-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2017-07-14
2016-07-16
2016-04-24
2016-04-01
2016-04-02
2016-04-17
2016-03-04
Miał być szok. Miało być skandalizująco i prowokacyjnie. Gdzie tu skandal? Gdzie prowokacja? Doprawdy nie wiem.
To, że czterdziestoczteroletni intelektualista, wykładowca uniwersytecki ma romans ze studentką z wydziału, Żydówką, a w dodatku jest akceptowany przez jej rodziców i zapraszany do ich rodzinnego domu, może szokować chyba tylko w Polsce...
To, że ów intelektualista nie widział od dziesięciu lat swoich rodziców i dowiaduje się o ich śmierci od obcych ludzi, już nawet w Polsce przestaje dziwić biorąc pod uwagę, jak wiele osób przed wyjazdem na zmywak oddaje dzieci do domu dziecka. Jak Europejczyk przełomu XX/XXI wieku postępuje ze starszymi rodzicami gdy mu zaczynają zawadzać, widzimy od lat. W końcu liczą się priorytety, trzeba żyć własnym życiem, należy się ubogacać wewnętrznie, półroczny kurs jogi na Goa czekać nie może.
Patriotyzm i idea państw narodowych odeszły do lamusa? To żadna nowość. Europejczyk, jako mieszkaniec Europy, nie potrzebuje tradycji, przeszłości, został wyposażony w nową flagę, nowy hymn, nowe idee, podręczniki historii i tak już od wielu lat są pisane od nowa, poza tym i tak wszyscy jesteśmy braćmi w globalnej wiosce.
Może więc szokujące jest to, że europejskie podwórko owej wioski zostaje przysłonięte czarną zasłoną islamu przed którym Europa nie będzie się w stanie obronić? Że powszechne, demokratyczne wybory na prezydenta Francji wygrywa przedstawiciel Bractwa Muzułmańskiego? Że to samo dzieje się w Belgii? Że rodzi się trend? To wydaje się naturalną koleją rzeczy. Wszak media, socjologowie już od jakiegoś czasu między wierszami oswajają nas z taką ewentualnością. Podwaliny pod "dobrą zmianę" są budowane od lat. Wystarczy poczytać choćby trylogię Oriany Fallaci. Partie muzułmańskie już mają olbrzymi wpływ na funkcjonowanie społeczeństw Zachodnich, że wspomnę najbardziej banalny przykład tekturowych, geometrycznych drapaków stawianych na placach miejskich w czasie Bożego Narodzenia w miejsce choinek. Ale, właściwie, przed czym tu się bronić? Przecież islam jest rodzinny, światły, otwarty i zapraszający. Można z niego czerpać garściami. No i naloty dywanowe w zestawieniu z pakietem demografia-plus-prawa-wyborcze mają raczej średnie szanse...
Małżeństwa czy seks z nieletnimi? To też w Europie nic nowego. Przecież w latach 70tych za naszą zachodnią granicą postulaty legalizacji pedofilii pojawiały się oficjalnie w najbardziej poczytnych pismach opiniotwórczych. Wymienię choćby tylko słowa klucze: imć Alfons Bayerl, imć Dietrich Willier z jego eksperymentami edukacyjnymi, niejaki Olaf Stüben z manifestem "Kocham chłopców". Niektórzy księża przez długi czas dziećmi nie pogardzali, a i galerianki nie przestaną istnieć wraz z zamknięciem gimnazjów.
Poligamiczne małżeństwa? Bądźmy szczerzy: większość facetów o tym fantazjuje. Posiadanie czterech żon - każdej do czego innego - to krzepiąca perspektywa w szczególności, gdy "coraz rzadsze i coraz bardziej przypadkowe erekcje wymaga[ją] ciała jędrnego, sprężystego i bez żadnych wad". Ach, gdyby tylko usankcjonować to prawnie. (Historia poucza, że zmiana prawa i społeczne przyzwolenie wyzwala w człowieku prawdziwą bestię, przy której poligamia wydaje się być kolorowym motylkiem.) Być może to jest rzeczywisty powód dla którego laicka europejska lewica bezkrytycznie jeździ po kościele katolickim, a w przypadku wyznawców Allacha religię sprowadza do różnic kulturowych i wypiera swoją laickość. Zresztą, kto wie, być może wyzwolone i otwarte na nowe doświadczenia seksualne kobiety zachodu mogą się w nowej rzeczywistości bardzo dobrze odnaleźć. Gdy mąż pracuje jest czas na igraszki.
