rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Nazwij to snem” uznawana za klasykę literatury amerykańskiej po raz pierwszy została opublikowana w 1934 roku, w Polsce wydana w latach 70-tych, a teraz (przepięknie) wznowiona przez @artragepl @ksiazkoweklimaty 💙 I prośba ode mnie - wśród morza nowości nie przegapcie tej wyjątkowej premiery !
Żydowska rodzina Schearl - matka, ojciec i syn - emigruje do Stanów gdzie osiedla się w nowojorskich slumsach. Życie w tej niby „Krainie Złota” na pewno nie jest przykładem klasycznego american dream, a cały proces odnajdywania się w nowym środowisku i próby integracji opowiedziana jest oczami najmłodszego członka tej rodziny, Dawida. I choć nie jest napisana w pierwszej osobie, lecz w trzeciej (uff) to dosłownie siedzimy w jego głowie i miejscami można to określić pewnego rodzaju strumieniem świadomości choć raczej pośrednim. Obserwujemy wszystkie wydarzenia tu i teraz, odczuwając emocje głównego bohatera jednocześnie z nim. Szczególnie te silne emocje, których tu nie brakuje - te związane z ogromną miłością do czułej matki czy te z potwornym strachem przed surowym ojcem. Ale zdecydowanie wiecej tutaj tych niepokojących odczuć i właściwie przez całą historię mamy wrażenie, że za rogiem kolejnej strony czai się coś niedobrego.
Gęsta to powieść, mięsista, czasami można się pogubić w chaosie wydarzeń, ale czyta się jak złoto. Tematów wiele bo oprócz procesu asymilacji imigrantów, mamy w tle nowojorskie głośne i brudne ulice, żydowską społeczność, odkrywanie swojego pochodzenia, potrzebę akceptacji, pytania o Boga i mase innych wątków do odkrycia pomiędzy słowami. Bardzo polecam !

„Nazwij to snem” uznawana za klasykę literatury amerykańskiej po raz pierwszy została opublikowana w 1934 roku, w Polsce wydana w latach 70-tych, a teraz (przepięknie) wznowiona przez @artragepl @ksiazkoweklimaty 💙 I prośba ode mnie - wśród morza nowości nie przegapcie tej wyjątkowej premiery !
Żydowska rodzina Schearl - matka, ojciec i syn - emigruje do Stanów gdzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wydatki” Łukasza Zawady okazały się czymś zupełnie innym niż się spodziewałam i było to dość dziwne (choć oryginalne) doświadczenie czytelnicze.
Eksperymentalna proza o tematyce około literackiej, m.in. o nomen omen eksperymentalnej literaturze właśnie. O samym procesie tworzenia, bo znajdziecie tu rozdział, który jest zapisem kursu kreatywnego pisania, a w tym kursie kilka przykładów opowiadań, romasów czy innych tesktów. Jest sporo o cało okołoksiążkowej sferze, którą autor chyba chce czytelnikowi obrzydzić a przy okazji obrzydzić sam siebie u ludzi z branży plugawiąc trochę swoje gniazdo. Krytykuje nagrody literackie, wyśmiewa krytykę literacką przeniesioną do social mediów, wbija szpilę blogerom, ale też pisarkim i pisarzom. Swoją drogą bardzo jestem ciekawa jak reagują na nią koledzy i koleżanki świata literatury, kto umie w dystans do samego siebie?
„Pochwalę się państwu, że niedawno przepchnęłam w pewnym mainstreamowym piśmie kulturalnym nieortodoksyjny tekst, coś jak tekst w punktach, choć bardziej wpadający w tak zwane tapetowanie, tapetowanie całych stronic jedną czy kilkoma powtarzalnymi frazami, dzięki czemu da się wspaniale rozpychać treść (mogą państwo szybko uzyskać kilka-kilkanaście tysięcy znaków ze spacjami, może kiedyś będzie jeszcze okazja, by państwu dopowiedzieć szczegóły)” - i właściwie dopowiadać nie trzeba bo mam wrażenie, że zaraz za tym fragmentem rozpoczyna się to „tapetowanie” właśnie. Potem w kolejnym rozdziale dostajemy kilkadziesiat stron spisu wydatków autora (czy alterego autora) z całego roku - znów tapetowanie?
I nic już zdradzać nie będę, to trzeba przeczytać samemu i albo kliknie albo nie kliknie. I choć ta cała gadka o literaturze jest dość wariacka, to jednocześnie ta powieść/nie-powieść jest niezwykle błyskotliwa, a Zawada nieźle się bawi i gra z czytelnikiem. Warto spróbować!

„Wydatki” Łukasza Zawady okazały się czymś zupełnie innym niż się spodziewałam i było to dość dziwne (choć oryginalne) doświadczenie czytelnicze.
Eksperymentalna proza o tematyce około literackiej, m.in. o nomen omen eksperymentalnej literaturze właśnie. O samym procesie tworzenia, bo znajdziecie tu rozdział, który jest zapisem kursu kreatywnego pisania, a w tym kursie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam przyjemność (ogromną!) na dłuuugo przed premierą czytać najnowszą, drugą już powieść Maćka Marcisza. W środku znajdziecie nawet moją polecajkę. Więc tak, zgadliście uwielbiam „Książkę o przyjaźni” i jak tylko skończycie czytać tego posta, lećcie kupić!
Przyjaźń nie jest częstym motywem książek, jest trudna do opisania, nie ma wzniosłych punktów kulminacyjnych i nie jest tak ekscytująca jak miłość, często więc stanowi drugi plan histori. Tym razem jednak to właśnie przyjaźń jest głównym wątkiem, a Maciek Marcisz napisal o niej jak o pięknej wersji trudnej miłości.
Trójka milenialsów, Kasia, Dorota i Michał nawiązują relację w liceum. Narracja nie jest prowadzona linearnie więc przeskakujemy w czasie widząc na przemian początek znajomości, etap jej nastoletniego zacieśnienia, a potem rozluźnienia więzów, kiedy każde z przyjaciół rozpoczyna dorosłe życie. Bohaterowie są z krwi i kości, mają realne problemy, odczuwają znajome emocje, przez co w ich przeżyciach rozpoznajemy własne doświadczenia i łatwo jest nam się z nimi utożsamić. Szczególnie jeśli jest się obecnie milenialsem po trzydziestce (hello, it’s me 🙌🏼), dorastało się na początku lat dwutysięcznych, też słuchało się Spice Girls, chodziło na wagary do księgarni, pisało listy do swoich przyjaciółek, miało plastikowego jeżyka na długopisy, czy było na białym marszu w Krakowie (oh, well).
„Książka o przyjaźni” jest dla mnie ciepłym kocykiem wśród książek, comfort read’em smakującym słodko-gorzkim wspomnieniem, historią napędzaną nie tylko akcją, ale dla mnie przede wszystkim napędzaną sentymentem. Czytajcie!

