Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Moja przygoda z Cyklem Demonicznym zaczęła się jakieś 3 lata temu i ten świat na stałe zagościł w mojej świadomości. Z przyjemnością połykam kolejne tomy, robiąc sobie tylko przerwy, sięgając po inne książki, by nie opuścić tego uniwersum zbyt szybko. Na naszym blogu nie pojawiły się recenzje poprzednich tomów, bo gdy je przeczytałem, blog ten jeszcze nie istniał. Dlatego też, krótko teraz napiszę o poprzednich tomach i mojej opinii na ich temat.
Cykl Demoniczny opowiada historię świata, który nocą jest nawiedzany przez demony z innego wymiaru zwanego przez ludzi Otchłanią. Ludzkość jest zmuszona do ukrywania się nocą za kręgami runicznymi. Magia runiczna to jedyna forma obrony przed demonami, konwencjonalna broń zadaje otchłańcom niewielkie szkody, które mogą szybko zregenerować. Opisywane wydarzenia oglądamy z perspektywy wielu różnych postaci. Z początku tylko trzech, Arlena, który chce zostać posłańcem, zielarki Leeshy oraz skrzypka Rojera. W kolejnych tomach, kolejne postaci opowiadają nam swoje historie. Jest to bardzo interesujący zabieg, bo często widzimy te same wydarzenia z różnych punktów widzenia, przez co lepiej rozumiemy motywacje różnych postaci. Warto też wspomnieć, że świat ludzi dzieli się na dwie oddzielne społeczności, które zupełnie różnią się światopoglądem, religią i kulturą. Te różnice w końcu doprowadzają do konfliktu, przez co toczą się równocześnie dwie wojny: ludzkości z demonami nocą oraz Krasjan z ludźmi północy za dnia.
W tomie pierwszym “Tronu z czaszek” jesteśmy w środku tych dwóch konfliktów. Każdy z ludów okrzyknął też swoich wybrańców mianem Wybawiciela, który ma zbawić ludzkość przed hordami demonów. Czy ten świat jest w stanie pomieścić dwoje ludzi o takim tytule? Poprzedni tom zakończył się pojedynkiem między nimi, aby w tym, mogli oni próbować się zjednoczyć we wspólnej walce. Reszta świata niestety nie wie o wspólnych działaniach wybrańców, więc ich bliscy silnie starają się radzić bez nich i utrzymać względną równowagę sił. Inni, próbują skorzystać na tej niepewnej sytuacji, by wzmocnić własną pozycję. Czy im się to uda, zapewne dowiemy się w tomie drugim.
Bardzo cenię sobie tą serię przede wszystkim za narrację. Autor ma zdolność pisania w taki sposób, że nawet gdy nie ma emocjonujących walk czy niespodziewanych zwrotów akcji, czytelnik wciąż jest zaciekawiony. Kolejnym z atutów, o którym już wspomniałem, jest pisanie z różnych perspektyw. Te same wydarzenia, dla innych ludzi mają zupełnie inne znaczenie i wydźwięk. Postaci, które są negatywne w oczach jednych, zyskują w czyichś innych. Świat jest też całkiem mądrze przemyślany. Nie ma się poczucia, że coś jest nielogiczne, czy niespójne. Każdy z bohaterów ma też swoje wady i zalety, a mimo to, da się ich lubić i utożsamić z ich sposobem myślenia. Jedynym mankamentem serii jest to, że chwilami główny wątek fabularny posuwa się bardzo powoli, ze względu na wprowadzanie kolejnych postaci i opowiadanie ich historii. Takie retrospekcje potrafią się ciągnąć nawet przez kilkadziesiąt stron. Jednakże, w moim odczuciu warto przez te fragmenty przebrnąć, by zagłębić się lepiej w ten świat i różne jego barwy.
Podsumowując, bardzo lubię tę serię, a ten tom powoli buduję nam bazę pod zakończenie opisywanych konfliktów. Jeżeli kochacie fantastykę i nie boicie się kilku tysięcy stron tekstu w ramach jednej historii, to gorąco zachęcam Was do zapoznania się z tą serią. Ten świat wciąga i cieszy mnie, że autor wciąż nad nim pracuje. W tym roku została wydana kolejna książka, choć już z drugiej serii tego uniwersum. Na pewno i po nią z chęcią sięgnę.

Moja przygoda z Cyklem Demonicznym zaczęła się jakieś 3 lata temu i ten świat na stałe zagościł w mojej świadomości. Z przyjemnością połykam kolejne tomy, robiąc sobie tylko przerwy, sięgając po inne książki, by nie opuścić tego uniwersum zbyt szybko. Na naszym blogu nie pojawiły się recenzje poprzednich tomów, bo gdy je przeczytałem, blog ten jeszcze nie istniał. Dlatego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Catwoman. W blasku Księżyca Isaak Goodhart, Lauren Myracle
Ocena 6,6
Catwoman. W bl... Isaak Goodhart, Lau...

Na półkach: ,

Nadszedł czas bym sięgnął po pierwszą powieść graficzną nowej serii DC. Wcześniej recenzowałem już te, które dotyczyły Młodych Tytanów. Przyszła kolej na Catwoman.
Podobnie jak Tytanów, poznajemy protagonistkę jako nastolatkę, zanim przyjęła pseudonim pod którym jest najbardziej znana. Selena mieszka ze swoją matką, która wciąż zmienia facetów. Co jeden to gorszy. Smutna to historia, w której samotna matka przyjmuje agresywnych alkoholików-tyranów do domu, licząc że dzięki temu będzie żyło się im lepiej. Najnowszy z nich niestety zadomowił się na dłużej i jest jednocześnie najgorszym ze wszystkim. Dernell wysługuje się obiema kobietami. Gdy na coś się nie decydują stosuje przemoc fizyczną i psychiczną, by je zmanipulować. Selena często zamykana jest w schowku na ubrania. To tam, w ciemności, znajduje z czasem upragniony spokój.
Warto nadmienić, że Selena chodzi także do szkoły. Nie ma zbyt wielu przyjaciół. Nękanego przez rówieśników chłopaka, którego często musi ratować oraz Angie, którą często obdarowuje prezentami. A skąd ma pieniądze na takie prezenty? Sęk w tym, że nie ma. Selena jest świetną złodziejką. Ale nie kradnie dla zysku. Chyba można powiedzieć, że z początku robi to dla sportu. No i jest jeszcze jeden uczeń, w którym nasza bohaterka się durzy od lat, a każdy fan DC zna jego nazwisko… Bruce Wayne. Szkoda, że od dawna Selena jest dla niego niewidzialna.
W skrócie, życie naszej przyszłej Catwoman nie jest może kolorowe, ale też nie jest jeszcze najgorsze. Jednak zmiany nadchodzą dużymi krokami, a wszystko zaczęło się od zaprzyjaźnienia się z bezdomnym kotkiem… Szkoda tylko, że czasem musi zapaść zmrok, by można było docenić światło.
Przedstawiona na łamach tego komiksu historia jest naprawdę ciekawa. Na naszych oczach powstaje zupełnie nowa wersja Catwoman. Tu jest ona młodsza, z bogatszą, choć nadal dość smutną historią. Dowiadujemy się też kto i kiedy nauczył ją jej “kocich ruchów”.
Strona graficzna komiksu ciekawie oddaje postać. Selena preferuje ciemność, więc jedynymi kolorami na jakie tu trafimy są odcienie nocnego nieba: fioletu, granatu i czerni. Rysunki są bogate w detale. Kreska jest bardzo podobna do tej, którą poznałem już w Młodych Tytanach, choć mamy tu do czynienia z innym rysownikiem. Uważam, że to bardzo fajny zabieg, że ta sama seria, mimo że tworzona przez różnych rysowników i grafików, trzyma się zbliżonej konwencji artystycznej.
Konkludując, “Catwoman. W blasku księżyca” to moim zdaniem obowiązkowa pozycja dla fanów DC, czy to komiksów czy filmów. Zobaczymy, czy podobnie będzie z kolejnymi pozycjami z tej serii. Co prawda, nie bawiłem się tu tak dobrze jak przy Tytanach, ale może to wynikać z tego, że ta postać nigdy nie była dla mnie wyjątkowo ciekawa. Fabuła dobrze gra na emocjach, choć nie jest jakoś bardzo porywająca. Warto też wspomnieć, że jest dosyć smutna i przepełniona trudnymi tematami, dlatego nie polecam tej powieści graficznej młodszym czytelnikom. Myślę, że oznaczenie na okładce “13+” jest tutaj adekwatne. Mam nadzieję, że zainteresowałem Was choć trochę.

Nadszedł czas bym sięgnął po pierwszą powieść graficzną nowej serii DC. Wcześniej recenzowałem już te, które dotyczyły Młodych Tytanów. Przyszła kolej na Catwoman.
Podobnie jak Tytanów, poznajemy protagonistkę jako nastolatkę, zanim przyjęła pseudonim pod którym jest najbardziej znana. Selena mieszka ze swoją matką, która wciąż zmienia facetów. Co jeden to gorszy. Smutna...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wampir: Maskarada – Kły zimy Addison Duke, Nathan Gooden, Tini Howard, Devmalya Pramanik, Tim Seeley
Ocena 7,0
Wampir: Maskar... Addison Duke, Natha...

