Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Lekka, przyjemna lektura o zawirowania has uczuć. Niby nie jest to nic wielkiego, jakieś literackie arcydzieło, jednak po skończeniu pierwszego tomu poświęconego historii Zosi Knyszewskiej od razu chce się sięgnąć po następny.
Lektura tej książki przypomniała mi, dlaczego tak bardzo lubię czytać powieści Hanny Cygler. Są naprawdę dobre. Autorka fantastycznie potrafi obserwować i opisywać ludzkie uczucia i emocje. A przy okazji przemyca kilka poważnych tematów (tu między innymi wątek zachowania osoby cierpiące na nowotwór) a wszystkie wydarzenia przedstawia na tle ważnych historycznych wydarzeń (strajk w stoczni w Gdańsku, stan wojenny, Nagrodą Nobla dla Lecha Wałęsy).

Lekka, przyjemna lektura o zawirowania has uczuć. Niby nie jest to nic wielkiego, jakieś literackie arcydzieło, jednak po skończeniu pierwszego tomu poświęconego historii Zosi Knyszewskiej od razu chce się sięgnąć po następny.
Lektura tej książki przypomniała mi, dlaczego tak bardzo lubię czytać powieści Hanny Cygler. Są naprawdę dobre. Autorka fantastycznie potrafi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna, przezabawna powieść. Mnostwo postaci, które same w sobie potrafią neiźle rozbawić, a do tego sytuacje powodujące niekontrolowane wybuchy śmiechu. Książka idealna na wieczór po ciężkim dniu...
https://slowaiobrazy.wordpress.com/2016/11/22/diabli-nadali-olgi-rudnickiej-ksiazka-do-zrelaksowania/

Świetna, przezabawna powieść. Mnostwo postaci, które same w sobie potrafią neiźle rozbawić, a do tego sytuacje powodujące niekontrolowane wybuchy śmiechu. Książka idealna na wieczór po ciężkim dniu...
https://slowaiobrazy.wordpress.com/2016/11/22/diabli-nadali-olgi-rudnickiej-ksiazka-do-zrelaksowania/

Pokaż mimo to


Na półkach:

Moim zdaniem to jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza częsć cyklu o Fjallbace. Lackberg pokazuje, że jest w najwyższej pisarskiej formie i dostarcza swoim czytlenikom wciagającej i mocnej lektury. Mam wrażenie, że ten tom jest najmocniejszy ze wszystkich, jeśłi chodzi o zbrodnię, którą próbują wyjasnić policjanci z Fjallbacki.
Na pewno poelcam tę książkę!
https://slowaiobrazy.wordpress.com/2016/11/21/pogromca-lwow-c-lackberg-powrot-do-fjallbaki-czy-udany/

Moim zdaniem to jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza częsć cyklu o Fjallbace. Lackberg pokazuje, że jest w najwyższej pisarskiej formie i dostarcza swoim czytlenikom wciagającej i mocnej lektury. Mam wrażenie, że ten tom jest najmocniejszy ze wszystkich, jeśłi chodzi o zbrodnię, którą próbują wyjasnić policjanci z Fjallbacki.
Na pewno poelcam tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakiś wysyp ostatnio powieści obyczajowych z elementami fantastyki, a już zwłaszcza z nawązanami do dawnych mitologii w polskiej literaturze. Ale to dobrze, bo książki pojawiaja się wtedy, gdy jest na nie zapotrzebowanie. Na takie chyba jest.
"Czarownica" Anny Litwinek to powieść wciągająca, opowiadająca historię młodej kobiety, która nagle dowiaduje się, że po przodkach odziedziczyła pewien dar. I właśnie przyszedł moment, by podjąć decyzję, co z tym zrobić. Dziewczyna jest tak trochę między młotem a kowadłem, bo różni ludzie chcą sprawić, by podjęła różne decyzje. Komu moze ufac i jaką decyzję podejmie? Dowiecie się z książki...
A jaka ta książka jest? Fajna, miła i przyjemna - to tak w skrócie. I choć nie brak jej wad to spokojnie można po nią sięgać dla włąsnej czytelniczej przyjemności...
Więcej o "Czarownicy" napisałam tutaj: https://slowaiobrazy.wordpress.com/2016/11/16/powiesc-pelna-magii-i-dawnych-wierzen-czarownica-anny-litwinek/ Zapraszam!

Jakiś wysyp ostatnio powieści obyczajowych z elementami fantastyki, a już zwłaszcza z nawązanami do dawnych mitologii w polskiej literaturze. Ale to dobrze, bo książki pojawiaja się wtedy, gdy jest na nie zapotrzebowanie. Na takie chyba jest.
"Czarownica" Anny Litwinek to powieść wciągająca, opowiadająca historię młodej kobiety, która nagle dowiaduje się, że po przodkach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam, że ta historia zmieniła moje myślenie o Brazylii i fawelach. Obraz brazyljskich slumsów, jaki wcześniej miałam zupełnie mija się z rzeczywistością opisaną przez Glenny'ego. Przede wszystkim autor uświadamia nam w tej książce, że nic tutaj nie jest czarno-białe.
"Nemezis" to historia dona jednej z najbardziej znanych i największych faweli w Rio de janeiro. Historia ta została przedstawiona na tle sytuacji społeczno-politycznej samej faweli, Rio i całej Brazyli. Bez tych wszystkich miejc, bez układów, powiązań i wydarzeń, o jakich wspomina Glenny, nie byłoby przecież Nema - głównego bohatera książki.
Sam Nem też pokazany jest w taki sposób, że czytelnik sam nie wie, co o nim sądzić. Dlaczego? Przeczytajcie sami! Naprawdę warto!
A więcej an temat tej książki tutaj: https://slowaiobrazy.wordpress.com/2016/11/14/nemezis-mishy-glennyego-poruszajacy-i-zadziwiajacy-obraz-faweli/

