Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Co ja właściwie przeczytałam?
Ani okładka ani tytuł nie zachęciły mnie do lektury, ale uznałam, że warto dać "Pasierbicy gangstera" szansę.... i ta szansa została zmarnowana.
Początek jest w porządku. Wkręciłam się w pierwsze rozdziały. Zaintrygowała mnie fabuła - wychowana w klasztorze dziewczyna, ojczym gangster, ukryte dziedzictwo. Autorka pisze całkiem nieźle, ma lekkie pióro, zgrabne porównania. Po pierwszym pozytywnym wrażeniu napaliłam się na ciąg dalszy jak szczerbaty na suchary. Lubię motyw zakazanych, budzących społeczny sprzeciw związków. Lubię również wątek rywalizacji dwóch mężczyzn o kobietę. Niestety im dalej w fabułę, tym gorzej.
Szczerze uważam, że autorka albo nie potrafi konstruować sensownej akcji (nie czytałam innych jej książek), albo postanowiła pójść na łatwiznę i wplotła w powieść oklepane wątki, w dodatku mało umiejętnie. Irytowało mnie praktycznie wszystko, a szczególnie główna bohaterka. Jej kreacja wyszła najgorzej. Rys psychologiczny żaden. Panienka wychowała się w zabitej dechami wsi, wśród do bólu konserwatywnych zakonnic, nie zna innego świata, a zachowuje się jak rasowa intrygantka. Jest nieznośna, rozpuszczona, roszczeniowa, dziecinna, infantylna. Brak jej wiarygodności i rozumu. Dwie główne męskie postacie - Fabio i Marco również zostali skonstruowani po łebkach. Fabio początkowo zapowiadał na interesującego bohatera, ale z każdą kolejną stroną zauroczenie nim malało, aż zmieniło się w irytację. Pominę inne postacie, gdyż są one tak groteskowe, że czytanie o nich wywoływało śmiech żenady. Miejscami książka przypomina streszczenie brazylijskiej telenoweli (nie obrażając brazylijskich telenoweli, które potrafią być okey).
Sądząc po finale, będzie kontynuacja. Ja jednak podziękuję i przygodę z piórem Pani Moniki zakończę na tym "dziele."
Daję 3 gwiazdki tylko za wciągający początek.

Co ja właściwie przeczytałam?
Ani okładka ani tytuł nie zachęciły mnie do lektury, ale uznałam, że warto dać "Pasierbicy gangstera" szansę.... i ta szansa została zmarnowana.
Początek jest w porządku. Wkręciłam się w pierwsze rozdziały. Zaintrygowała mnie fabuła - wychowana w klasztorze dziewczyna, ojczym gangster, ukryte dziedzictwo. Autorka pisze całkiem nieźle, ma lekkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cóż to za książka, cóż to za przygoda!
Ponad trzy tygodnie z przerwami zajęło mi przeczytanie "Wampirzego Cesarstwa." Przed rozpoczęciem lektury miałam nadzieję, że mój powrót do dark fantasy będzie udany. Nadzieja się spełniła.
Prawie 900 stron wypełnionych akcją, genialnymi tekstami (uwielbiam występujące w książce przekleństwa), żądzami, smutkiem i radością. Jeśli miałabym rozpisywać się nad odczuciami po zakończeniu lektury, wyszłaby kilkustronicowa recenzja, toteż skupię się na najważniejszych kwestiach:
- Gabriel de Leon - moja mowa miłość! Bezapelacyjnie najbarwniejszy bohater, z którym ostatnimi czasy miałam do czynienia.
- Wampiry odczarowane. Krwiożercze, siejące postrach bestie. Autor genialnie nakreślił rys psychologiczny nieśmiertelnych istot, których emocje zatarły wieki mordów. Szczególnie widać to w przypadku Wiecznotrwałego Króla.
- Piękny, mroczny styl (tu wielka pochwała dla tłumaczy - polska wersja jest wspaniała). Każdą stronę czytałam z podziwem, nawet opisy przyrody dawały radę.
- Świetne dialogi - znalazło się miejsce dla żartów, dla egzystencjalnych rozważań, miłosnych uniesień. A wszystko napisane lekkim piórem.
Polecam fanom gatunku, jak i osobom zaczynającym przygodę z dark fantasy. Nie zawiodłam się.

Cóż to za książka, cóż to za przygoda!
Ponad trzy tygodnie z przerwami zajęło mi przeczytanie "Wampirzego Cesarstwa." Przed rozpoczęciem lektury miałam nadzieję, że mój powrót do dark fantasy będzie udany. Nadzieja się spełniła.
Prawie 900 stron wypełnionych akcją, genialnymi tekstami (uwielbiam występujące w książce przekleństwa), żądzami, smutkiem i radością. Jeśli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chociaż lubię twórczość Cory Reilly, piąty tom serii "Kroniki Camorry" nie przypadł mi do gustu. Nie chodzi tu o styl, ani sposób prowadzenia narracji, który u autorki za każdym razem jest taki sam, ale o głównych bohaterów. Savio i Gemma są najbardziej niedobraną parą nie tylko "Kronik Camorry." Zakładam, że Cora chciała udowodnić, iż przeciwieństwa się przyciągają, lecz w "Złamanych sercach" wyszło to kiepsko. Nie mam zastrzeżeń co do Savia, gdyż paradoksalnie jego kreacja wyszła autorce najlepiej. Zachowanie braci Falcone, choć może to zabrzmieć okrutnie, jest naturalne i zbliżone do rzeczywistości. Natomiast Gemma to czysty niewypał. Dziewczyna jest płaska, przesadnie świętoszkowata, sztuczna. Jeszcze gorzej wyszła jej rodzinka, która broniła cnoty dziewczyny z zawziętością średniowiecznej inkwizycji. Z politowaniem czytałam fragmenty, w których występował rozhisteryzowany brat głównej bohaterki. W serii "Złączeni" również mamy do czynienia z podwójną moralnością mafiozów, którzy chuchają na dziewictwo swoich córek i sióstr, ale przypadek Gemmy jest ekstremalny. Ta dwójka w ogóle nie powinna być ze sobą związana.
Książka niestety nie spełniła moich oczekiwań.

