rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Zacznę od tego, że hasła "grimdark" i "dark fantasy" działają na mnie jak magnes. Niestety, w "Bożym ślepcu" brak zarówno klimatu, jak i dobrze napisanych scen z pogranicza horroru. Tak jak się spodziewałam, tutejszy grimdark okazał się wyłącznie chwytem marketingowym. Co gorsza, to ledwie początek problemów tej powieści...

Bohaterowie.
Dla mnie najważniejszy element. Tutejsi są albo dobrzy, albo źli, szarości brak. W dodatku stworzono ich byle jak, większość składa się z jednej, maksymalnie dwóch cech charakteru. Ci źli oczywiście są przerysowani w dziecinny sposób, w dodatku jeszcze pozbawiono ich intelektu.
Przykład? Złol, myśląc, że jest sam, na głos wygraża innemu bohaterowi. Zabieg wprowadzony wyłącznie po to, by pogróżki mógł usłyszeć "ten dobry", a wraz z nim czytelnik. Subtelne jak rewolucja francuska.
Wymieniłabym więcej przykładów, ale trudno to zrobić bez spoilerów.

Fabuła.
Osią wydarzeń jest konflikt między wyznawcami bóstw "złych" i "dobrych", patronujących różnym nacjom/królestwom. Pomysł stary jak świat, ale przecież liczy się wykonanie!
A to jest nieudolne. Przez pół książki w zasadzie niewiele wiadomo i o jednych, i o drugich. W niektórych krajach wiary w złych zakazano, bo żądają ofiar z ludzi, teraz zaś szykuje się wojna religijna, bo wyznawcy chcą przywrócić im władzę. I to wszystko, przynajmniej w pierwszej połowie książki.
Wszelkie intrygi są grubymi nićmi szyte, polityka właściwie nie istnieje, a bohaterowie, szczególnie tej "złej" strony, są wprost bezmyślni.
Kreacja świata ogranicza się do istnienia jakichś krajów. W jednym jest król, a w drugim król-watażka. Poziom rozwoju, historię czy tradycje pominięto...
Co zatem zostało opisane? Cóż, na horyzoncie bardzo szybko pojawia się para kandydatów do romansu. Relacja rozwija się dość wolno, za to niestety nadrabia ckliwością.

Elementy dark/grimdark.
Na 260 stronach, przez które udało mi się przebrnąć, znalazła się jedna scena tortur (całkiem interesująca), jedno, krótko opisane rytualne zabójstwo oraz parę wzmianek o brutalnej śmierci różnych osób. Autorka chętnie też pisze o gwałtach. Ale w końcu grimdark i dark fantasy głównie gwałtami stoi! Odmóżdżenie czarnych charakterów jest nieistotne.

Język.
Chciałabym wierzyć, że to kwestia tłumaczenia, jednak w tekście pojawia się masa słów, które nijak nie pasują do treści. "Facet" czy "skarpetki" w świecie na poziomie zaawansowania w okolicach (przypuszczam) wczesnego średniowiecza... Zdarzają się literówki, gorzej, że sporo tu niedociągnięć redakcyjnych - wiele zdań trzeba czytać po kilka razy, by w ogóle je zrozumieć.

Podsumowanie.
Rzadko wystawiam oceny książkom, których nie skończę czytać, wydaje mi się to nie fair w stosunku do autora - a nuż czymś mnie jeszcze zaskoczy? W "Bożym ślepcu" im dalej, tym gorzej. Dziury fabularne nawarstwiają się, obrażając inteligencję czytelnika, postaci nudzą mdłą i jednostronną kreacją, a intrygi naiwnością. Uboga konstrukcja świata również nie przekonuje.
Nie znalazłam w tej książce niczego, czego mogłabym oczekiwać od grimdarku. Ani błyskotliwych antybohaterów, ani klimatu, ani oryginalnych pomysłów. Jest trochę krwi, parę potyczek, ot i tyle. Kompletna strata czasu.

Zacznę od tego, że hasła "grimdark" i "dark fantasy" działają na mnie jak magnes. Niestety, w "Bożym ślepcu" brak zarówno klimatu, jak i dobrze napisanych scen z pogranicza horroru. Tak jak się spodziewałam, tutejszy grimdark okazał się wyłącznie chwytem marketingowym. Co gorsza, to ledwie początek problemów tej powieści...

Bohaterowie.
Dla mnie najważniejszy element....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie skłamię, jeśli przyznam, że najnowsza książka Agnieszki Osikowicz-Chwai mnie zaskoczyła. Uwielbiam jej cykl „Opowieści Starych Drzew”, militarne fantasy, które idealnie trafiło w moje gusta. W „Widoku ze wzgórza odciętych głów” autorka ukazała jednak zupełnie inne oblicze. I wydaje mi się, że nie jestem właściwym odbiorcą, by tę książkę oceniać.

Powiedziałabym, że gatunkowo powieść to dystopia z wątkiem romansu. Spory nacisk pisarka kładzie również na elementy obyczajowe. Tempo akcji narasta bardzo powoli, a choć fabuła od pierwszych zdań wymaga od nas znacznego skupienia, ponieważ to właśnie początek wprowadza w szczegóły uniwersum, w mojej opinii ten wstęp jest zbyt długi. Chyba podświadomie oczekiwałam rzucenia na głęboką wodę, wprost w wir akcji, do czego już przyzwyczaiła mnie Agnieszka Osikowicz-Chwaja, i stąd moje zdziwienie. Wiele scen ma za zadanie budować atmosferę świata, ukazuje sposób myślenia postaci i ich osobowość. Te elementy dodatkowo spowalniają tempo, czyniąc narrację spokojną, wręcz leniwą. Dla wielu czytelników może to być wielka zaleta, dla mnie zabieg okazał się nieco nużący.

Choć wątki miłosne nie należą do moich ulubionych w literaturze, „Widokowi…” mogę zaliczyć na plus jego nienachalność w tej kwestii. Romans nie jest osią fabuły, ale jednym z kilku istotnych tematów, a popędy bohaterów stanowią wyważoną składową ich motywacji. Oni sami są dość przekonujący, ale nie poznajemy wszystkich zbyt dokładnie – powieść jest krótka, a postaci sporo. Niektóre z nich autorka przedstawia dość pobieżnie; być może celowo, by sztucznie nie przedłużać książki. Najbardziej przypadła mi do gustu kreacja jednego z ważniejszych bohaterów – porywczego idealisty, kreującego się na zblazowanego bogacza i często ładującego się w kłopoty. Tajemnice, które skrywa, okazały się naprawdę zaskakujące i wzbudziły moje żywe zainteresowanie.

Bardzo spodobał mi się również pomysł na świat. Z przyjemnością czytałam o milczących, posłusznych golemach, w które przemieniano niepożądanych obywateli, o autorytarnym ustroju oraz stopniowo pogarszającej się sytuacji zwykłego mieszkańca. Mam jednak poczucie, że ta historia została wyrwana z większej całości, a pisarka zaledwie wprowadziła nas w tajniki świata, już zdążyła zakończyć opowieść. Wydaje mi się, że mógłby to być dobry wstęp do niedużej serii, jednak jako jednotomówka powieść mnie nie przekonała.

Nie skłamię, jeśli przyznam, że najnowsza książka Agnieszki Osikowicz-Chwai mnie zaskoczyła. Uwielbiam jej cykl „Opowieści Starych Drzew”, militarne fantasy, które idealnie trafiło w moje gusta. W „Widoku ze wzgórza odciętych głów” autorka ukazała jednak zupełnie inne oblicze. I wydaje mi się, że nie jestem właściwym odbiorcą, by tę książkę oceniać.

