Najnowsze artykuły
- ArtykułyAgnieszka Janiszewska: Relacje między bliskimi potrafią się zapętlić tak, że aż kusi, by je zerwaćBarbaraDorosz2
- ArtykułyPrzemysław Piotrowski odpowiedział na wasze pytania. Co czytelnikom mówi autor „Smolarza“?LubimyCzytać3
- ArtykułyPięć książek na nowy tydzień. Szukajcie na nich oznaczenia patronatu Lubimyczytać!LubimyCzytać2
- Artykuły7 książek o małym wielkim życiuKonrad Wrzesiński40
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Jonathan Dimbleby
Źródło: www.britishcouncil.org
5
6,4/10
Urodzony: 31.07.1944
Brytyjski prezenter bieżących wydarzeń i politycznych programów radiowych i telewizyjnych, komentator polityczny i pisarz. Jest synem Richarda Dimbleby i młodszym bratem brytyjskiego prezentera telewizyjnego, Davida Dimbleby.http://
6,4/10średnia ocena książek autora
152 przeczytało książki autora
288 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Bitwa o Atlantyk. Jak alianci wygrali II wojnę światową
Jonathan Dimbleby
6,6 z 23 ocen
84 czytelników 7 opinii
2017
Najnowsze opinie o książkach autora
Bitwa o Atlantyk. Jak alianci wygrali II wojnę światową Jonathan Dimbleby
6,6
Nie jestem wcale znawcą działań morskich II wojny światowej, ale i tak mogę powiedzieć, że książka mnie zawiodła. Chyba rzeczywiście może zadowolić tylko osobę, która bardzo mało wie o całym konflikcie. Odniosę się do kilku spraw, które zwróciły moją uwagę. Po pierwsze, książka pisana jest wyłącznie z brytyjskiej perspektywy i z przekonaniem co do wielkości brytyjskiej wiktorii, w której pozostali Alianci odegrali tylko rolę służebną. Po drugie, Dimbleby nadmiernie rozciągnął tę pracę zupełnie niepotrzebnie pakując w nią masę cytatów źródłowych (tak się już robi, gdy samemu nie ma się zbyt wiele do powiedzenia...) i często odchodząc od meritum sprawy. Po trzecie, czy zakończenie narracji o walkach na roku 1943 jest zabiegiem poważnym? Wreszcie po czwarte i ostatnie, czy rzeczywiście można się zgodzić z tezą, że starcia na Atlantyku były kluczowe dla wyniku wojny? Wiadomo, że nie można, ale jakie to ma znaczenie dla Anglika?
Tak więc ogólnie rzecz biorąc mamy do czynienia ze słabą raczej książką popularyzatorską przygotowaną dla brytyjskiego odbiorcy, chyba w celu podbudowania jego morale. Jest dużo innych, bardziej fachowych prac na ten temat, tę moim zdaniem można spokojnie omijać, no chyba że chce się uzyskać obszerny wybór myśli Churchilla na temat walk na Atlantyku, wtedy można do Dimbleby'ego sięgnąć jako do swego rodzaju kompendium.
Tomasz Babnis
Bitwa o Atlantyk. Jak alianci wygrali II wojnę światową Jonathan Dimbleby
6,6
Książka wartościowa, ale tylko dla tych, którzy po raz pierwszy sięgają po opracowanie o bitwie o Atlantyk, albo też dla tych, którzy znają już inne książki na ten temat. Warto ją skonfrontować zwłaszcza z ujęciem "amerykańskim" - np. z "Hitlera wojną U-Bootów" Blaira. Dimbleby pisze w sposób porywający. Książkę chłonie się jak dobrą powieść sensacyjną, ale jest skażona "brytyjskim" spojrzeniem na to, co działo się na Atlantyku. W efekcie autor uważa kampanię (a nie bitwę) na wodach tego oceanu za decydującą o losach II wojny światowej. A przecież nawet w szczytowym okresie swych sukcesów u-booty zatapiały raptem kilka procent transportów, jakie płynęły z Ameryki Północnej do Wielkiej Brytanii. Nie była to więc ani bitwa, ani tym bardziej decydującą. Ale bez takiej retoryki kto chciałby czytać kolejną pozycję o zmaganiach na Atlantyku?
