rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Co byś sobie pomyślał, gdybyś usłyszał, że twój ojciec postrzelił się przez przypadek podczas czyszczenia broni? Moją pierwszą myślą było: "Niemożliwe, tata nie byłby tak głupi." Jo Montfort, główna bohaterka tej trzymającej w napięciu i pełnej tajemnic powieści, również nie dała się zwieść stanowisku policji i całego zamożnego towarzystwa. Tak zaczęła się jej historia, pełna przygód, niespodzianek i - rzecz jasna - szeregu niestosownych zachowań.

Uwaga! Książka może zachęcać do działań nieodpowiednich dla młodych dam z dobrych rodzin!

Jo Montfort jest jedną z wielu panien z bogatych rodzin, których jedynym zajęciem jest uczęszczanie na zajęcia w szkole, złapanie dobrego i jeszcze bogatszego od nich męża, spłodzenie dzieci, bla, bla, bla. Straszne nudy, prawda? Nic dziwnego, że nasza protagonistka chciała się wyrwać z tego fałszywego świata i za narzędzie wybrała sobie pisanie. Dziennikarstwo, reportaże, pogoń za sensacją, tworzenie wspaniałych artykułów... To było jej wielkie marzenie. A jak wiadomo, w Nowym Jorku wszystkie marzenia mogą się spełnić, jeśli tylko ktoś jest wystarczająco odważny, by po nie sięgnąć. Tak przynajmniej mówią fajni ludzie w wielu fajnych cytatach. Tylko że Jo nigdy nie sądziła, że przyjdzie jej wypróbować swoich sił reportera w sprawie śmierci własnego ojca...

Muszę usilnie powstrzymywać się przed napisaniem czegoś więcej o fabule tej powieści. Właściwie jedyne, co mogę i chcę zrobić całym sercem, to polecić tę książkę każdemu, kto nawinie się pod rękę. Zacznijmy od śmierci Charlesa Montforta, ojca Jo. Budząca podejrzenia. Poszlaki i wskazówki spadają na nas niczym dwutonowe bloki ciężarowe, a brniemy przez najmroczniejsze z najmroczniejszych zakamarków Nowego Jorku z prędkością dorożki zaprzężonej w dwa konie i woźnicę. Nie myślcie o tym wyrażeniu źle - mam na myśli, że akcja jest wartka, spójna, trzymająca w napięciu - cudowna! Kartki same umykały mi pod palcami. Co prawda przeczytanie powieści zajęło mi około tygodnia, ale to tylko dlatego, że bałam się, by nie umknęły mi jakieś szczegóły. Jennifer Donnely tworzy taką historię, że sama poczułam się jak Sherlock Holmes XXI wieku. Budzące grozę korytarze ośrodka dla obłąkanych Darkbriar, nocne uliczki Nowego Jorku - same w sobie pełne zagrożeń, kostnice, cmentarze... oraz saloniki, bale i nowe suknie. Taki po prostu jest już XIX-wieczny Nowy Jork. Mieszanina grozy i elegancji. Jak już szaleć, to chociaż dobrze ubranym.

Pokochałam "Płytkie groby" całym sercem. Czasem żałuję, że powieść nie ma swojej kontynuacji, ale z drugiej strony może to i lepiej: niejednokrotnie co za dużo, to niezdrowo. Historia Jo, młodej, ambitnej i odważnej panny z bogatego domu oraz Eddiego (że też jeszcze o nim nie wspomniałam!), ambitnego, młodego reportera z ogromem pasji i zamiłowania do swojej pracy, na pewno pozostanie w mojej pamięci na długo. Nie da się o nich zapomnieć ot, tak. Wątpię, by w ogóle się dało. Są mądrzy, fascynujący i przede wszystkim żywi. Jo spokojnie mogłaby być moją przyjaciółką, a Eddie kolegą po fachu (nie obraziłabym się, mieć takiego przystojniaka za reportera przy sąsiednim biurku... Pewnie nie napisałabym żadnego sensownego artykułu, tylko gapiłabym się na jego ty... ten, no, oczy! Jasne, że oczy. Oczy są bardzo stosowne).

Misternie usnuta opowieść, mroczna tajemnica - i to z pewnością nie jedna... Mam nadzieję, że moje dziesięć gwiazdek i niekończące się słowa zachwytu zachęcą Was do przeczytania. Ogromnie cieszę się, że mogłam poznać wszystkich tych bohaterów "Płytkich grobów". Powieść od samego tytułu po wyciskające łzy z oczu - mieszaninę szczęścia, melancholii i nadziei - jest według mnie doskonała. Do Was należy tylko przekonanie się, czy będziecie myśleć podobnie.

