-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać1
-
ArtykułyPortret toksycznego związku w ostatnich dniach NRD. Międzynarodowy Booker dla niemieckiej pisarkiKonrad Wrzesiński10
-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać8
Biblioteczka
2023-11
2023-10
Pierwsza połowa książki z jej wątkiem politycznym i skomplikowanych relacji rodzinnych jest dobrze napisana i wciągająca, natomiast w końcówce wątki te zupełnie się urywają, jakby cała powieść była pisana na daremno, bez żadnego zakończenia i puenty. Wydaje się, że autor przedwcześnie zadecydował o zakończeniu pisania tej książki z uwagi na jej obszerność i porzucił ciekawe wątki bez wracania do nich.
Poza tym już jako kolejna sprawia wrażenie platformy czy nawet pretekstu, dzięki którym autor wtrąca swoje 3 grosze na temat cywilizacji europejskiej. Powieść jest, jak zwykle zresztą, mocno tendencyjna: oczywiście najbardziej antypatyczną postacią jest kobieta, oczywiście jest lewaczką, za to katolicy są szlachetnymi altruistami. Dla czytelników obeznanych z jego poprzednimi książkami, refleksje i komentarze autora nie są jednak zaskakujące, dlatego mogą stanowić pewien zawód. Lektura ta smakowała więc nieco, jak odgrzewane danie.
Pierwsza połowa książki z jej wątkiem politycznym i skomplikowanych relacji rodzinnych jest dobrze napisana i wciągająca, natomiast w końcówce wątki te zupełnie się urywają, jakby cała powieść była pisana na daremno, bez żadnego zakończenia i puenty. Wydaje się, że autor przedwcześnie zadecydował o zakończeniu pisania tej książki z uwagi na jej obszerność i porzucił ciekawe...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09
Napisana magicznym językiem lekcja psychologii społecznej i ekonomii politycznej.
Napisana magicznym językiem lekcja psychologii społecznej i ekonomii politycznej.
Pokaż mimo to2022-03
2021-09
Bardzo solidna empirycznie i teoretycznie analiza tego jak unijny rynek produktów stał się bardziej konkurencyjny od tego amarykańskiego. Szkoda, że autor niemalże utożsamia jakość życia z siłą nabywczą konsumenta, bez zwracania uwagi na inne ważne aspekty życia, jak np. czas pracy, warunki pracy czy jakość środowiska naturalnego. Ponadto, nie poświęca czasu odróżnieniu dobrych regulacji od regulacji szkodliwych, gdy np. rozważa zmiany ich liczby w czasie w różnych krajach, traktując z góry wszystkie za przeszkody w prowadzeniu biznesu, a przecież sam opowiada się za restrykcyjną polityką antymonopolową/antytrustową, które też są przecież regulacjami.
Bardzo solidna empirycznie i teoretycznie analiza tego jak unijny rynek produktów stał się bardziej konkurencyjny od tego amarykańskiego. Szkoda, że autor niemalże utożsamia jakość życia z siłą nabywczą konsumenta, bez zwracania uwagi na inne ważne aspekty życia, jak np. czas pracy, warunki pracy czy jakość środowiska naturalnego. Ponadto, nie poświęca czasu odróżnieniu...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12
2020-08-04
2020-03
2019-08
Ja wiem, że są różne gusta, ale styl w jakim książka została napisana, a więc osobista podróż po świecie weganizmu i szacunku do przyrody, ogólnie niezbyt mi odpowiada, bo zbyt wiele w niej szczegółów z osobistych historyjek i anegdot, a zbyt mało, nomen omen, mięska, a więc faktów, prognoz i zalecanych strategii działania. Spodziewałem się, może niezbyt racjonalnie, jednak jakiejś bardziej encyklopedycznej rozprawy o problemie mięsa i weganizmu w Polsce. Choć więc format nie spełnił moich oczekiwań, to nie czuję się jednak w żaden sposób zawiedziony, ponieważ relacje autora z osobistych podróży są skądinąd ciekawe i niekiedy nawet trzymające w napięciu. Atutem takiego stylu jest również to, że możemy zauważyć podobieństwo swoich stanów emocjonalnych i spojrzenia na stosunek społeczeństwa do weganizmu jakie dzieli z nami autor. Dodaje więc to nam, weganom, nawet nie tyle co optymizmu, to jednak nieco otuchy w patrzeniu na świat i prospekty na wegańską przyszłość.