Na półkach: ,

Zanim skupimy się na zawartości tego komiksu, warto wspomnieć czym jest “Wampir: Maskarada” (“Vampire: The Masquerade”). Jest to gra fabularna wydana przez White Wolf w 1991 r., która dzieje się w Świecie Mroku. Jest ona równie mocno rozbudowana jak, najbardziej chyba rozpoznawalna gra fabularna na świecie czyli “Dungeons and Dragons”. Świat Mroku to fantastyczna wizja nowoczesności, w której w ukryciu przed ludźmi żyją wampiry i im podobne stworzenia. Mają one własne hierarchie, klany, unikalne zdolności i politykę. Podręczniki do tej gry leżą już od jakiegoś czasu na mojej półce, czekając bym zebrał towarzyszy do wspólnej zabawy.
Na podstawie tej gry, powstało już wiele gier komputerowych, w tym, najbardziej popularne i uznawane już za klasyki gry RPG: “Vampire: The Masquerade - Redemption” (2000 r.) oraz “Vampire: The Masquerade - Bloodlines” (2004 r.). Fani powyższych gier od wielu już lat czekają na kontynuację tej serii gier, “Vampire: The Masquerade - Bloodlines 2”, której premiera jest przesuwana już kolejny rok z rzędu.
Ja sam trafiłem do Świata Mroku właśnie przez wymienione powyżej dwie gry i przyznam, że
o ile z początku ciężko było mi się w nim odnaleźć, bo gry są dosyć skomplikowane, a ja byłem wtedy świeżakiem jeśli chodzi o gry na PC, to dosyć szybko zafascynowało mnie to uniwersum. To chyba też dzięki tym grom zainteresowała mnie tematyka wampirów, którą później w życiu zgłębiałem dalej w książkach Anne Rice (autorka znanych książek o wampirach, z “Wywiadem z wampirem” na czele) i filmach na ich podstawie, a później w serii o przygodach Sookie Stackhouse oraz serialu “True Blood” na ich podstawie. To powyższa literatura i filmy były bazą dla moich prac: maturalnej i licencjackiej.
Trochę bałem się sięgnąć po ten komiks, bo miałem wobec niego wysokie oczekiwania. Nie byłem pewien czy forma komiksu do mnie przemówi. I rzeczywiście, nie było jej z tym łatwo. Wciąż jestem początkującym czytelnikiem komiksów i powieści wizualnych, przez co nie zawsze udaje mi się wejść w przedstawiony świat. Połączenie tekstu i nieruchomych obrazów sprawia, że przeskakuję uwagą z jednych na drugie, w efekcie nie skupiając się w pełni na żadnym z nich.
Główną bohaterką jest Cecily Bain, jak sama się nazywa, brudny but księcia. To po nią wszyscy dzwonią, gdy trzeba się pozbyć kogoś lub czegoś niewygodnego. Można powiedzieć, kobieta od zadań specjalnych. Cecily ma problem, jej siostra jest człowiekiem i ciężko choruje. Mogłaby ten problem łatwo rozwiązać, przemieniając ją, ale nie chce skazywać siostry na taki los jaki przypadł jej. Cecily pochodzi z klanu Brujah, który charakteryzuje się większą siłą i szybkością, ale także porywczością i tendencjami do pakowania się w kłopoty. I rzeczywiście Bain zdaje się mieć smykałkę do kłopotów. W przeszłości anarchistka, a teraz specjalistka od brudnej roboty. Na domiar złego, książę Samantha oczekuje od niej, że ta postara się o dziecko (czyli kogoś przemieni). Kiedyś myślała, że wybierze swoją siostrę, ale jak już wspomniałem, nie decyduje się na to. Robi coś zaskakującego… przygarnia porzuconego przez stwórcę wampira, Ali. Czy takie rozwiązanie rozwiąże jej problemy? A może przyniesie ich jeszcze więcej? Zgadnijcie sami.
Uważam, że komiks ten jest przygotowany perfekcyjnie. Klimat przedstawianych scen jest mroczny i idealnie wpasowuje się w kryteria tego uniwersum. Hierarchie i zawiłości polityki wampirów, przygotowane są iście po mistrzowsku. Nic nie jest przypadkowe, czarne czy białe. Każdy ma swoje własne cele, do których dąży, często po trupach. Szata graficzna, jest dojrzała, krwawa i wręcz zanurzona w cieniu. Postaci, gdy pokazują się w swojej pełnej, wampirzej formie, wyglądają doprawdy przerażająco. Co do samej kreski, nie mam zdania, nie jest ani wybitnie się wyróżniająca, ale nie jest też prosta czy nijaka. Jest po prostu OK. Bohaterowie mają własny charakter i miejsce w świecie, choć przyznam, że mam lekki problem z główną bohaterką, której charakteru i motywacji wciąż nie mogę rozgryźć. Może w drugim tomie, gdy dowiemy się o niej więcej, uda mi się ją lepiej zrozumieć. Scenariusz jest mi jeszcze ciężko ocenić, bo nie znam jeszcze całej historii. Wrócę do tego tematu po przeczytaniu drugiego tomu. Co mogę powiedzieć na pewno to to, że historia Cecily to jedna z dwóch historii, które się przeplatają. Śledzimy także losy grupy anarchistów, ale przyznam, że zupełnie mnie one nie zainteresowały. Koncepcja przeskakiwania między tymi dwoma liniami fabularnymi z początku była dla mnie myląca. Wręcz przewracałem kartki z powrotem by sprawdzić, czy aby nie skleiły mi się strony.
Podsumowując, jeżeli jesteś fanem “Wampira: Maskarady”, komiksów dedykowanym pełnoletnim czytelnikom, bądź wampirów, jest to pozycja dla Ciebie. Powodami, dla których nie daję tutaj maksymalnej oceny, jest fakt, że jako całość tom pierwszy nie dał mi wystarczającej ilości wrażeń, bym zapamiętał go na dłużej (może się to zmienić wraz z drugim tomem) oraz fakt, że do mnie to medium oraz historia w pełni do siebie nie przekonały.

Zanim skupimy się na zawartości tego komiksu, warto wspomnieć czym jest “Wampir: Maskarada” (“Vampire: The Masquerade”). Jest to gra fabularna wydana przez White Wolf w 1991 r., która dzieje się w Świecie Mroku. Jest ona równie mocno rozbudowana jak, najbardziej chyba rozpoznawalna gra fabularna na świecie czyli “Dungeons and Dragons”. Świat Mroku to fantastyczna wizja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Kolor Purpury” można już chyba uznać za klasyka literatury amerykańskiej. Książka była głośnym w swoim czasie dziełem, bo pokazywała życie ludności afroamerykańskiej z zupełnie innej perspektywy. Ponadto, tematy, które porusza są dosyć trudne nawet dla współczesnego czytelnika. Autorka została wyróżniona za tą pozycję nagrodą Pulitzera. Była to pierwsza nagroda Pulitzera przyznana afroamerykańskiej kobiecie. Jeszcze większą sławę przyniosła jej ekranizacja Stevena Spielberga z 1985 r. W minionym roku, miała także miejsce światowa premiera kolejnej ekranizacji, ale ta już nie była zbyt głośna.
Fabuła opowiada historię życia dwóch sióstr, Celii oraz Nettie. Pochodzą one z biednej afroamerykańskiej rodziny, w której jest pełno patologii i przemocy. Matka dziewczynek umiera, gdy te są jeszcze dziećmi i to na barkach Celii spoczywa rola jej zastąpienia. I niestety nie chodzi tu tylko o zajmowanie się rodzeństwem i domem… Ojciec dziewczynek okazuje się mieć silny popęd seksualny, a także upodobania do dużo młodszych od siebie. Z tej relacji, na świat przychodzi dwójka dzieci, ale by ukryć ten fakt, ojciec oddaje je do adopcji. Gdy Nettie, zaczyna dojrzewać i okazuje się ładniejsza od starszej siostry, Celia postanawia powziąć próbę ratowania siostry, znajdując jej jak najszybciej męża. Niestety, fortel ten się nie udaje, i to Celia zostaje zmuszona do małżeństwa i zostawienia młodszej siostry samej. Na szczęście, tej ostatniej niedługo udaje się uciec z domu i znaleźć schronienie u rodziny misjonarzy, którzy zabierają ją ze sobą na misję do Afryki. Losy obu kobiet śledzimy aż do starości. Sporo przeżyły, ale na szczęście, były też i chwile dobre.
Przyznam, że ta lektura była dla mnie trudna. Po pierwsze, tematyka jest naprawdę poważna. Patologie rodzinne, gwałty, agresja, rasizm… jest tego tu całkiem sporo i niełatwo się o tym czyta. Dodatkowo, jest to powieść epistolarna. Nie przepadam za tym gatunkiem, bo ciężko mi nadążyć za ciągłością wydarzeń, gdy przeskakujemy po różnych dniach z życia bohaterek. Poza tym, język też jest niełatwy w odbiorze. Ze względu na to, że Celia ma bardzo podstawowe wykształcenie, jej listy są przepełnione błędami ortograficznymi, bądź niewłaściwymi określeniami. O ile doceniam ten zabieg stylistyczny, by urealnić opowieść, tak zajęło mi sporo czasu, by się do niego przyzwyczaić.
Zgadzam się z opinią, że jest to ważna pozycja na liście światowej literatury. Rozpoczęła dyskusję na tematy tabu, które powinny być poruszane, by walczyć ze społeczną znieczulicą. Warto też wspomnieć, że Celia w dość późnym wieku odkrywa swoją seksualność. Nie tylko w takim znaczeniu, że doświadcza, że kobieta może także odczuwać przyjemność ze stosunku (co było dla niej nowością), ale także, że brak tej przyjemności wynikał nie tylko z traumy, ale także odmiennej orientacji seksualnej. Książka ta wspiera także ruch feministyczny. Pokazuje, że kobieta może być silna, nie musi chcieć wychodzić za mąż czy mieć dzieci czy pracować sama na siebie. Może mieć też własne cele i marzenia.
Kolejnym ważnym tematem, który jest tu poruszany, to kwestia wiary, wpływu zachodniej cywilizacji na natywną ludność afrykańską oraz pracy misjonarzy. Celia przez większą część książki adresuje swoje listy do Boga. Z wiekiem zaczyna kwestionować swoją wiarę, by pod koniec życia odnaleźć ją na nowo, ale rozumiejąc ją w inny sposób. Nettie zostaje misjonarką trochę z przypadku, ale odnajduje w tym swoje powołanie. Zauważa też, że ich praca nie zawsze jest doceniania przez ludność, której próbuje pomóc. Mimo usilnych starań misjonarze wciąż nie są traktowani na równi przez Afrykan. Patrzy się na nich z przymrużeniem oka, a nawet z wrogością. Sami Afrykanie są z kolei wciąż wykorzystywani przez kulturę Zachodnią. Ich ziemie są zagrabiane, domy burzone, a dobra niszczone. Nic dziwnego, że każdy obcy jest podejrzewany o najgorsze zamiary. Autorka w ten ciekawy sposób pokazuje różnice między życiem i kulturą Afroamerykanów a ludnością afrykańską.
Podsumowując, zgadzam się, że jest to książka warta przeczytania. Parę lat temu czytałem “Służące”, która także mówi o problemach Afroamerykanów, więc z tyłu głowy, porównywałem te dwie książki. Oczywiście, były pisane w innym czasie, Alice Walker należy do kręgu kulturowego, który opisuje, a Kathryn Stocket nie, więc i perspektywa jest inna. “Służące” mnie ujęły narracją i poczuciem humoru, mimo trudnej problematyki. “Kolorowi purpury” brakuje takiej lekkości pióra i dystansu. Z tego powodu przez niektóre fragmenty ciężko było przebrnąć, inne nużyły. Dlatego też moja ocena nie będzie tak wysoka. Choć przyznam, że moje postrzeganie jej zmieniało się niejednokrotnie w trakcie czytania, a nawet podczas pisania tej recenzji.

