Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Bardzo mało wyrafinowana polityczna agitka. 95 % książki dotyczy wyłącznie ofiar nacjonalistów. O ofiarach republikanów autorka ''przypomniała sobie'' na ostatnich kilku stronach. Cóż, można i tak. Widać czternastu zabitych przez oddziały nacjonalistyczne baskijskich księży jest dla autorki ważniejsze, niż 60 000 ofiar czerwonego terroru. Bez żadnej żenady zestawia tych czternastu ludzi z blisko siedmioma tysiącami zamordowanych przez republikanów przedstawicieli kleru. Czuć tu fałszywą symetrię. Autorka z namaszczeniem pisze słownie te liczby, a ofiary po stronie narodowej zbywa ''tyle-a-tyle procent''. Ot, tak, żeby umniejszyć. Bo jeszcze okazałoby się, że ci ''biedni'' hiszpańscy republikanie, obrońcy ludu i demokracji, zachowywali się jak szwadrony śmierci w Kambodży.

Bardzo mało wyrafinowana polityczna agitka. 95 % książki dotyczy wyłącznie ofiar nacjonalistów. O ofiarach republikanów autorka ''przypomniała sobie'' na ostatnich kilku stronach. Cóż, można i tak. Widać czternastu zabitych przez oddziały nacjonalistyczne baskijskich księży jest dla autorki ważniejsze, niż 60 000 ofiar czerwonego terroru. Bez żadnej żenady zestawia tych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Generalnie Żołnierze Wyklęci to były brutalne bandziory, motłoch bez wykształcenia, co to miał krzyż na piersi i brauning w kieszeni. Ich głównym zajęciem było zabieranie kołder dzieciom i bicie Białorusinów. Oczywiście ich ofiary bez wyjątku były niewinne, wiadomo - jak Białorusin dostał kulkę, to tylko z powodu pochodzenia. A że w kieszeni była jeszcze legitymacja partyjna PPR, zaświadczenie o służbie w Armii Czerwonej, czy donos do miejscowego UB? Oj tam, panie, kto by to liczył! Ani chybi to, że po prawosławnemu się żegnał, było powodem. Opowiada o tym m.in. pan Anatol. Pan Anatol urodził się co prawda w 1946 roku, ale nie szkodzi. On doskonale wszystko pamięta. A jak nie pamięta, to mama mu powiedziała.

Generalnie Żołnierze Wyklęci to były brutalne bandziory, motłoch bez wykształcenia, co to miał krzyż na piersi i brauning w kieszeni. Ich głównym zajęciem było zabieranie kołder dzieciom i bicie Białorusinów. Oczywiście ich ofiary bez wyjątku były niewinne, wiadomo - jak Białorusin dostał kulkę, to tylko z powodu pochodzenia. A że w kieszeni była jeszcze legitymacja...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Kwestia charakteru. Bojowniczki z getta warszawskiego Sylwia Chutnik, Monika Sznajderman
Ocena 7,1
Kwestia charak... Sylwia Chutnik, Mon...

Na półkach:

''Na użytek strategii artywistycznej ukułam pojęcie pamięci nomadycznej, pamięci jako kłącza. (...) Pierwszą aplikacją tego pojęcia była wymazywana pamięć o Dąbrowszczakach, ochotniczkach i ochotnikach Brygad Międzynarodowych - przeniosłam ją w przestrzeń publiczną. Przejmując kluczowy, założycielski dla narracji nacjonalistycznej mit Żołnierzy Wyklętych, squeerowałam [???] go, wprowadzając do obiegu społeczno-politycznego kategorię Wyklętych wśród Wyklętych''

Czyli fioletowowłosa autorka i jej wynurzenia, brzmiące jednakowo z sowiecką nowomową. Dwaplusbezdobrze. Książka bełkot, autorka też bełkot. W dodatku skrajnie skażony ideologicznie na lewo.

''Na użytek strategii artywistycznej ukułam pojęcie pamięci nomadycznej, pamięci jako kłącza. (...) Pierwszą aplikacją tego pojęcia była wymazywana pamięć o Dąbrowszczakach, ochotniczkach i ochotnikach Brygad Międzynarodowych - przeniosłam ją w przestrzeń publiczną. Przejmując kluczowy, założycielski dla narracji nacjonalistycznej mit Żołnierzy Wyklętych, squeerowałam [???]...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Po lekturze tej książki można odnieść wrażenie, że Polakom podczas okupacji to żyło się całkiem fajnie, a ich głównym zajęciem było picie wódki, szaber kosztowności i znęcanie się nad biednymi, całkowicie niewinnymi Żydami. Tylko czasem Niemcy kogoś tam zastrzelili, ale to w sumie przypadkiem i rzadko. I tak, to pada wprost w książce. Poziom tego infantylnego reportażu podsumuję cytatem z niego:

„Mnie się zawsze różnorodność podobała i nawet kiedyś szukałem w swoich korzeniach Żydów, ale nic nie znalazłem. Szukałem potem innych obcych nazwisk, ale też nic. Wszystko typowo polskie. Nuda. Więc tylko sobie myślę o tych Ukraińcach, że to są nasi współcześni Żydzi, że jak są, to fajnie, bo nam robią taki przedwojenny miszmasz. Można się poczuć jak w latach dwudziestych.”

''Fajny miszmasz''. To jest tak ojkofobicznie durne, że nie wiem, jak to skomentować. Chyba tylko tym, że wydawnictwo czarne dalej utrzymuje swój poziom - dna.

Po lekturze tej książki można odnieść wrażenie, że Polakom podczas okupacji to żyło się całkiem fajnie, a ich głównym zajęciem było picie wódki, szaber kosztowności i znęcanie się nad biednymi, całkowicie niewinnymi Żydami. Tylko czasem Niemcy kogoś tam zastrzelili, ale to w sumie przypadkiem i rzadko. I tak, to pada wprost w książce. Poziom tego infantylnego reportażu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem za bardzo dla kogo jest ta książka, bo dla pasjonatów historii nie bardzo. Bardzo szerokie marginesy (można nawet nie tylko notatki robić, ale i własną książkę pisać), wielka interlinia, duża czcionka - chyba po to, by rozwlec materiał na stosowną ilość stron. Szczytem infantylizmu są wielkie plansze na koniec każdego rozdziału, każda z jednym zdaniem pt.: ''5 faktów do zapamiętania''. Bardziej podręcznikowo-skryptowo się nie dało. Dodam, że te plansze zajmują w sumie 100 stron w książce, a drugie tyle zajmują pisane wielką czcionką cytaty na całą stronę. Gdyby zebrać samą treść, to wyszłoby tej książki z 50 stron.

Książka, czy też raczej vademecum, nie obala właściwie żadnych mitów. Ogólnie to na dziesięć rozdziałów dwa są wyważaniem otwartych drzwi - w przerabianie dzieci na macę i obecność Matki Boskiej pod Warszawą 1920 wierzy chyba tylko autorka, bo nie ma tak głupich ludzi. Czytając rozdział o Churchillu i Bitwie o Anglię miałem wrażenie, że mam do czynienia z prenumeratą ''Polityki'' i ''Newsweeka'', bo na tych ''źródłach'' bazuje głównie autorka. XX wiek ewidentnie nie jest jej mocną stroną, skoro na pięć rozdziałów trzy to te wspomniane przeze mnie wyżej, czwarty to feministyczny felieton o kobietach z parasolkami u Piłsudskiego, a piąty dotyczy dyskusji o odzyskaniu niepodległości. Widać też, że autorka naciąga maksymalnie fakty tak, by pasowały do tezy i postawiła sobie za cel zrobić z tej... książki manifest feministyczny. Stąd np. kilka stron o kobietach-pilotach, choć z bitwą o Anglię i tematem rozdziału nie miały absolutnie nic wspólnego.

Nie wiem za bardzo dla kogo jest ta książka, bo dla pasjonatów historii nie bardzo. Bardzo szerokie marginesy (można nawet nie tylko notatki robić, ale i własną książkę pisać), wielka interlinia, duża czcionka - chyba po to, by rozwlec materiał na stosowną ilość stron. Szczytem infantylizmu są wielkie plansze na koniec każdego rozdziału, każda z jednym zdaniem pt.: ''5...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo słaba książka. Bardzo źle rozłożone akcenty. Na 480 stron historia Ukrainy podczas II wojny światowej zajmuje 5,5 strony, zaś na ludobójstwo na Wołyniu jest poświęcony... jeden akapit. Na dokładnie dwanaście linijek, z czego osiem stanowi jednostkowa relacja o zabiciu Ukraińca przez UPA. Z kolei historia Ukrainy od 2004 roku do 2022 roku zajmuje aż... 140 stron.

140 stron o protestach i Donbasie wobec jednego akapitu o jednym z najbardziej brutalnych ludobójstw w XX wieku. Historia ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego - uznawanego przecież za fundament przez obecne państwo ukraińskie - opisana bardzo pobieżnie i skrótowo. Polacy przedstawieni jednostronnie, płasko, jako kolonizatorzy i okupanci. Ani słowa o ukraińskim terroryzmie w latach 20. i 30. XX wieku. Lwów przedstawiony jako matecznik ukraińskości, co jest absurdem, bo aż do 1948 roku Ukraińcy stanowili mniejszość w tym mieście.