Co byś sobie pomyślał, gdybyś usłyszał, że twój ojciec postrzelił się przez przypadek podczas czyszczenia broni? Moją pierwszą myślą było: "Niemożliwe, tata nie byłby tak głupi." Jo Montfort, główna bohaterka tej trzymającej w napięciu i pełnej tajemnic powieści, również nie dała się zwieść stanowisku policji i całego zamożnego towarzystwa. Tak zaczęła się jej historia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Aż żal widzieć, że książka została wydana tak dawno temu, a dopiero teraz odkryłam jej niesamowitą magię. Aż nie chce mi się rozpisywać - brać do łapek i czytać Diunę! Warto!

Aż żal widzieć, że książka została wydana tak dawno temu, a dopiero teraz odkryłam jej niesamowitą magię. Aż nie chce mi się rozpisywać - brać do łapek i czytać Diunę! Warto!

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Nadchodził świt. Można go było poczuć. Świat wstrzymywał oddech nie mając pewności, czy słońce ponownie wstanie. To, że było tu wczoraj, nie oznacza, że dziś też się pojawi." - Piąta Fala, Rick Yancey

Uznałam, że powyższy cytat genialnie odda klimat książki. No i posłuży jako dobry wstęp. Skończyłam czytać dzisiaj rano, czytałam jeszcze do późna wczoraj i przedwczoraj. Odwlekałam moment zakończenia, cieszyłam się każdą częścią, rozdziałem, stroną. Mimowolnie pochłaniałam historię, jaką opowiadał Rick Yancey. Tyle że jak zwykle zaczynam od końca, a powinnam - jak każdy porządny Homo sapiens - od początku.

Sięgnęłam po Piątą Falę z kilku poważnych powodów. 1: została zekranizowana i usłyszałam o filmie. 2: jest o kosmitach, a ten temat zdecydowanie mnie pociągał od dłuższego czasu. 3: no cóż, zobaczyłam tę książkę w jednym z filmików Sashy Alsberg (YouTube: abookutopia - gdyby ktoś był ciekawy). Booktuberka polecała ją, więc pomyślałam, że to najwyższy czas zaopatrzyć się w tę apokaliptyczną książkę.

Czwartym, bonusowym powodem, jest imię głównej bohaterki. Cassie, nie jak Cassandra, tylko jak Cassiopeia. Jako jedna z nielicznych przeżyła cztery fale inwazji kosmitów (Przybyszy, obcych, "gości") na Ziemię. Jej celem jest odnalezienie młodszego brata. Problem polega na tym, że nie wie, gdzie szukać i nie ma żadnych wskazówek. Jest zdana tylko na siebie i uśmiech losu. Od pierwszej strony polubiłam Cassie: sarkastyczna, zdeterminowana, za wszelką cenę dążąca do osiągnięcia wyznaczonego sobie celu. Silna, niezależna, ale nie nieustraszona. Jak przystało na normalnego człowieka, boi się kosmitów. To właśnie polubiłam w bohaterach Piątej Fali, nie tylko w Cassie Sullivan: byli realistyczni, do granic możliwości przesączeni zwyczajnością. O ile zwyczajne jest spanie jednocześnie z pluszowym misiem i karabinem, ale nie da się ukryć, że Ziemia po czterech falach nie jest Ziemią, jaką znano dotychczas. Boję się mówić więcej o bohaterach, bo autor nie zalewa czytelnika całym życiorysem i aktem urodzenia swoich postaci, tylko stopniowo odkrywa ich obraz, strona za stroną, rozdział za rozdziałem. Między innymi to nie pozwalało mi się oderwać od powieści. Co jeszcze? Fakt, że każdy rozdział kończył się cliff-hangerem, takim drażnieniem czytelnika niedopowiedzianą prawdą. Akcja brnie, może ktoś umrze, może nie, może z nieba spadnie deszcz landrynek... nieważne! W najbardziej kluczowej chwili, w momencie, kiedy ma być zdradzona najistotniejsza informacja... koniec rozdziału. Albo gorzej, koniec części i przeskok na inny punkt widzenia. Niby budziło moją frustrację, ale jednak za ten element pokochałam Piątą Falę. Jak zaczniesz czytać, nie przestaniesz. Nie ma szans! Wsiąkasz i nie ma cię na cały dzień albo więcej, dopóki nie skończysz.

A zakończenie? To dopiero prztyczek w nos. Myślisz, że coś się ostatecznie rozwiąże? Bzdura. Autor do ostatniej chwili trzyma cię w niepewności i nawet wtedy nie daje ci satysfakcjonującego, ostatecznego zdania. Więc co robisz? Masz ochotę chwycić portfel i pobiec do najbliższej księgarni, nawet jeśli musiałbyś brnąć przez śnieg w starych dresach i bez makijażu. Piąta Fala zmusza do tego, by czekać na wydarzenia zawarte w kolejnym tomie. Powoduje, że zaczynasz snuć spekulacje, co mogło się takiego wydarzyć i co przeżyją bohaterowie w kolejnej części. Niby się złościsz, ale jednak kochasz za to Piątą Falę. Bo to genialne, móc czuć pociąg do przeczytania drugiego tomu. Matko, dawno tego nie czułam. Ostatni raz chyba po Drżeniu Maggie Stiefvater.