“Kolor Purpury” można już chyba uznać za klasyka literatury amerykańskiej. Książka była głośnym w swoim czasie dziełem, bo pokazywała życie ludności afroamerykańskiej z zupełnie innej perspektywy. Ponadto, tematy, które porusza są dosyć trudne nawet dla współczesnego czytelnika. Autorka została wyróżniona za tą pozycję nagrodą Pulitzera. Była to pierwsza nagroda Pulitzera...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwszą książką autorstwa pani Pauliny po jaką sięgnąłem był “Strażnik”. O ile nie był, w moim odczuciu, najlepiej napisany to wsiąknąłem w ten świat od razu. Od tamtego czasu, na mojej półce znalazły się już chyba wszystkie dzieła autorki, które do tej pory się ukazały. Nie wszystkie jeszcze przeczytałem, ale z pewnością przeczytam je prędzej niż później.
Dlaczego sięgnąłem po najnowszą książkę, zamiast nadrabiać, np. kolejne tomy serii “Żniwiarz”? Przede wszystkim zafascynował mnie zarys fabularny, a i pięknie zaprojektowana okładka wpadła mi w oko. Bardzo się cieszę, że sięgnąłem po tą pozycję.
Fabuła opowiada przygody Maxa, miejskiego cwaniaczka, handlującego łzami dla kasty. Spotykamy go w nieciekawym momencie, gdy owa kasta odkryła, że ich oszukiwał. W mieście wisi nad nim wyrok śmierci, ale nie wie jeszcze, że czeka go oferta całkowitej zmiany swojego życia poza jego murami.
Z początku, osadzenie fabuły w świecie lokalnych gangów sprawiło, że nie byłem przekonany co do tego tytułu. Jednak gdy się ona rozwinęła, weszło na plan więcej postaci oraz zaczęliśmy poznawać fantastyczną stronę świata przedstawione, wszystko się dla mnie zmieniło. Pomysł na świat jest naprawdę ciekawy i oryginalny. Dawno nie trafiłem na nic tak świeżego, a jednocześnie nieskomplikowanego. Dowiadujemy się o zasadach tego uniwersum stopniowo przez całą książkę, toteż nie będę się wdawał w szczegóły. Powiem tylko, że znajdzie się coś zarówno dla fanów potworów jak i duchów.
Narracja mi bardzo odpowiada. W poprzednich książkach pani Pauliny, miałem poczucie, że jest sporo akcji i skupienia na postaciach, ale, aż nie wierzę, że ja to mówię, niewystarczająco opisów, przez co ciężko było wyobrazić sobie scenerię dla rozgrywającej się akcji. Po tym tytule widać, jak styl pisania autorki się rozwinął, tego problemu już zupełnie nie ma. Balans między akcją, opisami i dialogami jest wprost idealny. Czyta się bardzo przyjemnie, nie ma rozwleczonych momentów, a podczas emocjonujących fragmentów aż zapiera dech.
Skupmy się na chwilę na postaciach. Protagonista z początku może nie wywoływać pozytywnych reakcji. Jest złodziejem i handlarzem narkotykami, na dodatek bawiącym się sercami młodych kobiet. Niedługo okazuje się, że nie ma on serca z kamienia i w odpowiednim środowisku odkrywamy wiele walorów jego charakteru. Pozostałe postaci mają własny, czasem złożony charakter. Każda z nich jest inna, ma swoje wade i zalety i można uwierzyć, że jest “żywą” istotą, która ma swoje cele, pragnienia, ale i przeszłość, wpływające na jej decyzje i zachowanie.
Podsumowując, dużo radości z czytania dała mi ta lektura. Nie mam się nawet za bardzo do czego przyczepić. Uważam, że jest to jeden z najciekawszych tytułów współczesnej, polskiej fantastyki. Serdecznie ją polecam, choć raczej czytelnikom 15+, gdyż jest tu kilka dosyć krwawych treści oraz trudnych tematów jak, np. uzależnienie.

Pierwszą książką autorstwa pani Pauliny po jaką sięgnąłem był “Strażnik”. O ile nie był, w moim odczuciu, najlepiej napisany to wsiąknąłem w ten świat od razu. Od tamtego czasu, na mojej półce znalazły się już chyba wszystkie dzieła autorki, które do tej pory się ukazały. Nie wszystkie jeszcze przeczytałem, ale z pewnością przeczytam je prędzej niż później.
Dlaczego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Młodzi Tytani. Robin Kami Garcia, Gabriel Picolo
Ocena 7,4
Młodzi Tytani.... Kami Garcia, Gabrie...

Na półkach:

Młodzi Tytani: Robin to czwarty tom nowej serii o młodych tytanach. Jak wskazuje tytuł, skupia się on na postaci Robina, choć jest tu pewien haczyk. Nie wiemy do końca, o którego Robina chodzi, bo pojawiają się w tej historii aż dwie postaci, które ten pseudonim w świecie DC nosiły: Damian Wayne, rodzony syn Batmana, oraz Dick Grayson, który był pierwszym bohaterem noszącym miano Robina w historii.
Damian powoli otwiera się na swoje nowe towarzystwo i zaczynają tworzyć drużynę. Wciąż jest bardzo nieufny wobec innych, ale widać, że chce im zaufać. Niestety, wszystko się psuje, gdy pojawia się Dick. Damian dosyć późno poznał ojca i bardzo zależy mu na zbudowaniu z nim relacji, ale w tym, w jego mniemaniu, przeszkadza mu Dick, którego Bruce Wayne adoptował i osobiście szkolił na swojego pomocnika. Damian jest zazdrosny zainteresowaniem jakim jego ojciec darzy przyrodniego, starszego brata.
Dick natomiast bardzo chce poznać swojego młodszego brata. Był młody, gdy odebrano mu jego biologicznych rodziców i bardzo zależy mu na tym, by jego nowa rodzina go przyjęła. Wbrew temu co myśli Damian, łączy go z bratem całkiem sporo. Ale czy jego duma pozwoli mu odstawić na bok zazdrość i zaakceptować Dicka jako członka rodziny, a może i jego nowej paczki? No i co ze Sladem? Czy tytani są gotowi stawić mu czoła?
Czytam kolejne tomy tej serii z dużą przyjemnością i nie mogę się już doczekać ukazania się w Polsce kolejnego tomu o Gwiazdce. Charaktery postaci znanych fanom DC są bardzo zbliżone, ale czuć, że w te postaci wstąpił nowy duch na miarę dzisiejszych czasów. Relacje dają poczucie prawdziwych. Protagonistów da się lubić. Każdy z nich jest inny i na swój sposób wyjątkowy. Jeden drobiazg mi tylko trochę przeszkadza… Jak na tak krótkie tomiki, jest tu za dużo romansu. Jak na razie prawie każdy jak tylko się pojawia, od razu z kimś kręci. Prawda, to nastolatki więc nie jest to nieprawdopodobny scenariusz, ale mam poczucie, że jest tego trochę za dużo jak na opowieść o przyszłych superbohaterach. Wciąż, nie odbiera mi to przyjemności z czytania, a niektóre sceny są doprawdy urocze.

Młodzi Tytani: Robin to czwarty tom nowej serii o młodych tytanach. Jak wskazuje tytuł, skupia się on na postaci Robina, choć jest tu pewien haczyk. Nie wiemy do końca, o którego Robina chodzi, bo pojawiają się w tej historii aż dwie postaci, które ten pseudonim w świecie DC nosiły: Damian Wayne, rodzony syn Batmana, oraz Dick Grayson, który był pierwszym bohaterem noszącym...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Młodzi Tytani. Beast Boy kocha Raven Kami Garcia, Gabriel Picolo
Ocena 7,7
Młodzi Tytani.... Kami Garcia, Gabrie...