Jak zaznaczyłem, Jaś nie pisze wyłącznie o weganizmie, ale również, ogólnie mówiąc, o szacunku do przyrody, zwłaszcza o ochronie lasów, w tym w szczególności o zaangażowaniu w obronę Puszczy Białowieskiej, co było dla mnie dość zaskakujące, bo jest co najwyżej wątle związane z głównym tematem pozycji. Sama książka składa się z rozdziałów, z których wiele stanowi zupełnie niezależną treść i była już w przeszłości publikowana w formie wywiadów (w Gazecie Wyborczej czy w Vice) lub artykułów (w Dwutygodniku). Niestety w tekście roi się od literówek i rozmaitych błędów formalnych, im dalej w, nomen omen, las, tym ich więcej, co jest minusem dla Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Podzielę się jeszcze dwoma spostrzeżeniami dotyczącymi zawartości pracy, niekoniecznie związanymi z weganizmem, o którym jest w pozostałych recenzjach:
1. Z książki, choć nie explicite opisany, bo tylko częściowo naszkicowany w różnych rozdziałach, wyłania się chyba nawet dość przez przypadek, bo nieintencjonalnie zarysowany, fascynujący obraz tego, jak wygląda biznes w Polsce. Ów obraz może sugerować dlaczego III RP to kolonia i nie możemy mieć w niej ładnych rzeczy, oraz czemu jest ona państwem z kartonu; dzieje się tak, albowiem największe przedsiębiorstwa z branży mięsnej/futerkowej należą do kapitału włoskiego, chińskiego czy holenderskiego, a pracują w nich w znacznej mierze Ukraińcy. Tak więc np. PKB może na ziemiach polskich rosnąć, ale Polakom nie skapnie z tego zbyt wiele (co może być mierzone np. PNB). Nawet z płaconych tu podatków skarb państwa nie otrzymuje dość, bo firmy są często rejestrowane w specjalnych strefach ekonomicznych, w których daniny są co najwyżej symboliczne. Biorąc pod uwagę opisane przez Jasia gigantyczne koszty środowiskowe tych bestialskich branż (częściowo ponoszone w zgodzie z prawem, a częściowo z łamaniem prawa), można tylko przypuszczać, że nawet pomijając kwestie etyczne i dietetyczne, bilans z ich działalności w Polsce jest dla Polaków ściśle ujemny.
2. Co zaznacza autor, w organizacjach działających na rzecz ochrony praw zwierząt czy promujących dietę roślinną dominują kobiety i być może to one w najbliższym czasie będą tymi, które zmienią świat (o ile już tego częściowo nie dokonały). Jest to ciekawa obserwacja o tyle, że w ostatnich wyborach, w których uczestniczyłem, zagłosowałem tylko na kobiety: na kandydatkę na prezydentkę miasta, na radną do rady miejskiej i na radną do sejmiku wojewódzkiego. Miejmy więc nadzieję, że faktycznie uda im się zmienić świat w sposób pokojowy, bo w innym wypadku dojdzie do rozlewu krwi – i tym czerwonym akcentem chciałbym zakończyć swoją recenzję ;)
Ja wiem, że są różne gusta, ale styl w jakim książka została napisana, a więc osobista podróż po świecie weganizmu i szacunku do przyrody, ogólnie niezbyt mi odpowiada, bo zbyt wiele w niej szczegółów z osobistych historyjek i anegdot, a zbyt mało, nomen omen, mięska, a więc faktów, prognoz i zalecanych strategii działania. Spodziewałem się, może niezbyt racjonalnie, jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08
2019-04-06
2019-02-01
Tematyką książki jest rozwój gospodarczy, ale, właściwie, zawarta w niej analiza, choć trudno jest jej wiele zarzucić, sprowadziła się do prześledzenia przyczyn zmian tempa wzrostu PKB na głowę czy produktywności na jednostkę pracy; czytelnik nie uświadczy więc pogłębionego namysłu nad warunkami życiowymi, dobrobytem czy nierównościami ekonomicznymi.
Tematyką książki jest rozwój gospodarczy, ale, właściwie, zawarta w niej analiza, choć trudno jest jej wiele zarzucić, sprowadziła się do prześledzenia przyczyn zmian tempa wzrostu PKB na głowę czy produktywności na jednostkę pracy; czytelnik nie uświadczy więc pogłębionego namysłu nad warunkami życiowymi, dobrobytem czy nierównościami ekonomicznymi.
Pokaż mimo to2018-12
Zamysłem autora było dokonanie rekonstrukcji autostereotypu Polaków. Znajdujemy więc w lekturze, w charakterze świadectw zebranych w tym celu, głównie obfity zbiór cytatów na temat, przeważnie autorstwa inteligencji i emigrantów z ostatnich kilkuset lat. W dominującej mierze są one mocno negatywne. Wiele z nich jest bardzo ciekawych, inne z kolei, spisane nawet wieki temu, wydają się uderzająco aktualnymi w swej treści, co tylko świadczy o stałości portetu własnego naszej nacji. Przez książkę przewija się też motyw stale powracających przez lata podobnych diagnoz cech narodowych, formułowanych przez autorów o różnych poglądach, zalecających w ramach recepty skrajnie odmienne strategie mające na celu zmianę charakterystyk społeczeństwa, a w szczególności wyciągnięcie go z gospodarczego i kulturowego zacofania wobec Zachodu.