Powiedziałabym, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zbiór niezwykłych, onirycznych i surrealistycznych historii, które mogą zaskoczyć niejednego czytelnika, mnie zaś zostawiły z mętlikiem w głowie. Po ukończeniu lektury nasunęła mi się jedna podstawowa myśl - nie jest to lektura dla wszystkich. Nie jestem nawet pewna, czy była to lektura dla mnie!

Kto jednak mógłby się nad nią pochylić? Z pewnością miłośnicy nieoczywistości, oryginalności, osoby, które lubią dopatrywać się głębokiej symboliki i którym nie przeszkadza ulotna nutka grozy w tle.

Najbardziej przypadło mi do gustu drugie opowiadanie, przywodzące na myśl motyw rodem z wiktoriańskiej opowiastki z dreszczykiem. W połączeniu z subtelnym, a jednocześnie sugestywnym stylem autorki, okazało się dla mnie najciekawszym (choć też i najłatwiej przyswajalnym tekstem). Na uwagę zasługuje sposób, w jaki Kelly Barnhill mówi o emocjach. Jej narracja bywa tajemnicza i niedosłowna, lecz gdy już pojąć tok myślenia postaci, nietrudno wyłowić niuanse i wskazówki, które powiodą nas do konkluzji, zwykle słodko-gorzkiej lub po prostu gorzkiej.
Pisarka żongluje słowem i nastrojem, by w każdym z opowiadań zaznaczyć coś innego i na co innego zwrócić uwagę odbiorcy; w każdym tekście należy wręcz spodziewać się odkrywania na nowo podtekstów i odczytywania symboli. Opowiadania łączy niepowtarzalny, mglisty nastrój, spotykany często w tekstach z pogranicza gatunku weird, tutaj jednak skierowany przede wszystkim do czytelnika uduchowionego i wrażliwego na uczucia bohaterów.

„Straszliwe młode damy i inne osobliwe historie” zdecydowanie może być określona mianem „dziwnej”, lecz jest to również rzecz świeża, jedyna w swoim rodzaju. A w dodatku przewrotna w uroczy i niewinny sposób.

Pozostawiam bez oceny, gdyż nie wszystkie opowiadania zrozumiałam. Za warsztat i styl autorki należy się jednak co najmniej siódemka.

Zbiór niezwykłych, onirycznych i surrealistycznych historii, które mogą zaskoczyć niejednego czytelnika, mnie zaś zostawiły z mętlikiem w głowie. Po ukończeniu lektury nasunęła mi się jedna podstawowa myśl - nie jest to lektura dla wszystkich. Nie jestem nawet pewna, czy była to lektura dla mnie!

Kto jednak mógłby się nad nią pochylić? Z pewnością miłośnicy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na wstępie warto zaznaczyć, że to nie jest powieść grozy. Sprzedawanie tej książki pod szyldem grozy nazwę wprowadzaniem czytelnika w błąd. A już sugerowanie podobieństw do Poego to strzał w stopę... Ktoś powinien poważnie zastanowić się nad takim klasyfikowaniem, bo dzięki niemu powieść nie ma szans trafić do właściwych odbiorców, co robi jej wyłącznie krzywdę.

Czuć, że autorka zainspirowała się gotykiem sentymentalnym. Pani Anna próbowała powtórzyć rozwiązania kojarzące się z romansem grozy i wprowadzać klimat niepokoju; ostatecznie te próby okazały się nieudolne i w efekcie bardzo nieciekawe. Zamiast narastającego poczucia zagrożenia dostajemy parę scen z dość mdłym straszakiem i w zasadzie tyle.

Styl pozostawia wiele do życzenia. Prosta budowa zdań i ubogi zasób słów pogrążyły tę powieść. W tekście określanym mianem grozy bogaty, często barokowy język potęguje wrażenie zaszczucia i niesamowitości, pozwala zatrzeć granice między realnym i nierzeczywistym, nawet ukryć niedociągnięcia fabularne. Oczywiście, gdyby od początku mówić o obyczajówce z elementami romansu i kryminału, ten rozdźwięk nie byłby tak bolesny. W przypadku grozy czy wręcz gotyku ta prostota językowa jest po prostu niedopuszczalna.

"Pełnik" to dla mnie poprawna, choć do bólu przewidywalna fabuła, kilkoro niekonsekwentnie rozwijanych bohaterów, parę przerysowanych postaci i brak dreszczyku niepokoju. Wszystkie elementy są niedopracowane, stąd mój wniosek - dla autorki było trochę zbyt wcześnie na mierzenie się z gotykiem. Doceniam fakt, że podjęła tę próbę, i liczę, że nie zrazi się krytycznymi głosami, a kolejne jej teksty złożą się na rasowy, pełnokrwisty gotycki dorobek. Niestety "Pełnik" muszę uznać za niezbyt udane dzieło i całkowitą porażkę w kategorii grozy.

Na wstępie warto zaznaczyć, że to nie jest powieść grozy. Sprzedawanie tej książki pod szyldem grozy nazwę wprowadzaniem czytelnika w błąd. A już sugerowanie podobieństw do Poego to strzał w stopę... Ktoś powinien poważnie zastanowić się nad takim klasyfikowaniem, bo dzięki niemu powieść nie ma szans trafić do właściwych odbiorców, co robi jej wyłącznie krzywdę.

Czuć, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jestem fanką pióra autorki od czasu fenomenalnego "Listopada". A choć "Florentyna od kwiatów" miała mieć zupełnie inny, łagodniejszy nastrój, musiałam po nią sięgnąć.

Nie zawiodłam się. Agnieszka Kuchmister z właściwym sobie wdziękiem czaruje słowem, snuje liryczną, baśniową opowieść, przesyconą magią, ale i zwykłością, prostotą i pięknem dnia codziennego. Przez tę historię płynie się z lekkością, leniwie, smakując każde zdanie, każdą mądrość, ukrytą w niepozornych scenach.

Autorka zabiera nas do Sokołowa, polskiej wsi z okresu międzywojnia. W tej niewyróżniającej się wiosce rodzi się niezwykła dziewczynka, której będziemy towarzyszyć w radości i niedoli, której dziecięcemu zadziwieniu światem będziemy przyglądać się przez całą powieść. Florentyna to postać słodka, ciekawa, poszukująca swojego miejsca. Przez pytania, które zadaje sobie i innym bohaterom, czytelnik zaczyna wraz z nią rozmyślać nad sensem życia, nad swoją rolą w świecie. Nawet, gdy bohaterka dorasta, zachowuje dziewczęcy urok i optymizm, mimo zła, szalejącego wokół, mimo wszelkiej goryczy, której doświadcza.

Powieść ukazuje nam kolejne wydarzenia, które dzieją się w wiosce. Te zwykłe i niezwykłe, całkiem codzienne ludzkie podłości, jak i dziwne, niewyjaśnione zniknięcia. Sny często mieszają się z jawą, a oprócz twardo stąpających po ziemi ludzi napotkamy także istoty czarowne, tajemnicze, o niejasnych pobudkach. Nastrój przesycający "Florentynę od kwiatów" upaja, otula, wprowadza w nostalgię i skłania do zadumy.

Podczas lektury czułam u Agnieszki Kuchmister nuty znane mi z powieści Radka Raka czy Joanny Łańcuckiej, a nawet Władysława Reymonta. Sama wizja polskiej wsi, z jej zapomnianymi sekretami, wierzeniami i problemami dnia codziennego, jest wyjątkowo bliska mojemu sercu. Przy prozie Agnieszki czuć również inspiracje mitologią wschodniej Europy, wierzeniami przedchrześcijańskimi, baśniami. Jak to w baśniach, znajdziemy tu zarówno mrok, niedopowiedziane i napawające lękiem wydarzenia, niewyjaśnione zagadki, jak i słońce, drobiazgi przynoszące ulgę, piękno przyrody, jej wszechobecność i łagodną mądrość.