Na półkach: ,

OK, to już trzeci tom z tej serii. Historie z poprzednich dwóch tomów się połączyły. Drużyna Młodych Tytanów zaczyna się tworzyć, choć powoli. Jestem bardzo ciekaw jaki skład nam w tej serii zaproponują.
Rysunki i kolory bez zmian - świetne. Bardzo mi się podobają. Przyjemne dla oka, żywe. Oczami każdej postaci świat jest w trochę innych barwach. Dodatkowo, każda postać ma swój kolor dymków tekstowych. Przyznam, że przy czytaniu innych komiksów, które nie miały takiego rozróżnienia kolorystycznego, czasami chwilę mi zajmowało zanim się zorientowałem, która postać się wypowiada.
Fabuła się rozwija dosyć powoli. Niby tytuł zeszytu przygotowywał, że główną rolę odegra tu romans, ale chyba jednak było go dla mnie trochę za dużo, a za mało akcji. Jednak rozwój znajomości Beast Boya i Raven jest naprawdę uroczy. Pojawia się także nowa postać, na którą fani komiksów DC zareagują na pewno dużym entuzjazmem. Jestem także ciekaw jak rozwinie się postać kuzynki Raven, która chyba została stworzona na potrzeby tej serii i zapowiada się ciekawie.
Nie ma co się więcej rozpisywać. Seria trzyma dosyć dobry poziom i liczę, że będą kolejne tomy. Jeden już czeka na przeczytanie, ale sięgnę po niego pewnie za jakiś czas. Czy są tu jacyś fani komiksów albo filmów DC? Jeśli tak, to serdecznie polecam tę serię wydawnictwa Egmont.

OK, to już trzeci tom z tej serii. Historie z poprzednich dwóch tomów się połączyły. Drużyna Młodych Tytanów zaczyna się tworzyć, choć powoli. Jestem bardzo ciekaw jaki skład nam w tej serii zaproponują.
Rysunki i kolory bez zmian - świetne. Bardzo mi się podobają. Przyjemne dla oka, żywe. Oczami każdej postaci świat jest w trochę innych barwach. Dodatkowo, każda postać ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Długo się zbierałem żeby przeczytać tę książkę z dwóch powodów: aż pięć tomów w tej serii i kilkanaście w seriach w tym uniwersum; filmy były mocno średnie. Jednak przekonał mnie serial, który niedawno zaczął się ukazywać na platformie Disney+. Jest naprawdę dobry, więc pomyślałem, że muszę sięgnąć po pierwowzór.
Percy Jackson to dwunastolatek z problemami szkolnymi. Był wielokrotnie przenoszony z jednej szkoły do drugiej. Ma kiepskie wyniki w nauce ze względu na ADHD oraz dysleksję. Jest też z rozbitej rodziny: ojciec nigdy nie poznał, a matka próbuje go sama wychować, w czym przeszkadza jej ojczym-alkoholik i hazardzista. Dodatkowo, wciąż przyciąga kłopoty. Poznajemy go w momencie, gdy jest szansa by w końcu ukończyć klasę bez problemów, a nawet udało mu się znaleźć przyjaciela w szkole. Niestety, jak to zwykle bywało, coś musiało pójść nie tak. Ale może wyjdzie mu to na dobre?
Okazuje się, że wszystkie kłopoty Percy’ego wynikają z tego, że jest herosem. Tak, herosem, półbogiem takim jak mitologiczni Achilles czy Perseusz ! Jego dysfunkcje wynikają z predyspozycji do innych celów niż przeciętny śmiertelnik. Oznacza też to, że jego ojciec nie tylko żyje, ale jest nieśmiertelnym bogiem! Tylko którym? O tym będziecie musieli się przekonać czytając książkę (bądź oglądając serial lub filmy). Wspomnę jeszcze tylko, że oczywiście, niby fajnie, jest półbogiem, ale… także w świecie herosów i bogów są problemy i to Percy będzie musiał uchronić świat przed boską wojną.
Kiedy jeszcze chodziłem do szkoły, lubiłem mitologie. Było w nich coś fascynującego. Natomiast, nigdy nie zaintrygowała mnie na tyle mocno, by zagłębić się w którąkolwiek z nich. Oczywiście, każdy kojarzy podstawowe mity, szczególnie, że są dosyć szeroko wykorzystywane w popkulturze. Kiedy sięgałem po “Złodzieja…” obawiałem się trochę, że ta tematyka jest już trochę zbyt oklepana. Przyznam jednak, że Riordan zbudował świat swoich powieści w naprawdę zgrabny sposób, łącząc świat nowoczesny ze światem bogów, którzy wciąż ludzkości towarzyszą i wpływają na ich losy. Czy wiecie że druga wojna światowa była konfliktem bogów, a Adolf Hitler był herosem? W świecie Ricka tak było.
Kilka słów o bohaterach. Są nimi głównie herosi w wieku zbliżonym do protagonisty, ale i mamy do czynienia także z dorosłymi, zarówno ludźmi jak i mitologicznymi. Są oni dość różnorodni i wiarygodni, co bardzo cenię. Ciekawym zabiegiem było także unowocześnienie postaci bogów.
Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Narracja dobrze równoważy akcję z opisami przez co nie jest ani nudno, ani zbyt dynamicznie. Liczę natomiast, że kolejne tomy będą już bardziej dla starszego czytelnika. Czuć, że to literatura raczej dla rówieśników Percy’ego. Nie jest to wadą oczywiście, ale na pewno chętniej przeczytałbym kolejne tomy, jeśli docelowy wiek czytelnika zmieniał się wraz z wiekiem głównego bohatera (jak to było choćby w przypadku serii o Harrym Potterze).
Podsumowując, “Złodziej Pioruna” to bardzo fajna młodzieżówka z ciekawym światem i dającymi się lubić, wiarygodnymi bohaterami. Warto po niego sięgnąć, szczególnie jeśli przypadły wam do gustu przygodowe książki fantasy pokroju Harrego Pottera, albo lubicie mitologię grecką. Może i was ta seria wciągnie. Ja na pewno po kolejny tom sięgnę w niedalekiej przyszłości.

Długo się zbierałem żeby przeczytać tę książkę z dwóch powodów: aż pięć tomów w tej serii i kilkanaście w seriach w tym uniwersum; filmy były mocno średnie. Jednak przekonał mnie serial, który niedawno zaczął się ukazywać na platformie Disney+. Jest naprawdę dobry, więc pomyślałem, że muszę sięgnąć po pierwowzór.
Percy Jackson to dwunastolatek z problemami szkolnymi. Był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Simon oraz inni homo sapiens” to chyba pierwsza książka young adult o tematyce LGBTQ+ jaką przeczytałem i zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Miała w sobie tyle ciepła i uroku, co w tej tematyce było do tej pory rzadkością. W większości przypadków w jakich spotykałem się z motywami tęczowymi w popkulturze, skupiano się na problemach z tą społecznością, jakie problemy tworzą albo stanowiły element komiczny. Tamta książka pokazała, że można inaczej, że coming out nie musi być przyjęty źle przez rodzinę i przyjaciół i że może prowadzić do szczęśliwego zakończenia.
Bardzo się ucieszyłem, że będę mógł znów wrócić do tego świata. “Love, Creekwood” to według autorki tom 3.5, z czym jest to 2. tom, w którym Simon znów pojawia się jako jeden z głównych bohaterów. Tomy drugi i trzeci opowiadają historię innych ludzi z tzw. “Simonverse”. Niestety, nie doczekaliśmy się jeszcze polskiego wydania “Love, Creekwood”, więc postanowiliśmy zamówić przez internet wydanie w oryginale. Może w przyszłości jakieś wydawnictwo zdecyduje się na przekład tej książki.
Fabuła tej pozycji skupia się wokół czwórki bohaterów znanych z poprzednich tomów: Simona, Brama, Leah oraz Abby. Są to dwie homoseksualne pary, które pochodzą z jednego miasteczka, tytułowego Creekwood, i należą do jednej paczki przyjaciół. Historia koncentruje się na związkach tych dwóch par, które wkraczają na inny etap relacji podczas studiów. Simon i Bram bardzo się kochają, ale wybrali uczelnie w innych częściach kraju, przez co borykają się z problemami związku na odległość. Leah i Abby natomiast zamieszkały w jednym pokoju w akademiku, więc muszą się nauczyć żyć razem pod jednym dachem, jednocześnie martwią się o swoich przyjaciół, dla których ten etap życia jest zauważalnie trudny na poziomie emocjonalnym.
Autorka zdecydowała się tutaj na powieść, a raczej nowelkę, epistolarną. Jest to nawiązanie do początków znajomości Simona i Brama, znanych nam z pierwszego tomu, gdzie chłopcy pisali ze sobą mailowo. Różnicą jest to, że “Simon oraz inni…” tylko zawierała elementy epistolarne. Przyznam, że całkowite przejście na tą formę nie do końca przypadło mi do gustu. O ile jest w tym dużo uroku i romantyzmu, to ciężej jest podążać za historią, bo czytelnicy doświadczają tylko fragmentów wydarzeń. Wiemy o tym, co postaci planują zrobić lub jakie przeszłe wydarzenia relacjonują, ale często jest tak, że autorka poprzestaje na opisie planów jakie bohaterowie mają na przyszłość przez co nie wiemy, czy te plany się udało zrealizować. Miałem przez to duży niedosyt i poczucie chaosu. Trochę jakbym oglądał co drugi odcinek serialu, albo wręcz tylko zapowiedzi co wydarzy się w kolejnych odcinkach i przypomnienia co wydarzyło się w poprzednich.
Jeśli chodzi o postaci, to widać ich rozwój na tle kolejnych tomów i mocniej uwypuklone są różnice między nimi. Dzięki temu są bardziej prawdziwe i czytelnik może poczuć do nich sympatię. Simon to chłopak dość chaotyczny, spontaniczny i emocjonalny. Bram jest bardziej poukładany i stonowany, ale wciąż pełen uroku i ciepła. Leah jest cyniczna, twardo stąpająca po ziemi i lubiąca kontrolę, ale też lojalna i troskliwa. Natomiast Abby to szalona romantyczka, której wszędzie pełno. Trudno tych postaci nie polubić.
Przyznam, że trochę się rozczarowałem tą książką. Po pierwsze, jak już wspomniałem, nie do końca trafiła do mnie jej forma. Czułem, że tracę elementy historii, które mogłyby być dla mnie cenne. Powrót do tego świata dał mi dużo radości, ale też rozczarowania, bo liczyłem na znacznie więcej. Dodatkowo, przyznam, że mojej lekturze towarzyszył także smutek i poczucie straty. Miłość Simona i Brama wydaje się tak czysta i idealna, że człowiek jej po prostu zazdrości. Dodatkowo, ze względu na mój strach przed coming outem, poznałem czym jest związek romantyczny dosyć późno, a książki takie jak ta pokazują mi ile straciłem żyjąc w ukryciu, gdy inni przeżywali swoje pierwsze miłości już w latach nastoletnich. Miłość nastoletnia jest inna, bardziej szalona. Świadomość, że czegoś takiego się nie miało i już raczej mieć nie będzie jest po prostu przygnębiająca.
Cieszę się za to, że teraz świat otwiera się na społeczność LGBTQ+ i daje się jej członkom możliwość normalnego i szczęśliwego życia. Kolejne pokolenia mogą zobaczyć w popkulturze już nie tylko to, że coming out jest trudny i może wiązać się z wieloma przykrościami, ale że potrafi też mieć on miejsce w przyjaznej atmosferze i dać poczucie wyzwolenia, czystego szczęścia z bycia sobą i kochania bez ograniczeń.
Podsumowując, polecam tą książkę fanom serii “Simonverse”, bo ubogaca ona postaci, a także pozwala poznać ich dalsze losy. Natomiast przestrzegam, by nie mieć wobec niej zbyt dużych oczekiwań, bo jest króciutka i w sumie niewiele się dzieje.

