-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2022-03
2021-09
2020-12
2019-04-06
2011
Jest jedną z najgorszych książek z jakimi w życiu miałem styczność; ale po kolei.
Co się formy tyczy, to w polskiej wersji została wydana niechlujnie, spis treści jest na końcu, a już we wstępie możemy znaleźć takie (nomen omen) potworki jak np. "bęte noir". Czyta się ją niewygodnie, bo większość powierzchni wielu stron stanowią przypisy. Sama treść stale się powtarza, ponieważ książka składa się z wcześniej wydanych esejów.
Jej główną tezę stanowi to, że demokratyczne rządy w stosunku do tych monarchistycznych są gorsze, ponieważ w tej pierwszej rządzący nie są właścicielami majątku, którym jedynie tymczasowo zarządzają. A już w ogóle cacy i znacznie lepszy od obydwu systemów jest tzw. ład naturalny (bardziej nietrafnej nazwy anarchokapitalizmu/społeczeństwa prawa prywatnego/ładu policentrycznego itd. autor już chyba nie mógł wymyślić, biorąc pod uwagę to, że ten "ład naturalny" się jakoś nie za bardzo chce gdziekolwiek i kiedykolwiek materializować, ergo jest raczej nienaturalny). Wracając do głównego argumentu, wokół którego kręci się cała książka, to jest on oparty na tzw. preferencji czasowej (która wbrew temu co pisze autor wcale nie musi spadać wraz ze wzrostem dochodu, który to błąd został przez jego kolegów z austriackiej szkoły ekonomii skrytykowany): tymczasowy właściciel nie ma bodźców do podejmowania długookresowych inwestycji, wykraczających poza jego kadencję, tylko stara się maksymalizować czerpane w trakcie jego rządów zyski kosztem długiego horyzontu czasowego.
Autor jest jednak wyjątkowo dogmatyczny, bo nie rozważa alternatywnych mechanizmów opisanych w nowoczesnej literaturze przedmiotu (mechanism design, public choice), bo pewnie nie ma o niej bladego pojęcia. Nie rozpatruje, dajmy na to, problemu tzw. pogoni za rentą (rent-seeking), który pokazuje, że wówczas gdy wartość danej wypłaty (w naszym kontekście korzyści ze sprawowania władzy) rośnie, to rośnie również i koszt wkładany w jej uzyskanie, tak więc monarchowie mający pełne i nieograniczone kadencją prawo dysponowania jakąś własnością "państwa", mają zdecydowanie większe bodźce do walki o władzę niż politycy demokratyczni (co pokazuje historia krwawych walk o władzę czy w sfabularyzowanej wersji np. "Gra o tron" - gdy stawka w grze jest wysoka, koszty wkładane w jej przejęcie są do niej proporcjonalne, dochodzi się do niej dosłownie po trupach, poświęca życie obcych, bliskich, łamie opory sumienia itp.).
Z kolei wszelkie ilustracje empiryczne stawianych tez to raczej wyrwane na siłę z historii fakty, które mają przemawiać za tezą. Ponownie brak jest odniesienia do współczesnej literatury, która nie tylko zdaje relację z historycznych wydarzeń, z których można sobie dobierać akurat te, które pasują do tezy (tzw. cherry-picking), ale stara się również znajdywać związki między nimi, najlepiej w - najbardziej obiektywnej w analizie, a więc - ilościowej formie. Książką o podobnej problematyce jest "Why Nations Fail?" Acemoglu i Robinsona, która również ma swoją mocną prostą (i przy okazji dyskusyjną) tezę o decydującej roli w rozwoju społeczeństw inkluzywności i ekskluzywności ich instytucji i, jako że jest popularnonaukowa, to również nie ma w niej poważnych analiz naukowych, ale różni się chociażby tym, że jest oparta w znacznej mierze na poważnych (ilościowych) analizach historycznych publikowanych w recenzowanych czasopismach. Jeśli Hoppe się w ogóle od czasu do czasu decyduje na takie powoływać, to czerpie z jakichś starych, o wątpliwej wartości. Podobnie z książką Pinkera, który na twardych danych (w The Better Angels of Our Nature - książce również z zasadniczo jedną mocną i dyskusyjną tezą) pokazuje, że wbrew temu do czego usiłuje czytelnika przekonać Hoppe, współczesny demokratyczny świat wcale za sprawą przestępczości czy wojen nie tonie w morzu krwi i "demoralizacji" - w tym względzie dzieje się wprost przeciwnie, tzn. jest coraz mniej konfliktów zbrojnych i relatywnej liczby ofiar, które wojny za sobą pociągają. Jeśli chodzi o kwestię przestępczości w paru miejscach poruszaną przez Hoppego, to sposób jej ujęcia przez autora ukazuje styl jego rozumowania, a więc apodyktycznego i przy okazji niesłychanie upraszczającego (jeśli nie bezczelnie kłamliwego, np. na ss. 112-113): wymienia parę domniemanych czynników sprzyjających przestępczości i wskazując na fakt, że żadne z nich się nie zintensyfikowały, gdy przestępczość zaczęła rosnąć w świecie zachodnim w latach 60., konkluduje, że w takim razie ów wzrost musi być sprawką demokratyzacji oraz całej zgnilizny intelektualnej i moralnej, które za sobą pociąga! Po pierwsze, cały czas trwają badania nad przyczynami wahań przestępczości i te wymienione przez niego wcale nie są oczywiste. Po drugie, skoro nawet faktycznie prowadzą one do przestępczości i nawet jeśli w analizowanym okresie się nie zintensyfikowały, to wcale nie musi to oznaczać, że to właśnie demokratyzacja, a nie nic innego doprowadziło do wzrostu przestępczości. Po trzecie w końcu Hoppe dobiera sobie okres analizy pod tezę, nie uwzględnia bowiem ani długookresowego trendu, który pokazuje, że np. w Europie od XIV w. wskaźniki morderstw mogły spaść nawet trzydziestokrotnie, a w USA w ostatnim ćwierćwieczu spadły ponad dwukrotnie. Co ciekawe nieco wcześniej (s. 111), gdzie w litanii win za wszystkie nieszczęścia Hoppe obwinia ustrój demokratyczny, pisze, że "rośnie też stale liczba poważnych przestępstw" - czy zadał więc sobie trud, aby choćby z daleka rzucić okiem na jakiekolwiek dane o przestępczości, czy może zgodnie ze swoją metodą poznawczą historię też wydedukował a priori? Po piąte nie porównuje w danym okresie przestępczości (ani, co ciekawe, niczego innego zresztą) w krajach demokratycznych z tą w monarchiach.
Podsumowując w skrócie: Hoppe stawia wątpliwą dedukcyjnie tezę, nie testuje jej, a na domiar złego, gdy podaje przykłady historyczne rzekomo mające ilustrować (demonstrować?) jego tezę, myli się co do faktów.
P.S.
Co najgorsze, kłamstwa z tej książki zaczynają już żyć własnym życiem i np. są przytaczane tu na stronie 31 - https://books.google.pl/books?id=SRsq7QdwtYcC&lpg=PA27&ots=YgThpjk3Cy&dq=paul%20gottfried%20hoppe%20and%20the%20libertarian%20right&pg=PA31#v=onepage&q&f=false
Hoppe uchodzi za autorytet w niektórych (miernej jakości intelektualnej) środowiskach i wszystko co wyssie ze swojego palca, względnie zaczerpnie z jakiejś anegdoty, momentalnie zaczyna uchodzić za fakt. Nie chodzi tu tylko o kwestię przestępczości, ale wszystkie pozostałe z przytoczonego przeze mnie cytaty, np. ignorujące efekt Flynna.
Jest jedną z najgorszych książek z jakimi w życiu miałem styczność; ale po kolei.
Co się formy tyczy, to w polskiej wersji została wydana niechlujnie, spis treści jest na końcu, a już we wstępie możemy znaleźć takie (nomen omen) potworki jak np. "bęte noir". Czyta się ją niewygodnie, bo większość powierzchni wielu stron stanowią przypisy. Sama treść stale się powtarza,...