Zakres pracy został wyznaczony dość wąsko i nie obejmuje systematycznej konfrontacji autostereotypu z faktami, co mogłoby posłużyć za próbę zbadania przyczyn tego, czemu akurat Polacy mają o sobie tak podłe zdanie. Nie ma też głębszej analizy przyczyn i skutków zmian charakteru tego zdania w czasie. Dopiero na koniec, autor, sugerując, że pozytywny autostereotyp narodu jest dla niego korzystny, rozważa różne propozycje jego zmiany na lepsze.
Ogólnie, praca jest przyzwoita i przyjemnie się mi ją czytało, głównie ze względu na bogactwo interesujących cytatów rozmaitego pochodzenia – sam byłem niekiedy zaskoczony ich zbieżnością z własnymi obserwacjami i odczuciamia, zwłaszcza gdy były formułowane przez Polaków mieszkających poza krajem. Autorska analiza jest jednak bardzo ograniczona i powierzchowna, brakuje mi więc w książce jakiejś bardziej systematycznej analizy, choćby z wykorzystaniem statystycznej analizy sentymentów w tekście (sam autor zaznacza, że przytoczył tylko niewielki ułamek tekstów źródłowych jakie znalazł), bądź pogłębionego namysłu nad poruszonymi problemami.
Zamysłem autora było dokonanie rekonstrukcji autostereotypu Polaków. Znajdujemy więc w lekturze, w charakterze świadectw zebranych w tym celu, głównie obfity zbiór cytatów na temat, przeważnie autorstwa inteligencji i emigrantów z ostatnich kilkuset lat. W dominującej mierze są one mocno negatywne. Wiele z nich jest bardzo ciekawych, inne z kolei, spisane nawet wieki temu,...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-09
2018-08
2018-07-02
Książka to łatwe w odbiorze streszczenie historii gospodarczej świata, powiedzmy, że od średniowiecza do dziś; akcent położony jest w niej głównie na ekonomiczne warunki produkcji (struktury cen), determinujące użycie technologii.
Książka to łatwe w odbiorze streszczenie historii gospodarczej świata, powiedzmy, że od średniowiecza do dziś; akcent położony jest w niej głównie na ekonomiczne warunki produkcji (struktury cen), determinujące użycie technologii.
Pokaż mimo to2018-06
2018-05
2018-04
Byłem ciekaw treści książki ze względu na sam już fakt, że autor poświęcił znaczną część swojej pracy doktorskiej, napisanej na uczelni Sorosa, znienawidzonej przez Orbana, mej rodzimej Łodzi, która miała jakąś rolę odgrywać i w tej książce (w indeksie figuruje sześciokrotnie). Ponadto książka napisana przez humanistę o procesach społecznych i gospodarczych może potencjalnie stanowić świeży powiew i poszerzenie perspektywy, wypracowanej głównie przez naukowców społecznych.
Co do jej formy, to całość została wydana dość estetycznie (choć lepiej, aby większą uwagę niż do okładki przyłożono do redakcji tekstu pełnego literówek). Czemu jednak wykorzystano w środku papier kredowy i zastosowano na kartkach tyle kolorów, które na pewno wpłynęły na i tak już wysoką cenę książki? To książka dla dzieci? Czemu rozmaite tabele i mapy znajdują się przed treścią książki, a nie w niej, tam, gdzie o nich mowa? Bardzo to niewygodne, także dlatego, że nie są one przywoływane w treści po kolei, tylko, zdaje się, że losowo, bądź wedle jakiegoś niejasnego kryterium. Co więcej, dużo jest pustych stron, pogrubiających i tak już bardzo grubą cegłę. Proces ten jest potęgowany nie tylko rozwlekłym stylem pisania (sam wstęp kończy się na s. 75), wtrącaniem nieistotnych wątków osobistych (autor musiał się pochwalić, że był np. w Detroit czy NYC, co jest w ogóle nieistotne dla treści książki), ale też np. umieszczaniem w tekście i w przypisach dolnych tak zbędnych dla czytelnika informacji jak np. imię i nazwisko tłumacza cytowanej pracy. W ogóle zresztą przypisów jest bardzo dużo, co czyni lekturę niewygodną, bo stale odwraca uwagę od głównej treści. Najgorsze jest to, że ex ante nie wiadomo czy w przypisie jest jakiś komentarz, którego nie warto przeoczyć, czy tylko dane pracy, na którą się autor powołuje, często wielokroć. Rozwiązaniem mogłoby być zastosowanie bądź to harwardzkiego stylu przypisów bądź umieszczanie przypisów tylko na końcu akapitu. Obniżającą komfort lektury wadą jest też niekompletność bibliografii - nie ma tam wszystkich pozycji, więc trzeba je mozolnie szukać w tekście albo w indeksie, który, jak się okazuje, też jest wybrakowany - np. cytowanych prac Stanisławskiego nie ma ani w jednym, ani w drugim, a na s. 372 jest mowa o Baranowskim, ale w indeksie już tej informacji nie ma. Co więcej, niechlujność pobiła tu wszystkie rekordy, bo np. hasło "kolonializm" jest po haśle "kredyt", a „proletariat” po „przestrzeń” - nie wiadomo więc czy niektórych haseł w indeksie po prostu nie ma czy tkwią błędnie umieszczone w innym jego miejscu. Jeśli autor/wydawca nie opanował nawet alfabetu, to jak może efektywnie zarządzać strukturą zawartości książki? Jeśli już jednak pokierujemy się wskazaniami tego dziwacznego indeksu, to np. na s. 264 powinniśmy przeczytać coś o Indiach, tymczasem mamy mowę o Indianach (sic!).
