rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Czym tak bardzo zasłużyli sobie greccy bogowie, że opowieści o nich fascynują ludzkość niezmiennie od wieków? Czy chodzi o ich potęgę? Nadprzyrodzone moce? Wyzwolenie? A może o uwielbienie ludu i wspaniałe budowle, powstałe na ich cześć? Czy istnieje w ogóle jednoznaczna odpowiedź na to pytanie? Chyba nie.
Będąc oczarowana od lat mitologią grecką i historią Hadesa oraz Persefony sięgnęłam po „Neon gods”. Po samych pozytywnych opiniach byłam przeświadczona, że Katee Robert przeniesie mnie do ich magicznego świata. Srogo się jednak rozczarowałam.
Nie licząc imion głównych bohaterów i wielkich sloganów „Neon gods” z mitami ma tyle wspólnego co nic. Świat wykreowany przez autorkę przypominał bardziej serial „Plotkara” z tymi portalami plotkarskimi, podziałem miasta i wszędobylskimi paparazzi niż ten greckich bogów. Bohaterowie również odbiegali od swoich pierwowzorów. Hadesa więcej łączy z Greyem niż mrocznym panem podziemia, a Persefona? Na nią i resztę bohaterów spuśćmy lepiej kurtynę milczenia.
Książkę mimo wszystko czytało się szybko. Akcja płynęła od jednej sceny erotycznej do drugiej. A fabuła? Praktycznie nie istniała. Całość pełna niedopowiedzeń. Często w oczy rzucała się niekonsekwencja autorki. Szczególnie jeśli chodzi o głównego bohatera. Wątek ekshibicjonizmu (tak skrzętnie pielęgnowany przez autorkę) nie wnosił nic do relacji między Hadesem i Persefoną, a także w żaden sposób nie uzupełniał charakteru postaci. Zakończenie? Rozczarowało równie bardzo jak reszta.
„Neon gods” miało potencjał na lekturę na medal. Gdyby Katee Robert dopracowała tą historię i stworzyła bohaterów na modłę mitologii greckiej to osiągnęłaby sukces na wielką skalę. Tymczasem jednak wyszedł marny erotyk z niczym niewyróżniającymi się bohaterami oraz niezrozumiałą kreacją świata.

Czym tak bardzo zasłużyli sobie greccy bogowie, że opowieści o nich fascynują ludzkość niezmiennie od wieków? Czy chodzi o ich potęgę? Nadprzyrodzone moce? Wyzwolenie? A może o uwielbienie ludu i wspaniałe budowle, powstałe na ich cześć? Czy istnieje w ogóle jednoznaczna odpowiedź na to pytanie? Chyba nie.
Będąc oczarowana od lat mitologią grecką i historią Hadesa oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z „Domem nieba i oddechu” od samego początku wiąże się wiele kontrowersji. Poczynając od zaskakującego (a może i nie?) podziału przez wydawnictwo na dwie części, a kończąc na fali negatywnych opinii płynącej z niejednego bookstagrama. Wszystkie znaki na niebie zniechęcały do sięgnięcia po nią, lecz mnie to nie powstrzymało. O ile na temat podziału moje zdanie nie jest zbyt pochlebne to negatywnych recenzji nie rozumiem. Drugi tom „Księżycowego miasta” nie jest może lekturą idealną, ale na pewno nie jest też nudną czy złą. Myślę, że wręcz przeciwnie! Jest naprawdę nieprzewidywalna.
To co na początku wydaję się czystym chaosem z czasem nabiera coraz większego sensu i rozmachu. Elementy układanki stopniowo wpadają na swoje miejsce ukazując pieczołowicie przygotowane podwaliny do niesamowitego multiwersum.
Początkowe wolne tempo to świetny zabieg wprowadzający czytelnika na nowo do świata Midgardu. To moment na przypomnienie sobie wydarzeń z „Domu ziemi i krwi” oraz na głębsze poznanie zarówno starych, jak i nowych postaci. A jest co poznawać! Maas tym razem postanowiła zdecydowanie nie oszczędzać czytelnika. Stworzyła niezwykle barwną i różnorodną ekipę, a potem zrobiła z niej świetny użytek. Prowadząc od pierwszych stron wieloosobową narrację umożliwiającą ujrzenie historii z różnych perspektyw. Ma to jednak pewien minus. Bywają czasem momenty, że dopiero po kilku zdaniach czytelnik orientuje się, iż nastąpiła zmiana narracji i wydarzenia przedstawiane są z innej perspektywy. W moim odczuciu brakowało widocznego rozgraniczenia.
Największym minusem tej powieści jest kreacja niektórych bohaterów, w szczególności naszego gromowładnego anioła. Autorka w swoich książkach przyzwyczaiła nas do męskich postaci o silnych, indywidualnych charakterach. Takich, o których ciężko zapomnieć. Niestety Umbra Mortis choć jest legendą i sieje postrach samym swoim bytem to wydaje się pozbawiony tej charakterystycznej iskry bohaterów Maas. Typowy samiec alfa, który idealnie dopełnia Bryce, ale sam w sobie wypada dość blado.
Zapewne żadnego fana twórczości Sarah J. Maas nie muszę namawiać do sięgnięcia po jej najnowszą książkę. Jednak gdybym miała to zrobić powiedziałabym, że w tym gatunku nie znajdziecie drugiej tak zaskakującej, pełnej akcji i z fantastycznie wykreowanym światem pozycji. Nie zniechęcajcie się spokojnym początkiem. Dalszy ciąg wynagrodzi go Wam z nawiązką, a zakończenie sprawi, że będziecie błagać o kolejny tom.

Z „Domem nieba i oddechu” od samego początku wiąże się wiele kontrowersji. Poczynając od zaskakującego (a może i nie?) podziału przez wydawnictwo na dwie części, a kończąc na fali negatywnych opinii płynącej z niejednego bookstagrama. Wszystkie znaki na niebie zniechęcały do sięgnięcia po nią, lecz mnie to nie powstrzymało. O ile na temat podziału moje zdanie nie jest zbyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z „Domem nieba i oddechu” od samego początku wiąże się wiele kontrowersji. Poczynając od zaskakującego (a może i nie?) podziału przez wydawnictwo na dwie części, a kończąc na fali negatywnych opinii płynącej z niejednego bookstagrama. Wszystkie znaki na niebie zniechęcały do sięgnięcia po nią, lecz mnie to nie powstrzymało. O ile na temat podziału moje zdanie nie jest zbyt pochlebne to negatywnych recenzji nie rozumiem. Drugi tom „Księżycowego miasta” nie jest może lekturą idealną, ale na pewno nie jest też nudną czy złą. Myślę, że wręcz przeciwnie! Jest naprawdę nieprzewidywalna.
To co na początku wydaję się czystym chaosem z czasem nabiera coraz większego sensu i rozmachu. Elementy układanki stopniowo wpadają na swoje miejsce ukazując pieczołowicie przygotowane podwaliny do niesamowitego multiwersum.
Początkowe wolne tempo to świetny zabieg wprowadzający czytelnika na nowo do świata Midgardu. To moment na przypomnienie sobie wydarzeń z „Domu ziemi i krwi” oraz na głębsze poznanie zarówno starych, jak i nowych postaci. A jest co poznawać! Maas tym razem postanowiła zdecydowanie nie oszczędzać czytelnika. Stworzyła niezwykle barwną i różnorodną ekipę, a potem zrobiła z niej świetny użytek. Prowadząc od pierwszych stron wieloosobową narrację umożliwiającą ujrzenie historii z różnych perspektyw. Ma to jednak pewien minus. Bywają czasem momenty, że dopiero po kilku zdaniach czytelnik orientuje się, iż nastąpiła zmiana narracji i wydarzenia przedstawiane są z innej perspektywy. W moim odczuciu brakowało widocznego rozgraniczenia.
Największym minusem tej powieści jest kreacja niektórych bohaterów, w szczególności naszego gromowładnego anioła. Autorka w swoich książkach przyzwyczaiła nas do męskich postaci o silnych, indywidualnych charakterach. Takich, o których ciężko zapomnieć. Niestety Umbra Mortis choć jest legendą i sieje postrach samym swoim bytem to wydaje się pozbawiony tej charakterystycznej iskry bohaterów Maas. Typowy samiec alfa, który idealnie dopełnia Bryce, ale sam w sobie wypada dość blado.
Zapewne żadnego fana twórczości Sarah J. Maas nie muszę namawiać do sięgnięcia po jej najnowszą książkę. Jednak gdybym miała to zrobić powiedziałabym, że w tym gatunku nie znajdziecie drugiej tak zaskakującej, pełnej akcji i z fantastycznie wykreowanym światem pozycji. Nie zniechęcajcie się spokojnym początkiem. Dalszy ciąg wynagrodzi go Wam z nawiązką, a zakończenie sprawi, że będziecie błagać o kolejny tom.