“Simon oraz inni homo sapiens” to chyba pierwsza książka young adult o tematyce LGBTQ+ jaką przeczytałem i zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Miała w sobie tyle ciepła i uroku, co w tej tematyce było do tej pory rzadkością. W większości przypadków w jakich spotykałem się z motywami tęczowymi w popkulturze, skupiano się na problemach z tą społecznością, jakie problemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do przeczytania tej książki zainspirowało mnie spotkanie z jej autorem na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. W swoim zbiorze posiadaliśmy już jedną z jego książek, ale z racji, że nie mieliśmy kolejnych tomów trylogii, to czeka wciąż na to by po nią sięgnąć. “Czas na sen” zaintrygował mnie tematyką i gdy tylko skończyłem poprzednią książkę sięgnąłem po ten tytuł.
Powieść ta jest thrillerem, opowiadającym historię Taylora, młodego mężczyzny, któremu całe życie było pod górkę. Gdy był jeszcze mały, stracił ojca, matka, nie mogąc się pozbierać po śmierci małżonka, topiła smutki w alkoholu, pozostawiając synów samych sobie. Taylor jako starszy brat zajmował się bratem Maxem, aż do momentu, gdy zaczął dostrzegać rzeczy niewidoczne dla innych. W tym momencie na scenę wszedł także nowy partner matki, który także nie wylewał za kołnierz, nie miał także oporów by ustawiać rodzinę pod swoje dyktando siłą. Wszystko to doprowadziło leczącego się psychiatrycznie nastolatka do ucieczki z domu i zostawienie Maxa. Liczył, że gdy on zniknie z obrazka, sytuacja w domu się uspokoi. Jakże bardzo się mylił…
Taylor, jak się później okazuje, nie miał zwidów, tylko jest wyjątkowy. Jako numerologiczna 33, ma dar widzenia oraz przechodzenia do wymiarów zmarłych w czasie snu. Przyznam, że autor bardzo przemyślanie zbudował ten świat oraz zasady jego funkcjonowania. Nie spotkałem się ze zbyt wielką ilością książek o podobnej tematyce, choć filmów już kilka było. Interesowałem się kiedyś podobnymi zagadnieniami jak projekcje astralne, świadomy sny, itp., więc dosyć szybko się w tym świecie odnalazłem.
Świat przedstawiony jest bardzo mroczny. Jego materialna strona jest pełna patologii, manipulacji, tyranii i smutku. Duchowa z kolei, niebezpieczna, której mieszkańcy tylko czekają na przybycie nieostrożnych podróżników czy nowych dusz. Przyznam, że takie osadzenie fabularne bardzo przypomina mi klimatem powieści Stephena Kinga.
Jeśli chodzi o bohaterów, Taylor jest specyficzną postacią. Z jednej strony chce dobrze, ale jest też w nim dużo zgorzkniałości i nienawiści, wynikającej z tego jak ludzie go zawsze traktowali. Max, brat Taylora jest kochanym dzieckiem i liczę, że w kolejnych tomach autor rozwinie tą postać. Matka i ojczym protagonisty to bardzo smutne i raczej negatywne postaci, uosabiające przykłady nagannego rodzicielstwa. Kupuję koncepcję każdej z postaci, które nigdy nie są czarne lub białe. Nadaje to im wiarygodności.
Narracja przypadła mi do gustu. Jest dobry balans pomiędzy akcją, dialogami i opisami świata. Wciąż też trzyma w napięciu i potrafi nie raz zaskoczyć. Jedynym mankamentem dla mnie było to, że jak podejrzewam celowe wprawienie czytelnika w poczucie zaszczucia, jakie wciąż towarzyszyło bohaterowi, jest na dłuższą metę trudne w odbiorze. Sprawiało to, że musiałem “odpoczywać” od tej książki. Oczywiście, fakt, że autor potrafi wywołać takie emocje w czytelniku to niewątpliwy atut.
Podsumowując, bardzo polecam tą książkę. Do momentu spotkania z autorem, nie wiedziałem o jego istnieniu, ani tym bardziej o jego prozie. Uważam to za duże niedopatrzenie i liczę, że choć trochę moja recenzja pomoże w promocji jego twórczości. Jeżeli lubicie tematykę duchów, innych wymiarów czy snów, jesteście fanami dobrze napisanych thrillerów albo szukacie pisarzy podobnych do Stephena Kinga i nie boicie się poruszania trudnych tematów społecznych to jest to książka dla Was!

Do przeczytania tej książki zainspirowało mnie spotkanie z jej autorem na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. W swoim zbiorze posiadaliśmy już jedną z jego książek, ale z racji, że nie mieliśmy kolejnych tomów trylogii, to czeka wciąż na to by po nią sięgnąć. “Czas na sen” zaintrygował mnie tematyką i gdy tylko skończyłem poprzednią książkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poleciła mi tą książkę moja mama, a jako że jestem kocim tatą, nie umiałem się oprzeć tej lekturze. “Ja cię kocham, a ty MIAU” to komedia kryminalna, w której narratorem jest kot. Czyż to nie brzmi intrygująco?
Lord, dumny reprezentant gatunek felix catus, jest kotem domowym o puszystej, srebrnej sierści. Mieszka wraz ze swoją ukochaną Alą, którą darzy nieskrywanym uwielbieniem. Ala jest malarką, zarabiającą na życie, tworząc ilustracje do książeczek dla dzieci. Żyje w nieszczęśliwym związku, który nie ma szans na przetrwanie, tym bardziej, że Lord Witka nie znosi… Ale całe jej życie może się zmienić, gdyby tylko Ala otworzyła list, który dziwnie pachnie i jest pacany łapką. Jak się okazuje nasz duet został zaproszony do rezydencji znanego malarza, by wziąć udział w konkursie, który ma wyłonić artystę godnego spadku po organizatorze. Brzmi to wspaniale, szkoda tylko, że kolejni uczestnicy zaczynają znikać bez słowa pożegnania.
Narracja pierwszoosobowa, której autorem jest kot, to bardzo ciekawy zabieg, wyróżniający tę powieść na tle innych. Perspektywa kota bywa czasem zabawna, ale przyznam, że liczyłem na więcej. Trochę mnie zaskoczyło, że autorka zdecydowała się, aby Lord robił nawiązania do popkultury. Wydawało mi się to mało wiarygodne, mimo tłumaczenia, że wspólnie z Alą oglądają sporo telewizji oraz że Ala dużo do niego mówi. Miałem poczucie, że jednak Lord jest za bardzo ludzki.
Książka już na okładce ma określony gatunek jako komedia kryminalna, co wydaje mi się nie częstą mieszanką. Nie czytam za dużo komedii. Po kilka kryminałów sięgnąłem, ale głównie klasyków Agathy Christie czy Arthura Conana Doyle’a. Elementami komediowymi są niewątpliwie narracja i komentarze Lorda, który nie do końca wydaje się rozumieć myślenie i zachowania ludzi. Kryminał możemy odnaleźć w sytuacji w jakiej bohaterowie się znaleźli: rezydencja, konkurs, odizolowanie od świata, tajemnicze zniknięcia, intryga. Czuć silną inspirację powieściami Agathy Christie. Z tym że w rolę detektywa próbuje wcielić się Lord z dość miernym skutkiem.
Książkę czyta się szybko, ale przyznam, że trochę mnie nudziła. Humor co najwyżej wywoływał lekki uśmiech, a intryga niezbyt mnie interesowała. Zakończenie, jednakże, mnie zaskoczyło, a nieskromnie dodam, że o to niełatwo w czasach, gdy wszystkie książki i filmy wydają się podążać podobnymi schematami.
Jeżeli jesteście amatorami kotów bądź kryminałów z przymrużeniem oka, to może być pozycja dla Was. W innym wypadku obawiam się, że nie przypadnie Wam do gustu.

