-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2024-06-03
2022-09-03
Kolejna książka od Colleen Hoover, którą uwielbiam, okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Pierwotnie miałam przyszykowane jej inne dzieło, ale zaintrygował mnie powstały na podstawie “Confess” serial, toteż w pierwszej kolejności zabrałam się za nią.
Na początku poznajemy Auburn - kiedy jest jeszcze nastolatką i przeżywa jeden z najtragiczniejszych dni w swoim życiu. Następnie poznajemy Owena - trochę pogubionego, młodego mężczyznę, który ma niesamowity talent malarski i który inspiruje się tytułowymi wyznaniami obcych mu ludzi, wrzucających zapisane karteczki pod jego drzwi. Tych dwoje przypadkiem się spotyka i wtedy następuje wir wydarzeń, który zmienia życie obojga. I nie tylko, jak się później okaże. Jak dla mnie, wystarczy na zachętę.
O ile z początku historia trochę przynudzała, to w momencie poznania sekretu Auburn robi się znacznie ciekawej. Każda z postaci drugoplanowych odgrywa swoją mniejszą-większą rolę w powieści i choć nie było zbyt wielu bohaterów, to wystarczyło, by poprawdzić wątki od początku do końca. Jedynie samo zakończenie wydawało się zbyt pośpieszne, jakby kartki w książce się kończyły i trzeba było upchać finał, żeby się zmieścił. Nie mamy czasu na przetworzenie wszystkich informacji, jakie otrzymujemy. W dodatku - główny wątek był budowany powoli, a kończy się ekspresowo.
Niemniej, “Confess” to był świetny wybór. Właśnie oglądam trzeci odcinek serialu i jestem naprawdę usatysfakcjonowana. Polecam.
Kolejna książka od Colleen Hoover, którą uwielbiam, okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Pierwotnie miałam przyszykowane jej inne dzieło, ale zaintrygował mnie powstały na podstawie “Confess” serial, toteż w pierwszej kolejności zabrałam się za nią.
Na początku poznajemy Auburn - kiedy jest jeszcze nastolatką i przeżywa jeden z najtragiczniejszych dni w swoim życiu....
2021-07-04
Spodziewałam się zupełnie innej historii po przedstawionym opisie książki. Jakkolwiek, wcale nie czuję się zawiedziona, a wręcz miło zaskoczona, że w "November 9" jest więcej życia niż fikcji.
Zanim zabiorę się za lekturę danego tytułu lubię od czasu do czasu spojrzeć na opinie. Właśnie tak było w tym przypadku. Naszły mnie wątpliwości czy sięgając po tę pozycję nie dostanę czegoś, co już kiedyś czytałam - mianowicie książki o tytule "Jeden dzień", w której został zastosowany dokładnie ten sam motyw. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że jednak te dwie książki bardzo dużo różni pomimo wspólnego mianownika. Nawet lekko się uśmiechnęłam, kiedy główny bohater w trakcie rozmowy wręcz odniósł się do drugiego tytułu.
Fallon i Ben spotykają się po raz pierwszy 9 listopada. Ten dzień jest początkiem ich pokręconej relacji, bowiem chcą sprawdzić czy ich relacja jest w stanie przetrwać kolejne 5 lat - wyłącznie na podstawie teorii, jakoby człowiek dopiero po 23 roku życia zdążył już przeżyć wystarczająco, by móc zdecydować o swoim życiowym partnerze. Postanawiają, że nie będą się ze sobą kontaktować, a zobaczą się dopiero za kolejny rok w wyznaczonym miejscu i godzinie. Jak można się domyślić, do spotkania dochodzi (nie byłoby przecież książki), a to wywołuje niemałe zamieszanie w życiu obojga. Żadne bowiem nie zakładało, że drugie zjawi się na miejscu po takim czasie. Co z tego dalej wyniknie? Warto przeczytać i przekonać się na własnej skórze.
Tak naprawdę nie mam się czego przyczepić. Bohaterowie są bardzo młodzi, więc zarzucanie infantylności ich zachowań byłoby nie na miejscu, bo czego innego oczekiwać w tym wieku? To czyni też książkę bardziej realną i tak naprawdę wciąga czytelnika, gdyż momentalnie chcemy się dowiedzieć co stało się dalej po tak niespodziewanym twiście. Podobały mi się zarówno postacie główne, jak i poboczne. Genezę historii, przedstawioną w drugiej połowie książki - w tym wyjaśnienie dlaczego Fallon spotkała taka tragedia - zaliczam na duży plus. Hoover bardzo fajnie to wymyśliła.
Jeśli nie czytaliście jeszcze "Ugly Love" w wydaniu tej pisarki, serdecznie zachęcam do nadrobienia zaległości, bowiem - ku mojej uciesze - poruszone są tu dalsze losy bohaterów tejże książki. Uwielbiam takie smaczki.
Polecam, gdyż pomimo dużego podobieństwa do "Jednego dnia", jest to zupełnie inna historia. Ten sam motyw, a jakże inaczej pokazany.
Spodziewałam się zupełnie innej historii po przedstawionym opisie książki. Jakkolwiek, wcale nie czuję się zawiedziona, a wręcz miło zaskoczona, że w "November 9" jest więcej życia niż fikcji.