Z „Domem nieba i oddechu” od samego początku wiąże się wiele kontrowersji. Poczynając od zaskakującego (a może i nie?) podziału przez wydawnictwo na dwie części, a kończąc na fali negatywnych opinii płynącej z niejednego bookstagrama. Wszystkie znaki na niebie zniechęcały do sięgnięcia po nią, lecz mnie to nie powstrzymało. O ile na temat podziału moje zdanie nie jest zbyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy istnieje na tym świecie miejsce bardziej intrygujące ludzkość niż piekło? Chyba każdy choć raz w swoim życiu zastanawiał się nad jego istnieniem i jak tam jest naprawdę. Czy naprawdę jest tam tak okropnie jak mówią? Emilia Di Carlo miała dość gdybania i straszenia ją przez wszystkich. Chciała w końcu odpowiedzi na nurtujące ją pytania, dlatego postanowiła zawrzeć układ z samym Szatanem i udać się do Piekła.

„Królestwo Nikczemnych” Kerii Maniscalco wciągnęło mnie już w pierwszym tomie. Okazało się idealnym remedium na zastój czytelniczy. Znalazłam w nim wszystko czego brakowało mi w innych rozpoczętych książkach. Była to lektura niemal idealna. Miała jednak jeden maleńki minus. Po fabule i gatunku spodziewałam się więcej wątku romantycznego. Wyczekiwałam go do samego końca. Na próżno. „Królestwo przeklętych” jednak w tym przypadku nie zawiodło.

W świecie wykreowanym przez Maniscalco nie brakuje niczego. Jest świetna, wartka akcja. Znakomite poczucie humoru, które rozbawi niejednego czytelnika. Pełna żaru i emocji relacja między głównymi bohaterami i nie tylko. Nie brakuje również tajemnic do rozwiązania ani zaskakujących zwrotów akcji. Całości dopełnia niesamowity i dekadencki obraz piekła oraz jego mieszkańców. Brakowało mi tu jednak bardziej rozwiniętego wątku kryminalnego. Spodobał mi się sposób prowadzenia go w pierwszym tomie i poczułam z powodu jego braku pewien niedosyt. Szybko również odkryłam tak pilnie skrywaną przez Pana Gniewu tajemnice. Nie pozbawiło mnie to jednak w żadnym razie przyjemności z lektury.

„Królestwo przeklętych” to lekka, zabawna oraz intrygująca lektura. Myślę, że zadowoli, a nawet zachwyci niemal każdego fana gatunku. Osobiście nie mogę się doczekać co jeszcze szykuję dla nas autorka i jak potoczą się dalsze losy Emilii i Pana Gniewu.

https://www.instagram.com/tygrysicaa/

Czy istnieje na tym świecie miejsce bardziej intrygujące ludzkość niż piekło? Chyba każdy choć raz w swoim życiu zastanawiał się nad jego istnieniem i jak tam jest naprawdę. Czy naprawdę jest tam tak okropnie jak mówią? Emilia Di Carlo miała dość gdybania i straszenia ją przez wszystkich. Chciała w końcu odpowiedzi na nurtujące ją pytania, dlatego postanowiła zawrzeć układ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Cud uważności. Prosty podręcznik medytacji” autorstwa Thich Nhat Hanh to zaledwie stu trzydziestostronowa książeczka, mająca na celu wprowadzenie czytelnika w świat medytacji i uważności. Napisana lekkim i przystępnym językiem jest lekturą wprost idealną dla każdej osoby pragnącej rozpocząć przygodę z medytacją. Autor w prosty sposób tłumaczy jak ważne jest zwracanie uwagi na wykonywane czynności oraz że medytować można nie tylko w pozycji lotosu, ale również zmywając naczynia czy pijąc herbatę. Uczy również jak prawidłowo oddychać by dać ukojenie ciału i umysłowi. Przede wszystkim jednak Thich Nhat Hanh zwraca uwagę czytelnika na to by żył tu i teraz oraz zwracał uwagę na siebie i rzeczy pozornie oczywiste, a jednak tak często przez nas ignorowane lub spychane na dalszy plan, na przykład ze względu na wieczny brak czasu.

W „Cudzie uważności” najbardziej spodobały mi się ćwiczenia medytacyjne znajdujące się na końcu książeczki. Może nie sprawiły one, że zacznę medytować, ale na pewno pozwoliły na chwilę wyciszenia oraz skupieniu się na własnym ja.

„Zwykło się uważać za cud chodzenie po powierzchni wody czy unoszenie się w powietrzu, ale myślę, że prawdziwym cudem jest chodzenie po ziemi. Każdego dnia uczestniczymy w cudzie, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy: niebieskie niebo, białe chmury, zielone liście, ciekawskie oczy dziecka – nasze własne oczy. Wszy¬stko jest cudem.”

Prosty podręcznik medytacji Thich Nhat Hanh zdecydowanie polecam osobom, które odczuwają pustkę w swoim życiu lub uważają, że nie mają na nic wiecznie czasu. W obecnych czasach, kiedy żyjemy w ciągłym biegu, a życie niczym woda przecieka nam przez palce, coraz mniej zwracamy uwagę na otaczający nas świat oraz nas samych. Może właśnie dzięki tej książce uda się Wam zrozumieć, ile szczęścia nas otacza, oraz że można je znaleźć nawet w najprostszej czynności.

Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Cud uważności” autorstwa Thích Nhất Hạnh.

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

„Cud uważności. Prosty podręcznik medytacji” autorstwa Thich Nhat Hanh to zaledwie stu trzydziestostronowa książeczka, mająca na celu wprowadzenie czytelnika w świat medytacji i uważności. Napisana lekkim i przystępnym językiem jest lekturą wprost idealną dla każdej osoby pragnącej rozpocząć przygodę z medytacją. Autor w prosty sposób tłumaczy jak ważne jest zwracanie uwagi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W dobie globalizmu, gdzie codziennie mamy do czynienia z wielkimi korporacjami, zapewne nikomu z nas nie przyszłoby na myśl, że to oni mogą przejąć władzę nad nami i rządzić światem według własnych zasad. Anna Stokłosa spojrzała jednak szerzej na otaczający nas świat i dała ponieść się wyobraźni, a potem postanowiła zaproponować nam swój scenariusz na przyszłość. Czy na pewno realny?

„Ważka. Przeobrażenie” sama w sobie jest ciekawą oraz wciągającą książką, od której ciężko jest się oderwać. Autorka za sprawą oryginalnego i niezwykle realnego pomysłu na fabułę przykuwa uwagę czytelnika już od pierwszych stron i nie pozwala oderwać się od lektury ani na moment. Wszystko za sprawą wydarzeń rozgrywających się na kartach tej powieści, które dziejąc się w świecie rzeczywistym mogą doprowadzić do podobnych skutków. Anna Stokłosa zadbała by jej książka szokowała, przerażała oraz niosła ważne przesłanie dla ludzkości, jednocześnie idealnie wpasowując się w obecnie panujące trendy w literaturze.

Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie bohaterowie. Do głównej bohaterki Weroniki już do pierwszej strony zapałałam szczerą niechęcią. Dziewczyna okazała się postacią zupełnie pozbawioną charakteru, naiwną oraz bardzo podatną na wpływy innych. Jest typową, przykładną obywatelką, niekwestionującą w żadne sposób poczynań korporacji. W końcu jedyna słuszna prawda to ta głoszona przez korporację. Jednak pewnego dnia, po spotkaniu ze starszą kobietą Weronika gubi różowe okulary i dostrzega niesprawiedliwość systemu. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że w ciągu dwóch stron z przykładnej obywatelki staję się buntowniczką walczącą z systemem, co wypadło bardzo nierealistycznie. Pozostali bohaterowie również nieprzypadli mi do gustu, jednak z całkiem innego powodu. Autorka niestety nie dała czytelnikowi zwyczajnie możliwości ich poznania, przez co w konsekwencji ciężko było w ogóle zainteresować się ich losem.

„(...) jak wiadomo, im lżej człowiekowi się żyje, tym ma mniej motywacji. Staje się bierny, zblazowany i łatwiej nim kierować

Najnowsza powieść Anny Stokłosy jest lekturą bez wątpienia zasługującą na uznanie. Ta pełna emocji, intrygująca oraz skłaniająca do refleksji historia, poprzez przedstawienie niepokojąco realnej wizji przyszłości, mogącej w każdej chwili się ziścić, będzie w stanie niejednemu czytelnikowi otworzyć oczy na problemy współczesnego świata. „Ważka. Przeobrażenie” to bez dwóch zdań książka warta polecenia wszystkim fanom gatunku. O ile nie straszne Wam irytujące główne bohaterki.

Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Ważka. Przeobrażenie” autorstwa Anna Stokłosa.

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

W dobie globalizmu, gdzie codziennie mamy do czynienia z wielkimi korporacjami, zapewne nikomu z nas nie przyszłoby na myśl, że to oni mogą przejąć władzę nad nami i rządzić światem według własnych zasad. Anna Stokłosa spojrzała jednak szerzej na otaczający nas świat i dała ponieść się wyobraźni, a potem postanowiła zaproponować nam swój scenariusz na przyszłość. Czy na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Pierwsze moje spotkanie z twórczością Victorii Schwab nie można uznać za w stu procentach udane. Wykreowany przez nią świat był co prawda oryginalny i ciekawy, ale bardzo długo zajęło mi wciągnięcie się w „Okrutną pieśń” i jeszcze dłużej w „Mroczny duet”. Zniechęciło mnie to na tyle, że po skończeniu „Świata Verity” myślałam, że daruje sobie czytanie innych jej książek. W końcu jednak skusiłam się na „Vicious. Nikczemni”, co było najlepszą podjętą przeze mnie czytelniczą decyzją tamtego okresu. Ponieważ poznałam Victora Vale i zostałam oczarowana przez tego mrocznego, aroganckiego i niezwykle charyzmatycznego PonadPrzeciętnego. Nie było więc możliwości bym miała nie poznać dalszych jego losów. „Vengeful. Mściwi” wyczekiwałam z wielkim z wielkim utęsknieniem.

Względem „Vengeful. Mściwi” miałam bardzo duże oczekiwania. Może nawet odrobinę zbyt duże, przez co odrobinkę się rozczarowałam. Było tutaj jak dla mnie za mało Victora Vale. Po tej książce spodziewałam się o wiele więcej akcji z jego udziałem. Byłam wręcz przekonana, że cała fabuła będzie prowadzona z jego perspektywy. Jakże wielkie było moje rozczarowanie, gdy odkryłam, że zepchnięto go na dalszy plan, a w zamian pojawili się nowi, główni bohaterowie, którzy niemal całkowicie zdominowali narrację. Na dodatek fakt, że nie była to jedna postać, a kilka wprowadził pewne, niepotrzebne zamieszanie. Bywały nawet momenty, gdy można było przez to się pogubić. Nie pomagał też fakt, że zupełnie nie polubiłam Marcelli Riggins. Na początku faktycznie postrzegałam ją jako intrygującą, silną postać kobiecą, ale z czasem swoim zachowaniem i przeświadczeniem o swej sile oraz nieomylności irytowała mnie coraz bardziej.
Na szczęście były to jedyne rzeczy na jakie mogłam narzekać w przypadku „Vengeful”. Całość wypadła naprawdę znakomicie.

„Życie to nie równanie. Każda osoba to coś więcej niż suma poszczególnych składników.”

Kiedyś usłyszałam gdzieś, że Victoria Schwab jest nazywana królową mrocznej fantastyki. Po przeczytaniu „Świata Verity” nie potrafiłam się z tym zgodzić i nie sądziłam, że kiedykolwiek to się zmieni, lecz teraz, będąc po lekturze „Vicious: Nikczemni” oraz „Vengeful. Mściwi” muszę zrewidować swój pogląd na ten przydomek. Ponieważ Schwab dzięki tym fascynującym historiom oraz niesamowitej kreacji bohaterów dla mnie również stała się królową tego gatunku. W najśmielszych snach nie myślałam, że uda jej się stworzyć tak dobrą i oryginalną historię, która natychmiastowo mnie pochłonie i nie wypuści aż do ostatniej strony. Mam nadzieję, że prędko sięgniecie po książki z serii „Złoczyńcy” i przekonacie się na własnej skórze jak bardzo jest to wspaniała lektura. Mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec złoczyńców. Gorąco polecam!

Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Vengeful. Mściwi” autorstwa V. E. Schwab.

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

Pierwsze moje spotkanie z twórczością Victorii Schwab nie można uznać za w stu procentach udane. Wykreowany przez nią świat był co prawda oryginalny i ciekawy, ale bardzo długo zajęło mi wciągnięcie się w „Okrutną pieśń” i jeszcze dłużej w „Mroczny duet”. Zniechęciło mnie to na tyle, że po skończeniu „Świata Verity” myślałam, że daruje sobie czytanie innych jej książek. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Debiutancka powieść Annie Ward „Piękne zło” to książką, której premiery nie mogłam się doczekać. Piękna okładka, fascynujący opis i fakt, że miała zostać wydana nakładem Wydawnictwa Czarna Owca zapowiadał naprawdę znakomity thriller. Dawno jednak nie miałam takiego mętliku w głowie po skończeniu książki, jak w tym przypadku. Z jednej strony „Piękne zło” spokojnie można nazwać mistrzowsko skonstruowanym thrillerem psychologicznym, będącym spełnieniem marzeń każdego miłośnika tego gatunku i nie tylko. Autorka zadbała by posiadał on wszystko co niezbędne, czyli intrygującą fabułę, zaskakujące zwroty akcji oraz pełen wachlarz emocji i nietuzinkowych, dobrze wykreowanych bohaterów. A wszystko to wplecione w codzienne, zwyczajne życie.

Jednak z drugiej strony, kiedy myślę o tej historii i całej lekturze to kołacze mi się po głowie słowo „dziwna”. Głównie, dlatego że w całej tej powieści nie było ani jednego stosunkowo normalnego bohatera, nie posiadającego żadnej traumy czy urazu psychicznego. Tutaj wszystkie postacie zostały w jakiś sposób naznaczone przez życie. Byłoby to naprawdę ciekawym elementem fabuły, gdyby nie towarzyszące temu wrażenie, że rywalizują oni o to kto został najbardziej pokrzywdzony i jednocześnie wszyscy są przeświadczeni o swojej wygranej. Trzeba jednak przyznać, że Annie Ward udało się bardzo dobrze ukazać problem jakim jest depresja oraz zespół stresu pourazowego.