Przyznam, że ta historia zmieniła moje myślenie o Brazylii i fawelach. Obraz brazyljskich slumsów, jaki wcześniej miałam zupełnie mija się z rzeczywistością opisaną przez Glenny'ego. Przede wszystkim autor uświadamia nam w tej książce, że nic tutaj nie jest czarno-białe.
"Nemezis" to historia dona jednej z najbardziej znanych i największych faweli w Rio de janeiro....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka zwróciła moją uwagę od razu po premierze. Trochę czasu upłynęło, nim po nią siegnęłam i, nie ukrywam, miały na to wpływ całkiem niezłe recenzje znalezione gdzieś na blogach.
Rezczywiście muszę powiedzieć, że książka jest ciekawa: czyta się przyjemnie, akcja wciąga, choc tajemnica nie jest aż tak tajemnicza, jak bym oczekiwała... Pomysł na powieść jest jednak świetny i zasługuje na brawa.
Ale... No właśnie... liczyłam na więcej tajemnic... Na to, że rozwiązana zostanie zagadka tytułowej Amy. Ok, jest ona rozwiązana, ale jakby marginalnie. A to historia dziecka znalezionego w śniegu sprawiła, że chciałam tę powieść przeczytać. Przyznam, że tu trochę się rozczarowałam... Ale i tak uważam, ze książka jest fajna!

Ta książka zwróciła moją uwagę od razu po premierze. Trochę czasu upłynęło, nim po nią siegnęłam i, nie ukrywam, miały na to wpływ całkiem niezłe recenzje znalezione gdzieś na blogach.
Rezczywiście muszę powiedzieć, że książka jest ciekawa: czyta się przyjemnie, akcja wciąga, choc tajemnica nie jest aż tak tajemnicza, jak bym oczekiwała... Pomysł na powieść jest jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przed lekturą tej pozycji nie wiedziałam, ze Ku Klux Klan wciąż istnieje, a idea czystości rasowej jest tak bardzo żywa i popularna w USA - kraju, który kojarzy nam się z największą tolerancją.
Co ktryje się za tajemniczymi białymi kapturami? I jak w praktyce wygląda współcześnie realizacja postulatów o czystości białej rasy? Żeby się dowiedzieć, warto sięgnąć po tę książkę. Tym bardziej, że jest przykłądem naprawdę rzetelnej reporterskiej roboty!

Przed lekturą tej pozycji nie wiedziałam, ze Ku Klux Klan wciąż istnieje, a idea czystości rasowej jest tak bardzo żywa i popularna w USA - kraju, który kojarzy nam się z największą tolerancją.
Co ktryje się za tajemniczymi białymi kapturami? I jak w praktyce wygląda współcześnie realizacja postulatów o czystości białej rasy? Żeby się dowiedzieć, warto sięgnąć po tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fantastyczna książka, niesamowicie wciska w fotel i każe zarywać noce. Pierwsza tego autora (tych autorów), jaką czytałam. I na pewno nie bedzie ostatnią! Polecam!

Fantastyczna książka, niesamowicie wciska w fotel i każe zarywać noce. Pierwsza tego autora (tych autorów), jaką czytałam. I na pewno nie bedzie ostatnią! Polecam!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Według mnie Camila Lackberg jest tu w świetnej formie. W tej książce znajdziemy wszystko, czego się spodziewamy: dobrej zagadki, zaskakującego zakończenia, tajemnicy z przeszłości (która tym razem chyba jest ważniejsza niż ta zagadka z czasów współczesnych) i ciekawe tło społeczno-obyczajowe. Fantastyczna powieść! Więcej znajdzecie tutaj: https://slowaiobrazy.wordpress.com/2016/10/21/camila-lackberg-w-swietnej-formie-recenzja-fabrykantki-aniolkow/