Zanim zabiorę się za lekturę danego tytułu lubię od czasu do czasu spojrzeć na opinie. Właśnie tak było w tym przypadku. Naszły mnie wątpliwości czy sięgając po tę pozycję nie...
2020-06-13
Zupełnie nie wiem czego oczekiwać. Do tej książki podchodzę z nastawieniem: na pewno się nie zawiodę. Jedną powieść Colleen Hoover już mam za sobą i pomimo dość niskiej oceny z mojej strony naprawdę przypadła mi do gustu.
Historia "Ugly Love" opowiedziana jest z dwóch perspektyw. Tate jest studiującą pielęgniarstwo młodą kobietą, świeżo po przeprowadzce do swojego brata. Milesa poznajemy w czasie, gdy był dużo młodszy.
Co jest pewne na starcie: tych dwoje połączy płomienny romans. Ale tylko pod względem fizycznym. Co takiego wydarzyło się w życiu Milesa, że będzie traktował Tate tak przedmiotowo? Kim była Rachel, do której wylewał rzewne łzy po pijaku? Czy tych dwoje ma szansę na happy ending?
Myślę, że na to ostatnie pytanie mogę odpowiedzieć twierdząco. Ale dopiero się przekonam co mnie czeka, gdyż jestem świeżo po lekturze kilku rozdziałów...
PÓŹNIEJ
To było DOBRE. Sama historia i jej wykonanie bardzo przypadły mi do gustu. Pochłonęłam większość w jeden wieczór, tak byłam ciekawa co też wydarzyło się w życiu Milesa. Choć żadnych większych zwrotów akcji w książce nie ma, relacja łącząca głównych bohaterów jest tak pasjonująca, że nie idzie się oderwać od lektury.
Niestety, język w wielu miejscach pozostawia wiele do życzenia. Te powtórzenia jak to Tate jest cieczą wkurzały mnie niesamowicie. Niektóre fragmenty naprawdę dało się napisać w przyjemniejszy dla oka sposób. Właśnie dlatego nie mogę ocenić "Ugly Love" wyżej.
Z pewnością wrócę jeszcze do książek Colleen, bo są świetną odskocznią od codzienności. Do tego niejednokrotnie zmuszają do refleksji nad pewnymi tematami dotyczącymi życia i związków z innymi ludźmi.
Start: 11/06/2020
Koniec: 13/06/2020
Zupełnie nie wiem czego oczekiwać. Do tej książki podchodzę z nastawieniem: na pewno się nie zawiodę. Jedną powieść Colleen Hoover już mam za sobą i pomimo dość niskiej oceny z mojej strony naprawdę przypadła mi do gustu.
Historia "Ugly Love" opowiedziana jest z dwóch perspektyw. Tate jest studiującą pielęgniarstwo młodą kobietą, świeżo po przeprowadzce do swojego brata....
2018-04-09
EDYCJA: Ponieważ po roku dalej wracam myślami do tej książki, dodaję jej do oceny jedną gwiazdkę. // EDYCJA2: Minął KOLEJNY rok i nadal wracam do niej z rozrzewnieniem. +1
To jedna z tych książek, które dodałam do listy “Muszę przeczytać”, bo polecano/bo urzekła mnie fabuła/bo jest popularna - a kiedy w końcu po nią sięgam już nawet nie pamiętam czego dotyczy. Ale to nic. Najwyraźniej tak miało być. Staram się widzieć w tym zrządzenie losu i nawet nie zaglądam do sieci.
Lubię takie książki, które od razu sprawiają, że człowiek czuje się jak we własnym domu, bohaterowie i ich życie są tobie bliskie, a sposób opowiadania zachęca do rozłożenia się wygodnie w fotelu z kubkiem gorącej kawy. Tak, kawa. Przez tę książkę zaczęłam pić dwie mocniejsze kawy dziennie. Poważnie! Nabrała dla mnie jakiegoś wyrazistszego smaku… Za każdym razem, gdy bohaterka wchodziła do tej uroczej uczelnianej kawiarnii i zamawiała ogromny kubek czarnej jak noc kawy nie mogłam się oprzeć, by i sobie nie zrobić małego latte. Niesamowite jak prosty opis potrafi działać na zmysły.
Na początku poznajemy kilka postaci. Główną bohaterkę - Kate, jej ciocię Maddie, mężczyznę o imieniu Gus, który stanowi - jak się później dowiadujemy - ważną część życia Kate. Powoli zagłębiamy się w historię panny Sedgwick, która tylko z pozoru wydaje się nijaka. Autorka nie komplikuje na początku fabuły, tylko buduje akcję powoli, co może niektórych zniechęcić. Ja podświadomie czuję, że to tylko przykrywka, bo to co nas czeka to prawdziwa bomba, a ja nawet nie wiem, kiedy wybuchnie.
“Promyczek” wycisnął ze mnie mimowolnie resztki łez, jakie trzymałam na czarną godzinę. Nie miałam nad tym kontroli. Im bardziej zbliżałam się do końca, tym bardziej wzruszały mnie słowa i ich prawdziwość. Bo to mógł być każdy z nas - historia życia każdego z nas. To właśnie lubię w tej książce - Kim Holden tak skonstruowała powieść, że nie czujemy się obco w świecie “Promyczka”, bo bohaterowie mogliby być naszymi sąsiadami.