Brak jakiejkolwiek chronologii oraz duże przeskoki w czasie również nie wpływają na pozytywnie odbiór „Pięknego zła”. Przeplatanie teraźniejszości z wątkami z przed kilku tygodni oraz z początkami znajomości Iana i Maddie w sposób tak naprawdę losowy sprawia, że bardzo łatwo jest się pogubić w tej historii. Fakt, że wszystkie rozdziały były ciekawe i koniec końców stworzyły zaskakujące zakończenie wcale nie pomagał odnaleźć się czytelnikowi.

„Widzę Cię i się cieszę. Ale zaraz się złoszczę, bo nie powinno Cię tu być. Radość. Gniew. Radość. Gniew. Strasznie mi mieszasz w głowie...”

Annie Ward stworzyła naprawdę pokręconą i nieprzewidywalną historię, po którą bez wątpienia warto sięgnąć. W szczególności, że czyta się ją szybko i przyjemnie. Nie jest to jednak lektura pozbawiona wad. Myślę, że swoją nie chronologicznością nie raz może Was nieźle zirytować. Jeśli jednak przymkniecie na to oko to szybko odkryjecie jak Ward sprytnie potrafi manipulować czytelnikiem i jego odczuciami, a wtedy już na pewno wsiąkniecie w „Piękne zło”

Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Piękne zło” autorstwa Annie Ward.

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

Debiutancka powieść Annie Ward „Piękne zło” to książką, której premiery nie mogłam się doczekać. Piękna okładka, fascynujący opis i fakt, że miała zostać wydana nakładem Wydawnictwa Czarna Owca zapowiadał naprawdę znakomity thriller. Dawno jednak nie miałam takiego mętliku w głowie po skończeniu książki, jak w tym przypadku. Z jednej strony „Piękne zło” spokojnie można...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Myślałam, że „Setna królowa” była książką niemal doskonałą i Emily R. King nie będzie w stanie niczym mnie już zaskoczyć. Bardzo się jednak pomyliłam. Ponieważ „Ognista królowa” mimo podobnych schematów okazała się być zarówno pod względem konstruktywnym jak i fabularnym znacznie lepszą lekturą niż jej poprzedniczka. Już od pierwszej strony można zauważyć, że autorka znacznie poprawiła swój warsztat pisarski. Język stał się o wiele barwniejszy, a kreacja bohaterów uległa poprawie, w konsekwencji czego ich charaktery wreszcie nabrały wyrazistości. Sposób prowadzenia fabuły również uległ zmianie. Za sprawą polityki, intryg oraz spisków pojawiło się znacznie więcej akcji, niepozwalającej czytelnikowi się nudzi. Nie zdradzę Wam jednak więcej, aby uniknąć spoilerów, lecz z ręką na sercu mogę powiedzieć, że będziecie zachwyceni. Tym razem nie zabraknie magii i nadprzyrodzonych istot, a świat Kalindy okaże się jeszcze bardziej brutalny niż dotychczas.

„Ognista królowa” zaskarbiła sobie moją przychylność nie tylko wspaniałą treścią, ale również przepiękna okładką. Wydawnictwo Kobiece wykonała przy niej kawał dobrej roboty. Utrzymana w odcieniach fioletu i złota z wytłaczanymi ornamentami, nie pozwala ani na chwilę oderwać od siebie wzroku.

„Ja także - odpowiada szeptem. - Boję się, że usidliłaś moje serce.”

„Ognista królowa” Emily R. King podobnie jak „Setna królowa” jest książką, w której nie brakuje młodzieńczych ideałów, miłości, nienawiści, okrucieństwa oraz czyhających na każdym kroku intryg i niesprawiedliwości losu. To jedna z tych serii, które wciągają czytelnika od pierwszej strony i długo nie pozwalają o sobie zapomnieć. Z ręką na sercu mogę polecić Wam tą lekturę. Myślę, że się nie zawiedziecie.

Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Ognista królowa” autorstwa Emily R. King.

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

Myślałam, że „Setna królowa” była książką niemal doskonałą i Emily R. King nie będzie w stanie niczym mnie już zaskoczyć. Bardzo się jednak pomyliłam. Ponieważ „Ognista królowa” mimo podobnych schematów okazała się być zarówno pod względem konstruktywnym jak i fabularnym znacznie lepszą lekturą niż jej poprzedniczka. Już od pierwszej strony można zauważyć, że autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Dwanaście żywotów Samuela Hawleya” pod względem konstrukcyjnym to powieść niemal idealna. Każdy bohater, sytuacja czy wydarzenie nie pojawia się tutaj bez wyraźnej przyczyny. Wszystko dzieje się w konkretnym celu i doskonale wzajemnie się uzupełnia. Jest to konstrukcyjnie istny majstersztyk, obok którego nie sposób przejść obojętnie. W szczególności, gdy w parze z tym idzie znakomita kreacja bohaterów oraz wartka akcja. Lecz mimo to nie jest to lektura doskonała.

Bohaterowie, choć faktycznie są dobrze wykreowanymi postaciami, to jednak ciężko do nich zapałać sympatią. Zarówno Loo jak i Samuel są postaciami niejednoznacznymi oraz pełnymi sprzeczności i niezwykle skomplikowanymi. Hawley to człowiek, który mimo iż stara się być jak najlepszym ojcem dla Loo, to jednak nie potrafi się wyzbyć starych nawyków z kryminalnej przeszłości, przez co ciągle jest skłócony sam ze sobą. Natomiast Loo mając za autorytet wyłącznie Hawleya stała się naprawdę intrygującą osobą. Dziewczynka przez bardzo długi czas była ślepo zapatrzona w ojca, lecz wchodząc w nastoletni wiek staje się pełna wątpliwości i zaczyna poddawać ocenie decyzje oraz zachowania ojca. Autorka naprawdę świetnie ukazała jej przemianę z małej dziewczynki w dorosłą kobietę oraz nastoletni bunt.

„Dwanaście żywotów Samuela Hawleya” to kryminał pomieszany z powieścią obyczajową, z którym można ciekawie spędzić czas. To nieszablonowa historia z intrygującą akcją, napisana znakomitym stylem. Nie jest to jednak książką, która sprawi, że zarwiecie dla niej noc. Historia Hawleya, choć jest naprawdę interesująca to mimo to miewa swoje lepsze i gorsze momenty. Przede wszystkim brak jej czegoś co nie pozwoliłoby się od niej oderwać.

Aleksandra

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

„Dwanaście żywotów Samuela Hawleya” pod względem konstrukcyjnym to powieść niemal idealna. Każdy bohater, sytuacja czy wydarzenie nie pojawia się tutaj bez wyraźnej przyczyny. Wszystko dzieje się w konkretnym celu i doskonale wzajemnie się uzupełnia. Jest to konstrukcyjnie istny majstersztyk, obok którego nie sposób przejść obojętnie. W szczególności, gdy w parze z tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Romanse były kiedyś moim ulubionym gatunkiem literackim. Przez bardzo długi czas dosłownie każdy sprawiał mi ogromna przyjemność, a moje serce wraz z bohaterami doznawało wszelkich uniesień. Od 2019 roku coś się jednak zmieniło. Nie wiem czy trafiam na złe książki czy to może ja się zmieniłam, ale nie mogę znaleźć romansu, który poruszy mnie jak dawniej. Mimo to, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam okładkę debiutanckiej powieści Karoliny Winiarskiej i przeczytałam opis to zaczęła we mnie rodzić się nadzieja, że pod koniec roku w końcu trafię na poruszającą i ciepłą historię miłosną, która odwróci złą passę.

„Ale ja nie chcę zdobywać świata, chcę być dla kogoś całym światem.”