Według mnie Camila Lackberg jest tu w świetnej formie. W tej książce znajdziemy wszystko, czego się spodziewamy: dobrej zagadki, zaskakującego zakończenia, tajemnicy z przeszłości (która tym razem chyba jest ważniejsza niż ta zagadka z czasów współczesnych) i ciekawe tło społeczno-obyczajowe. Fantastyczna powieść! Więcej znajdzecie tutaj:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pani Furia" to powieść, o której ostatnio dość głośno. Chcoiaz początkowo nie zmaierzałam jej czytać, nie żałuję teraz, że jednak po nią sięgnęłam. To powieść, która porusza, ktora być moze uwiera, bo pokazuje świat prawdziwy, a nie taki, jakim byśmy chcieli go widzieć. Tu nic nie jest czarno-białe. Grażyna Plebanek bardzo wnkliwie przyjrzała się społeczeństwom wielokulturowym i opisała je bez lukru i z punktu widzenia kogoś, kto jest "stamtąd", kto jest tym "innym", "obcym".
To książka o samotności, o wyobcowaniu, nietolerancji i szukaniu swojego miejsca w świecie. Książka, którą warto przeczytać, bo to coś nowego w polskiej literaturze.
Więcej: https://slowaiobrazy.wordpress.com/2016/10/07/samotnosc-w-welokulturowosci-o-pani-furii-grazyny-plebanek/

"Pani Furia" to powieść, o której ostatnio dość głośno. Chcoiaz początkowo nie zmaierzałam jej czytać, nie żałuję teraz, że jednak po nią sięgnęłam. To powieść, która porusza, ktora być moze uwiera, bo pokazuje świat prawdziwy, a nie taki, jakim byśmy chcieli go widzieć. Tu nic nie jest czarno-białe. Grażyna Plebanek bardzo wnkliwie przyjrzała się społeczeństwom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Według mnie to książka rewelacyjna pod każdym względem. Wciągająca kryminalna historia (a właściwie dwie, które się ze sobą łączą), ciekawy pomysł na narrację i fantastyczna warstwa językowa.
Naprawdę warto przeczytać, bo to kryminał z najwyższej półki.
Więcej o tym, co sadzę na temat "Wariatki" przeczytacie tutaj: https://slowaiobrazy.wordpress.com/2016/10/05/wariatka-joanny-jodelki-mistrzowski-kryminal/

Według mnie to książka rewelacyjna pod każdym względem. Wciągająca kryminalna historia (a właściwie dwie, które się ze sobą łączą), ciekawy pomysł na narrację i fantastyczna warstwa językowa.
Naprawdę warto przeczytać, bo to kryminał z najwyższej półki.
Więcej o tym, co sadzę na temat "Wariatki" przeczytacie tutaj:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Śnieżynki" to powieść, która otwiera oczy i pozwala zrozumieć problem in vitro i ludzi, którzy stają przed koniecznością podjecia naprawdę trudnych decyzji.
Ta książka jest fantastycznie napisana. Tak, że czyta się ją z przyjemnością. Historia dwóch małżeństw, które choć różnią się prawie wszystkim, a mimo to spotykają się i składają obietnicę, która może okazać się trudna do spełnienia, wciąga i porusza.
Fabisińskiej udało się tu nakreślić temat in vitro bez oceniania, za to z uwzglednieniem odpowiednich informacji medycznych. Najważnejsza i chyba najlepsza w tej powieści jest ejdnak warstwa psychologiczna. Dzięki lekturez mozemy przynajmniej w części dowiedzieć się, co dzieje się w sferze psychiki i emocji ludzi, którzy bezskutecznie starają się o dziecko.
Temat trudny, ale moim zdaniem potraktowany z delikatnością i w sposób mistrzowski. Brawa dla autorki!
A książkę powienien przeczytać każdy, kto ma ochotę włączyć się w dyskusję o in vitro. Ta powieść otwiera oczy na problemy, z których byc może nie zdajemy sobie sprawy.

Więcej tutaj: https://slowaiobrazy.wordpress.com/2016/09/30/sniezynki-poruszajaca-powiesc-zawsze-na-czasie/

"Śnieżynki" to powieść, która otwiera oczy i pozwala zrozumieć problem in vitro i ludzi, którzy stają przed koniecznością podjecia naprawdę trudnych decyzji.
Ta książka jest fantastycznie napisana. Tak, że czyta się ją z przyjemnością. Historia dwóch małżeństw, które choć różnią się prawie wszystkim, a mimo to spotykają się i składają obietnicę, która może okazać się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka "Wszystkie wojny Lary" porusza. Mnie poruszyła bardzo. Byc może dlatego, że sama jestem matką i pewno też zrobiłabym wszystko, żeby chronić moje dziecko. A może dlatego, że nie godzę się na traktowanie kogoś gorzej, bo ma inny kolor skóry, wyznaje inną religię, mówi w innym języku? A może dlatego, że ta opowieść, w której autor nie ocenia, w której tylko słucha historii pewnej matki, jest idealną diagnozą naszych czasów. Gdzieś między wierszami znaleźć możemy odpowiedź na pytanie, dlaczego na świecie dzieje się dziś to, co się dzieje.
"Wszystkie wojny Lary" Wojciecha Jagielskiego to opowieść poruszająca, trochę może uwierająca, ale i otwierająca oczy na rzeczy, których nie zauważamy (a może nie chcemy widzieć). Jagielski, jak zwykle szuka w temacie, o którym pisze, prawdy. Stara się dotrzeć do tego, co w głębi. To po prostu reportaż na najwyższym poziomie. Do przeczytania.

Do przemyślenia...