Dochodzę więc do wniosku że cała prowokacja sprowadza się do tego, że w 2022 roku, we Francji: ludzie wciąż czytają książki, wciąż spożywają mięso, kobiety francuskie muszą liczyć się z koniecznością ponownego wcielenia się w rolę kur domowych a faceci wszystkie swoje żony będą musieli traktować równorzędnie w wymiarze materialnym i fizycznym a wykpienie się od alimentów nie będzie już takie proste. No i na dramatycznej wręcz konstatacji: "Bogate Saudyjki, w dzień owinięte w nieprzepuszczające wzroku czarne burki, wieczorem zamieniają się w rajskie ptaki, przebierają w ażurowe gorsety i staniki, w stringi ozdobione kolorowymi koronkami i drogimi kamieniami; odwrotnie niż kobiety na Zachodzie, które w dzień ubierają się elegancko i seksownie, bo tego wymaga ich status społeczny, ale wieczorem, po powrocie do domu, kompletnie sobie odpuszczają i rezygnują z wszelkich uwodzicielskich planów, marząc jedynie o ciuchach luzackich i bezkształtnych." To jest coś czego kobiecie Zachodu nie wolno rzucić prosto w twarz. Nie wolno odbierać jej przekonania że nie musi być doskonała. Nie wolno odbierać jej wpajanej latami iluzji że nie jest ważne co myślą o niej inni, a w szczególności - faceci.
Nie idzie więc o to czy wizja odmalowana w Uległości ulegnie materializacji, raczej o to kiedy i w jakim stylu. Właściwie trudno to nawet nazwać wizją. To proroctwo w czystej postaci. To oda do - tak wyczekiwanej przez mężczyzn - nowości. To oda do nieuchronnej, naturalnej kolei rzeczy w obliczu praw rządzących demografią i demokracją.
I oto okazuje się, że, jak zawsze, przyniosą ją na skrzydłach nauki - tak niezawodni przy inicjowaniu/wdrażaniu/uzasadnianiu konieczności najbardziej nawet absurdalnej zmiany - intelektualiści. Wystarczy tylko, by kilka zaufanych gadających głów sprokurowało wystarczająco wyrafinowane intelektualnie społeczno-ekonomiczno-filozoficzne uzasadnienie i proszę - pozamiatane.(Polecam tu lekturę "Kultury kłamstwa" Dubravki Ugresić.) A, o tym, że (parafrazując słowa Kazika) wszyscy intelektualiści to prostytutki wiemy już ze swojego rodzimego podwórka.
Uległość była pierwszą łykniętą przeze mnie książką Houellebecq'a. Mam apetyt na więcej.
Miał być szok. Miało być skandalizująco i prowokacyjnie. Gdzie tu skandal? Gdzie prowokacja? Doprawdy nie wiem.
To, że czterdziestoczteroletni intelektualista, wykładowca uniwersytecki ma romans ze studentką z wydziału, Żydówką, a w dodatku jest akceptowany przez jej rodziców i zapraszany do ich rodzinnego domu, może szokować chyba tylko w Polsce...
To, że ów...
2016-03-19
Niesłychanie wzruszająca, mądra, ciepła, poetycka wręcz opowieść inkrustowana barwnymi opisami Kabulu, detalami codziennego życia, wyważonymi wstawkami historycznymi. Opowieść, od której nie sposób się oderwać. Opowieść, w której człowiek błaga o happy end.
Wspaniała, orientalna podróż przez kilkadziesiąt lat historii i życia Afgańczyków, od czasów dostatku, świetności, przez niszczycielską inwazję radziecką po spustoszenie szerzone przez Talibów. Dziwnego życia, w którym "pewne rzeczy liczyły się bardziej niż prawda".
Bohaterowie muszą skonfrontować się z duchami z przeszłości, z własnymi wyborami, decyzjami wieku dziecięcego, ale również tymi już całkiem przemyślanymi i świadomymi. Każdy z nich nosi w sobie swój prywatny wstyd, swój osobisty grzech. Każdy z nich postanawia wykorzystać moment, w którym "można znowu być dobrym".
Historia opowiedziana retrospektywnie przez mężczyznę/chłopca, w którego otoczeniu brakuje kobiet (co jak na trylion ckliwych powieści o Afganistanie jest stosunkowo rzadkie); przedstawia losy mężczyzn, którzy samotnie wychowują synów. I cóż... okazuje się, że potrzeba akceptacji, poczucie braku ciepła ze strony ojców, braku kobiecej/matczynej ręki, zaborcza wręcz miłość do rodzica, chęć zdobycia jego uwagi są tak samo silnie odczuwane, tak samo bolesne, tak samo destrukcyjne dla wszystkich dzieci niezależnie od szerokości geograficznej. Na każdej szerokości geograficznej ludzie popełniają błędy, tracą ukochane osoby, są trawieni przez poczucie winy, próbują być dobrzy, próbują się zrehabilitować.
Konsekwencje bywają różne, czasem przenoszą się na następne pokolenie. Gdy do tego wszystkiego dochodzą działania wojenne, uchodźstwo, nienawiść etniczna dochodzi do prawdziwych dramatów.