Nie spodziewałam się, że ta książka tak mną wstrząśnie. Jest brutalna, jest szczera, jest naładowana miłością i choć przyprawia o smutek, to jednocześnie napawa optymizmem. Tak wiele uczuć w tak małym utworze. Cieszę się, że nie zajrzałam do spojlerów i zostawiłam w rękach przypadku moją podróż przez strony “Promyczka”. To była jedna z lepszych decyzji. Dosłownie - poszłam na spontan, nie wiedząc że jest to jedno z głównych przesłań tej książki! Właśnie taką lekcję powinno się wyciągnąć na koniec - carpe diem. Nie marnujmy życia, nie bójmy się wychodzić ze strefy komfortu, nigdy nie wiadomo kiedy nasza przyszłość się diametralnie nie zmieni przez taką spontaniczną decyzję. U mnie tak właśnie było - i w tej chwili jestem szczęśliwą mężatką wychowującą małą księżniczkę. Mogłam tego nie mieć, zabrakło niewiele - i przeraża mnie ile właściwie zależało od tamtego okresu w moim życiu. To tylko jeden z przykładów. Kto wie czy jutro nie będzie kolejny dzień, który zaważy na naszej przyszłości? Właśnie takie rozważania nachodzą podczas lektury “Promyczka”. Niesamowite.
Na końcu (czemu tak późno tam zajrzałam?! Z drugiej strony może i dobrze, bo ominęłam spojlery…) znajduje się zamieszczona przez autorkę playlista z utworami, które jej zdaniem idealnie odzwierciedlają poszczególne postacie, momenty. Pierwszy raz z czymś takim się zetknęłam i jestem wniebowzięta. Coś takiego powinno się znajdować w każdej książce! Dzięki temu jeszcze lepiej wczułam się w klimat “Promyczka” i na pewno o nim długo nie zapomnę.
Polecam, ale w przypadku wrażliwych dusz zachęcam do zaopatrzenia się w paczkę chusteczek tak od połowy, bo może być ciężko. No i najlepiej, gdyby było na kim oprzeć ramię w trudnych momentach. “Promyczek” naprawdę wbija w fotel.
EDYCJA: Ponieważ po roku dalej wracam myślami do tej książki, dodaję jej do oceny jedną gwiazdkę. // EDYCJA2: Minął KOLEJNY rok i nadal wracam do niej z rozrzewnieniem. +1
To jedna z tych książek, które dodałam do listy “Muszę przeczytać”, bo polecano/bo urzekła mnie fabuła/bo jest popularna - a kiedy w końcu po nią sięgam już nawet nie pamiętam czego dotyczy. Ale to nic....
2020-03-02
I. PIERWSZE WRAŻENIE
Z opisu książki dowiadujemy się, że poznamy dwie odrębne historie. Zastanawiam się czy z biegiem wydarzeń losy postaci przetną się czy też Sparks miał pomysł, ale nie nadawał się na dwie oddzielne książki? Ta wątpliwość nie napawa mnie optymizmem. Niemniej, poznając z pierwszymi kartami historię życia pierwszego bohatera czuję się zaintrygowana. Doprawdy jestem ciekawa jak w obecnym położeniu autor pokieruje jego dalszym losem.
II. HISTORIA
Przez ani chwilę nie poczułam, że opowiadana historia mogła się nie wydarzyć naprawdę. To chyba jedna z cech tego autora - stara się opowiadać prosto i jednocześnie z elokwencją. Przyznam szczerze, że do samego końca czekałam na wielki finał i odpowiedź jak (i czy) ścieżki bohaterów się przecinają. Kiedy w końcu się tego dowiaduję (uważajcie na spojlery w innych opiniach, bo zniszczycie sobie niespodziankę!), Sparks postanawia skomplikować sprawy jeszcze bardziej i przytrzymać nas w napięciu dosłownie do ostatnich kart. A wtedy z tych wszystkich emocji aż uroniłam łzę. Wzruszyła mnie ta opowieść.
III. BOHATEROWIE
Bohaterowie są szczerzy, ale przy tym trochę przerysowani. Sposób, w jaki zwracają się do siebie, traktują nawzajem - ciężko mi to sobie wyobrazić w przełożeniu na rzeczywistość. Niemniej, nie wykluczam, że gdzieś na świecie są tacy ludzie. Najbardziej przekonująco wypadł w moich oczach Ira - jest to człowiek starej daty i jego sposób bycia kupił mnie w stu procentach. Bardzo przypadła mi do gustu jego historia - pięknie opowiada o swoim małżeństwie. Tak naprawdę bez jego postaci całość jest niekompletna. Jest to ważny bohater i nie sądziłam, że tak zaskarbi sobie moją przychylność, kiedy ledwo zaczynałam lekturę. Dzięki takiej różnorodności postaci "Najdłuższa podróż" wybija się na tle innych książek autora.