Ku mojemu rozczarowaniu pomyliłam się. Wbrew rekomendacji na okładce „Następnym razem” nie przyprawiło mnie o szybsze bicie serca, a o łzach już w ogóle nie wspominając. W zasadzie z przykrością muszę stwierdzić, że ta historia nie wzbudziła we mnie żadnych emocji oprócz irytacji na stworzone przez autorkę zakończenie. Stąd też trudno mi zrozumieć skąd tyle pozytywnych opinii o tej książce i zachwytów nad relacją łączącą Michała i Olgę. Zwłaszcza, że cierpi ona na bardzo poważny problem, a mianowicie mówiąc na brak chemii między nimi. W zasadzie czym dalej brnęłam w tą historię tym bardziej odnosiłam wrażenie, że Olgę z Michałem tak naprawdę nic nie łączy oprócz wspólnych wspomnień z dawnych lat i kilku smsów wymienianych raz na jakiś czas. A to, że mimo upływu wielu lat to uczucie ciągle w nich płonie było ciężko do uwierzenia, ponieważ miedzy nimi nigdy nie doszło do żadnej większej interakcji oprócz kilku spacerów na letnim obozie i ciepłych, nic nie znaczących słówek. Żadnych buziaków oraz obietnic ani niczego innego co podtrzymałoby płonący w nich ogień. Na dodatek naprawdę trudno jest zapałać do nich sympatią, gdyż obydwoje są postaciami pozbawionymi charakteru oraz jakichkolwiek cech szczególnych, które w jakiś sposób sprawiałyby, że czytelnik się z nimi utożsami i będzie im kibicował.

O „Następnym razem” pomimo kiepskiej kreacji bohaterów i relacji ich łączącej nie można powiedzieć, że wieje nudą. Wręcz przeciwnie. Ciągle coś się dzieje. Nie brakuje tutaj dramatów i różnych tragedii, a także chwili szczęścia oraz uniesień (choć nie między głównymi bohaterami). Na plus zasługuje również to, że jest to bardzo realistyczna powieść o codziennym życiu dwójki zwyczajnych ludzi. Całkowicie pozbawionym tej lukrowej otoczki niczym z bajki o wiecznej miłości. Sam pomysł na fabułę również miał spory potencjał, choć coś podczas jego realizacji poszło zdecydowanie nie tak.

„Niczego nie wolno w życiu żałować. Wszystko dzieje się po coś. Pamiętaj.”

Nie da się ukryć, że do debiutanckiej powieści Karoliny Winiarskiej nie zapałałam sympatią. Nie znaczy to jednak, że książka ta była zła i nie warto po nią sięgać. W końcu te wszystkie pozytywne opinie w sieci nie wzięły się znikąd. Dlatego myślę, że mimo pewnych mankamentów można z tą lekturą miło pod kocem z kubkiem aromatycznej herbaty czy kakao spędzić zimowy wieczór. Decyzję jednak czy warto sięgnąć po „Następnym razem” pozostawiam Wam. Może akurat odnajdziecie w niej to czego ja nie potrafiłam.

Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Następnym razem” autorstwa Karoliny Winiarskiej.

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

Książka odebrana za punkty w portalu CzytamPierwszy.

Romanse były kiedyś moim ulubionym gatunkiem literackim. Przez bardzo długi czas dosłownie każdy sprawiał mi ogromna przyjemność, a moje serce wraz z bohaterami doznawało wszelkich uniesień. Od 2019 roku coś się jednak zmieniło. Nie wiem czy trafiam na złe książki czy to może ja się zmieniłam, ale nie mogę znaleźć romansu, który poruszy mnie jak dawniej. Mimo to, kiedy po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Oczekiwałam po tej książce czegoś lepszego. Tymczasem nawet nie wiem jak mam się do niej odnieść. Jestem jednak pewna, że dobrze, iż ją wreszcie skończyłam, bo kilku następnych stron bym nie zniosła. Zwłaszcza po ostatnich dwóch rozdziałach. Tak naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć nic pozytywnego o "Jeszcze jedno marzenie" oprócz tego, że pomysł na fabułę był bardzo dobry. Niestety kompletnie niezrealizowany i potraktowany po macoszemu. A tych emocji, o których huczał bookstagram promując tą książkę jakoś nie doświadczyłam. W zasadzie wszystko łącznie z bohaterami zostało potraktowane po macoszemu. Przez co nie sposób było zżyć się z nimi, bo jedyne co o nich wiedzieliśmy to, że Igor jest chory i jakiej herbaty fanką jest Gaja. Powtarzające się i sztuczne dialogi też nie ułatwiły mi polubienia się z "Jeszcze jednym marzenie". Nie jest to zła książka, ale wymaga jeszcze wiele pracy nad nią.

Oczekiwałam po tej książce czegoś lepszego. Tymczasem nawet nie wiem jak mam się do niej odnieść. Jestem jednak pewna, że dobrze, iż ją wreszcie skończyłam, bo kilku następnych stron bym nie zniosła. Zwłaszcza po ostatnich dwóch rozdziałach. Tak naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć nic pozytywnego o "Jeszcze jedno marzenie" oprócz tego, że pomysł na fabułę był bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, że wydawnictwo We Need YA postanowiło wydać najnowszą książkę Tahereh Mafi nie posiadałam się ze szczęścia. W tamtej chwili byłam gotować rzuć w kąt wszystkie rozpoczęte lektury tylko po to, aby zobaczyć co tym razem wymyśliła. Swoją twórczością Tahereh Mafi już wiele lat temu zdobyła moje uznanie i zaklepała sobie miejsce wysoko na liście autorów, po których zawsze z przyjemnością będę sięgać. Po „Dotyku Julii” byłam wręcz pewna, że wszystko co wyjdzie z pod pióra tej autorki będzie wyjątkowe.

Lektura jej najnowszej książki „Gdyby ocean nosił twoje imię” tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu, choć muszę przyznać, że zdarzały się momenty, że nie rozumiałam tych wszystkich zachwytów nad nią. W szczególności na początku tej historii. W tamtym momencie Shirin (główna bohaterka) swoją postawą skutecznie zniechęcała mnie do dalszego czytania. Była irytująca, nieustępliwa, wykazywała się naprawdę dużą ignorancją, wrzucała wszystkich do jednego worka i pałała do nich wielką niechęcią, a wręcz nienawiścią. Z czasem jej zachowanie stało się zrozumiałe, ponieważ autorka stopniowo coraz bardziej nakreśliła jakie okropieństwa dotychczas spotkały tą dziewczynę. Mimo to ciągle pewne zachowania Shirin były dla mnie niezrozumiałe i czasami kołatała mi się po głowie myśl, że może swoją postawą, w której wyraźnie było widać niechęć do świata wzbudzała w swoich rówieśnikach strach i prowokowało niektóre z zachowań. Oczywiście w żaden sposób nie usprawiedliwiam tych wszystkich okrutnych zachowań młodzieży i dorosłych w stosunku do niej. Gdyż to co spotkało Shirin przez ludzkie uprzedzenia, rasizm oraz zwykłą ignorancję było bestialskie i niewybaczalne. A ogrom tego zjawiska po prostu przerażający.

„Gdyby ocean nosił twoje imię” zasługuje jednak na uznanie przede wszystkim za swoją dojrzałość i szczerość wylewającą się ze stron oraz za ukazanie zwyczajnego życia muzułmańskich rodzin w monokulturowym świecie. Ale również za mądrą i dobrą postać Oceana, który pokazał, że różnice kulturowe wcale nie muszą poróżnić ludzi.

„Jeśli decyzja, którą podjęłaś, przybliżyła cię do człowieczeństwa, postąpiłaś słusznie.”