Poleciła mi tą książkę moja mama, a jako że jestem kocim tatą, nie umiałem się oprzeć tej lekturze. “Ja cię kocham, a ty MIAU” to komedia kryminalna, w której narratorem jest kot. Czyż to nie brzmi intrygująco?
Lord, dumny reprezentant gatunek felix catus, jest kotem domowym o puszystej, srebrnej sierści. Mieszka wraz ze swoją ukochaną Alą, którą darzy nieskrywanym...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Młodzi Tytani. Beast Boy Kami Garcia, Gabriel Picolo
Ocena 7,5
Młodzi Tytani.... Kami Garcia, Gabrie...

Na półkach:

“Młodzi Tytani: Beast Boy” to kolejna powieść graficzna z serii o Młodych Tytanach z linii wydawniczej nowych powieści graficznych DC. Niedawno pisałem już o “Młodzi Tytani: Raven”. Póki co seria jest bardzo równa jakościowo, zarówno w kwestii rysunków jak i scenariusza.
Głównym bohaterem jest tytułowy Beast Boy, a prywatnie Garfield Logan. Podobnie jak w przypadku Raven, poznajemy go, gdy chodzi do szkoły i dopiero zaczynają się w nim budzić jego moce. Wyjaśnienie źródła jego mocy, czyli eksperymentalnego leczenie choroby na jaką zachorował jako dziecko, pozostaje bez zmian. Zmieniono natomiast historię jego rodziny. Oryginalnie jego biologiczni rodzice zginęli podczas misji, a Garfield został oddany do adopcji. W tej historii jego rodzice nie tylko żyją, ale też wiedzą, że eksperymentalne leczenie, któremu poddali syna wciąż ma wpływ na niego, blokują go, podając leki. Oczywiście, Gar (jak prosi by go nazywać), o niczym nie wie. Wszyscy wiemy jak historie z takimi tajemnicami się kończą.
Fabuła obraca się wokół nastoletnich problemów protagonisty, które dodatkowo komplikują jego budzące się umiejętności superbohatera. Jest dosyć przyjemna w odbiorze, choć czasem wydarzenia nie wydawały mi się dość wiarygodne. Wciąż, mamy do czynienia z komiksem o superbohaterach, więc można przymknąć oko na realność wydarzeń.
Rysunki są bardzo ładne. Bardzo mi się podoba duża uwaga skupiona na mimice postaci. Przemawiają także do mnie wyraziste kolory. Jest też duża konsekwencja w ubiorze bohatera, co w moim odczuciu kiedyś nie było normą.
O ile Gar z animacji “Młodzi Tytani” nie był najbardziej lubianą przeze mnie postacią, tak ten komiks mnie do niego przekonał. Nie widzimy tu tylko “klasowego klauna”, ale ma on także swoje własne rozterki czy kompleksy, co nadaje mu głębi. Dodatkowo, ciekawą różnicą jest także zakres umiejętności Beast Boya i to jak on się różni od animacji. W animacji Gar zmieniał się w zwierzęta tylko całościowo, natomiast w tym komiksie, może modyfikować także pojedyncze organy, by uzyskać umiejętności konkretnego zwierzęcia, np. tak zmodyfikować oczy by móc widzieć w ciemności.
Przyznaję, że o ile komiksy wciąż wywołują u mnie mieszane uczucia i wolę tradycyjną książkę, tak wiem, że tą serię będę czytał dalej i już nie mogę się doczekać, gdy postaci, które na nowo poznajemy się poznają.

“Młodzi Tytani: Beast Boy” to kolejna powieść graficzna z serii o Młodych Tytanach z linii wydawniczej nowych powieści graficznych DC. Niedawno pisałem już o “Młodzi Tytani: Raven”. Póki co seria jest bardzo równa jakościowo, zarówno w kwestii rysunków jak i scenariusza.
Głównym bohaterem jest tytułowy Beast Boy, a prywatnie Garfield Logan. Podobnie jak w przypadku Raven,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako że ostatnio wyszło na PS5 Baldur’s Gate 3 i zacząłem w nie grać, postanowiłem sięgnąć po książkę, której akcja także dzieje się w Forgotten Realms, znanych w polskiej wersji jako Zapomniane Krainy. Dla niewtajemniczonych, zarówno książki z serii Forgotten Realms jak i serie gier, takie jak Baldur’s Gate, Icewind Dale czy Planescape Torment, bazują na papierowej grze RPG Dungeons & Dragons. Wyszedł też niedawno dosyć głośny film osadzony w tym świecie “Dungeons & Dragons: Złodziejski honor”.
“Cienista dolina” opowiada historię o kluczowym znaczeniu dla całego uniwersum. Zaginęły boskie przedmioty o nazwie Tablice Przeznaczenia, których bogowie mieli strzec, a najprawdopodobniej, któryś z nich jest zdrajcą. W ramach kary, nadbóstwo Ao, strąca wszystkich bogów do świata ludzi, odzierając ich przy tym z boskości. Swój status zachowuje jedynie Helm, bóg-strażnik, którego zadaniem jest pilnowanie by żadne z ukaranych nie powróciło do swojej domeny przed odnalezieniem tablic. Zagubieni bogowie, by przetrwać i móc działać w świecie śmiertelników, muszą znaleźć sobie tzw. awatarów, czyli nosicieli ich boskiej duszy. Działania te wprowadzają też chaos dla śmiertelnych istot. Magia stała się bardzo nieprzewidywalna, a wierni bóstwom stracili z nimi połączenie, co oznacza brak dostępu do magii pochodzenia boskiego, jak np. magia lecznicza kleryków.
Bohaterami naszej opowieści zostają: czarodziejka Midnight, wojownik Kelemwor, złodziej Cyric oraz kleryk Adon. Podejmują się oni zadania pomocy dziewczynce, której pani została uwięziona. Jak się później okazuje, ta z pozoru prosta misja ratunkowa, przeistoczy naszych bohaterów w pionki w grze między bogami, a od ich działań zależeć będą losy ich świata.
O ile wydawało mi się, że świat Zapomnianych Krain jest mi dość dobrze znany zarówno z gier jak i kilku innych książek z tej serii, tak ta książka pokazała mi jak bardzo się myliłem. Okazuje się, że moja wiedza zarówno o bóstwach, jak i prawach funkcjonowania świata przedstawionego, była jednak dosyć niewielka. Mimo to, dosyć szybko się w nim odnalazłem. Niestety jednak, opowieść przedstawiona w tej książce tylko umiarkowanie mnie zainteresowała.
Narracja książki jest w moim odczuciu pozbawiona zupełnie emocji, przez co ciężko było mi się w nią wczuć. Główni bohaterowie są całkiem ciekawie przedstawieni, ale postaci poboczne są mocno papierowe i nawet jak któraś z nich zginie, nie robi to żadnego wrażenia, bo często nawet nie zdążyliśmy się do nich przywiązać. Czasami gubiłem się też w opisach walki. Ciężko było mi wyobrazić sobie, jak walka rzeczywiście przebiegała i musiałem czytać fragment kilka razy żeby zrozumieć, co się wydarzyło. Brakowało mi także ikry w dialogach. Są one pozbawione humoru, a emocje wydają się być sztuczne. Nie ma się wrażenia, by rozmawiały ze sobą żywe istoty.
Podsumowując, rozczarował mnie ten tytuł. Mimo rekomendacji jaką dostałem oraz sentymentu do świata, w którym rozgrywają się wydarzenia, historia niezbyt mnie zainteresowała. Brakowało mi jakiejś lekkości pióra i wiarygodności w sposobie pisania. Pozostały mi jeszcze dwa tomy, by móc zakończyć opowieść i zapewne po nie sięgnę, ale na pewno nie od razu.

Jako że ostatnio wyszło na PS5 Baldur’s Gate 3 i zacząłem w nie grać, postanowiłem sięgnąć po książkę, której akcja także dzieje się w Forgotten Realms, znanych w polskiej wersji jako Zapomniane Krainy. Dla niewtajemniczonych, zarówno książki z serii Forgotten Realms jak i serie gier, takie jak Baldur’s Gate, Icewind Dale czy Planescape Torment, bazują na papierowej grze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie przemówiła do mnie ta historia. Z bohaterami też nie potrafiłem się utożsamić. Jakoś tak o niczym ta opowieść była. Strona wizualna komiksu również nie przypadła mi do gustu. Szkoda...

Nie przemówiła do mnie ta historia. Z bohaterami też nie potrafiłem się utożsamić. Jakoś tak o niczym ta opowieść była. Strona wizualna komiksu również nie przypadła mi do gustu. Szkoda...

Pokaż mimo to

Okładka książki Młodzi Tytani. Raven Kami Garcia, Gabriel Picolo
Ocena 7,2
Młodzi Tytani.... Kami Garcia, Gabrie...