Książka jest habilitacją antropologa, dzięki której ten zapewne wkrótce zostanie profesorem, ale właściwie większość jej treści to rozmaite narracje gospodarcze, powiązane ze sobą dość wątłą teorią, tak jakby to była habilitacja historyka gospodarczego czy geopolityka, a może i geografa społecznego. Autor nie ograniczył się w swym komunikacie jedynie do czytelników akademickich; podzielił ich na dwie grupy: czytelników wyrobionych, a więc takich, którzy znają literaturę humanistyczną, do której się odnosi, i laików, którzy jej nie znają. Ja zdecydowanie kwalifikuję się do tej drugiej grupy, z takiej więc perspektywy zostanie napisana reszta recenzji.
Podstawowe tezy książki to: kapitalizm jako system niewolnej pracy (choć jej formy ulegały zmianie: mieliśmy niewolnictwo, stosunki feudalne, pańszczyznę, służebność, pracę najemną) stale pulsował i się przestrzennie reorientował, ale mając na względzie bogaty materiał historyczny, zwłaszcza z innych cywilizacji niż europejska, nie można mówić o tym, by się w którymś konkretnym momencie i miejscu, którym często jest przypisywany, narodził; co więcej nierównomierny wzrost gospodarczy i różnorodność form organizacji pracy w danej chwili w różnych miejscach globu jest typową jego cechą, dlatego dla zrozumienia procesów społecznych nie można ograniczać się do badania przemian w czasie w obrębie jednego społeczeństwa, ale raczej obrać perspektywę globalną; żyjemy jednak w wyjątkowych czasach pod względem tego na jak wielką skalę zakrojone są przemiany społeczne i gospodarcze (silnikiem tej największej rewolucji przemysłowej i urbanizacyjnej w historii świata są tu głównie Chiny) i jak dużo nas jest na ziemi, i jakie piętno na niej odciskamy.
Generalnie autor w zamierzeniu ma nas poprowadzić "palcem po mapie", jednak w efekcie skacze po zakątkach globu i tematach, przez co odbiór treści jest trudny, bo bierze nas ona często znienacka. Czytelnik czuje się trochę jak w śmietniku, w którym chce znaleźć konkretny obiekt, ale ilość innej materii i jej różnorodność mu w tym mocno przeszkadzają. Teoria miesza się z empirią. Chaos potęguje fakt, że rozdziały nie są ze sobą zbyt mocno powiązane, np. pierwszy jest o Detroit, a drugi jest o rynku finansowym. Autor uzasadnia taką strukturę obraniem perspektywy przestrzennej, a nie typowo temporalnej w patrzeniu na przemiany społeczne i gospodarcze. W szczególności nawet już po lekturze trudno mi powrócić do najważniejszych tez i argumentów książki, bo są one rozproszone na ponad pół tysiącu stron, które nie są uporządkowane w jakieś systematyczne ramy, które stałyby się przejrzyste dzięki spisowi treści, faktycznie informującemu o treści, ale kryją się w rozmaitych podrozdziałach, zatytułowanych np. "ornament to zbrodnia" czy "widmowe akry". Autor wtrąca rozmaite zwroty, przynależne raczej do żargonu humanistyki, w tekst, właśnie takie jak ten powyżej (czy np. "okno ekologiczne"), rozpisuje się na ich temat, jednak nie przedstawia nam ich precyzyjnej definicji, dlatego znaczenie centralnych dla tej książki pojęć, jak "przestrzeń absolutna", "przestrzeń relacyjna" czy "wytwarzanie przestrzeni" mogę tylko zgadywać. Zresztą w ogóle posługuje się nieprecyzyjnym językiem, np. pisze już na samym początku o "nielinearności" rozwoju, tymczasem z kontekstu można wywnioskować, że ma na myśli rozwój niemonotoniczny.