IV. JĘZYK I STYL
Niestety, mamy błędy rzeczowe, co trochę mnie zaskoczyło, bo do tej pory nie spotkałam ich w książkach Sparksa. Pomimo tego drobnego potknięcia, czytało mi się z wielką przyjemnością - porównując do poprzedniej czytanej książki (Mastertona), moja literacka dusza zaznała szczęścia. Choć bogactwo językowe nie zawsze świadczy o jakości książki, w tym wypadku stanowi to dodatkowy atut. Momentami mamy też do czynienia z ludzką naiwnością - w taki sposób, że aż nie możesz uwierzyć jak te postaci mogą zachowywać się w tak irracjonalny sposób... I kolejny raz - wiem, że ludzie potrafią się tak zachowywać. Po prostu zwracam na to zawsze uwagę w czytanych książkach, oczekując od bohaterów trochę więcej rozumu.
V. PODSUMOWANIE
Podczas czytania zaliczyłam mały dołek z powodu choroby, kiedy to książka powędrowała chwilowo na półkę. Na szczęście przerwa była krótka, bo chciałam poznać losy bohaterów. Cieszę się, że po nią sięgnęłam, bo to był rewelacyjnie spędzony czas.
To opowieść o prostym życiu, w którym nie potrzeba wiele do zaznania szczęścia. Jeśli tylko doceniamy obecność i uczucia drugiej osoby, nic nie jest niemożliwe. Miłość to swoiste poświęcenie i Sparks przypomina nam o tym cały czas w swoich książkach. "Najdłuższa podróż" to nic innego jak nawiązanie do podróży, jaką odbywamy do końca naszych dni z drugą osobą. I nie zawsze jest ona usłana różami. Kluczowym jest czy potrafimy stawić czoła przeciwnościom losu, żeby kontynuować tę podróż ciągle razem. W tej książce jest wiele sytuacji, które wystawiają związek na próbę i właśnie dlatego jest ona taka dobra. Każdy może podejmować różne decyzje, które mają swój skutek - nie zawsze dobry. Opowieść skłania do dużej refleksji na temat naszego podejścia do pewnych spraw. Uwielbiam takie lektury.
Na koniec mogę z czystym sumieniem polecić ekranizację pod tym samym tytułem, bo jest to dla mnie chyba pierwszy raz, kiedy zarówno książka, jak i film trzymają równy poziom. Obie wersje są świetne!
Start: 10/02/2020
Koniec: 2/03/2020
I. PIERWSZE WRAŻENIE
Z opisu książki dowiadujemy się, że poznamy dwie odrębne historie. Zastanawiam się czy z biegiem wydarzeń losy postaci przetną się czy też Sparks miał pomysł, ale nie nadawał się na dwie oddzielne książki? Ta wątpliwość nie napawa mnie optymizmem. Niemniej, poznając z pierwszymi kartami historię życia pierwszego bohatera czuję się zaintrygowana....
2019-12-13
Zaczynam czytać bardzo ostrożnie. Początek tej książki jest tak zgoła inny od poprzednich tytułów Sparksa, że nie chcę zapeszać. Mam pewne obawy, że może mi się nie spodobać. Albowiem historia zaczyna się dość smutno.
Kiedy dochodzę do połowy, jestem nieco bardziej ukontentowana. Sparks świetnie zbudował sylwetki Amandy i Dawsona. Mają ciekawą historię, a ich ponowne spotkanie obfituje w falę tak wielorakich uczuć, że naprawdę miło jest to czytać. Nawet stanowiące drugi plan postacie zapadają głęboko w pamięć, bo odgrywają dla całości kluczową rolę.
Nie ukrywam, ciężko mi się czytało tę powieść. Miałam przeczucie, że tym razem nie skończy się dobrze. O ile relacja łącząca głównych bohaterów została potraktowana po mistrzowsku, tak czegoś mi w tej książce brakowało. Może po prostu brak jakiejkolwiek akcji mnie tak zamęczył. To w przeważającej części historia o miłości na całe życie opowiedziana w monotonnym tempie.
Fakt, było kilka momentów, które przykuwały mocniej uwagę, ale nawet pisząc tę recenzję jestem przekonana, że finał, do którego zmierzała historia, był wymuszony i sztuczny. Jakby autor do końca nie miał pomysłu jak zwieńczyć losy Dawsona i Amandy.
Książka, jak i ekranizacja nie były najgorsze. Niemniej, miałam trochę inne oczekiwania. Sparks napisał lepsze powieści, więc jeśli masz wybór, sięgnij po coś innego z jego twórczości.
Start: 2/12/2019
Koniec: 13/12/2019
Zaczynam czytać bardzo ostrożnie. Początek tej książki jest tak zgoła inny od poprzednich tytułów Sparksa, że nie chcę zapeszać. Mam pewne obawy, że może mi się nie spodobać. Albowiem historia zaczyna się dość smutno.
Kiedy dochodzę do połowy, jestem nieco bardziej ukontentowana. Sparks świetnie zbudował sylwetki Amandy i Dawsona. Mają ciekawą historię, a ich ponowne...
2019-11-09
Przyciągnęła mnie okładka - nie będę ukrywać. Zapiera dech w piersi. Intryguje. Zresztą w opiniach niżej panuje podobny pogląd. I niech ktoś powie, że nie ocenia się po okładce. 😉
Ze streszczenia można wywnioskować, że to nie będzie historia z happy endem. Dlatego w pierwszej chwili pominęłam tę książkę na liście w obawie, że będzie zbyt depresyjna jak na tę porę roku. Jednak ciągle siedziała mi w głowie - do tego stopnia, że gdy skończyłam lekturę "Łańcucha" od razu ją odnalazłam i załadowałam na czytnik.
