-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant12
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać411
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2018-01-13
2017-06-11
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/06/170-przedpremierowo-friendzone.html
Ci, którzy mnie już znają, od dawna zaglądają na mojego bloga wiedzą, że praktycznie nie czytam polskich książek. Na blogu ukazały się jak dotąd zaledwie dwie recenzje powieści naszych rodzimych pisarzy, ale na tym koniec. Jakoś zwyczajnie nie ciągnie mnie do poznawania polskich tytułów. Jednak jestem zdania, że młodych, polskich twórców należy wspierać. Bardzo żałuję, że na naszym rynku wydawniczym tak mało (bo praktycznie wcale) można znaleźć książek NA polskich autorów. Dlatego więc postanowiłam dać szansę debiutanckiej powieści autorstwa młodziutkiej (względem mnie oczywiście... chociaż teraz wychodzi na to, że jestem Bóg wie, jak stara... a pomiędzy nami jest zaledwie pięć lat różnicy) Sandry Nowaczyk - Friendzone, którą śmiało mogę uznać za jak najbardziej udany debiut!
Gdy zabierałam się za Friendzone myślałam, że książka siedemnastoletniej autorki na pewno wcale nie dorówna powieściom już bardziej doświadczonych pisarzy. Przyznam się szczerze, że zwyczajnie oceniałam tą historię pod pryzmatem wieku autorki, jeszcze zanim się z nią zapoznałam (świetna nauczka na przyszłość). Przeczytałam opis, który bardzo mnie wciągnął, ale jednak nadal byłam uprzedzona, że pewne będzie to coś raczej przeciętnego. Ale, postanowiłam dać szansę autorce i w ogóle tego nie żałuję!
O czym jest Friendzone? W bardzo dużym skrócie - o wielkiej przyjaźni, nieudanej miłości i zwyczajnym życiu dwójki nastolatków. Głównymi bohaterami książki są Tatum oraz Griffin i to właśnie z ich perspektywy poznajemy całą historię. Wkraczamy do ich życia, gdy wszystko jest jeszcze w jak najlepszym porządku - Tate i Griffin są najlepszymi przyjaciółmi od niepamiętnych czasów, każde z nich jest w szczęśliwym związku i wydawać by się mogło, że tak już będzie zawsze. Jednakże później dochodzi do czegoś, co zmienia ich życie o trzysta sześćdziesiąt stopni, a to psuje dosłownie wszystko.
Choć już od początku wiedziałam, jakiego zakończenia mogę się tutaj spodziewać, to jednak z wielkim zaciekawieniem śledziłam rozwijającą się fabułę. Bardzo polubiłam Tate oraz Griffa (każde z nich na innych sposób) i świetne bawiłam się spędzając czas w ich towarzystwie. Lubię, gdy w książkach przedstawiana jest przyjaźń damsko-męska. Choć sama nigdy takiej nie zaznałam, lubię obserwować to, co dzieje się między bohaterami. Autorce udało się połączyć to z fantastycznym humorem, co tylko dopełniło całości. Niecierpliwie czekałam więc na momenty, w których główni bohaterowie będą spędzać razem czas.
Prócz Tatum i Griffina niesamowicie polubiłam również Kita - jednego z przyjaciół Griffa. Uwielbiam jego specyficzny styl bycia oraz charakterystyczne poczucie humoru (pamiętna scena w domu Noela) i żałuję tylko, że autorka nie poświęciła mu nieco więcej uwagi.
Co mogę powiedzieć o stylu autorki? Jest on bardzo przyjemny i przemyślany - widać, że Sandra Nowaczyk włożyła w pracę nad swoją powieścią dużo pracy. Owszem, znalazłam tam kilka momentów, które sama bym zmieniła i które z lekka mnie denerwowały, jednakże jak na początek mogę śmiało powiedzieć, że spisała się bardzo dobrze. W książce Friendzone przedstawia dość skomplikowaną historię pomiędzy swoimi bohaterami, jednak potrafiła to zrobić tak, aby całość nie wyszła za poważnie i żeby czytelnik po drodze się nie zanudził. Wydawnictwo Feeria Young przedstawiło autorkę słowami "Książki od zawsze były jej pasją, więc postanowiła stworzyć coś, co sama chciałaby przeczytać." i ja myślę, że to wyszło jej na prawdę dobrze, bo Friendzone aż chce się czytać.
Podsumowując więc, myślę, że Friendzone to na prawdę dobra debiutancka książka młodej polskiej autorki. Czyta się ją jednym tchem i zwyczajnie nie można się od niej oderwać. Ja jestem na prawdę pozytywnie zaskoczona ty, co otrzymałam, bo kompletnie nie spodziewałam się czegoś aż tak dobrego. Liczę, że jeszcze nie raz będę miała okazję zapoznać się z jakąś powieścią Sandry Nowaczyk - sama również bardzo mocno będę ją wspierać.