Miałam przyjemność (ogromną!) na dłuuugo przed premierą czytać najnowszą, drugą już powieść Maćka Marcisza. W środku znajdziecie nawet moją polecajkę. Więc tak, zgadliście uwielbiam „Książkę o przyjaźni” i jak tylko skończycie czytać tego posta, lećcie kupić!
Przyjaźń nie jest częstym motywem książek, jest trudna do opisania, nie ma wzniosłych punktów kulminacyjnych i nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rodzina z blizną. Fanatyczna wiara. I poćwiartowane i spalone ciało nastolatki. Rodzinna tragedia i nierozwiązana przez trzydzieści lat zbrodnia. Narracje członków rodziny dziewczyny, jej sióstr, ojca, siostrzeńca czy przyjaciółki, próbujące zrekonstruować fakty po latach. Thriller, który wciągnęłam prawie jednym tchem, choć dla mnie był dość przewidywalny. Książka, która podejmuje temat religijnego fanatyzmu, który nie zaskoczył mnie swoim okrucieństwem, bo już od dawna wiem, że religia katolicka (i nie tylko katolicka) ma w sobie bardzo dużo zła. Czy mimo tego „Katedry” pochłonęły mnie totalnie? Tak! Czytałam z zapartym tchem i nie chcialam odkładać. A coś co bylo szczególnie ciekawe i utrzymywało dynamikę tej historii w napięciu była zmienna narracja bohaterów i ich różne punkty widzenia. Plus oczywiscie cały motyw religijny, usprawiedliwianie grzechu swoją wiarą, hipokryzja religii, pozory moralności, zmuszanie do zbiorowego myślenia w jeden określony sposób, bóg tak chciał i inne paradoksy paradoksów i wybiórcze kierowanie się przykazaniami boga.
„(…) tyle że dobro i zło – Wy oboje o tym wie­cie – to po­ję­cia względ­ne. A re­li­gie z za­sa­dy nie po­zwa­la­ją kie­ro­wać się wła­snym ro­zu­mem, ak­cep­to­wać zło­żo­no­ści rze­czy”.
Więc jeśli nie przeszkadza Wam to, że wiele w tej historii można przewidzieć znacznie wcześniej niż na jej ostatnich stronach, to polecam!

Rodzina z blizną. Fanatyczna wiara. I poćwiartowane i spalone ciało nastolatki. Rodzinna tragedia i nierozwiązana przez trzydzieści lat zbrodnia. Narracje członków rodziny dziewczyny, jej sióstr, ojca, siostrzeńca czy przyjaciółki, próbujące zrekonstruować fakty po latach. Thriller, który wciągnęłam prawie jednym tchem, choć dla mnie był dość przewidywalny. Książka, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak długo czekałam na tę powieść, że zaczęłam się obawiać moich wybujałych oczekiwań. Ale o matko i córko, jak ja się na niej NIE ZAWIODŁAM ! To moja ukochana książka Siri - doskonałość!
„I w tej konkretnej książce, książce, którą czytacie teraz, młoda osoba i stara żyją obok siebie w niepewnych prawdach pamięci”.
Narratorką jest uznana pisarka o inicjałach S.H. (tak, znowu narratorką w powieści Hustvedt jest piasarka ♥️). Jest po sześćdziesiątce i sprząta mieszkanie swojej matki. Znajduje w nim swoje zapiski sprzed prawie czterdziestu lat i zaczyna je czytać.
O tym jak jako aspirująca literatka przeprowadziła się do Nowego Jorku i w swoim mieszkaniu podsłuchuje sąsiadkę zza ściany, która co wieczór prowadzi głośne monologi, zawodzi i wypowiada dziwne mantry. O tym jak pisze swoją pierwszą książkę, której fragmenty czytamy razem z narratorką. S.H. czytając o swojej przeszłości zastanawia się nad tym ile zapamiętujemy, ile w naszych wspomnieniach jest prawdy, a ile wyobraźni. Dlaczego zapamiętujemy osobę X pozornie nic nieznaczącą dla naszego życia, a w pamięci zatarli się inni napotkani ludzie? I to właśnie wspomnienia i współdziałająca z nimi wyobraźnia są głównymi motywami tej powiesci. „(…) wiem także, że noszę w sobie niezliczoną mnogość wspomnień, które chyba są nieprawdziwe, wspomnień przyozdobionych przeze mnie życzeniami”.
Ale pamięć to nie jedyny temat podejmowany przez Hustvedt. Znajdziecie tu też (jak zwykle u Siri) feminizm i to jak patriarchat przez lata umniejszał osiągnięcia kobiet czy nawet je zagarniał - przytoczona przez S.H. postać Baronowej, poetki i autorki rzeźby, której wykonanie przypisuje się innemu (męskiemu) artyście! Ach i to co książkoholicy lubią najbardziej - masa literackich odniesień!
Mogłabym pisać o niej jeszcze długo, o tym jak pięknie jest napisana, o tym jak jej nielinearna, rozproszona narracja potrafi wciągnąć czytelniczkę, mogłabym tu przytoczyć masę cytatów i wkleić moje wszystkie notatki z lektury. Ale po prostu ją przeczytajcie, a ja już planuje reread bo to książka do wielokrotnego czytania.