Pierwsze słowa pochłaniam jak gąbka - historia zaczyna się przepięknym prologiem. Czy dalej będzie równie obiecująco? Jestem pełna nadziei, że intuicja mnie nie zawiodła, podobnie jak było w przypadku poprzedniej książki.
Generalnie autorka miała dobry pomysł, bo bardzo życiowy, ale jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Nie do końca wyszło jej budowanie najważniejszego składnika książki - chemii między głównymi bohaterami. Po prostu tego nie czułam. Te uczucia były dla mnie zbyt mało autentyczne. Początek związku. Pobudki kierujące głównym bohaterem. Dalsze losy postaci. Aczkolwiek jeśli spojrzymy na tę historię inaczej, okroimy ją, tak by został szkielet przebiegu wydarzeń, myślę że coś takiego mogłoby spotkać każdego z nas. Liczba ludzkich dramatów nie zna granic.
Muszę przyznać, że trochę utożsamiam się z Lucy - czy jedna decyzja podjęta dziesięć lat temu sprawiła, że moje życie ułożyło się w taki, a nie inny sposób? Nigdy nie dowiem się czy rzeczywiście byłoby inaczej, czy i tak wylądowałabym ostatecznie w tym samym miejscu, tylko nieco później. O decyzjach jest właśnie ta opowieść. I to takich, które rzutują na całe nasze życie, a nawet i życie innych osób.
Dlatego właśnie warto sięgnąć po "Światło, które utraciliśmy" - jeśli czujesz się rozdarty, ta książka zmusi Cię do przemyśleń i zastanowienia czy rzeczywiście warto. Bo czasem ryzyko jest warte poświęceń. Tylko czy pisane jest to każdemu?
Start: 2/11/2019
Koniec: 9/11/2019
Przyciągnęła mnie okładka - nie będę ukrywać. Zapiera dech w piersi. Intryguje. Zresztą w opiniach niżej panuje podobny pogląd. I niech ktoś powie, że nie ocenia się po okładce. 😉
Ze streszczenia można wywnioskować, że to nie będzie historia z happy endem. Dlatego w pierwszej chwili pominęłam tę książkę na liście w obawie, że będzie zbyt depresyjna jak na tę porę roku....
2018-06-11
Mam mieszane odczucia wobec tej książki. Z jednej strony - czytało się fajnie, bo szybko. Z drugiej - czuję lekki zawód wobec opowiedzianej historii… Kilka rzeczy bardzo mi przeszkadzało i o tym napomknę w dalszej części mojej recenzji.
“Na zakręcie” to kolejna próba Sparksa z innym gatunkiem niż melodramat. “Anioł stróż” był rewelacyjny w połączeniu z thrillerem i nie mogłam się doczekać, kiedy znowu mi przyjdzie sięgnąć po książkę tego autora, która nie będzie tylko i wyłącznie - kolokwialnie mówiąc - “romansidłem”. Może właśnie dlatego moje oczekiwania były tak wysokie.
Choć pojawiły się elementy wskazujące na akcję pełną adrenaliny, do dreszczyku i ciar na plecach daleko. Autor poszedł w nieco innym kierunku - “Na zakręcie” to tak naprawdę dramat niż melodramat. I to jaki dramat... Więcej tu psychologii niż w innych jego książkach. Aż kipi od przemyśleń. Temat, jakiego się podjął, jest dość trudny, bo od początku do końca lektury przewija się motyw śmierci. Nie powiem, spodziewałam się nieco “lżejszej” lektury po krótkim opisie.
Tak oto mamy dwóch bohaterów - kobietę i mężczyznę - oboje po przejściach. Każde ze swoim “demonem”, który prześladuje do momentu wzajemnego spotkania i długo później. Tak bardzo, że przeszłość jednego z nich zaczyna na nowo drążyć dziurę i powoduje konflikt/rozdarcie, a następnie stawia przed ważnymi dla obojga decyzjami. Innymi słowy ujęłam dokładnie to co sama przeczytałam, zanim sięgnęłam po książkę.
O ile pomysł na historię i jej zakończenie wcale nie rozczarowują, tak denerwowało mnie przede wszystkim zachowanie postaci. Nie mam pojęcia czy Sparks tak wykreował bohaterów czy przemawia tu niedoskonałość tej książki, ale moim zdaniem pewne momenty były zbyt mocno irracjonalne i nienaturalne. I do tego brak głębszego wyjaśnienia ze strony sprawcy - mam tu na myśli chwilę, gdy dowiadujemy się kto był winny i dlaczego podjął takie, a nie inne kroki. Choć zakończenie historii wcale nie pozostawia niedosytu, to pominięcie tak istotnej kwestii było dla mnie sporym niedopatrzeniem.
Dla kontrastu, co mi się ogromnie podobało w całości, to jak Sparks pokazał więź łączącą ojca z synem. Czuć w słowach, że pisze o czymś co zna od podszewki - musi bardzo kochać swoje własne dzieci.