Piąta Fala to mieszanka. Cassie nie traciła swojego uszczypliwego humoru nawet w najbardziej kryzysowych chwilach, więc najpierw jeden akapit i wybuchałam śmiechem, a za chwilę drugi i ryczałam jak bóbr. Oj tak, ta książka zdecydowanie zmuszała mnie do wysiłku emocjonalnego. Momentami myślałam, że oczy wyskoczą mi z orbit, bo szczerze muszę przyznać, że Rick Yancey potrafił mnie solidnie zaskoczyć. Możliwe, że moje wyjątkowo pozytywne zdanie o książce jest spowodowane tym, że nie oczekiwałam po niej wiele. Meh, takie tam, o zielonych ludkach, którzy stworzyli piramidy egipskie. A tu masz ci babo placek - to jakbym dostała plaskacza w twarz albo ktoś kopnął mnie glanem w żołądek. Co jeszcze mi się podobało w Piątej Fali, to fakt, że Yancey potrafił stworzyć szerokie opisy, doskonałe i pozwalające na wizualizację zniszczonej Ziemi, ale nie przynudzał. Nie mówił przez trzy strony o pogodzie ani nie zajmował się bzdurami. Krótko, rzeczowo i treściwie.

"Bóg nie wybiera uzdolnionych, Bóg daje uzdolnienia tym, których wybrał." Mogłabym odnieść ten cytat z Piątej Fali i do bohaterów, i do autora książki.

Cudowne. I jeśli wahasz się z przeczytaniem, nie rób tego. Kup, pożycz, nieważne - zrób to najszybciej, jak to możliwe. I zakochaj się w świecie Piątej Fali, tak jak stało się to ze mną.

"Nadchodził świt. Można go było poczuć. Świat wstrzymywał oddech nie mając pewności, czy słońce ponownie wstanie. To, że było tu wczoraj, nie oznacza, że dziś też się pojawi." - Piąta Fala, Rick Yancey

Uznałam, że powyższy cytat genialnie odda klimat książki. No i posłuży jako dobry wstęp. Skończyłam czytać dzisiaj rano, czytałam jeszcze do późna wczoraj i przedwczoraj....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam nową ulubioną autorkę... O Drżeniu usłyszałam dzięki przeglądaniu booktube'a. Byłam ciekawa, czy wydano je w Polsce i pogmerałam tutaj. Potem zakochałam się w okładce tak, jakby ona sama potrafiła opowiedzieć swój własny fragment historii. A na końcu pochłonęłam, jakby było brakującym kawałkiem układanki, mającym złożyć mnie w całość.

Drżenie Maggie Stiefvater to wyjątkowa książka. Osnuta mglistym pasem tajemnicy, nieustannie ukryta za ulotną, cienką warstwą śniegu. Widok na wiele rzeczy przesłaniają ci gałęzie, a im bardziej chcesz je rozchylić i dojrzeć prawdę, tym bardziej ranią one twoje palce... albo łapy. Czasem jedno i drugie.

Grace, której dom graniczy z lasem Boundary, jako mała dziewczynka została pogryziona przez wilki. Tylko jeden był inny - jej wilk, ten o złotych oczach i godnej zapamiętania futrzanej kryzie wokół szyi. Obserwowała go przez wiele lat ze swojego tarasu, a on obserwował ją. Bez strachu. Aż w końcu nadchodzi lato i wilk staje się Samem. Ma kilka cennych miesięcy, zanim znowu przemieni się w zwierzę, pędzące na czterech łapach wśród drzew. Z każdym rokiem jednak coraz mniej. Jeśli Sam chce zostać człowiekiem - a to jego największe pragnienie - musi walczyć. Żadne z nich nie wie, czy stawką ryzyka nie będzie czyjeś życie...

Czytając, czułam się zahipnotyzowana. Odkąd rozchyliłam okładkę Drżenia, czułam, że nie jestem w tym samym świecie. Samym swoim tytułem, który w mojej głowie rozlegał się wielokrotnie powtarzany szeptem, działała na mnie w nieopisany sposób. Słowa przemykały pod moimi oczami, chwytałam ich sens tak szybko, że bałam się, iż coś może mi umknąć. Nic takiego się nie stało. Po prostu czytałam inaczej. Chłonęłam. Połykałam. Maggie Stiefvater hipnotyzowała mnie swoimi słowami. Nie wiem, co w jej stylu pisania jest tak osobliwego, ale to nie jest zwykła książka. Jakby zaklęto w niej słowną magię. To z pewnością osobliwe doświadczenie i życzę każdemu, by udało mu się je wypróbować.