Doświadczenia emigracji są również dość powszechne, wspólne. Niełatwo żyć na obcej ziemi, niełatwo przełknąć gorycz upokorzenia, niełatwo uciec przed przeszłością, pogrzebać wspomnienia, niełatwo po raz kolejny zaczynać od nowa, niełatwo zapomnieć o ojczyźnie.
Doskonała lektura. Wszystko w idealnych proporcjach, w dobrym guście, bez tandety, bez infantylizmu, bez propagandy tak charakterystycznej dla wielu pozycji dotyczących Afganistanu.
Polecam z pełną odpowiedzialnością.
Niesłychanie wzruszająca, mądra, ciepła, poetycka wręcz opowieść inkrustowana barwnymi opisami Kabulu, detalami codziennego życia, wyważonymi wstawkami historycznymi. Opowieść, od której nie sposób się oderwać. Opowieść, w której człowiek błaga o happy end.
Wspaniała, orientalna podróż przez kilkadziesiąt lat historii i życia Afgańczyków, od czasów dostatku, świetności,...
2016-02-14
2016-02-14
2016-02-24
"Jedna z najbardziej interesujących i oryginalnych książek o Afganistanie... opowieść, w której wszechwiedzący narrator zagląda w myśli bohaterów, ale powstrzymuje się od komentarzy. Seierstad ogranicza się do opisywania tego, co widzi, a każdy szczegół jest całkowicie przekonujący." The Spectator
"Obraz dzisiejszego Afganistanu - połączenie znakomitej, oszczędnej prozy i niesamowitych realiów, przywodzący na myśl dzieła Ryszarda Kapuścińskiego" Kirkus Reviews
Cóż, dla mnie ta książka to mega rozczarowanie a powyższe opinie są totalnym nieporozumieniem. Chyba że proza jest "oszczędna" bo mało skomplikowana intelektualnie, realia niesamowite o ile czytelnikiem jest wielbiciel estetyki brazylijskiej telenoweli, któremu w dodatku Turcja kojarzy się tylko z kebabem, a obraz przywodzi na myśl dzieła Kapuścińskiego o tyle, że czytając tę książkę, człowiek dziękuje losowi, że dzieł Kapuścińskiego (Jagielskiego i innych) już trochę liznął i wie co to znaczy doskonały reportaż. Ta książka jest raczej jego przeciwieństwem.
"Księgarz z Kabulu" to połączenie estetyki taniego romansidła, tandetnej obyczajówki z prozą na poziomie szkolnej rozprawki w dodatku pisanej przez naiwną nastolatkę, która opuściła swój pluszowy pokój i udała się na survivalowe (albo raczej love) wakacje do "kraju Trzeciego Świata". Moje oczekiwania w stosunku do młodej, ale mimo wszystko 30-letniej, norweskiej dziennikarki, która spędziła w Afganistanie kilka miesięcy były jednak wyższe.
Autorka pisze: "Nie musiałam przestrzegać surowych zasad obowiązujących afgańskie kobiety, jeśli chodzi o strój, mogłam też chodzić, gdzie chciałam. Mimo to często wkładałam burkę po prostu po to, żeby mieć spokój. (...)Używałam burki również po to, by się przekonać, jak to jest być afgańską kobietą (...).
Oto panienka z wyzwolonej, zalanej nadmiarem, tonącej w konsumpcji Norwegii, raczyła zstąpić na ziemię kabulską by przeżyć dziennikarsko-wojenną przygodę. Świerzbi ją, żeby pouczać, wychowywać, dawać w gębę jak jej się coś nie podoba. Nie daje - tylko ją świerzbi. W zależności od potrzeb przywdziewa burkę. Nie "zawsze", ani też "w ogóle". Enigmatyczne "często", czyli po prostu wtedy kiedy ma na to ochotę, kiedy to dla niej wygodne, kiedy jej się to opłaca. Burka to dla niej narzędzie. Używa jej jako tarczy przed mnóstwem "niepożądanego zainteresowania" lub jako sposobu na uzyskanie anonimowości. Okazuje się bowiem, że anonimowość uzyskana dzięki burce jest "jedyną możliwością ucieczki, w Kabulu bowiem prawie nie ma miejsc, w których człowiek mógłby być sam". Z czasem okropnie strój znienawidziła; "jakże on uciska czoło, jaki powoduje ból głowy!". Pociła się, zgarniała skrajem burki śmieci, miała skrępowane ruchy, ale w dziennikarskim postanowieniu poczucia się jak afgańska kobieta bohatersko znosiła tortury, których wcale znosić tak naprawdę nie musiała. Sęk w tym, że szanowna autorka NIGDY nie przekona się jak to jest być afgańską kobietą, bowiem dla afgańskiej kobiety burka i wszystko co z nią związane to jej wieloletnia rzeczywistość, a dla szanownej autorki jedynie kaprys, (kulenie się w bagażniku taksówki to jedna z wielu anegdot którą będzie się pysznić po powrocie do swojej krainy szczęśliwości), przebranie które może de facto w każdej chwili zrzucić, czego oczywiście nie może zrobić afgańska kobieta.