Chociaż lubię twórczość Cory Reilly, piąty tom serii "Kroniki Camorry" nie przypadł mi do gustu. Nie chodzi tu o styl, ani sposób prowadzenia narracji, który u autorki za każdym razem jest taki sam, ale o głównych bohaterów. Savio i Gemma są najbardziej niedobraną parą nie tylko "Kronik Camorry." Zakładam, że Cora chciała udowodnić, iż przeciwieństwa się przyciągają, lecz w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sylwia Leśna jest mało znaną pisarką, a szkoda, gdyż niewątpliwie posiada talent do budowania światów i snucia opowieści. Jej debiut, "Tam gdzie topnieje lód", zrobił na mnie pozytywnie wrażenie, więc z miłą chęcią powróciłam do uniwersum Raghów.
"Złodziej Renów" jest oddzielną opowieścią osadzoną we wspomnianym uniwersum. Nie znajdziemy tu bohaterów i wątków z "Tam gdzie topnieje lód." Głównymi postaniami są Wardun - raghijski myśliwy oraz Zanga, strażnik odpowiedzialny za bezpieczeństwo renów w jednej z wiosek. Ich losy splatają się, gdy Wardun przyjmuje zlecenie rozwiązania zagadki znikających renów. Obaj mężczyźni wybierają się w fascynującą i jednocześnie niebezpieczną podróż, podczas której zmierzą się nie tylko z magicznymi potworami, ale również z własną naturą.
Choć dobrze bawiłam się podczas lektury to muszę stwierdzić, że poprzednie książki autorki bardziej mnie wciągnęły. "Złodziej renów" jest ciekawy, ale w pewnym momencie rozmywa się główny wątek owych kradzieży. Nie jestem pewna, czy tytuł jest adekwatny do treści. Autorka w swojej nowej powieści porusza kwestie, których nie było we wcześniejszych pozycjach: brak tolerancji, poszukiwanie własnej tożsamości, uprzedzenia, konflikty na tle orientacji seksualnej. Lubię kiedy w książkach fantasy pojawiają się sprawy społeczne - nadają one historii wiarygodności. Dzięki temu opowieść zyskuje na wartości.
Jednym z największych plusów "Złodzieja renów" jest plastyczny, wręcz piękny styl S. Leśnej. Opisy przyrody zachwycają, porównania nadają książce nieco poezji. Czytanie "Złodzieja" można porównać do oglądania obrazu. Książkę odbiera się nie jednym, a kilkoma zmysłami.
Warto także zwrócić uwagę na postacie. Autorka nie ma problemów z konstruowaniem ciekawych bohaterów. Najbardziej polubiłam dowcipnego, na pierwszy rzut oka prostolinijnego Warduna, którego odkrywamy z każdą kolejną stroną. Postacie nie są miałkie, mają różnorodne charaktery, przez co czytelnik może się z nimi utożsamiać. To tacy kumple z kart powieści, z którymi chętnie wybrałabym się na piwo.
Szybkie podsumowanie:
Plusy:
+ bogate uniwersum,
+ ciekawi, nietuzinkowi bohaterowie,
+ piękne opisy, celne porównania,
+ sceny erotyczne bez "ciar żenady"
Minusy:
- w pewnym momencie następuje rozmycie głównego wątku.
Plusy zdecydowanie przeważają, toteż polecam ;)

Sylwia Leśna jest mało znaną pisarką, a szkoda, gdyż niewątpliwie posiada talent do budowania światów i snucia opowieści. Jej debiut, "Tam gdzie topnieje lód", zrobił na mnie pozytywnie wrażenie, więc z miłą chęcią powróciłam do uniwersum Raghów.
"Złodziej Renów" jest oddzielną opowieścią osadzoną we wspomnianym uniwersum. Nie znajdziemy tu bohaterów i wątków z "Tam gdzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ciężko mi ocenić 4 tom Dworów, gdyż jest to książka zarówno dobra, jak i zła. Dawno nie czytałam tak nierównej pozycji.
Sarah J. Maas jest doświadczoną pisarką, która do tej pory wydała około 20 (!) powieści i nowel. Dziwi mnie zatem to, jak poprowadziła fabułę w "Dworze srebrnych płomieni." Ale po kolei.
Zacznę od grzechów polskiego wydawcy. Książkę czytałam wcześniej w oryginale, więc do stylu Maas nie mam większych zastrzeżeń. Natomiast tłumaczenie 4 tomu "Dworów" jest słabe i to pod wieloma względami. Mnóstwo powtórzeń, dziwne przekłady zdań, które bardziej kojarzą się z kanciastym google translator niż z pracą profesjonalnych tłumaczy. Jak dotąd jest to najgorzej przełożone dzieło Maas. Jednak nie dziwię się temu, gdyż nad książką pracowało aż 5 tłumaczy. To zdecydowanie za wiele jak na beletrystykę. Momentami polską wersję czytało mi się ciężej niż angielską. Wydawnictwo zawaliło sprawę.
Pora przejść do fabuły. Powtórzę zarzut z recenzji pierwszego tomu - do połowy książki praktycznie nic się nie dzieje. Maas w poprzednich tomach wykreowała obszerny, bogaty świat, o którym najwyraźniej zapomniała. Momentami miałam wrażenie, że czytam psychologiczną obyczajówkę z pikantnymi scenami. Gdzie akcja, rozwinięcie wątków? 95% książki dzieje się w Velaris, ba! W Domu Wiatru, do którego zostaje zesłana Nesta. Gdzie podziały się inne dwory, książęta (prócz Heliona), intrygi? Po co tworzyć fascynujące uniwersum, skoro później się je porzuca?
Postacie. W poprzednich częściach nie przepadałam za Nestą, lecz jestem pełna podziwu co do jej przemiany. Nie stała się moją ulubioną bohaterką, ale żywię do niej cieplejsze uczucia, chociaż proces wychodzenia z traumy został w "Dworze srebrnych płomieni" przedstawiony bardzo, ale to bardzo płytko. Na miejscu autorki nie babrałabym się w psychologicznych meandrach, skoro nie mam o nich wystarczającej wiedzy. Wątek treningu z Kasjanem również jest naciągany. Nesta w przeciągu 6 miesięcy ze ślamazary o rozbuchanym ego ewoluuje w pełnokrwistego wojownika. Serio, nawet w powieściach fantasy należy zachować pewną logikę. Maas ma dziwną tendencję do kreowania postaci "doskonałych", czego dowodem jest Aelin ze "Szklanego Tronu." Jednak to, co zrobiła z resztą bohaterów "Dworów" woła o pomstę do nieba. Rhys i Feyra praktycznie nie istnieją, tzn. pojawiają się co jakiś czas, ale zostali obdarci ze swoich najważniejszych cech. Rhysand zmienia się w maniakalnego buca, Feyra spokorniała tak bardzo, że przypomina kurę domową. Azriel błąka się gdzieś na granicy fabuły, tak samo jak Mor i Amrena. Jednie Kasjan się nie zmienił i chwała mu za to. Jeśli związaliście się z bohaterami "Dworów", to w tym tomie czeka was spore rozczarowanie. Na plus za to wychodzą nowe postacie, czyli Gwyn i Emerie, które w jakimś stopniu rekompensują spłaszczenie starych bohaterów.
Słynne sceny łóżkowe. Nie uważam, że są obleśne czy skandaliczne, ot opisy seksu osób, które lubią ten sport. Ok, trochę dziwnie czyta się o wyciekającym z Nesty nasieniu Kasjana, ale Maas nigdy nie była wirtuozem pióra jeśli chodzi o sceny erotyczne. Fragmentów intymnych mogłoby być trochę mniej. Część z nich to zapychacze fabuły, nie wprowadzają niczego nowego, a nawet nużą.
Reasumując, jestem trochę zawiedziona. Trochę, gdyż bardzo lubię cały cykl i serducho nie pozwala mi na skrajne obniżenie oceny. Nie mogę jednak ukrywać, iż ta część serii, na tle pozostałych, została skonstruowana słabo. Za dużo międlenia smutków, za dużo obyczajowych rozważań, bezsensownych scen. Za mało akcji, samego Prythianu, zgrozy, pazura charakterystycznego dla powieści fantasy. Oby następna część cyklu była ciekawsza, a Sarah J. Maas powróciła do pisarskich formy.