2019-02-01
Tematyką książki jest rozwój gospodarczy, ale, właściwie, zawarta w niej analiza, choć trudno jest jej wiele zarzucić, sprowadziła się do prześledzenia przyczyn zmian tempa wzrostu PKB na głowę czy produktywności na jednostkę pracy; czytelnik nie uświadczy więc pogłębionego namysłu nad warunkami życiowymi, dobrobytem czy nierównościami ekonomicznymi.
Tematyką książki jest rozwój gospodarczy, ale, właściwie, zawarta w niej analiza, choć trudno jest jej wiele zarzucić, sprowadziła się do prześledzenia przyczyn zmian tempa wzrostu PKB na głowę czy produktywności na jednostkę pracy; czytelnik nie uświadczy więc pogłębionego namysłu nad warunkami życiowymi, dobrobytem czy nierównościami ekonomicznymi.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09
2018-04
Byłem ciekaw treści książki ze względu na sam już fakt, że autor poświęcił znaczną część swojej pracy doktorskiej, napisanej na uczelni Sorosa, znienawidzonej przez Orbana, mej rodzimej Łodzi, która miała jakąś rolę odgrywać i w tej książce (w indeksie figuruje sześciokrotnie). Ponadto książka napisana przez humanistę o procesach społecznych i gospodarczych może potencjalnie stanowić świeży powiew i poszerzenie perspektywy, wypracowanej głównie przez naukowców społecznych.
Co do jej formy, to całość została wydana dość estetycznie (choć lepiej, aby większą uwagę niż do okładki przyłożono do redakcji tekstu pełnego literówek). Czemu jednak wykorzystano w środku papier kredowy i zastosowano na kartkach tyle kolorów, które na pewno wpłynęły na i tak już wysoką cenę książki? To książka dla dzieci? Czemu rozmaite tabele i mapy znajdują się przed treścią książki, a nie w niej, tam, gdzie o nich mowa? Bardzo to niewygodne, także dlatego, że nie są one przywoływane w treści po kolei, tylko, zdaje się, że losowo, bądź wedle jakiegoś niejasnego kryterium. Co więcej, dużo jest pustych stron, pogrubiających i tak już bardzo grubą cegłę. Proces ten jest potęgowany nie tylko rozwlekłym stylem pisania (sam wstęp kończy się na s. 75), wtrącaniem nieistotnych wątków osobistych (autor musiał się pochwalić, że był np. w Detroit czy NYC, co jest w ogóle nieistotne dla treści książki), ale też np. umieszczaniem w tekście i w przypisach dolnych tak zbędnych dla czytelnika informacji jak np. imię i nazwisko tłumacza cytowanej pracy. W ogóle zresztą przypisów jest bardzo dużo, co czyni lekturę niewygodną, bo stale odwraca uwagę od głównej treści. Najgorsze jest to, że ex ante nie wiadomo czy w przypisie jest jakiś komentarz, którego nie warto przeoczyć, czy tylko dane pracy, na którą się autor powołuje, często wielokroć. Rozwiązaniem mogłoby być zastosowanie bądź to harwardzkiego stylu przypisów bądź umieszczanie przypisów tylko na końcu akapitu. Obniżającą komfort lektury wadą jest też niekompletność bibliografii - nie ma tam wszystkich pozycji, więc trzeba je mozolnie szukać w tekście albo w indeksie, który, jak się okazuje, też jest wybrakowany - np. cytowanych prac Stanisławskiego nie ma ani w jednym, ani w drugim, a na s. 372 jest mowa o Baranowskim, ale w indeksie już tej informacji nie ma. Co więcej, niechlujność pobiła tu wszystkie rekordy, bo np. hasło "kolonializm" jest po haśle "kredyt", a „proletariat” po „przestrzeń” - nie wiadomo więc czy niektórych haseł w indeksie po prostu nie ma czy tkwią błędnie umieszczone w innym jego miejscu. Jeśli autor/wydawca nie opanował nawet alfabetu, to jak może efektywnie zarządzać strukturą zawartości książki? Jeśli już jednak pokierujemy się wskazaniami tego dziwacznego indeksu, to np. na s. 264 powinniśmy przeczytać coś o Indiach, tymczasem mamy mowę o Indianach (sic!).
Książka jest habilitacją antropologa, dzięki której ten zapewne wkrótce zostanie profesorem, ale właściwie większość jej treści to rozmaite narracje gospodarcze, powiązane ze sobą dość wątłą teorią, tak jakby to była habilitacja historyka gospodarczego czy geopolityka, a może i geografa społecznego. Autor nie ograniczył się w swym komunikacie jedynie do czytelników akademickich; podzielił ich na dwie grupy: czytelników wyrobionych, a więc takich, którzy znają literaturę humanistyczną, do której się odnosi, i laików, którzy jej nie znają. Ja zdecydowanie kwalifikuję się do tej drugiej grupy, z takiej więc perspektywy zostanie napisana reszta recenzji.
Podstawowe tezy książki to: kapitalizm jako system niewolnej pracy (choć jej formy ulegały zmianie: mieliśmy niewolnictwo, stosunki feudalne, pańszczyznę, służebność, pracę najemną) stale pulsował i się przestrzennie reorientował, ale mając na względzie bogaty materiał historyczny, zwłaszcza z innych cywilizacji niż europejska, nie można mówić o tym, by się w którymś konkretnym momencie i miejscu, którym często jest przypisywany, narodził; co więcej nierównomierny wzrost gospodarczy i różnorodność form organizacji pracy w danej chwili w różnych miejscach globu jest typową jego cechą, dlatego dla zrozumienia procesów społecznych nie można ograniczać się do badania przemian w czasie w obrębie jednego społeczeństwa, ale raczej obrać perspektywę globalną; żyjemy jednak w wyjątkowych czasach pod względem tego na jak wielką skalę zakrojone są przemiany społeczne i gospodarcze (silnikiem tej największej rewolucji przemysłowej i urbanizacyjnej w historii świata są tu głównie Chiny) i jak dużo nas jest na ziemi, i jakie piętno na niej odciskamy.
Generalnie autor w zamierzeniu ma nas poprowadzić "palcem po mapie", jednak w efekcie skacze po zakątkach globu i tematach, przez co odbiór treści jest trudny, bo bierze nas ona często znienacka. Czytelnik czuje się trochę jak w śmietniku, w którym chce znaleźć konkretny obiekt, ale ilość innej materii i jej różnorodność mu w tym mocno przeszkadzają. Teoria miesza się z empirią. Chaos potęguje fakt, że rozdziały nie są ze sobą zbyt mocno powiązane, np. pierwszy jest o Detroit, a drugi jest o rynku finansowym. Autor uzasadnia taką strukturę obraniem perspektywy przestrzennej, a nie typowo temporalnej w patrzeniu na przemiany społeczne i gospodarcze. W szczególności nawet już po lekturze trudno mi powrócić do najważniejszych tez i argumentów książki, bo są one rozproszone na ponad pół tysiącu stron, które nie są uporządkowane w jakieś systematyczne ramy, które stałyby się przejrzyste dzięki spisowi treści, faktycznie informującemu o treści, ale kryją się w rozmaitych podrozdziałach, zatytułowanych np. "ornament to zbrodnia" czy "widmowe akry". Autor wtrąca rozmaite zwroty, przynależne raczej do żargonu humanistyki, w tekst, właśnie takie jak ten powyżej (czy np. "okno ekologiczne"), rozpisuje się na ich temat, jednak nie przedstawia nam ich precyzyjnej definicji, dlatego znaczenie centralnych dla tej książki pojęć, jak "przestrzeń absolutna", "przestrzeń relacyjna" czy "wytwarzanie przestrzeni" mogę tylko zgadywać. Zresztą w ogóle posługuje się nieprecyzyjnym językiem, np. pisze już na samym początku o "nielinearności" rozwoju, tymczasem z kontekstu można wywnioskować, że ma na myśli rozwój niemonotoniczny.