Książka skandaliczna. Nie polecam.

Bardzo słaba książka. Bardzo źle rozłożone akcenty. Na 480 stron historia Ukrainy podczas II wojny światowej zajmuje 5,5 strony, zaś na ludobójstwo na Wołyniu jest poświęcony... jeden akapit. Na dokładnie dwanaście linijek, z czego osiem stanowi jednostkowa relacja o zabiciu Ukraińca przez UPA. Z kolei historia Ukrainy od 2004 roku do 2022 roku zajmuje aż... 140 stron....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytam sobie właśnie ten wypust i powiem krótko:

Naprawdę dużo lepiej można spożytkować 100 złotych, niż na ten twór.

Pan Dimbleby słynie z pisania bryków o długich kampaniach - dotąd mieliśmy jego skrótową ''Bitwę o Atlantyk'', ale ta książka jest zwyczajnie komiczna. Sama akcja właściwa zaczyna się dopiero na 190 stronie spośród 688. Mamy w sumie 32 rozdziały, z których większość dotyczy albo polityki, albo zbrodni na Żydach.

Książka jest niesłychanie wtórna, z oszczędną bibliografią (przez ''oszczędną bibliografię'' rozumiem to, że w bibliografii książki teoretycznie o Barbarossie jest bardzo mało książek o Barbarossie), pisana skrajnie pod tezę i z bardzo prosowiecką narracją o przestarzałej Armii Czerwonej i pokojowo nastawionym ZSRR. Przykładem niech będzie przedstawienie ludności ZSRR jako lojalnej i posłusznej władzy. Postać generała Andrieja Własowa - istotnego skądinąd w temacie Barbarossy, choćby z powodu walk pod Moskwą - w ogóle się nie pojawia, tak jak liczne rosyjskie formacje kolaboracyjne. Za to marszałek Gieorgij Żukow wykreowany jest na genialnego stratega. Oczywiście, tezą wiodącą jest to, że Niemcy uderzając na ZSRR już przegrali wojnę. Tezy te są żywcem zaczerpnięte z sowieckiej propagandy. Do tego pozycja cechuje się typową dla Anglosasów ignorancją w sprawach frontu wschodniego i Europy Środkowo-Wschodniej.

Kwerendy naukowej, wbrew zapowiedziom wydawcy - brak. Żadnych ''nieznanych źródeł rosyjskich'' nie ma. Książka bazuje w większości na anglojęzycznych pozycjach - głównie ogólnikowych syntezach, biografiach i wspomnieniach. Poza kilkoma pozycjami Davida Glantza i Davida Stahela, nie ma pozycji poświęconych bezpośrednio samej ''Barbarossie''. Są za to książki o Ardenach, czy wspomnienia jakiegoś węgierskiego malarza.

Autor ewidentnie ma skromne pojęcie o militariach, a działania wojenne nie są jego mocną stroną. O dość mało istotnej bitwie pod Jelnią - z której zrobiono coś na miarę Stalingradu - jest kilkanaście stron. O bitwie w trójkącie rówieńskim jest aż jeden akapit na kilka linijek. Fragment o twierdzy brzeskiej (długości aż jednej strony) to powielanie bombastycznej sowieckiej propagandy na temat tej bitwy. Ogromna część bitew w ogóle się nie pojawia. W książce nie ma ani słowa o udziale sojuszników Niemiec w Barbarossie. Conducator Rumunii, marszałek Ion Antonescu jest wymieniony... na dwóch stronach, podczas gdy brytyjski ambasador Stafford Cripps jest wymieniony... aż 170 razy. Armie włoska, słowacka, węgierska i fińska też prawie w ogóle się nie pojawiają - jeśli już, to wspomniane przy okazji. Nie ma ani słowa o powstaniach w państwach bałtyckich, masakrach więziennych NKWD, zaporze DnieproGES, ani o formacjach cudzoziemskich po stronie Niemiec. Nie wspomniano o deportacjach Niemców nadwołżańskich i kaukaskich. Nie ma w ogóle aspektu wojny morskiej na Bałtyku i Morzu Czarnym. Ogromna część bitew w ogóle nie jest wymieniona. Polacy w tej książce są wymieniani głównie w kontekście Holocaustu i antysemityzmu. O armii gen. Andersa nie pada ani jedno zdanie.

Jest to książka przestarzała, wtórna, bardzo ogólnikowa, koncentrująca się na polityce i zbrodniach, niewiele tu o działaniach militarnych. ODRADZAM.

Czytam sobie właśnie ten wypust i powiem krótko:

Naprawdę dużo lepiej można spożytkować 100 złotych, niż na ten twór.

Pan Dimbleby słynie z pisania bryków o długich kampaniach - dotąd mieliśmy jego skrótową ''Bitwę o Atlantyk'', ale ta książka jest zwyczajnie komiczna. Sama akcja właściwa zaczyna się dopiero na 190 stronie spośród 688. Mamy w sumie 32 rozdziały, z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka w sposób bardzo amerykański wybiela aliancką odpowiedzialność za pozostawienie Polski w rękach Stalina. Autorka wręcz nie ukrywa swojej fascynacji bohaterkami, posuwając się niejednokrotnie do fałszów, na przykład przeinaczając cytaty z dokumentów. Wyjątkowo niesmaczne jest usprawiedliwianie kreciej roboty Kathleen Harriman ws. Katynia. Wbrew temu, co pisze pani Katz, Alianci wcale nie szli ''z niechęcią'' na rękę Stalinowi. Autorka najwyraźniej nie zadała sobie trudu, by przejrzeć amerykańską i brytyjską prasę z tego okresu (w książce Thomasa Urbana jest cała galeria anglosaskich karykatur przedstawiających Katyń jak dzieło Niemców i Polaków jako kolaborantów Hitlera). Alianci doskonale zdawali sobie sprawę z poczynań Sowietów w Polsce. Informowali ich o tym Polacy, wiedzieli to z własnego wywiadu i od własnych oficerów. I zdając sobie z tego sprawę, z pełną świadomością poświęcili Polskę na ołtarzu polityki, bo Stalin był potrzebny Rooseveltowi do pokonania Japonii i tworzenia powojennego ładu. Lepiej byłoby koncentrować się na tym, a nie na anegdotkach, czy w Morzu Czarnym pływały sobie morświny, czy kto tam miał romans z kim. A tłumaczenia pani Katz są naiwne i obrażają inteligencję czytelnika. Szczególnie polskiego.

Książka w sposób bardzo amerykański wybiela aliancką odpowiedzialność za pozostawienie Polski w rękach Stalina. Autorka wręcz nie ukrywa swojej fascynacji bohaterkami, posuwając się niejednokrotnie do fałszów, na przykład przeinaczając cytaty z dokumentów. Wyjątkowo niesmaczne jest usprawiedliwianie kreciej roboty Kathleen Harriman ws. Katynia. Wbrew temu, co pisze pani...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ogólne wrażenie, jakie pozostawiła książka jest – co tutaj dużo mówić – bardzo dobre. Mimo tego, że zagadnienia poruszane w treści są mi dość dobrze znane od lat, to wydźwięk książki jest swoistym novum, dotąd na rynku polskim nie pojawiła się bowiem książka w tak brutalny sposób smagająca Aliantów Zachodnich. Owszem, były co prawda pozycje dotyczące niektórych ich kontrowersyjnych działań, ale nie spotkałem się z tym, by ktoś nazywał je wprost zbrodniami i piętnował. Szczególnie, że polscy autorzy niespecjalnie zajmują się tematyką Aliantów Zachodnich, znacznie więcej uwagi poświęcając Niemcom i Sowietom.

Cała recenzja na: http://goodbuk.pl/2021/03/21/alianci-p-zychowicz/

Ogólne wrażenie, jakie pozostawiła książka jest – co tutaj dużo mówić – bardzo dobre. Mimo tego, że zagadnienia poruszane w treści są mi dość dobrze znane od lat, to wydźwięk książki jest swoistym novum, dotąd na rynku polskim nie pojawiła się bowiem książka w tak brutalny sposób smagająca Aliantów Zachodnich. Owszem, były co prawda pozycje dotyczące niektórych ich...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze, co uderza w oczy, to fakt, że książka ewidentnie pisana była wiele lat po wojnie. Uwidacznia się to w ciągłym samobiczowaniu autora, który na każdej (no dobrze, na co drugiej) stronie za wszystko przeprasza: za bycie w Hitlerjugend, za bycie Niemcem, za nazizm, za antysemityzm.

Książka niestety jest skażona ''mądrością etapu'', podobnie jak ''Przez piekło dla Hitlera'' Henry'ego Metelmanna - mało ciekawe wspomnienia, spisane po wielu latach przez Niemca, będącego krytycznie nastawionego do własnej przeszłości. To nie są wspomnienia dziecka, tylko książka dorosłego faceta, udającego dziecko. Wszyscy wokół są bohaterami, tylko nie naziści. Nazistami Heck gardzi. Bohaterem dla niego jest francuski jeniec, pracujący na farmie, który bohatersko macha do niemieckich samolotów. Spora część książki poświęcona jest prześladowaniom Żydów, co zostało przewałkowane już tyle razy, że zaczyna nudzić. Są też dość mocno ''zamerykanizowane'' - uproszczone, strywializowane, z USA przedstawianymi bardzo pozytywnie. Nic dziwnego - Heck po wojnie zamieszkał w Stanach i współpracował ze środowiskami żydowskimi. O zbrodniach na ''słowiańskich untermenschach'' jakoś niewiele napisał w swojej książce.