Ciężko mi ocenić 4 tom Dworów, gdyż jest to książka zarówno dobra, jak i zła. Dawno nie czytałam tak nierównej pozycji.
Sarah J. Maas jest doświadczoną pisarką, która do tej pory wydała około 20 (!) powieści i nowel. Dziwi mnie zatem to, jak poprowadziła fabułę w "Dworze srebrnych płomieni." Ale po kolei.
Zacznę od grzechów polskiego wydawcy. Książkę czytałam wcześniej w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Odkąd przeczytałam "Piętno", jestem fanką mrukliwego Igora Brudnego. Brakowało mi w kryminałach wyrazistej postaci, która nie jest alkoholikiem, rozwodnikiem czy osobą z problemami psychicznymi. Niezłomny komisarz to bohater tak dobrze skonstruowany, że może podobać się zarówno kobietom jak i mężczyznom. W "Zarazie" poznajmy go od innej strony, gdyż Brudny mierzy się nie tylko z powracającym do Zielonej Góry złem, ale także z ograniczeniami własnego ciała.
"Zaraza" to moim zdaniem najspokojniejsza fabularnie część cyklu. Akcja, mimo ostrego początku, rozwija się powoli. Mało tu wstrząsających scen, pościgów i wybuchów. W 4 tomie emocje grają pierwsze skrzypce. Niektórym może się to nie podobać, jednak ja uważam, że dobrze napisana książka trzyma w napięciu, nawet jeśli nie ma w niej jatki.
Przemysła Piotrowski jest doświadczonym i uzdolnionym pisarzem, co widać w kolejnych wydawanych przez niego powieściach. "Zarazę" czyta się sprawnie, nie ma nudy ani stylistycznych potknięć. Do samego końca nie rozwiązałam zagadki, co uważam za ogromny plus. Finał niestety lekko mnie rozczarował. Wyjaśnienie całego zamieszania wydało mi się lekko naciągane, zabrakło efektu "wow", który towarzyszył mi podczas lektury poprzednich części. Niemniej warto sięgnąć po "Zarazę." To solidny kryminał, najlepszy jaki czytałam w tym roku. Liczę na to, że autor jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczy, a Igor Brudny powróci w kolejnych książkach.

Odkąd przeczytałam "Piętno", jestem fanką mrukliwego Igora Brudnego. Brakowało mi w kryminałach wyrazistej postaci, która nie jest alkoholikiem, rozwodnikiem czy osobą z problemami psychicznymi. Niezłomny komisarz to bohater tak dobrze skonstruowany, że może podobać się zarówno kobietom jak i mężczyznom. W "Zarazie" poznajmy go od innej strony, gdyż Brudny mierzy się nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Z czystym sumieniem mogę napisać, że to najlepszy romans mafijny, który dotychczas czytałam, choć paradoksalnie romansu w nim niewiele.
W „Matni” wszystko się zgadza: pełnokrwiści bohaterowie, wartka akcja, dobry styl, sprawna narracja. Jednak najbardziej zachwycił mnie świat przedstawiony. Widać, że autorka sięgnęła do źródeł, dowiedziała się jak funkcjonuje rosyjska Bratwa. Tutaj mafia to prawdziwa mafia. Niezwykle rzadko się zdarza, by pisarka robiła tak dokładny research przy tworzeniu gangsterskiego romansu. Dbałość o szczegóły w tym przypadku jest niebywała. Podczas lektury czułam atmosferę grozy, dokładnie wyobrażałam sobie poszczególne sceny. „Matnia” jest pozycją dopiętą i wypieszczoną, napisaną niezwykle starannie. Paulina Jurga to uzdolniona babka i mam nadzieję, że wkrótce wyda kolejną powieść.
Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to, moim zdaniem, zbyt szybko poprowadzony finał. Zabrakło mi kilku stron wyjaśnienia niektórych kwestii, wyraźniejszego pokazania co działo się „po.” Wydaje mi się, że autorka musiała dostosować się do instrukcji wydawnictwa i przyśpieszyć akcję, co niekoniecznie wyszło na dobre. Biorąc pod uwagę całość, nie jest to duży mankament.