Faktycznie, to trochę oczywiste, że w Kabulu trudno o miejsca, w których człowiek mógłby być sam ponieważ: primo - tak się złożyło, że w kulturze muzułmańskiej ludzie spędzają czas w grupach, a rodziny są wielopokoleniowe; secundo - Afganistan był/jest zrujnowany przez wieloletnie działania wojenne, miejsca gdzie człowiek mógłby pobyć sam po prostu przestały istnieć, domy w których mieszkały wielopokoleniowe rodziny zostały zburzone i większość musiała się gnieździć w ruinach, naprędce skleconych z czego popadnie budynkach, albo w ciasnych, klaustrofobicznych, post-sowieckich mieszkaniach. To dotyczyło miejscowych rodzin. Szanowna autorka jeśli potrzebowała samotności mogła w każdej chwili zaokrętować się w hotelu, ale sama, dla swoich osobistych celów wybrała życie w ciasnym mieszkaniu z wieloosobową rodziną korzystając z ich gościnności i cierpliwości przez wiele tygodni. I nie pomyślała, że gościna w Afganistanie to zupełnie inna gościna niż w Skandynawii. Bardziej lub mnie świadomie "wbiła się" do księgarza zajmując dodatkowe miejsce w i tak już ciasnym mieszkaniu, dodając Lejli nad którą tak ubolewa dodatkowych obowiązków, których dziewczyna już miała całą masę. Ale przecież nie pomyślała o tym wcześniej, gdzieżby tam jej to przyszło do głowy. Dopiero później "przez przypadek" dowiedziała się, że księgarz polecił rodzinie wykonywać jej zachcianki. A wystarczyło odrobić lekcję z miejscowych zwyczajów i dowiedzieć się przed wyjazdem co dla Afgańczyków oznacza przyjęcie do domu gościa.
Z przedmowy poprzedzającej zasadniczą treść wieje ignorancją, arogancją, nie mówiąc już o braku elementarnej wrażliwości dla specyfiki kraju w którym się autorka znalazła. To trochę tak jakby w Polsce w czasach zapadłego PRL-u nabyła w Pewexie szary płaszcz Burberry, sznur rolek papieru toaletowego velvet i przechadzała się w owym szarym płaszczu, przepasana wieńcem papieru by poczuć się jak prawdziwy - bo szary i zgrzebny - Polak. I nieważne, że szary płaszcz kosztuje majątek a papier toaletowy jest mięciutki i pachnący; pani redaktor spełniła swoje pragnienie: wpasowała się w zgrzebność i szarość, poczuła się jak tubylcza kobieta, radośnie kroczy z wianuszkiem, proszę nawet się uśmiecha może więc wszystkich dookoła wychowywać, prać po gębie że tacy leniwi i nic nie wymagający od życia i zachęcać aby nie byli tacy markotni i zamyśleni...
Ponadto, ta książka nie zawiera niczego oryginalnego. Poszczególne rozdziały to kolekcja stereotypowych obrazów, haseł, zabobonów, półprawd związanych z islamem i Afganistanem jako takim, podana w postaci lekkostrawnej papki obyczajowej: policja religijna, Departament Krzewienia Cnoty i Zapobiegania Występkom, burka, pedofilskie małżeństwa, talibowie, mudżahedini, sowieci, analfabetyzm, posągi buddy z bamjanu, dolina Taloghanu, Sztańskie wersety, hippietrail, tunel Salang, buzkaszi, Osama ben Laden, operacja "Anakonda". Obserwacje Seierstad są płytkie, powierzchowne, schematyczne. Wydaje się, że zamiast pogłębiać wiedzę o tamtym rejonie "Księgarz..." jedynie owe półprawdy ugruntowuje.
Afganistan to kraj z przebogatą kulturą i dramatyczną historią. Seierstad sprowadza to wszystko do poziomu burki i rozporka.
Krytyk z The Spectator był uprzejmy napisać o autorce: "zagląda w myśli bohaterów, ale powstrzymuje się od komentarzy (...) ogranicza się do opisywania tego, co widzi, a każdy szczegół jest całkowicie przekonujący." Ja mogę dodać, że oprócz tego, że powstrzymuje się od komentarzy to również dość wybiórczo prezentuje wydarzenia z historii Afganistanu. Nigdzie bowiem nie zająknęła się o tym, skąd wzięli się Talibowie, o tym dlaczego na początku mieli masowe poparcie wśród miejscowych, jaka była historia Osamy bin Laden, jakie były ich źródła finansowania a zatem i kto pośrednio ponosi odpowiedzialność za terror Talibów. Nigdzie nie zająknęła się o dramacie nalotów dywanowych, które niszczyły całe wsie i miasta kwartał po kwartale obracając w gruzy szkoły, szpitale, zabijając ludność cywilną.