Tak długo czekałam na tę powieść, że zaczęłam się obawiać moich wybujałych oczekiwań. Ale o matko i córko, jak ja się na niej NIE ZAWIODŁAM ! To moja ukochana książka Siri - doskonałość!
„I w tej konkretnej książce, książce, którą czytacie teraz, młoda osoba i stara żyją obok siebie w niepewnych prawdach pamięci”.
Narratorką jest uznana pisarka o inicjałach S.H. (tak,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ogólnie wracając myślą do przeszłości i naszego wspólnego życia, przypomniam siebie przede wszystkim to, czego ci nie powiedziałem, moje wspomnienia są o tym, czego nie było”.
Mikro opowieść o relacji autora z ojcem. Relacji niełatwej bo na ciągłej huśtawce emocjonalnej kiedy raz ojciec mówi, że kocha a za chwilę, że wolałby mieć kogoś innego za syna. Raz ojciec, mówi, że „chłopaki nie płaczą” i odtrąca syna geja, a potem ten sam ojciec zawzięcie swego syna broni. Pokazanie tego kontrastu było bardzo uderzające, czytelnik wraz z autorem tego ojca nienawidzi, a zaraz potem wzrusza się i doszukuje skrawka miłości. Ułomnej miłości człowieka, który nie do końca umie kochać i tę miłość wyrazić, bo sam jej w dzieciństwie nie doświadczył. „Byłeś ofiarą przemocy - zarówno tej, którą stosowałeś, jak i tej, której sam doświadczyłeś”.
Obok tej niezwykle intymnej i emocjonalnej historii Louisa jest jeszcze bardzo istotny komentarz autora oskarżający francuskie elity i władzę o nieustające nierówności społeczne oraz podejmowanie przez nich decyzji, które mają ogromny i destrukcyjny wpływ na życie najbiedniejszych. Wymienia nawet konkretne nazwiska, które w jakis sposób kolejno doprowadzały do śmierci jego ojca.
I tak, ta książka jest krótka, ma tylko 60 stron, ale było to wystarczające, by emocjonalnie mnie rozwalić (do tej pory o niej myślę!). Polecam jednak w pierwszej kolejności przeczytać poprzednie powieści autora (które bardzo polecam), a dopiero po nich sięgnąć po tę.

Ogólnie wracając myślą do przeszłości i naszego wspólnego życia, przypomniam siebie przede wszystkim to, czego ci nie powiedziałem, moje wspomnienia są o tym, czego nie było”.
Mikro opowieść o relacji autora z ojcem. Relacji niełatwej bo na ciągłej huśtawce emocjonalnej kiedy raz ojciec mówi, że kocha a za chwilę, że wolałby mieć kogoś innego za syna. Raz ojciec, mówi, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Mamo, czy te dzieci z lasu jeszcze żyją?” - to jeden z nagłówków artykułów o obecnej sytucji na naszej granicy. Takie same pytania zadają swoim rodzicom dzieci w książce Valerii Luiselli. Tylko, że to pytania o dzieci imigranckie z Ameryki Południowej i Środkowej, które próbują uciec ze swoich krajów do USA.
Patchworkowa czteroosobowa rodzina z Nowego Jorku wybiera się w podróż na południe. Ojciec w ramach swojego projektu o Apaczach, matka tworzy materiał o kryzysie na granicy z Meksykiem. Zamknięci na małej przestrzeni samochodu, spędzając ze sobą 24 godziny na dobę, paradoksalnie coraz bardziej się od siebie oddalają. Czuć narastającą irytację pomiędzy małżonkami i to jak te emocje wpływają na ich dzieci.
W powieści są wszystkie moje ulubione motywy. Bo jest i wspomniana wyżej podróż, a więc motyw drogi. Jest kameralność bo skupiamy się na czwórce bohaterów i ich rodzinnych relacjach, w tym na kryzysie małżeńskim. Jest masa inspiracji książkowych, cała rodzina słucha w podróży audiobooków, a matka w swoich narracyjnych rozdziałach odwołuje się do wielu tytułów - mamy Sontag, Goldinga, Rulfo, Ugrešić czy McCarthy’ego. No i motyw najważniejszy, podjęcie ważnego społecznie i politycznie tematu. W tym przypadku narastającego dziecięcego kryzysu uchodźczego na południowej granicy USA (temat bardzo dla nas aktualny…). Z drugiej strony mamy też temat z przeszłości dotyczący przesiedleń rdzennych mieszkańców Ameryki. Wszystko to razem tworzy dla mnie powieść doskonałą. Pełną emocji, przemyśleń, ważnych fragmentów do zaznaczenia, uwrażliwiającą czytelnika i skłaniającą go do stawiania pytań o człowieczeństwo. Ach i do tego świeża forma narracyjna, ale to już odkryjcie sami czytając. Książka do wielokrotnego czytania!

„Mamo, czy te dzieci z lasu jeszcze żyją?” - to jeden z nagłówków artykułów o obecnej sytucji na naszej granicy. Takie same pytania zadają swoim rodzicom dzieci w książce Valerii Luiselli. Tylko, że to pytania o dzieci imigranckie z Ameryki Południowej i Środkowej, które próbują uciec ze swoich krajów do USA.
Patchworkowa czteroosobowa rodzina z Nowego Jorku wybiera się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam Wam się do czegoś. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron gubiłam się w „Brylantach”, nie mogłam złapać rytmu, nie potrafiłam połapać się w bohaterach, rozpoznać kto jest kim i jakie powiązania łączą poszczególne osoby. Na szczęście trwało to krótko i jak już w mojej głowie wszystko się ułożyło, zanurzyłam się totalnie w historię i w atmosferę żydowskiej dzielnicy Antwerpii w przeddzień I wojny światowej. Poznajemy rodzinę Bermanów, ojca Gedaliasza handlarza brylantów, jego żonę Rachelę, syna Dawida szukającego swojego powołania, niepokorną córkę Jeanette i najmłodszego Jacques’a. I masę innych wspaniale wykreowanych postaci, kupców diamentów, handlarzy, szlifierzy, swatów, pomocy domowych, wszystkich odmalowanych jak żywo. Tak jak żywo odmalowana sama Atwerpia, czytając widziałam w myślach bardzo wyraźne obrazy, a nie zdarza mi się to wcale tak często podczas czytania powieści.
Czego tu nie ma? Są relacje rodzinne, perypetie, szemrane interesy, romanse, zdrady, związki i rozpady, a to wszystko na tle nadciągającej wojny, ucieczki do Londynu i osadzone w szerokim społecznym kontekście i żydowskości. I choć książka ta jest literacką fikcją to podobno jest mocno zakorzeniona w biografii autorki. A to co dla mnie jest niezwykle istotne to to, że zapomniana przez literaturę siostra Singerów, Ester mimo męskiego głównego bohatera „Brylantów” pokazuje w swojej powieści również perspektywę kobiecą (postać Jeanette - wspaniała!) tak bardzo niedocenianą kiedyś, tak bardzo potrzebną dziś. Czytajcie, zachwycajcie się.