Kulminacja niejasności następuje, gdy zaczyna pisać o gospodarce posługując się pojęciami ekonomicznymi i odnosi się (a przynajmniej to deklaruje) do teorii ekonomicznych. Przede wszystkim o kwestiach gospodarczych pisze posługując się jakimiś niezrozumiałymi meteforami i stosując zupełnie dziwne kategorie. Np. kosmicznie absurdalna uwaga została przywołana, jakoby "ekonomia głównego nurtu nie musi być narzędziem poznania rzeczywistości, bo jest przede wszystkim narzędziem sprawowania władzy" - co jest dość śmieszne, bo żadni ekonomiści nie sprawują żadnej władzy, co najwyżej niektórzy szefowie banków centralnych są ekonomistami i pełnią raczej funkcję wysokich urzędników powoływanych przez władzę; nawet w sferze symbolicznej, zwłaszcza od kiedy ekonomia stała się chłopcem do bicia, którego okłada każdy kto może, w tym Pobłocki, który z łatwością feruje wyrokami, np. na str. 107, w kontekście kryzysu gospodarczego 2008 r. pisze o "krachu neoklasycznego intelektualnego gmachu ekonomii". O jakiej jednak dokładnie teorii ekonomii mówi? Czyjej? O jakim modelu? Na ile on byłby reprezentatywny dla całej szerokiej dziedziny? To jest potwarz i szkalowanie nawet bez sformułowania sensownych zarzutów, a nie rzetelna analiza. Ponadto cytuje jakichś heterodoksyjnych dziwaków, którzy znaczą tyle dla światowej ekonomii, co teoria flogistonu dla nauk przyrodniczych - są niczym więcej niż dziwadłami na rubieżach tego o czym można usłyszeć.
Bez ładu i składu przytacza informacje o skali urbanizacji, industrializacji i rozwoju gospodarczego BIC (Brazylii, Indii i Chin), jakby to miało być jakieś wyjątkowe czy zaskakujące, nie zważając na to, że kraje te w chwili rozpoczęcia intensywnych przemian miały niezrównany w skali wszechświata potencjał demograficzny i że stosunkowo łatwo jest gonić kraje bardziej rozwinięte, które inwestują w nich kapitał, i do których za darmo przelewa się technologia. Nie dowodzi to jeszcze żadnej reorientacji czy tego, że BIC wyrosną na siłę napędową światowej gospodarki. W szczególności rozdziały o deindustrializacji Detroit czy NYC, a w ogólności Euroameryki, pozbawione są jakiejś głębszej dyskusji o ich przyczynach, np. o chorobie kosztów Baumola, zamiast tego dostajemy opowieści o tym jak kolejne centrum kapitalizmu przechodzi z fazy ekspansji towarowej do fazy ekspansji finansowej, jakby to była jakaś niezmienna i żelazna prawidłowość, jednak o bliżej niesprecyzowanych mechanizmach. Co więcej, autor, atakuje najczęściej używaną miarę rozwoju gospodarczego – pkb/głowę – nazywając porównania na niej bazujące „statystyczną sztuczką” i oceniając znaczenie jakiejś gospodarki kieruje się głównie udziałem jej pkb w światowym pkb: w taki sposób umniejsza znaczenie rozwoju gospodarczego w nowożytnej Europie basenu Morza Północnego w stosunku do znacznie bardziej liczebnych ludnościowo Chin. Tymczasem to, co decyduje o znaczeniu społeczeństw i ich gospodarek, to właśnie pkb/głowę (i jego rozkład), który świadczy o tym jak duża część populacji może się zająć czymś innym niż staraniem o przetrwanie. To właśnie tam, gdzie nadwyżki ponad minimum egzystencji były najwyższe, tam dochodziło do rozwoju nauki, kulury, praktyki gospodarczej czy instytucji społecznych, dlatego nawet dziś bardzo liczne kraje mogą pełnić stosunkowo małą rolę (gospodarczą, naukową, kulturową, polityczną) w świecie. Dlatego nawet jeśli pkb Chin i Japonii było wyższe niż Wielkiej Brytanii i USA jeszcze w II. poł. XIX w., to nie świadczy to o większym znaczeniu tych pierwszych w jakimś istotnym wymiarze. Np. fakt, że myszy konsumowały istotną część płodów rolnych nie oznacza, że Mysie Imperium odgrywało kluczową rolę w światowej gospodarce i wysoki wzrost gospodarczy różnych krajów pozostawał nieistotny; podobnie mrówek jest więcej na świecie niż ludzi, ale samo to w sobie o niczym nie świadczy.
Jak na książkę, która jest zasadniczo o przemianach gospodarczych, to trochę śmieszne, a trochę smutne, że jej autor nie postarał się powołać na literaturę z czasopism ekonomicznych głównego nurtu, choćby po to, aby móc przeprowadzić jakąś rzetelną krytykę teorii ekonomii głównego nurtu, którą tak dyskredytuje, i choćby po to, aby czytelnik mógł uzyskać jakieś choćby mgliste pojęcie co tu w ogóle jest krytykowane, bo jedyne wrażenie jakie pozostaje jest takie, że atakowany jest głównie jakiś bliżej nieokreślony i w ogóle nieznany chochoł. Pierwszy artykuł ekonomiczny został zacytowany dopiero na 275 s. - o wpływie sąsiedztwa na międzypokoleniową mobilność, potem na s. 335 prace z historii gospodarczej, czy na s. 509 tekst o nierównościach dochodowych i szans; brak jednak jakiejś nawet jednej współczesnej pracy badającej to, jak funkcjonuje globalna gospodarka, handel międzynarodowy, finanse czy instytucje, o czym w zasadzie jest książka. Niebezpieczne w tym kontekście jest to, że uchodzi ona za lekturę przynależną ekonomii (np. tak się o niej wypowiada jeden z jej recenzentów - Robert Majewski, a wypowiedź tę Pobłocki w swym niedawnym podsumowaniu jej recepcji na łamach Praktyki Teoretycznej tylko afirmuje). Nie chodzi bynajmniej o to, by tylko ekonomiści mogli pisać o gospodarce; gdy jednak ktoś spoza dziedziny podejmuje się tego zadania, to powinien najsamprzód uzyskać choćby powierzchowne pojęcie o zagadnieniu, np. historyk Scheidel, którego książkę zrecenzowałem przed miesiącem czyni to z sukcesem. Innym przykładem może być nawet bardziej oderwany od świata empirycznego filozof Nozick.
W tym świetle, deklaracja ze s. 64, że książkę należy traktować jako narzędzie służące do przeciwdziałania naszemu zbiorowemu analfabetyzmowi ekonomicznemu, może wzbudzić przerażenie, albowiem, może coś przeoczyłem, ale poza dużą ilością faktów, czytelnik nie posiądzie z lektury żadnej wiedzy o mechanizmach gospodarczych, które kolekcjonuje ekonomia. Nie uzyska ich zrozumienia, bowiem, nie będąc wyposażonym w ekonomiczny sposób patrzenia. W tym sensie nie wydaje mi się, aby książka zrealizowała deklarowany cel. Z kolei ostatni podrozdział książki poświęcony jest alternatywnym formom pieniądza, do których autor ma ciepły stosunek, dlatego można tylko zgadywać jego stosunek np. do Bitcoina, dzięki któremu łatwiej niż kiedykolwiek handluje się pedofilską pornografią czy bronią na czarnym rynku.
Przez to, że autor poruszył w książce bardzo wiele wątków i opisał wiele historii, mało które tłumaczył dogłębnie, tak, że po lekturze zostaje więcej pytań niż odpowiedzi, zwłaszcza, że jego niechlujne tłumaczenia często więcej zaciemniają niż rozjaśniają, zwłaszcza gdy pisze o jakichś wątkach gospodarczych czy wymiany towarów (np. dlaczego albańska piramida finansowa była rezultatem stosowania się do zaleceń konsensusu waszyngtońskiego? W jaki sposób Rockefellerowie doprowadzili do transformacji Manhattanu? I w jaki sposób na tym skorzystali? Dlaczego w końcu średniowiecza inna struktura własności gruntów niż we Francji, przyczyniła się w Anglii do rozwoju kapitalizmu? Co skutecznego było w europejskim systemie pańszczyźnianym w XVII w., co przestało nim być w XIX w.? Pisze, że "świat islamu przeżywał we wczesnym średniowieczu gospodarczy boom dzięki temu, że łacińska Europa została zmarginalizowana", ale nie tłumaczy tego związku. Dlaczego fakt, że afrykańscy wodzowie jedli to samo co ich poddani wpłynął na to, że afrykańska kuchnia się nie zglobalizowała? Co to znaczy, że "logika produkcji zarówno niewolników, jak i wartości w tym systemie [XVIII wiecznej gospodarki opartej o niewolnictwo] była inna niż logika produkcji towarowej"? Dlaczego praktyka kastracji zapobiegała zbieganiu niewolników? itp.)