Książkę polecam wszystkim, którzy tak jak ja uwielbiają lekkie, ale jednak wciągające książki NA oraz tym, którzy tak jak ja nie przekonali się do polskich autorów - myślę, że Friendzone może nam wszystkim w tym pomóc!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/06/170-przedpremierowo-friendzone.html
Ci, którzy mnie już znają, od dawna zaglądają na mojego bloga wiedzą, że praktycznie nie czytam polskich książek. Na blogu ukazały się jak dotąd zaledwie dwie recenzje powieści naszych rodzimych pisarzy, ale na tym koniec. Jakoś zwyczajnie nie ciągnie mnie do...
2016-04-01
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/04/99-przedpremierowo-chopak-ktory-straci.html
Gdy słyszysz słowa "ostra białaczka limfoblastyczna", choć nie wiesz tak na prawdę, co to do końca znaczy i tak wiesz, że nie jest dobrze. Travis miał tego pecha, że właśnie w wieku szesnastu lat dowiedział się, że jest chory i w zasadzie nie ma szans, aby kiedyś się wyleczył. Z każdym kolejnym dniem było coraz gorzej - dochodziło do tego, że Travis już nie chciał walczyć, chciał się poddać, by w końcu móc odpocząć. Jednakże pewnego dnia zjawił się u niego lekarz, który oznajmił, że jednak jest nadzieja - wystarczy odciąć zdrową, nie zakażoną chorobą głowę Travisa... i ją zamrozić. Mówiąc dokładniej poddać się kriogenice, która pozwoli resztkom ciału chłopaka poczekać, aż nauka znacznie się rozwinie i gdy już będzie to możliwe, przeszczepi mu się zdrowe, wolne od choroby ciało. Brzmi zdecydowanie zbyt surrealistycznie. Jednakże Travis uznał, że skoro i tak niedługo umrze, to chyba warto spróbować! Nikt nie pomyślałby, że uda się go przywrócić do życia już po pięciu latach. Choć czasu upłynęło zdecydowanie mało, chłopak musi radzić sobie z powrotem do normalności. Jednakże w brew pozorom, wcale nie jest to takie łatwe...
To, co z całą pewnością trzeba przyznać na samym początku to fakt, iż autor miał na prawdę genialny i zdecydowanie oryginalny pomysł na fabułę. Jeszcze nigdy, w przypadku książek skierowanych do młodzieży, nie spotkałam się z czymś takim. To własnie ciekawość sprawiła, że zapoznałam się z tą książką i zdecydowanie nie żałuję.
Główny bohater - Travis - to zwyczajny chłopak, który po prostu miał pecha. W młodym wieku musiał się już zmagać z chorobą, która w jednej sekundzie z całą pewnością rozłożyłaby na łopatki nie jednego dorosłego. Jednakże Travis, mimo pecha, miał także szczęście - stał się jednym z dwóch ludzi, którzy jako pierwsi zostali "ożywieni". Dla wielu z nas oczywiste by pewnie było, że powinien skakać z radości, że nauce udało się uratować mu życie, mimo, iż dosłownie był skazany na śmierć. W brew pozorom takie życie wcale nie jest takie fantastyczne. W Chłopaku, który stracił głowę najbardziej spodobało mi się właśnie to, że John Corey Whaley pokazał, jak na prawdę wygląda życie takiego wybrańca. Przecież co to jest pięć lat? Nic w tym czasie za bardzo się nie zmieni, prawda? W życiu Travisa zmieniło się dosłownie wszystko. Zamknijcie teraz oczy i wyobraźcie sobie, że zasypiacie... i mimo, że spaliście zaledwie osiem godzin (czy jak to było w przypadku Travisa pięć lat), czujecie się jakbyście zamknęli oczy tylko na chwilę. Przez osiem godzin rzeczywiście się nic nie zmieni, jednakże w ciągu pięciu lat może zmienić się wszystko. Dobra, otwieracie oczy i nagle okazuje się, że wasi rodzice w ciągu tej sekundy, kiedy mieliście zamknięte oczy, posiwiali tu i tam, mają więcej zmarszczek na twarz i zachowują się tak, jakby nie widzieli was przez pięć lat... jakbyście umarli, a oni na nowo mogą patrzeć, że jednak żyjecie. Mało tego, przed zamknięciem oczu mieliście oddanego przyjaciela/przyjaciółkę oraz cudowną i niepowtarzalną dziewczynę/chłopaka, w którym byliście zakochani na zabój, a teraz oni nie tylko są od ciebie starsi, ale również nie chcą, nie wiedzieć czemu, się z wami widzieć. Przecież wy nic nie zrobiliście, tylko na chwilkę zamknęliście oczy! Kiepsko, prawda? Autor idealnie wręcz pokazał, jak taka osoba jak Travis się czuje. Zaprezentował, z jakimi problemami musiał zmierzyć się bohater. Udowodnił również, że mimo iż dzięki nauce i takiej operacji, jakiej poddał się Travis, człowiek jest zdrów fizycznie, to niestety, mimowolnie cierpi na tym bardzo jego psychika. Sama nie wiem, czy ludzie marzący o przedłużeniu swojego życia poprzez hibernację zastanawiali się kiedyś, czy udźwignęli by ten psychiczny ciężar, którym zostaliby obarczeni po przebudzeniu.