Z czystym sumieniem mogę napisać, że to najlepszy romans mafijny, który dotychczas czytałam, choć paradoksalnie romansu w nim niewiele.
W „Matni” wszystko się zgadza: pełnokrwiści bohaterowie, wartka akcja, dobry styl, sprawna narracja. Jednak najbardziej zachwycił mnie świat przedstawiony. Widać, że autorka sięgnęła do źródeł, dowiedziała się jak funkcjonuje rosyjska...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam mieszane uczucia, co paradoksalnie jest dobrym znakiem. Książka wywołała zróżnicowane emocje - od obrzydzenia, przez zawstydzenie po ciekawość, a nawet radość. To spory plus, gdyż nijakie pozycje nie zapadają w pamięć. "Jej porywacz" zdecydowanie zostanie ze mną na dłużej.
Nie jest to książka wysokich lotów. Pisarze od wieków poruszają kontrowersyjne tematy, więc nie widzę nic szokującego w dziele Anny Zaires. Nie zmienia to jednak faktu, że nie pozostawałam obojętna na "przygody" głównej bohaterki. Nora zostaje wplątana w chorą relację, która absolutnie nie jest romantyczna. Julian jest psychopatą i dewiantem seksualnym. Autorka porusza kwestię syndromu sztokholmskiego, manii i prania mózgu. Czy robi to wiarygodnie i umiejętnie? Nie. "Jej porywacz" to typowy erotyk z prostą fabułą. Rys psychologiczny postaci został nakreślony powierzchownie. Pewne sytuacje są irracjonalne, jednak należy pamiętać, że to tylko fikcja. Dziwna, miejscami odstręczająca, ale fikcja. Nie widzę sensu oburzania się, analizowania ewentualnego wpływu książki na postrzeganie kobiet i gloryfikację oprawców. Odróżnianie wytworu wyobraźni od realnego życia to podstawowa umiejętność dorosłego człowieka.
Daję wysoką ocenę za brak nudy podczas czytania oraz emocje. "Jej porywacz" zapadł mi w pamięci i o to chodzi twórcom.

Mam mieszane uczucia, co paradoksalnie jest dobrym znakiem. Książka wywołała zróżnicowane emocje - od obrzydzenia, przez zawstydzenie po ciekawość, a nawet radość. To spory plus, gdyż nijakie pozycje nie zapadają w pamięć. "Jej porywacz" zdecydowanie zostanie ze mną na dłużej.
Nie jest to książka wysokich lotów. Pisarze od wieków poruszają kontrowersyjne tematy, więc nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niesamowite, że z banału można ulepić wciągającą historię!
"Cash" Belli Di Corte jest odtrutką na mdłe, non stop klepane mafijne romanse, choć na pierwszy rzut oka nie ma tu nic oryginalnego. Mamy charakterną, ognistowłosą główną bohaterkę, męskiego i bezkompromisowego gangstera, wrzuconych w sam środek piekielnej dzielnicy Nowego Jorku. Jednak Bella Di Corte nadała swojej opowieści pazura, a także pokusiła się o eksperymentowanie ze stylem. Momentami "Casha" czyta się jak rasowy, mafijny kryminał, czerpiący z "Ojca Chrzestnego" (niektóre dialogi to prawdziwe perełki). Oczywiście autorce daleko do geniuszu Maria Puzo, lecz mimo to należą się brawa za pójście w bardziej ambitnym kierunku.
Cieszę się, że uprzedzenie do gangsterskich romansideł nie powstrzymało mnie przed sięgnięciem po tę pozycję. Było warto (w przeciwieństwie do "Lupo", czyli pierwszej części). Czekam na tom finałowy.

Niesamowite, że z banału można ulepić wciągającą historię!
"Cash" Belli Di Corte jest odtrutką na mdłe, non stop klepane mafijne romanse, choć na pierwszy rzut oka nie ma tu nic oryginalnego. Mamy charakterną, ognistowłosą główną bohaterkę, męskiego i bezkompromisowego gangstera, wrzuconych w sam środek piekielnej dzielnicy Nowego Jorku. Jednak Bella Di Corte nadała swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka, niestety, bardzo nierówna. Po intrygującym początku byłam zachwycona myśląc, że w końcu natrafiłam na ambitny romans mafijny. Z czasem jednak fabuła zboczyła na złe tory, zniknął tajemniczy klimat.
Ponownie dostajemy bohaterkę, której po spotkaniu z macho przestaje funkcjonować mózg. Pojawiają się znajome opisy cudownej fizjonomii kochanka, wątek obrzydliwego bogactwa, garderoba pełna drogich ciuchów, cudowna familia i cała reszta lukru. Czuję się nieco rozczarowana, bo po pierwszych rozdziałach oczekiwałam czegoś innego. Niemniej książka napisana jest poprawnie, szybko się ją czyta. Taka pozycja na raz.

Książka, niestety, bardzo nierówna. Po intrygującym początku byłam zachwycona myśląc, że w końcu natrafiłam na ambitny romans mafijny. Z czasem jednak fabuła zboczyła na złe tory, zniknął tajemniczy klimat.
Ponownie dostajemy bohaterkę, której po spotkaniu z macho przestaje funkcjonować mózg. Pojawiają się znajome opisy cudownej fizjonomii kochanka, wątek obrzydliwego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niestety jestem jedną z nielicznych osób, którym książka się nie spodobała.
Debiuty staram się oceniać łagodniej - nie powinno się demotywować autorów na samym początku ich przygody z pisaniem. W tym przypadku również zawyżam nieco ocenę, chociaż podczas lektury zgrzytałam zębami.
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to brak redakcji. Nie znalazłam informacji o korekcie (książkę czytałam w wersji elektronicznej) i jest to spory mankament. Widać tu kilka powtarzających się błędów, których można było uniknąć (czy tylko mnie drażniły wstawiane co chwilę wielokropki?) Na miejscu autorki poszukałabym kogoś, kto profesjonalnie, bez emocji przeczyta treść, wyrzuci z niej zbędne zdania/akapity, zaproponuje zmiany i dopiero wtedy ruszałbym na podbój rynku wydawniczego.
Kolejna rzecz, która nie dawała mi spokoju, to miejsce akcji. Wiadomo, że fabuła dzieje się w bliżej nieokreślonym mieście w Wielkiej Brytanii. Gdyby autorka tego kilkukrotnie nie zaznaczyła, dałabym sobie rękę uciąć, że mamy do czynienia z polską prowincją. Ani przez moment nie poczułam brytyjskiego klimatu - i nie chodzi tu o atmosferę rodem z Oxfordu czy londyńskiego City. Jeśli umieszcza się akcję w danym miejscu, dobrze jest oddać jego charakter. Tu tego zabrakło.
Do bohaterów nie mam większych zastrzeżeń, gdyż są oni najmocniejszą stroną książki. Mają osobowości, nie są miałcy i to dobrze rokuje na przyszłość.
Strona warsztatowa - warto nad nią popracować. Styl prosty, nieco szkolny, mało wciągający, lecz poprawny.
Reasumując: książka dla starszej młodzieży, dobra na wakacyjne popołudnie. Przed Klaudią Leszczyńską jeszcze sporo pracy, ale widać potencjał.