Przyznam Wam się do czegoś. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron gubiłam się w „Brylantach”, nie mogłam złapać rytmu, nie potrafiłam połapać się w bohaterach, rozpoznać kto jest kim i jakie powiązania łączą poszczególne osoby. Na szczęście trwało to krótko i jak już w mojej głowie wszystko się ułożyło, zanurzyłam się totalnie w historię i w atmosferę żydowskiej dzielnicy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Czas huraganów” zaczyna się od znalezienia w kanale w pewnej meksykańskiej wsi porzuconego ciała okolicznej Wiedźmy. Potem krok po kroku autorka opisuje zdegenerowanych mieszkańców i z różnych perspektyw opowiada jak doszło do tej zbrodni. A to wszystko w niesamowicie dusznej atmosferze, pełnej przemocy, brutalności i erotyzmu. Pełno tutaj wulgaryzmów, ludzkiego zepsucia, brzydoty. I choć nie czyta się niektórych opisów komfortowo, to są one po coś i mają swoje uzasadnienie. Ta książka jest bowiem do bólu prawdziwa i bez tej brutalności i zezwierzęcenia czuć by tu było fałsz.
Oczywiście historia kondensuje w jednym niewielkim meksykańskim miejscu bolączki tego kraju - przemoc seksualna, patriarchat, homofobia, ogromna bieda, zniszczone dzieciństwa, alkohol i narkotyki, prostytucja, policja która jest po stronie zła i ogólna beznadzieja i zniszczenie. A w tym wszystkim najbardziej przebija się ogromna samotność i smutek.
I nie czyta się tego lekko i przyjemnie. Fernanda Melchir przeczołgała mnie totalnie przez te duszną i klaustrofobiczną historię. I zrobiła to nadzwyczaj szybko bo to książka, której nie da się odłożyć, nie tylko ze względu na popychające do przodu uczucie niepokoju i ciekawość co bedzie dalej, ale też przez sam sposób narracji i ścianę tekstu, ktorą ciężko jest przestać czytać.
Mam świadomość, ze wielu może się nie spodobać, będzie zbyt niewygodnie i obrzydliwie, jeśli więc nie chcesz odczuwać mdłości i złości podczas czytania, to lepiej nie sięgaj. Ja jednak lubię takie eksperymenty książkowe, lubie takie „inne” historie, które wzbudzają niekoniecznie przyjemne emocje i zostają w głowie na długo.

„Czas huraganów” zaczyna się od znalezienia w kanale w pewnej meksykańskiej wsi porzuconego ciała okolicznej Wiedźmy. Potem krok po kroku autorka opisuje zdegenerowanych mieszkańców i z różnych perspektyw opowiada jak doszło do tej zbrodni. A to wszystko w niesamowicie dusznej atmosferze, pełnej przemocy, brutalności i erotyzmu. Pełno tutaj wulgaryzmów, ludzkiego zepsucia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak tylko przeczytałam opis „Nic tu po was” Kevina Wilsona wiedzialam, że muszę to przeczytać. W skrócie mamy dwie przyjaciółki z czasów nastoletnich, Lilian i Madison. Ta pierwsza do elitarnej szkoły z internatem dostała się dzięki stypendium, a druga dzięki bogatym rodzicom. Lilian wylatuje ze szkoły przez Madison, a ta po latach chcąc wynagrodzić przyjaciółce stracone lata, proponuje jej pracę w swoim luksusowym domu w roli opiekunki pary swoich pasierbów. Jest tylko jeden „malutki” problem, Bessie i Roland to ogniste dzieci - dosłownie! Stają w ogniu jak tylko się zdenerwują, wystraszą czegoś lub po prostu gdy dzieje się coś złego. Dzieci ze skłonnościami do spontanicznego samozapłonu? Lubię to !
Nastawiałam się więc na pełną absurdu surrealistyczną lekturę, którą albo pokocham albo będzie koncertem wywracania oczami. Okazało się, że powieść wciągnęła mnie totalnie i bardzo mi się podobała, choć tego surrealizmu i absurdu ze świecą szukać - oczywiście pomijając przypadłość dzieci :) Szkoda, że fabuła nie była bardziej pokręcona i dziwna, ale nie zmienia to faktu, że czytało się to znakomicie. Nie znalazlam w niej też drugiego dnia czy zakamuflowanego pomiędzy wierszami przesłania, ale czy każda lektura taki mieć musi? A może po prostu mało wnikliwie go szukałam? Nie wiem, ale wiem, że czytanie tej historii dało mi sporo zwyczajnej czytelniczej przyjemności i bardzo Wam ją polecam. I gwarantuję, że długo o niej nie zapomnicie.