Jestem oczarowana "Florentyną od kwiatów". To niezwykle piękna, urocza historia, w której nie brak dobroci i zła, obojętności, altruizmu, magii i zwyczajności. Polecam tę książkę każdemu, do kogo przemawia niespieszna fabuła przywodząca na myśl sagę rodzinną, szacunek dla natury i jej nienachalna magia oraz odrobina mroku. Każdemu, kto szuka gawędy o minionych czasach, o dawnej wsi i ludziach, którzy wcale nie zmieniają się bardzo pomimo upływu tylu lat. Ta powieść to prawdziwa perła.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję autorce!

Jestem fanką pióra autorki od czasu fenomenalnego "Listopada". A choć "Florentyna od kwiatów" miała mieć zupełnie inny, łagodniejszy nastrój, musiałam po nią sięgnąć.

Nie zawiodłam się. Agnieszka Kuchmister z właściwym sobie wdziękiem czaruje słowem, snuje liryczną, baśniową opowieść, przesyconą magią, ale i zwykłością, prostotą i pięknem dnia codziennego. Przez tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kieruję się zasadą, że jeśli cokolwiek jest określane mianem powieści gotyckiej, to muszę po to natychmiast sięgnąć, wyrzucając inne tytuły ze swojej listy. Słyszałam hasła, że "Nasza część nocy" to współczesny argentyński gotyk, zatem się skusiłam. Jednak książka bardzo mnie rozczarowała...

Trudno odnieść się tu do gatunku, bo powieść łączy elementy horroru, fantasy oraz weird fiction. Ma w sobie także wątki i sceny z pogranicza obyczaju. Zwykle taką różnorodność zaliczam książce na plus, jednak w tym wypadku mam wrażenie, że autorka próbowała chwycić zbyt wiele srok za ogon. Poszczególne wątki nie łączą się płynnie, a całość niestety nie jest spójna. Czuć, jaki nastrój pisarka chciała umieścić w danej scenie - kiedy skupia się całkowicie na obyczajowości, kiedy na grozie. Brak mi płynności pomiędzy tymi elementami. Czytając, miałam wrażenie, że oglądam mozaikę składającą się z nie do końca właściwie dopasowanych szkiełek.

Moim pierwszym poważnym zarzutem wobec powieści jest jej długość. Rozbicie fabuły na trzy części, każdej opowiadanej z perspektywy innego bohatera, sprawiło, że całość bardzo ucierpiała. Nie mam nic przeciwko wolnej, leniwej akcji, ale tutaj chwilami po prostu jej brak. Dostajemy dużo scenek, które nie wprowadzają nic ciekawego do historii, z kolei istotne wątki bywają pomijane lub urywane. Niektóre wręcz dzieją się całkowicie za naszymi plecami... Niekiedy nie rozumiemy pobudek postaci. Właściwie cała fabuła opiera się na jednym wątku, który został ucięty, niewyjaśniony, a dalsze decyzje bohatera opierającego się dotychczas na silnym bodźcu emocjonalnym okazały się nielogiczne, gdy już tego bodźca zabrakło. Dodatkowo nakreślanie sytuacji politycznej, choć ma ona znaczenie jedynie jako tło, oraz opisy napięć społecznych i cała gama "zwykłych" elementów dnia codziennego sprawiły, że nastrój powieści bezpowrotnie zginął.

I to jest mój trzeci, jednocześnie najpoważniejszy zarzut wobec "Naszej części nocy". Nieważne, czy zdecydujemy się nazwać tę książkę powieścią gotycką, klasyczną grozą czy nowoczesnym horrorem, jest dla mnie czymś niebywałym jej kompletny brak nastroju. Autorka serwuje sceny brutalne i krwawe, w żaden sposób nie budując napięcia ani nie wyczuwając ich punktu kulminacyjnego. Wszystkie opisy dotyczące czarnej magii, rytuałów i obrzędów sekty są czysto mechaniczne, pozbawione emocji, klimatu wyczekiwania czy choćby dreszczyku niepokoju. Jednym z największych rozczarowań okazała się scena przywołania demona: autorka zaczerpnęła wszystkie szczegóły z Lemegetonu, łącznie z pieczęciami ducha, jednak cały opis ograniczył się do tego, że duch przychodzi, daje na pytanie enigmatyczną odpowiedź, po czym znika.

Nie polubiłam się ani ze stylem autorki, ani z bohaterami, ani też z fabułą. Obiecane mroczne sceny ocierają się o groteskę przez beznamiętność, z jaką są prezentowane, a klimat powieści pojawia się tylko parokrotnie i na krótką chwilę. Symbolika Tarota, znaków magicznych i nawiązania do dzieł literackich zapewne doceniłabym, gdyby nie były rzucane tak obcesowo i po wielokroć powtarzane (cytat z "Lenory" Bürgera pojawia się kilka razy, co parędziesiąt stron, właściwie nie wiem, w jakim celu).

Zdaję sobie sprawę, że moja opinia nie należy do popularnych, jednakowoż ja po prostu nic głębokiego w tej książce nie dostrzegłam.

Kieruję się zasadą, że jeśli cokolwiek jest określane mianem powieści gotyckiej, to muszę po to natychmiast sięgnąć, wyrzucając inne tytuły ze swojej listy. Słyszałam hasła, że "Nasza część nocy" to współczesny argentyński gotyk, zatem się skusiłam. Jednak książka bardzo mnie rozczarowała...

Trudno odnieść się tu do gatunku, bo powieść łączy elementy horroru, fantasy oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Fibi i jednorożec. Tom 1" to pierwszy zeszyt serii.

Tytułowa bohaterka, Fibi, jest bardzo rezolutną i sympatyczną dziewczynką, ale Marigold Niebiańskie Chrapy po prostu kradnie serce czytelnikowi. Próżna, całkowicie zapatrzona w siebie, traktuje wszystkich z góry, a do tego bywa cyniczna. Takiego jednorożca jeszcze nie spotkałam! Niemniej, ma ona również pozytywne cechy charakteru, jest przyjazna i uczynna, choć nim coś dla kogoś zrobi, funduje mu kazanie na temat swej wyższości. Autorka zgrabnie połączyła żarty, z których pośmieje się dziecko, i przy których parsknie dorosły.

Pierwsza część naprawdę mnie kupiła i rozważam, czy nie sprawić sobie kolejnych. Pewnie nie sięgnęłabym po tę lekturę, gdyby nie #FantastyczneWyzwania z Fantastyką na luzie, i myślę, że mogłabym tego żałować.

"Fibi i jednorożec. Tom 1" to pierwszy zeszyt serii.

Tytułowa bohaterka, Fibi, jest bardzo rezolutną i sympatyczną dziewczynką, ale Marigold Niebiańskie Chrapy po prostu kradnie serce czytelnikowi. Próżna, całkowicie zapatrzona w siebie, traktuje wszystkich z góry, a do tego bywa cyniczna. Takiego jednorożca jeszcze nie spotkałam! Niemniej, ma ona również pozytywne cechy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przepięknie wydany album z cudownymi ilustracjami, ze skąpą ilością wartościowych informacji i dość infantylnymi wtrąceniami. Przeznaczony tylko dla najbardziej oddanych fanów, niemniej nie wniesie do ich wiedzy ani nic nowego, ani interesującego. Wart przejrzenia ze względu na niezwykle dopracowaną szatę graficzną: wstawki zdobiące strony i ryciny przedstawiające odwiedzane przez bohaterów miejsca. Fantastyczny gadżet na półkę kolekcjonera, ale wyłącznie pod kątem estetycznym.