Niestety jestem jedną z nielicznych osób, którym książka się nie spodobała.
Debiuty staram się oceniać łagodniej - nie powinno się demotywować autorów na samym początku ich przygody z pisaniem. W tym przypadku również zawyżam nieco ocenę, chociaż podczas lektury zgrzytałam zębami.
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to brak redakcji. Nie znalazłam informacji o korekcie (książkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świetny pomysł, dobry styl, jednak czegoś tu zabrakło.
„Setna królowa” miała szansę stać się naprawdę wystrzałową pozycją. Świat stworzony na bazie kultury i mitów Mezopotamii/Bliskiego Wschodu przyciąga uwagę i działa na wyobraźnie. Niestety autorka nie pokusiła się o jego rozbudowę. Fantasy to gatunek, w którym grzechem jest niewykorzystanie potencjału. Autorka miała olbrzymie pole do popisu, lecz poległa na samym rozwijaniu fabuły.
W „Setnej królowej” wszystko jest zachowawcze – są piękne opisy, ale nie ma chemii między czytelnikiem a bohaterami. Wątek miłosny został skonstruowany tak płytko, że aż musiałam mocno się zastanowić, kiedy postacie zapałały do siebie sympatią. Brakuje magicznej atmosfery, bohaterowie ani grzeją ani ziębią. Akcja raz się wlecze, raz przyśpiesza: nie ma zachowanych proporcji. Niestety w nie każdym przypadku dobre pióro oznacza wysoką jakość.
Książka niestety nie spełniła moich oczekiwań.

Świetny pomysł, dobry styl, jednak czegoś tu zabrakło.
„Setna królowa” miała szansę stać się naprawdę wystrzałową pozycją. Świat stworzony na bazie kultury i mitów Mezopotamii/Bliskiego Wschodu przyciąga uwagę i działa na wyobraźnie. Niestety autorka nie pokusiła się o jego rozbudowę. Fantasy to gatunek, w którym grzechem jest niewykorzystanie potencjału. Autorka miała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Solidny kryminał, dobre pióro. Mieczysław Gorzka to stosunkowo świeże nazwisko jeśli chodzi o rodzimych pisarzy kryminałów, ale bardzo obiecujące. Trylogię "Cienie przeszłości" przeczytałam jednym ciągiem, dlatego bez zastanowienia sięgnęłam po "Polowanie na psy."
Jeśli chodzi o najnowszą pozycję autora, to trzyma ona poziom wspomnianej trylogii. Mocną stroną "Polowania" jest przede wszystkim oddanie klimatu Polski doby stanu wojennego. Na pochwałę zasługuje również realistyczne przedstawienie choroby alkoholowej - czytając o zmaganiach Marka Piekły niemal czułam jego ból. Momentami było to wstrząsające. Zakończenie wbiło mnie w fotel. Trzymam kciuki za szybkie wydanie następnych części. Cała historia ma duży potencjał.

Solidny kryminał, dobre pióro. Mieczysław Gorzka to stosunkowo świeże nazwisko jeśli chodzi o rodzimych pisarzy kryminałów, ale bardzo obiecujące. Trylogię "Cienie przeszłości" przeczytałam jednym ciągiem, dlatego bez zastanowienia sięgnęłam po "Polowanie na psy."
Jeśli chodzi o najnowszą pozycję autora, to trzyma ona poziom wspomnianej trylogii. Mocną stroną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mniej dynamiczna od pierwszej części serii, ale również bardzo dobra. Cora Reilly jest weteranką mafijnych romansów i chyba większość autorek piszących o gangach się na niej wzorowało. Gdy sięgam po kolejne książki pani Reilly to nie martwię się o ich jakość, gdyż wiem, że czymś na pewno mnie urzekną.
"Złamane emocje" pokazują, że nie tacy bracia Falcone straszni jak ich malują. Polubiłam praktycznie wszystkie męskie postacie z "Kronik Camorry." Są bardziej wyraziści, zabawniejsi i pikantniejsi od mafiozów z Chicago i Nowego Jorku. Autorce trochę gorzej wyszła kreacja Kiary. Cora Reilly na ogół tworzy nieśmiałe, mdłe bohaterki z ciężką przeszłością. Mam nadzieję, że w kolejnych powieściach się to zmieni. Warto zaznaczyć, że mimo trudnych tematów poruszanych w książce, "Złamane emocje" są lekturą lekką, dobrą na ciepły wieczór. Polecam dla relaksu.