Kulminacja niejasności następuje, gdy zaczyna pisać o gospodarce posługując się pojęciami ekonomicznymi i odnosi się (a przynajmniej to deklaruje) do teorii ekonomicznych. Przede wszystkim o kwestiach gospodarczych pisze posługując się jakimiś niezrozumiałymi meteforami i stosując zupełnie dziwne kategorie. Np. kosmicznie absurdalna uwaga została przywołana, jakoby "ekonomia głównego nurtu nie musi być narzędziem poznania rzeczywistości, bo jest przede wszystkim narzędziem sprawowania władzy" - co jest dość śmieszne, bo żadni ekonomiści nie sprawują żadnej władzy, co najwyżej niektórzy szefowie banków centralnych są ekonomistami i pełnią raczej funkcję wysokich urzędników powoływanych przez władzę; nawet w sferze symbolicznej, zwłaszcza od kiedy ekonomia stała się chłopcem do bicia, którego okłada każdy kto może, w tym Pobłocki, który z łatwością feruje wyrokami, np. na str. 107, w kontekście kryzysu gospodarczego 2008 r. pisze o "krachu neoklasycznego intelektualnego gmachu ekonomii". O jakiej jednak dokładnie teorii ekonomii mówi? Czyjej? O jakim modelu? Na ile on byłby reprezentatywny dla całej szerokiej dziedziny? To jest potwarz i szkalowanie nawet bez sformułowania sensownych zarzutów, a nie rzetelna analiza. Ponadto cytuje jakichś heterodoksyjnych dziwaków, którzy znaczą tyle dla światowej ekonomii, co teoria flogistonu dla nauk przyrodniczych - są niczym więcej niż dziwadłami na rubieżach tego o czym można usłyszeć.
Bez ładu i składu przytacza informacje o skali urbanizacji, industrializacji i rozwoju gospodarczego BIC (Brazylii, Indii i Chin), jakby to miało być jakieś wyjątkowe czy zaskakujące, nie zważając na to, że kraje te w chwili rozpoczęcia intensywnych przemian miały niezrównany w skali wszechświata potencjał demograficzny i że stosunkowo łatwo jest gonić kraje bardziej rozwinięte, które inwestują w nich kapitał, i do których za darmo przelewa się technologia. Nie dowodzi to jeszcze żadnej reorientacji czy tego, że BIC wyrosną na siłę napędową światowej gospodarki. W szczególności rozdziały o deindustrializacji Detroit czy NYC, a w ogólności Euroameryki, pozbawione są jakiejś głębszej dyskusji o ich przyczynach, np. o chorobie kosztów Baumola, zamiast tego dostajemy opowieści o tym jak kolejne centrum kapitalizmu przechodzi z fazy ekspansji towarowej do fazy ekspansji finansowej, jakby to była jakaś niezmienna i żelazna prawidłowość, jednak o bliżej niesprecyzowanych mechanizmach. Co więcej, autor, atakuje najczęściej używaną miarę rozwoju gospodarczego – pkb/głowę – nazywając porównania na niej bazujące „statystyczną sztuczką” i oceniając znaczenie jakiejś gospodarki kieruje się głównie udziałem jej pkb w światowym pkb: w taki sposób umniejsza znaczenie rozwoju gospodarczego w nowożytnej Europie basenu Morza Północnego w stosunku do znacznie bardziej liczebnych ludnościowo Chin. Tymczasem to, co decyduje o znaczeniu społeczeństw i ich gospodarek, to właśnie pkb/głowę (i jego rozkład), który świadczy o tym jak duża część populacji może się zająć czymś innym niż staraniem o przetrwanie. To właśnie tam, gdzie nadwyżki ponad minimum egzystencji były najwyższe, tam dochodziło do rozwoju nauki, kulury, praktyki gospodarczej czy instytucji społecznych, dlatego nawet dziś bardzo liczne kraje mogą pełnić stosunkowo małą rolę (gospodarczą, naukową, kulturową, polityczną) w świecie. Dlatego nawet jeśli pkb Chin i Japonii było wyższe niż Wielkiej Brytanii i USA jeszcze w II. poł. XIX w., to nie świadczy to o większym znaczeniu tych pierwszych w jakimś istotnym wymiarze. Np. fakt, że myszy konsumowały istotną część płodów rolnych nie oznacza, że Mysie Imperium odgrywało kluczową rolę w światowej gospodarce i wysoki wzrost gospodarczy różnych krajów pozostawał nieistotny; podobnie mrówek jest więcej na świecie niż ludzi, ale samo to w sobie o niczym nie świadczy.
Jak na książkę, która jest zasadniczo o przemianach gospodarczych, to trochę śmieszne, a trochę smutne, że jej autor nie postarał się powołać na literaturę z czasopism ekonomicznych głównego nurtu, choćby po to, aby móc przeprowadzić jakąś rzetelną krytykę teorii ekonomii głównego nurtu, którą tak dyskredytuje, i choćby po to, aby czytelnik mógł uzyskać jakieś choćby mgliste pojęcie co tu w ogóle jest krytykowane, bo jedyne wrażenie jakie pozostaje jest takie, że atakowany jest głównie jakiś bliżej nieokreślony i w ogóle nieznany chochoł. Pierwszy artykuł ekonomiczny został zacytowany dopiero na 275 s. - o wpływie sąsiedztwa na międzypokoleniową mobilność, potem na s. 335 prace z historii gospodarczej, czy na s. 509 tekst o nierównościach dochodowych i szans; brak jednak jakiejś nawet jednej współczesnej pracy badającej to, jak funkcjonuje globalna gospodarka, handel międzynarodowy, finanse czy instytucje, o czym w zasadzie jest książka. Niebezpieczne w tym kontekście jest to, że uchodzi ona za lekturę przynależną ekonomii (np. tak się o niej wypowiada jeden z jej recenzentów - Robert Majewski, a wypowiedź tę Pobłocki w swym niedawnym podsumowaniu jej recepcji na łamach Praktyki Teoretycznej tylko afirmuje). Nie chodzi bynajmniej o to, by tylko ekonomiści mogli pisać o gospodarce; gdy jednak ktoś spoza dziedziny podejmuje się tego zadania, to powinien najsamprzód uzyskać choćby powierzchowne pojęcie o zagadnieniu, np. historyk Scheidel, którego książkę zrecenzowałem przed miesiącem czyni to z sukcesem. Innym przykładem może być nawet bardziej oderwany od świata empirycznego filozof Nozick.