Heck nie opisuje niczego nowego, czego byśmy nie znali z dziesiątek innych książek i wspomnień, poczynając od wydanego już dawno w Polsce ''Berlińskiego żołnierza'' Helmuta Altnera. W książce Heck bardzo oględnie przedstawia działalność Hitlerjugend (nie podając praktycznie nic poza to, co można znaleźć w dowolnej, nawet najcieńszej broszurze o tej organizacji), za to koncentruje się na ocenie Niemców jako narodu (wplatając w to swoje bełkotliwe przemyślenia o Republice Weimarskiej, której nawet nie pamiętał) i przedstawieniu życia przysłowiowego Hansa w okresie nazizmu. Nie zabrakło - a jakże - pompatycznych wstawek ''mrożących krew w żyłach'', jak to Heck był już ''duszą i ciałem'' opętany przez Hitlera-demona.

Książka jest pisana nieskładnie, chaotycznie. Heck najpierw opowiada jakieś wydarzenie, by wybiec dygresją w przyszłość, a następnie wrócić do pierwotnej myśli. Pisze o człowieku X, a dopiero kilka stron później przedstawia jego postać. Takie niechronologiczne prezentowanie historii przeszkadza, tak samo jak to, że (prawie) każdy dialog tej książki kończy się ''du dummer Narr/Kopf'' - mieszkańcy Wittlich ciągle się wyzywali, czy co?

Odniosłem także wrażenie, że Heck niektóre z wydarzeń mocno podkoloryzował, a niektóre zagmatwał, by się celowo wybielić. W jego wspomnieniach to zawsze koledzy robili coś złego. Z niewiadomych przyczyn lata 1936-1938 są dokładniej i szerzej opisane, niż lata 1939-1942, chociaż Heck był starszy i powinien więcej pamiętać.

Ogólnie to tę książkę mogę polecić amatorom historii, mała ilość militariów i przeładowanie pseudo-socjologicznymi przemyśleniami sprawi, że na pewno przypadnie do gustu kobietom, ale pasjonatom i osobom prawdziwie zainteresowanym odradzam - to ''dzieło'' nie jest warte 44,90.

Pierwsze, co uderza w oczy, to fakt, że książka ewidentnie pisana była wiele lat po wojnie. Uwidacznia się to w ciągłym samobiczowaniu autora, który na każdej (no dobrze, na co drugiej) stronie za wszystko przeprasza: za bycie w Hitlerjugend, za bycie Niemcem, za nazizm, za antysemityzm.

Książka niestety jest skażona ''mądrością etapu'', podobnie jak ''Przez piekło dla...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dubel

Dubel

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka pani Iris Chang jest głównym źródłem wiedzy na temat wojny chińsko-japońskiej w Polsce, a i to głównie dlatego, że rzeź Nankinu jest dość popularnym tematem filmów. Muszę przyznać, że to bardzo smutne, że ośmioletni konflikt, który pochłonął życia milionów ludzi, jest znany tylko z jednej, bardzo słabej w dodatku książki.

Co do samej książki. Pani Iris Chang była chińską wersją Jana Tomasza Grossa - napisała swoją książkę pod z góry założoną tezę. Nie była historykiem, tylko dziennikarką, w dodatku z USA. W treści popełniła rozliczne błędy faktograficzne. Rzuciła ot tak, liczbą 300 tysięcy ofiar ignorując, że Nankin w 1937 roku miał 500-600 tysięcy mieszkańców. Oznaczałoby to, że Japończycy zabili połowę ludności miasta w zaledwie sześć tygodni. Takiej ''wydajności'' nie mieli nawet Niemcy w Warszawie latem 1944 roku, dysponując znacznie liczniejszymi środkami zabijania. Pani Chang ignoruje, że ''jawna'' rzeź Nankinu trwała jedynie cztery dni, do 17 grudnia 1937 roku, a przez następne dwa tygodnie dochodziło do niej w zaułkach i podwórzach, w styczniu 1938 r. mordy miały już charakter incydentalny.

Czytając tę książkę odniosłem wrażenie, że pani Chang informacje zaczerpnęła z różnych wydarzeń i wplotła do swojej książki, podczas gdy one nie miały w ogóle miejsca w Nankinie, tylko w innych miejscach. Stąd też bardzo rozstrzelona liczba gwałtów (różnica między liczbami to aż 60 tys.). Pani Chang notorycznie myliła daty, miejsca, nazwiska Japończyków. Przypisywała wypowiedzi autorom, którzy nigdy ich nie powiedzieli.

W książce bardzo oględnie omówiono postać Johna Rabe, który utworzył Międzynarodową Strefę Bezpieczeństwa, ratując 250 tysięcy ludzi. Czyżby pani Chang przeszkadzała swastyka na ramieniu Rabego?

Co gorsze, pani Chang zignorowała szacunki samego Rabego - osoby, która chyba najlepiej ze świata zachodniego znała sprawę Nankinu - który podawał, że Japończycy wymordowali ok. 40-50 tysięcy ludzi, a ich głównymi celami byli chińscy żołnierze, ukrywający się wśród cywilów. Jean-Louis Margolin, lewicowy historyk francuski, całkowicie bezstronny wobec konfliktu, specjalizujący się w zagadnieniu zbrodni wojennych, liczbę ofiar obliczył na 50-95 tysięcy, także zresztą potwierdzając, iż ofiarami byli głównie chińscy żołnierze. Margolin także podnosił fakt, że duża część ofiar ''zaliczonych'' na konto Japończyków to zabici w walce i zmarli z ran chińscy żołnierze. Większość naukowców, i to anglojęzycznych, liczbę ofiar rzezi Nankinu szacuje na ok. 42 tysiące. Jest to nadal olbrzymia liczba, ale jednak robiąca inne wrażenie, niż rzekome ''300 tysięcy''. Przy 22 milionach ofiar walk w Azji jest to tylko epizod. Nadmienię, że pół roku po Nankinie Chińczycy sami zamordowali blisko 900 tysięcy swoich rodaków, wysadzając tamy na Rzece Żółtej.

Pani Chang również wymieniała inne zbrodnie wojenne. Miejsce dla ofiar Srebrenicy się znalazło, ale jakoś ''zapomniano'' o ofiarach chińskiej okupacji Tybetu, która pochłonęła życia ok. 500-700 tysięcy ludzi - strata dużo bardziej dotkliwa dla małego narodu, niż Nankin dla Chin.

Książka pani Chang spotkała się z szeroką krytyką środowisk naukowych za fałszowanie dowodów (np. fałszowanie podpisów zdjęć). Pani Chang, owładnięta manią prześladowczą (twierdziła, że ścigają ją japońscy mordercy nasłani przez Tokio) popełniła samobójstwo w 2004 r.

Tak na marginesie, to dużo bardziej od książki pani Chang podziałał na mnie wstęp w świetnej pracy prof. Jakuba Polita ''Gorzki triumf''. Parafrazuję: ''Niech Czytelnik weźmie pod rozwagę, że na każdy znak w tej pracy przypada co najmniej dziesięć istnień ludzkich, które straciły życie podczas wojny chińsko-japońskiej''. Myślę, że to najlepszy komentarz.

Książka pani Iris Chang jest głównym źródłem wiedzy na temat wojny chińsko-japońskiej w Polsce, a i to głównie dlatego, że rzeź Nankinu jest dość popularnym tematem filmów. Muszę przyznać, że to bardzo smutne, że ośmioletni konflikt, który pochłonął życia milionów ludzi, jest znany tylko z jednej, bardzo słabej w dodatku książki.

Co do samej książki. Pani Iris Chang była...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O ile książka Antony'ego Beevora była jedną z najgorszych prac o wojnie domowej w Hiszpanii, jakie czytałem, o tyle popłuczyny Salvado są po prostu najgorszym wypustem, jaki kiedykolwiek powstał na ten temat. Podkreślam, NAJGORSZYM.

Pierwsza kwestia - to zarzut do wydawcy. Skandaliczne błędy w tłumaczeniu, kilka razy złapałem się, by zostawić tę książkę. Szkoda, że siebie nie posłuchałem...

Druga kwestia, najważniejsza - PROPAGANDA. Salvado jest potomkiem pary republikańskich milicjantów, czego w ogóle nie ukrywa. Co oznacza,że jego praca nie ma nic wspólnego z obiektywizmem. To po prostu propagandowa agitka, faworyzująca jedną ze stron. Takie coś powinno wyjść z bardzo obszernym komentarzem historycznym i przypisami od wydawcy, piętnującymi kłamstwa autora. A tych zebrała się masa.