Po stosownym nakreśleniu sylwetki Księgarza jako okrutnika, tyrana, człowieka wyzutego z jakichkolwiek uczuć w dodatku pedofila następuje łagodne, mięciutkie, niepozorne przejście do roli jaką Amerykanie odegrali w Afganistanie: oto mamy dwóch towarzyszy tubylca i wdzięcznego Boba, którzy "znajdują się na terenie największego bezprawia na świecie i okropnie się nudzą", a amerykańskimi bombowcami i myśliwcami jak się okazuje zarządza miejscowy watażka, a nie amerykański wywiad i amerykańscy żołnierze... I ci muzułmanie, Afgańczycy którzy nie wiedzieli jak wygląda Osama bin Laden?!? No błagam...
"Wydaje się, że na kabulskim bazarze czas się zatrzymał. Towary są takie same jak wówczas, kiedy Dariusz, władca Persji wędrował tutaj w szóstym wieku przed narodzeniem Chrystusa". Seriously...? Chyba po dwóch sesjach z opium... To pewnie dlatego kobiety kupują syntetyczne koronki, aluminiowy imbryk najtańszej rosyjskiej marki albo watowaną, różową kołdrę o nazwie Paris, poduszki w serduszka i pakują to w pudło z przezroczystego plastyku z napisem product of Pakistan i wizerunkiem wieży Eiffla. Z pewnością takie kołdry były hitem również w czasach Dariusza...
Księgarz z Kabulu był dobrym kupcem. Dokładnie wiedział jakie tematy cieszą się największym zainteresowaniem wśród cudzoziemców. Do księgarni sprowadzał pocztówki, które przynosiły mu największe profity. Wydaje się, że autorka w swojej książce przyjęła dokładnie taką samą taktykę. Przedstawiła motywy i obrazki najprostsze, najbardziej chodliwe, najwygodniejsze do przyswojenia. Skroiła je na miarę oczekiwań zachodnich czytelników, dopasowała do zachodniej percepcji. I cóż...trafiła w dziesiątkę. Pełną zabobonów książkę przetłumaczono na dwadzieścia języków i wydrukowano w milionach egzemplarzy. A księgarz pewnie długo przeklinał moment w którym przyjął panią Seierstad pod swój dach...
"Jedna z najbardziej interesujących i oryginalnych książek o Afganistanie... opowieść, w której wszechwiedzący narrator zagląda w myśli bohaterów, ale powstrzymuje się od komentarzy. Seierstad ogranicza się do opisywania tego, co widzi, a każdy szczegół jest całkowicie przekonujący." The Spectator
"Obraz dzisiejszego Afganistanu - połączenie znakomitej, oszczędnej prozy i...
2016-02-27
2016-01-18
Trudno tę książkę w jakikolwiek sensowny sposób skomentować.
To, że powinien przeczytać ją każdy, to truizm.
Znajomość tego rodzaju treści mogłaby uchronić wielu bezmyślnych konsumentów papki medialnej od mechanicznego ustawiania się w kolejkach "Je suis Charlie..." i nadpisywania swojej "tożsamości" (ot, choćby internetowej) flagą Francji. Być może spowodowałaby, że zadaliby oni swoim przywódcom politycznym pytanie: Czy naprawdę musiało do tego dojść?
Pozwolę zatem tylko by wybrzmiał raz jeszcze cytat: "dręczy mnie, że potrafię przewidzieć, co się stanie, ale nie mogę tego powstrzymać, że jestem członkiem najbardziej nowoczesnej, bogatej i wyrafinowanej cywilizacji na świecie, zajętej właśnie bombardowaniem najbardziej zacofanego i najbiedniejszego kraju na świecie. Dręczy mnie, że należę do najgrubszej i najbardziej sytej rasy, która w tej chwili zajmuje się dokładaniem bólu i cierpienia do ogromnego już brzemienia rozpaczy najchudszych i najbardziej głodnych na planecie. Jest w tym wszystkim coś niemoralnego, bluźnierczego, ale też głupiego."
Trudno tę książkę w jakikolwiek sensowny sposób skomentować.
To, że powinien przeczytać ją każdy, to truizm.
Znajomość tego rodzaju treści mogłaby uchronić wielu bezmyślnych konsumentów papki medialnej od mechanicznego ustawiania się w kolejkach "Je suis Charlie..." i nadpisywania swojej "tożsamości" (ot, choćby internetowej) flagą Francji. Być może spowodowałaby, że...
2016-01-30
„Wywiad z sobą samą” to zbiór poglądów na temat współczesnych zagadnień społeczno-politycznych, w szczególności hegemonii kulturowej lewicy i islamizacji Europy.
Autorka analizuje kwestie absolutyzmu religijnego, filo-islamizmu, ślepego anty-amerykanizmu, fałszywego pacyfizmu, ogólnej infantylizacji spowodowanej globalizacją i konsumpcjonizmem.