Mniej dynamiczna od pierwszej części serii, ale również bardzo dobra. Cora Reilly jest weteranką mafijnych romansów i chyba większość autorek piszących o gangach się na niej wzorowało. Gdy sięgam po kolejne książki pani Reilly to nie martwię się o ich jakość, gdyż wiem, że czymś na pewno mnie urzekną.
"Złamane emocje" pokazują, że nie tacy bracia Falcone straszni jak ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Imperium burz” to dobry przykład, jak z ciekawej historii zrobić przysłowiowe flaki z olejem.
Jestem zawiedziona. Po dynamicznym i sprawnie napisanym czwartym tomie, miałam spore oczekiwania. Wszak zbliżamy się do końca historii, akcja powinna przyśpieszać, wątki nabierać głębszego sensu a bohaterowie zmądrzeć. W „Imperium burz” wszystko jest jednak na opak.
Zacznę od najbardziej irytującego elementu, czyli Aelin. W piątej części królowa Terrasenu przebija głową mur żenady i zmienia się w totalnego buca bez krzty szacunku do kogokolwiek, nawet swojego ukochanego. Nie jestem w stanie jej zdzierżyć. Denerwowała mnie na każdym kroku. Kiedyś czytałam wypowiedź Sarah J. Maas, która stwierdziła, że chodziło jej o stworzenie silnej, bezpardonowej kobiecej postaci, burzącej wizerunek disneyowskiej księżniczki. Nikt chyba autorce nie przekazał, że siła nie leży w arogancji i pysze. Aelin jak na typową dziewiętnastolatkę przystało (o ironio), knuje arcygenialne spiski, załatwia sojuszników na odległość, zna mnóstwo wpływowych osób itp. Miejscami aż mdliło mnie od jej geniuszu. Oczywiście wszystkiego dokonuje praktycznie sama i tu dochodzimy do pozostałych bohaterów, którzy prawie co do jednego, zgubili swoje charaktery w morskich odmętach:
Rowan: postać z olbrzymim potencjałem sprowadzona przez autorkę do roli sługusa Aelin. Ponad trzystuletni wojownik latający za swoją panią z wywalonym jęzorem i przyjmujący bezkrytycznie każdą decyzję rozwydrzonej nastolatki, która z logicznego punktu widzenia zna się na rządzeniu jak Korea Północna na demokracji. Rowan został brutalnie obdarty z osobowości. Jego myśli ograniczają się do czczenia i podziwiania swojej partnerki. Potrafi jeszcze warczeć, emanować „starożytną furią” i fukać na każdego, kto chociaż krzywo spojrzy na Aelin. Jednym słowem: masakra.
Dorian: ten to już totalnie został pozbawiony charakteru. Prawowity król potężnego państwa, który w przeciwieństwie do Aelin odebrał odpowiednie nauki co do rządzenia, snuje się za resztą bandy niczym pokutująca dusza. Postać tak nijaka, że nawet mi jej nie żal.
Aedion: ciężko cokolwiek o nim napisać. Nieustraszony wojownik, który nie potrafi spokojnie porozmawiać ze swoim ojcem i ma do niego pretensje grzyb wie o co (Gavriel przecież nie wiedział, że ma syna, gdyż matka Aediona wszystko ukryła). Jego zaletą jest to, że jako jedyny jest w stanie wygarnąć Aelin prosto w twarz co myśli o jej zachowaniu.
Lysandra: kolejna po królowej Terrasenu pretendentka do miana Mary Sue. Mimo, iż praktycznie dopiero poznaje życie zmiennokształtnej, bez przeszkód zmienia się w cudaczne potwory i walczy niczym zaprawiona w bojach bestia. Jedna z najbardziej surrealistycznych postaci w książce.
Warto wspomnieć również o mężczyznach Fae. Niby są obdarzonymi wielkimi mocami wojownikami, a jednak w większości przypadków ich jestestwo sprowadza się do służenia jakiejś babie (Aelin bądź Maeve). Zauważyłam już wcześniej, że Sarah J. Maas lubi tworzyć podporządkowanych i potulnych facetów. Nie ma w tym nic fajnego.
Kolejnym mankamentem „Imperium burz” są przegadane, do bólu nudne sceny. Miejscami praktycznie nic się nie dzieje. Po co rozwlekać akcję, powtarzać pięć razy te same kwestie? Zdarzało mi się przewijać kolejne sceny, szczególnie pod koniec, bo już ciężko było wytrzymać te przeciąganie struny.
Żeby nie było, są też plusy: duet Lorcan i Elide, których relacja jest o wiele bardziej wiarygodna od relacji Aelin-Rowan. Jest jeszcze Manon, dumna wiedźma, najlepiej skonstruowana bohaterka.
Reasumując: piąty tom jest jak na razie najgorszym z serii. Pierwsze dwie części („Szklany tron” i „Korona w mroku”) miały w sobie klimat tajemniczości, były intrygujące. Trzecia część nadrabiała pojawieniem się nowych wątków, czwarta mimo nielogicznych akcji, została napisana z rozmachem. „Imperium burz” jest niestety nudne i wkurzające. Szczerze się zawiodłam.

„Imperium burz” to dobry przykład, jak z ciekawej historii zrobić przysłowiowe flaki z olejem.
Jestem zawiedziona. Po dynamicznym i sprawnie napisanym czwartym tomie, miałam spore oczekiwania. Wszak zbliżamy się do końca historii, akcja powinna przyśpieszać, wątki nabierać głębszego sensu a bohaterowie zmądrzeć. W „Imperium burz” wszystko jest jednak na opak.
Zacznę od...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przygodę ze "Szklany tron" zaczęłam miesiąc po skończeniu "Dworów" i jakoś nie potrafiłam wczuć się w klimat debiutanckiej serii Sarah J. Maas. Pierwsze trzy tomy trochę wymęczyłam i musiałam zrobić sobie dłuższą przerwę, zanim sięgnęłam po wysoko ocenianą i zachwalaną "Królowę cieni." Odpoczynek od "szklanego" uniwersum był dobrym pomysłem, gdyż do czwartej części podeszłam ze świeżym umysłem.
Jedno muszę przyznać: Maas ma niesamowitą wyobraźnię i talent do tworzenia światów. Zaczęło być to widoczne w "Dziedzictwie ognia" i rozwinęło się właśnie w "Królowej cieni." Chylę czoła przed ogromem pracy, który autorka włożyła przy pisaniu tej książki. Niestety, co jest typowe przy tak monumentalnych powieściach, pewne szczegóły nie do końca się tu spinają, a nawet rozjeżdżają. "Upilnowanie" bohaterów i samej akcji nie jest proste przy tworzeniu powieści, szczególnie z gatunku fantasy. Maas zmierzyła się więc z granicami własnego umysłu i twórczości, nie zawsze wychodząc z potyczek zwycięsko.
Pierwszym moim zarzutem jest niestety kreacja głównej bohaterki, czyli Aelin. O ile podczas lektury pierwszego tomu przymykałam oko na dziwactwa i bezczelne zachowanie zabójczyni, to już na etapie czwartej części nie miałam dla niej litości. Dla mnie Aelin jest postacią, która wyszła autorce, uwaga.... najgorzej! Tytułowa królowa posiada bardzo wiele cech, które pchają ją w stronę przeistoczenia się w przysłowiową Mary Sue. Mimo, iż ma dopiero dziewiętnaście lat, wyróżnia się niezwykłą inteligencją, sprytem, urodą etc. Zdaję sobie sprawę, że jest to powieść skierowana głównie do młodzieży, ale Aelin wręcz powala sztucznością. Nawet w świecie fantasy bohaterowie potrzebują wielu lat treningów i nauki, by osiągnąć mistrzowski poziom we władaniu mieczem i słowem. Dobrym przykładem są postacie z "Gry o tron", które nabierały doświadczenia wraz wiekiem. Aelin wydaje się być geniuszem, dziewczyną, która przez zaledwie (tak, zaledwie) dziesięciu lat opanowała bardzo skomplikowane i ciężkie umiejętności, będąc przez większość czasu dzieckiem. Totalnie tego nie kupuję. Jest to problem dotyczący nie tylko protagonistki. Spora część bohaterów "Szklanego tronu" to młokosy, których Maas obdarzyła zadziwiająco odpowiedzialnymi pozycjami. Za przykład może posłużyć Chaol, 22-letni kapitan gwardii królewskiej i Aedion, jego równolatek, generał wojsk północy! Nierealne nawet jak na standardy fantasy. Mocno się przy tym uśmiałam.
Kolejny zarzut, już mniej denerwujący od młodych generałów i kapitanów, to miejscami naginana do granic możliwości logika. Mam tutaj na myśli wszechpotężnego króla i jego armię demonów, którzy nie zorientowali się, że w mieście grasuje ich największy wróg, czyli Aelin, która notabene chwilami zachowuje się skrajnie nieodpowiedzialnie i rozwala wszystko wokół, a później znika, by za kilka rozdziałów ponownie wrócić i siać zamęt i zniszczenie. Aelin doprawdy jest słabym konspiratorem. To samo tyczy się Chaola, który lata bezkarnie po stolicy mimo, iż jest poszukiwanym zdrajcą. Związek przyczynowo skutkowy w książkach jest niezwykle ważny, a w "Królowej cieni" czasami go brakuje.
Niemniej czwarty tom jest do tej pory najlepszy. Akcja się rozpędza, pojawiają się nowe ciekawe postacie. Nie sięgnę jednak od razu po "Imperium burz", gdyż ponownie muszę odsapnąć i nabrać dystansu. "Królowa cieni" trochę mnie wymęczyła. Końcówka była przydługa i spokojnie można byłoby ją skrócić nawet o kilka rozdziałów. Ale Sarah J. Maas lubi patetyczne i dramatyczne zakończenia. Póki co wyżej cenię serię "Dwór cieni i róż " i raczej się to nie zmieni.
Naciągam ocenę do 8 gwiazdek, głównie ze względu na ogrom pisarskiej pracy i ciekawe, szczegółowe uniwersum.