Więcej tutaj: https://slowaiobrazy.wordpress.com/2016/09/21/wszystkie-wojny-lary-o-czeczeni-i-syrii-inaczej/

Książka "Wszystkie wojny Lary" porusza. Mnie poruszyła bardzo. Byc może dlatego, że sama jestem matką i pewno też zrobiłabym wszystko, żeby chronić moje dziecko. A może dlatego, że nie godzę się na traktowanie kogoś gorzej, bo ma inny kolor skóry, wyznaje inną religię, mówi w innym języku? A może dlatego, że ta opowieść, w której autor nie ocenia, w której tylko słucha...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Żyjemy w wielkim Big Brotherze. Wszędzie kamery, podobno instalowane dla naszego bezpieczeństwa. Komputery, których używamy, zbierają o nas dane. Dane i to nie tylko te podstawowe, są wszędzie. Częścią dzielimy się sami, wrzucając zdjęcia do serwisów społecznościowych. Częścią dzielimy się bezmyślnie, podpisując kolejną zgodę na wykorzystanie danych, kiedy dokonujemy kolejnej transakcji przez Internet albo bierzemy udział w jakiejś loterii. A część gromadzi się: a to w bazie danych służby zdrowia, a to w kartotece prowadzonej przez pracodawcę. I tak naprawdę nie da się być anonimowym…
Problem w tym, że wierzymy, że to dla naszego dobra. I po prostu tego nie zauważamy, nie chcemy przyjąć do wiadomości. Co więcej, czytając książkę taką jak „2049” Rafała Cichowskiego, myślimy sobie, że to przecież straszne: chipy w rękach, w mózgach? „Permanentna inwigilacja”? Jak ludzie mogli się na to zgodzić?! I dopiero po czasie przychodzi refleksja, że my też się godzimy… A razem z tą myślą jeszcze, że skoro tak, to świat opisany w książce wcale nie jest tak fantastyczny, jak byśmy chcieli…

„2049” to niedługa powieść debiutującego Rafała Cichowskiego. Ale już wiadomo, że ta książka porusza. Entuzjastyczne recenzje, dość ciekawa okładka to wystarczające powody, żeby po nią sięgnąć. A kiedy już się wkroczy w świat powieści, trudno go opuścić. Aż do ostatniej strony, kiedy zamyka się książkę z nadzieją, że będzie kontynuacja. Zwłaszcza, że autor zostawia sobie pewną furtkę i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby już pracował nad kolejną częścią historii Roberta.
Ale po kolei. O czym jest ta powieść? Na pierwszy rzut oka o Robercie, który żyje sobie spokojnie w jednej ze wspaniałych, wysokich wież. Wież idealnych, gdzie nikt nie musi martwić się o prace, gdzie wszystkiego jest pod dostatkiem. Nawet pogoda zawsze piękna. Idealne życie kończy się jednak, gdy okazuje się, że Robert w mieście A, czyli w wieżach, przebywa bezprawnie. Podczas szybkiego procesu, który jednocześnie jest reality show (Robert sam wymyślał konwencję programu!) zostaje skazany na banicję. A więc mieszkanie w Ketrze B. Takiej, gdzie trzeba pracować lub być bezrobotnym i kombinować inaczej. Gdzie stoi się w kolejkach do sklepów, gdzie szerzy się bezprawie. Ten ciemny półświatek, pełen imprez, narkotyków, rozbojów, szybko się o Roberta upomina. A ten, kompletnie nieprzystosowany do życia w Ketrze B, bo przecież od małego przygotowywany był do pełnienia dokładnie takiej funkcji, jaką pełnił w Ketrze A, daje się pokierować prawdziwemu ciemnemu królowi miasta… I zaczyna nowe życie. Życie na krawędzi, życie niebezpieczne, życie, które wydaje się jednocześnie być życiem bardzo prawdziwym. Odkrywa przy tym różne fakty o mitycznej Ketrze A, na przykład ten o chipach służących do ciągłego kontrolowania mieszkańców. Powoli dochodzi też do wniosku, że ta idealna Ketra A, daleko ma do ideały. Na jaw wychodzą kolejne fakty i tajemnice. A Robert powoli uczy się życia z dala od wygodnego apartamentu, życia pełnego brutalności, ale też życia, które wydaje mu się bardziej prawdziwe. Tylko, że życie to cały czas odbywa się w cieniu wysokich białych wież…
Książka zaskakuje. Na każdej stronie. Historia opisana przez Cichowskiego nie jest oczywista. Do ostatniej strony. Kiedy już próbujemy sobie wyobrazić, co może dalej się stać, następuje zwrot akcji. Pojawia się postać, ma miejsce wydarzenie, które zmienia całą historię. To książka mocna, momentami brutalna. A jednocześnie taka, która odziera mity. Także naszego świata. Cichowski nawiązuje do różnych motywów i konwencji. Na kartach powieści widać echa wielu tekstów kultury. Zarówno tej tak zwanej wysokiej, jak i tej bardzo popularnej, jak wspomniane reality show właśnie. Jednak przede wszystkim autor stworzył tu świat, który jest do bólu prawdziwy. I co więcej zrobił to w taki sposób, że gdzieś podskórnie czujemy, że już niedługo to może być nasz świat. Choć powieść ewidentnie wpisuje się w nurt science-fiction to podczas czytania gdzieś z tylu głowy pojawia się myśl, że autor bardzo trafnie określił kierunek, w którym zmierza nasza rzeczywistość. Niepokojąca to myśl, choć trzeba przyznać, że autor nie zostawia czytelnika bez nadziei. Bo w książce pojawia się też motyw tych, co walczą o prawdziwą niezależność, o wolność, która jest prawdziwą wolnością… Ale jeśli chcecie się dowiedzieć, do czego to wszystko doprowadzi, musicie przeczytać tę książkę. Warto, naprawdę warto…