Poza niejasnościami, można się w książce doszukać również bardziej podejrzanych informacji, a nawet nieprawdy. Np. na s. 165 pisze, że za 10 milionów dolarów można kupić ponad tysiąc sztuk luksusowych samochodów, z czego wynika, że za $10 tys. można kupić luksusowy samochód, co jest dość zaskakujące. Z kolei np. na s. 272 pisze, że w USA od lat 80. "przestępczość pozostaje na tym samym poziomie". Jeśli się jednak rzuci okiem na dane, to okaże się, że trudno napisać coś dalszego od prawdy, albowiem przestępczość od lat 80. spadła tam o około połowę, np. morderstwa z 10.2 na 100 tys. mieszkańców w 1980 r. obniżyły się do 4.5 w 2014 r.. Czy jest to świadectwo skrajnego wręcz lenistwa autora czy może celowy zabieg kłamania pod tezę nie ma sensu rozstrzygać. Jednak takie błędy każą przypuszczać, że wszystkie inne fakty, w które obfituje praca również mogą być wyssane z tego samego palca autora.
Jako laik w zakresie teorii społecznych humanistyki, krytykę szczegółowych tez książki i umiejscowienia ich w istniejącym światowym dorobku oraz ocenę oryginalności pracy zostawiam Janowi Sowie, który dokonał ich na łamach Praktyki Teoretycznej (przy czym owa krytyka jest znacznie jaśniejsza niż jej przedmiot). W odpowiedzi Pobłocki jednak broni się, pokazując że po pierwsze jego intencje były raczej inne niż dokonanie reorientacji w nauce, przy czym wydatnie powołuje się na swoich poprzedników, natomiast jego oryginalny wkład ogranicza się do rozbudowy pewnych teorii czy obalenia innych. Poza tym, poza celem naukowym pracy, jej zadaniem ma być również "deokcydentalizacja polskiej humanistyki". Jednak nawet nie potencjalny brak oryginalności byłby akurat dla mnie najważniejszym mankamentem książki. Jednocześnie o ile w moim przypadku autor odniósł sukces, deokcydentalizując moją perspektywę na globalne procesy społeczno-gospodarcze, a także dostarczył wiele dla mnie nowych, interesujących i inspirujących faktów (głównie o początkach Polski i o ostatniej transformacji ustrojowej - oczywiście przy zastrzeżeniu, że mogą być wyssane z palca, jak historia z przestępczością w USA), to jestem zdecydowanie rozczarowany tym, że książka niezbyt pogłębiła moje zrozumienie funkcjonowania kapitalizmu, np. dowodzi, że kapitalizm w szerszym sensie funkcjonuje od początków cywilizacji, przedstawia jakieś fazy jego rozwoju, ekspansję towarową czy ekspansję finansową, ale nie za wiele pisze o regularnościach w przejściu między jedną fazą a drugą (brak tu opisu warunków i mechanizmów deindustrializacji/finansjalizacji). Albo pisze o jakichś geopolitycznych (czy też raczej geoekonomicznych) rekonfiguracjach, w trakcie których wyrastają nowe potęgi, a inne umierają, jak np. I RP, ale o ogólnych mechanizmach tych procesów znów za wiele się nie dowiemy. Obraz światowych przemian jaki się z pracy wyłania jest taki, że w zasadzie zachodzą one przez przypadkowy splot losowych okoliczności. Osobiście nie jestem przekonany, że tak w istocie się dzieje, jeśli nie mam przedstawionego dokładnego opisu mechanizmu tych zmian.
W ogóle autor, właściwie zupełnie bezkrytycznie wobec rzeczywistości, najprawdopodobniej pod swoją tezę, bez wyczerpującej dyskusji alternatyw przyjmuje spośród całej masy wyjaśnień historycznych różnych procesów akurat takie jakie mu pasują pod tezę. Sowa wymienia tu np. przyczyny upadku I RP i gospodarcze prześcignięcie Azji przez Euroamerykę w XIX w. Dla zwięzłości skupmy się tu tylko na tym drugim procesie. Sowa wytyka Pobłockiemu, który używa akurat tylko jednego uzasadnienia, zaczerpniętego z książki Pomerantza z 2000 r. (należącego do tzw. szkoły kalifornijskiej), a więc nieco przeterminowanej, mówiącego o szczęściu Wielkiej Brytanii w dostępie do węgla, bez którego rewolucja przemysłowa by się nie odbyła, że ten zignorował nie tylko obecność węgla w Chinach, ale też posiadanie przez Europejczyków lepszych technologii żeglarskich, które umożliwiły pojawienie się europejskich kolonii na wszystkich kontynentach Ziemi, a w konsekwencji jej dominację. Tak więc Sowa również faworyzuje jedno uzasadnienie, mimo że w samej Wikipedii pod hasłem The Great Divergence (ze znacznie lepszą bibliografią niż w książce Pobłockiego, a tym bardziej w tekście Sowy) można znaleźć całą masę hipotez, które tę zagadkę mają wyjaśniać. W szczególności zarówno on jak i Sowa ignorują cieszącą się znacznie większym poważaniem i używającą bardziej przekonujących argumentów książkę Acemoglu i Robinsona (2012 r.), akcentującą rolę odmiennych instytucji w świecie wschodu i zachodu. Do tego wyjaśnienia przychylają się bardziej niedawno również Brandt, Ma i Rawski w swym artykule "From Divergence to Convergence: Reevaluating the History Behind China’s Economic Boom", wydanym w Journal of Economic Literature w 2014 r.. Wyjaśnieniu Pomerantza obrywa się również w rozdziale 16. książki McCloskey (2010), która z kolei forsuje tezę o kluczowej roli kultury i języka w wytłumaczeniu The Great Divergence (dostają tam też po głowie inne czynniki, które Pobłocki stara się przedstawić jako kluczowe, jak np. kolonializm, imperializm czy niewolnictwo: rozdziały 20. i 21.). Co ciekawe, w świeżej książce z 2016 r. jednego z bardziej prominentnych historyków gospodarczych, Joela Moykra słowo "węgiel" nawet nie pada; po prostu pisze on, że wyjaśnienia geograficzne odwołujące się do lokalizacji czy obecności surowców naturalnych takie jak to Pomerantza nie stanowi dobrego wyjaśnienia zagadki - zamiast tego przychyla się do wyjaśnienia instytucjonalno-kulturowego, które promowało wynalazczość. (BTW: Goody, z którego Pobłocki mocno czerpie - w indeksie jego nazwisko figuruje osiemnastokrotnie - również srogo obrywa od Moykra.) Roli węgla w samej rewolucji przemysłowej także poświęcono osobne artykuły, jak np. „Coal and the Industrial Revolution, 1700-1869” Clarka i Jacksa, z konkluzją, że nie był on zbyt istotnym czynnikiem. Słowem, wyjaśnienie Pomerantza zostało skarcone na tak wiele sposobów przez tak różnych historyków gospodarczych i nawet w pewnym momencie zaprzestano dyskutowania z nim, że wstydem jest, że Pobłocki w 2017 r. czerpał z niego tak mocno. Tak więc można bawić się pojęciami i uznawać, że kapitalizm w szerszym sensie istniał zarówno w Europie jak i na Dalekim Wschodzie, lecz to tylko maskuje różnice, które potencjalnie mogą okazać się w swych konsekwencjach krytyczne. Ponadto Acemoglu i Robinson twierdzą, że o ile instytucje w Chinach (czyli w nadal biednym państwie) się nie zmienią, to ich szybki wzrost zostanie zatrzymany. Autorzy ci stają się więc zakładnikami swej własnej śmiałej tezy, z której ich będzie można potencjalnie rozliczyć. A czy Pobłocki, który pisze o tym, że to Chiny mogą się okazać największymi zwycięzcami zimnej wojny, kusi się o jakieś prognozy, które można zweryfikować za naszego życia? Chyba nie.