Drżenie wycisnęło ze mnie łzy. Nie każda książka to potrafi, bo choć czasami wzruszam się nad zakończeniami, raczej nie zdarza mi się płakać. Tutaj moje serce zostało rozerwane. Bałam się dokończyć czytać książkę wieczorem, bo wiedziałam, że mnie zniszczy. Że nic już nie będzie takie samo i nie zasnę. Ale Maggie i tak dopięła swego. Grace mnie urzekła, Sam odnalazł specjalne miejsce w moim sercu, a ja mam ochotę, by wszystko to, co zdarzyło się w Drżeniu, zdarzyło się naprawdę. Choć było bezlitosne, rozdzierające... och, zupełnie jak nocne wycie sfory. Dokładnie takie było Drżenie.

Uwielbiałam tę książkę od początku do końca. Od pierwszego rozdziału, od pierwszych słów i myśli Grace, przez słowa, myśli, cytaty i obrazy Sama. Pokochałam Drżenie od momentu, w którym pod pierwszym rozdziałem i imieniem Grace zobaczyłam maleńką liczbę, wskazującą temperaturę w Mercy Falls. Nie potrafię powiedzieć, co mnie rozbawiło, wzruszyło, dotknęło czy sprawiło, że na mojej twarzy wykwitł rumieniec, bo mam wrażenie, że każda z tych drobnych rzeczy spowodowałaby zdradzenie fabuły. Nie chcę tego. Chcę, żeby każdy, kto przeczyta moje słowa, natychmiast poczuł się silnie zachęcony (nie od razu zobowiązany, to by było niewłaściwe), by sięgnąć po Drżenie. Warto. Odnalazłam sens swojego życia w tej książce. Drżenie sprawiło, że czuję się w tej chwili bardziej sobą niż przed jego przeczytaniem. Dokładnie tak, jakby mnie rozerwało i poskładało właściwiej.

Książka najwidoczniej została skierowana do młodych odbiorców. Young adult; opis na odwrocie okładki głosi, że to opowieść o zagrożonej miłości Grace i Sama. Ale ja nie sądzę, że Drżenie jest tylko o tym. To historia o desperackim ratunku, o szukaniu rozwiązania na coś nierozwiązywalnego, o przyjaźni i książkach oraz o wilkach, wspólnocie i lesie. O trudach, kłopotach, rodzinie... o samotności. Chyba do tej chwili każdy zdążył się domyślić, że będę gorąco polecać Drżenie. Ale nie dawajcie tej książki swoim młodszym dzieciom. Nie zrozumieją subtelniejszych szeptów autorki między wierszami. Young adult, jak głosi gatunek. Od young adult i wzwyż. I czytajcie po cichu, bez muzyki w tle, najlepiej wieczorami. Atmosfera jest wtedy zupełnie wyjątkowa. Och, i jeśli też wymiękniecie wieczorem na zakończeniu, nic nie szkodzi.
"Cokolwiek to jest, poczeka do rana. A jeśli nie, to i tak nie jest tego warte." (Drżenie, Maggie Stiefvater)

Mam nową ulubioną autorkę... O Drżeniu usłyszałam dzięki przeglądaniu booktube'a. Byłam ciekawa, czy wydano je w Polsce i pogmerałam tutaj. Potem zakochałam się w okładce tak, jakby ona sama potrafiła opowiedzieć swój własny fragment historii. A na końcu pochłonęłam, jakby było brakującym kawałkiem układanki, mającym złożyć mnie w całość.

Drżenie Maggie Stiefvater to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie lubię porzucać książek. W tym przypadku dziwię się samej sobie, że przebrnęłam przez jakieś... trzy czwarte objętości książki. Bohaterka irytująca do granic możliwości, historia raczej mało wciągająca, natomiast akcja skacze i nie ma zbyt wiele czasu na ułożenie się z niektórymi faktami. Plus czasami zdarzały się zawirowania - musiałam czytać akapit kilka razy, żeby zorientować się, że to inny dzień czy miejsce. Dwie gwiazdki dałam za Jeremy'ego i Ryana. Słodkie postaci, myślałam, że dla nich przebrnę - nie dałam rady. Nie warto.