Tahereh Mafi opisując historie Shirin stworzyła wciągającą, niesamowitą i niezwykle potrzebną książkę, która porusza naprawdę ciężki, ale jakże na czasie problem. Mam nadzieje, że powieść ta trafi do jak największego grona czytelników i otworzy młodzieży (i nie tylko) oczy na kulturę muzułmanek. A przy okazji uświadomi, że wyrzucanie ludzi do jednego worka tylko, dlatego że kilka osób z tej wiary lub środowiska zrobiło coś złego jest po prostu nie właściwe. Polecam naprawdę wszystkim, bez względu na wiek sięgnąć po „Gdyby ocean nosił twoje imię”, ponieważ myślę, że każdemu przyda się inaczej spojrzeć na świat.

Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Gdyby ocean nosił twoje imię” autorstwa Tahereh Mafi.

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, że wydawnictwo We Need YA postanowiło wydać najnowszą książkę Tahereh Mafi nie posiadałam się ze szczęścia. W tamtej chwili byłam gotować rzuć w kąt wszystkie rozpoczęte lektury tylko po to, aby zobaczyć co tym razem wymyśliła. Swoją twórczością Tahereh Mafi już wiele lat temu zdobyła moje uznanie i zaklepała sobie miejsce wysoko na liście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O „Sadie” Courtney Summers było głośno na długo przed jej polską premierą. Każdy kto miał dotychczas okazję ją przeczytać mówił o niej w samych superlatywach. Do dnia premiery nie pojawiła się ani jedna negatywna wypowiedź na jej temat, a jednocześnie samą książkę nominowano do Goodreads Choice Awards i okrzyknięto jedną z najpopularniejszych powieści amerykańskich 2018 roku. Widząc takie rekomendacje naprawdę trudno jest oprzeć się „Sadie”. Ta książka kusi, nęci i prześladuje czytelnika, aż ten w końcu postanawia po nią sięgnąć. Tylko czy naprawdę jest taka dobra jak wszyscy mówią?

„May Beth zawsze mówiła, że nie mogę tego robić; nie mogę nienawidzić ludzi za to, że mają więcej ode mnie, ale nie miała racji. Mogę. Robię to. To idealny mur pomiędzy mną a tym rodzajem tęsknoty, który zatruwa moje ciało i wywraca cię na lewą stronę.

Courtney Summers swoją najnowszą powieścią wbrew wszelkim oczekiwaniom nie wywarła na mnie piorunującego wrażenia. Bardzo długo nie mogłam w ogóle wciągnąć się w historię Sadie. Nie potrafiłam zrozumieć jej postępowania, było ono dla mnie sztuczne i mało wiarygodne. Choć sama Sadie była postacią niezwykle ludzką i autentyczną, której los nie oszczędzał, a cierpienie jakby kumulowało się w jej życiu. Naprawdę trudno było nie współczuć tej dziewczynie i jej siostrze oraz nie zrozumieć, dlaczego podjęła takie, a nie inne decyzję.
Z czasem „Sadie” w końcu zaczęła mnie wciągać coraz bardziej i trzymać w napięciu, a jej lektura stała się naprawdę interesująca. Pod koniec byłam nawet gotowa nazwać ją za naprawdę niezłą książką. Niestety zakończenie, a raczej jego brak całkowicie zmienił mój pogląd na tą historię. Choć droga obrana przez Sadie dobiegła końca i wiele rzeczy zostało wyjaśnione to tak naprawdę nie wiadomo co stało się z samą dziewczyną, a fakt, że May Beth i West tak łatwo odpuścili jej poszukiwania, strasznie mnie rozczarowało i pozostawiło po sobie pewien niedosyt. Nie tak wyobrażałam sobie zakończenie tej historii.
Sama postawa Westa też nie jest dla mnie do końca zrozumiała. W opisie książki wspomniano, że ma on wielką obsesję na punkcie tej historii oraz znalezienia zaginionej dziewczyny. Jednak w trakcie lektury nie sposób jest to odczuć. Momentami odnosiłam wręcz wrażenie, że jest mu to obojętne i zamierza porzucić ten projekt, ale nie dlatego że go to przerasta tylko zwyczajnie nudzi, a przy temacie pozostaje wyłącznie ze względu na szefa.

„Nie jesteśmy lepsi ani gorsi od ludzi, wśród ludzi których się obracamy.”

Nie jestem pewna jak mam podsumować tą lekturę, ponieważ z jednej strony historia Sadie była ciekawa, czytało się ją dobrze i w miarę szybko, ale z drugiej strony więcej mi w niej przeszkadzało niż „cieszyło”, a te emocję, o których wszyscy wspominają jakoś do mnie nie dotarły. Nie jest to jednak zła książka i patrząc po ilości pozytywnych opinii większej liczbie osób przypadnie ona do gustu niż nie. Dlatego uważam, że warto sięgnąć po „Sadie” Courtney Summers i wyrobić sobie własną opinie na jej temat. Może spojrzycie na nią bardziej przychylnym okiem i znajdziecie to czego szukacie.

Aleksandra

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

O „Sadie” Courtney Summers było głośno na długo przed jej polską premierą. Każdy kto miał dotychczas okazję ją przeczytać mówił o niej w samych superlatywach. Do dnia premiery nie pojawiła się ani jedna negatywna wypowiedź na jej temat, a jednocześnie samą książkę nominowano do Goodreads Choice Awards i okrzyknięto jedną z najpopularniejszych powieści amerykańskich 2018...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świetnie wydana i napisana znakomitym językiem, aczkolwiek zupełnie niepotrzebna książka. Jak dla mnie zmarnowany czas i papier. Ten typ poezji kompletnie do mnie nie przemawia.

Świetnie wydana i napisana znakomitym językiem, aczkolwiek zupełnie niepotrzebna książka. Jak dla mnie zmarnowany czas i papier. Ten typ poezji kompletnie do mnie nie przemawia.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zawiodłam się na tej części. Po poprzednich książkach Martyny Senator oczekiwałam czegoś lepszego. Tymczasem odniosłam wrażenie, że "Z ciszy" zostało napisane na siłę. Zwłaszcza zakończenie. Nie będę jednak zagłębiać się w szczegóły, ponieważ były by one spoilerem, aczkolwiek jak dla mnie za szybko się to zakończyło. Szkoda, bo początkowe rozdziały zapowiadały naprawdę dobrą książkę i nie raz mnie rozbawiły oraz wzruszyły. Niestety czym dalej tym mniej emocji wzbudzała we mnie historia Zoji i Filipa, mimo iż poruszała kilka naprawdę ważnych i emocjonujących kwestii. Niemniej jednak warto sięgnąć po najnowszą książkę Senator, zwłaszcza jeśli czytaliście poprzednie tomy tej serii. Z tą powieścią można naprawdę miło i przyjemnie spędzić czas, a bohaterów nie sposób jest nie polubić.

Zawiodłam się na tej części. Po poprzednich książkach Martyny Senator oczekiwałam czegoś lepszego. Tymczasem odniosłam wrażenie, że "Z ciszy" zostało napisane na siłę. Zwłaszcza zakończenie. Nie będę jednak zagłębiać się w szczegóły, ponieważ były by one spoilerem, aczkolwiek jak dla mnie za szybko się to zakończyło. Szkoda, bo początkowe rozdziały zapowiadały naprawdę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

O „Kredziarzu” słyszał już chyba każdy. Ta książka swego czasu podbiła miliony serc czytelników na całym świecie, lecz nie na wszystkich wywarła tak pozytywne wrażenie. W przypadku debiutanckiej powieści C. J. Tudor często można było spotkać się ze stwierdzeniem, że w dość dużym stopniu przypomina on twórczość Stephena Kinga. Sama miałam jednak mieszane uczucia względem tej teorii. Ponieważ o ile zgadzałam się z tym, że klimat ich powieści jest bardzo podobny to uważałam, że jednak więcej je dzieli niż łączy. Podstawową i chyba najważniejszą różnicą między twórczością angielskiej autorki, a mistrzem grozy była autentyczność. C. J. Tudor w przeciwieństwie do Kinga nie wplątała do swojej historii elementów świata nadprzyrodzonego. Jej twórczość od początku do końca w tym przypadku była bardzo realistyczna. Lektura „Zniknięcia Annie Thorne” weryfikuje jednak szybko pogląd na oryginalność twórczości Tudor. Dla osób majonych przyjemność przeczytać, choć kilka najbardziej popularnych powieści mistrza grozy nie będzie wyzwaniem zauważenie inspiracji jedną z bardziej znanych książek Kinga.