Dodatkowo w książce pojawiają się listy od różnych postaci, niemniej część z nich jest kompletnie nieczytelna przez nazbyt fikuśne czcionki.

Przepięknie wydany album z cudownymi ilustracjami, ze skąpą ilością wartościowych informacji i dość infantylnymi wtrąceniami. Przeznaczony tylko dla najbardziej oddanych fanów, niemniej nie wniesie do ich wiedzy ani nic nowego, ani interesującego. Wart przejrzenia ze względu na niezwykle dopracowaną szatę graficzną: wstawki zdobiące strony i ryciny przedstawiające...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na samym początku tej opinii muszę się przyznać do nieznajomości reportaży czy prozy podróżniczej. Gdy zabierałam się za książkę, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. W przerwie od lektury sięgnęłam nawet po polecane "Jadąc do Babadag", które raczej mnie rozczarowało.
Tymczasem Dorota Filipiak zabrała mnie na niezwykłą wycieczkę, w której zżyłam się z nią, P. oraz podróżującymi z nimi psami. Przyznaję, było to dla mnie niecodziennie, świeże i elektryzujące doświadczenie, całkiem odmienne od wrażeń, jakie pozostały mi po lekturze Stasiuka.

"Rumunia. Pęknięte lustro Europy" to nie tylko suche opisy kolejnych miast i miasteczek. To przygody, sytuacje chwytające za serce, niekiedy straszne, innym razem smutne lub zabawne, opisy pełne emocji, a wszystko to okraszone błyskotliwymi, dowcipnymi komentarzami Autorki. Jej wizja Rumunii to kraj widziany oczami zwykłego turysty, dostrzegającego zarówno wady, jak i zalety, spoglądającego z uczuciem na ludzi i codzienne problemy. To jednocześnie opowieść osoby oczytanej, świadomej historii odwiedzanych miejsc. Co najważniejsze zaś - osoby, która wiedzę potrafi przekazać nienachalnie i w takiej dawce, by rozbudzić ciekawość.

W "Rumunii..." pojawia się mnóstwo anegdot na temat historii kraju, skomplikowanej i przenikającej się na płaszczyźnie religijnej, społecznej i politycznej z historią innych krajów i wielu grup społecznych. Znajdziemy tu również cytaty z książek oraz obszerną listę polecanych tytułów - prozy fabularnej i opracowań naukowych (z pewnością skorzystam z tych, których dotąd nie znałam!).
Co bardzo mnie poruszyło - Autorka nie ucieka od niewygodnych tematów, lecz otwarcie opisuje śmieci, korupcję i paskudną przeszłość Rumunii. Jest przy tym sumienna i stara się nie oceniać niczego, tłumacząc i uświadamiając czytelnikowi pewne prawdy. Na kolejnych kartach zaś w równie rzetelny sposób snuje malowniczą opowieść o pięknie krajobrazu, wielowiekowych tradycjach, barwnej zabudowie i dziedzictwie historycznym, napawającym mieszkańców dumą.

Ładny język i lekkość pióra sprawiły, że czytało mi się tę książkę niezwykle przyjemnie, troszkę przygodowo, trochę edukacyjnie i krajoznawczo. Czułam się, jakbym w każdym z opisanych miejsc była wraz z Autorką i z pewnością podobnie będę się czuć, wybierając się na włóczęgę po Rumunii.

Jestem pod wielkim wrażeniem wiedzy Doroty Filipiak, jej dowcipnego stylu i osobowości, którą, chcąc nie chcąc, częściowo ujawnia nam w książce.

Na samym początku tej opinii muszę się przyznać do nieznajomości reportaży czy prozy podróżniczej. Gdy zabierałam się za książkę, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. W przerwie od lektury sięgnęłam nawet po polecane "Jadąc do Babadag", które raczej mnie rozczarowało.
Tymczasem Dorota Filipiak zabrała mnie na niezwykłą wycieczkę, w której zżyłam się z nią, P. oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Naprawdę obawiałam się, że moje skromne kilka punktów IQ skurczy się i zwiśnie smętnie przy czytaniu autora, od którego nazwiska zowie się nagroda dla wyjątkowych dzieł literatury fantastycznej.
A tu okazało się, że wcale nie było aż tak źle - tylko raz musiałam uciec się do pomocy wujaszka Google'a.

Gdy przeczytałam, że Janusz A. Zajdel to prekursor nurtu fantastyki socjologicznej, pomyślałam sobie, że to może być coś dla mnie. Przemiany społeczne, miejsce jednostki w społeczeństwie, kwestie wolności, ekonomia itp... Bardzo moje zagadnienia i bardzo moje klimaty.

Zajdel pisze zaskakująco prostym językiem, choć nie stroni od wstawek dotyczących zjawisk fizycznych (rzecz dzieje się w Kosmosie, coś o grawitacji i podróżach kosmicznych musi się pojawić w takim tekście).

Jednak niewątpliwie ma dryg również do potoczystych i kwiecistych, ale chwilami wręcz przyciężkawych dialogów (co akurat zamierzone i fabularnie uzasadnione), tuż obok krótkich, zabarwionych cynizmem komentarzy narratora.

Akcji naprawdę tu niewiele, przede wszystkim towarzyszymy głównemu bohaterowi w obserwowaniu, razem z nim dziwimy się i próbujemy zrozumieć to, co widzimy.

Klimatem nieco przypomina mi ta powieść "Rok 1984", i to nie tylko dlatego, że prezentuje utopijną ideę społeczeństwa i że ostatecznie odrobinę sponiewiera czytelnika. Jest mocno orwellowska, dystopijna i ostatecznie równie gorzka. A jako ciekawostkę można podać fakt, że pierwszy raz została wydana w roku 1984... 😶

Moim zdaniem 'must read' dla fanów dystopii.

Naprawdę obawiałam się, że moje skromne kilka punktów IQ skurczy się i zwiśnie smętnie przy czytaniu autora, od którego nazwiska zowie się nagroda dla wyjątkowych dzieł literatury fantastycznej.
A tu okazało się, że wcale nie było aż tak źle - tylko raz musiałam uciec się do pomocy wujaszka Google'a.

Gdy przeczytałam, że Janusz A. Zajdel to prekursor nurtu fantastyki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Czarny Lampart, Czerwony Wilk” okazał się powieścią świeżą i nietypową, hybrydą gatunków, które, wydawałoby się, nie lubią się łączyć. A jednak powstał, w pierwszej chwili wprawiając krytyków w konsternację, by potem zdobyć ich uznanie.

W wielu kręgach czytelnicy fantasy są traktowani protekcjonalnie, a powieści z gatunku magii i miecza uważane za gorsze, odpowiednie dla dzieci i młodzieży. Z sympatii do takich tytułów powinno się "wyrosnąć". Osoby chętnie sięgające po fantasy bywają oskarżane o niezdolność do rozumienia (albo chociaż docenienia) literatury wysokiej. Oba te krzywdzące i przykre stereotypy zostały dosłownie zmiażdżone przez Marlona Jamesa.

Dla mnie, sięgającej przede wszystkim po literaturę rozrywkową, spotkanie z prozą autora było intrygującym doświadczeniem. Lektura wymagała wiele uwagi, otwartości umysłu i cierpliwości. A choć z początku czułam, że nie sprostam temu wyzwaniu, i nadal szczerze wątpię, bym potrafiła wychwycić i docenić wszystko, co zawarto między wierszami, nie przeszkadzało mi to dać się porwać i zachwycić.