Nie lubię porzucać książek. W tym przypadku dziwię się samej sobie, że przebrnęłam przez jakieś... trzy czwarte objętości książki. Bohaterka irytująca do granic możliwości, historia raczej mało wciągająca, natomiast akcja skacze i nie ma zbyt wiele czasu na ułożenie się z niektórymi faktami. Plus czasami zdarzały się zawirowania - musiałam czytać akapit kilka razy, żeby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Księga Cmentarna" była moim pierwszym zetknięciem się z Neilem Gaimanem. Jego nazwisko, można tak to ująć, wołało do mnie od dawna - chociażby poprzez wiadomości o ekranizacji "Koraliny" czy innych jego książkach. W końcu dostał swoje pięć minut w mojej kolekcji, spotkany na jednej z cudownie wielkich wyprzedaży. Pomyślałam sobie o tej książce: "Ciekawa okładka. Jakby ten facet groził mi, że jeśli nie kupię Księgi Cmentarnej, to mi coś zrobi. Bo nóż nie znalazł się tu przypadkowo, no nie bądźmy wyzuci z wyobraźni. W końcu czytasz od szkraba i potrafisz rozmawiać z okładkami jak z drugim człowiekiem, pff, co to dla ciebie". Zgodnie z moim zwyczajem, "Książka kusi okładką, ma fajną cenę? Nie zastanawiasz się, przedzierasz się do kasy i jazda do czytania" - przygarnęłam. To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. I myślę, że maczał w tym palce Silas. Znaczy szpony. No...

"Księga Cmentarna". Tytuł może odstraszyć co bardziej bojaźliwych czytelników. Czasem z profesorem w szkole rozmawiamy o książkach, tym razem padło właśnie na tę tutaj. Profesor się wystraszył po usłyszeniu tytułu, a kiedy opowiedziałam mu odrobinę o historii Nika, czy raczej Nikta, włos mu się zjeżył na karku (metaforycznie, profesor jest prawie łysy). Dlatego chcę zaznaczyć jedną, bardzo ważną rzecz - to nic, że akcja dzieje się w 87% na starym cmentarzu. Ta książka jest po prostu świetna. ŚWIETNA. I szkoda, że nie słyszycie, jak przeliterowuję to słowo. Robię to bardzo wyraźnie.

Nikt Owens jest postacią niesamowitą. Bynajmniej nie dlatego, że jego domem jest cmentarz, potrafi Znikać czy Wędrować w Snach. Gdyby autor odarł go z tych zdolności, nadal byłby niezwykły. Chłopiec ma wbudowany niewyobrażalnie skuteczny instynkt przetrwania, jest głodny wiedzy, jak mało które dziecko współczesności i charakteryzuje go wielka mądrość. Może dlatego, że potrafił pozostać sobą, zachował pewne cechy dziecka, mimo nieubłaganego upływu czasu i procesu dorastania. Nik, mimo że jakby zupełnie z innego świata, z drugiej strony jest tak przyjemną postacią, że ani się obejrzałam, a już czułam się jak w jego skórze. Spacerowałam po cmentarzu, rozmawiałam z wieloma osobistościami, prowadziłam pełne tajemnic dyskusje z Silasem. To było piękne doświadczenie. Nic nie pokrzepia człowieka tak, jak odpowiedź wywołująca więcej niewiadomych.

Tajemnice... To też nieodłączna i piękna część tej historii. Pada imię Silas - ale nawet do ostatniej strony nie dowiadujemy się, kim był naprawdę, tak w stu procentach. Neil Gaiman nie podaje otwartej, słownikowej definicji Silasa. Czytelnik może snuć dowolne domysły na jego temat, i to jest cudowne! Dla ciebie Silas może być wampirem, może być przeklętym, równie dobrze może być czarnym słupem soli, który łazi po ścianach do góry nogami. Tej wszechstronnej wolności brakowało mi od dawna, po prostu nie wiedziałam, że jej szukam. I dzięki "Księdze Cmentarnej" odnalazłam brakujący kawałek układanki. Tak, ta książka sprawiła, że czuję się pełniejsza, bardziej "mną", niż byłam dotąd.

Dużo pytań, kilka odpowiedzi, jeszcze więcej tajemnic. Intrygi, morderstwo, cmentarz i wiele sympatycznych postaci, dopełniających scenerię. Dzięki niektórym bohaterom czułam się szczęśliwsza, przez innych zdradzona, a jeszcze inni mnie zawiedli. Choć bajecznie nadnaturalni, bohaterowie byli do szpiku kości... ludzcy. Myślę, że to dobre określenie, choć nie wiem, czy wystarczające.

Jeśli chcecie czegoś wyjątkowego, zaskakującego i przywracającego brakujące kawałki Was samych, to przeczytajcie "Księgę Cmentarną". Może pierwsze strony zaczną się jak opowiadanko dla dzieci, ale po każdej stronie świat Gaimana nie będzie chciał Was zostawić, a tym bardziej Wy jego. To nie jest opowiastka dla dzieci, a przynajmniej nie tylko dla nich. Każdy może to przeczytać i każdy znajdzie coś innego, coś dla siebie. Unikatowa. Tworząca więź z czytelnikiem. Wspaniała.