Przygodę ze "Szklany tron" zaczęłam miesiąc po skończeniu "Dworów" i jakoś nie potrafiłam wczuć się w klimat debiutanckiej serii Sarah J. Maas. Pierwsze trzy tomy trochę wymęczyłam i musiałam zrobić sobie dłuższą przerwę, zanim sięgnęłam po wysoko ocenianą i zachwalaną "Królowę cieni." Odpoczynek od "szklanego" uniwersum był dobrym pomysłem, gdyż do czwartej części...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Coś tu nie do końca zagrało.
Pierwsze dwie części serii "Dziedzic podziemia" bardzo mi się spodobały. Autorce udało się wykreować ciekawą fabułę w oklepanym, mafijnym motywie. Akcja i bohaterzy są tu tak specyficzni i wyraziści, że nie da się o nich zapomnieć i zdecydowanie jest to duża zaleta. Jednakże "Oblicze diabła" nieco mnie zawiodło. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że autorka bardzo szybko chciała zakończyć otwarte wątki. Niestety zrobiła to w zły sposób, eliminując je szybko i bez głębszej refleksji, przez co wyszło sztucznie. Nie czułam również tej zniewalającej chemii między głównymi postaciami. Wszystkie atuty z poprzednich tomów zostały w finale rozmyte. Także zachowanie Catriony momentami było dla mnie wręcz szokujące - na jej barki spadło mnóstwo trosk i problemów, a ona brnie dalej bez większych uszczerbków psychicznych. Wiem, że to fikcja, ale gdyby mnie spotkały takie rzeczy, musiałabym co najmniej jechać na środkach uspokajających. Dlatego zamiast wspierać bohaterkę, rozumieć ją itp., zastanawiałam się, czy nie jest ona czasem cyborgiem.
Nie zmieniła się natomiast największa zaleta tej serii, czyli nasz dziki rosyjski diabeł, chociaż i on w pewnym momencie zaczął zachowywać się dziwnie. Autorka lekko przesadziła jeśli chodzi o samoświadomość Grigoriya. Facet w niektórych momentach ostro odlatywał, czego dowodzi m.in. ta wypowiedź: "Jestem królem wszelkiego cierpienia. Urzeczywistniam najgorsze koszmary, nie czując przy tym nawet strzępu współczucia." Serio, ludzie tak o sobie nie myślą chyba, że są psychopatami (sorry, Grigoriy).
Jestem trochę zawiedziona. Miałam spore oczekiwania wobec trzeciej części i nie zostały one zaspokojone. Niemniej daję 7 za oryginalność w podejściu do mafijnego tematu i za poprzednie części.

Coś tu nie do końca zagrało.
Pierwsze dwie części serii "Dziedzic podziemia" bardzo mi się spodobały. Autorce udało się wykreować ciekawą fabułę w oklepanym, mafijnym motywie. Akcja i bohaterzy są tu tak specyficzni i wyraziści, że nie da się o nich zapomnieć i zdecydowanie jest to duża zaleta. Jednakże "Oblicze diabła" nieco mnie zawiodło. Podczas lektury odniosłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na pierwszy tom "Tam, gdzie topnieje lód" natrafiłam przypadkiem na Wattpadzie. Historia i przedstawiony świat niesamowicie mnie wciągnęły, dlatego od razu sięgnęłam po drugą część, która jest równie dobra, jak nie lepsza, od poprzedniczki.
Jestem pod dużym wrażeniem umiejętności pisarskich autorki, która ma niesamowity talent do budowy narracji. Tutaj wszystko ze sobą współgra: świetny styl, ciekawy i intrygujący świat, piękne opisy i przede wszystkim znakomite postacie, spośród których trudno wybrać mi ulubieńca, gdyż pokochałam dosłownie wszystkich (no, może prócz Czerwonego Wilka). Dawno żadna z rodzimych pozycji nie wciągnęła mnie i oczarowała jak ta. Każde zdanie, każda akcja, każdy dialog są przemyślane i pasują do siebie jak elementy misternej układanki. Jedyne, do czego mogę się przyczepić jeśli chodzi o 2 tom to to, że autorka urwała jeden z głównych wątków. Chodzi mi o Vildara i Rakku, którzy pojawiają się dosłownie na moment i później nie wiadomo, co się u nich dzieje. A szkoda, gdyż ich historia jest równie ciekawa, co historia Asury i Suena.
Gdy zajrzałam na profil Sylwii Leśnej i zorientowałam się, że "Tam, gdzie..." jest jej debiutem, to szczęka mi opadła. Talent, talent i jeszcze raz talent! Będę obserwować karierę Pani Leśnej i na pewno sięgnę po jej następną książkę.
Plusy:
+ Świetnie przedstawiony świat.
+ Ciekawi i nietuzinkowi bohaterowie.
+ Wciągające i bardzo dobrze napisane wątki miłosne.
+ Dopracowany styl i opisy.
Mały, dosłownie maluteńki minusik :)
- Urwany wątek Vildara i Rakku.
Polecam.