Jałowość podejścia humanistycznego (przynajmniej w takim wydaniu z jakim mamy do czynienia książce Pobłockiego) do badania historii gospodarczej, które sprowadza się głównie do zabaw taksonomicznych i językowych, potwierdzić może tylko recenzja Sowy i odpowiedź Pobłockiego, które, ponownie, dotyczą kwestii zgoła marginalnych, jak zabawy pojęciami i klasyfikacjami, wytykania kto nie zrozumiał jakiejś interpretacji i kto błędnie użył czyjegoś aparatu pojęciowego, tymczasem kwestie esencji mechanizmów, o których ma traktować książka raczej nie są poruszone, tak więc ciężko mi dostrzec pożytek płynący z wydawania i lektury tego sortu książek w ogólności. Co więcej, o ile w ramach podziału pracy, np. Acemoglu (ekonomista) i Robinson (politolog) mogli wspólnie wyprodukować porządną książkę, bo nie musieli pisać o zagadnieniach, w ramach których ich ekspertyza jest ograniczona, o tyle Pobłocki (antropolog) w pojedynkę podejmując się ambitnego zadania pisania książki w znacznej mierze dotyczącej kwestii historii, ekonomii i polityki, jako że nie sposób posiąść wiedzę ekspercką ze wszystkich tych dziedzin i być z nią na bieżąco, niemalże z konieczności wręcz, musiał ponieść porażkę. I poniósł ją sromotnie. Książkę kończy (dość ironicznie, mając na względzie jego niechlujny sposób myślenia, ekonomiczną ignorancję i arogancję przejawiającą się w mądrowaniu się na tematy, w których jest skończonym ignorantem) wezwanie autora, by "zacząć myśleć [o systemie gospodarczym] w systematyczny sposób" i jego propozycja, by każda jednostka pieniądza miała w naszej gospodarce datę swojej ważności. Nie wiem jakie są sympatie polityczne autora, a nie pisze on co by chciał tym rozwiązaniem osiągnąć, ale, gdybyśmy mieli je wdrożyć, to skończyłoby się to tylko tym, że ludzie, którzy swój majątek trzymają w gotówce (biedni), straciliby na rzecz ludzi, którzy swego majątku w niej nie deponują (bogaci). Jeśli nie taka była motywacja autora, to okazuje się, że nie zrozumiał on zbyt wiele z "Kapitału" Pikettiego, który jest regularnie przez niego cytowany. I my ostatecznie możemy paść ofiarą takich nieprzemyślanych pomysłów.
Podsumowując, krytyczny opis funkcjonowania i przemian kapitalizmu jest dość wybrakowany, dlatego zbyt mocno nie pogłębia naszego rozumienia, a więc książka w ostateczności zawodzi, dlatego z takimi krytykami kapitalizm może spać spokojnie.
Byłem ciekaw treści książki ze względu na sam już fakt, że autor poświęcił znaczną część swojej pracy doktorskiej, napisanej na uczelni Sorosa, znienawidzonej przez Orbana, mej rodzimej Łodzi, która miała jakąś rolę odgrywać i w tej książce (w indeksie figuruje sześciokrotnie). Ponadto książka napisana przez humanistę o procesach społecznych i gospodarczych może...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-07-02
Książka to łatwe w odbiorze streszczenie historii gospodarczej świata, powiedzmy, że od średniowiecza do dziś; akcent położony jest w niej głównie na ekonomiczne warunki produkcji (struktury cen), determinujące użycie technologii.
Książka to łatwe w odbiorze streszczenie historii gospodarczej świata, powiedzmy, że od średniowiecza do dziś; akcent położony jest w niej głównie na ekonomiczne warunki produkcji (struktury cen), determinujące użycie technologii.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05
2018-03
Książka jest historyczna i w zamierzeniu autora ma na przykładach z całego świata i z całej historii człowieka (a nawet jego przodków) ilustrować tezę, że nierówności ekonomiczne i polityczne były wyrównywane w istotny i systematyczny sposób jedynie w następstwie krwawych szoków wywoływanych przez czterech jeźdźców wyrównującej apokalipsy, a więc: masowych mobilizacji wojennych, rewolucji politycznych, upadków państw czy systemów społeczno-ekonomicznych oraz epidemii. Ponadto, również posługując się przykładami historycznymi, pokazuje, że takie alternatywne czynniki jak niemasowe wojny, wojny domowe, przemiany gospodarcze, reformy rolne, masowe anulowanie długów, głód, recesja gospodarcza czy demokratyzacja, same w sobie nie prowadzą w systematyczny sposób do zmniejszenia nierówności. Generalnie robi to w przekonujący sposób, niekiedy formułując warunki w jakich jeźdźcy mogą być skuteczni. Co istotne, w pewnym momencie podejmuje się też krótkiej dyskusji na ile szoki są egzogeniczne, a na ile stanowią endogeniczną siłę tkwiącą w mechanizmach funkcjonowania społeczeństw ludzkich. Wyjątkowo ciekawym dla naszych obecnych problemów jest to że, sporo miejsca poświęca analizie przyczyn światowego wzrostu nierówności, który rozpoczął się pokolenie temu. Książkę wieńczy analiza potencjalnych czynników wpływających na nierówności w naszej przyszłości.
Do plusów tej obszernej pozycji należy ogrom pracy wykonanej przez autora, polegającej na szczegółowym dokumentowaniu wydarzeń całej historii i ich analizowaniu, które ukazują jego kunszt badawczy. Potwierdza to oszałamiająca bibliografia zawierająca około 1000 pozycji i to nie jakiegoś przeterminowanego dziadostwa, ale współczesnego dorobku naukowego z rozmaitych dziedzin. W szczególności, co zaskakujące jak na książkę historyczną napisaną przez historyka, autor jest dobrze obeznany z dorobkiem współczesnej ekonomii - przywołuje istotne rezultaty teoretyczne i empiryczne z granicy badawczej (często nie z publikacji, tylko ze świeżych dokumentów roboczych), głównie z badań nad nierównościami czy instytucjami. Mocną stroną książki jest też to, że autor pisze językiem jasnym dla laika, więc lektura jest przyjemna. Słabszą jest to, że często się powtarza. Poza tym, choć książka generalnie wydana jest dobrze, to zdarzają się drobne niedopracowania (jak np. wielokrotne, błędne używanie zwrotu „punkt przegięcia” zamiast „ekstremum”, literówki czy brak opisu osi na paru wykresach), które musiały wynikać z szaleńczego tempa pracy (można się tylko domyślać, że presja na szybką publikację pracy o nierównościach jest ogromna od czasu niedawnej eksplozji zainteresowania tym tematem przez badaczy, a w konsekwencji ilości prac na ten temat; poza tym po krótkim czasie rezultaty prac powszechnieją bądź się dezaktualizują) – książka została wydana w 2017 r., a odwołuje się do 28 pozycji naukowych z samego tylko 2016 r.