Po prostu, "Księga Cmentarna".

"Księga Cmentarna" była moim pierwszym zetknięciem się z Neilem Gaimanem. Jego nazwisko, można tak to ująć, wołało do mnie od dawna - chociażby poprzez wiadomości o ekranizacji "Koraliny" czy innych jego książkach. W końcu dostał swoje pięć minut w mojej kolekcji, spotkany na jednej z cudownie wielkich wyprzedaży. Pomyślałam sobie o tej książce: "Ciekawa okładka. Jakby ten...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kroniki Bane’a Cassandra Clare, Maureen Johnson, Sarah Rees Brennan
Ocena 7,7
Kroniki Bane’a Cassandra Clare, Ma...

Na półkach: , ,

Magnus Bane, odkąd tylko jego nazwisko po raz pierwszy padło w "Mieście Kości", był osobą owianą tajemnicą. Zawsze byłam jego postaci bardzo ciekawa - kim jest naprawdę, co skrywa się pod brokatem i fantastycznymi ubraniami (oprócz dobrej muskulatury; mam na myśli raczej to mniej dosłowne znaczenie). I wreszcie wszyscy mieliśmy okazję się dowiedzieć.
Miód na moje serce.
Każda z dziesięciu opowieści była przesiąknięta cudownością Magnusa. Od historii zabarwionych Peru (powtórzę to, Peru!) i przygodami z piratami, przez paryską modę i incydenty z balonami i władczyniami, poznawanie Raphaela Santiago od podszewki, aż po wątek Aleca Lightwooda. Magnus. Dużo Magnusa. Więcej brokatu. I równie sporo kotów. W końcu to książka o nim.
Podczas czytania pojawiał się u mnie ten sam schemat: zaczynam z uśmiechem, czytam ze łzami w oczach i jednocześnie zaraz potem wybucham histerycznym śmiechem, a kończę wzruszona. I wiecie co? Magnus to nie jest tylko czarownik, który potrafi robić fajne sztuczki. Magnus Bane to postać zakrawająca na bohatera. Pewnie spytacie: "Niby w jaki sposób on był heroiczny?" A ja wam odpowiem, że zobaczycie to doskonale, kiedy czytając, będziecie wystarczająco zdeterminowani, by zajrzeć pod te dobre ciuchy i brokat. Oczywiście metaforycznie. (Trzymajmy się tej wersji...) Nie chcę psuć nikomu zabawy z samodzielnego odkrywania wspaniałych cech Magnusa, ale ta postać oficjalnie pojawia się w kanonie moich herosów, zaraz obok Herkulesa i tych innych fantastycznie zbudowanych ludzi. W sumie także obok Jace'a.
Jeśli podobała Wam się saga "Dary Anioła", jej prequel albo "Pani Noc" i łakniecie więcej Magnusa - powiedzmy sobie szczerze, wszyscy tego chcemy - to sięgnijcie po "Kroniki Bane'a". Zmienią Wasz punkt widzenia na Wysokiego Czarownika Brooklynu do tego stopnia, że nie będziecie mogli zasnąć albo wziąć się za naukę, jak ja w tej chwili. Chcę go jeszcze więcej. Magnus mnie uzależnił, choć nie jestem pewna, czy to nie przez opary z kleju kosmetycznego do brokatu. Albo przez świece zapachowe.

Magnus Bane, odkąd tylko jego nazwisko po raz pierwszy padło w "Mieście Kości", był osobą owianą tajemnicą. Zawsze byłam jego postaci bardzo ciekawa - kim jest naprawdę, co skrywa się pod brokatem i fantastycznymi ubraniami (oprócz dobrej muskulatury; mam na myśli raczej to mniej dosłowne znaczenie). I wreszcie wszyscy mieliśmy okazję się dowiedzieć.
Miód na moje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poprzedni tom serii strasznie mi się wlókł, w porównaniu do trzech pierwszych. Gdy zaczęłam czytać "Dziedziczkę Guślarzy", początek również nie zwalał z nóg. Ale przyznam, że się rozkręciło. Nie narzekałam na akcję, ale też nie płakałam na zakończenie (a znam takie serie, które wyciskają ze mnie łzy ostatnimi stronami każdej części). Książka była lepsza od czwartego tomu i uważam, że autorka postąpiła dobrze, kończąc serię w tym momencie. Więcej tomów z Kronik Dziedziców byłoby już przesytem i chyba tylko wytrwali czytaliby z ciekawości. Mimo wszystko jednak czekam, czy pani Chima zdecyduje się wydać coś jeszcze - jej styl pisania jest przyjemny i chciałabym poznać więcej wykreowanych przez nią światów. Choć moim zdaniem powinna zostać przy fantastyce z wymyślonym światem; czterotomowa saga Siedem Królestw wyszła jej zdecydowanie lepiej.