W tym świetle, deklaracja ze s. 64, że książkę należy traktować jako narzędzie służące do przeciwdziałania naszemu zbiorowemu analfabetyzmowi ekonomicznemu, może wzbudzić przerażenie, albowiem, może coś przeoczyłem, ale poza dużą ilością faktów, czytelnik nie posiądzie z lektury żadnej wiedzy o mechanizmach gospodarczych, które kolekcjonuje ekonomia. Nie uzyska ich zrozumienia, bowiem, nie będąc wyposażonym w ekonomiczny sposób patrzenia. W tym sensie nie wydaje mi się, aby książka zrealizowała deklarowany cel. Z kolei ostatni podrozdział książki poświęcony jest alternatywnym formom pieniądza, do których autor ma ciepły stosunek, dlatego można tylko zgadywać jego stosunek np. do Bitcoina, dzięki któremu łatwiej niż kiedykolwiek handluje się pedofilską pornografią czy bronią na czarnym rynku.
Przez to, że autor poruszył w książce bardzo wiele wątków i opisał wiele historii, mało które tłumaczył dogłębnie, tak, że po lekturze zostaje więcej pytań niż odpowiedzi, zwłaszcza, że jego niechlujne tłumaczenia często więcej zaciemniają niż rozjaśniają, zwłaszcza gdy pisze o jakichś wątkach gospodarczych czy wymiany towarów (np. dlaczego albańska piramida finansowa była rezultatem stosowania się do zaleceń konsensusu waszyngtońskiego? W jaki sposób Rockefellerowie doprowadzili do transformacji Manhattanu? I w jaki sposób na tym skorzystali? Dlaczego w końcu średniowiecza inna struktura własności gruntów niż we Francji, przyczyniła się w Anglii do rozwoju kapitalizmu? Co skutecznego było w europejskim systemie pańszczyźnianym w XVII w., co przestało nim być w XIX w.? Pisze, że "świat islamu przeżywał we wczesnym średniowieczu gospodarczy boom dzięki temu, że łacińska Europa została zmarginalizowana", ale nie tłumaczy tego związku. Dlaczego fakt, że afrykańscy wodzowie jedli to samo co ich poddani wpłynął na to, że afrykańska kuchnia się nie zglobalizowała? Co to znaczy, że "logika produkcji zarówno niewolników, jak i wartości w tym systemie [XVIII wiecznej gospodarki opartej o niewolnictwo] była inna niż logika produkcji towarowej"? Dlaczego praktyka kastracji zapobiegała zbieganiu niewolników? itp.)
Poza niejasnościami, można się w książce doszukać również bardziej podejrzanych informacji, a nawet nieprawdy. Np. na s. 165 pisze, że za 10 milionów dolarów można kupić ponad tysiąc sztuk luksusowych samochodów, z czego wynika, że za $10 tys. można kupić luksusowy samochód, co jest dość zaskakujące. Z kolei np. na s. 272 pisze, że w USA od lat 80. "przestępczość pozostaje na tym samym poziomie". Jeśli się jednak rzuci okiem na dane, to okaże się, że trudno napisać coś dalszego od prawdy, albowiem przestępczość od lat 80. spadła tam o około połowę, np. morderstwa z 10.2 na 100 tys. mieszkańców w 1980 r. obniżyły się do 4.5 w 2014 r.. Czy jest to świadectwo skrajnego wręcz lenistwa autora czy może celowy zabieg kłamania pod tezę nie ma sensu rozstrzygać. Jednak takie błędy każą przypuszczać, że wszystkie inne fakty, w które obfituje praca również mogą być wyssane z tego samego palca autora.