Na pierwszy tom "Tam, gdzie topnieje lód" natrafiłam przypadkiem na Wattpadzie. Historia i przedstawiony świat niesamowicie mnie wciągnęły, dlatego od razu sięgnęłam po drugą część, która jest równie dobra, jak nie lepsza, od poprzedniczki.
Jestem pod dużym wrażeniem umiejętności pisarskich autorki, która ma niesamowity talent do budowy narracji. Tutaj wszystko ze sobą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przesiąknięta erotyzmem, z nutą tajemnicy i mroku.
W końcu! W końcu romans, który podnieca i uzależnia niczym najlepsza czekolada. Główni bohaterowie świetnie nakreśleni, a atmosfera między nimi gęstnieje ze strony na stronę. Sceny zbliżeń napisane na bardzo wysokim poziomie- bez pruderii, ale również bez zbędnej brutalności. Motyw uczennica-nauczyciel oczywiście jest stary jak sama literatura, jednak moim zdaniem już nie da się wymyślić niczego nowego. Dlatego sztuką jest wziąć na warsztat dany schemat i opowiedzieć go w świeży, zaskakujący sposób.
Daję 9, gdyż w swojej kategorii "Mroczna melodia" jest naprawdę bardzo dobra.

Przesiąknięta erotyzmem, z nutą tajemnicy i mroku.
W końcu! W końcu romans, który podnieca i uzależnia niczym najlepsza czekolada. Główni bohaterowie świetnie nakreśleni, a atmosfera między nimi gęstnieje ze strony na stronę. Sceny zbliżeń napisane na bardzo wysokim poziomie- bez pruderii, ale również bez zbędnej brutalności. Motyw uczennica-nauczyciel oczywiście jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jestem rozdarta.
Jak tylko skończyłam czytać trzy pierwsze części "Dworów" wiedziałam, że jest to jedna z moich ulubionych serii fantasy. Dlatego z niecierpliwością czekałam na kolejną część i gdy wyszła w Stanach, zdobyłam ebooka, chociaż przed lekturą czwartego tomu miałam największe obawy, które były związane z postacią "nowej" głównej bohaterki, czyli Nesty.
W poprzednich częściach Nesta była jedną z najmniej lubianych przeze mnie postaci. Irytowała mnie praktycznie każda scena z nią związana. Przestałam kompletnie ją szanować w krótkim tomie 3.5. Jej zachowanie moim zdaniem było naciągane, śmieszne i wręcz sztuczne. Pomyślałam jednak, że należy dać dziewczynie szansę (a w zasadzie autorce) i bez zbędnych uprzedzeń rozpoczęłam lekturę.
Czwarta część jest dość obszerna, gdyż w wersji ebooka (pdf) liczy 935 stron. Niestety nie przekłada się to na akcję. "Silver flames" jest dla mnie książką przegadaną. Mniej więcej do połowy praktycznie nic ciekawego się nie dzieje. Mamy Nestę, która na początku czwartego tomu osiągnęła apogeum jeżeli chodzi o bycie irytującą. To jak traktuje wszystkich wokół zakrawa a absurd (UWAGA MAŁY SPOILER: nie znosi Rhysanda, ale nie przeszkadza jej to w przepijaniu i przegrywaniu jego kasy. Brawo Nesta, prawdziwa hipokrytka z ciebie!) Nawet gdy rozpoczyna się właściwa część fabuły i Kasjan bierze ją pod swoje skrzydła, ciekawych wydarzeń jest tyle, co kot napłakał. Później akcja nieco się rozkręca, ale jej tempo jest zdecydowanie wolniejsze niż w poprzednich częściach. Nie czułam również tego magicznego klimatu "Dworów", dzięki któremu tak mocno polubiłam tę serię. Książkę zdecydowanie ratuje Kasjan. Zawsze, gdy pojawia się rozdział, gdzie gra pierwsze skrzypce, od razu robi się lepiej.
Rozczarowała mnie również dramatyczna końcówka. Sarah J. Maas chyba lubuje się w wymyślaniu przepełnionych tragizmem scen. O ile było to wzruszające i dobrze napisane w poprzednich tomach, o tyle tu wyszło jakoś dziwnie i przekombinowanie. Także nie kupiłam tej duchowej przemiany Nesty. Zdecydowanie bardziej utożsamiam się z Feyrą. Dlatego nadal jestem team Feyra&Rhys, nawet jeszcze bardziej niż poprzednio. Wynika to z tego, że choć postać Feyry ma wady, to w porównaniu z Nestą jest o wiele lepiej skonstruowana i po prostu bardziej ludzka.
Chciałam dać tej książce 6 gwiazdek, ale serducho mi nie pozwoliło. Dlatego podciągam do 7, głównie ze względu na fenomenalnego Kasjana.
Mam także nadzieję, że jeśli powstanie kolejna część, będzie ona o Azrielu. Chłop zasłużył na swoją książkę :)

Jestem rozdarta.
Jak tylko skończyłam czytać trzy pierwsze części "Dworów" wiedziałam, że jest to jedna z moich ulubionych serii fantasy. Dlatego z niecierpliwością czekałam na kolejną część i gdy wyszła w Stanach, zdobyłam ebooka, chociaż przed lekturą czwartego tomu miałam największe obawy, które były związane z postacią "nowej" głównej bohaterki, czyli Nesty.
W...

więcej Pokaż mimo to