rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Staram się nigdy nie odkładać książek po pierwszym negatywnym wrażeniu. Doczytuję je do końca, nawet jeśli okazuje się, że są po prostu słabe. Dlatego, gdy po pierwszych stronach Urzędu do Spraw Dziwnych nie byłam przekonana do stylu autora, nie odłożyłam powieści. Bo stale miałam nadzieję, że może wydarzy się coś, co sprawi, że książka mi się spodoba.

Jeśli ktoś by powiedział, że Sara Kos nie dogaduje się ze swoim ojcem, to byłoby to ogromne niedopowiedzenie. Zwłaszcza po zniknięciu matki, dziewczyna obwinia ojca o całe zło, jakie miało miejsce w jej życiu.

Tymczasem do Czerna na działkę tuż obok Sary wprowadza się Aron Wysocki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie tajemniczy goście, którzy co chwilę pojawiają się u progu nowego sąsiada. Nastolatka, zaintrygowana zachowaniem Arona i jego znajomych, chce dowiedzieć się, co dzieje się w domu obok. Niespodziewanie jednak okazuje się, że dziewczyna ma więcej wspólnego z tym dziwnym towarzystwem, niż mogłoby się wydawać.

Urząd do Spraw Dziwnych to książka posiadająca zarówno wady, jak i zalety, dlatego ciężko stwierdzić jednoznacznie, czy jest to powieść dobra. Niezaprzeczalnie jednak posiada w sobie coś, dzięki czemu pozostaje w myślach na długo. Minęło wiele tygodni od lektury, a wciąż zastanawiam się nad warstwą fabularną, która mnie zaintrygowała. Z pozoru powieść może wydawać się prosta i infantylna. Jednakże wraz z każdą kolejną przełożoną kartą opowieść rozwija się, samo zakończenie zaś zaskakuje i pozostawia niedosyt, który można byłoby uzupełnić jedynie przez przeczytanie kolejnych tomów.

Bardzo ciekawa jest również wizja animów – istot wyższego rzędu, będących w stanie rozmawiać zarówno z ludźmi, jak i zwierzętami. Są oni również podobni w pewnym stopniu do obu gatunków. Autorowi udało się stworzyć gatunek, o którym chce się czytać. Pragnę poznać ich historię, zwyczaje, kulturę. Kreacja tych istot ma ogromny potencjał i mam nadzieję, że Mateusz Cieślik wykorzysta to w kolejnych tomach.

Jednocześnie nie jestem przekonana do stylu autora i sposobu opisywania konkretnych wydarzeń. W powieści każdy szczegół powinien mieć znaczenie. Jedno wydarzenie powinno być konsekwencją drugiego. W Urzędzie do Spraw Dziwnych nie zawsze tak jest. Czasami bohaterka siedzi w oknie przez trzy strony, by po tym czasie stwierdzić, że nic z tego nie wynika. Niektóre wydarzenia są również nielogiczne z punktu widzenia zwykłego, szarego czytelnika. Przykładem może być scena w szpitalu psychiatrycznym. Mężczyzna przedstawia się lekarzowi jako brat pacjentki, a lekarz opowiada całą historię życia kobiety, jakby brat nie wiedział, co się działo. Nie sprawdza nawet jego tożsamości. Wydaje się to nierealne.

Muszę stwierdzić jednak, że mimo kilku dość znaczących wad, w gruncie rzeczy Urząd do Spraw Dziwnych podobał mi się. Jest to nietypowa powieść na polskim rynku wydawniczym i może okazać się zalążkiem naprawdę dobrej serii. Nie wyczekuję z ekscytacją kolejnego tomu, jednakże, gdy wyjdzie, na pewno się skuszę w nadziei, że tym razem autor zaserwuje czytelnikom powieść o wiele lepszą niż pierwszy tom.

Staram się nigdy nie odkładać książek po pierwszym negatywnym wrażeniu. Doczytuję je do końca, nawet jeśli okazuje się, że są po prostu słabe. Dlatego, gdy po pierwszych stronach Urzędu do Spraw Dziwnych nie byłam przekonana do stylu autora, nie odłożyłam powieści. Bo stale miałam nadzieję, że może wydarzy się coś, co sprawi, że książka mi się spodoba.

Jeśli ktoś by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Reread: grudzień 2023

Reread: grudzień 2023

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niektórych opowieści nie jesteśmy w stanie czytać w każdym momencie naszego życia. Są książki tak trudne fabularnie, że wzbudzają w nas nietypowe emocje. Głęboko wnikają w nasze serca i umysły. Nie jesteśmy w stanie poznać losów danych bohaterów, gdy wokół nas, w świecie rzeczywistym istnieją inne problemy, stale zaprzątające głowę. Tego typu powieścią jest flame.