Jako laik w zakresie teorii społecznych humanistyki, krytykę szczegółowych tez książki i umiejscowienia ich w istniejącym światowym dorobku oraz ocenę oryginalności pracy zostawiam Janowi Sowie, który dokonał ich na łamach Praktyki Teoretycznej (przy czym owa krytyka jest znacznie jaśniejsza niż jej przedmiot). W odpowiedzi Pobłocki jednak broni się, pokazując że po pierwsze jego intencje były raczej inne niż dokonanie reorientacji w nauce, przy czym wydatnie powołuje się na swoich poprzedników, natomiast jego oryginalny wkład ogranicza się do rozbudowy pewnych teorii czy obalenia innych. Poza tym, poza celem naukowym pracy, jej zadaniem ma być również "deokcydentalizacja polskiej humanistyki". Jednak nawet nie potencjalny brak oryginalności byłby akurat dla mnie najważniejszym mankamentem książki. Jednocześnie o ile w moim przypadku autor odniósł sukces, deokcydentalizując moją perspektywę na globalne procesy społeczno-gospodarcze, a także dostarczył wiele dla mnie nowych, interesujących i inspirujących faktów (głównie o początkach Polski i o ostatniej transformacji ustrojowej - oczywiście przy zastrzeżeniu, że mogą być wyssane z palca, jak historia z przestępczością w USA), to jestem zdecydowanie rozczarowany tym, że książka niezbyt pogłębiła moje zrozumienie funkcjonowania kapitalizmu, np. dowodzi, że kapitalizm w szerszym sensie funkcjonuje od początków cywilizacji, przedstawia jakieś fazy jego rozwoju, ekspansję towarową czy ekspansję finansową, ale nie za wiele pisze o regularnościach w przejściu między jedną fazą a drugą (brak tu opisu warunków i mechanizmów deindustrializacji/finansjalizacji). Albo pisze o jakichś geopolitycznych (czy też raczej geoekonomicznych) rekonfiguracjach, w trakcie których wyrastają nowe potęgi, a inne umierają, jak np. I RP, ale o ogólnych mechanizmach tych procesów znów za wiele się nie dowiemy. Obraz światowych przemian jaki się z pracy wyłania jest taki, że w zasadzie zachodzą one przez przypadkowy splot losowych okoliczności. Osobiście nie jestem przekonany, że tak w istocie się dzieje, jeśli nie mam przedstawionego dokładnego opisu mechanizmu tych zmian.
W ogóle autor, właściwie zupełnie bezkrytycznie wobec rzeczywistości, najprawdopodobniej pod swoją tezę, bez wyczerpującej dyskusji alternatyw przyjmuje spośród całej masy wyjaśnień historycznych różnych procesów akurat takie jakie mu pasują pod tezę. Sowa wymienia tu np. przyczyny upadku I RP i gospodarcze prześcignięcie Azji przez Euroamerykę w XIX w. Dla zwięzłości skupmy się tu tylko na tym drugim procesie. Sowa wytyka Pobłockiemu, który używa akurat tylko jednego uzasadnienia, zaczerpniętego z książki Pomerantza z 2000 r. (należącego do tzw. szkoły kalifornijskiej), a więc nieco przeterminowanej, mówiącego o szczęściu Wielkiej Brytanii w dostępie do węgla, bez którego rewolucja przemysłowa by się nie odbyła, że ten zignorował nie tylko obecność węgla w Chinach, ale też posiadanie przez Europejczyków lepszych technologii żeglarskich, które umożliwiły pojawienie się europejskich kolonii na wszystkich kontynentach Ziemi, a w konsekwencji jej dominację. Tak więc Sowa również faworyzuje jedno uzasadnienie, mimo że w samej Wikipedii pod hasłem The Great Divergence (ze znacznie lepszą bibliografią niż w książce Pobłockiego, a tym bardziej w tekście Sowy) można znaleźć całą masę hipotez, które tę zagadkę mają wyjaśniać. W szczególności zarówno on jak i Sowa ignorują cieszącą się znacznie większym poważaniem i używającą bardziej przekonujących argumentów książkę Acemoglu i Robinsona (2012 r.), akcentującą rolę odmiennych instytucji w świecie wschodu i zachodu. Do tego wyjaśnienia przychylają się bardziej niedawno również Brandt, Ma i Rawski w swym artykule "From Divergence to Convergence: Reevaluating the History Behind China’s Economic Boom", wydanym w Journal of Economic Literature w 2014 r.. Wyjaśnieniu Pomerantza obrywa się również w rozdziale 16. książki McCloskey (2010), która z kolei forsuje tezę o kluczowej roli kultury i języka w wytłumaczeniu The Great Divergence (dostają tam też po głowie inne czynniki, które Pobłocki stara się przedstawić jako kluczowe, jak np. kolonializm, imperializm czy niewolnictwo: rozdziały 20. i 21.). Co ciekawe, w świeżej książce z 2016 r. jednego z bardziej prominentnych historyków gospodarczych, Joela Moykra słowo "węgiel" nawet nie pada; po prostu pisze on, że wyjaśnienia geograficzne odwołujące się do