Salvado jest już nawet nie ''nieobiektywny''. Już nie wspominam o takich drobiazgach, jak nazywanie powstańców ''faszystowską kliką''. Gość nawet nie sili się na obiektywizm. On zwyczajnie kłamie. Bezczelnie i po prostu. Bagatelizuje czerwony terror, znacznie zaniża liczbę jego ofiar, podaje wprost nieprawdę, że działacze republikańscy próbowali go zniwelować - bujać to my, towarzyszu Salvado, ale dobrze pamiętamy, że Dolores Ibarruri z mównicy w Kortezach groziła śmiercią Calvo Sotelo. Tak samo dobrze, jak to, że Margarita Nelken wprost mówiła, że żony ''burżujów'' należy gwałcić i mordować. Salvado zataja fakty niewygodne dla siebie - w książce nie znajdziemy ani słowa o nalotach republikańskich np. na Cabrę, Chorin, czy Salamankę. Nie ma ani jednego zdania o ''tunelach śmierci Usera'', pociągach i statkach śmierci, działalności bezpieki SIM. Liczba ofiar masakry w Paracuellos została zaniżona przynajmniej czterokrotnie, a wiele pomniejszych masakr ordynarnie przemilczano.

Z cudzoziemców po stronie Franco Salvado zrobił zwykłych najemników, walczących wyłącznie za pieniądze, co jest oczywiście kłamstwem (tysiące Portugalczyków walczących w Hiszpanii nie otrzymało żadnego wynagrodzenia za służbę, Włosi otrzymywali całe dwie pesety dziennie, a Niemców opłacał ich własny rząd). Za to ''bohaterowie'' Brygad Międzynarodowych to już piękni idealiści, co to nie znali się na wojaczce i walczyli za idee. Szkoda, że towarzysz Salvado przemilczał kontrolę NKWD nad tą formacją (jak i to, że Sowieci organizowali przerzut ochotników do Hiszpanii) i zwyczajnie kłamał o panującym ''pluralizmie poglądów'' - jak w polskiej XIII. Brygadzie ten pluralizm był aż nadto widoczny, to jednostkę rozwiązano i pozbyto się ''elementów wywrotowych'' latem 1937 r. ''Zapomniało mu się'' też wspomnieć, że po niecałym roku Brygady Międzynarodowe ''międzynarodowe'' były już tylko z nazwy, bo większość cudzoziemców próbowała zdezerterować.

Salvado zwyczajnie zbywa i przemilcza wiele kwestii. Jego książka o wojnie domowej tak naprawdę zawiera mało treści o wojnie domowej. Bitwy i kampanie są tutaj upchnięte pojedynczymi zdaniami, często niemiłosiernie przekłamane (np. trzydniowy szturm Santanderu w 1937 r. Salvado przedstawił jako... pokojowe poddanie się miasta). Ciągle pisze o ''zwycięstwach moralnych'' republikanów (i to w bitwach, gdzie republikanie raczej nie wygrali - Jarama, czy Teruel), nawet katastrofalną klęskę nad Ebro przedstawia jako ''uporządkowane wycofanie się''.

Nie mam siły dalej się pastwić nad tymi popłuczynami. Nie tykać nawet trzymetrowym kijem przez szmatę, a te parę złotych wydać na piwo/kawę/papierosy. Przynajmniej będzie jakiś pożytek. DNO KOMPLETNE.

O ile książka Antony'ego Beevora była jedną z najgorszych prac o wojnie domowej w Hiszpanii, jakie czytałem, o tyle popłuczyny Salvado są po prostu najgorszym wypustem, jaki kiedykolwiek powstał na ten temat. Podkreślam, NAJGORSZYM.

Pierwsza kwestia - to zarzut do wydawcy. Skandaliczne błędy w tłumaczeniu, kilka razy złapałem się, by zostawić tę książkę. Szkoda, że siebie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Antony'ego Beevora jest jedną z absolutnie najgorszych, podkreślam, najgorszych prac o wojnie domowej w Hiszpanii, jakie miałem okazję przeczytać. Zacznijmy od tego, że książka ta jest wybitnie przestarzała. Jej pierwsze wydanie miało miejsce w... 1982 roku! Jest to więc książka z definicji przestarzała i prezentująca bardzo nieaktualny stan badań.

W związku z tym jest w niej mnóstwo manipulacji, zatajeń faktów niewygodnych dla wiodącej tezy, a nawet zwykłych kłamstw. Pan Beevor wielokrotnie daje wyraz swoim sympatiom - ewidentnie uplasowanym po stronie Republiki - wychwalając pod niebiosa anarchistyczne bojówki i przemilczając niewygodne fakty. W książce jest pełno wzruszających i łapiących za serce anegdotek o dzielnych republikanach - a to jedzących wafelki, a to czeszących włosy pod ostrzałem. Podobnych anegdotek z drugiej strony jakoś nie przytoczono. Już samo to pozwala ocenić, czy autor jest obiektywny. Skoro o jednych mówimy ciepło i ich - mimo wszystko - uczłowieczamy, a tych drugich nie, to praca nie może być obiektywna.

Opis oblężenia Alkazaru, czy nalotu na Guernikę to jakieś piramidalne nieporozumienia. Już nie wspominam o podawaniu przypisów do jakichś komunistycznych agitatorów - Beevor bez żadnego zażenowania powołuje się na niejakiego Luisa Quintanillę, fanatycznego komunistę i przytacza jego świadectwo, jakoby dziury w murach Alkazaru zatykano ciałami zabitych przez złych rebeliantów zakładników. Historia kompletnie z czapki, całkowity propagandowy wymysł, którego nie powinno być w poważnej książce. Po pierwsze dlatego, że żadnych zakładników w trakcie oblężenia nie rozstrzelano - i o tym dobrze wiadomo, bo zakładnicy (których było dosłownie kilku) są znani z nazwiska. Po drugie, nawet jeśli przyjąć to jako prawdę, to przypominam, że oblężenie Alkazaru miało miejsce LATEM, w upale, więc owe ciała momentalnie zaczęłyby śmierdzieć i się rozkładać.

Pomijam już to, Beevor nie uznał za stosowne przypomnieć, że ten sam Quintanilla opowiadał się za wytruciem obrońców Alkazaru gazem bojowym.

Fragment poświęcony Alkazarowi ma trzy strony, z czego dwie w ogóle nie dotyczą samego Alkazaru, a na tej jednej stronie Beevor jak tylko może umniejsza znaczenie walki. Na przykład sprowadzając trzymiesięczną bitwę do tego, że walczący leżeli sobie na materacach, opalali się i tylko od czasu do czasu strzelili sobie w powietrze, co jest całkowitą NIEPRAWDĄ. Beevor zwyczajnie przemilczał, że Alkazar przetrwał w samym sierpniu 1936 roku jedenaście szturmów. Nie dowiadujemy się o wysadzaniu Alkazaru minami 500-kilogramowymi, republikańskich atakach wspartych bronią pancerną, czy stałych ostrzałach artylerii. Za to na obronę Madrytu jest już poświęcony cały rozdział, liczący dobre 30 stron. Pełen, a jakże, opisów bohaterstwa anarchistów i członków brygad międzynarodowych.

Z kolei w Guernice są przytoczone drastyczne opisy, jak to lotnicy Legionu Condor mordowali zakonnice i zwierzęta domowe granatami ręcznymi (co oczywiście także prawdą nie jest), ale jakoś ''zabrakło'' wspomnienia tego, że mit Guerniki stworzył republikański rząd. Bez żadnego zażenowania Beevor cytuje lewicowego korespondenta George'a Steera i jego narrację. Nawet przez chwilę Beevor nie usiłuje udawać, że chce być bezstronny - z góry przyjmuje jedną wersję ''bo tak''. W książce nie pojawia się też kwestia spalenia przez republikanów miasta Irun, które dało podstawę sądzić, że republikanie sami rozprzestrzeniali pożary w Guernice.

O analogicznych nalotach republikańskich na miasta po narodowej stronie - nie ma ani słowa, choć te odbywały się od początku konfliktu m.in. na Oviedo, Salamankę, czy Cabrę. Nie pojawia się też kwestia republikańskiej polityki ''spalonej ziemi'', czy eksterminacji jeńców wojennych. Nie jest to zbyt uczciwe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wszystkie zbrodnie strony przeciwnej Beevor prześwietla drobiazgowo. Przykładowo, w książce jest sporo miejsca o zabitym w niewyjaśnionych okolicznościach poecie Frederco Garcii Lorce, który - zapewne - zginął z rąk bojówki prawicowej. Nie ma za to ani słowa o jego narodowym odpowiedniku, Jose Marii Hinojosie, również znanym poecie, zamordowanym w jak najbardziej jasnych okolicznościach przez anarchistów w więzieniu Carcel Modelo w masakrze z sierpnia 1936 r.

Z Miguela de Unamuno - pierwotnie zwolennika generała Franco i prawicowca, a finalnie buntownika przeciw wszystkim - uczyniono republikańskiego intelektualistę, zgnojonego przez brutalnych prawicowców, co prawdą nie jest i wypadałoby przynajmniej wspomnieć, że teoria o zaszczuciu go przez nacjonalistów na wykładzie budzi do dziś wiele wątpliwości.