Prócz fabuły, która według mnie nadaje całości na prawdę przeogromny plus, myślę, że na pochwały zasłużyli również bohaterowie. Akurat moimi faworytami okazali się być Travis oraz Hatton. Uwielbiam postaci płci męskiej, którzy wnoszą do książki niezwykły humor i charakterystyczną atmosferę. Gdyby nie oni, myślę, że powieść Chłopak, który stracił głowę nie spodobałaby mi się tak bardzo. Jedyne, na co mogę trochę tu ponarzekać, to zakończenie. Nie było złe, jednakże spodziewałam się czegoś troszkę innego i po zakończeniu książki mam lekki niedosyt. Nie pytajcie mnie, co moim zdaniem mogłoby tam się znaleźć. Raczej nie umiałabym odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu, choć było dobrze, mogłoby być nieco lepiej.
Podsumowując, myślę, że Chłopak, który stracił głowę to na prawdę świetnie przemyślana i bardzo dobrze napisana książka. Choć przeznaczona jest dla młodzieży, nie jednego dorosłego mogłaby bardzo wiele nauczyć. Porusza wiele na prawdę ważnych kwestii, a towarzyszący temu humor sprawia, że taka nauka nie jest nudna, a tylko bardziej zapada czytelnikowi w pamięć. Czy polecam? Zdecydowanie tak! Sądzę, że jest to pozycja, którą z całą pewnością będę miło wspominać i do której zabawnych i pouczających momentów będę często wracać. Chętnie też zapoznam się z innymi dziełami autora, które jestem przekonana, będą tak samo dobre, jak Chłopak, który stracił głowę.
Jednym słowem - polecam!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/04/99-przedpremierowo-chopak-ktory-straci.html
Gdy słyszysz słowa "ostra białaczka limfoblastyczna", choć nie wiesz tak na prawdę, co to do końca znaczy i tak wiesz, że nie jest dobrze. Travis miał tego pecha, że właśnie w wieku szesnastu lat dowiedział się, że jest chory i w zasadzie nie ma...
2017-08-17
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/08/184-milion-odson-tash.html
Powiem wam, że gdy pierwszy raz dowiedziałam się o tej książce w ogóle nie byłam nią zainteresowana. Z opisu wydawało mi się, że będzie to taka zwyczajna młodzieżówka. Wiecie z tych na jeden raz, kompletnie nie warta mojej uwagi. Jednak nadarzyła mi się okazja, aby ją zrecenzować, a gdy po jakimś czasie jeszcze raz zapoznałam się z opisem stwierdziłam, że w sumie czemu nie? W ogóle bardzo głośno zrobiło się na jej temat, Moondrive tak bardzo ją zachwalali i doszłam w końcu do wniosku, że może to wcale nie jest aż taka kiepska książka, jak myślałam. Cóż... chyba jednak się pomyliłam.
Sam pomysł na książkę wydał mi się być nawet oryginalny i taki na czasie - w końcu jak dotąd nigdy nie słyszałam o książce obyczajowej, która poruszałaby temat prowadzenia vloga. Przedstawienie też całości z perspektywy nastolatki również nawet wydawał się być zachęcający, ale ogólnie rzecz biorąc jestem tą książką dość mocno rozczarowana i czuję, że lektura jej byłą wielką stratą czasu.