Żyjemy w wielkim Big Brotherze. Wszędzie kamery, podobno instalowane dla naszego bezpieczeństwa. Komputery, których używamy, zbierają o nas dane. Dane i to nie tylko te podstawowe, są wszędzie. Częścią dzielimy się sami, wrzucając zdjęcia do serwisów społecznościowych. Częścią dzielimy się bezmyślnie, podpisując kolejną zgodę na wykorzystanie danych, kiedy dokonujemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na okładce przeczytałam, że to książka o mężczyźnie, który pod wpływem pewnej kobiety buntuje się przeciwko otaczającej go rzeczywistości, przeciwko schematom. Już to wydawało mi się ciekawe. Coś w moim stylu, coś idealne dla kogoś, kto próbuje znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania. Być może miałam nawet nadzieję, że przeczytam historię o kimś podobnym do mnie?
Jednak okazało się, że książka nie jest zwykłą powieścią. Że historia głównego bohatera tak naprawdę stała się pretekstem do przekazania czytelnikowi prawdy o otaczającym nas świecie. Albo o tym, co już wkrótce może stać się z tym światem. Ale od początku…
Bohaterem książki „Wolność uroniona” jest Alan. To mężczyzna, który, wydawać by się mogło, ma wszystko, o czym można pomarzyć: dobrą pracę, wygodny, luksusowy apartament, najnowsze modne gadżety. I spokojne, stabilne życie. Któż z nas o tym nie marzy? Dobra praca w korporacji, gdzie świetnie płacą, mieszkanie jak z bajki..? Dla wielu dzisiaj to szczyt marzeń. A jednak…
Alana poznajemy w momencie, w którym stabilne życie przestaje mu wystarczać. Monotonia codzienności, praca, która nie daje mu satysfakcji, w której czuje się jak maszyna przepisująca kolejne kolumny cyferek. I w której poddawany jest ciągłej kontroli, a każdy spadek wydajności jest przez przełożonych natychmiast odnotowany. Przestaje mu się podobać życie i świat, który widzi wokół. Zanik jakichkolwiek wartości, spłycenie kontaktów damsko-męskich do stosunków seksualnych, a kontaktów towarzyskich do rozmów o niczym ważnym. Zaczyna mu przeszkadzać ciągle bombardowanie reklamami i informacjami o kolejnych zamachach terrorystycznych czy innych katastrofach. „Co ja osiągnąłem – pomyślał – Co w ogóle mogłem osiągnąć? Każdy dzień taki sam. Każdy poranek podobny do wszystkich poprzednich. Czy w życiu chodzi tylko o to, by wciąż powtarzać ten sam codzienny cykl i przerwać go dopiero w chwili śmierci?” – razem z bohaterem zastanawia się autor już na którejś z pierwszych stron.
W końcu Alan poznaje tajemnicza Syntię, która sprawia, że Alan zaczyna głębiej zastanawiać się nad otaczającym go światem. I powoli zaczyna się buntować przeciwko życiu, jakie prowadzi on i wielu jemu podobnych…
Edward Strun w swojej książce zawarł ostrą krytykę konsumpcyjnego stylu życia. Rysuje dość niepokojącą wizje niedalekiej w końcu (akcja powieści rozgrywa się w XXI w.!) przyszłości. Czytając o ludziach, którzy mieszkają w monumentalnych, liczących po kilkaset pięter wieżowcach, z których praktycznie nie wychodzą, miałam wrażenie, że niektóre z opisywanych w książce rzeczy już zaczynają być realne. Bo czym innym niż takim monumentalnym wieżowcem są budynki w Abu Dhabi, gdzie mamy i hotele, i biura różnych firm, i siłownię, i centrum handlowe, i kino, i basen, i… ? A praca w korporacji, gdzie komputery pracowników