Jak tylko przeczytałam opis „Nic tu po was” Kevina Wilsona wiedzialam, że muszę to przeczytać. W skrócie mamy dwie przyjaciółki z czasów nastoletnich, Lilian i Madison. Ta pierwsza do elitarnej szkoły z internatem dostała się dzięki stypendium, a druga dzięki bogatym rodzicom. Lilian wylatuje ze szkoły przez Madison, a ta po latach chcąc wynagrodzić przyjaciółce stracone...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jak genialną i fascynującą kobietą była Maria Skłodowska-Curie to oczywista oczywistość, ale wspaniale było poznać jej życie „od kuchni”, a właściwie w jej przypadku „od laboratorium” bo gotowaniem obiadów raczej nie zaprzątała sobie głowy, wolała naukę i czytanie. A uczyć lubiła się od dziecka, wychowała się zresztą w domu inteligenckim co nie było bez znaczenia, umiała czytać już w wielu 4 lat i miała niespotykanie dobrą pamięć. I tak, urodziła się już uzdolniona, ale nie zdobyłaby dwóch Nagród Nobla (!) bez swojego uporu, pracowitości i oddaniu swojej pasji, którą była nauka.
Zaraz po skończeniu szkoły w wieku 17 lat zaczęła pracę nauczycielki by wspomóc siostrę, która właśnie wyjechała na studia do Paryża. Po kilku latach Maria dołącza do siostry, gdzie rozpoczyna naukę na Sorbonie i poznaje swojego męża Piotra Curie, z którym zdobywa swojego pierwszego Nobla. Dalszej części historii nie będę Wam opowiadać, sami przeczytajcie - bo bardzo warto!
Biografia napisana jest przez córkę noblistki, Ewę, która otrzymała za nią National Book Award. I w pełni zasłużenie bo to nie jest zwykła biografia, która przedstawia nam suche fakty o swojej bohaterce. Napisana jest niezwykle lekko, czyta się ją jak powieść i to dosłownie jak powieść bo czytając kibicuje się Marii (you go girl!), uśmiecha pod nosem ciesząc się z jej sukcesów i smuci wraz z nią kiedy dzieje się coś niedobrego. Nie mogę też nie wspomnieć o tym jak wielkie znaczenie dla feminizmu miała Curie i mimo tego, że ona sama się feministką nie nazywała, to na każdym kroku pokazywała, że mimo przeciwności kobiety też mogą być genialne i wcale nie muszą zaszyć się w domu i żyć zawsze w cieniu swojego męża i rodziny. Książka trafia więc na moją wirtualną półkę książek feministycznych i będę ją polecać każdej i każdemu. I warto zaopatrzyć się właśnie w to nowe wydanie, bo zostało uzupełnione o wcześniej pominięte fragmenty oraz o nowo odnalezione listy.
Tłumaczenie Hanna Szyllerowa, przekład uzupełniła Agnieszka Rasińskia-Bóbr.

To jak genialną i fascynującą kobietą była Maria Skłodowska-Curie to oczywista oczywistość, ale wspaniale było poznać jej życie „od kuchni”, a właściwie w jej przypadku „od laboratorium” bo gotowaniem obiadów raczej nie zaprzątała sobie głowy, wolała naukę i czytanie. A uczyć lubiła się od dziecka, wychowała się zresztą w domu inteligenckim co nie było bez znaczenia, umiała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W „Requiem dla nikogo” Złatko Enew opowiada o losach mieszkańców małego prowincjonalnego bułgarskiego miasteczka w latach 80 i 90-tych.
Pierwszym bardzo ważnym motywem tej powieści jest przumusowa zmiana nazwisk bułgarskich Turków, odzierania ich z kultury i nasilających się w stosunku do nich prześladowań. Rosnący w siłę nacjonalizm uderza zresztą nie tylko w Turków, ale też w Romów.
Drugim motywem jest transformacja - państwo wyrywające się z biedy socjalizmu i wchodzące w nowy system, na którym bardzo wielu chce szybko i dużo ugrać, bez wzgledu na krzywdy jakie może wyrządzić innym.
Trzeci motyw to zepsucie, ludzkie zepsucie w najgorszej możliwej formie.
To książka z tych, która uderza w Ciebie tak mocno, że trudno uwolnić się z myśli o niej. To książka, w której czekasz, czekasz, czekasz, by w końcu wydarzyło się coś dobrego, ale tak się nie dzieje. Książka, w której nawet historia miłosna nie może się dobrze zakończyć.
Złatko Enew po brzegi wypełnił tę powieść frustracją i gniewem, a brutalność i trup ściele się w niej gęsto. Czytając wielokrotnie było mi niedobrze, autor nie stroni bowiem od szczegółowych opisów przemocy, w tym przemocy seksualnej, i jak mniemam robi to celowo, by uderzyć w czytelnika najmocniej jak się da. Zszokować, przestrzec, uświadomić. A nie jest to fikcja całkiem wyssana z palca, takie czy podobne historie faktycznie mogły się wydarzyć te 30 lat temu.
Ja polecam, to bardzo dobra powieść, ale ostrzegam przed tą brutalnością i przemocą - jeśli nie chcesz i nie lubisz o niej czytać to trzymaj się z daleka od „Requiem dla nikogo”.
Swoją drogą bardzo jestem ciekawa jak ta powieść została odebrana w Bułgarii? Jak Bułgarzy reagują na opisanie tak mrocznego fragmentu ich historii?

W „Requiem dla nikogo” Złatko Enew opowiada o losach mieszkańców małego prowincjonalnego bułgarskiego miasteczka w latach 80 i 90-tych.
Pierwszym bardzo ważnym motywem tej powieści jest przumusowa zmiana nazwisk bułgarskich Turków, odzierania ich z kultury i nasilających się w stosunku do nich prześladowań. Rosnący w siłę nacjonalizm uderza zresztą nie tylko w Turków, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze skojarzenie z „Rzeczy, które spadają z nieba” to to, że jest to bardzo „pauzowa” książka, czego totalnie się nie spodziewałam. I śmiało mogę napisać, że ta krótka książka fińskiej autorki Selji Ahavy mnie zachwyciła.
Podzielona jest na 4 części. Pierwsza z nich pisana jest z perspektywy dziecka, dziewczynki, której matka ginie, gdy spada na nią z nieba bryła lodu. Po tragedii wraz z ojcem przeprowadzają się do ciotki dziewczynki, która niedawno wygrała miliony na loterii, a niedlugo później...po raz drugi trafia w odpowiednie cyfry. Druga część książki to historia pewnego nężczyzny, który kilkukrotnie został trafiony piorunem i raz za razem przeżywa. Zdradzenie Wam o czym są kolejne dwie części to byłby już spojler, wiec cicho sza!
Ale co mnie w tej historii zachwyciło? Pomijając rozważania na temat przypadku i tego, że niektóre wydarzenia determinuje to, że jesteśmy w złym miejscu i w złym czasie. Pewne rzeczy się wydarzają, a my nie mamy na to wpływu. Wyszliśmy za wcześnie, wróciliśmy za późno. Skreśliliśmy kilka odpowiednich cyfr na kuponie albo w miejscu gdzie stoimy nagle spada na nas z nieba bryła lodu, ot tak. Ale mnie przede wszystkim zachwycił język tej niewielkiej powieści i umiejętność wprowadzania czytelnika w specyficzny nastrój i klimat. Absolutnie uwielbiam szczególnie pierwszą część książki i narrację z perspektywy dziecka, co nie jest rzeczą prostą i wielu autorom się to nie udaje. A tutaj nie mogłam się oderwać.
„Czas się zatrzymał. Nie mogłam myśleć do przodu ani wstecz. Ktoś narysował grubą białą linię wokół naszych myśli i myśli się zatrzymały, a my w nich utknęliśmy”♥️albo: „Może i mama mówiła zawsze, jaki jest tata, gdzie tata się kończy, a zaczyna ktoś inny, ale teraz kiedy mama umarła, tata zię rozlatuje. Jego kontur przecieka, biała linia się rozmazuje, stopy znikają” i jeszcze: „I tak zostałam sama. Ciocia śpi, tata naprawia dach w stodole, mama nie żyje, a wakacje jeszcze się nie skończyły”.
I na tym zakończę, polecam ogromnie !