Główną bohaterką książki jest tytułowa Tash, której wielką miłością jest Lew Tołstoj. To właśnie od tego rosyjskiego pisarza wszystko się zaczęło. Dziewczyna, razem ze swoją najlepszą przyjaciółką Jack, postanawia stworzyć serial internetowy pod tytułem Nieszczęśliwe rodziny właśnie na podstawie Anny Kareniny Tołstoja. I choć początkowo idzie im dość dobrze, powiedzmy umiarkowanie, to niedługo, po publicznej rekomendacji jednej bardzo popularnej vlogerki, popularność serialu rośnie w zatrważającym tempie. Zarówno Nieszczęśliwe rodziny, jak i sami aktorzy, zyskują swoich wiernych fanów, co jednak oznacza ogromną presję. Dziewczyny muszą poradzić sobie z tym wszystkim, z czym łączy się sława i poradzić sobie z tym w taki sposób, aby dalej nalepie robić to, co dotychczas sprawiało im taką radość. W miedzy czasie muszą również zmagać się z prawdziwym życiem i rodzinnymi problemami.
Jak więc mówiłam pomysł na książkę koniec końców wydał mi się nawet ciekawy, jednak całość p prostu strasznie mnie nudziła. Owszem, bywały takie momenty, gdzie śledziłam akcje z lekkim zaciekawieniem, jednak w większości chciałam, aby ta książka się już skończyła i żebym już nigdy więcej nie musiała do niej wracać. Odniosłam wrażenie, że Milion odsłon Tash została bardziej skierowana do znacznie młodszych czytelników (chociaż ja aż taka stara jeszcze nie jestem!) - zdecydowanie nie było to to, czego sama szukam w książkach.
Jeśli chodzi o bohaterów powieści, to sama nie wiem, co mam na ich temat myśleć. Najbardziej śmieszyły mnie postawy tych bohaterów książki, którzy pełnili role aktorów w serialu. Autorka wykreowała ich w taki sposób, jakby oni na prawdę byli już zawodowymi aktorami z kilkuletnim stażem. Niektórzy z nich zachowywali się jaki jakieś diwy, co dla mnie było kompletnie przesadzone. Sama Tash często miała do nich także dziwne podejście. Kompletnie nie pasowało mi to do zwykłych nastolatków i do normalnego świata. Myślę, że autorka chciała dobrze, jednak zdecydowanie za bardzo przedobrzyła i wyszło jej coś całkowicie nierealnego. Jeśli chodzi o główną bohaterkę miejscami przeszkadzało mi, że jak na swój wiek zachowywała się dość dziecinnie. Tak jak mówiłam, autorka chciała dobrze, jednak chyba w tym przypadku aż za bardzo się starała. W przypadku Tash podobało mi się jednak to jej przywiązanie do Tołstoja i to, jak prowadziła z nim konwersacje. To zdecydowanie zasługuje na plus!
W przypadku Miliona odsłon Tash spodobał mi się nawet styl pisarski Kathryn Ormsbee. Był przyjemny i ciekawy. To, co pisała dobrze się czytało i gdyby nie te wszystkie przesadzone i dziecinne momenty, myślę, że książka mogłaby mi się nawet spodobać. Z resztą za to, że autorka umieściła w swojej książce zespół Chvrches kocham ją!
Podsumowując więc, czasem pierwsze wrażenie na temat czegoś jest mylne, jednakże w przypadku tej książki zdecydowanie miałam rację. Podczas czytania się wynudziłam i pierwsze co mi przyszło do głowy po zakończeniu lektury to to, że była to kompletna strata czasu. Może gdyby autorka nieco pozmieniała niektóre rzeczy moja opinia była by nieco inna, jednakże na dzień dzisiejszy mówię tej historii stanowcze nie! Ja sama cieszę się bardzo, że nie będę musiała jej już więcej czytać. Myślę, że mimo wszystko może spodobać się ona nieco młodszym ode nie czytelnikom i tym, którzy sami prowadzą swój kanał na YT - może znajdziecie w tej książce cząstkę siebie, albo pomoże ona wam, gdy sami staniecie się coraz bardziej sławni.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/08/184-milion-odson-tash.html
Powiem wam, że gdy pierwszy raz dowiedziałam się o tej książce w ogóle nie byłam nią zainteresowana. Z opisu wydawało mi się, że będzie to taka zwyczajna młodzieżówka. Wiecie z tych na jeden raz, kompletnie nie warta mojej uwagi. Jednak nadarzyła mi się okazja, aby ją...
2018-02-02
Pewnie dla niektórych zabrzmi to bardzo dziwnie, ale uwielbiam czytać o różnych masakrach, które wydarzyły się na świecie. Bardzo lubię szukać w internecie śladów na ten temat i dowiadywać się wszystkiego, co z tym może być związane. Myślę, że chyba zamiast na nowe media, miałam iść na psychologię. Moje zainteresowanie wiąże się bowiem jedynie z tym psychicznym aspektem całej sytuacji.