są ciągle kontrolowane, by sprawdzać, czym tak naprawdę zajmują się w trakcie pracy poszczególne osoby? A wszędobylskie kamery i tak zwany monitoring, w który teoretycznie ma zapewnić nam bezpieczeństwo, ale równie dobrze może też służyć kontrolowaniu każdego naszego kroku? A coraz częstsze walki rodziców, by swojemu dziecku zapewnić najlepszą szkołę i wytyczyć idealną ścieżkę edukacyjną już wtedy, gdy maluch ledwo pojawi się na świecie? Czytając opis życia w świecie z książki „Wolność urojona” zaczęłam się bać, że świat przedstawiony przez autora wcale nie jest taki fantastyczny, że to, o czym pisze już niedługo może stać się naszym udziałem…
Jednak „Wolność urojona” to nie tylko krytyka konsumpcjonizmu i współczesnego kapitalizmu. To także często dość filozoficzne rozważania na temat wolności. Bo jeśli nie codzienna rutyna, jeśli nie konsumpcyjny styl życia, to co? W drugiej części książki autor pokazuje społeczność anarchiczną. W teorii wolną. W praktyce wciąż uzależnioną od władzy, która owym „buntownikom” dostarcza żywność i przede wszystkim alkohol i narkotyki. I dzięki temu udaje się tych ludzi utrzymać zamkniętych w kolejnym wieżowcu… Kiedy Alan tu trafia, ma możliwość sięgnąć po dzieła słynnych filozofów, ma okazję poznać prawdziwą sztukę, ale wciąż czuje, że to nie jest prawdziwa wolność.
„Człowiek wolny sam decyduje o własnym losie i ponosi konsekwencje swych decyzji, również tych błędnych. Dlatego też większość ludzi ucieka przed prawdziwą wolnością i wybiera opiekuńcze skrzydła państwa”. – Te słowa możemy przeczytać w jednym z ostatnich rozdziałów. Te i wiele innych mądrych słów na temat wolności właśnie.
Przyznam, że dość trudno ocenić mi tę książkę. Prawda jest taka, że czytając pierwszą część, byłam lekko zniesmaczona. A to za sprawą wulgarnego języka, jakim posługiwali się ludzie spotykani przez Alana. Głównym tematem rozmów był seks. I to seks w tej mało delikatnej odsłonie: stosunek, zaspokojenie żądzy. Ma być szybko, ma być mocno. Za dużo tego było, przynajmniej dla mnie. Z drugiej strony jednak właśnie takie ostre, dobitne słowa sprawiły, że krytyka społeczeństwa konsumpcyjnego jest tak udana. Z drugiej strony książka jest bardzo konsekwentna. Widać, że autor doskonale przygotował się do jej napisania. Wiedział, co chce przekazać, zgłębił temat. A poza tym wykazał się fantastycznym zmysłem obserwacji i umiejętnością nazywania rzeczy po imieniu. Edward Strun pisze prosto z mostu. I ostrzega przed tym, co może się stać, jeśli świat nadal zmierzać będzie w stronę coraz większej komercji i konsumpcjonizmu.
Książka jest ostrzeżeniem. Nie daje jasnej odpowiedzi na pytanie, co zamiast konsumpcji. Ba… mówi wprost: prawdziwa wolność jest trudna. I może być niewygodna. I to od nas zależy, czy będziemy mieli odwagę, by ją wybrać. Decyzję o tym powinien podjąć każdy z nas. A najpierw powinien przeczytać tę książkę. Moim zdaniem powinna stać się ona lekturą obowiązkową każdego, kto uważa się za człowieka myślącego. Baaaa… wcale nie zdziwię się, jeśli za kilka lat książka stanie się lekturą szkolną. No chyba, że wizje autora się spełnią, wtedy „Wolność urojona” trafi raczej na listę ksiąg zakazanych i będzie bardzo popularna w podziemiu… mam nadzieję, że do tego jednak nie dojdzie…