James połączył złożony, inspirowany afrykańskimi wierzeniami świat, brutalną i pełną zawiłych intryg fabułę oraz język dosadny, ostry i bezkompromisowy. Wyjątkowo przypadły mi do gustu dialogi. Krótkie, drapieżne wymiany zdań, wulgaryzmy, błyskotliwe riposty, skróty myślowe, minimum didaskaliów. Trzeba czytać je w najwyższym skupieniu, by wyłowić jedno słowo, jeden grymas, który pozwoli zrozumieć zamysł całej sceny. Mistrzowskie wykonanie.

Opisy świata są oszczędne, lecz nie ubogie. A z nich wyłania się obraz uniwersum całkowicie obcego czytelnikowi nawykłemu do inspiracji mitologią Europy. Pełnego skomplikowanych nazw miejsc, istot i dziwacznych religii, przedstawiający plemiona o zwyczajach tak szokujących, że aż chwilami obrazoburczych. Autor garściami czerpał z mitologii; potwory takie jak choćby Ipundulu i Sasanbosam pochodzą z folkloru ludów afrykańskich. Uważna lektura pozwoli wyłapać również drobne nawiązania, jak w scenie z pająkopodobną istotą o imieniu Nan Si, żądającą opowieści (odniesienie do boga-pająka, Anansi). Niestety moja szczątkowa wiedza nie pozwoliła mi odkryć więcej tego typu wskazówek i odwołań. Mam przeczucie, że są tam, czekając na ambitnego odbiorcę, który zabawi się w śledztwo i odszuka wszystkie.

Największą trudność w przyswajaniu tekstu sprawiła mi narracja. Chaotyczna, poszarpana, achronologiczna, czyni początek książki tak wymagającym, że wiele osób może skutecznie zdemotywować do czytania.

Całą historię opowiada nam Tropiciel, czyli tytułowy Wilk. Chętnie używa ordynarnych słów, próbuje obrazić słuchacza i czytelnika. W istocie jest upartym, prostym młodym wojownikiem. Lubi też kłamać, kręcić i popisywać się, przez co należy mieć na względzie, że jego relacja może być zafałszowana. Obraz świata widzimy wyłącznie jego oczami i powinniśmy pamiętać, że znamy tylko część prawdy.

Mimo sposobu bycia narratora, nie da się go nie lubić - za brawurową pozą kryje się honorowy i lojalny mężczyzna, jednocześnie samotny i lękający się krzywdy emocjonalnej. Mentalnie chłopiec, niepewność maskujący arogancją i agresją. W swej opowieści Tropiciel nie stroni od cielesności i seksualności, a przez to, że nie stanowią one dlań żadnego tabu, słyszymy o jego przygodach często, w opisach pozbawionych poetyckości, niekiedy wręcz wulgarnych.

Autor znalazł jednak miejsce, by w tym brutalnym i dzikim świecie umieścić fascynujący, pozbawiony sentymentalizmu wątek romansowy. Podarował nam również scenę zbliżenia napisaną w zupełnie innym stylu - pięknie i z uczuciem. Jeśli pamiętać o tym, że to właśnie Tropiciel opowiada nam o wszystkim, każdy środek stylistyczny nabiera głębszego znaczenia, a to, co narrator przekazuje słowami, jest znacznie uboższe od ładunku emocjonalnego, który możemy wyczytać między wierszami.

Jestem pod wielkim wrażeniem "Czarnego Lamparta i Czerwonego Wilka". To niezwykła książka, trudna, a jednocześnie potrzebna. Pokazuje bowiem, że powieść fantasy może być dziełem wielkim, ambitnym, wdzierającym się na scenę literacką z hukiem, miażdżącym snobistyczne komentarze o czytelnikach fantasy, którzy nie szukają wytrawnych tytułów lub nie rozumieją wysokiej literatury.

„Czarny Lampart, Czerwony Wilk” okazał się powieścią świeżą i nietypową, hybrydą gatunków, które, wydawałoby się, nie lubią się łączyć. A jednak powstał, w pierwszej chwili wprawiając krytyków w konsternację, by potem zdobyć ich uznanie.

W wielu kręgach czytelnicy fantasy są traktowani protekcjonalnie, a powieści z gatunku magii i miecza uważane za gorsze, odpowiednie dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świetny start zapowiadał mroczną przygodę, a ładnie zbudowany świat z dużą ilością nawiązań do wierzeń słowiańskich zachęcił do dalszego czytania.

Interesujące kreacje postaci, choć chwilami niedopracowane, oraz całkiem sporo elementów z pogranicza obyczajówki, ukazujących zwykłe życie w wiosce, zaliczam na plus. Książkę czyta się dość równo i przyjemnie. Bohaterowie zazwyczaj zachowują się zgodnie ze swoim charakterem, mają przeżycia wewnętrzne i reagują na to, co dzieje się wokół nich. Dialogi bywają ostre i dowcipne, choć zdarzają się również rozmowy nijakie. Mnogość istot magicznych i obrzędów powinna zadowolić fanów mitologii, a sporo akcji na pewno trafi do wszystkich, którzy lubią, gdy coś się dzieje. Jak dla mnie tych istot nadprzyrodzonych w pewnym momencie pojawia się zbyt dużo, lecz to rzecz subiektywna.

Fabuła splata się z luźno powiązanych wydarzeń, które w jakiś sposób rzutują na kolejne sytuacje we wsi. To po prostu historie mieszkańców w wiosce w górskiej dolinie. Ktoś umiera, kogoś chowają, ktoś inny zaginął. Swoją drogą, przy tak wysokiej śmiertelności wioska powinna szybko się wyludnić...

Wątek główny, o ile właściwie go zidentyfikowałam, kryje się dość głęboko pod lawiną wątków pobocznych. Przez większą część powieści nie wiadomo właściwie, o czym ma być cała seria. Ta konstrukcja nieco mnie konfundowała, bo miałam wrażenie, że czytam zbiór opowiadań, a nie pełnoprawną powieść. Niekoniecznie każdemu czytelnikowi będzie to przeszkadzało to w odbiorze, jednak mnie brak wyraźniej zaznaczonego motywu przewodniego.

Zbyt często również na pierwszy plan wysuwają się nastoletnie motywy miłosne, a sceny erotyczne brzmią infantylnie i bardzo powtarzalnie; właśnie za nie odejmuję jedno oczko od ostatecznej oceny.

W sumie nazwałabym tę powieść solidnym młodzieżowym fantasy, przy którym można się odprężyć i z zainteresowaniem śledzić losy bohaterów. Polecam fanom mitologii słowiańskiej, którzy mają ochotę na lekką lekturę.

Świetny start zapowiadał mroczną przygodę, a ładnie zbudowany świat z dużą ilością nawiązań do wierzeń słowiańskich zachęcił do dalszego czytania.

Interesujące kreacje postaci, choć chwilami niedopracowane, oraz całkiem sporo elementów z pogranicza obyczajówki, ukazujących zwykłe życie w wiosce, zaliczam na plus. Książkę czyta się dość równo i przyjemnie. Bohaterowie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Prześlicznie wydana, o cudnych ilustracjach i dopracowanej szacie graficznej.

Fabularnie to zbiór historyjek o wymyślonych gatunkach jednorożców, bardzo infantylna, kierowana wyłącznie do najmłodszych dzieci. Niespecjalnie postarano się choćby o jakieś odniesienia do naszej historii, by przemycić w niej przydatną wiedzę.

Ot, książeczka do poczytania i pooglądania razem z dzieckiem, najwyżej na kilka wieczorów. Do szybkiego zapomnienia.