Jak dotąd jednak nigdy nie spotkałam żadnej powieści, która by taką właśnie historię opowiadała. Może to była moja wina, bo niezbyt dokładnie szukałam. Wyobraźcie sobie więc, jak wielkie było moje zainteresowanie, gdy dowiedziałam się, że Wydawnictwo Feeria Young wydaje książkę, która właśnie o takiej masakrze opowiada. Chyba nic w tym dziwnego, że koniec końców objęłam Chłopaka, który bał się być sam swoim patronatem, prawda?
Historia zawarta w powieści zaczyna się dość niewinnie. Mamy pierwszy dzień, po feriach zimowych, uczniowie niechętnie wracają do codzienności i mierzą się z trudami związanymi ze szkołą. Jak co roku wszyscy uczniowie muszą obowiązkowo stawić się na apelu w audytorium, gdzie dyrektor szkoły będzie po raz kolejny wygłaszała tą samą przemowę. I gdy apel w końcu dobiega końca, a uczniowie i nauczyciele chcą opuścić salę, okazuje się to niemożliwe. Ktoś zamknął wszystkie drzwi. I gdy do wszystkich dociera, że to chyba jednak nie jest kolejny głupi kawał szkolnego żartownisia, pojawia się on - z bronią w ręce i szaleństwem w oczach. W przeciągu godziny dokonał takiego spustoszenia, po którym nie jeden długo nie będzie się mógł pozbierać.
Choć zazwyczaj najbardziej lubię, gdy narracja książce prowadzona jest w sposób jednoosobowy - gdy konkretny (zazwyczaj główny) bohater opowiada nam całe zdarzenie - to akurat w tym przypadku kompletnie by to nie przeszło. W Chłopaku, który bał się być sam mamy aż czterech narratorów. Charakteryzuje ich to, że w jakiś sposób są oni powiązani z napastnikiem - Autumn jest jego siostrą, Sylvi to dziewczyna Autumn, która od dawna ma na pieńku z jej bratem, Thomàs jest bratem Sylvi i tym, który jest w wiecznym konflikcie z ich oprawcą, a Claire to jego była dziewczyna. Są to więc osoby z jego dość bliskiego otoczenia i które najlepiej, moim zdaniem, potrafiły wyrazić wszystkie emocje, które wiązały się z całym zdarzeniem. Bo powiedzmy sobie szczerze - kto chciałby czytać o tym co czuł jakiś zwykły pan X, czy Y kompletnie nie związany z napastnikiem? Byłoby to ciekawe, ale nie w takim stopniu, jak wrażenia osób bliskich oprawcy. Dodatkowo każdy z nich (choć początkowo prócz Autumn i Sylvi) przebywa w innej odległości, czy pomieszczeniu, dzięki czemu autorka dała nam możliwość posiadania wglądu do wszystkiego, co ma związek z masakrą. Jak dla mnie takie zagranie było po prostu genialne - dodało całości tego charakterystycznego dreszczyku i niepokoju.
Bardzo zaskoczyło mnie w tej powieści to, że praktycznie już od pierwszych stron coś się dzieje. Sama akcja jest tak bardzo wciągająca, że książkę czyta się jednym tchem. Mi zajęło to jakieś trzy godziny - tak bardzo chciałam wiedzieć, jak cała sytuacja się skończy. Autorka tak umiejętnie wszystko rozplanowała, że całość świetnie ze sobą synchronizuje. Dzięki temu, w jaki sposób przedstawiła swoją historię, zyskała pełną uwagę i ciekawość czytelnika. Ja jestem pod wielkim wrażeniem tego, co udało jej się dokonać.
Wcześniej zapomniałam wspomnieć, że cała akcja - od momentu, kiedy Tyler (sprawca masakry) uwięził wszystkich w auli, do momentu zakończenia sprawy - trwała niecałą godzinę. Autorka, w następujących kolejno po sobie rozdziałach, zamieszczała informację, w jakim właśnie czasie dany rozdział się rozgrywa. Tutaj mam niestety jedno ale. W większości przypadków rozdział trwał jakieś maksymalnie 5 minut. Moim zdaniem to, co działo się w tym czasie na kartach powieści, nie zdążyło by wydarzyć się w rzeczywistości. Jak dla mnie więc autorka nieco pogubiła się w ramach czasowych, co strasznie mnie denerwowało. Uwierzcie mi, że starałam się nawet analizować wszystko w taki sposób, aby sprawdzić, czy dany rozdział mógłby się faktycznie wydarzyć w tak krótkim czasie, ale za każdym razem utwierdzałam się w przekonaniu, że tak być nie mogło. Jest to chyba moje jedyne ale do całości książki i mimo, iż w trakcie czytania mnie to denerwowało, to jednak patrząc na wszystko już mając ją za sobą mogę stwierdzić, że jest to tylko szczegół, który niczego tej pozycji nie ujmuje.