Na tyle na ile pozwalają mu ramy książki opisujące losy nierówności na przestrzeni historii całej ludzkości, oraz dostępne źródła (szczególnie ubogie dla oddalonych w czasie dziejów), autor, podpierając się przy tym rozmaitymi danymi (znalazły się nawet dla płac w Krakowie na przestrzeni wieków), opisuje kluczowe wydarzenia i okoliczności szczegółowo, i stara się je klasyfikować w bardziej ogólne zbiory. Tych mechanizmów z perspektywy ekonomicznej nie tłumaczy jednak zbyt szczegółowo, nie jest to jednak absolutnie żadna pretensja do człowieka, który i tak wykonał tytaniczną pracę, nie jest wszak ekonomistą. Jednak to co może (przynajmniej ekonomistę) ciekawić i pozostawiać pewien niedosyt, to brak sformułowania bardziej ogólnych teorii (opisów mechanizmów) czy chociaż podania warunków, w jakich dokonują się przemiany prowadzące w konsekwencji do zmian nierówności (np. czemu konsekwencje Czarnej śmierci w zachodniej i wschodniej Europie były diametralnie inne? Na ile wyjaśniają to różnice instytucjonalne?). Choć autor analizuje wymienione wcześniej potencjalne alternatywy dla czterech jeźdźców, to poza materialnymi okolicznościami oraz gwałtownymi wydarzeniami historycznymi mógłby więcej miejsca poświęcić mniej namacalnym czynnikom, a więc np. przemianom kulturowym, ideologiom czy religiom. Jeśli chodzi o dokumentowanie dziejów nierówności, to mógłby również w choćby paru zdaniach opisać nierówności w imperium Czyngis Chana i jego następców, które rozciągało się od Europy centralnej do Pacyfiku i które sporo namieszało również na Bliskim Wschodzie. To że nie funkcjonowało ono tak jak jego osiadłe odpowiedniki, nie oznacza, że nie posiadało struktur i nie było ciekawe. Czy jednak panował w nim egalitaryzm czy może wódz brał wszystkie łupy – tego z książki się nie dowiemy, bo autor całkowicie przemilczał temat.
Tak czy inaczej, lekturę należy polecić, bo jest miła i stanowi kopalnię wiedzy z historii nierówności globu, która rzuca wiele światła nie tylko na to dlaczego nasz świat społeczno-ekonomiczny wygląda w taki sposób, ale nawet na to jak może się zmienić jeszcze za naszego życia.
Książka jest historyczna i w zamierzeniu autora ma na przykładach z całego świata i z całej historii człowieka (a nawet jego przodków) ilustrować tezę, że nierówności ekonomiczne i polityczne były wyrównywane w istotny i systematyczny sposób jedynie w następstwie krwawych szoków wywoływanych przez czterech jeźdźców wyrównującej apokalipsy, a więc: masowych mobilizacji...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014
W książce za dużo jest informacji osobistych uczestników sporu, a za mało ekonomii, do takiego stopnia, że czytelnik może uzyskać co najwyżej mgliste pojęcie o samej istocie omawianego sporu, co zresztą nie powinno dziwić, bo autorem jest dziennikarz, a nie ekonomista.
W książce za dużo jest informacji osobistych uczestników sporu, a za mało ekonomii, do takiego stopnia, że czytelnik może uzyskać co najwyżej mgliste pojęcie o samej istocie omawianego sporu, co zresztą nie powinno dziwić, bo autorem jest dziennikarz, a nie ekonomista.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014
2017-07
Przy okazji procesu lektury poczyniłem w trakcie pewne komentarze, które na siłę mogą służyć za recenzję:
-niestrawny, nieformalny, retoryczny styl pisania, który nie tylko irytuje, ale jest też niezrozumiały
-za długa argumentacja (zwłaszcza o cnotach), połowa objętości przy oszczędniejszym użyciu byłaby (wydaje się?) wystarczająca do przedstawienia jej punktu widzenia (o ile go w ogóle dobrze w tym chaosie zrozumiałem)
-długie argumenty (około połowa treści wydaje się w ogóle nieistotna), czytelnik gubi meritum
-nie wie czy śledzi wątek główny, czy tylko poboczny
-różnego rodzaju argumenty są wykorzystywane (bogata paleta argumentacyjna): np. historia powszechna, świat sztuki (głównie literatura), statystyka, odwołuje się do rozumowania czytelnika, ledwie sugerując konkluzję przez przedstawienie faktów, ale jednak bez przedstawiania konkluzji
-trudny język dla obcokrajowca, bo używane są np.: łacina, francuski, staroangielski (w poezji)
-sporadyczne odwołania do religijnego czy moralnego autorytetu, bez krytycznej analizy jakości/prawdziwości tego autorytetu
-zanegowanie wartości ekspalancyjnej nie tylko dziedzin, którymi się nie para, np. biologii ewolucyjnej (diss po Pinkerze), ale też własnej, np. w sprawie dóbr publicznych
-stara się tłumaczyć zachowania ludzi w kategoriach kierowania się cnotami/wartościami, w znacznej mierze pomijając rezultaty nauki, która zajmuje się tłumaczeniem ludzkiego zachowania, a więc np. psychologii ewolucyjnej/poznawczej
-brak systematycznej argumentacji czy dowodów, nie powołuje się na faktyczne dowody w przedstawianych twierdzeniach, np. o konieczności/mocy historyjek ukazujących cnoty
-co do systemu: dość zawiły, nie tylko może tłumaczyć (na siłę) utylitaryzm czy kantyzm, ale może być też i przez nie tłumaczony. Dzięki odpowiedniej dozie wysiłku intelektualnego jedne można sprowadzić do drugich i vice-versa.
-paradoksalny skutek przeczytania przeze mnie tej książki to skłonienie mnie do przemyślenia podjętych kwestii i opowiedzenia się po stronie wprost przeciwnej do tej, za którą argumentuje autorka
-choć ostatecznie dopuszczam możliwość, że po prostu nie zrozumiałem argumentacji książki i stąd wynika to, że jej nie akceptuję
Ze względu na te wady nie jestem zainteresowany lekturą dwóch pozostałych części trylogii, której pierwszą częścią jest niniejsza książka.
Przy okazji procesu lektury poczyniłem w trakcie pewne komentarze, które na siłę mogą służyć za recenzję:
-niestrawny, nieformalny, retoryczny styl pisania, który nie tylko irytuje, ale jest też niezrozumiały
-za długa argumentacja (zwłaszcza o cnotach), połowa objętości przy oszczędniejszym użyciu byłaby (wydaje się?) wystarczająca do przedstawienia jej punktu widzenia (o...
2017-09
Książka jest napisana przejrzystym językiem - formalizm jest zredukowany do zupełnego minimum, więc w odbiorze wykład jest zasadniczo dość klarowny, a bariery zrozumienia treści są raczej niskie (niekiedy aż prosi się o użycie nieco większej dozy formalizmu dla jasności wywodu). Zaletą książki jest bardzo duża ilość zastosowań pojęć teorii do rozmaitych sytuacji życia codziennego, co może stanowić miłe uzupełnienie w szczególności dla studentów kierunków ścisłych, którzy jeśli spotykali się z zajęciami z teorii gier, to często w postaci skryptu, który przypomina wykład kolejnej dziedziny matematyki, a więc prezentowane są definicje, twierdzenia i dowody (można sobie takie skrypty w .pdf bez trudu znaleźć w internecie) bez pogłębionej dyskusji znaczenia jakie prezentowane pojęcia i twierdzenia mają dla nauk społecznych, które są głównym (jedynym?) użytkownikiem teorii gier. Ponadto przykłady pochodzą z/są inspirowane ważnymi artykułami z ekonomii, których autorzy często dzięki nim sięgali po nagrodę im. Nobla, łącznie z ostatnimi, w momencie pisania tej recenzji, jej laureatami - Hartem i Holmstromem.
Lepiej również nie straszyć potencjalnych czytelników koniecznością posiadania dużego przygotowania matematycznego. Bez problemu starczy wiedza z poziomu szkoły średniej. Na końcu książki znajduje się również załącznik z przeglądem koniecznych pojęć matematycznych, który pomaga tę wiedzę sobie odświeżyć. W szczególności w treści książki całkowanie wspomniane jest tylko w jednym z przypisów i jest bez znaczenia dla zrozumienia esencji wykładu. Z kolei w zadaniach, spośród kilkuset, całkowanie pojawia się zaledwie w jednym.
Wadą polskiego wydania są liczne literówki/cyfrówki/znakówki, dlatego dopuściłem się stworzenia jego nieoficjalnej erraty - http://strony.toya.net.pl/~piotrpieniazek/WatsonErrata.pdf
Książka jest napisana przejrzystym językiem - formalizm jest zredukowany do zupełnego minimum, więc w odbiorze wykład jest zasadniczo dość klarowny, a bariery zrozumienia treści są raczej niskie (niekiedy aż prosi się o użycie nieco większej dozy formalizmu dla jasności wywodu). Zaletą książki jest bardzo duża ilość zastosowań pojęć teorii do rozmaitych sytuacji życia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05
Nie jest zbytnią przesadą zdanie z jednej z recenzji tej książki, wklejone na okładkę jej drugiego wydania, że 'to teoria wszystkiego', ponieważ autorzy powołując się na badania całego pokolenia naukowców w przekonujący sposób dowodzą, że za większością problemów społecznych stoją nierówności dochodowe i majątkowe i to one są głębokim źródłem tychże problemów, dlatego należy starać się jak tylko można by je zmniejszać!
