-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
Rozczarowanie, bo przez ten eksploatacyjno-krwawy tytuł nastawiłem się na wstrząsające studium dehumanizacji, takie, że tylko siąść i zamilknąć w zdruzgotaniu, tymczasem „Kroniki sprzedawcy krwi” okazały się dalekowschodnią realizacją komedii dell’arte, w której Yulan lamentuje na progu, powtarzając te same kwestie po kilka razy, a Sanguan obchodzi okolicę, wykrzykując, co się stało i jakiego osądu oczekuje od wszystkich. Prawie widziałem sznurki poruszające ich polakierowanymi, drewnianymi ustami na zawiasach.
Na szczęście te oracje były świadomym środkiem stylistycznym (a nie kryptonarracją), więc dało się to czytać, i to nawet z zaciekawieniem. Nieprzesadnym, ale jednak. Jak kto lubi chińszczyznę, łyknie Yu Hua bez dąsów.
Raz tylko zrobiło się bardziej przejmująco i poważniej, gdy Erle wiózł Yilego promem (rozdział XXVII z 29). To był zdecydowanie najlepszy obrazek, z zaśnieżoną przystanią i promem. Cóż, za wiele to jednak nie wniosło, i ogólnego zawodu w stosunku do oczekiwań nie zniwelowało.
Rozczarowanie, bo przez ten eksploatacyjno-krwawy tytuł nastawiłem się na wstrząsające studium dehumanizacji, takie, że tylko siąść i zamilknąć w zdruzgotaniu, tymczasem „Kroniki sprzedawcy krwi” okazały się dalekowschodnią realizacją komedii dell’arte, w której Yulan lamentuje na progu, powtarzając te same kwestie po kilka razy, a Sanguan obchodzi okolicę, wykrzykując, co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kevin Barry opowiada bardzo nie wprost, a to jest przeprzefajne. Potrafiłby podwójną ciągłą wysłowić grysem pobocza. Opis sprzeczki między Maurice’em i Charliem w Judaszu Iskariocie, cały ten rozdział, po skończeniu lektury od razu przeczytałem sobie jeszcze raz, i pewnie jeszcze parę razy przeczytam, bo jest się czym delektować. Wyczekiwanie wyśrubowane jak w spaghetti westernie. Zawieszenie. Polerowanie kontuaru. A jakie to pyszne i jakie rzadkie, gdy urywki rozmowy nie robią za jej konspekt!
Albo ta kłótnia z Karimą, zero wyjaśnień, też perfekcyjny urywek.
Akceptacja bohaterów nie spłynęła na mnie z pierwszym zdaniem, ale nie mogła nie nastąpić. Wmusili mi ją drwistymi komentarzami, miksem spontaniczności i zblazowania, niewypunktowaną litanią rejterad i wyborów, poklatkowym przemijaniem i fasonem szumowin. A im dalej, tym bardziej.
Poczekalnia w Algeciras, Grań Złamanego Serca, majaczący na horyzoncie Tanger widziany z promu – wszystkimi tymi miejscami, jednym po drugim, stawała mi się moja domowa klatka. Wariatkowem z wesołą tacką. Czarną płachtą z figurkami. Barry posiadł jakąś tajemnicę, co z czego wyekstrahować, a co oddelegować w andaluzyjskie palmy bądź w irlandzkie krzaczory. Sforsował jakieś tajne drzwiczki do mojej wrażliwości, i to wbrew temu, co sam bym z góry zdefiniował. Bo na przykład zalewem wulgarności. Wolałbym tutaj „pomimo”, ale sam już nie wiem. Może inny byłem przed tą książką, a inny po niej.
Kevin Barry opowiada bardzo nie wprost, a to jest przeprzefajne. Potrafiłby podwójną ciągłą wysłowić grysem pobocza. Opis sprzeczki między Maurice’em i Charliem w Judaszu Iskariocie, cały ten rozdział, po skończeniu lektury od razu przeczytałem sobie jeszcze raz, i pewnie jeszcze parę razy przeczytam, bo jest się czym delektować. Wyczekiwanie wyśrubowane jak w spaghetti...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Muminek wiedział, że tam, gdzie Buka siedzi dłużej niż godzinę, nic już nigdy nie wyrośnie, bo ziemia zamiera z przerażenia. To trochę tak jak z Nowaciem. Ten wprawdzie ani myśli po buczemu tkwić czy powiewać spódnicami w głuchym milczeniu, on przeciwnie, wyprzedza na podwójnej ciągłej, jest mu śpieszno, nie poczeka, ale reszta jakby się zgadzała, to z tym niewyrastaniem z powodu zamierania. Najpiękniejsze pół godziny ich istnienia – już choćby to jedno, pierwsze z szeregu niezarastalne. Napięcie przy odbieraniu przesyłki, nie dochodzące listy z Afganistanu, siostra bliźniaczka nieboszczki, zwłaszcza ona. Granica, do której tekst nas dociska, a dociska bez krzty amortyzacji, jak u Krasznahorkaia albo nawet bardziej, pozostawi mat, szeroki pas matu.
Nować testuje naszą wytrzymałość. Miesza przemoc z refleksją. Kto wyciągnie jedno, kto drugie? Gdzieniegdzie do tekstu dodaje poduszkę powietrzną, przechodzi na czas przyszły. Padnie, ominiesz, zabraknie – a więc jeszcze nie teraz, może nawet nie większe, nie wcale. Potem dociera, że jednak. I tylko nie myśl, nie myśl, że. Nie myśl „uff! to nie to”, chciejczo i pochopnie. Bo zawrócił (nie zawróci). Przeskoczył (nie przeskoczy). Z pewnością nie jest to lektura bezinwazyjna.
Dokąd można się identyfikować z narratorem, aby móc wrócić niezmanipulowanym, z dna, zza krawędzi, do jakiego stopnia pozwolić się znieczulić? Jak obliczyć dystans? Jak zahartować hart?
Więc szukasz potwierdzenia, czegoś, co nie wykipi, nie eksploduje, rozwiercasz ziemię, ale zostaje ci dół, bo przykładałeś nie to, co trzeba. Może trzeba było kroić albo drążyć. Kopać. Więc próbujesz w innym miejscu. Na szutrze, na płocie, co istnieje w naszych głowach.
Mat Nować jest doskonałym pisarzem. Znakomicie kontroluje swój traktat w tej jakże trudnej stylistyce „naręcza trzewi”. W takiej formie można się spodziewać wszystkiego, odpłynięcia, pogubienia, a jest niesamowita dyscyplina, wątki się dopełniają, bohaterowie nie wypadają z ról. Bardzo lubię Nowaciowe dialogi, w których nikt nigdy nie dostaje forów i nie istnieją preferencyjne okienka tekstowo-czasowe dla takiego, co chciałby jak w bańce, jak sam. Ktoś mówi, ale też ktoś słucha, ktoś trawi, a potem się wcina, w duszność, w zdanie. I lądowanie nie takie twarde, jak się zapowiadało, zakuwające współwinę w gdyby, ładne. Przez wersy „Ludzi i pistoletów” z powrotem wierzę w sens czytania polskich autorów.
Muminek wiedział, że tam, gdzie Buka siedzi dłużej niż godzinę, nic już nigdy nie wyrośnie, bo ziemia zamiera z przerażenia. To trochę tak jak z Nowaciem. Ten wprawdzie ani myśli po buczemu tkwić czy powiewać spódnicami w głuchym milczeniu, on przeciwnie, wyprzedza na podwójnej ciągłej, jest mu śpieszno, nie poczeka, ale reszta jakby się zgadzała, to z tym niewyrastaniem z...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to