Podsumowując:
- zbyt mało rozbudowana historia Sary
- zbyt mało szczegółowe przedstawienie historii sprawcy
- irracjonalne i nienaturalne zachowania
+ skupienie się na miłości między ojcem a synem
+ fajnie rozbudowana historia, która od strony do strony płynnie się rozwija
+ zakończenie
Mam mieszane odczucia wobec tej książki. Z jednej strony - czytało się fajnie, bo szybko. Z drugiej - czuję lekki zawód wobec opowiedzianej historii… Kilka rzeczy bardzo mi przeszkadzało i o tym napomknę w dalszej części mojej recenzji.
“Na zakręcie” to kolejna próba Sparksa z innym gatunkiem niż melodramat. “Anioł stróż” był rewelacyjny w połączeniu z thrillerem i nie...
2018-01-13
Przypadkiem obejrzałam film zanim przeczytałam książkę. Wpadka jakich mało. No nic, zostaje mi nadrobienie straty. Jestem bardzo ciekawa czy w tej sytuacji lektura nadal okaże się lepsza, czy może jednak szalę przeważy ekranizacja?
“Historie są równie niepowtarzalne jak ludzie, którzy je opowiadają, a do najciekawszych należą te, które mają niespodziewane zakończenie”.
Tak zaczyna się opowieść i rzeczywiście - oglądając film nieraz zostałam wbita w fotel. Nie znałam fabuły, toteż było dla mnie zupełną niewiadomą w jakim kierunku zmierza ekranizacja. Dzięki temu zaskok i satysfakcja z seansu były jeszcze większe. Jeśli chodzi o książkę, to niestety nie czułam już całej tej ekscytacji wiedząc co się wydarzy parę stron dalej. Niemniej, kilka szczegółów różniło się - jak to często bywa - i przyjemnie spędziłam czas na lekturze. Szczególnie, gdy wertowałam już ostatnie strony i coraz bardziej książka mijała się z filmem.
Wybór - Sparks nieprzypadkowo nazwał tak swoją książkę. Wyborem jest decyzja o kierunku studiów, o miejscu do życia, o miłości… Wymieniać można bez końca, a tak naprawdę, uogólniając, decyzja o każdym aspekcie życia, który ma wpływ na naszą przyszłość. To nie tylko te łatwe i - zdawałoby się - banalne wybory, ale też i te trudne, dotyczące życia drugiej osoby. Ta książka bardzo przypomina mi początek mojej znajomości z obecnym mężem, gdyż - choć w nieco innych okolicznościach - nawiązaliśmy więź w nieco burzliwym momencie mego życia, która trwa do dziś i mam nadzieję, że trwać będzie do końca naszych dni.
Co mi się od samego początku nie podobało, to w jaki sposób Sparks podejmuje temat zdrady. Jakby chciał nam powiedzieć - poprzez bieg wydarzeń - że czasami zdrada jest ok, jeśli jej kosztem zyskujemy miłość po grobową deskę. Dla mnie to nie do końca jest w porządku, jednak dobrze wiemy, że życie lubi nas zaskakiwać w najmniej spodziewanych momentach. To tak naprawdę nasz wybór, nasze sumienie, i to pokazuje pisarz - dlatego książka nie kończy się w momencie, gdy główni bohaterowie nawiązują ze sobą romans. Sparks idzie naprzód i mówi nam w ten sposób “ale to wcale nie koniec, każdy wybór ma swoje konsekwencje”. Taka interpretacja mi odpowiada.
Nicholas Sparks to bez wątpienia człowiek rodzinny. I nie świadczy o tym jedynie jego własna rodzina (która jest spora!), ale sposób w jaki pisze o niej w swoich książkach. Jest to tak piękny obraz, że wręcz zachciewa się być jednym z bohaterów jego książek. Dlatego tak bardzo lubię wracać do jego twórczości - przypomina, że nawet błahe, proste rzeczy potrafią dać dużo radości, a my o nich zwyczajnie zapominamy, przytłoczeni prozą codziennego życia.
Czy polecam? Tak, na jeden-dwa wieczory, w ramach odskoczni. Zestawiając finalnie książkę z ekranizacją, muszę przyznać, że albo to przypadek, albo swoista tendencja, gdyż film bardziej przypadł mi do gustu. Czy byłoby tak, gdybym najpierw sięgnęła po twórczość Sparksa? Tego już nigdy się nie dowiem - przynajmniej w przypadku tej pozycji.
Przypadkiem obejrzałam film zanim przeczytałam książkę. Wpadka jakich mało. No nic, zostaje mi nadrobienie straty. Jestem bardzo ciekawa czy w tej sytuacji lektura nadal okaże się lepsza, czy może jednak szalę przeważy ekranizacja?
“Historie są równie niepowtarzalne jak ludzie, którzy je opowiadają, a do najciekawszych należą te, które mają niespodziewane...