Kilka oczek wyżej za przepiękne wydanie.

Prześlicznie wydana, o cudnych ilustracjach i dopracowanej szacie graficznej.

Fabularnie to zbiór historyjek o wymyślonych gatunkach jednorożców, bardzo infantylna, kierowana wyłącznie do najmłodszych dzieci. Niespecjalnie postarano się choćby o jakieś odniesienia do naszej historii, by przemycić w niej przydatną wiedzę.

Ot, książeczka do poczytania i pooglądania razem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po pierwszym tomie Opowieści z Meekhańskiego Pogranicza pokochałam pióro Wegnera, jego postaci, wielopłaszczyznowe intrygi i splatające się nieoczekiwanie wątki, uderzające w czytelnika bez ostrzeżenia.

Opowiadania z drugiego tomu zrobiły na mnie nieco mniejsze wrażenie niż fenomenalna Północ, lecz nadal to kawał świetnej fantastyki, z przygodą, wojną i porachunkami bóstw w tle. Z wad zbioru muszę wymienić nagromadzenie podobnych rozwiązań (cudowność postaci, pewna powtarzalność w ich ratowaniu się z opresji w ostatniej chwili) oraz pozrywane fragmenty retrospekcji, chaotyczne i chwilami dla mnie niezrozumiałe (zaznaczam, że subiektywnie nie cierpię retrospekcji). Szczególnie te drugie były momentami kompletnie niestrawne.

Wschód to opowiadania militarne spod znaku szabli i wierzchowca. Klimat stepów, zasadzek i wojennych zmagań. Zachód z kolei skupia się w dzielnicach portowych, na porachunkach złodziejskich szumowin i religijnych intrygach, odrobinę w typie powieści łotrzykowskiej. Z początku nieco ciążyła mi kreacja bohatera tej części oraz humorystyczne wtrącenia w narrację, według mnie nie do końca trafiające w atmosferę całości, jednak ostatecznie przekonałam się i do protagonisty, i do sposobu prowadzenia fabuły.

Po pierwszym tomie Opowieści z Meekhańskiego Pogranicza pokochałam pióro Wegnera, jego postaci, wielopłaszczyznowe intrygi i splatające się nieoczekiwanie wątki, uderzające w czytelnika bez ostrzeżenia.

Opowiadania z drugiego tomu zrobiły na mnie nieco mniejsze wrażenie niż fenomenalna Północ, lecz nadal to kawał świetnej fantastyki, z przygodą, wojną i porachunkami bóstw...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znakomita, potrzebna i niezwykle pouczająca lektura o stworzeniach pochodzących z mitologii słowiańskiej. Profesor Baranowski, specjalista od historii i entuzjasta kultury i tradycji wsi polskiej, w kolejnych rozdziałach przedstawia mityczne istoty z wierzeń naszych przodków. W książce przytoczono obszerne opisy upiorów i bestii, pozyskane bezpośrednio od ludności wiejskiej, dywagacje autora na temat sprzeczności w obrazie tych potworów, ich nazewnictwie (w zależności od regionu, niektóre nazwy oznaczały zupełnie różne istoty, a zbieżność nazw okazywała się przypadkowa!), czy też sposobach pokonania ich.

Poszczególne rozdziały skupiają się na typach stworów, i tak znajdziemy tu informacje o strzygoniach, zmorach i innych bestiach nocy, topielcach, rusałkach, południcach, latawcach, odmieńcach, wilkołakach oraz duchach pomocnych, na przykład ubożętach czy skarbnikach. Osobne rozdziały poświęcono czarownicom i złym czarom, diabłom oraz demonom związanym z chorobą i śmiercią.

Jeśli choć raz przemknęło Wam przez głowę, że nasza edukacja zaniedbuje jeden z najciekawszych elementów kultury, a więc mitologię naszych przodków, oto jest książka, której potrzebujecie i z której poznacie podstawy demonologii słowian.

Znakomita, potrzebna i niezwykle pouczająca lektura o stworzeniach pochodzących z mitologii słowiańskiej. Profesor Baranowski, specjalista od historii i entuzjasta kultury i tradycji wsi polskiej, w kolejnych rozdziałach przedstawia mityczne istoty z wierzeń naszych przodków. W książce przytoczono obszerne opisy upiorów i bestii, pozyskane bezpośrednio od ludności...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Żyjąca Śmierć Alberto Varanda, Olivier Vatine
Ocena 6,5
Żyjąca Śmierć Alberto Varanda, Ol...

Na półkach: ,

Fantastyczna warstwa graficzna, niezwykły, inspirowany gotykiem komiks. Porusza temat śmierci, straty, żałoby oraz nauki i technologii, dzięki którym można tworzyć życie.

Pod względem fabularnym mocno niedopracowany, z zarysowanym, ale nieistotnym światem, z klimatyczną i równą akcją, która jednak za połową zaczyna gnać na łeb na szyję, nie pozostawiając miejsca na nastrój. Łączy motywy fantastyki naukowej, horroru i weird, czuć również inspiracje Lovecraftem i literaturą gotycką. Gdyby nie pospieszny, niedopracowany finał, mógłby być znakomity, godny najwyższych not.

Wizualnie przepiękny, mroczny, z głębokimi cieniami, zachowany w stonowanych kolorach, zachwyci każdego fana gotyku. Dla samej warstwy wizualnej wart przeczytania.

Fantastyczna warstwa graficzna, niezwykły, inspirowany gotykiem komiks. Porusza temat śmierci, straty, żałoby oraz nauki i technologii, dzięki którym można tworzyć życie.

Pod względem fabularnym mocno niedopracowany, z zarysowanym, ale nieistotnym światem, z klimatyczną i równą akcją, która jednak za połową zaczyna gnać na łeb na szyję, nie pozostawiając miejsca na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dracula Mike Mignola, Roy William Thomas Jr.
Ocena 7,4
Dracula Mike Mignola, Roy W...

Na półkach: ,

Komiksowa adaptacja Coppolowskiego Draculi nie zaskakuje pod względem scenariusza. Kadry oddają prawie 1:1 sceny z filmu, pojawia się jedynie kilka nowych paneli. Fabularnie to wręcz kopia, a przez brak muzyki chwilami również brakuje i nastroju. Mimo że czytając, wyraźnie słyszałam w głowie głosy aktorów, a w tle doskonałe utwory Kilara...

Rysunki Mignoli robią wrażenie, jednak nie on zajmował się tuszem. Tusz jest jednolity, niekiedy zalewa i przytłacza kadry, a brak koloru momentami czyni je kompletnie nieczytelnymi (wersja z 1992 roku była kolorowa, tu mamy do czynienia z czarno-białą). W efekcie strona graficzna jest dobra, lecz tylko dobra. Na szczęście ten brak rekompensuje nam galeria szkiców spod ręki Mignoli. W materiałach dodatkowych pojawiają się również propozycje okładki, od początku do końca stworzone ręką mistrza, i te zachwycają.

Dialogi są również przeniesieniem kwestii z filmu, z drobnymi jedynie różnicami.

Podsumowując, dzieło to będzie raczej formą ciekawostki dla osoby znającej film. Jeżeli ktoś nigdy go nie oglądał, lepiej zachować komiks na potem, a najpierw nacieszyć się ekranizacją Draculi, z jej nastrojem, muzyką i znakomitą grą aktorską. Mimo że mam się za wielką fankę filmu i tematu wampirów ogólnie, nie czuję potrzeby posiadania tego komiksu w swojej kolekcji. To jednorazówka, pozycja do przeczytania raz i zapomnienia.