Wspomina czasy Risorgimento i te, w których polityka włoska była uprawiana za pomocą oleju rycynowego.
Ubolewa nad rakiem intelektualnym toczącym Europę. Rozprawia się przede wszystkim z polityką włoską, francuską i amerykańską, ale przywołuje również postaci Wojtyły, Wałęsy i Rakowskiego(!).
Stawia tezę, że Unia Europejska powołana niegdyś jako klub finansowy przez Niemcy i Francję, już dawno przestała być europejska, a przekształciła się w Eurabię. Przekonuje, że do "sukcesu" Osamy Bin Laden'a, przyczynił się aktywnie europejski kretynizm, zachodnie technologie i absolwenci europejskich uniwersytetów, z których islam czerpie garściami.
Akcja, a raczej wywiad płynie wartko. Książka jest wypełniona datami, odwołaniami do filozofii, impresjami ze świata przed i powojennego.
Widać wyraźnie, że autorka to doskonała, bezkompromisowa dziennikarka, pełna erudycji i klasycznej elegancji zarówno w sferze kultury osobistej jak i intelektualnej.
Jak wskazuje tytuł, poglądy te zostały zaprezentowane w formie wywiadu, który Oriana Fallaci przeprowadziła z samą sobą. Filuternie mówi „byłyśmy”, „widziałyśmy”, „zapamiętałyśmy”, zaznaczając przy tym, że „nie przepada za uleganiem jakobińskim modom” i woli aby jej interlokutorka zwracając się do niej używała formy grzecznościowej „Pani”. Mi osobiście ten zabieg bardzo się podobał. Interpretuję go bardziej jako specyficzne poczucie humoru niż megalomanię, którą tak wiele osób tu autorce zarzuca. Mam wrażenie, że taka formuła przydaje książce autentyczności i podkreśla niezależność i nonkonformizm z którego Fallaci była powszechnie znana, nie mówiąc już o tym, że takich pytań żaden z dziennikarzy by jej wówczas nie zadał.
Niezależnie od tego czy sympatyzuje się z jej poglądami czy uważa się je za ksenofobiczne lub anachroniczne, obiektywnie należy stwierdzić, że książkę czyta się świetnie. Niewątpliwie jest cały czas aktualna, może nawet bardziej teraz niż w momencie jej wydania.
„Wywiad z sobą samą” to zbiór poglądów na temat współczesnych zagadnień społeczno-politycznych, w szczególności hegemonii kulturowej lewicy i islamizacji Europy.
Autorka analizuje kwestie absolutyzmu religijnego, filo-islamizmu, ślepego anty-amerykanizmu, fałszywego pacyfizmu, ogólnej infantylizacji spowodowanej globalizacją i konsumpcjonizmem.
Wspomina czasy Risorgimento...
2016-06-02
Reportaż opisuje realizację konceptu wtopienia się niemieckiego korespondenta wojennego oraz czeskiego fotografa w grupę nielegalnych uchodźców, a następnie przebycia z nimi drogi z Egiptu do Włoch.
Panowie zapuszczają brody, przyjmują nową tożsamość by (pod postacią nauczycieli angielskiego "w jednej z republik kaukaskich") stać się "częścią wielkiego exodusu". Przeprawa, w której uczestniczą ma otworzyć sezon.
W pierwszej części Bauer kreśli genezę exodusu. Punktem wyjścia czyni upadek wieloletnich dyktatur wskutek którego część z onegdaj stabilnych, mających ugruntowaną pozycję w regionie krajów Bliskiego Wschodu, stanęła na granicy bankructwa, rozpadu, upadłości, przeobraziła się w twory pełne deprawacji, korupcji, chaosu.
Nowe, kulejące, pseudo demokratyczne, skorumpowane rządy, junty wojskowe, watażkowie, przywódcy polityczni i religijni oraz zdezorientowani obywatele nie radzą sobie z odnalezieniem swojej nowej tożsamości. Ich ojczyzny są wciąż rozszarpywane wojnami domowymi, wewnętrznymi walkami, waśniami wzajemnie zwalczających się klanów, odłamów religijnych, milicji, bojówek.
Sunnici, szyici, alawici, wahhabici; rebelianci, siły reżimu al-Assada, Wolna Armia Syrii, Front Islamski, Al-Kaida, Państwo Islamskie, Bractwo Muzułmańskie, ówcześni zwolennicy Saddama Husseina; muzułmanie, Kurdowie, chrześcijanie - błędne koło nienawiści, zniszczenia, przemocy.