Jak wspomniałam, bardzo spodobał mi się sposób narracji i przyznaję, że autorka spisała się świetnie wcielając się w każdego bohatera tak, aby każdy różnił się od swojego poprzednika. Żałuję jednak, że żaden z rozdziałów nie był poświęcony Tylerowi. Moglibyśmy przez to lepiej zrozumieć tok jego myślenia i przez to książka mogłaby kazać się być jeszcze bardziej ciekawa. A tak, co do motywów, które nim kierowały, musieliśmy zaufać tylko temu, co sugerowała jego siostra Autumn, czy inni bohaterowie. Myślę, że mógłby był on na prawdę ciekawą postacią, ale wielka szkoda, że autorka tego nie dostrzegła.
Podsumowując więc - Chłopak, który bał się być sam to książka niezwykła! Jest tak przepełniona różnymi emocjami, że czytając nie da się odczuwać tego, co jej bohaterowie. Śledząc z zapałem każdą kolejną stronę pogrążamy się w rozpaczy, strachu i bólu. Dowiadujemy się, jak mogą czuć się osoby, które stały się ofiarami napastnika pokroju Tyler i jak w przeciągu jednej godziny może zmienić się w naszym życiu dosłownie wszystko. Czytając nie można się również nie wzruszyć - bo za powłoką potwora, który bez skrupułów zabija 39 osób, kryje się zagubiony chłopak, którego sytuacje niezależne od niego samego doprowadziły do takich działań. Sama autorka ma świetny styl idealnie nadający się do właśnie takich historii i żywię ogromną nadzieję, że może jeszcze kiedyś Marieke Nijkamp napisze podobną historię. Jeśli tak, ja zdecydowanie będę czekać pierwsza w kolejce, aby się z nią zapoznać.
Także już słowem zakończenia, oczywiście polecam wam tą książkę z całego serca i gwarantuję, że nie będziecie się przy niej nudzić! To pozycja, którą koniecznie trzeba poznać!
Pewnie dla niektórych zabrzmi to bardzo dziwnie, ale uwielbiam czytać o różnych masakrach, które wydarzyły się na świecie. Bardzo lubię szukać w internecie śladów na ten temat i dowiadywać się wszystkiego, co z tym może być związane. Myślę, że chyba zamiast na nowe media, miałam iść na psychologię. Moje zainteresowanie wiąże się bowiem jedynie z tym psychicznym aspektem...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-17
Z racji tego, że w plan lekcyjny Daniela wkradł się błąd i nie chcąc by zostało to naprawione, chłopak każdą piątą lekcję spędza w szkolnym składziku. Pewnego razu dołącza do niego dziewczyna. Nie wie, kim ona jest ponieważ jest tam ciemno, jednakże gdy zaczynają ze sobą rozmawiać sytuacja bardzo szybko przechodzi w całowanie się. Następnego dnia sytuacja powtarza się, jednak zamiast zwykłego całowania dochodzi do czegoś bardziej intymnego. Mija rok od tamtego wydarzenia. Daniel poznaje przyjaciółkę Sky - Six, która od razu przykłuwa jego uwagę. Początkowo zwyczajna znajomość przeradza się w coś bardzo poważnego. Każde z nich ma jednak swoje tajemnice. Czy ujawnienie ich zniszczy wszystko?
Szukając Kopciuszka to dodatek do serii Hopeless. Jest to krótkie opowiadanie, którego głównymi bohaterami są przyjaciel Holdera - Daniel i przyjaciółka Sky - Six. To właśnie Daniel pełni tutaj funkcję narratora, przez co możemy bardziej wczuć się w jego postać. W Hopeless, jak i w jej kontynuacji Losing hope nie było zbyt wiele wspomniane o Danielu i Six tak więc myślę, że jest to na prawdę fajny pomysł, aby lepiej ich poznać. Bohaterowie ci zdecydowanie równią się od Holdera i Sky. Są bardziej zabawni i odważni jeśli chodzi o poruszanie równych tematów. Daniel od razu bardzo przypadł mi do gustu i gdy podczas lektury Losing hope już mi się podobał teraz jeszcze bardziej go pokochałam. Zdecydowanie wielkim atutem autorki jest to, że potrafi wykreować wspaniałych bohaterów.
Jeśli chodzi o fabułę tego opowiadania to było ono bardzo przyjemne. Ci, którzy jeszcze go nie czytali niech nie spodziewają się jednak jakiejś wbijającej w fotel akcji. Choć domyślałam się, jaką tajemnicę skrywa Six to, gdy w końcu ją poznałam to i tak byłam w ogromnym szoku.