lokalizacji czy obecności surowców naturalnych takie jak to Pomerantza nie stanowi dobrego wyjaśnienia zagadki - zamiast tego przychyla się do wyjaśnienia instytucjonalno-kulturowego, które promowało wynalazczość. (BTW: Goody, z którego Pobłocki mocno czerpie - w indeksie jego nazwisko figuruje osiemnastokrotnie - również srogo obrywa od Moykra.) Roli węgla w samej rewolucji przemysłowej także poświęcono osobne artykuły, jak np. „Coal and the Industrial Revolution, 1700-1869” Clarka i Jacksa, z konkluzją, że nie był on zbyt istotnym czynnikiem. Słowem, wyjaśnienie Pomerantza zostało skarcone na tak wiele sposobów przez tak różnych historyków gospodarczych i nawet w pewnym momencie zaprzestano dyskutowania z nim, że wstydem jest, że Pobłocki w 2017 r. czerpał z niego tak mocno. Tak więc można bawić się pojęciami i uznawać, że kapitalizm w szerszym sensie istniał zarówno w Europie jak i na Dalekim Wschodzie, lecz to tylko maskuje różnice, które potencjalnie mogą okazać się w swych konsekwencjach krytyczne. Ponadto Acemoglu i Robinson twierdzą, że o ile instytucje w Chinach (czyli w nadal biednym państwie) się nie zmienią, to ich szybki wzrost zostanie zatrzymany. Autorzy ci stają się więc zakładnikami swej własnej śmiałej tezy, z której ich będzie można potencjalnie rozliczyć. A czy Pobłocki, który pisze o tym, że to Chiny mogą się okazać największymi zwycięzcami zimnej wojny, kusi się o jakieś prognozy, które można zweryfikować za naszego życia? Chyba nie.
Jałowość podejścia humanistycznego (przynajmniej w takim wydaniu z jakim mamy do czynienia książce Pobłockiego) do badania historii gospodarczej, które sprowadza się głównie do zabaw taksonomicznych i językowych, potwierdzić może tylko recenzja Sowy i odpowiedź Pobłockiego, które, ponownie, dotyczą kwestii zgoła marginalnych, jak zabawy pojęciami i klasyfikacjami, wytykania kto nie zrozumiał jakiejś interpretacji i kto błędnie użył czyjegoś aparatu pojęciowego, tymczasem kwestie esencji mechanizmów, o których ma traktować książka raczej nie są poruszone, tak więc ciężko mi dostrzec pożytek płynący z wydawania i lektury tego sortu książek w ogólności. Co więcej, o ile w ramach podziału pracy, np. Acemoglu (ekonomista) i Robinson (politolog) mogli wspólnie wyprodukować porządną książkę, bo nie musieli pisać o zagadnieniach, w ramach których ich ekspertyza jest ograniczona, o tyle Pobłocki (antropolog) w pojedynkę podejmując się ambitnego zadania pisania książki w znacznej mierze dotyczącej kwestii historii, ekonomii i polityki, jako że nie sposób posiąść wiedzę ekspercką ze wszystkich tych dziedzin i być z nią na bieżąco, niemalże z konieczności wręcz, musiał ponieść porażkę. I poniósł ją sromotnie. Książkę kończy (dość ironicznie, mając na względzie jego niechlujny sposób myślenia, ekonomiczną ignorancję i arogancję przejawiającą się w mądrowaniu się na tematy, w których jest skończonym ignorantem) wezwanie autora, by "zacząć myśleć [o systemie gospodarczym] w systematyczny sposób" i jego propozycja, by każda jednostka pieniądza miała w naszej gospodarce datę swojej ważności. Nie wiem jakie są sympatie polityczne autora, a nie pisze on co by chciał tym rozwiązaniem osiągnąć, ale, gdybyśmy mieli je wdrożyć, to skończyłoby się to tylko tym, że ludzie, którzy swój majątek trzymają w gotówce (biedni), straciliby na rzecz ludzi, którzy swego majątku w niej nie deponują (bogaci). Jeśli nie taka była motywacja autora, to okazuje się, że nie zrozumiał on zbyt wiele z "Kapitału" Pikettiego, który jest regularnie przez niego cytowany. I my ostatecznie możemy paść ofiarą takich nieprzemyślanych pomysłów.
Podsumowując, krytyczny opis funkcjonowania i przemian kapitalizmu jest dość wybrakowany, dlatego zbyt mocno nie pogłębia naszego rozumienia, a więc książka w ostateczności zawodzi, dlatego z takimi krytykami kapitalizm może spać spokojnie.
Byłem ciekaw treści książki ze względu na sam już fakt, że autor poświęcił znaczną część swojej pracy doktorskiej, napisanej na uczelni Sorosa, znienawidzonej przez Orbana, mej rodzimej Łodzi, która miała jakąś rolę odgrywać i w tej książce (w indeksie figuruje sześciokrotnie). Ponadto książka napisana przez humanistę o procesach społecznych i gospodarczych może...
więcej mniej Pokaż mimo to
Autobiograficzne zapiski rygorysty moralnego + opis światka łódzkiej cyganerii.
Autobiograficzne zapiski rygorysty moralnego + opis światka łódzkiej cyganerii.
Pokaż mimo to