Komiksowa adaptacja Coppolowskiego Draculi nie zaskakuje pod względem scenariusza. Kadry oddają prawie 1:1 sceny z filmu, pojawia się jedynie kilka nowych paneli. Fabularnie to wręcz kopia, a przez brak muzyki chwilami również brakuje i nastroju. Mimo że czytając, wyraźnie słyszałam w głowie głosy aktorów, a w tle doskonałe utwory Kilara...

Rysunki Mignoli robią wrażenie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię mieć swoje zdanie na temat popularnych tytułów, a Maas nie można odmówić rzeszy oddanych fanów. Po lekturze jestem szczerze zdumiona popularnością tego tytułu. Festiwal żenady i tandety, z dodatkiem brokatu. Jeszcze nigdy w życiu nie czytałam czegoś tak okropnie złego.

Językowo jest ubogo, by nie powiedzieć nędznie. Warsztat godny gimnazjalisty, z mnogością powtórzeń, jak gdyby autorka nie znała żadnych synonimów, z mnóstwem stylistycznych potworków. Pomijam fakt, że wszystkie postaci, niezależnie od urodzenia, mają ten sam zasób słów. Od czasu do czasu jedynie z tego morza monotonii wyłania się pojedynczy archaizm w stylu "cóżem", który swoją niestosownością zdumiewa czytelnika znacznie bardziej niż wszystkie błędy. Nagromadzenie określeń "fae wysokiego rodu" przyprawia o zawroty głowy; autorka potrafi powtórzyć je kilka razy w jednym akapicie.

Świat właściwie nie istnieje. Są jakieś krainy ludzi, a na północy jakaś kraina magii, rządzona przez fae. Między nimi jest jakiś mur, strzeżony przez jakichś strażników, w lasach są niebezpieczne istoty (straszliwe, brzydkie, groźne i niebezpieczne, ale głupie niezmiernie, dające się chwytać i zabijać byle komu). Polityki nie ma żadnej, o historii krainy otrzymujemy strzępy informacji, z których trudno złożyć sobie jakikolwiek obraz uniwersum. Gdzieś coś się mówi o jakiejś straszliwej wojnie, o jakimś złym królu. Jest też zła "ona", ale bardzo długo nie wiadomo nawet, kimże może być owa "ona". O magii nie wiemy nic, nawet, czy istnieją jej ograniczenia. Nieznany jest również postęp technologiczny, możemy ewentualnie próbować się domyślać jakichś ram czasowych. Brak researchu woła o pomstę do nieba.

Postacie są płaskie, mdłe i irytujące. Nawet, jeśli istniał w nich z początku jakiś potencjał, nie tylko pozostał niewykorzystany, ale wręcz zamordowany, a pod koniec książki podeptano również charaktery większości bohaterów. Protagonistka waha się pomiędzy byciem odmóżdżoną niezdarą a Mary Sue. Albo wszystko przychodzi jej z taką łatwością, jak gdyby nic innego nie robiła przez całe życie, albo okazuje się idiotką, która nie jest w stanie dodać dwa do dwóch. Oprócz tego mamy jednego fae, który usiłuje być cyniczny, ale jego uwagi wywołują raczej zażenowanie, oraz drugiego fae, który stara się być miły, i w efekcie okazuje się być mdły aż do przesady. Do tego jeszcze mamy dwie siostry, doprowadzające czytelnika do szału swoją głupotą, próżnością i całkowitym wypraniem z ludzkich odruchów, oraz ojca, który jest tak nieistotny, że nawet nie ma imienia. Prawdziwy festiwal gwiazd rozpoczyna się za to pod koniec powieści, gdy wkracza postać tak zła, tak podła, tak bezlitosna, że aż dziw, że nie morduje małych zwierzątek, by udowodnić, jak bardzo jest zła. Oczywiście i tak nie ma to większego znaczenia, bo przyzwyczajony przez autorkę czytelnik już czeka na jakieś płaczliwe, absurdalne wytłumaczenie całej tej pozy. I tutaj nie było zaskoczenia, kolejny fae z traumą odhaczony.
Główna antagonistka, czyli okrutna królowa (zła "ona"), przez chwilę wypełniła mnie nadzieją na naprawdę ciekawie skonstruowany czarny charakter. Niestety, ostatecznie straciła nawet tę odrobinę zwierzęcego sprytu, którym obdarzyła ją autorka. Należało ją chyba ogłupić, by w efekcie główna bohaterka nie wypadała zbyt blado. W rezultacie wychodzi jeszcze gorzej.

Fabularnie książka wlecze się jak flaki z olejem, przez większość czasu nie dzieje się nic lub prawie nic. Bohaterowie chodzą, rozmawiają, monologują, martwią się, po czym znowu chodzą, rozmawiają, usiłują być dla siebie złośliwi lub przeciwnie, próbują być mili. Czytelnik jest coraz bardziej zmęczony dialogami o niczym, chybionymi ciętymi ripostami i brakiem akcji. Od czasu do czasu fabułę napędza głupota i bezsensowny upór głównej bohaterki (a jakże, tego nie mogło zabraknąć), przez które dziewczyna wpada w kłopoty, jakich z łatwością mogła uniknąć.

Powieść przez cały czas usiłuje udawać, że może zaoferować coś więcej niż tandetny romans podlany wiadrem lukru. W rzeczywistości to fabularna wydmuszka, kartonowa dekoracja, stworzona byle jak, by opakować w nią historię miłosną mdłą, nudną i bez polotu. Nawet próby wtłoczenia w nią motywów zaczerpniętych z baśni przynoszą mizerny skutek, bo są opracowane blado i nieciekawie. Znalazły się tu chyba wszystkie (a przynajmniej spora część) niedziałających, okropnych rozwiązań fabularnych, których stosowania odradza się w pierwszym lepszym poradniku dla początkującego pisarza.

Lubię mieć swoje zdanie na temat popularnych tytułów, a Maas nie można odmówić rzeszy oddanych fanów. Po lekturze jestem szczerze zdumiona popularnością tego tytułu. Festiwal żenady i tandety, z dodatkiem brokatu. Jeszcze nigdy w życiu nie czytałam czegoś tak okropnie złego.

Językowo jest ubogo, by nie powiedzieć nędznie. Warsztat godny gimnazjalisty, z mnogością...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Temat sztucznego tworzenia istot myślących to jeden z moich ulubionych motywów w literaturze. Tej zdolności wszyscy wielcy myśliciele zazdroszczą Bogu, dlatego w swej arogancji pragną rzucić mu wyzwanie. Zderzenie wątków religijnych z nauką i mistyką zawsze owocuje ciekawymi moralnie historiami, dlatego po prostu musiałam sięgnąć po "Alraunę".

Podczas lektury czułam podobieństwa do innych powieści, które poruszają temat homunkulusa - głównie do Frankensteina i do Wyspy Doktora Moreau. Tytułowi bohaterowie tamtych utworów znaleźli sposób na wykucie ludzkiej istoty niezależnie od woli najwyższego twórcy. Jednak tajny radca Jakub ten Brinken, postać wyrachowana i antypatyczna, lecz z pewnością twardo stąpająca po ziemi, podchodzi do tego eksperymentu w przewrotny, metodyczny sposób. Jako znany ginekolog, wprawiony już w technice sztucznej inseminacji, zabawia się poniekąd w inżynierię genetyczną, dobierając dla swej istoty ludzkich rodziców. Jego wybór kierowany jest w pełni w oparciu o legendę o alraunie, mandragorze, czyli roślinie wyrastającej u podnóża szubienicy, z nasienia wisielców.