W dodatku książka ta niezbyt skupia się na samej wojnie domowej, ile na politycznych zmaganiach wokół niej. Beevor przy tym wyraźnie usprawiedliwia stronę republikańską, bagatelizując chociażby anarchistyczny zamach stanu w Asturii w 1934 roku. Nie da się nie odczuć wyraźnej sympatii Beevora do premiera Largo Caballero, lidera PSOE, który był nazywany ''hiszpańskim Leninem'' i prób tłumaczenia komunistycznego premiera Juana Negrina. Podobnie ciepłego stosunku Beevor jednak nie ma do nikogo po stronie narodowej. Mamy więc po jednej stronie ''dobrych republikanów'' i ewentualnie ''złych bolszewików'', za to wszyscy po stronie narodowej to gremialnie ''faszyści''.

Ja absolutnie odradzam komukolwiek zakup. Jest to książka nierzetelna, nieobiektywna i pisana pod tezę, z bardzo wyraźnymi sympatiami autora.

Książka Antony'ego Beevora jest jedną z absolutnie najgorszych, podkreślam, najgorszych prac o wojnie domowej w Hiszpanii, jakie miałem okazję przeczytać. Zacznijmy od tego, że książka ta jest wybitnie przestarzała. Jej pierwsze wydanie miało miejsce w... 1982 roku! Jest to więc książka z definicji przestarzała i prezentująca bardzo nieaktualny stan badań.

W związku z tym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę Galana znalazłem przypadkiem w składzie taniej książki - i to bardzo odpowiednie miejsce dla tego czytadła.

Książka jest napisana bardzo chaotycznie, niechronologicznie. Skaczemy z jednego roku do drugiego i z powrotem. Na jednej stronie potrafią pojawić się daty obejmujące cały okres wojny domowej!

Przede wszystkim, wbrew pozorom i wszelkim opiniom, Galan bynajmniej nie jest obiektywnym autorem. Z jego książki wyraźnie przebija stanowisko prolewicowe. Zbrodnie lewicy stara się ułagodzić, wytłumaczyć, a zbrodnie powstańców - smaga bez litości. Przytacza znany na cały świat przykład zamordowania poety Frederico Garcia Lorki, ale jakoś dziwnym trafem omija sprawę zamordowania Jose Marii Hinojosy, którego zamordowano w madryckim więzieniu Carcel Modelo (a liczbę ofiar samej masakry w Modelo zaniżono czterokrotnie). Nie znajdziemy i innych zbrodni republikańskich - statków śmierci, działalności bezpieki SIM, tuneli śmierci. Galan bez żadnej żenady powołuje się na dane z książek Gabriela Jacksona, zadeklarowanego komunisty i członka KP USA. A już kompletnie żenujące jest notoryczne mylenie nazwisk, dat i wydarzeń - w ten sposób Galan uśmiercił pod Guadalajarą włoskiego generała Bergonzoli (który nie zginął ani w tej, ani w żadnej innej wojnie).

Odradzam.

Książkę Galana znalazłem przypadkiem w składzie taniej książki - i to bardzo odpowiednie miejsce dla tego czytadła.

Książka jest napisana bardzo chaotycznie, niechronologicznie. Skaczemy z jednego roku do drugiego i z powrotem. Na jednej stronie potrafią pojawić się daty obejmujące cały okres wojny domowej!

Przede wszystkim, wbrew pozorom i wszelkim opiniom, Galan...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dramat. Książka napisana w beznadziejnym stylu (za to tłumaczenie komuś należałoby dać w ryj, bo jakieś ''teleskopy snajperskie'', czy inne ''karabiny maszynowe'' to jakaś kpina z czytelnika.
Już pomijając straszne tłumaczenie, to sama treść tej książczyny to najzwyczajniejsza ściema. Kłamstwo. Wytwór wyobraźni jakiegoś dzieciaka, który za dużo grał w gry. Spadochrony nad Eben-Emael, nieistniejąca w 1941 roku 4. Dywizja Spadochronowa, noszenie czterech karabinów ze sobą, setki trafień w każdej bitwie, graniczna rzeka Odra w 1939 roku...

Szkoda czasu. Nie tykać nawet kijem.

Dramat. Książka napisana w beznadziejnym stylu (za to tłumaczenie komuś należałoby dać w ryj, bo jakieś ''teleskopy snajperskie'', czy inne ''karabiny maszynowe'' to jakaś kpina z czytelnika.
Już pomijając straszne tłumaczenie, to sama treść tej książczyny to najzwyczajniejsza ściema. Kłamstwo. Wytwór wyobraźni jakiegoś dzieciaka, który za dużo grał w gry. Spadochrony nad...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Ksawerego Pruszyńskiego jest bardzo dobrą pozycją - jako pasjonat tematu wojny domowej w Hiszpanii musiałem ją przeczytać. Jak na dziełko wydane jeszcze przed wojną, jest bardzo szczere i dość dokładne. Przede wszystkim - to opis rewolucji, opis ludzi, opis mas społecznych.

To nie jest, jak zarzuca ktoś niżej, kronika działań bojowych. Pruszyński bynajmniej nie skupia się na militariach, bo się na nich ewidentnie nie zna. Niszczyciel nazywa ''pancernikiem'', czołgi sowieckie od ''włoskich'' rozróżnia po tym, że te drugie są inaczej pomalowane, a od włoskich samolotów bardziej interesuje go babie lato. O samej bitwie o Madryt jest bardzo niewiele. Nie znajdziemy tutaj wiele o przebiegu działań bojowych. Bitwa pod Jaramą, o Madryt, czy Malagę przemykają gdzieś chyłkiem, wspomniane w jednym zdaniu.

Ta książka to opis rewolucji i jej uczestników. Jest więc i biedny lekarz, który niewątpliwie zginie; jest i nastoletni egzekutor, który mordował ludzi nocami na przedmieściach Madrytu; jest i bardzo smutny fragment o starej kobiecinie, matce dwóch rozstrzelanych ''faszystów'', którą terroryzuje milicjant. Jest i zakonnica z Montoro, której łaskawie pozwolono żyć, za co niemal przeprasza opiekujący się nią lekarz. Są hiszpańscy oficerowie, rozkradający domostwa i kościoły. Są milicjanci uprawiający seks w ruinach kościołów. Jest o sowieckiej pomocy, o odwadze anarchistycznych milicjantów, o zwalczaniu się nawzajem komunistów i anarchistów, jest i o milczeniu świata. Jest obraz nowoczesnej wojny, tym straszniejszej dla nas, czytelników, że wiemy, że podobna wojna dotrze i do Polski. I dający do myślenia fragment - co by się stało, gdyby w wypadku wojny polski rząd uciekł, jak uciekł hiszpański z Madrytu...

''Myślę, ze bardzo często ludzie zabijający innych za ich faszyzm nie potrafiliby pod groźbą śmierci i wszelkich możliwych kar wytłumaczyć czym jest ów faszyzm naprawdę.'' - ten cytat doskonale podsumowuje ''rewolucję hiszpańską''...

Jest wiele opisów republikańskich zbrodni (bardzo szczerych, jak na reportaż pisany jeszcze w trakcie trwania konfliktu), opis czerwonego terroru i - przede wszystkim - fasady. ''Bogactwo'' ludu jest tylko chwilowe. Istnieje, bo rozkradziono dobra bogaczy, chłopi dostają jedną pesetę więcej, a milicjanci oglądają byle jaki teatrzyk - ale to wszystko jest tylko namiastką dobrobytu, która zaraz się skończy. To wszystko, cała rewolucja, jest tylko ułudą.

Ktoś zarzuca, że ta książka jest napisana w prawicowym stylu. NIEPRAWDA! Pruszyński ewidentnie chce bardzo stać sercem po stronie republikanów. Wspomina sam, że każdy uczciwy człowiek w Polsce wsparłby Republikę. Ale zmienia zdanie pod wpływem przebiegu tej rewolucji. Odrzucają go rabunek, gwałt, mordy. Prezentuje on myśl lewicowego doktora Maranon, która jest zaprzeczeniem czerwonego terroru w Hiszpanii. Miejscem, które naprawdę poparł całym sercem Pruszyński - jest Kraj Basków. Stoi za nim murem, za wolnością maleńkiego ludu i obroną jego praw. Wyraźnie rozgranicza Basków od reszty Hiszpanii. To dobitny dowód na to, że jego ''prawicowość'' jest tylko pozorna.

Tu nasuwa mi się na myśl refleksja - oto prawicowa, katolicka Hiszpania wystawiła do walki muzułmańskich ochotników z Maroko. Oto lewicowa, antyklerykalna Hiszpania do walki wystawiła katolickich Basków. Ta refleksja obrazuje, że Hiszpania nie była czarno-białym konfliktem z ''dobrymi'' stronami.

Minusem stylu Pruszyńskiego jest jego nazbyt kwiecisty język. Używa rozbudowanych porównań, metafor, eufemizmów. Pierwsze rozdziały są trudne do przebrnięcia przez ''infrahistoryzm''. Szczęśliwie, gdzieś w okolicach połowy książki przestaje i skupia się na pisaniu wprost, co zobaczył i co usłyszał. Widać to szczególnie przy rozdziałach o obronie Madrytu.