Pierwsze skojarzenie z „Rzeczy, które spadają z nieba” to to, że jest to bardzo „pauzowa” książka, czego totalnie się nie spodziewałam. I śmiało mogę napisać, że ta krótka książka fińskiej autorki Selji Ahavy mnie zachwyciła.
Podzielona jest na 4 części. Pierwsza z nich pisana jest z perspektywy dziecka, dziewczynki, której matka ginie, gdy spada na nią z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zatyrani” to reportaż wcieleniowy o pracy w Wielkiej Brytani na urągających godności umowach śmieciowych. Autor chcąc poznać realia życia osób pracujących za minimalną stawkę, zaczął po prostu żyć i pracować wśród nich. Zatrudnia się więc np. w magazynie Amazona i mieszka wśród innych tam pracujących, w wilgotnych i brudnych mieszkaniach. Wiedzieliście, że w Amazonie pracownicy noszą ze sobą urządzenia mobilne, które wydają im polecenia i przez które są non stop kontrolowani? Staniesz na chwilę odpocząć podczas swojej dwunastogodzinnej zmiany, to już kierownik opieprzy cię przez to urządzenie i da Ci jeszcze punkty ujemne, bo każdy twój ruch, twoje potknięcie jest ocenine. Tak, oceniane jak przedmiot, tylko, że pracownicy dostają raczej punkty karne, a nie te pozytywne. Nigdy nie kupowałam na Amazonie UK czy US i na pewno robić tego nie będę - choć takie deklaracje są trudne bo z jednej stronie to i tak nic nie zmieni, a jakby nawet zaczęło zmieniać to Ci ludzie (głównie imigranci) straciliby pracę...
Kolejny zawód, w który się wciela to pracownik opieki domowej. Nie trudno się domyślić, że sposób traktowania pracowników tego sektora realnie odbija się na jakości opieki i samych pacjentach. Czytanie o tym, zwyczajnie bolało. Kolejne miejsca pracy to call center oraz rynek gig economy, czyli samozatrudnienie, jak np. w Uberze. Wszystkie te prace są nędznie płatne, niepewne bo bez gwarancji godzinowej i bez stabilnego i stałego dochodu, z płacami które stoją w miejscu mimo inflacji i bez jakiejkolwiek realnej ochrony prawa pracy. A dodatkowo oprócz głównego zagadnienia „Zatyranych”, autor podejmuje też temat z nim nierozerwalny, czyli brytyjską klasowość.
Nie będę Wam opowiadać co dokładnie w każdym tym zawodzie się dzieje, w jaki sposób traktowani są ludzie na śmieciowym rynku pracy w cywilizowanym bogatym kraju. To oczywiście nie jest książka dla każdego, ale jeśli ten temat społeczny Was interesuje to przeczytajcie, bo warto.

„Zatyrani” to reportaż wcieleniowy o pracy w Wielkiej Brytani na urągających godności umowach śmieciowych. Autor chcąc poznać realia życia osób pracujących za minimalną stawkę, zaczął po prostu żyć i pracować wśród nich. Zatrudnia się więc np. w magazynie Amazona i mieszka wśród innych tam pracujących, w wilgotnych i brudnych mieszkaniach....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli potrzebujecie lekkiej obyczajówki pełnej rodzinnych tajemnic, książki, która wciąga, a zwrot akcji doprowadza Was do krzyczenia raz po raz „WHAT???” - to śmiało sięgajcie po „Sekret mojego męża”, czyli wznowioną właśnie powieść Liane Moriaty (autorka kultowych „Wielkich kłamstewek”).
Mamy trzy główne bohaterki. Pierwsza z nich to Cecilia, która przypadkowo odnajduje na strychu zaadresowany do siebie list napisany przez jej męża. Na kopercie widnieje jednak adnotacja, by nie otwierać go przed jego śmiercią. Kobieta bije się z myślami, a jej ciekawość walczy z lojalnością.
Druga bohaterka to Tess, szczęśliwa mężatka, prowadząca firmę ze swoim mężem i kuzynką. Niestety jej życie wywraca się do góry nogami, kiedy dowiaduje się, że jest oszukiwana przez najbliższe jej osoby.
I trzecia z kobiet Rachel, która od kilkudziesieciu lat nie może pogodzić się ze śmiercią córki i tym, że do tej pory nie znaleziono jej mordercy. W dodatku właśnie okazuje się, że jej syn z synową i wnukiem, wyjeżdżają na 2 lata na drugi koniec świata.
Jak możecie się domyślać wszystkie te historie łączą się ze sobą, ale w jaki sposób to już musicie się dowiedzieć czytając.
I powiem Wam tak, podczas czytania kilkakrotnie już już myślałam, że przechytrzyłam autorkę i wiem co wydarzy się dalej, jak i w którym momencie te historie się ze sobą spotkają, ale za każdym razem Moriarty wyprowadzała mnie w pole!
I nie bardzo wiem co mogę Wam jeszcze napisać, by niczego nie zaspoilerować. Ale jeśli szukacie dobrego niezobowiązującego czytadła to polecam. I coś czuje, źe powstał by z tego całkiem dobry serial !
Minusy? Kilka nieprawdopodobnych wydarzeń (ale przymykam oko) i stereotypowych tekstów wypływających z ust bohaterów, ale usprawiedliwiam bo mam wrażenie, że były formą charakterystyki danego bohatera.