„Zabawne jest to, że dobre wspomnienia przypominają motyle: są ulotne, kruche i nie da się ich schwytać, nie miażdżąc ich. Z kolei te złe - poczucie winy, wstyd - tkwią w człowieku niczym pasożyty, po cichu zżerając go od środka.”

Odkrycie podobieństwa do twórczości innego autora sprawiło, że mój zapał do czytania najnowszej powieści Tudor znacznie osłabł. Zaczęłam się obawiać, że autorka zbyt mocno zainspirowała się twórczością Kinga i czym dalej będę brnęła tym więcej podobieństw odkryje. Tudor, jednak umiejętnie wybrnęła z tej sytuacji i udowodniła po raz kolejny, że potrafi dobrze pisać, bez zbędnych i przydługich opisów, choć oryginalnością zdecydowanie nie grzeszy. „Zniknięcie Annie Thorne” okazało się być interesującą lekturą, w której nie zabrakło tajemnic, mrożących krew w żyłach momentów oraz intrygujących zagadek do rozwiązania. Niestety niektóre z nich ku mojemu rozczarowaniu do samego końca nie doczekały się rozwiązania. Jednak intrygująca, lecz mocno skomplikowana akcja oraz mroczna i klimatyczna fabuła wraz z doskonale poprowadzoną narracją pozwoliły szybko zapomnieć o nierozwiązanych sprawach i cieszyć się w pełni z lektury. A jeśli już mowa o zaletach to na uwagę zasługuje również Joe Thorne, będący głównym bohaterem. Nie jest on osobą budzącą w czytelniku sympatie, raczej przez większość czasu odczuwa się do niego niechęć lub zobojętnienie. Mimo to dzięki swojemu dość specyficznemu urokowi i całej gamie nieszczęść, jakich doświadczył w młodym wieku zapada w pamięć.

Na sam koniec warto jeszcze wspomnieć o niesamowitej okładce, którą jestem wprost zachwycona. Jest nadzwyczaj prosta, a jednak nie mogłaby być bardziej wymowna. Moim zdaniem to właśnie dzięki niej zarówno „Kredziarz” jak i „Zniknięcie Annie Thorne” są jednymi z tych powieści, obok których żadna srok okładkowa nie przejdzie obojętnie.

„W życiu nikt nie wygrywa. Wszyscy tracimy młodość, atrakcyjny wygląd. Przede wszystkim tracimy tych, których kochamy. Czasami myślę, że starzejemy się nie z upływem lat, tylko ludzi i rzeczy, na których nam zależy.”

Jeśli lubicie książki, które od początku do końca trzymają w napięciu i ciągle zaskakują to najnowsza powieść C. J. Tudor jest tym czego właśnie szukacie. Od „Zniknięcia Annie Thorne” naprawdę nie sposób się oderwać, ta historia mrozi krew w żyłach i niesamowicie działa na wyobraźnie. Jeśli jednak jesteście fanami twórczości mistrza grozy to tym razem lepiej zrezygnujcie z sięgnięcia po tą książkę. Pojawiające się tutaj podobieństwo do „Smętarza dla zwierzaków” skutecznie może zepsuć przyjemność z lektury.

Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Zniknięcie Annie Thorne” autorstwa C.J. Tudor.

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

O „Kredziarzu” słyszał już chyba każdy. Ta książka swego czasu podbiła miliony serc czytelników na całym świecie, lecz nie na wszystkich wywarła tak pozytywne wrażenie. W przypadku debiutanckiej powieści C. J. Tudor często można było spotkać się ze stwierdzeniem, że w dość dużym stopniu przypomina on twórczość Stephena Kinga. Sama miałam jednak mieszane uczucia względem tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Lokatorka” oraz „W żywe oczy” autorstwa JP Delaney od wielu miesięcy wzbudzają wśród czytelników wiele skrajnych emocji. Jedni twierdzą, że Delaney napisał genialną książkę, o której nie sposób jest zapomnieć, a drudzy uważają, że nie dało się tego w ogóle czytać i lepiej odpuścić sobie twórczość tego autora. Osobiście do dnia dzisiejszego po „Lokatorkę” nie sięgnęłam i myślę, że ten stan się już nie zmieni, choć stoi na mojej półce bodajże od dnia premiery. Natomiast „W żywe oczy” dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwartego przeczytałam już wielką przyjemnością. Dlatego kiedy otrzymałam możliwość sięgnięcia po najnowszą książkę Delaneya to nie wahałam się ani chwili.

„Perfekcyjna żona” już od pierwszych stron kompletnie mnie zaskoczyła i namieszała w głowie. Nie mogę tutaj wyjawić zbyt wiele, ponieważ każdy, nawet ten z pozoru nieistotny element może zdradzić zbyt wiele z fabuły. Ale mogę powiedzieć jedno. Kiedy wydawało mi się, że wiem już co tak naprawdę przydarzyło się Abbie to Delaney obracał całą sytuację o sto osiemdziesiąt stopni i sprowadzał fabułę na całkowicie inny tor. Od samego początku mistrzowsko wodził czytelnika za nos i manipulował nim oraz jego uczuciami aż do ostatniej strony by kompletnie zaskoczyć go zakończeniem. Robił to w tak znakomity sposób, że w pewnym momencie sama nie byłam już pewna co było prawdą, a co kłamstwem.

Jak już wspomniałam „Perfekcyjna żona” jest powieścią, która ciągle mnie zaskakiwała i trzymała w napięciu. Jednak nie tym zaskarbiła sobie moją przychylność tylko wyśmienitą kreacją bohaterów. Zarówno Abbie jak i Tim są postaciami, o których naprawdę ciężko zapomnieć. Nie będę tutaj jednak przytaczać żadnych cech typowych dla nich, ponieważ uważam, że ma to pewien wpływ na fabułę i może to w pewien sposób zniszczyć przyjemność z czytania osobom mającym tą lekturę jeszcze przed sobą. Mogę jednak zdradzić, że obydwoje są niezwykle charyzmatycznymi postaciami, wywierającymi ogromny wpływ na innych, choć Tim swoim postępowaniem wzbudza w czytelniku raczej niechęć niż zaufanie. Jeśli chodzi o bohaterów to na wspomnienie zasługuje również Danny. Autor wykorzystując jego postać poruszył bardzo ważną kwestię jaką jest wychowywania autystycznego dziecka, która doskonale wpasowała się w fabułę.

Na początku wspomniałam, że twórczość Delaneya czytelnicy albo kochają, albo nienawidzą i nic po środku. Osobiście nie należę do żadnej z tych grup, bo choć „Perfekcyjna żona” to znakomity thriller, który intryguje i mąci czytelnikowi w głowie, a osobiście pochłonęłam go w jeden dzień i naprawdę dobrze spędziłam z nim czas, to niestety czegoś w nim brakowało. Nie mniej jednak uważam, że warto sięgnąć po tą książkę. Bez względu na to czy jest się fanem JP Delaneya czy dopiero zaczyna swoją przygodę z jego twórczością. Dobrze jest przekonać się na własnej skórze, jak to się dzieje, że Delaney wzbudza tak skrajne emocje.