Największym zaś minusem jest wydanie polskie z 1997 roku. To skandal, że książka, która ponad pół wieku była na cenzurowanym, została wydana byle jak, jak jakieś pierwsze z brzegu czytadło. Nijaka, brzydka, rozwarstwiająca się okładka, książka klejona (a nie szyta, co jest skandalem), rozpada się, absolutny brak mapki, czy jakichkolwiek przypisów. Pruszyński żył w czasach, kiedy modne było wplatanie zwrotów i zdań francuskich w rozmowę, ale obecnie nikt tego nie robi. Pruszyński pisał reportaż i czasem jego uwagi są niezrozumiałe, a niejednokrotnie kompletnie niepotrzebne, bo dotyczą ówczesnego światka polityczno-dyplomatycznego Polski, który jest dzisiaj nam obcy. W obu wypadkach brak tłumaczeń/przypisów jest strasznie irytujący i odrzuca od dalszego czytania - bo co to za przyjemność czytać książkę, której się nie rozumie? Dlatego zamiast 10 gwiazdek ''tylko'' 7.

Książka Ksawerego Pruszyńskiego jest bardzo dobrą pozycją - jako pasjonat tematu wojny domowej w Hiszpanii musiałem ją przeczytać. Jak na dziełko wydane jeszcze przed wojną, jest bardzo szczere i dość dokładne. Przede wszystkim - to opis rewolucji, opis ludzi, opis mas społecznych.

To nie jest, jak zarzuca ktoś niżej, kronika działań bojowych. Pruszyński bynajmniej nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Któż z nas, kto interesuje się chociaż trochę historią, nie zadał sobie kiedyś pytania z zakresu historii alternatywnej w postaci: ''A co by było, gdyby doszło do wybuchu III Wojny Światowej, między Sowietami, a Aliantami?''. Cóż - ja na pewno. Zadawałem sobie to pytanie wielokrotnie, zastanawiając się, jak by to było, jak potoczyłyby się losy świata, a przede wszystkim - Polski. Układałem różne scenariusze, szukałem wielu źródeł, ale czekałem przede wszystkim na jakąś książkę na ten temat. I doczekałem się. Najnowsza książka Piotra Langenfelda pt.: Czerwona ofensywa, daje wreszcie na to odpowiedź.

Na okładce widać dwóch żołnierzy. W różnych mundurach, tak, jak różne Polski reprezentowali. Obaj walczą ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi - Sowietom. Fabuła książki przedstawia się następująco: II Wojna Światowa w Europie kończy się 8 maja 1945 roku, Amerykanie, Brytyjczycy i inni Alianci przygotowują się do ostatecznego pokonania Japonii. Tymczasem w dalekim Związku Radzieckim sowieccy generałowie i marszałkowie opracowują plan śmiałej ofensywy, która ma przynieść zwycięstwo komunizmu nad imperializmem i panowanie ZSRR na świecie. Kolejna wojna jest już tylko kwestią czasu. Zagrożenia nie dostrzega nikt, poza generałami: Pattonem oraz Andersem.

Jest to druga książka Autora, którą miałem okazję przeczytać. Po dość ciekawym Elsenborn, opisującym zmagania w Ardenach, przyszła kolej na Czerwoną ofensywę. Podstawową zaletą książki jest brak zarysowanego głównego bohatera i jej wielowątkowość. Autor tym samym odszedł od poprzedniego stylu i rzuca nas po kolejnych bitewnych polach, sztabowych naradach i gabinetach. Tempo książki jest wręcz szalone i wywołuje skojarzenia zwłaszcza z piórem Jacka Higginsa, a z bliższych nam twórców - Marcina Ciszewskiego i Vladimira Wolffa. Czyta się to bardzo przyjemnie, mimo pozornego chaosu. Powieść zdecydowanie wybija się ilością bohaterów przedstawionych, spośród których wyróżniają się dwaj polscy oficerowie - kpt. Jan Węgliński z 2. Batalionu Komandosów Zmotoryzowanych, oraz por. Alojzy Wójcik z 33. Pułku Piechoty 7. DP. Z powieści przebija się również, kto jest ulubieńcem Autora - a niewątpliwie są to generałowie Patton, oraz Anders. Bohaterami są wszyscy - od szeregowców obu stron, poprzez oficerów, generałów, aż po polityków.

Świetnym wątkiem jest ukazanie roli, oraz sytuacji polskich oddziałów tuż po II Wojnie Światowej. Żołnierze, z których jedni znajdowali się we wręcz katastrofalnej sytuacji, a drudzy mogli być spokojni o przyszłość, zamienili się rolami i zostali rzuceni do krwawych, bratobójczych walk. Ciekawym pomysłem było ukazanie rzeczywistości tych ''co to najkrótszą drogą do Polski wracali'' u boku Armii Czerwonej. Terroryzowani, traktowani z pogardą i nieufnością, rzucani do najcięższych walk, w wybiedzonych mundurach, jakże się różnią od zadbanych i dobrze uzbrojonych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych.

Autor posiada niewątpliwie dużą wiedzę z zakresu wojskowości, i to nie tylko na temat armii amerykańskiej, ale także innych, i umiejętnie nią żongluje. W odróżnieniu od Elsenborn, gdzie trochę mi przeszkadzały zbyt dokładne opisy umundurowania i wyposażenia, tutaj otrzymujemy opisy uzbrojenia, zwłaszcza ciężkiego, co z pewnością jest kolejnym plusem.

Niestety, ale nie ma książek idealnych. Po pierwsze, książka o III Wojnie Światowej, rozpoczętej jeszcze przed kapitulacją Japonii, wręcz się prosi o kilka wątków. Przede wszystkim, brutalnie pominięto rolę Niemców. Temat zaangażowania niemieckich żołnierzy w walce z Sowietami po stronie Aliantów, został zduszony w kilku zdaniowym dialogu. A przecież Brytyjczycy prawie miesiąc po zakończeniu walk pozwalali funkcjonować rządowi admirała Doenitza we Flensburgu, uznawany za legalny organ państwowy do końca czerwca, zaś do stycznia 1946 roku utrzymywali w swojej strefie trzy - co prawda nieuzbrojone - niemieckie armie, które miały ruszyć do walki, gdyby doszło do wojny z Sowietami. Latem 1945 roku wiele niemieckich oddziałów nadal stacjonowało pod bronią, za wiedzą i przyzwoleniem Aliantów (w Norwegii, Grecji, czy Danii). Inną ciekawostką mógłby być wątek o wspominanym kilkakrotnie Werwolfie - pohitlerowskich partyzantach, którzy szaleńczo wierzyli w rychłą walkę Zachodu ze Wschodem. Pominięto również reakcję ostatniego państwa Osi - cesarskiej Japonii - na wieść o wybuchu wyczekiwanej wojny. Co więcej, los Japonii zostaje przypieczętowany, co tylko bardziej może rozczarować Czytelnika, czekającego na separatystyczny pokój na Pacyfiku, pozbawiony grzybów atomowych, bądź aktywne włączenie się Nipponu do walk.

Kolejnym - moim zdaniem - minusem - jest zbytnie demonizowanie roli radzieckiej broni pancernej. Czołg IS-3 został tutaj sprowadzony do roli pancernego potwora, którego nie imają się kule (zaś pierwszy zostaje zniszczony przez... piechotę). IS-3 był ciekawą konstrukcją, aczkolwiek używał tej samej armaty D-25T, montowanej w IS-2, która charakteryzowała się niską celnością i prędkością wylotową, zaś pociski do niej były rozdzielnego ładowania, co znacznie wydłużało czas przeładowania. Co więcej, czołgi IS-2 i T-34 bez problemu radzą sobie z konstrukcjami Amerykanów i Brytyjczyków. Nie trzeba przecież chyba przypominać, że Shermany Firefly potrafiły zniszczyć znacznie lepszego od IS-a Tygrysa, czy Panterę, a cóż dopiero świetne Comety i Pershingi?

Minus drugi automatycznie łączy się z trzecim - w książce kilkukrotnie wspomniano, że lotnictwo Aliantów zostało mocno nadszarpnięte przez dywersantów - z całym szacunkiem dla wiedzy Autora, ale USAAF i RAF razem liczyły w Europie ponad 20 tysięcy maszyn, w walce z którymi nie równał się żaden radziecki samolot, a zniszczenie choćby i połowy (co i tak byłoby niemożliwe) nie zaszkodziłoby w znaczącym stopniu Aliantom. Co więcej, jestem zdania, że jakikolwiek sowiecki atak zakończyłby się kompletną masakrą, tak, jak w Normandii, kiedy Typhoony i Thunderbolty łamały kręgosłup Panzerwaffe.

Podobnie pomija Autor kwestię zaopatrzenia - zbyto to uwagą, że Sowieci to zdobędą na niewolnikach. Warto wspomnieć, że przeważająca większość benzyny lotniczej, wykorzystywanej przez WWS do końca wojny, pochodziła z amerykańskich dostaw. Nie mówiąc już o innych materiałach.

W konstrukcjach bohaterów można dostrzec wyraźną asymetrię i tendencyjność - na kilometr widzimy, kto jest tym ''dobrym'', a kto ''złym''. Radzieccy oficerowie wzbudzają odrazę, nieliczni Niemcy również, za to do Amerykanów i Brytyjczyków pałamy wręcz sympatią.