Jeśli potrzebujecie lekkiej obyczajówki pełnej rodzinnych tajemnic, książki, która wciąga, a zwrot akcji doprowadza Was do krzyczenia raz po raz „WHAT???” - to śmiało sięgajcie po „Sekret mojego męża”, czyli wznowioną właśnie powieść Liane Moriaty (autorka kultowych „Wielkich kłamstewek”).
Mamy trzy główne bohaterki. Pierwsza z nich to Cecilia, która przypadkowo odnajduje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„O Jean-Claudzie mówiło się zawsze. Szczególnie między kobietami - chodziło o ostrzeganie siebie nawzajem”.
Kolejny reportaż o molestowaniu seksualnym na wysokich szczeblach. Tym razem w kręgu komitetu noblowskiego, ludzi literatury i sztuki. Jean-Claud Arnault był dyrektorem artystycznym kultowego kulturalnego klubu Forum, a prywatnie mężem znanej szwedzkiej poetki Katariny Frostenson zasidającej w Akademii Noblowskiej.
Małżeństwo i ich znajomi mieli ogromną władzę w świecie szwedzkiej kultury, podobnie jak Weinstein w Hollywood. I znowu pojawiał się podobny schemat - całe środowisko, najwybitniejsi szwedzcy pisarze i intelektualiści czy członkowie Akademii widzieli zachowanie seksisty, słyszeli pogłoski, ale nikt nie reagował, wszyscy milczeli, ofiary też, bo jeśli zaczęłyby głośno mówić, stałyby się wykluczone w towarzystwie, byłyby wrogami i nikt nie wydałby ich twórczości i nie nadał stypendium.
Matilda Voss Gustavsson przeprowadziła dociekliwe śledztwo dziennikarskie krok po kroku odkrywając ciemną stronę szwedzkiej elity kulturalnej i literackiej. Świadectwa ofiar Jeana-Clauda są wstrząsające, a dziennikarka odkrywa nie tylko przypadki molestowania seksualnego, obrzydliwych gwałtów i bezdusznej zmowy milczenia, ale też towarzyszące skandale wokół samej Akademii Noblowskiej. Gustavsson zajęła się sprawą zaraz po rozpoczęciu światowej akcji #metoo która wreszcie odwróciła role i spowodowała że zaczęto lustrować sprawców, a nie jawnie oskarżać ofiary - bo były źle ubrane, bo same poszły z mezczyzna do hotelu, bo tak naprawdę chciały kariery przez łóżko..
Reportaż dobry, choć według mnie nie aż tak jak „Złap i ukręć łeb”, co nie zmienia faktu, że autorzy obu tych reportaży - Matilda Voss Gustavsson oraz Ronan Farrow - to znakomici młodzi (oboje rocznik 87) dziennikarze, którzy swoją nieustępliwością zmienili bieg historii.

„O Jean-Claudzie mówiło się zawsze. Szczególnie między kobietami - chodziło o ostrzeganie siebie nawzajem”.
Kolejny reportaż o molestowaniu seksualnym na wysokich szczeblach. Tym razem w kręgu komitetu noblowskiego, ludzi literatury i sztuki. Jean-Claud Arnault był dyrektorem artystycznym kultowego kulturalnego klubu Forum, a prywatnie mężem znanej szwedzkiej poetki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Rivers of Babylon” to kultowała słowacka książka z lat 90-tych, omawiana nawet w ramach przygotowania do matury. I ja się wcale nie dziwię, bo to coś świetnego! W warstwie zewnętrznej to pełna satyry powieść przygodowa dla dorosłych, a jak sie zacznie grzebać głębiej to znakomity komentarz do Czechosłowacji czasu przemian i wkraczającego kapitalizmu.
Prymityw Rácz ze słowackiej wsi wyrusza za pieniędzmi do wielkiego miasta. Przypadkowo zostaje palaczem w kotłowni hotelu Ambassador, a że nie bardzo ma ochotę na ciężką pracę i wkurza go rozkazywanie Dyrektora to zakręca kurki i zabiera ogrzewanie nie tylko hotelowi, ale okolicznych sklepów i lokali. Wystarczyło zabranie ludziom ciepła, by jedli mu z ręki i zrobili dla niego wszystko. Tak oto bardzo szybko Rácz przejmuje władzę w hotelu, w dodatku staje się królem cinkciarzy i terroryzuje całą okolicę.
To bardzo męska książka i używam tego stwierdzenia celowo, choć sama takich podziałów nie lubię. Ale to, że jest męska, nie oznacza, że jest przeznaczona tylko dla mężczyzn, mam na myśli bardziej, że to meżczyźni grają w tej książce pierwsze skrzypce, a kobiety są bohaterkami pobocznymi. Można jednak napisać książke męską i gangsterstką, w której nie brak seksizmu , ale w której to wszystko klika i składa sie w całość. Można też stworzyć antybohatera, który jest chamem i prostakiem, ale zrobić to tak, że nie czuje się niesmaku. Zresztą wszyscy bohaterowie są tu anty - ale przy tym są barwnymi dziwakami.
Sporo tu surrealizmu i satyry, dzieją się rzeczy niemożliwe i wyolbrzymione, trochę jak u Pielewina, a czytając tę łotrzykowską historię bawiłam się wybornie.