Somalia, Erytrea, Jemen, Libia, Irak, Egipt. Wśród nich najbardziej zdewastowana Syria, której miasta przypominają krajobraz księżycowy, a większość wsi całkowicie opustoszała. Masakry, barykady, powstania, egzekucje, tortury, śmigłowce bojowe, bomby, rakiety ziemia-ziemia. "Stare wojny stają się bardziej krwawe, wybuchają nowe. (...) We wszystkich tych wojnach ofensywa goni kontrofensywę, płoną wsie, płoną pola. Po każdej zaś ofensywie kolejne rodziny decydują się na ucieczkę - do najbliższej miejscowości, za najbliższą granicę, na najbliższe wybrzeże, za morze."
Reportaż skupia się na Syrii i to właśnie Syryjczycy są jego głównymi bohaterami. "Syryjskiej zgrozy nie da się już dłużej ujmować w statystykach. Na początku 2014 roku ONZ przestała liczyć zabitych. (...) Syria jako państwo przestała istnieć (...) trwa wyłącznie w kawałkach. Rozpadła się na mnóstwo małych państw, których granice wciąż się przesuwają."
Poznajemy rodzinę wywodzącą się z Homs dla której życie w teoretycznie bezpiecznym Egipcie staje się niemożliwe. Możemy przyglądać się motywom, dyskusjom, procesom które prowadzą do powzięcia przez ojca (pięćdziesięciolatka, kupca handlującego meblami kolonialnymi) ostatecznej decyzji. Płaci ostatnie rachunki, ściąga ostatnie należności, zostawia rodzinie oszczędności na pół roku. "- Większość ludzi nie ma możliwości samodzielnie wydostać się z tego gówna. Ja tak. Mam ten przywilej, że przynajmniej mogę spróbować." Kierunek: Niemcy.
Pozostałymi uczestnikami przeprawy są również przedstawiciele klasy średniej, m.in.: właściciel fabryki czekolady, właściciel fabryki tekstyliów, kamerzysta syryjskiej telewizji, synowie właściciela sklepów z dywanami, inżynierowie, nauczyciele. Niektórzy podróżują już z rodzinami, niektórzy samodzielnie, by trochę się dorobić a następnie sprowadzić rodzinę. Ich celem jest ochrona życia swojego i bliskich, poszukiwanie szczęścia, lepszych warunków ekonomicznych, ale również ucieczka przed mobilizacją do wojska lub wyrokiem za dezercję.
Bauer wprowadza czytelnika w technikalia przemysłu przemytniczego. Podobnie jak w branży turystycznej mamy tu do czynienia z konkurencją, zróżnicowaną ofertą, psuciem rynku, strefami wpływów. Biznesu doglądają naganiacze, agenci, pośrednicy, szefowie. W grę wchodzą tysiące, dziesiątki tysięcy dolarów, funtów, euro. Toczą się negocjacje, ustalane są zaliczki, ryczałty, procenty, prowizje. Oprócz łapówek w budżet przeprawy należy wkalkulować również szantaże, haracze, okupy, pobicia, napady rabunkowe. W nielegalnym procederze doskonale odnajdują się pospolici bandyci i "padlinożercy". Wiele osób doświadcza porwań na lądzie, uprowadzeń na morzu, gróźb kierowanych pod adresem pozostałych na miejscu członków rodziny. "Strata jednych staje się zyskiem dla drugich."
Rzeczywistość uciekinierów to pokład drewnianego kutra, nocne marsze, nielegalnie wynajmowane mieszkania, pontony, kontenery, metalowe łodzie, frachtowce, czasem prywatne jachty turystyczne. Dzień staje się nocą. Noc staje się dniem.
Podrobione paszporty (prawdziwe zostają u przyjaciół w Kairze), podrobione wizy, podróż pod fałszywymi nazwiskami, przekupieni urzędnicy, baczne śledzenie prognoz pogody.
Syria, Egipt, Jordania, Turcja, Namibia, Zambia, wreszcie Grecja, Bułgaria, Włochy, Austria, Niemcy, Dania, Szwecja. Szlaki przerzutowe, zaułki, boczne drogi, plaże, porty, wyspy, mielizny, straż przybrzeżna, patrole policyjne, obozy internowania, cele więzienne, wody przybrzeżne, wody międzynarodowe, wypadki, zatonięcia, sygnały SOS, mury, kamery termiczne, sygnalizatory ruchu, druty kolczaste, noktowizory, straż graniczna, Europejskie rozporządzenie Dublin II, formalności rejestracyjne, wniosek o azyl.
Szansa na przemianę "nielegalnych emigrantów w uprawnionych do głosowania obywateli" w wymarzonym kraju docelowym stają się udziałem nielicznych.
Oczywistym jest, że sytuacja na Bliskim Wschodzie )w szczególności Syryjczyków) jest katastrofalna i jak najbardziej godna namysłu i działania. Jeśli jednak chodzi o reportaż jako taki, to mam w stosunku do niego mieszane uczucia.