Na okładce przeczytałam, że to książka o mężczyźnie, który pod wpływem pewnej kobiety buntuje się przeciwko otaczającej go rzeczywistości, przeciwko schematom. Już to wydawało mi się ciekawe. Coś w moim stylu, coś idealne dla kogoś, kto próbuje znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania. Być może miałam nawet nadzieję, że przeczytam historię o kimś podobnym do mnie?
Jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jarosław Kret zawsze kojarzył mi się z panem-pogodynką. I kiedy dostałam jego książkę (a właściwie dwie, ta o Indiach czeka na przeczytanie), odłożyłam je na półkę. Pomyślałam sobie, że co taki koleś może wiedzieć o Egipcie. Ależ byłam w błędzie! Przecież Jarosław Kret studiował egiptologię. A potem jeszcze kulturoznawstwo, orientalistykę… I spędził rok na stypendium w Egipcie. I na dodatek jeszcze ma tam przyjaciół, często bywa. To pozwoliło mu poznać ten kraj od podszewki. A swoją wiedza postanowił się podzielić, pisząc książkę…
W jednej z opinii umieszczonych na okładce można przeczytać, że książka jest idealną lekturą dla wszystkich, którzy wybierają się na wakacje do Egiptu. Dość odważne stwierdzenie i po lekturze raczej bym takiego nie zaryzykowała. Bo kiedy jedzie się na wakacje do Egiptu, szuka się raczej przewodnika, w którym znaleźć można praktyczne informacje: co zobaczyć, co zjeść, gdzie się zatrzymać i za ile. A w książce „Mój Egipt” nie ma takich konkretów. Owszem, są wskazówki, gdzie warto się pojawić. Jest wiele ciekawostek na temat tego, jak po Egipcie się poruszać, jak się zachować w pewnych specyficznych sytuacjach, na przykład podczas robienia zakupów, jakich potraw warto spróbować. Ale to nie jest, i chyba nigdy nie miał być, przewodnik.
Według mnie książka „Mój Egipt” to takie subiektywne spojrzenie autora na ten skąd inąd fascynujący kraj. To pokazanie takiego oblicza Egiptu, którego z okien autobusu czy znad hotelowego basenu się nie zobaczy. To Egipt prawdziwy, a jednak podany lekko. Choć przecież Jarosław Kret w swojej książce dość mocno krytykuje. Nie tylko egipską biurokrację, która zdaję się istnieć tylko po to, by być i by pokazywać, kto tu rządzi. Ale także rozwój turystyki w jej najbardziej komercjalnej formie. Jarosław Kret pisze o tym, jak w przeciągu ostatnich dwudziestu lat zmienił się Egipt, jak zmieniły się najpiękniejsze jego zakątki, na przykład okolice Półwyspu Synaj i nieznana niegdyś wioska z piękną malowniczą plażą, dziś rozpoznawalna pod nazwą Shark el-Sheik z zatłoczonymi hotelami, głośną muzyką i wybetonowanymi pomostami sięgającymi w głąb morza.
Książka Jarosława kreta składa się z kilku rozdziałów. Czytając ma się wrażenie, że każdy z nich jest osobnym wspomnieniem. Jeden wiąże się z wizytami w starych świątyniach koptyjskich. Inny rozdział to bardzo romantyczny i nostalgiczny opis wycieczki na szczyt Synaju po to, by obejrzeć wschód słońca. Jeszcze kolejny rozdział traktuje o zemście faraona, choć tak naprawdę jest troszkę chyba piętnowaniem współczesnego turysty, który podczas dwutygodniowego urlopu na egipskiej plaży folguje wszelkim uciechom ciała, takim jak całodzienne leżenie w słońcu, popijanie darmowych drinków i objadanie się miejscowymi smakołykami. Jest też niezwykle plastyczny opis targu wielbłądów i dość humorystyczny opis funkcji bawwaba.
Książka zawiera też kilka przepisów na proste i charakterystyczne potrawy arabskie. To z pewnością fragment, przy którym warto się zatrzymać i spróbować swoich sił w gotowaniu. Ciekawy jest też rozdział dotyczący języka arabskiego, w którym autor pokazuje, jak wiele słów polskich ma pochodzenie arabskie właśnie. A przy okazji rozdział ten stanowi też pewne kompendium wiedzy nie tyle o Egipcie, co o całej arabskiej kulturze. I choć niewątpliwie wiele by trzeba jeszcze dopisać, by kompendium to było pełne, na pewno to, o czym pisze Jarosław Kret warto przeczytać…
A jednak książka mnie nie powaliła. Może dlatego, że znam Egipt i że oczekiwałam czegoś innego? A może dlatego, że nie do końca do gustu przypadł mi styl pisania Jarosława Kreta – ciągłe aluzje, które momentami stawały się męczące, odchodzenie od tematu, gawędziarstwo. I to nie jest tak, że książka jest zła. Przeczytałam z zainteresowaniem, z zainteresowaniem oglądałam zdjęcia, których jest tu dużo… Ale… czegoś mi brakowało…
Mimo to polecam każdemu, kto do Egiptu się wybiera i chciałby dowiedzieć się czegoś o kraju, do którego jedzie. Nie o zabytkach, a o kulturze, mentalności żyjących tam ludzi. I każdemu, kto chciałby choć po trosze zrozumieć arabską kulturę, sposób życia, nawet rytuały. O tym też Kret pisze, bardzo ciekawie z resztą, choć to właśnie jeden z tych fragmentów, w których odchodzi nieco od meritum… Podsumowując: z książki można wyciągnąć naprawdę porcję solidnej wiedzy. O ile oczywiście się zechce…