A czytać pomimo wszystko warto, bo jest w tej książce wiele smakowitych historii. Jednak dla mnie i tak nie równoważą one - niestety - błędów w przekładzie. Poziom jest po prostu dramatyczny, ale też trudno się dziwić, bo Wydawnictwo Literackie nie zatrudniło nawet merytorysty do konsultacji. W efekcie u-booty to raz "okręty podwodne", ale częściej "łodzie podwodne" - określenie, które dziś nie jest już nawet błędem, lecz wyrazem ignorancji własnej i arogancji wobec czytelników. Podobnie jak częste w pierwszej połowie książki określanie jednostek marynarki wojennej "statkami" a nie "okrętami". Z kolei Focke-Wulf "Condor" jest raz nawet "myśliwcem" - kurczę, samolot z sześcioma silnikami!!! A ewidentnie chodziło o "Condora" polującego na konwój, a nie o myśliwiec. Z kolei amerykański "Hellcat" jest za autorem określany jako "Martlet" - ale ta nazwa jest oczywista tylko dla Brytyjczyków. Większość czytelników z innych krajów kojarzy go jednak jako Grummana F6F Hellcat - samolot, który wygrał wojnę na Pacyfiku. A co z takimi kwiatami, jak określenie Malty jako wyspy odległej od Gibraltaru o 220 mil, po czym w następnym zdaniu okazuje się, że był to jedyny punkt oporu aliantów pomiędzy Gibraltarem (1000 mil na zachód) a Aleksandrią (1000 mil na wschód). O co tu chodziło, wie chyba tylko tłumacz.
Opinię piszę na komórce w Chorwacji, stąd pewne literówki, za które przepraszam - postaram się je jutro poprawić. A książkę przeczytałem w sumie z przyjemnością, której nie zepsuły momenty irytacji. Nie polecam jej jednak dla tych, którzy nie znają innych opracowań i nie zamierzają do nich sięgnąć, bo dostaną jednostronny i trochę wypaczony obraz zmagań na Atlantyku. Fakt, że będzie to obraz miejscami porywający dramaturgią i plastycznością opisu morskich tragedii, jednak odległy od faktów...Książka wartościowa, ale tylko dla tych, którzy po raz pierwszy sięgają po opracowanie o bitwie o Atlantyk, albo też dla tych, którzy znają już inne książki na ten temat. Warto ją skonfrontować zwłaszcza z ujęciem "amerykańskim" - np. z "Hitlera wojną U-Bootów" Blaira. Dimbleby pisze w sposób porywający. Książkę chłonie się jak dobrą powieść sensacyjną, ale jest skażona "brytyjskim" spojrzeniem na to, co działo się na Atlantyku. W efekcie autor uważa kampanię (a nie bitwę) na wodach tego oceanu za decydującą o losach II wojny światowej. A przecież nawet w szczytowym okresie swych sukcesów u-booty zatapiały raptem kilka procent transportów, jakie płynęły z Ameryki Północnej do Wielkiej Brytanii. Nie była to więc ani bitwa, ani tym bardziej decydującą. Ale bez takiej retoryki kto chciałby czytać kolejną pozycję o zmaganiach na Atlantyku?
A czytać pomimo wszystko warto, bo jest w tej książce wiele smakowitych historii. Jednak dla mnie i tak nie równoważą one - niestety - błędów w przekładzie. Poziom jest po prostu dramatyczny, ale też trudno się dziwić, bo Wydawnictwo Literackie nie zatrudniło nawet merytorysty do konsultacji. W efekcie u-booty to raz "okręty podwodne", ale częściej "łodzie podwodne" - określenie, które dziś nie jest już nawet błędem, lecz wyrazem ignorancji własnej i arogancji wobec czytelników. Podobnie jak częste w pierwszej połowie książki określanie jednostek marynarki wojennej "statkami" a nie "okrętami". Z kolei Focke-Wulf "Condor" jest raz nawet "myśliwcem" - kurczę, samolot z sześcioma silnikami!!! A ewidentnie chodziło o "Condora" polującego na konwój, a nie o myśliwiec. Z kolei amerykański "Hellcat" jest za autorem określany jako "Martlet" - ale ta nazwa jest oczywista tylko dla Brytyjczyków. Większość czytelników z innych krajów kojarzy go jednak jako Grummana F6F Hellcat - samolot, który wygrał wojnę na Pacyfiku. A co z takimi kwiatami, jak określenie Malty jako wyspy odległej od Gibraltaru o 220 mil, po czym w następnym zdaniu okazuje się, że był to jedyny punkt oporu aliantów pomiędzy Gibraltarem (1000 mil na zachód) a Aleksandrią (1000 mil na wschód). O co tu chodziło, wie chyba tylko tłumacz.
Opinię piszę na komórce w Chorwacji, stąd pewne literówki, za które przepraszam - postaram się je jutro poprawić. A książkę przeczytałem w sumie z przyjemnością, której nie zepsuły momenty irytacji. Nie polecam jej jednak dla tych, którzy nie znają innych opracowań i nie zamierzają do nich sięgnąć, bo dostaną jednostronny i trochę wypaczony obraz zmagań na Atlantyku. Fakt, że będzie to obraz miejscami porywający dramaturgią i plastycznością opisu morskich tragedii, jednak odległy od faktów...