Na półkach: ,

Komiksy i powieści wizualne to lektury po które zacząłem sięgać dopiero niedawno i nie mam z nimi dużego doświadczenia. Natomiast uniwersum DC nie jest mi obce dzięki animacjom i filmom, które oglądam od dziecka. Powieść wizualna “Młodzi Tytani: Raven” to jedna z pierwszych z linii wydawniczej nowych powieści graficznych DC i zarazem pierwsza z serii o Młodych Tytanach. Warto też wspomnieć, że autorka scenariusza jest znana dzięki jej współautorstwu przy “Pięknych Istotach”, tomu 1 wielokrotnie nagradzanej serii fantasy.
Młodzi tytani to grupa nastoletnich superbohaterów założona przez Ligę Sprawiedliwości, którą tworzą Superman, Batman, itd. Ta pozycja to kolejny pomysł na historię pochodzenia postaci Raven, pół człowieka, pół demona, która zmaga się ze swoją mroczną stroną oraz jej demonicznym ojcem Trigonem.
Sposób przedstawienia samej postaci nie uległ większym zmianom. Raven jest skrytą i małomówną osobą, która musi tłumić swoje emocje, by móc kontrolować nadnaturalne moce. Ubiera się także w podobnym stylu jak w innych ujęciach, czyli w czerń i fiolet.
Różni się natomiast cała historia zanim dołączyła do Młodych Tytanów. W pierwotnej wersji Raven młodo straciła matkę i została wychowana przez mnichów Azarath, innego wymiaru, w którym Raven się urodziła. W powieści graficznej natomiast nie wiemy nic o tym co stało się z Arellą, rodzoną matką protagonistki, natomiast już na pierwszy stronach ginie przybrana jej przybrana matka. Mama adopcyjna bohaterki była czarnoskórą kobietą, która praktykuje voodoo i to dzięki jej magii i praktykom udawało im się kontrolować moce Raven i chronić ją przed Trigonem. W momencie jej śmierci, Raven trafia do siostry przybranej matki, która nie wie nic o niej i zagrożeniu jakie stanowi, co zwiastuje kłopoty.
Przyznam, że te zmiany fabularne przyjąłem jako powiew świeżości. Dodatkowo, temat voodoo zawsze wydawał mi się interesujący i trochę szkoda, że nie jest on bardziej rozwinięty. Sama Raven też nie używa za dużo mocy, co uważam za mały minus. To w końcu opowieść o przyszłej superbohaterce, ale każdy musi jakoś zaczynać. Większy nacisk położono na wewnętrzne rozterki protagonistki i jej relacje z ludźmi.
Nie sposób mówić o powieści wizualnej, bez omówienia aspektu wizualnego. Nie jestem specjalistą, ale bardzo mi się podoba stylistyka rysunków. Kolory są używane w niecodzienny sposób. Bardziej ich nie ma niż są. Przypominają mi trochę film “Sin City”, który kolorów używał do podkreślenia jakichś elementów obrazu. Tutaj mamy podobnie, choć czasem obrazek może mieć zmienioną kolorystykę kreski i wszystkich cieni na jeden kolor. W zdecydowanej jednak większości dominuje szarość, czerń i biel. Ma to wszystko swój niezaprzeczalny urok i bardzo pasuje do postaci, która tłumi emocje, ale czasem jest ich za dużo, więc coś się wymknie i pokoloruje jej szarą rzeczywistość.
Podsumowując, zdecydowanie polecam tą książkę. O ile sam nie jestem wielkim fanem powieści wizualnych, to ta mnie wciągnęła i coś we mnie krzyczy o więcej. Szkoda tylko, że są takie krótkie, zanim się dobrze czuję to już jest koniec. Dobrze, że mamy jeszcze kilka podobnych pozycji na półce, bo moim zdaniem warto po nie sięgać.

Komiksy i powieści wizualne to lektury po które zacząłem sięgać dopiero niedawno i nie mam z nimi dużego doświadczenia. Natomiast uniwersum DC nie jest mi obce dzięki animacjom i filmom, które oglądam od dziecka. Powieść wizualna “Młodzi Tytani: Raven” to jedna z pierwszych z linii wydawniczej nowych powieści graficznych DC i zarazem pierwsza z serii o Młodych Tytanach....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Parę miesięcy temu obejrzałem w całości film “Most do Terabitii”. Mimo dobrych ocen, kiedyś już próbowałem do niego podejść, ale po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach go wyłączyłem, bo wydawał mi się nieciekawy i infantylny. Dopiero gdy niedawno obejrzałem go od początku do końca, doceniłem jego wartość. Toteż, postanowiłem zakupić i przeczytać także książkę.
“Most do Terabitii” opowiada historię chłopca o imieniu Jess, żyjącego w niewielkiej miejscowości. Ma dwie młodsze i dwie starsze siostry. Prowadzą oni niewielkie gospodarstwo, hodują jedną krowę, której mleko wystarcza tylko na ich własne potrzeby. Rodzina ledwo wiąże koniec z końcem. Matka, zajmuje się domem, gospodarstwem i najmłodszym dzieckiem, co pochłania cały jej czas i uwagę. Ojciec pracuje w mieście, do którego musi codziennie dojeżdża, przez co nie ma go całymi dniami. Mimo tego, że Jess nie jest najstarszym z rodzeństwa, tylko on pomaga rodzicom w codziennych obowiązkach. Przez to, że dosyć szybko musiał zająć się sprawami dorosłych, nie ma on za wiele czasu na bycie po prostu dzieckiem. A ma dopiero 10 lat. Wszelkie próby bycia sobą i oddawaniu się swojej pasji, jaką jest malowanie, zarówno w szkole jak i domu są tłumione tak przez przez rodziców jak i rówieśników.
Sytuacja zmienia się, gdy do sąsiadującego domu przeprowadza się bogata rodzina pisarzy. Mają oni jedną córkę Leslie. Jest ona szalenie bystrą dziewczynką. Dobrze się uczy, dużo czyta, ale jest dosyć samotna. Próbuje się zaprzyjaźnić z Jessem już pierwszego dnia, ale on z początku nie chce się zadawać się z dziewczyną, która na dodatek ciągle łamie konwenanse. Ubiera się i jest ostrzyżona na chłopaka. Lubi też bawić się bardziej z chłopakami niż z innymi dziewczętami. Dodatkowo, ku ogólnemu zdziwieniu rówieśników, nie ma telewizora.
Ostatecznie Leslie i Jess stają się sobie bardzo bliscy. Znajdują miejsce w lesie, w którym mogą puścić wodze wyobraźni. Budują tam zamek (czyt. domek na drzewie), a okoliczny las nazywają Terabithią, fantastyczną krainą, którą wspólnie władają jako król i królowa. Relacja ta bardzo Jessa rozwija. Pozwala mu ona spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. Kogoś, dla kogo normy społeczne czy religijne przestrzegane w małej społeczności są poddawane krytyce. W poszerzaniu horyzontów pomaga także nauczycielka muzyki, która dopinguje Jessa w rozwijaniu jego zdolności artystycznych, a w której Jess się podkochuje.
Ciekawym aspektem, z którego zdałem sobie sprawę dopiero pisząc tę recenzję, jest przedstawienie bohaterów. Czysto pozytywnymi postaciami są osoby, które przybyły do miasteczka niedawno, czyli Leslie i jej rodzina, oraz nauczycielka muzyki. Pozostali bohaterowie, Jess również, mają dość mocno wyeksponowane wady, np. samolubność Jessa, okrucieństwo kolegów z klasy, zaniedbywanie rodziców czy próżność sióstr Jessa. Myślę, że mógł to być celowy zabieg by pokazać punkt widzenia protagonisty. Pozytywnie przedstawieni są bohaterowie, których lubi i podziwia. Sam ewidentnie też ma sobie sporo do zarzucenia. Przyznam, że nie przepadam za nim, co trochę utrudniało mi czytanie.
Zarówno książka jak i film teoretycznie skierowane są do młodszego odbiorcy. Język jest co prawda prosty, ale poruszane są tu trudne motywy jak znęcanie się, presja społeczna, toksyczne relacje rodzinne, podważanie zasadności wiary chrześcijańskiej, śmierć bliskiej osoby, żałoba i różne jej formy, czy różne oblicza rodzicielstwa. Nie wiem czy te tematy nie są zbyt poważne i przygnębiające dla takiej grupy docelowej. To właśnie z tego powodu przy pierwszym podejściu nie podobał mi się film. Byłem młodszy i patrzyłem na niego dosyć powierzchownie.
Bardzo się cieszę, że poznałem tę historię. Uważam ją za trochę ukryty skarb, bo mimo ekranizacji, z resztą bardzo wiernej książce, to mało się o niej mówi. A szkoda, bo sądzę, że przekaz ma bardzo ważny. Myślę, że jeśli macie już dzieci w wieku szkolnym, to warto przeczytać z nimi tę książkę bądź obejrzeć wspólnie film i je sobie omówić. Ponownie jednak ostrzegam, poruszana tematyka jest trudna, a sama historia ostatecznie jest dość smutna i może i wy uronicie łzę.

Parę miesięcy temu obejrzałem w całości film “Most do Terabitii”. Mimo dobrych ocen, kiedyś już próbowałem do niego podejść, ale po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach go wyłączyłem, bo wydawał mi się nieciekawy i infantylny. Dopiero gdy niedawno obejrzałem go od początku do końca, doceniłem jego wartość. Toteż, postanowiłem zakupić i przeczytać także książkę.
“Most...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Filmowa adaptacja książki “Tamte dni, tamte noce”, która pojawiła się na ekranach w 2017 roku odbiła się głośnym echem w świecie. Obraz zdobył aż 29 nagród, w tym Oscara za scenariusz adaptowany. Na mnie, przyznam nie zrobił wielkiego wrażenia. Był ciekawostką, ale nie zostawił we mnie większych emocji, poza kilkoma zamazanymi scenami w pamięci. Jako że książki są w większości przypadków lepsze w opowiadaniu historii, postanowiłem sięgnąć po pierwowzór tej, która poruszyła wielu widzów, ale z jakiegoś powodu nie mnie.
Już od pierwszych stron wiedziałem, że to nie będzie lekka lektura. Język bywa dosyć wyszukany i zawiły, a narrator często dość chaotycznie skacze po tematach, a także pomiędzy różnymi momentami w czasie. Narratorem jest główny bohater, który wspomina historię swojego romansu z czasów młodzieńczych. Elio, jako 17-letni chłopak, poznaje kilka lat starszego, młodego mężczyznę i zaczyna coś do niego czuć. Nie do końca rozumie te uczucia, kobiety wciąż go interesują, ale nigdy nie czuł czegoś tak intensywnego. Toczy on ciągłe walki z samym sobą. Prowadzi grę w podchody. Stosuje wiele niedopowiedzeń w kontakcie z Oliverem, a samo uczucie z początku jest platoniczne i niewypowiedziane na głos.
Moje wrażenia z lektury są dosyć mieszane. Sama historia jest w istocie pełna różnych emocji, które do mnie trafiały. Natomiast ciężko było mi zrozumieć miotanie się głównego bohatera, ciągłe zaprzeczanie sobie, a czasem też robienie rzeczy wbrew sobie. Muszę tu też wspomnieć, że niektóre sceny nie były dla mnie przyjemne, bo o ile nie są mi obce sceny erotyczne, tak tutaj sporo z nich zakrawa na fetysze, które u mnie wywoływały niesmak. W gruncie rzeczy ta powieść jest też dla mnie dosyć smutna i bazuje na nostalgii. Zapewne takie było jej założenie, ale chyba nie lubię się tak czuć przy lekturze. Z drugiej strony sceneria, którą maluje nam autor, jest doprawdy urzekająca. Czułem się jakbym przenosił się do słonecznych Włoch i cieszył się tamtejszym klimatem. Mimo tego że zachowania postaci nie były dla mnie do końca zrozumiałem, to poczułem w stosunku do nich sympatię. Zdecydowanie też książka ta wywołała u mnie trwalsze emocje niż film.
Podsumowując, “Tamte dni, tamte noce” to ciekawa pozycja i nie żałuję, że po nią sięgnąłem. Natomiast, uważam, że nie jest to opowieść, która każdemu przypadnie do gustu. Oczywiście, pomijając oczywisty fakt homoerotyczności, chaotyczna narracja, mnogość zagmatwanych przemyśleń, pełnych sprzeczności i metafor, a także dość specyficzne sceny erotyczne mogą sprawić, że nie każdemu ta lektura będzie odpowiadać. Ja wciąż uważam, że było warto się w niej zagłębić.