Niezbyt do gustu przypadł mi sposób przedstawienia walk. Czytelnik może odnieść wrażenie, że na froncie wszystko toczy się pod nieustannym ostrzałem artyleryjskim, ewentualnie przy wsparciu czołgów. Walk samej piechoty jest niewiele. Lotnictwo i flota zostały tutaj potraktowane nieco po macoszemu, tak samo zresztą, jak walki na innych frontach, niż w centralnej Europie.

Któż z nas, kto interesuje się chociaż trochę historią, nie zadał sobie kiedyś pytania z zakresu historii alternatywnej w postaci: ''A co by było, gdyby doszło do wybuchu III Wojny Światowej, między Sowietami, a Aliantami?''. Cóż - ja na pewno. Zadawałem sobie to pytanie wielokrotnie, zastanawiając się, jak by to było, jak potoczyłyby się losy świata, a przede wszystkim -...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mamy lato 1945 roku. II Wojna Światowa nie skończyła się - Związek Radziecki ruszył na Zachód, a jego potężne armie dotarły aż do Renu. Jednak solą w oku sowieckich przywódców jest rozpaczliwie broniący się skrawek Czechosłowacji, gdzie amerykańska 3. Armia, wsparta polskimi jednostkami, stawia twardy opór. W głowach generałów Pattona i Andersa pojawia się pewien śmiały plan, który może przechylić szalę zwycięstwa na korzyść Sprzymierzonych...

Do tej części podchodziłem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, ciekawił mnie poprowadzony wątek, z drugiej zaś - byłem pomny doświadczeń z poprzedniej części. O swoich obawach rozmawiałem z Wojciechem Sokołowskim, również rekonstruktorem, pełnym pasji i wiedzy, pijąc kawę w pobliżu strefy lądowania spadochroniarzy 82. DPD w Groesbeek. Miałem za złe Autorowi, że dość naiwnie uciął kilka bardzo istotnych wątków w powieści, czemu dałem wyraz w poprzedniej recenzji. Z dumą jednak mogę powiedzieć, że twórca chyba przyjął uwagi, zgłaszane nie tylko przeze mnie, bo i książka jest znacznie lepsza.

IS-3 przestaje nagle być pancernym potworem, radziecka broń pancerna nie jest taka demoniczna, Amerykanie jednak mają lotnictwo i używają go z przerażającą skutecznością, a w powieści przewijają się wątki byłych państw Osi. Do tego dorzucamy nieustającą sieczkę i voila!, powieść gotowa. Osobiście mi chyba najbardziej do gustu przypadły rozdziały dotyczące szturmu Bayreuth i ataku partyzantów na radziecki skład kolejowy. Plusów jest sporo, książkę się pochłania błyskawicznie i czuję lekki żal, że jest tak krótka.

Jeśli zaś chodzi o bohaterów, to chyba najciekawszą - moim zdaniem - jest generał Aleksiej Puganow, postać jakby nieco tragiczna, będąca lekko przejaskrawiona i karykaturalna. Z jednej strony dość zdolny planista i strateg, z drugiej zaś nieporadna ciamajda. Z jednej strony gnębi podwładnych, a z drugiej - sam jest gnębiony. Warte zastanowienia, na kim Autor się wzorował tworząc taką osobowość (to, że niektóre z postaci są inspirowane realnymi ludźmi jest oczywiste). Inne postaci również są ciekawie skonstruowane, jak choćby kapitan Węgliński, czy porucznik Walker. Dla nich warto sięgnąć po tę książkę.

Autor ewidentnie podszkolił się w znajomości samolotów (''Uczymy się...''), co bardzo się chwali. Tradycyjnie świetnym wątkiem było porzucenie opisów wyposażenia i umundurowania, oraz wielowątkowość powieści. Snujemy się od prezydenckich gabinetów, poprzez sztaby, aż do okopów na pierwszej linii, poznając tę wojnę z punktu widzenia każdego. Mimo kilku sukcesów Sprzymierzonych, Sowieci prą nieubłaganie na Zachód, a to oznacza tylko jedno... Zbudowanie napięcia to kolejna, nieoceniona zaleta powieści. Język - mocny, męski, przesycony rzucanym ''mięsem'' - tylko podkreśla to, co czytamy. Podczas lektury niejednokrotnie ''widziałem'' sceny z kolejnych stron, dzięki umiejętnym opisom. Tradycyjnie pochwalę Wydawcę - piękna okładka, przyjemny papier, miękka oprawa - wszystko to wpływa bardzo dodatnio na odbiór książki.

Minusów również się zebrało kilka, niestety. Po pierwsze, Langenfeld połączył sojuszem ZSRR i Japonię. Nie trzeba mieć doktoratu z historii, by wiedzieć, że taki sojusz nie miał prawa istnieć (i zresztą nigdy nie istniał w praktyce, a zakładano go jedynie w ramach planowania operacji Unthinkable). Związek Radziecki nienawidził dwóch państw: Polski i właśnie Japonii. Pierwszego kraju m.in za 1920 rok, zaś drugiemu nie darował srogiego lania z 1905 roku, czego przykładem niech będą bitwy nad jeziorem Chasan i nad rzeką Chałchin Goł (oczywiście jest to bardzo uogólnione). Sowieci dawali temu wyraz, wspierając Chińczyków pod wodzą Czang Kaj-szeka, których traktowano jako jedynych sojuszników w Azji (dopiero po II WŚ Stalin zaczął wspierać komunistów). Japończycy zresztą odwdzięczali się tym samym, bo ZSRR traktowali jako największe zagrożenie ich interesów na kontynencie. Bardzo szkoda, że zdecydowano się zakończyć ten wątek w sposób brutalny i kulawy.

Równie nieprzekonującym wątkiem jest wspieranie przez byłych nazistów ZSRR. Inną rzeczą była współpraca wymuszona uwięzieniem w Kraju Rad, a czym innym w dalekim Meksyku. Langenfeld zresztą ustawicznie pomija wątek Niemców podczas walk, tłumacząc to tym, że... Polacy obraziliby się na Pattona. Jak wspominałem wcześniej, latem 1945 roku Alianci przetrzymywali około ćwierć miliona (!) niemieckich żołnierzy jako potencjalnych sojuszników na wypadek wojny z ZSRR, z czego znaczna część nadal znajdowała się pod bronią. Pominięto również aspekt Werwolfu (a szkoda, bo perypetie jakichś nawiedzonych nazistów z lasu, ciągle wierzących w III Rzeszę, mogłyby być bardzo interesujące!). Autor nieco - w moim odczuciu - przesadza, gdy czytam wypowiedź Pattona Cała nadzieja w Polakach. Odnoszę przez to wrażenie, że tylko dzięki Polakom można byłoby wygrać tę wojnę - a jest to wrażenie mylne, bo gdzie cały Commonwealth, Francuzi, których wątki zostały zlekceważone? Z drugiej strony - brakuje również czerwonych sojuszników Sowietów - Bułgarów, Rumunów i Czechów. Zauważyłem również, że w powieści amerykańskie pielęgniarki służą tylko do gwałcenia przez radzieckich bojców - wyczułem jakąś urazę do tego tematu. Trochę stąpaniem po cienkim lodzie było zawarcie wątków tajnych broni - odczułem wówczas wyraźny przesyt wątków i stwierdziłem: Dość! Co za dużo, to niezdrowo.

Jednak największym minusem w powieści jest - jak zwykle - tendencyjność postaci. Widać sporą asymetrię w ich tworzeniu. Sowieci i ich zausznicy to dzicz, Francuzi tchórze, Brytyjczycy - wyrachowani cynicy. Jedynie bronią się Amerykanie i - oczywiście - Polacy. Radzieccy generałowie są przedstawieni - dosłownie - jak barbarzyńcy, którzy dłubią sobie w nosach na odprawach i piją non stop na umór. Nieliczni Japończycy w powieści to oszalałe dzikusy, które chcą się rzucać na wroga z gołymi pięściami (zresztą, odnoszę wrażenie, że wątek Japonii wsadzono trochę na odczepnego - bo poświęcono mu całe trzy strony), zaś dywizja Big Red One po raz kolejny daje Sowietom pstryczka w nos swoimi błyskotliwymi pomysłami.

Mamy lato 1945 roku. II Wojna Światowa nie skończyła się - Związek Radziecki ruszył na Zachód, a jego potężne armie dotarły aż do Renu. Jednak solą w oku sowieckich przywódców jest rozpaczliwie broniący się skrawek Czechosłowacji, gdzie amerykańska 3. Armia, wsparta polskimi jednostkami, stawia twardy opór. W głowach generałów Pattona i Andersa pojawia się pewien śmiały...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wojna w Europie nie skończyła się 8 maja 1945 roku. Sowieci ruszyli potężnym stalowym walcem na zachód Europy, miażdżąc wszystko na swojej drodze. Jednak po początkowych sukcesach, ofensywie jakby zabrakło pary. Na to tylko czekają generałowie Patton i Anders, by powstrzymać czerwonego potwora.