Lizzy myślała, że przyjazd do Anglii będzie dla niej nowym początkiem. Jednak szybko okazuje się, że nawet w tym małym miasteczku doganiają ją demony przeszłości. Pojawienie się w jej nowym domu Omara rozpala płomień, pragnący zniszczyć jej całe życie. Machina została wprawiona w ruch wiele lat temu, skutki tego widać dopiero teraz. Eliza walczy o przyszłość; walczy o bliskich, w tym Chase’a, który zajął specjalne miejsce w jej sercu. Trudno jednak to robić, gdy wszyscy wokół mają tajemnice i kłamią. Dziewczyna już nie jest w stanie rozróżnić, co jest prawdą, a co mistyfikacją. Mimo to się nie poddaje.

flame trafiło w moje ręce, gdy w życiu kilka rzeczy się skomplikowało. Przeczytałam kilkadziesiąt stron… i odłożyłam książkę na półkę. Bo czułam, że zbyt wiele emocji się we mnie nawarstwia, a historia Lizzy jedynie dodaje tych negatywnych. Wróciłam do powieści po miesiącach i pochłonęłam ją w jeden dzień.

Z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć, że to jest wadą książki. Po prostu sytuacja ta pokazała, że nie każda historia jest odpowiednia do czytania w danym momencie życia. Czasami trzeba odczekać pewien czas, by w przyszłości móc w pełni zaangażować się w lekturę.

Tym, co zasługuje na uwagę, jest fabuła. Każda kolejna strona wplątuje w czytelnika w misternie utkaną sieć kłamstw i niedopowiedzeń, w której również znajdują się główni bohaterowie. Pierwszy tom pod tym względem był dobrze zrobiony, drugi – jeszcze lepiej. Do samego końca odbiorca nie jest pewien, co uznać za prawdę. Kiedy zaś sekrety wychodzą na jaw, wciąż czuć, że to jeszcze nie wszystko. Rutce udało się zaintrygować i wciągnąć w nakreśloną przez siebie historię. Każda kolejna strona buduje coraz większe napięcie, które nie znika nawet po przeczytaniu rzekomego zakończenia i rozwiązania akcji. Bo czytelnik jest pewien, że tu musi się coś jeszcze wydarzyć; że to nie może być koniec.

Oczywiście istotną rolę w całej historii odgrywają bohaterowie, zwłaszcza ci główni. Choć w ostatnich latach powieści z nurtu new adult słyną z dobrze skonstruowanych postaci, dawno nie spotkałam tak szczegółowo nakreślonych charakterów. Autorka wnika w umysły Chase’a i Elizabeth, pozwalając poznać czytelnikom ich najskrytsze myśli. Pokazuje powolny rozpad obojgu. Zarówno chłopak, jak i dziewczyna przeszli w życiu piekło. Drugi tom uzmysławia odbiorcom, jak wiele jeszcze o nich nie wiedzieliśmy. Każdy kolejny rozdział powoduje, że na sercach czytelników coraz mocniej zaciska się niewidzialna obręcz, by na koniec, w punkcie kulminacyjnym, doprowadzić ich do pełnego rezygnacji płaczu.

Jedyną rzeczą, która w pewnym stopniu przeszkadza jest wrzucenie do powieści „złotych myśli”. Z jednej strony są to zdania, które ma się ochotę zaznaczyć i zapamiętać. Z drugiej – banały, jakie mogliśmy przeczytać w niejednej, podobnej książce. Początkowo one nie przeszkadzają, z czasem jednak zaczynają irytować. Bo flame to do bólu szczera historia o dziewczynie, która przeszła piekło i banalne stwierdzenia nie są jej potrzebne.

flame rozbudziło uczucia, których dawno nie czułam. Sprawiło, że po raz pierwszy od dawna z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów; razem z nimi się śmiałam i wspólnie płakałam. Nie jest to łatwa opowieść. Porusza wiele tematów tabu, takich jak molestowanie seksualne, uzależnienie od alkoholu lub znęcanie się nad dziećmi. Mimo to czyta się ją z zaangażowaniem i zapartym tchem. A później myśli się o niej godzinami. To nie jest piękna opowieść, ale takie też są potrzbne.

Pokochałam opowieść stworzoną przez Monikę Rutkę i jedyne, o czym teraz myślę to ashes i zakończenie historii, która wywołała we mnie tak wiele skrajnych uczuć.

Niektórych opowieści nie jesteśmy w stanie czytać w każdym momencie naszego życia. Są książki tak trudne fabularnie, że wzbudzają w nas nietypowe emocje. Głęboko wnikają w nasze serca i umysły. Nie jesteśmy w stanie poznać losów danych bohaterów, gdy wokół nas, w świecie rzeczywistym istnieją inne problemy, stale zaprzątające głowę. Tego typu powieścią jest flame.

Lizzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Minęło sporo czasu pomiędzy momentem, gdy po raz pierwszy wzięłam do ręki nowe wydanie Mrocznych umysłów, a chwilą, gdy zdecydowałam się otworzyć powieść i przeczytać pierwsze zdanie. Bo tak bardzo byłam podekscytowana i jednocześnie tak bardzo bałam się ponownego spotkania z tymi bohaterami.