Filmowa adaptacja książki “Tamte dni, tamte noce”, która pojawiła się na ekranach w 2017 roku odbiła się głośnym echem w świecie. Obraz zdobył aż 29 nagród, w tym Oscara za scenariusz adaptowany. Na mnie, przyznam nie zrobił wielkiego wrażenia. Był ciekawostką, ale nie zostawił we mnie większych emocji, poza kilkoma zamazanymi scenami w pamięci. Jako że książki są w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bloom Savanna Ganucheau, Kevin Panetta
Ocena 6,6
Bloom Savanna Ganucheau, ...

Na półkach:

Urocza historia. Śliczna strona wizualna. Niestety czegoś mi brakowało żeby mnie urzekła.

Urocza historia. Śliczna strona wizualna. Niestety czegoś mi brakowało żeby mnie urzekła.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dosyć niedawno skończyłem czytać książkę “Oblicza Magii”, którą byłem mocno zawiedziony, stąd byłem ciekaw jak poradził sobie z podobną tematyką zagraniczny autor, któremu nie jest ona obca. Różnica moim zdaniem jest spora, zarówno w sposobie przedstawiania informacji jak i w podejściu do opisywanych przedmiotów i wydarzeń.
“Przeklęte przedmioty” to, jak sama nazwa wskazuje, książka opisująca obiekty, które uznane zostały z takich czy innych powodów za przeklęte. Każdy taki artefakt ma swój własny rozdział i są one pogrupowane kategoriami, takimi jak np. przeklęte przedmioty w gablotach. Na początku każdego rozdziału streszczone są fakty, takie jak pochodzenie obiektu, znani posiadacze czy obecna lokalizacja. Dzięki temu widać, że autor przeprowadził odpowiedni wywiad i prześledził historię każdego z nich, a także nadaje to książce lekko encyklopedycznego wyrazu.
Najbardziej zaciekawiło mnie nie tyle to, jak powszechna jest wiara w tego typu przekleństwa, ale jak bardzo osadzone w popkulturze są niektóre z nich. Czy wiedzieliście na przykład, że diament Serce Oceanu z filmu “Titanic” Jamesa Camerona, jest inspirowany przeklętym przedmiotem? Oczywiście najbardziej z takich historii czerpią horrory, takie jak “Anabelle”. Ale nie tylko przemysł filmowy, no i z racji, że czytałem o tym książke, literacki, czerpie zyski z podobnych wierzeń. Autor opowiada też jak duży jest popyt na kupowanie i kolekcjonowanie takich artefaktów. Ja tam chyba bym się bał mieć choćby jeden taki z nich w domu. Lalki chyba przerażają mnie najbardziej…
Książka napisana jest z humorem, co jednym może się podobać innym nie. Ocker żartuje głównie z naciąganych historii artefaktów. Jednocześnie, nie miałem poczucia by kpił z ludzi, którzy w nie wierzą. Sam też przyznaje się, że nabył na eBayu obiekt, który miał my przynieść nieszczęście, ale póki co, nie znalazł dowodów na jakiekolwiek zmiany w jego życiu od momentu zakupu.
Podsumowując, książka jest lekka i przyjemna. Szybko się ją czyta, ale też czuję, że niewiele mi zostanie w głowie po tej lekturze. To chyba wina zbyt małej ilości udokumentowanych faktów wiążacych przedmioty z nieszczęściami. Może jakby opisywane wydarzenia choć odrobinę mnie wystraszyły… Czekam aż trafię na książkę o jakiejkolwiek formie magii, napisaną na poważnie, bez elementów humorystycznych bądź z perspektywy sceptyka.

Dosyć niedawno skończyłem czytać książkę “Oblicza Magii”, którą byłem mocno zawiedziony, stąd byłem ciekaw jak poradził sobie z podobną tematyką zagraniczny autor, któremu nie jest ona obca. Różnica moim zdaniem jest spora, zarówno w sposobie przedstawiania informacji jak i w podejściu do opisywanych przedmiotów i wydarzeń.
“Przeklęte przedmioty” to, jak sama nazwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trylogię “Igrzyska Śmierci”, którą zapewne sporo z Was zna lub kojarzy, ze względu na głośne ekranizacje, czytałem już dobrych kilka lat temu. Autorka postanowiła wydać prequel (na ten moment napisała tylko jedną książkę, ale kto wie czy nie pojawią się następne) opowiadający historię młodości znienawidzonego przez wszystkich Prezydenta Snowa. Do czytania zasiadałem z mieszanką ekscytacji i niepewności. Czy ja naprawdę chcę poznać tę postać bliżej? A może jego zachowania były zupełnie uzasadnione i jest on tak naprawdę ofiarą systemu? Tak czy inaczej, niedługo miałem się o tym przekonać.
Młodego Corio, bo tak bliscy nazywają Coriolanusa Snowa głównego protagonistę, poznajemy, w momencie, gdy ma kończyć szkołę i roztacza plany nad swoją dalszą karierą. Jego rodzina to tylko kuzynka Tigris, (którą także znamy z “Igrzysk…”) oraz babcia, nazywana Panibabką. Są w kiepskiej sytuacji finansowej, jak większość elity Panem, co jest wynikiem ciężkiej wojny, którą Kapitol toczył i wygrał z dystryktami. Koszt tej wojny odczuli wszyscy mieszkańcy obu stron, zarówno materialny jak i w ludziach. Tak właśnie zginęli rodzice Corio. Mimo braku pieniędzy i głodu, wszyscy udają, że wciąż elitą pozostają. Świat Kapitolu jest pełen takiej obłudy i gry pozorów.
Motorem dla fabuły są dziesiąte igrzyska, choć tym razem z perspektywy pierwszej w historii grupy mentorów. Igrzyska wyglądają w tych czasach zupełnie inaczej niż będą wyglądać za te kilkadziesiąt lat. Trybuci zamykani są na arenie wielkości stadionu na tak długo aż zostanie tylko jeden z nich. Od momentu wylosowania aż po trafieniu na arenę, są oni traktowani gorzej jak zwierzęta. Są trzymani w klatkach starego zoo i nie otrzymują ani pożywienia, ani wody. Rola mentorów to coś zupełnie nowego, co zupełnie zmieni ich dotychczasowy kształt i znaczenie dla populacji Panem. W ogóle wpływanie ludzi z zewnątrz na przebieg tych krwawych zawodów jest właściwie żaden. Mało kto też te zmagania ogląda. To właśnie w czasach opisanych na kartach tej książki, zaczęto myśleć o usprawnieniach tego wydarzenia, tak by miało większy wpływ na umysły widzów, ale też by przynosiły zyski dla Kapitolu.
O tym jak kontakt z igrzyskami w tak bliski sposób, wspomnę, że sprawy sercowe będą miało tutaj też ważną rolę, wpłynie na głównego bohatera będziecie już musieli poczytać sami. Jest tu trochę zwrotów akcji, moralnych dylematów i kontrowersyjnych decyzji. Trochę jestem rozczarowany, że jednak prezydent Snow wcale nie różnił się aż tak bardzo w czasach młodości od swojej dojrzałej wersji. Mimo to, ciekawie było poznać historię jak to się wszystko zaczęło, a także samego kraj. Myślę, że gdyby pojawiły się kolejne tomy o dalszych poczynaniach Coriolanusa, zapewne bym po nie sięgnął. Na pewno jednak już z mniejszymi oczekiwaniami rewolucji. Może jednak warto już temu światowi i historii dać spokój? Albo napisać coś osadzonego w tym świecie, ale nie związanego z wydarzeniami i postaciami już nam znanymi? Wszystko w rękach autorki. Może fani serii jeszcze otrzymają od niej jakiś prezent.

Trylogię “Igrzyska Śmierci”, którą zapewne sporo z Was zna lub kojarzy, ze względu na głośne ekranizacje, czytałem już dobrych kilka lat temu. Autorka postanowiła wydać prequel (na ten moment napisała tylko jedną książkę, ale kto wie czy nie pojawią się następne) opowiadający historię młodości znienawidzonego przez wszystkich Prezydenta Snowa. Do czytania zasiadałem z...

więcej Pokaż mimo to