Mam duży problem z wystawieniem średniej. O ile pierwsza część była bardzo przeciętna, o tyle druga ratowała sytuację. Trzecia część jest jakby wymieszaniem dwóch poprzednich. W pierwszej części Sowieci przedarli się na Zachód, bo autor zlekceważył lotnictwo, a z IS-a 3 zrobił niezniszczalnego (no, może nie dla 1. Dywizji...) potwora, z kolei w drugiej lotnictwo zaczyna szaleć, a IS-3 przestaje być postrachem Aliantów, a wszystko jakby staje się zrównoważone.

W trzeciej części jest przesada w drugą stronę - nagle sowieckie lotnictwo przestaje istnieć! Hurra, Luftwaffe cztery lata nie mogła skasować WWS, niemieccy Experci latali po tysiąc lotów i zestrzeliwali Sowietów setkami, a Amerykanom udaje się to po dwóch miesiącach walk - i nieistotne, że na 1 maja 1945 roku Wojenno-Wozdusznyje Siły liczyły - bagatela!- 19 tysięcy (!!!) maszyn. Nie ma, i już! Równie ciekawym pomysłem jest wykorzystywanie lotnictwa strategicznego do bombardowania mostów i dróg, a potem do bezpośredniego wsparcia wojsk - nie liczy się to, że jedyny taki przypadek podczas II WŚ, zakończył się dla Aliantów katastrofą, w tej wersji historii jest to remedium na wszystko. Brakowało też opisów walk powietrznych, a szkoda - lotnictwo w tej trylogii nie istnieje fabularnie, stanowi tylko tło dla działań wojsk lądowych.

W trzeciej części następuje też "odwrócenie ról" - o ile w pierwszej to Alianci ponosili olbrzymie straty, o tyle w tej to Sowieci tracą tysiące ludzi, a walka staje się bardziej wyrównana (nie licząc masakrowania Sowietów za pomocą lotnictwa). Trudno mi przez to jest wyrazić opinię - zabrakło kompromisu, czyli bitew i potyczek wygrywanych raz przez jedną, raz przez drugą stronę. Tutaj znowu mamy - jak w poprzedniej części - wybijanie zastępów radzieckich żołnierzy.

Generalnie, po lekturze całości, odnoszę wrażenie, że Autor skupia się tylko na tym, na czym się zna i co wydaje mu się interesujące. Mam jednocześnie zdanie, że powinno się pisać o czymś, o czym ma się pojęcie. Zatem najwięcej miejsca poświęcono Amerykanom (w postaci Pattona, nie interesując się Clarkiem, Hodgesem i Simpsonem) i - a jakże! - Polakom, trochę mniej Kanadyjczykom i Brytyjczykom (tych ostatnich przedstawiono zresztą w sposób raczej małostkowy, jako dumnych imbecyli), zaś na resztę narodów jakby zabrakło miejsca. Ponadto, Autor posługuje się dość ograniczoną pogardą wobec Francuzów, o kłamliwych stereotypach nie wspominając. Generalnie, Polacy są tutaj wybawicielami Europy (znowu...), mimo, że całość ich sił liczyła w maju 1945 roku 1/6 tego, co mieli wyśmiewani Francuzi. Muszę przyznać, że w pewnym momencie zaczęło mnie nużyć, że Polacy są wszędzie i nigdzie zarazem - walczą na północy, południu, wschodzie, zachodzie, aż dziw, że nie zabrakło ich na Marsie - proszę wybaczyć ten przytyk, ale ze względu na szczupłość polskiej armii byłoby niemożliwym, by mogli dzielni Polacy walczyć na każdym odcinku frontu. Nie wspominam litościwie o zlekceważonej kwestii zaopatrzenia, państw ościennych (jak chociażby Czechosłowacja), czy zasobów ludzkich (ZSRR nie czarna dziura, też ma dno). Trudno zapomnieć również o tym, jak blisko rąk Aliantów znajdował się Kaukaz i złoża ropy naftowej - tę kwestię również zlekceważono, chociaż Amerykanie już w 1945 roku przebazowali się do Turcji.

Wątku Niemców - nie doczekałem się, a szkoda. Zmarnowany potencjał, który mógłby być jednym z silników napędowych powieści. Na Japonię, nie wiedzieć czemu, spadły dwie (mimo, że w poprzedniej części była mowa tylko o jednej) bomby atomowe. Kolejny zmarnowany wątek, który aż się prosił o rozwinięcie. Tu jednak mogę lekko obronić Langenfelda, ponieważ inny pisarz z nurtu historii alternatywnej, Robert Conroy, w swojej książce Red Inferno: 1945 tak samo kulawo uciął ten temat. Część została bezczelnie urwana w trakcie, masa wątków nie została domknięta - z jednej strony się cieszę, ale z drugiej obawiam się tworzenia kolejnego tasiemca po 50 części, z którego nic nie wynika (tak jak chociażby w kwestiach tajnych broni i Sowietów w Meksyku - w zasadzie niczego to nie wniosło do powieści). Są i pomniejsze błędy, jak nazywanie w 1945 roku Królewca ''Kaliningradem''. Ostatnich 100 stron trochę ciągnęło monotonią, ale Autor zręcznie z tego wybrnął, m.in. zakulisowymi rozgrywkami w ZSRR.

Po przełknięciu gorzkiej pigułki krytyki, czas na pochwały. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie wkład lotnictwa - jakby Autor chciał mi dać do zrozumienia, że wie już więcej na ten temat, bo w każdej scenie "używa" innego typu maszyn. Doczekałem się również walk na morzu, co jeszcze bardziej wyszło na plus książce. Opisy walk - jak zawsze szczegółowe, tym razem bardziej mięsiste, jakby Autor chciał przybliżyć brutalność wojny (poprzednio jakoś nie było tego widać). Mi chyba najbardziej do gustu przypadło wsparcie partyzantów przez szalejące Invadery oraz atak brytyjskich Tempestów na radziecką kolumnę pancerną. Niemalże słyszałem świst odpalanych rakiet i wybuchy bomb, kiedy te wspaniałe maszyny dokonywały sieczki na ziemi na sowieckich oddziałach. Bardzo, ale to bardzo przypadł mi do gustu przywołany temat 1st CanPara i desantu na Bornholm - spodobała mi się ta część książki, będąca miłą odmianą, bo poświęcona komuś innemu, niż Amerykanie/Polacy. A wyjątkowością książki było umieszczenie w niej moich rodzinnych stron, co naprawdę było miłym zaskoczeniem. Bardzo podobało mi się również ukazanie zakulisowych zagrywek i problemów w niemal każdym państwie, zwłaszcza w pomijanym do tej pory ZSRR.

Oczywistą zaletą książki jest jej wielowątkowość i ukazanie różnych postaw żołnierzy obu stron. Snujemy się tradycyjnie od prezydenckich gabinetów, poprzez sztaby, aż po okopy pierwszej linii. Polaków jest oczywiście najwięcej, zarówno z tej ''dobrej'', jak i ''złej'' strony barykady. Bardzo interesującym wątkiem było chociażby napomknięcie o przesiedleńcach zza Buga. Nie brak też w książce wzruszających momentów, których jednak nie zdradzę, warto samemu poszukać.

Postaci zostały niewiele zmienione. Ponownie mamy Jana Węglińskiego - komandosa, co to kulom się nie kłania, a w przerwach między wycięciem jednej setki wrogów i drugiej podrywa co ładniejsze dziewczyny, jego kopię w postaci Alojzego Wójcika, którego osoba w tej części została zepchnięta na czwarty plan, narwanego porucznika Walkera, pijącego jeszcze więcej alkoholu i bijącego Brazylijczyków, kilku bohaterów pobocznych, których zadaniem jest przede wszystkim zginąć- i w zasadzie tyle. Większość postaci jest zwyczajnie płaska, nie mają żadnej historii, emocji czy przemyśleń, są tylko nazwiskami, robotami, prującymi we wrogów seriami ze swoich pistoletów maszynowych. Jest to zdecydowanie jedna ze słabszych stron książki.

Tradycyjnie doczepię się tendencyjnego, wręcz fałszywego przedstawienia postaci, pełnego steretorypów - Sowieci są ukazani jako brudna, tępa, nieokrzesana dzicz, budząca szczerą odrazę. Radzieccy oficerowie najczęściej przypominają pocące się, wiecznie pijane wieprze, na wspomnienie zasługuje ustawiczne wspominanie o stanie ich uzębienia. Ja rozumiem, że Zapiski oficera Armii Czerwonej są dobrą lekturą, niemniej przenoszenie tamtego zarysu postaci do Planu Andersa jest nietrafionym zabiegiem. Nieliczni Brytyjczycy w osobach Montgomery'ego i Alexandra jawią się jako malkontenci i bufoni, którym nie poświęcono więcej miejsca, niż to konieczne, z kolei jedynymi stricte pozytywnymi postaciami są Amerykanie i Polacy, stojący na przeciwnym biegunie, niż cała reszta.

Wojna w Europie nie skończyła się 8 maja 1945 roku. Sowieci ruszyli potężnym stalowym walcem na zachód Europy, miażdżąc wszystko na swojej drodze. Jednak po początkowych sukcesach, ofensywie jakby zabrakło pary. Na to tylko czekają generałowie Patton i Anders, by powstrzymać czerwonego potwora.

Mam duży problem z wystawieniem średniej. O ile pierwsza część była bardzo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to