„Rivers of Babylon” to kultowała słowacka książka z lat 90-tych, omawiana nawet w ramach przygotowania do matury. I ja się wcale nie dziwię, bo to coś świetnego! W warstwie zewnętrznej to pełna satyry powieść przygodowa dla dorosłych, a jak sie zacznie grzebać głębiej to znakomity komentarz do Czechosłowacji czasu przemian i wkraczającego kapitalizmu.
Prymityw Rácz ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak doprowadzić do obalenia demokratycznie wybranego prezydenta i rządu oraz do rewolucji i długoletniej niestabilności w Gwatemali? Wystarczy zatrudnić dobrego PRowca, który tak ukierunkuje światową opinię publiczną, by uwierzono, że państwo spiskuje ze Związkiem Radzieckim przeciwko USA i tym samym wystraszyć media i społeczeństwo komunizmem. Powód? Król bananowego imperium chciał troszkę namieszać, by jego monopol na banany nie osłabł i by wprowadzane reformy społeczne w Gwatemali nie ingerowały w jego interesy. Problem w tym, że wszystko bardzo szybko wymknęło się spod kontroli kogokolwiek...
O tym jaką siłę ma propaganda i jak łatwo wpoić wszystkim wkoło, że dany rząd ma poglądy przeciwne do tych faktycznych. O tym jaki wpływ na politykę ma czwarta władza, czyli media i jak łatwo oddziaływać im na wielkie mocarstwa, w tym przypadku USA, które lubują się w szerzeniu swojej wersji demokracji. O tym też jak łatwo ukazać karykaturalny obraz działań dalekiego małego państwa, jak stek kłamstw szerzonych przez gigantów przekształcić w „niby prawdę” o maluczkich.
Myśleliście, że fake newsy to problem XXI wieku? Wydarzenia opisane w „Burzliwych czasach” to lata 50-te, a co wstrząsające, historia ta oparta jest na faktach. Czyta się to ze zdumieniem i w trakcie zapominałam, że to wszystko naprawdę się wydarzyło, a jak tylko ta myśl powracała, to jeszcze szerzej otwierałam oczy z niedowierzania.
To bardzo dobra powieść Mario Vargasa Llosy, czuć jego charakterystyczny niepodrabialny styl, ale uważam, że nie jest to najlepszy wybór, jeśli nigdy nie czytaliście jego prozy. Sporo tu polityki, masa trudnych do zapamiętania nazwisk i przeskoków czasowych, które sprawiją, że czytelnik może się pogubić. Polecam więc głównie „starym” fanom autora i tym mocno zainteresowanym tą częścią świata.

Jak doprowadzić do obalenia demokratycznie wybranego prezydenta i rządu oraz do rewolucji i długoletniej niestabilności w Gwatemali? Wystarczy zatrudnić dobrego PRowca, który tak ukierunkuje światową opinię publiczną, by uwierzono, że państwo spiskuje ze Związkiem Radzieckim przeciwko USA i tym samym wystraszyć media i społeczeństwo komunizmem. Powód? Król bananowego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czas odczarować okreslenie „babska literatura”, która kojarzy sie z niezbyt wymyślnymi romansami zwieńczonymi dobrymi zakończeniami. Bo przecież książki kobiece to nie tylko te o szczęśliwej miłości i poszukiwaniu spełnienia w urokliwym domku na wsi - czego dobrym przykładem jest najnowsza powieść Ani Dziewit Meller.
Autorka w „Od jednego Lucypera” (kocham ten tytuł!) opowiada o dwóch kobietach. Jedna z nich to Marijka krzepka robotnica żyjąca na powojennym śląsku. Druga to wnuczka jej siostry Kasia, żyjąca współcześnie naukowczyni mieszkająca w Holandii. Mimo, że kobiety nigdy się nie poznały, a o istnieniu ciotki Kasia dowiedziała się z rodzinnej fotografii, ich historie nierozerwalnie się ze sobą wiążą.
Kobiety pochodzą z rodziny, której trzonem od zawsze były kobiety, rodem nad którym podobno wisi matriarchalne fatum, które wysysa życie z mężczyzn zbyt słabych, by dorównać im kroku. Nasze bohaterki nie należą do najszczęśliwszych, każda zmaga się ze swoimi demonami, obie zderzają się z ograniczeniami i patriarchatem. To historia o tym jak doświadczenia naszych przodków wpływają na nasze życie, ale też opowieść o kobiecości i o tym jak wiele jeszcze mamy do zrobienia by ta kobiecość bardziej niż przekleństwem, była naszą mocą.
Nie mogę też nie wspomnieć o języku, niezwykle poetyckim i kwiecistym, w dodatku ubarwionym wstawkami śląskiej gwary - miód na literackie serce. A już tak na koniec, dla mnie zawsze wartością dodaną w książkach, jest skupienie na kobietach, ich perspektywie - tych książek na szczęście jest już coraz więcej, ale niech się piszą i wydają dalej, bo mamy trochę do nadrobienia w literaturze przez wieki zdominowanej przez męskie spojrzenie.

Czas odczarować okreslenie „babska literatura”, która kojarzy sie z niezbyt wymyślnymi romansami zwieńczonymi dobrymi zakończeniami. Bo przecież książki kobiece to nie tylko te o szczęśliwej miłości i poszukiwaniu spełnienia w urokliwym domku na wsi - czego dobrym przykładem jest najnowsza powieść Ani Dziewit Meller.
Autorka w „Od jednego Lucypera” (kocham ten...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„W odosobinieniu nigdy nie wiadomo na pewno, co sie przeżyło naprawdę, a co sie przeżyło jedynie w grocie własnego umysłu”. To bardzo dobry cytat z tej książki, problem jednak polega na tym, że po jej przeczytaniu ja też nie wiem co się wydarzyło, a co nie. Opis polskiego wydania książki zupełnie nie mówi o czym ona tak naprawdę jest. Bo faktycznie mamy kilkuletniego chłopca Janisa znalezionego na lotnisku w Hamburgu, a obsługa lotniska próbuje go zidentyfikować, chłopiec bowiem nie chce mówić. Autor nagle jednak przenosi czytelnika w retrospekcjach kilkadziesiat lat wcześniej do historii innego bohatera Volliego, która na pierwszy (i kolejny !) rzut oka nie wiąże sie z historią chłopca. Rzuca nas bowiem na wojnę w Wietnamie, ukazując nam brutalność wojny i wzbudzając konsternację, dlaczego bam o tym opowiada i do czego to prowadzi. Potem dalej snuje opowieść niezwiązaną z wyjaśnieniem sytuacji chłopca, wplątując Volliego w tajną rządową akcję. Więcej fabuły nie zdradzę bo jest tak zagmatwana, że sama się w niej gubię, choć części układanki w końcu wskakują na swoje miejsce.
Książkę doceniam za język i styl, za oryginalny pomysł i za zakończenie wbijające w fotel. Nie jest to jednak książka, która mnie zachwyciła i ciężko mi ją polecić bo wiem, że wielu czytelnikom nie przypadnie do gustu.

„W odosobinieniu nigdy nie wiadomo na pewno, co sie przeżyło naprawdę, a co sie przeżyło jedynie w grocie własnego umysłu”. To bardzo dobry cytat z tej książki, problem jednak polega na tym, że po jej przeczytaniu ja też nie wiem co się wydarzyło, a co nie. Opis polskiego wydania książki zupełnie nie mówi o czym ona tak naprawdę jest. Bo faktycznie mamy kilkuletniego...

więcej Pokaż mimo to