Jarosław Kret zawsze kojarzył mi się z panem-pogodynką. I kiedy dostałam jego książkę (a właściwie dwie, ta o Indiach czeka na przeczytanie), odłożyłam je na półkę. Pomyślałam sobie, że co taki koleś może wiedzieć o Egipcie. Ależ byłam w błędzie! Przecież Jarosław Kret studiował egiptologię. A potem jeszcze kulturoznawstwo, orientalistykę… I spędził rok na stypendium w ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy przeczytałam opis tej książki najbardziej zainteresował mnie kontekst, w jakim autor umieścił akcję swojej powieści. Smołdzino – niewielka miejscowość gdzieś w okolicach Słupska, Ziemie Odzyskane. Tutaj mieszkają obok siebie Polacy i Niemcy, którzy jeszcze nie zdążyli być deportowani . Ukraińcy i repatrianci gdzieś z dawnych Kresów Wschodnich. I jeszcze rdzenni mieszkańcy – Słowińcy, którzy często sami nie potrafią określić swojej tożsamości. Wkraczamy w ten tygiel kulturowy w 1947 roku. Dwa lata po zakończeniu II wojny światowej, kiedy wciąż żywe są wspomnienia wydarzeń wojennych. Niemcom nie można zapomnieć popełnianych zbrodni. Są osaczeni przez Polaków i Ukraińców. Ale i Ukraińcy nie są mile widziani na polskiej ziemi. Żywe tu wciąż są konflikty narodowościowe, co skutkuje tym, że niemal codziennie ma miejsce jakiś incydent: a to pobicie, a to wtargniecie na czyjś teren.
W tę całą sytuację wkracza Adam Keller, który obejmuje stanowisko komendanta miejscowej milicji po tym, jak jego poprzednik zginął w dość niejasnych okolicznościach. Przydział do Smołdzina nie jest szczytem jego marzeń zawodowych. Ba… początkowo jest odbierany jako zesłanie. Zwłaszcza, że w Smołdzinie Keller ma poczucie wyobcowania. Nikt z nim nie rozmawia dłużej, niż to konieczne, a rozwiązanie jakiejkolwiek sprawy kryminalnej staje się niemal niemożliwe. Kiedy Keller próbuje dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się z jego poprzednikiem, wszyscy nabierają wody w usta. A mimo to milicjant próbuje rozwikłać tajemnicę, która zdaje się coraz bardziej go osaczać. W końcu Keller układa kolejne strzępki informacji i zaczyna domyślać się, że w Smołdzinie dzieje się coś więcej, niż zwykłe bezprawie. Z każdym kolejnym rozdziałem, z każdą kolejną stroną powieści wkraczamy wraz z funkcjonariuszem milicji w coraz bardziej tajemniczy, coraz mroczniejszy świat…
Książka Krzysztofa Wrońskiego trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Otwierając ją wkraczamy w świat, w którym brutalna i skomplikowana powojenna rzeczywistość miesza się ze światem magii. Tej okrutnej, tej, o której nie wspomina się, by nie wywołać Złego. I to w taki sposób, że czytając powieść czujemy się osaczeni tak samo, jak główny bohater. Może to zasługa pierwszoosobowej narracji. A może niezwykle sugestywnego języka, jakim jest napisana książka?
„Duchota była nie do wytrzymania. Rozpiąłem dwa guziki kurtki mundurowej, wytarłem wierzchem dłoni zlane potem czoło. Serce waliło jak oszalałe. Chciałem się dotlenić i wziąć głęboki oddech, ale niemal namacalna zawiesina przyklejała się do wnętrza moich płuc i doprowadzała do torsji, gdy tylko nabierałem więcej powietrza. Oparłem się jedną ręką o ścianę”. Takich fragmentów w książce znajdziemy dużo. Ale znajdziemy też brutalny język powojennych funkcjonariuszy MO i UB. Opisy przesłuchań i skrajnej biedy, w jakiej przyszło żyć mieszkańcom Smołdzina i okolicznych miejscowości…
Wszystko tu jest ciemne. Od tytułu przez język po pogodę panującą w czasie trwania akcji powieści. Przez większą część powieści panuje mgła, ulewa. Rzadko wychodzi słońce. Jakby nawet aura podporządkowana była temu nienazwanemu, tajemniczemu, o czym lepiej nie mówić głośno… Nawet okładka wpisuje się idealnie w klimat powieści… A mimo tego mroku historia wciąga, osacza, nie pozwala przerwać czytania. Czytelnik, tak jak Keller wiedziony jest przez kolejne rozdziały i po prostu czuje, że już nie ma odwrotu. Trzeba przeczytać do końca.
„Czarny bóg” to książka, której nie da się po prostu odłożyć. Nie da się o niej zapomnieć. To także powieść, którą trudno zakwalifikować. Na stronie wydawnictwa można przeczytać, że „Czarny Bóg” to powieść obyczajowa. Ale moim zdaniem nie jest tak do końca. Na usta ciśnie mi się porównanie z prozą Zafona, może Marqueza, na pewno Joanny Bator. To powieść niezwykle udana. Taka, która po prostu nie pozostawi czytelnika obojętnym.
Co mnie w niej urzekło? To współistnienie świata brutalnie realnego z równie brutalnym magicznym. To, że w świecie przedstawionym mieszają się ze sobą rzeczy do bólu namacalne i te kompletnie irracjonalne. Autor idealnie wybrał też miejsce, w którym osadził fabułę. I wykorzystał wszystkie możliwości, jakie to miejsce dało. I jeszcze nawiązania do wierzeń dawnych, niby zapomnianych, a jednak wciąż żywych w tradycji ludowej. To wszystko sprawiło, że na mnie „Czarny bóg” zrobił niesamowite wrażenie. I niecierpliwie będę czekać na kolejne powieści Krzysztofa Wrońskiego…

Kiedy przeczytałam opis tej książki najbardziej zainteresował mnie kontekst, w jakim autor umieścił akcję swojej powieści. Smołdzino – niewielka miejscowość gdzieś w okolicach Słupska, Ziemie Odzyskane. Tutaj mieszkają obok siebie Polacy i Niemcy, którzy jeszcze nie zdążyli być deportowani . Ukraińcy i repatrianci gdzieś z dawnych Kresów Wschodnich. I jeszcze rdzenni...

więcej Pokaż mimo to