2016-06-26
Hipnotyzująca. Takie słowo ciśnie mi się na usta po przeczytaniu tej książki. Wydawałoby się, że fabuła jest banalna – ot, dziewczyna w moim wieku z dnia na dzień zatrudnia się jako opiekunka całkowicie sparaliżowanego młodego człowieka. Do tego krnąbrnego, niezbyt towarzyskiego i na pierwszy rzut oka pogrążonego w depresji z powodu swojego stanu. Zazwyczaj takie książki kończą się wielkim happy endem, dlatego myślę, że ta pozycja wyróżnia się wśród innych na rynku.
Choć z początku nie dzieje się nic ciekawego, nie mogłam oderwać oczu od treści. Czy to słownictwo, czy opis postaci, czy też sama konstrukcja historii, powodowały że niezwłocznie chciałam poznać dalsze losy Lou i Willa. Sposób w jaki autorka przedstawiła życie głównego bohatera nie był oklepany. Przez całą książkę wielokrotnie byłam zmuszona do zastanowienia co sama bym zrobiła na miejscu Willa. Uwielbiam tego rodzaju powieści – skłaniają do refleksji nad własnym życiem. Jedyne czego trzeba to chęci, żeby dojrzeć to w książce.
To prawda, że momentami denerwowały mnie zwroty akcji. Miałam ochotę przywalić głównej bohaterce w potylicę, żeby ogarnęła się i zaczęła myśleć o sobie. Lou starała się, aby niezależnie od sytuacji, każdy był szczęśliwy, przez co własne dobre odkładała na dalszy plan. Co więcej, tacy ludzie są wśród nas nie tylko na kartach książek, i co w tym wypadku jest przykre i prawdziwe zarazem – wielu potrafi bezlitośnie wykorzystywać takie osoby. Te strony w książce potrafiły przyprawić mnie nie tylko o irytację, ale i smutek. Nie jest to wada, ale prawda, którą czasem ciężko zaakceptować – szczególnie jeśli dotyczy bliskich nam osób. Były też momenty, gdy po prostu chciałam się rzewnie rozpłakać.
W tej książce widzimy dorastanie dwóch osobowości – człowieka bez przyszłości i dziewczyny, która nie widziała jej dla siebie. To zderzenie dwóch światów zaowocowało wspaniałą więzią. Tak naprawdę nigdy nie wiemy, kiedy trafimy na osobę, dzięki której nasze życie wywróci się do góry nogami. To może być nawet jutro, w drodze do pracy, na zakupach. Nieprzewidywalność losu potrafi być wyrokiem, ale i darem. Ta książka pięknie pokazuje jak beznadziejna sytuacja może zamienić się w okazję na nowy początek.
Nie sądzę, żeby było coś więcej do dodania, niż po prostu: szczerze zachęcam do lektury!
Hipnotyzująca. Takie słowo ciśnie mi się na usta po przeczytaniu tej książki. Wydawałoby się, że fabuła jest banalna – ot, dziewczyna w moim wieku z dnia na dzień zatrudnia się jako opiekunka całkowicie sparaliżowanego młodego człowieka. Do tego krnąbrnego, niezbyt towarzyskiego i na pierwszy rzut oka pogrążonego w depresji z powodu swojego stanu. Zazwyczaj takie książki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10-15
Myślałam, że tytuł i pobieżny opis fabuły sprawią, że ta książka będzie przewidywalna i takie też będzie jej zakończenie. Cieszę się, że byłam w wielkim błędzie.
“Na ratunek” to złożona historia o stracie, samotności i niepomyślności losu, co czyni ją powieścią smutną, wyciskającą łzy z oczu i zmuszającą do przemyśleń we własnym życiu. Z drugiej strony to także historia o miłości - w każdym znaczeniu tego słowa. To sprawia, że pod sam koniec zdajemy sobie sprawę z lekcji, jaką odbyliśmy przez lekturę tej książki.
Przyznam szczerze, czytając dopuszczałam możliwość, że ten tytuł skończy się podobnie jak “Noce w Rodanthe” (po tej książce żadna powieść Sparksa nie będzie już dla mnie banalna). I gdyby nie to, że “Noce” napisał później, robiłam sobie nadzieję, że jeszcze nie wpadł na taki sam pomysł. Byłam blisko, bo nie sądziłam że pokieruje historią w podobny sposób, ale po odłożeniu książki byłam usatysfakcjonowana takim obrotem wydarzeń. Sparks po prostu dojrzewał. Myślę, że każdy czytelnik przyzna mi w tym momencie rację.
Tak naprawdę w tej książce nie ma jednego bohatera. To co wydawało się nam oczywiste na początku, już takie nie jest im więcej stron jest za nami. Mamy tu cały wachlarz postaci z własnymi demonami, z własnymi problemami. Choć nie jest to powieść długa, autor zręcznie poprowadził historię, tak że czytający nie gubi się w wątkach i odnosi wrażenie, że w rzeczywistości dokładnie poznał losy każdej postaci. To chyba pierwsza książka z początków jego kariery, która tak mnie urzekła. Myślę, że od tego momentu zaczyna się prawdziwy Nicholas Sparks. Czy tak rzeczywiście jest, pewnie przekonam się sięgając po następną w kolejności książkę tego autora. Gorąco polecam, ku refleksji i zróżnicowaniu swojej biblioteczki od typowych melodramatów czy romansów.
Myślałam, że tytuł i pobieżny opis fabuły sprawią, że ta książka będzie przewidywalna i takie też będzie jej zakończenie. Cieszę się, że byłam w wielkim błędzie.