Jest to zdecydowanie ciekawy dodatek do całej serii. Dzięki niemu możemy poznać lepiej innych bohaterów, zamiast skupiać się znów na tych dobrze już nam znanych. Colleen Hoover nie zawiodła mnie jeśli chodzi o jej styl pisarski. Myślę, że nowela może zaciekawić tych którzy mają już za sobą lekturę serii Hopeless. Jak najbardziej polecam :)
Z racji tego, że w plan lekcyjny Daniela wkradł się błąd i nie chcąc by zostało to naprawione, chłopak każdą piątą lekcję spędza w szkolnym składziku. Pewnego razu dołącza do niego dziewczyna. Nie wie, kim ona jest ponieważ jest tam ciemno, jednakże gdy zaczynają ze sobą rozmawiać sytuacja bardzo szybko przechodzi w całowanie się. Następnego dnia sytuacja powtarza się,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2018/01/200-przedpremierowo-fake-it.html
Powiem wam, że odkąd poznałam pierwszą książkę autorki Sandry Nowaczyk coś mi mówiło, że warto mieć tą dziewczynę na oku, bo w przyszłości może stworzyć na prawdę dobrą powieść. Ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko! Z początku podchodziłam do Fake It czyli najnowszej książki z pod pióra Sandry dość sceptycznie. Wiązało się to głównie z moją awersją do polskich autorów. Pamiętałam jednak, że całkiem dobrze bawiłam się podczas lektury Friendzone - po Fake It sięgnęłam jednak tak na prawdę z czystej ciekawości. Czy było warto? Zdecydowanie tak!
W książce poznajemy dwie z pozoru mocno różniące się od siebie bohaterki - Sparks i Indie. Spotykają się one w dość specyficznych okolicznościach, to jest podczas wizyty u wróżki. I chociaż zamieniają ze sobą zaledwie parę słów to Sparks czuje, że zna swoją rozmówczynię, jakby spędziła z nią całe życie. Jest jednak pewien mały szkopuł - Sparks chce się zabić, zaraz po powrocie od wróżki. Ma ona bowiem swoje powody, które kumulowały się przez siedem lat i to właśnie teraz dziewczyna chce się od nich uwolnić. Jednakże jej plany zostają całkowicie pokrzyżowane pojawieniem się Indie. Dowiaduje się ona o planach Sparks i chce zrobić wszystko, aby dziewczynę od nich odwieźć. W ten oto sposób bohaterki spędzają ze sobą jeden dzień, który ma pokazać naszej narratorce, że życie potrafi być cudowne, a samobójstwo to nie jest wcale rozwiązanie problemu.
Tak jak mówiłam wcześniej, choć wiedziałam, że historia stworzona może być ciekawa, to jednak nie liczyłam na to, że zachwyci mnie ona w jakiś na prawdę mocny sposób. Ale obiecałam sobie podejść do niej raczej z czystym umysłem i na spokojnie przyjąć to, co miała do zaoferowania autorka.
Początek powieści już stopniowo zaczynał mnie zaciekawiać, jednak wiecie, nie było jeszcze tego zachwytu w stylu "o boże uwielbiam to!". Jednakże jak mówi przysłowie im dalej w las... tym książka okazywała się być co raz lepsza. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to to, że styl Sandry Nowaczyk na prawdę się poprawił. Pamiętam, że niektórzy z was, w przypadku Friendzone zarzucali jej, że wiać, iż jest dopiero początkującą autorką, itp. Ja również to zauważyłam, ale nie uderzyło mnie to tak bardzo, jak niektórych. Jednak tak jak mówiłam, od razu widać, że Sandra na prawdę mocno pracowała nad swoim stylem. Przemyślany dobór słów, filozoficzne podejście do sytuacji - ja jestem zdecydowanie na tak! Ciężko jest mi trochę wytłumaczyć to w recenzji, ale myślę, że gdy sami sięgniecie po książkę stwierdzicie "Tak! Kasia miałaś rację.". Przypomnę wam tylko, że autorka ma obecnie osiemnaście lat, jednakże w Fake It widać jej dorosłe i na prawdę przemyślane podejście do życia. Jak dla mnie pozycja ta jest doroślejszą wersją jej twórczyni. I sądzę, że to jest na prawdę sporym atutem tej książki.
Akcja książki dzieje się tak na prawdę na przestrzeni dwudziestu czterech godzin, które bohaterki spędzają razem. Zawsze bardzo podobało mi się takie przedstawienie fabuły, gdyż uważałam, że potrzeba nie lada talentu oraz zaangażowania w pracę, aby nie dość że zaciekawić czytelnika to jeszcze utrzymać wszystko w chronologicznym porządku. I choć po zastanowieniu się dochodzę do wniosku, że jakoś nie działo się w książce za dużo przez ten czas, to jednak.... cały czas akcja się rozwijała i nie było tutaj żadnych nudnych momentów, kiedy chciało by się przewinąć akcję do przodu.