Poprzedni tom serii strasznie mi się wlókł, w porównaniu do trzech pierwszych. Gdy zaczęłam czytać "Dziedziczkę Guślarzy", początek również nie zwalał z nóg. Ale przyznam, że się rozkręciło. Nie narzekałam na akcję, ale też nie płakałam na zakończenie (a znam takie serie, które wyciskają ze mnie łzy ostatnimi stronami każdej części). Książka była lepsza od czwartego tomu i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka nie dorównuje poprzednim częściom serii. Po trzecim tomie nastawiłam się na coś równie interesującego, i to od samego początku. Wysokie wymagania początkowe jednak mnie zawiodły. Książka przez dobre sto stron była uciążliwym mieleniem tekstu. Jestem naprawdę cierpliwym czytelnikiem, więc mi nie robiło to szczególnej różnicy, ale i tak w środku moje alter ego aż skakało w miejscu i wykrzykiwało: "No kiedy wreszcie zacznie się jakaś PORZĄDNA akcja?!". Gadzina wewnątrz mnie z kolei bardzo szybko chce dostać coś mocnego... Cieszę się jednak, że Dziedzic Zaklinaczy w końcu się rozkręca, dzieje się sporo, jest nawet trochę dreszczy podczas lektury (aczkolwiek leciutkich, taki wręcz cień ciarek). Tak więc, jak mówi moja ocena - książka jest dobra, ale do grona świetnych, wspaniałych, czy wręcz genialnych baaardzo jej daleko.

Książka nie dorównuje poprzednim częściom serii. Po trzecim tomie nastawiłam się na coś równie interesującego, i to od samego początku. Wysokie wymagania początkowe jednak mnie zawiodły. Książka przez dobre sto stron była uciążliwym mieleniem tekstu. Jestem naprawdę cierpliwym czytelnikiem, więc mi nie robiło to szczególnej różnicy, ale i tak w środku moje alter ego aż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dary Anioła, sagę poprzedzającą Mroczne Intrygi, skończyłam z pewną myślą. Mianowicie - już nigdy żadnego bohatera, a tym bardziej pary bohaterów, nie pokocham w taki sposób, jak Jace'a i Clary. Minął rok odkąd przeczytałam tom kończący Dary Anioła i wiecie co? Julian i Emma są równie wspaniali, co ich poprzednicy. Wprawdzie niesamowity duet "Clace" z Miasta Kości wciąż pozostanie sobą, ale młodzi Nocni Łowcy z Los Angeles wprowadzili coś świeżego, czego jeszcze nie potrafię nazwać, do mojego życia. W trakcie trwania akcji powieści cały czas w głowie kołatały mi słowa: "Julian i Em są niesamowici. Łączy ich coś unikatowego. Coś niszczącego i zakazanego, co sprawia, że poznawanie ich historii jest jeszcze bardziej zniewalające." Gdy sięgałam po książkę, nie wierzyłam słowom na okładce. Rozdziera serce? Gorzej niż po "Mieście Niebańskiego Ognia" być nie może! Pff, no bo co może być bardziej dotkliwego? Cassandra Clare udowodniła, że coś takiego jednak istnieje. I już nawet nie zagłębiam się w to, co lubicie w książkach, czy romanse, czy zakazane uczucia, czy akcję i śledztwa rodem z Sherlocka... Po prostu weźcie tą książkę i ją, na Anioła, przeczytajcie!

Dary Anioła, sagę poprzedzającą Mroczne Intrygi, skończyłam z pewną myślą. Mianowicie - już nigdy żadnego bohatera, a tym bardziej pary bohaterów, nie pokocham w taki sposób, jak Jace'a i Clary. Minął rok odkąd przeczytałam tom kończący Dary Anioła i wiecie co? Julian i Emma są równie wspaniali, co ich poprzednicy. Wprawdzie niesamowity duet "Clace" z Miasta Kości wciąż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niespodziewanie przyciągnęła moją uwagę w bibliotece. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego. Po prostu, poczułam takie dziwne przyciąganie, jakie potrafią wywołać tylko książki - chwyciłam, przeczytałam opis na okładce i wzruszyłam ramionami, myśląc: "A co mi szkodzi...". Podjęłam wyjątkowo dobrą decyzję. Gdyby nie ograniczenia czasowe (nawet pomimo rozpoczętych już wakacji), połknęłabym ją szybciej niż w trzy dni. Opowiedziana tutaj historia jest tak niesamowita, że gdyby nie napis na okładce - HISTORIA PRAWDZIWA - pomyślałabym, że to jakaś fantastyka. Ups, niespodziewajka - takie rzeczy też się zdarzają. Ja, człowiek znudzony historią opowiadaną w szkole, a w szczególności znudzony historią Prus i Niemiec, zakochałam się w tej opowieści. Lekki język, charakter biograficzny; dla mnie całość brzmiała jak Indiana Jones w spódnicy, w zestawie z niebezpieczeństwami w poszukiwaniach.