P.S.
Zarzuty Almosa dotyczące braków w źródłach danych i wartościach liczbowych analiz statystycznych są już nieaktualne, bo zostały naprawione w poprawionym w 2010 r. wydaniu książki (przynajmniej w wersji angielskiej), dlatego naprawdę ciężko się do tej książki przyczepić :)
Nie jest zbytnią przesadą zdanie z jednej z recenzji tej książki, wklejone na okładkę jej drugiego wydania, że 'to teoria wszystkiego', ponieważ autorzy powołując się na badania całego pokolenia naukowców w przekonujący sposób dowodzą, że za większością problemów społecznych stoją nierówności dochodowe i majątkowe i to one są głębokim źródłem tychże problemów, dlatego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04
Jako że zasadniczo recenzja autorstwa Artura Walasika, która ukazała się w czasopiśmie Ekonomista (2014/5) i znajduje się w wolnym dostępie, niemal wyczerpuje temat krytycznie rozpatrując główne niedomagania książki, to od siebie mogę tylko podkreślić i dodać następujące zarzuty.
Książka zasadniczo podzielona jest na trzy części: 1) Problemy filozoficze w rozważaniach o społeczeństwie i rynku przed XIX wiekiem, 2) Początki filozofii nauk społecznych (XIX-XX wiek), 3) Przegląd współczesnych koncepcji. Już więc po rzucie oka na spis treści (czemu znalazł się na końcu?!) widać, że tytuł rozminął się z treścią, która sugeruje, że bardziej adekwatnym byłoby zatytułowanie książki „Historia filozofii ekonomii”. Jednak nawet i ten tytuł wprowadzałby czytelnika w błąd, albowiem każda z części niewystarczająco wiele uwagi poświęca rozważaniom filozoficznym, a zamiast tego niepotrzebnie serwuje jakiś przegląd historii myśli ekonomicznej, historii gospodarczej i biografii ekonomistów, których myśl omawia. Autor na wstępie książki i w odpowiedzi na recenzję (Ekonomista, 2015/2) uzasadnia ten zabieg tym, że w naukach społecznych kontekst odkrycia naukowego jest niezwykle istotny, jednak nie podaje na to nie tylko dowodu, ale nawet przekonywających argumentów, a w szczególności na fakt, że treść książki w tak przytłaczającej mierze dotyczy właśnie tych pobocznych zagadnień i ciekawostek zamiast esencji, a więc tego mięska, po które czytelnik sięgający po tę pozycję, zwabiony jej tytułem, tak oczekuje.
Najsmutniejsze jest jednak to, że nawet część o współczesnych koncepcjach ma mały związek z tytułem zarówno lektury jak i jej 3. części, bo np. rozpoczęta jest ona od omówienia podejścia trzech XIX-wiecznych rewolucjonistów marginalistycznych oraz żyjącego nieco później Marshalla. Oczywiście „współczesność” rozumieć można różnie, ale osobiście się rozczarowałem, bo nawet to co działo się w ekonomii w międzywojniu traktować należy raczej jako zamierzchłą przeszłość niż jako współczesność, mając na względzie to jak bardzo nauka ta zmieniła się od tego czasu. Z kolei temu co najważniejsze, a więc współczesnym koncepcjom filozoficznym (naukowemu realizmowi, instrumentalizmowi, konstruktywnemu empiryzmowi) i filozofom ekonomii (Hausmanowi, McCloskey, Rossowi i Kincaidowi) poświęcono relatywnie bardzo mało miejsca, do tego stopnia, że tak oszczędne (i osobiście dla mnie miejscami niezrozumiałe) wyłożenie tych prądów sprawiło, że miałem kłopoty z ich zrozumieniem i zmusiło mnie do sięgnięcia po zewnętrzne źródła (znacznie bardziej dla mnie jasne niż wykład Gorazdy). Utrudniający zrozumienie treści i zniechęcający czytelnika jest w szczególności brak zobrazowania tych koncepcji filozoficznych współczesnymi sporami ekonomicznymi. Omówienie tych koncepcji nastąpiło w niemal zupełnej pustce i oderwaniu od tego czym zajmują się ekonomiści. Nie powinno to jednak dziwić mając na względzie przypuszczalnie kluczowy dla zrozumienia porażki tej książki fakt, że na jej kartach autor stale dawał wyraz swojej ignorancji w zakresie ekonomii (jest dr. filozofii, a z zawodu prawnikiem). W szczególności dopuszczał się powtarzania błędów terminologicznych i tłumaczył zagadnienia ekonomiczne albo w zbyt znacznym uproszczeniu, albo skrajnie niejasno, a czasem po prostu błędnie. Ostatecznie, dobór analizowanych postaci i zagadnień w ekonomii jest zgoła arbitralny, tzn. zbyt wiele miejsca poświęcono kierunkom i podejściom, które są albo od dawna na poły martwe, bo okazały się niezbyt produktywne naukowo, albo zbyt młode, aby móc obecnie przesądzić o ich przyszłej produktywności, brak natomiast omówienia (w szczególności z perspektywy filozoficznej) tego czym współcześni ekonomiści przeważająco się zajmują, a więc ich pól badawczych i metod, które stosują.
W skrócie, książki nie polecam i jest mi trochę żal ks. Hellera, który, jakby nie było, jest naukowcem, a z którego nagrody za pracę badawczą ufundowano wydawnictwo, które tę niezbyt udaną książkę wydało. Myślę, że lepiej byłoby przeznaczyć fundusze na przetłumaczenie jakiejś pracy na temat filozofii ekonomii napisanej na zachodzie, gdzie takich potworków jak ten autorstwa Gorazdy się raczej nie wydaje. Nie broni tu autora jego odpowiedź na krytyczne zarzuty, że książka jest popularnonaukowa, albowiem w szczególności laicy nie powinni zostać przez niego narażeni na styczność ze skrajnie wybrakowanym i skrzywionym obrazem ekonomii.
Jako że zasadniczo recenzja autorstwa Artura Walasika, która ukazała się w czasopiśmie Ekonomista (2014/5) i znajduje się w wolnym dostępie, niemal wyczerpuje temat krytycznie rozpatrując główne niedomagania książki, to od siebie mogę tylko podkreślić i dodać następujące zarzuty.
Książka zasadniczo podzielona jest na trzy części: 1) Problemy filozoficze w rozważaniach o...
2017-05
Dziwi fakt, że książka została wydana na podstawie doktoratu, albowiem generalnie wydaje się ona być w swej wymowie i argumentacji dość banalna. Przybiera formę studium przypadku i nawet w tym nieco mija się z tytułem, bo przypadkiem, w którym stara się doszukać wątków metafizycznych jest teoria spekulacji, a więc obszar wzięty raczej z marginesu teorii ekonomii niż z jej jądra. Mając na względzie ten przypadek, równie dobrze możnaby zatytuować książkę ‘Metafizyczne wątki w finansach’. Z kolei tam, gdzie poruszane były wątki z ekonomii, to autor nawiązywał głównie do myśli ekonomistów starej daty (Marks, Keynes, Knight), którzy z pewnością mieli doniosłe znaczenie historyczne dla tej dyscypliny, ale których obecnie można uznać tylko za egzotycznych względem ekonomii w jej obecnym kształcie. Tak więc można stwierdzić, że dodatkowym wymiarem, w którym treść książki nie przystaje do jej tytułu jest to, że o ile tytuł sugeruje poszukiwanie metafizycznych wątków w ekonomii, a więc w nauce w kształcie w jakim była ona w momencie wydania książki (2004 rok), to czytelnik ma do czynienia z analizą w znacznej mierze historyczną, zwłaszcza, że autor 1. rozdział poświęcił dziejom jeszcze bardziej zamierzchłym, zaczynającym się w starożytności. Podobnie jest z ekonomicznym ujęciem teorii spekulacji, ponieważ autor analizuje wnioski z trzech artykułów, z 1939, ‘57 i ’59. Można by odnieść mylne wrażenie, że to dość smutna okoliczność, że nauka ta poczyniła od tego czasu tak niewielki progres, skoro w ten sam sposób rozumie to zagadnienie pół wieku później. W ekonomii to jednak epoka, a więc zasadniczo taki przegląd literatury zakończony na ’59 jest ekwiwalentny z zakończeniem przeglądu naukowego rozumienia jakiegoś stale nie w pełni satysfakcjonująco wyjaśnionego zagadnienia fizycznego na XIX wieku.