Jeśli chodzi o bohaterki to tutaj na chwilkę się zatrzymam, bo zdecydowanie jest o czym mówić. W tekście poznajemy Sparks oraz Indie - dziewczyny całkowicie od siebie różne. Przez większą część książki skupiamy się tak na prawdę głównie na życiowych problemach Sparks. W sumie, z racji tego, że jest ona narratorką książki, możemy poznać również jej myśli i samo podejście do życia - a nie da się ukryć, że jest ono na prawdę pesymistyczne. Bardzo dokładnie możemy zagłębić się w jej umysł i poznać to, co nią kieruje. Powiem wam, że mocno spodobał mi się ten filozoficzny umysł Sparks. Sama uwielbiam zatapiać się w swoich myślach i rozwodzić się nad różnymi nurtującymi mnie sprawami, przez co w pewnym sensie poczułam się połączona z bohaterką. Co prawda moje rozmyślania nie idą w takim mrocznym kierunku, jak jej, ale mimo wszystko ucieszyłam się, że spotkałam na swojej czytelniczej drodze taką postać. O powodzie, który popycha Sparks w kierunku samobójstwa już od siedmiu lat, dowiadujemy się tak na prawdę na samym początku książki. Odniosłam wrażenie jednak, że w trakcie trwania książki bohaterka tak jakby chciała przekonać siebie, a za razem i nas, czytelników, że jej postępowanie jest słuszne. Gdyby jednak stanąć z boku i na spokojnie przyjrzeć się tej postaci od razu idzie zauważyć, że jest ona niezwykle zagubioną i przestraszoną dziewczyną, która tak na prawdę nie do końca wie, co ma zrobić.
Indie, jaką przedstawiła nam autorka i jaką zna również Sparks, wydaje się być całkowitym przeciwieństwem głównej bohaterki - jest szalenie pozytywna (ale nie w ten denerwujący dla większości ludzi sposób), we wszystkim stara się dostrzegać tą jasną, dobrą stronę i najważniejsze - chce zrobić wszystko, aby pomóc Sparks. Ale jest to tylko jedno oblicze Indie. Tak na prawdę przez całą książkę Sandra Nowaczyk umiejętnie dozuje nam informacje o drugiej dziewczynie. W ten sposób cały czas chcemy wiedzieć, co ukrywa Indie - a zdecydowanie jest coś na rzeczy.
Bohaterki bardzo szybko zaczyna łączyć coś, co niesamowicie przeraża a zarazem intryguje Sparks. Z początku ma to związek jedynie z takim bractwem dusz, jednakże później szybko przeradza się w coś zdecydowanie poważniejszego. Przez całą książkę obserwujemy więc, jak rozwija się relacja pomiędzy dziewczynami.
Najbardziej wbijającym w fotel punktem książki jest zdecydowanie jej zakończenie! Owszem, całość czyta się bardzo szybko i z wielkim zainteresowaniem, ale to końcówka jest tutaj tym punktem kulminacyjnym. Szczerze, gdy doszłam do ostatniego słowa powieści, pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna miałam wielką ochotę cisnąć książką po prostu przez okno! I nie przez to, że było tam coś złego - to było po prostu genialne zagranie autorki! Kompletnie nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji i gdy w końcu cała ta złość na Sandrę mnie opuściła, powoli zaczynało do mnie docierać, co tak na prawdę się wydarzyło i walczyłam z przemożną chęcią pogrążenia się w rozpaczy... O tak! Przygotujcie się na to, że książka ta zdecydowanie wyciśnie was ze wszystkich emocji...
Także przechodząc już do podsumowania, mogę wam z ręką na sercu polecić nową książkę Sandry Nowaczyk, jaką jest Fake It. Powieść jest bardzo mocno przemyślana praktycznie na każdym kroku. Cały czas trzyma w napięciu, ciekawi i zachęca do dalszej lektury. No i to zakończenie... czego chcieć więcej! Ja jeszcze raz podkreślę tylko, że jestem na prawdę zaskoczona tym, co autorka zaprezentowała i mam ogromną nadzieję, że kolejne jej książki będą równie dobre i emocjonujące co poprzednia.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2018/01/200-przedpremierowo-fake-it.html
więcej Pokaż mimo toPowiem wam, że odkąd poznałam pierwszą książkę autorki Sandry Nowaczyk coś mi mówiło, że warto mieć tą dziewczynę na oku, bo w przyszłości może stworzyć na prawdę dobrą powieść. Ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko! Z początku podchodziłam do Fake...