niemożności, a nawet niechęci wchodzenia bohaterów w głębsze relacje z ludźmi. Jedynym prawdziwym uczuciem jest to istniejące między ojcem a synem, lecz nawet oni nie są w stanie przełamać bariery, żyją gdzieś obok siebie, niezdolni do szczerych rozmów ani nawet oczyszczających kłótni. Relacje głównego bohatera z kobietami również wyprane są z jakichkolwiek głębszych uczuć, nie potrafi on zawalczyć o związek, zadowalając się tym, co jest „tu i teraz”, bez snucia jakichkolwiek planów na przyszłość.
Współczesna sztuka również staje się obiektem krytyki pisarza. Astronomiczne sumy płacone za poszczególne dzieła nie odzwierciedlają w żaden sposób wartości artystycznych, ani nawet mistrzowskiego warsztatu. Sztuka, w ogromnym stopniu skomercjalizowana, zależy od sponsorów, którzy traktują wystawy lub prywatne galerie jak dodatkowy spot reklamowy. Jest inwestycją finansową, rodzajem kosztownej gry w ruletkę dla bogaczy, którzy za kilka lat mogą pomnożyć wydane na nią pieniądze. Rynkiem sztuki, tak jak biznesem, rządzą osobiste koligacje, znajomości, łut szczęścia.
Tytuł książki nawiązuje do słów Alfreda Korzybskiego, który przeciwstawiał sobie owe dwa terminy, by w ten sposób pokazać, że nie należy mylić pojęcia, przedstawień pewnych rzeczy z nimi samymi i z ich prawdziwą naturą. Podobnie Houellebecq pokazuje, że nie należy brać za sens sztuki oraz życia tego, co jest tylko – może i kolorową i kuszącą – ale jednak tylko namiastką.
Podsumowując: „Mapa i terytorium” to gorzka refleksja nad współczesnością, relacjami międzyludzkimi, które coraz częściej pozbawione są prawdziwych uczuć. Jest to również próba opisania zmian zachodzących na arenie międzynarodowej, z punktu widzenia Europejczyka, który musi pogodzić się ze swoją straconą pozycją. Ale, przede wszystkim, jest to po prostu dobra literatura, którą każdemu serdecznie polecam. Z drugiej strony, może Houellebecq nie ma racji, gdy w tak negatywny sposób wypowiada się o współczesnym świecie. Dopóki powstają tak dobre książki, możemy być spokojni o los nasz i całej naszej kultury.
Ciekawostka – wśród podziękowań, obok komendanta policji, którego uwagi pomogły pisarzowi w wątku „kryminalnym”, znalazła się m.in. Wikipedia i jej autorzy – ot, znak czasów.
W ostatnich miesiącach o Michelu Houellebecqu oraz jego najnowszej książce „Mapa i terytorium” mówiło się bardzo dużo i to w samych superlatywach. Zwycięzca Nagrody Goncourtów (właśnie za „Mapę…”) był oczekiwanym gościem na krakowskich Targach Książki, a jego niespodziewana nieobecność stała się dodatkowym impulsem do kolejnych rozmów i artykułów dotyczących postaci samego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Książka” została nagrodzona Paszportem Polityki za rok 2011. Odbiega od nagrodzonych w poprzednich latach utworów, takich jak chociażby „Balladyny…”, „Kieszonkowy atlas kobiet”, czy „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej”. Wymienione pozycje są bowiem pełne karkołomnych eksperymentów literackich, a język w nich użyty odbiega od tego, co bywa nazywane „literacką polszczyzną”. Tymczasem ostatnie dzieło Łozińskiego to bardzo wyciszona, intymna powieść, która z pewnością spodoba się osobom narzekającym na język, jaki jest obecnie używany przez młodych pisarzy. Ja osobiście nie należę do grona owych krytyków, ale i mi bardzo podobała się „Książka”, również za oszczędność i precyzję słowa.
Prawdę mówiąc, podczas lektury trudno było mi uciec od porównań do „Lali” Jacka Dehnela, kolejnego bardzo utalentowanego pisarza młodego pokolenia, który zmierzył się w swoim utworze z trudnym zadaniem opisania historii własnej rodziny. O ile jednak „Lala” była poetycką opowieścią, w której autor pisał również i o sobie, o tyle Łoziński dyskretnie usuwa się z pierwszego planu, nie tylko w treści, ale i w formie. Tekst jest bowiem na pozór pozbawiony osobowości i stylu pisarza. W poszczególnych rozdziałach historie „opowiadają się same”, a autor jako bohater występuje sporadycznie. Każdy rozdział rozpoczyna się krótkim dialogiem, w którym członkowie opisywanej rodziny pytają, o czym będzie następnym fragment lub mówią wprost, o czym nie należy pisać. Taka narracja przypomina film, w którym tocząca się akcja to tak naprawdę wspomnienia bohatera, przerywającego niekiedy wypowiedź, by odpowiedzieć na pytania słuchaczy. Zazwyczaj w roli narratora występuje osoba starsza, przedstawiająca wydarzenia ze swojej młodości dzieciom i wnukom. Tutaj jest na odwrót – to reprezentant najmłodszego pokolenia opowiada (choć nie w porządku chronologicznym) historie, w których brali udział jego starsi krewni.
W uzasadnieniu do przyznanej nagrody czytamy: Nagroda za książkę pod tytułem „Książka”, za świetnie opowiedzianą małą historię na tle dużej historii. Za oryginalną formę i za przypomnienie, że nie ma lepszego tematu literackiego niż rodzina.
Trudno nie zgodzić się z tym stwierdzeniem – zawiera ono wszystkie najważniejsze cechy utworu. Osobiście bardzo lubię sagi rodzinne, w których poprzez losy bohaterów można poznać zmiany polityczne lub społeczne zachodzące na przestrzeni lat. I choć jak na sagę „Książka” jest zdecydowanie za krótka, to przedstawia nam historie członków rodziny autora od drugiej wojny światowej, poprzez PRL, aż po czasy współczesne. Pisarz daje nam odczuć realia danej epoki, opowiada losy ludzi, którzy przybyli do Polski z różnych krajów, by właśnie tutaj znaleźć swój dom.
Ostatnia powieść Łozińskiego traktuje również o szacunku do drugiej osoby. To pozbawiona zbędnego patosu opowieść o tym, jak ważna jest rodzina. Jej lektura była dla mnie skutecznym antidotum na współczesną literaturę – czasem zbyt krzykliwą i wulgarną. Teraz, z ukojonymi nerwami, mogę spokojnie do niej wrócić.
Dodam jeszcze, że „Książka” jest bardzo ładnie wydana: oryginalna okładka (na zdjęciu nie widać, ale zawiera wypukłe elementy), dobry papier i ciekawe rozłożenie tekstu. To się chwali. To „prawdziwa książka” – dosłownie i w przenośni. Warto więc mieć ją na swojej półce.
„Książka” została nagrodzona Paszportem Polityki za rok 2011. Odbiega od nagrodzonych w poprzednich latach utworów, takich jak chociażby „Balladyny…”, „Kieszonkowy atlas kobiet”, czy „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej”. Wymienione pozycje są bowiem pełne karkołomnych eksperymentów literackich, a język w nich użyty odbiega od tego, co bywa nazywane „literacką...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to