Aleksandra
Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

„Lokatorka” oraz „W żywe oczy” autorstwa JP Delaney od wielu miesięcy wzbudzają wśród czytelników wiele skrajnych emocji. Jedni twierdzą, że Delaney napisał genialną książkę, o której nie sposób jest zapomnieć, a drudzy uważają, że nie dało się tego w ogóle czytać i lepiej odpuścić sobie twórczość tego autora. Osobiście do dnia dzisiejszego po „Lokatorkę” nie sięgnęłam i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zenith Sasha Alsberg, Lindsay Cummings
Ocena 6,4
Zenith Sasha Alsberg, Lind...

Na półkach: , ,

Gdyby nie przepiękna okładka „Zenithu” myślę, że w ogóle nie zwróciłabym uwagi na tą książkę. Głównie, dlatego że nigdy nie byłam fanką przygód w kosmosie, a sci-fi dawno temu skutecznie mnie do siebie zniechęciło. Nie mniej jednak do najnowszej powieści Lindsay Cummings i Sashy Alsberg coś mnie przyciągało. Może to właśnie zasługa okładki, która od razu skradła moje serce, a może opisu i szumnych zapowiedzi? Sama nie jestem do końca pewna. Czułam jednak, że bez względu na powód muszę przeczytać tą powieść.

„Wojna to rzecz bez serca, okrutnie odbierająca życia na prawo i lewo. Ale to ocaleli muszą kontynuować walkę długo po zawarciu pokoju.”

Cummings i Alsber wniosły zdecydowanie odrobinę świeżości do literatury młodzieżowej. Stworzyły intrygujący świat, pełen dziwnych istot, tajemniczych ludzi oraz niespotykanych zwierząt, pochodzących z wszelakich zakamarków galaktyki zwanej Mirabel. Pokazany czytelnikowi z perspektywy Dexa i niesamowitej załogi Marudera. Składającej się z czterech silnych, zaradnych, nieustraszonych i niezależnych kobiet, których naprawdę nie sposób jest nie polubić. Jeśli miałabym powiedzieć, co zasługuje na największe uznanie w tej książce to odpowiedziałabym właśnie, że jest to kreacja bohaterów. Jednak, jeśli miałabym wymienić jej największy mankament to byłaby nim ilość stron. Ponieważ „Zenith” spokojnie można by skrócić o połowę nie tracą w ogóle na treści. Co prawda w przeciągu tych około 600 stron ciągle coś się dzieje i nie można narzekać na nudę, aczkolwiek gdyby autorki ograniczyły momenty, w których bohaterowie rozpamiętują przeszłość i popełnione przez siebie błędy to książka ta znacznie zyskałaby na odbiorze. Wielka również szkoda, że Cummings i Alsberg nie poświęciły więcej czasu na dokładniejsze opisy ras, planet oraz samej galaktyki.

„Każdy popełnia błędy - powiedziała Andi. - Niektórzy poważniejsze od pozostałych. To nie znaczy, że nie możemy im wybaczyć. Że nie możemy o nich zapomnieć.”

„Zenith” jest książką, której warto dać szanse dla samego wydania. Ekipa We Need Ya wykonała kawał dobrej roboty projektując szatę graficzna dla tej historii. Piękna, migocząca okładka bez wątpienia zachęca czytelnika do rzucenia się wir kosmicznej przygody. A naprawdę warto, bo choć „Zenith” ma swoje lepsze i gorsze momenty, to jednak zakończeniem bardzo zyskuje w oczach czytelnika. Osobiście z przyjemnością przeczytam jej kontynuację, ponieważ bardzo polubiłam Dexa i Maruderki, ale nie jest to coś co muszę zrobić już, teraz, natychmiast.

Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Zenith” autorstwa Lindsay Cummings, Sasha Alsberg.

Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

Gdyby nie przepiękna okładka „Zenithu” myślę, że w ogóle nie zwróciłabym uwagi na tą książkę. Głównie, dlatego że nigdy nie byłam fanką przygód w kosmosie, a sci-fi dawno temu skutecznie mnie do siebie zniechęciło. Nie mniej jednak do najnowszej powieści Lindsay Cummings i Sashy Alsberg coś mnie przyciągało. Może to właśnie zasługa okładki, która od razu skradła moje serce,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kocham wszystkie czworonogi, lecz najbardziej moją psią kluseczkę Beletha. Bardzo długo wahałam się nad przygarnięciem tak wymagającego zwierzęcia, jednak teraz nie wyobrażam sobie życia bez niego. Ten shihtzu jest najlepszą decyzją, jaką w życiu podjęłam. Stał się moim najlepszym przyjacielem, tak jak w „Był sobie pies” Bailey był najlepszym przyjaciel Ethana.

Przyznam szczerze, że pierwszej części o ich przygodach do dnia dzisiejszego ciągle nie przeczytałam, choć książka od dawna znajduję się na mojej półce. Film, jednak obejrzałam z nieskrywaną przyjemnością, dlatego kiedy usłyszałam o premierze „Był sobie pies 2” postanowiłam, że tym razem muszę przeczytać najpierw książkę. Była to moja najlepsza decyzja czytelnicza, jaką podjęłam ostatnimi czasy.

„Wszystkie psy wiedzą, że życie ma sens tylko u boku ukochanego człowieka.”

W. Bruce Cameron posługując się lekkim, przyjemnym, ale niezwykle oddziałującym na wyobraźnie językiem, opowiada niesamowitą historię, pełną ciepła i radości o psiej miłości do człowiek. Trudno naprawdę się w niej nie zakochać, ponieważ drugiej tak pięknej i wzruszającej powieści nie ma chyba na rynku wydawniczym. To naprawdę niezapomniana przygoda, od której nie sposób się oderwać. Zawdzięczająca swój fenomen przede wszystkim wartkiej akcji i świetnej fabule poprowadzonej z psiej perspektywy. Obserwowanie świata ludzi oczami Baileya pozwala czytelnikowi odkryć go na nowo, na swój pomyrdany sposób i dostrzec rzeczy, tak często na co dzień dla nas niewidoczne.

Z pozoru mogłoby się wydawać, że ta radosna i merdająca ogonem książka pozwala miło i przyjemnie spędzić czas, bez większego zaangażowania. Nic jednak bardziej mylnego, ponieważ ta historia nie tylko bawi i umila czas, ale również posiada głębsze dno, które nie raz zmusi czytelnika do refleksji. Autor w tą prostą historię umiejętnie wplata również poważniejsze tematy, takie jak wykrywanie chorób nowotworowych przez czworonogi, problem bulimii u nastolatków, kiepskie relacje z rodziną i wiele, wiele innych.

Jeśli jesteście miłośnikami czworonogów to uważam, że koniecznie musicie przeczytać całą serię „Był sobie pies” autorstwa W. Bruce’a Camerona. Ta książka rozrywa serce na strzępy, a potem psią miłością składa je na nowo. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie czytałam drugiej tak pięknej historii o bezwarunkowej i bezinteresownej miłości, jak ta którą Bailey obdarzył najpierw Ethana, a potem Clarity. Coś naprawdę niesamowitego.

Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Był sobie pies 2” autorstwa W. Bruce Cameron.
Więcej na : http://tygrysica.tumblr.com/ oraz https://www.instagram.com/tygrysicaa/

Kocham wszystkie czworonogi, lecz najbardziej moją psią kluseczkę Beletha. Bardzo długo wahałam się nad przygarnięciem tak wymagającego zwierzęcia, jednak teraz nie wyobrażam sobie życia bez niego. Ten shihtzu jest najlepszą decyzją, jaką w życiu podjęłam. Stał się moim najlepszym przyjacielem, tak jak w „Był sobie pies” Bailey był najlepszym przyjaciel Ethana.

Przyznam...

więcej Pokaż mimo to