Niespodziewanie przyciągnęła moją uwagę w bibliotece. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego. Po prostu, poczułam takie dziwne przyciąganie, jakie potrafią wywołać tylko książki - chwyciłam, przeczytałam opis na okładce i wzruszyłam ramionami, myśląc: "A co mi szkodzi...". Podjęłam wyjątkowo dobrą decyzję. Gdyby nie ograniczenia czasowe (nawet pomimo rozpoczętych już wakacji),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mniej więcej do dwusetnej strony było strasznie mozolnie. Nie mogłam przebrnąć i za każdym razem po jednym lub dwóch rozdziałach, odkładałam książkę na bok. Myślałam wtedy: "Spoko, przebrnę przez to jutro albo ewentualnie za miesiąc." I tak, w końcu mi się udało. Nie, nie żałuję. Książka później ogromnie się rozkręca, sceny są tak obrazowe, że nic, tylko chwycić ołówki i zacząć szkicować te dynamiczne i pełne emocji wydarzenia. Dla wytrwałych czytelników jak najbardziej polecam. Dla niecierpliwych - wciąż piękna historia, ale i mocne wyzwanie. Dałam szansę, byłam niesamowicie ciekawa tej kontynuacji i zdecydowanie zaspokoiła moje zapotrzebowanie książkowe :)

Mniej więcej do dwusetnej strony było strasznie mozolnie. Nie mogłam przebrnąć i za każdym razem po jednym lub dwóch rozdziałach, odkładałam książkę na bok. Myślałam wtedy: "Spoko, przebrnę przez to jutro albo ewentualnie za miesiąc." I tak, w końcu mi się udało. Nie, nie żałuję. Książka później ogromnie się rozkręca, sceny są tak obrazowe, że nic, tylko chwycić ołówki i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cóż mogę powiedzieć, jeśli do przeczytania nie zachęci Was to, że dzieło zostało na tyle docenione, by zająć godne miejsce wśród polskich lektur szkolnych, to może chociaż moje 10 gwiazdek będzie dodatkowym powodem do sięgnięcia po tę pozycję. Śmiało mogę powiedzieć, że czuję się przekonana do sięgnięcia po kolejne dzieła Dostojewskiego.

Cóż mogę powiedzieć, jeśli do przeczytania nie zachęci Was to, że dzieło zostało na tyle docenione, by zająć godne miejsce wśród polskich lektur szkolnych, to może chociaż moje 10 gwiazdek będzie dodatkowym powodem do sięgnięcia po tę pozycję. Śmiało mogę powiedzieć, że czuję się przekonana do sięgnięcia po kolejne dzieła Dostojewskiego.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Beau jest postacią sympatyczną i niezdarną, z którą bardzo łatwo było mi się utożsamić w trakcie lektury - tak samo jak poprzednio z Bellą. Może to po prostu duża ilość cech wspólnych to spowodowała, ale tego chłopaka polubiłam nawet bardziej niż Bellę. Niezapomniany epizod gry w baseball wciąż powoduje dreszcze na mojej skórze - bynajmniej nie są one efektem strachu. Nie chcę nikomu zatruwać życia spoilerami, więc powiem tylko, że zakończenie - choć odnowione i nieco zaskakujące - rozerwało mi serce. Doszczętnie. Na kawałki. Ale pocieszam się, że istnieje jeszcze pierwotna wersja, która jest bardziej optymistyczna. No i bardziej rozbudowana. Miałam wrażenie, że Życie i Śmierć skończyło się trochę zbyt szybko. Szczerze mówiąc, chętnie przeczytałabym odnowioną sagę Zmierzch w całości. Tak, tak, wszystkie cztery tomy, których bohaterem byłby Beau. Może według niektórych to tzw. odświeżanie starych kotletów, ale nie mogę się oprzeć takiemu skrytemu marzeniu. Jeśli ktoś jeszcze nie sięgnął po tę wersję, gorąco polecam! 3 gwiazdki odjęłam tylko i wyłącznie za zakończenie, więc spokojnie - cała reszta jest fantastyczna!

Beau jest postacią sympatyczną i niezdarną, z którą bardzo łatwo było mi się utożsamić w trakcie lektury - tak samo jak poprzednio z Bellą. Może to po prostu duża ilość cech wspólnych to spowodowała, ale tego chłopaka polubiłam nawet bardziej niż Bellę. Niezapomniany epizod gry w baseball wciąż powoduje dreszcze na mojej skórze - bynajmniej nie są one efektem strachu. Nie...

więcej Pokaż mimo to