“Na ratunek” to złożona historia o stracie, samotności i niepomyślności losu, co czyni ją powieścią smutną, wyciskającą łzy z oczu i zmuszającą do przemyśleń we własnym życiu. Z drugiej strony to także historia o...
“It Ends with Us” zaczyna się w bardzo interesujący sposób, który sprawia, że aż muszę zrobić mały research.
“Mojemu ojcu, który bardzo się starał nie być potworem. I mojej matce, która dopilnowała, żeby nie było nas w pobliżu, kiedy nim się stawał.”
Szybko dowiedziałam się, że powieść jest oparta na relacji matki i ojca pisarki, która to wcale nie była usłana różami. Ba, dedykacja powoduje we mnie pewien niepokój, a gdy czytam, że dla Hoover była to najcięższa książka w jej karierze, przechodzą mnie lekkie dreszcze.
Do tej pory nie zawiodłam się na twórczości Colleen Hoover. W każdej książce porusza inny, życiowy temat. Wygląda na to, że nie inaczej jest z “It Ends with Us”. Nie ukrywam też, że padło na ten właśnie tytuł w tym właśnie momencie z powodu nadchodzącej ekranizacji. ;-)
Lubię weryfikować słowo czytane z interpretacją filmową. Rzadko się zdarza, żeby to drugie było lepsze (niemniej przekonałam się o tym parę razy na własnej skórze), ale uważam to za miły ukłon w stronę pisarza - takie uhonorowanie jego pracy, pomysłu, czasu. A dla mnie to dodatkowa forma na powtórkę przeżytej historii w nieco inny sposób, szczególnie gdy bardzo przypadła mi do gustu (do tej pory wspominam Confess - serial był świetny!).
Ciężko mi określić co takiego mają w sobie książki tej pisarki. Każdorazowo, gdy zaczynam czytać coś od Hoover, od pierwszych stron łapię taki błogi nastrój. Wraz z każdym oddechem wypełnia mnie miłe uczucie takiej świeżości, nadziei, spokoju. Wszystko będzie dobrze. Czerp z życia garściami. Warto marzyć, gdyż marzenia się spełniają. Nie powinniśmy zaprzątać sobie głowy drobnostkami, martwić się na zapas. Trzeba być tu i teraz.
Cieszę się od stóp do korzonków włosów, że mogę w tej chwili czytać tę książkę, popijać gorącą czekoladę i niczym się nie przejmować. Bardzo dobrze pamiętam swoje odczucia podczas czytania “Ugly Love”. Byłam wtedy w zupełnie innym punkcie swojego życia. Przepełniona wspomnianą nadzieją, ale też i lekkim smutkiem, gdyż jeszcze wtedy wątpiłam, że każde marzenie jest w stanie się ziścić. Tak naprawdę to my sami mamy wpływ na własne życie. Jesteśmy kreatorami otaczającej nas rzeczywistości, ale również kontrolujemy jak odbieramy ten świat.
Z tymi przemyśleniami zabieram się za lekturę. Książka opowiada o dwudziestotrzyletniej Lily, którą życie zdążyło już mocno doświadczyć. Teraz już wiem dlaczego tak ciężko było ją pisać Colleen Hoover. Kiedy docieram do opisów kłótni rodziców głównej bohaterki, łza kręci się w oku. Przykro się to czyta. Podobnie, gdy poznajemy Atlasa - chłopaka z “sąsiedztwa”. Ciężko to w sumie określić w ten sposób, gdyż nastolatek pomieszkuje w opuszczonym budynku, znajdującym się tuż obok domu rodzinnego Lily. Piętnastoletnia wówczas Lily zaczyna mu po kryjomu pomagać, a tym samym poznaje czym jest pierwsza miłość. Ta część historii dzieje się w przeszłości, do której nasza bohaterka wraca za pomocą pamiętników.
Dorosła Lily jest w zupełnie innym miejscu. Decyduje się postawić wszystko na jedną kartę, idzie za głosem serca i spełnia swoje marzenie. Przypadek sprawia, że jej życie łączy się z przystojnym neurochirurgiem, który początkowo ma zupełnie inne oczekiwania i nie ma żadnego zamiaru wchodzić w głębszą relację. Los jednak chce inaczej. I właśnie w tym momencie Lily ponownie spotyka Atlasa. Co wydarzy się dalej? Jestem tak wkręcona w tę historię, że pewnie szybko poznam jej finał.
A zakończenie jest świetne. Dokładnie takie, jakiego oczekiwałam. Wiedząc, że ta historia tak naprawdę jeszcze ma kontynuację, z miejsca zabieram się za kolejny tom, ciekawa co też Colleen Hoover zmajstrowała w “It Starts with Us”.
“It Ends with Us” zaczyna się w bardzo interesujący sposób, który sprawia, że aż muszę zrobić mały research.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to“Mojemu ojcu, który bardzo się starał nie być potworem. I mojej matce, która dopilnowała, żeby nie było nas w pobliżu, kiedy nim się stawał.”
Szybko dowiedziałam się, że powieść jest oparta na relacji matki i ojca pisarki, która to wcale nie była usłana różami. Ba,...