Kolejnym, bodaj najbardziej znaczącym, niedomaganiem książki jest podręcznikowa czy nawet encyklopedyczna forma wielu rozdziałów, które są zasadniczo opisowe z niemal zerową zawartością analiz. Np. rozdział 2. to streszczenie historii metafizyki – przypuszczalnie mogłoby się pojawić w jakimś podręczniku filozofii na poziomie licencjackim. Rozdział 4. to klasyfikacja ekonomicznych modeli badawczych; szkoda, że opis niektórych z tych modeli jest lakoniczny, a w szczególności w ogóle nie nawiązuje do ekonomii. Największy problem tego rozdziału to jednak to, że kiedy już pojawia się w nim wątek ekonomii, to traktuje raczej o metodologicznych postulatach różnych autorów, ale nie o realnych praktykach badawczych ekonomistów. Tak więc nie dowie się czytelnik jakimi modelami posługują się współcześni ekonomiści w swej pracy badawczej czy w jaki sposób dowodzą nawzajem swoich racji. Jest to niemal najdłuższy rozdział w całej książce i za bardzo nie wiadomo dlaczego się on w niej w takiej formie w ogóle pojawił, albowiem autor w dalszej części pracy wykorzystuje tylko dwa z siedmiu opisanych modeli badawczych. Trudno dociec powodów, dla których pozostałe modele zostały w ogóle scharakteryzowane. Z kolei rozdział 7. o spekulacji wygląda jakby został wyrwany z podręcznika wprowadzającego do ekonomii, natomiast rozdziały 8. i 9. jak z jakiejś książki wprowadzającej do rachunkowości i finansów. Zaś rozdział 10. może pochodzić z jakiegoś wstępu do książki od ekonometrii finansowej dla studentów studiów licencjackich. Jest to o tyle dziwne, że tłumaczenie podstawowych zagadnień z zakresu ekonomii czy analizy finansowej w niewielkim stopniu przyczynia się do rozwinięcia jakiejkolwiek argumentacji związanej z głównym wątkiem książki. Co najwyżej na końcu rozdziału pojawia się lakoniczne nawiązanie do metafizyki, np. w tym 8. następuje taka zwięzła i niezbyt odkrywcza konkluzja o tym, że żadne aktywo nie ma jakiejś immanentnej wartości, tylko jest warte tyle ile skłonni są za nie ludzie zapłacić.
Choć te podręcznikowo-encyklopedyczne rozdziały wydają się konieczne, jeśli autor chce mieć pewność, że każdy czytelnik będzie posiadał wystarczającą wiedzę do zrozumienia rozdziałów, w których podejmowana już jest dyskusja wątku przewodniego pracy, to tych rozdziałów, w których faktycznie dokonywana jest taka dyskusja okazuje się zostawać całkiem niewiele. W takiej sytuacji książka powinna zostać znacznie rozbudowana (całość ma nieco ponad dwie setki stron). Momentami praca bywa w swej oszczędności niezrozumiała. Takie są np. fragmenty gdzie przytaczane są dość powierzchownie przykłady spekulacji bez dokładnego zdefiniowania jej instrumentów i starannego opisu mechanizmów wpływających na ich ceny. Także opis schematu aplikacji modelu dialektycznego do teorii spekulacji z podrozdziału 10.1, na którym opierają się całe rozdziały 10. i 11. wydaje się w swej lakoniczności nieco naciągany. Ponadto, praca jest miejscami niechlujna: obecne są nie tylko drobne literówki, ale i poczynione ręką autora błędy techniczne (np. w przykładzie omawiania korzyści absolutnych na s. 25) czy niezręczne tłumaczenia (np. ‘fakultet ekonomii’ zamiast ‘wydział ekonomii’ - s. 184).
Ostatecznie, nie za bardzo wiadomo jaki główny wniosek wypływa z tej książki, ponieważ z analizy przypadku jednego zagadnienia dość trudno wnioskować o całej dyscyplinie, zwłaszcza, że autor skupił się raczej na strategiach poznawczych uczestników rynku (sam jest praktykiem-finansistą), a nie jego badaczy, czyli ekonomistów. Tak więc można powiedzieć, że w znacznej mierze jest to praca nie tylko nie traktująca o ekonomii (bo bardziej o finansach), ale również nawet nie o nauce, tylko o przedmiotach badania tej nauki, czyli o spekulantach.
Dziwi fakt, że książka została wydana na podstawie doktoratu, albowiem generalnie wydaje się ona być w swej wymowie i argumentacji dość banalna. Przybiera formę studium przypadku i nawet w tym nieco mija się z tytułem, bo przypadkiem, w którym stara się doszukać wątków metafizycznych jest teoria spekulacji, a więc obszar wzięty raczej z marginesu teorii ekonomii niż z jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W porównaniu do innych podręczników wprowadzających (a więc, które powinny być napisane z wielką odpowiedzialnością), z którymi się zetknąłem, ta jest wyjątkowo jasno napisana (momentami aż zbyt infantylnie). Intuicja opisywanych zagadnień jest tu priorytetem, dlatego formalizm algebraiczny ograniczony jest do nieprzesłaniającego sedna niezbędnego minimum. Zaletą podręcznika jest także to, że nie ma do niego osobnego zbioru zadań, lecz (zgodnie z anglosaską konwencją) każdy rozdział zamknięty jest zbiorem problemów, co jest szczególnie wygodne dla prowadzącego (i przypuszczalnie także dla uczniów).
Problemem jest przeciętne polskie tłumaczenie. Co więcej, skoro książkę tłumaczył cały zespół, to mógłby się postarać o dostosowanie jej do polskich realiów, bo oryginał specjalnie zaadaptowany został przez Taylora do realiów gospodarki brytyjskiej.
W porównaniu do innych podręczników wprowadzających (a więc, które powinny być napisane z wielką odpowiedzialnością), z którymi się zetknąłem, ta jest wyjątkowo jasno napisana (momentami aż zbyt infantylnie). Intuicja opisywanych zagadnień jest tu priorytetem, dlatego formalizm algebraiczny ograniczony jest do nieprzesłaniającego sedna niezbędnego minimum. Zaletą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Bardzo solidna empirycznie i teoretycznie analiza tego jak unijny rynek produktów stał się bardziej konkurencyjny od tego amarykańskiego. Szkoda, że autor niemalże utożsamia jakość życia z siłą nabywczą konsumenta, bez zwracania uwagi na inne ważne aspekty życia, jak np. czas pracy, warunki pracy czy jakość środowiska naturalnego. Ponadto, nie poświęca czasu odróżnieniu dobrych regulacji od regulacji szkodliwych, gdy np. rozważa zmiany ich liczby w czasie w różnych krajach, traktując z góry wszystkie za przeszkody w prowadzeniu biznesu, a przecież sam opowiada się za restrykcyjną polityką antymonopolową/antytrustową, które też są przecież regulacjami.
Bardzo solidna empirycznie i teoretycznie analiza tego jak unijny rynek produktów stał się bardziej konkurencyjny od tego amarykańskiego. Szkoda, że autor niemalże utożsamia jakość życia z siłą nabywczą konsumenta, bez zwracania uwagi na inne ważne aspekty życia, jak np. czas pracy, warunki pracy czy jakość środowiska naturalnego. Ponadto, nie poświęca czasu odróżnieniu...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to