Z jednej strony lektura uzmysławia jak wiele upokorzeń muszą przejść uchodźcy i na jak wielkie ryzyko narażają się, by dostać się do upragnionej Europy. Pomaga dostrzec w nich ludzi nie zaś li tylko bezkształtną masę pasożytów czy bestii żądnych krwi jak co niektórzy lubią o nich myśleć. Obnaża podwójną moralność polityków europejskich w kwestii bliskowschodniej imigracji. Pokazuje również jak rozczarowująca może okazać się owa upragniona Ziemia Obiecana (choć to chyba doświadczenie całkiem uniwersalne, niezależne od fal emigracji, kraju pochodzenia i kraju destynacji)
Z drugiej - odczuwam niedosyt jeśli chodzi o pogłębienie tematu pod kątem historyczno-gospodarczym. Autor wzywa polityków do natychmiastowego zaprzestania polityki niewtrącania się w konflikt syryjski. Agituje za interwencją zbrojną. "Zachód nie pomógł więc Państwo Islamskie rozprzestrzenia się w regionie jak gangrena". Ale czy to nie właśnie nieprzemyślane, chaotyczne, nieudolne interwencje militarne USA i UE w Iraku i Libii w znacznym stopniu doprowadziły do obecnej sytuacji, w szczególności do powstania ISIS? Czy totalny bajzel na Bliskim Wschodzie nie zaczął się czasem od pospiesznego obalenia Husseina? A kto kupuje od IS ropę? Kto kupuje od nich dzieła sztuki? Z jakich krajów pochodzi broń, którą IS morduje ludzi? Czy obalenie Assada li tylko dla obalenia kolejnego dyktatora w imię europejskich praw człowieka rzeczywiście ustabilizuje sytuację na Bliskim Wschodzie? Przecież problemu Syrii nie da się rozwiązać w oderwaniu od trwałej stabilizacji w Iraku, do której jest raczej daleko. Czy popełnione błędy należy nadpisywać kolejnymi błędami? Przemilczenia w tych kwestiach wydają się rażące.
Mam również wrażenie, że książka jest jednak nieco jednostronna, schematyczna, obliczona głównie na granie na dość silnych emocjach przez co może nakłonić czytelnika do przyjęcia poglądów autora w sposób zupełnie bezrefleksyjny. Bauer oskarża rząd niemiecki i UE o zmuszanie kolejnego pokolenia Syryjczyków do działania wbrew prawu, o wpychanie ich w ręce przemytników. Apeluje o pomoc tym, którzy "przeżyli skutki naszej polityki"; o "wielki akt miłosierdzia". "Nie zmuszajcie kobiet, mężczyzn i dzieci do wsiadania na łodzie. Otwórzcie granice, teraz. Miejcie litość." Nie dotyka jednak w ogóle tematu jakości życia, które imigranci będą wiedli po masowym otwarciu granic. Wszak mimo najszczerszych chęci Europa Zachodnia (a ona właśnie jest obiektem podróży) nie będzie w stanie zagospodarować takich rzesz uchodźców w sposób satysfakcjonujący dla tychże. Wielu z nich podjęło ucieczkę z "teoretycznie bezpiecznego Egiptu", ponieważ czuli się tam obywatelami drugiej kategorii, nie mieli szans na zatrudnienie, czuli się szykanowani, czasem nawet zagrożeni. Jak będą się czuli w przeładowanej Europie, zamknięci latami w ośrodkach dla azylantów? W Europie, w której coraz częściej nieopodal tych ośrodków wiszą neofaszytowskie transparenty i hasła pełne gróźb? Co, oprócz urągających wszelkiej godności osobistej obozów, Europa jest w stanie im zaoferować? W końcu jak rozwiązać kwestię świadomego niszczenia prawdziwych dokumentów i podszywania się pod Syryjczyków przez obywateli "krajów nie-tylko-ościennych". Co ze zjawiskiem "refugeee warriors"? Jak prowadzić wydolną, otwartą, zapraszającą politykę migracyjną, gdy okaże się, że za kilka lat do Syryjczyków dołączą imigranci choćby z Iranu, Algierii, itd, itp? Mi osobiście zabrakło postawienia właśnie tego typu kwestii. Pewnej wizji, przemyślanej alternatywy, racjonalnego pomysłu, perspektywicznego myślenia. Jednym słowem ujęcia tematu w sposób bardziej wyważony, kompleksowy.
Niemniej jednak polecam lekturę by każdy mógł sobie wyrobić własne zdanie, zadać swoje własne pytania, sformułować swoje własne refleksje.
Reportaż opisuje realizację konceptu wtopienia się niemieckiego korespondenta wojennego oraz czeskiego fotografa w grupę nielegalnych uchodźców, a następnie przebycia z nimi drogi z Egiptu do Włoch.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPanowie zapuszczają brody, przyjmują nową tożsamość by (pod postacią nauczycieli angielskiego "w jednej z republik kaukaskich") stać się "częścią wielkiego exodusu"....