Powstała w eksperymencie dziewczynka nosi bagaż genów swych biologicznych rodziców, czy jednak to jest przyczyną, dla której nagle w życiu tajnego radcy Brinkena dochodzi do szeregu zbiegów okoliczności? Według podania o mandragorze ten, kto ma ją w posiadaniu, bogaci się, w zamian mierząc się z jej zgubnym wpływem. Brinken rzeczywiście pomnaża majątek, tylko czy to na pewno zasługa dziecka? I czy mała istota faktycznie jest wcieleniem legendarnej alrauny...? Sporo na to wskazuje; począwszy od dziwnych okoliczności jej narodzin, poprzez wydarzenia, które stale toczą się wokół niej, a skończywszy na jej okrutnych skłonnościach.

W odróżnieniu od doktora Frankensteina, tajny radca otacza opieką owoc szalonego projektu. Pod tym względem przypomina nieco Moreau, który również wychowuje swoje istoty, dbając o pożądany kierunek eksperymentu. H.H.Ewers upodobnił swojego bohatera do Moreau pod wieloma względami, również przywiązania do swego dzieła. Jednak ten Brinken nie wpaja dziecku niczego, dba o zapewnienie mu bytu, w kwestii wychowania całkowicie pozostawiając je samemu sobie. Zapewne licząc, że geny z taką starannością dobranych rodziców dadzą zadowalające efekty.

Z pasją czytelnik śledzi losy małej Alrauny. Zbiegi okoliczności, szatańskie upodobania, niesamowity wpływ, który dziecko wywiera na innych ludzi... Podczas lektury wciąż musimy zadawać sobie pytanie, czy to wszystko wynika z dziedzictwa dziewczynki, czy może z (braku) wychowania, czy raczej tkwi w niej coś prawdziwie nieludzkiego, demonicznego. Jej postać jest niezmiernie ciekawą i złożoną kreacją, doskonale inteligentną, skłonną do manipulacji, bez trudu odkrywającą i wykorzystującą słabe punkty wszystkich dookoła. Obserwując ją, jesteśmy pewni, że tajny radca powołał do życia potwora... a może to tylko kolejna rozkapryszona pannica, nie dbająca o uczucia innych? Wiele takich dziewcząt żyło przecież w wyższych sferach. Z jednej strony widzę w niej prawdziwego, krwiożerczego Lorda Rutvena w spódnicy, z drugiej - nieszczęśliwą, nikomu niepotrzebną, samotną istotę.

Ewers w pięknym stylu kreuje nie tylko radcę i jego dzieło. Każdy z bohaterów został napisany w przekonujący sposób, z całą listą słabostek i przywar. Skłonność autora do kreślenia postaci w ten lekko groteskowy, dowcipny sposób, dodaje uroku historii i czyni ją lżejszą w odbiorze. Język i styl odpowiadają epoce, jednocześnie mając w sobie płynność i urodę, która zachwyci niejednego współczesnego czytelnika. Wydarzenia przeplatają się z mnogością nawiązań do sztuki, mocno kotwicząc całość w atmosferze dekadencji i zepsucia ludności z początku wieku.

Patrząc na ówczesne zainteresowania Hitlera, nie dziwi fakt, że fascynowała go ta powieść. Przeplatająca się z nauką mistyka, obietnica tworzenia istot ludzkich według własnych upodobań. Trudno jednak przypuszczać, czy dostrzegał tragizm samej postaci Alrauny, wraz z bogactwem ściągającej pasmo nieszczęść na wszystkich dookoła, a także na siebie.

Pomimo stu lat upływających od pierwszego wydania powieści, nie zestarzała się ona znacząco, a nowe wydanie z poprawionym tłumaczeniem podkreśla urok całej historii. Językowo zgrabna, fabularnie przewrotna, dowcipna i obnażająca ohydną stronę ludzkiej natury, potrafi doskonale bawić i wywołać gamę emocji. Mnie skłoniła również do kontemplacji nad losem samej istoty poczętej jako zabawka aroganckiego naukowca, wyłącznie po to, by połechtać jego ego.

Temat sztucznego tworzenia istot myślących to jeden z moich ulubionych motywów w literaturze. Tej zdolności wszyscy wielcy myśliciele zazdroszczą Bogu, dlatego w swej arogancji pragną rzucić mu wyzwanie. Zderzenie wątków religijnych z nauką i mistyką zawsze owocuje ciekawymi moralnie historiami, dlatego po prostu musiałam sięgnąć po "Alraunę".

Podczas lektury czułam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać po tej powieści. Dostałam zbudowany logicznie i z rozmachem świat, podjazdową walkę między dwoma wielkimi rodami, pustynnych tubylców o ortodoksyjnych zwyczajach i religii.
Wątek samej planety Arrakis (czyli tytułowej Diuny) mnie zafascynował. Nakreślono go z pomysłem; jej piękno, dzikość i okrucieństwo, zabójcze zjawiska i mieszkańcy... Wszystko to niesamowicie wciąga i chce się tego więcej. Więcej o olbrzymich czerwiach, o złożach bezcennej przyprawy, o zwyczajach fanatycznych Fremenów.

Mimo że to fantastyka naukowa, to jest klasyfikowana jako miękkie science-fiction, a więc nie uświadczy się tu ani wymagających opisów technicznych, ani skomplikowanego żargonu z pogranicza fizyki i mechaniki. Świat został stworzony na bazie wiedzy o ekologii, jest opisany skrupulatnie i realistycznie, a przez to naprawdę robi piorunujące wrażenie. Osią wydarzeń zaś jest konflikt o władzę. To, brzydko mówiąc, porachunki o stołki na pustynnej planecie. Świetny, chwytliwy, niestarzejący się temat. Słyszałam już nawet określenie, że to "Gra o tron w kosmosie" i choć nieco nieprecyzyjne, całkiem dobrze obrazuje ono tematykę powieści.

Co mi w Diunie przeszkadzało, to dziwna narracja, przeskakująca z głowy jednego bohatera do drugiego, oraz tłumaczenie pobudek postaci. Dialogi zbudowane na poły z wypowiedzi, na poły z wtrąceń myśli, co nieco irytowało, bowiem od pewnego momentu czytałam już w formie audiobooka. Wolę sama tropić wątki i pojmować intrygi w swoim tempie, a tu miałam wrażenie, że autor chce prowadzić mnie za rączkę, wyjaśniać wszystko na bieżąco, jak dziecku. Za to Diuna dostaje ode mnie minusa.

Całkiem subiektywnie stwierdzam, że nie jestem fanką motywu Mesjasza, który stanowi motor napędowy fabuły. Niestety, z wielkimi tytułami, które ugruntowały sobie pozycję jako podwaliny współczesnej fantastyki, zawsze jest pewien kłopot. Znam mnóstwo książek powstałych po Diunie, które rozwijały ten wątek i zdążył mi się przejeść, nim sięgnęłam po pierwowzór. No ale to już tylko moja wina, trzeba było zapoznawać się z literaturą we właściwej kolejności.

Nie da się ukryć, że jest to dzieło wiekopomne, wartościowe, ważne. Jest wymagające, naturalnie, ale inaczej, niż sądziłam. Cieszę się bardzo, że udało mi się je nadrobić, a każdemu, kto się waha, polecam spróbować zapoznać się z Diuną.

Nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać po tej powieści. Dostałam zbudowany logicznie i z rozmachem świat, podjazdową walkę między dwoma wielkimi rodami, pustynnych tubylców o ortodoksyjnych zwyczajach i religii.
Wątek samej planety Arrakis (czyli tytułowej Diuny) mnie zafascynował. Nakreślono go z pomysłem; jej piękno, dzikość i okrucieństwo, zabójcze zjawiska i...

więcej Pokaż mimo to