W 2015 roku zakochałam się w historii Ruby, Pulpeta, Zu i Liama. Nie byłam pewna jednak, czy to nie było jedynie zauroczenie, które z biegiem lat zniknęło. Na szczęście okazało się, że i w tym przypadku przysłowie „stara miłość nie rdzewieje” sprawdziło się, a sam powrót do świata Mrocznych umysłów okazał się powrotem do fascynującej dystopijnej rzeczywistości, która teraz zrobiła na mnie jeszcze większe wrażenie niż w przeszłości.

„Pierwsza umarła Grace Somerfield”. A przynajmniej była pierwszą osobą, której śmierć widziała Ruby. Później rozpoczęła się lawina kolejnych śmierci. Wszystko za sprawą tajemniczej choroby – OMNI. Pozostałe dzieci zostały zamknięte w obozach, gdzie, podzielone na grupy, musiały po prostu przeżyć. Oficjalnie zrobiono to, by były bezpieczne. Rząd pragnął ich rehabilitacji. W rzeczywistości społeczeństwo po prostu bało się mocy, które ujawniły się u dzieci wraz z pojawieniem się tajemniczego wirusa.


Ruby była w jednej pierwszych dostaw dzieci, które pojawiły się w Thurmond. Po niej przyjechały jeszcze tysiące. Dziesięcioletnia dziewczynka nie była pewna, co się dzieje. Wiedziała jednak jedno – nie chce być Pomarańczową; jedną z tych osób, które na jej oczach zabijały, a później chodziły związane, z kagańcami na twarzy. Dlatego powiedziała, że jest Zielona. I uwierzyli jej. Przez wiele lat była poniżana, aczkolwiek bezpieczna w barakach zielonych. Aż do teraz.

To niezwykłe, jak brutalny i jednocześnie fascynujący świat udało się stworzyć autorce. Alexandra Bracken przedstawia czytelnikom rzeczywistość, w której dzieci zostały zarażone wirusem OMNI, w związku z czym zyskały supermoce. Rząd podzielił chorych na kilka kategorii, w zależności od tego, jakie umiejętności posiada dana osoba: Zielonych, Niebieskich, Żółtych, Czerwonych i Pomarańczowych. Sam podział ogromnie skojarzył mi się z ideą structogramu oraz tego, że każdy z nas posiada biologiczną tożsamość, wpływającą na nasze zachowanie, która określana jest konkretnym kolorem. Dlatego tym bardziej idea społeczeństwa podzielonego na kolory wydaje mi się intrygująca.

Bohaterowie intrygują i wzbudzają sympatię, sprawiając, że od tej historii nie da się odejść bez poznania zakończenia. Samo zakończenie zaś rozbija serca czytelników w drobne kawałeczki. Zazwyczaj autorzy decydują się na happy end. Bracken wyłamuje się ze schematów, nawet tych obowiązujących współcześnie, mimo że tyle lat minęło od pierwszego wydania powieści. Autorka wybiera nieoczywiste rozwiązania. Bawi się emocjami odbiorców. Sprawia, że jedyne, o czym myśli się po skończeniu pierwszego tomu to data wydania kolejnej części. Te uczucia się nie zmieniają nawet w sytuacji, zna się tę historię i ma się świadomość, jak się ona kończy.

Warto kilku słowach wspomnieć o bohaterach. Są oni bowiem kluczowym elementem historii. Ruby początkowo jest postacią zagubioną i bierną. Spędziła kilka lat w obozie, gdzie była poniżana przez strażników i ignorowana przez innych więźniów. Wydarzenia ostatniego roku sprawiły, że od kilku miesięcy do nikogo nie odezwała się ani słowem. Nagle zostaje wrzucona w wir wydarzeń, który wymusza na niej podejmowanie konkretnych decyzji. Pulpet to z pozoru nieprzystępny, arogancki chłopak, który unika nowych znajomości jak ognia. Okazuje się jednak, że pod tą powłoką skrywa się inteligentny nastolatek, pragnący zapewnić bezpieczeństwo bliskim osobom. Jest jeszcze Liam – typ bohatera, altruisty, który zawsze pakuje się w kłopoty przez swoją empatię. Jego charakter jednak pozwala mu znajdować promyki nadziei w tym mrocznym świcie. Nie można zapomnieć również o Zu, dziewczynce ogromnie skrzywdzonej przez życie, a jednocześnie najbardziej otwartej na otaczających ją ludzi. Razem, cała czwórka tworzy niezwykłą drużynę, która na długo pozostaje w sercach czytelników.

Jestem Niebieska. Jestem Czarna. Jestem częścią generacji OMNI. Nie zmieniło się to, mimo upływu czasu. Cieszę się, że po latach czytelnicy znów mogą powrócić do świata Mrocznych umysłów i pokochać go na nowo. Ci zaś, którzy nie mieli do tej pory okazji poznać dystopii autorstwa Alexandry Bracken mogą sięgnąć po nią i przekonać się, dlaczego jakiś czas temu książkowy świat oszalał na jej punkcie. A także po prostu ja pokochać. To mroczna i brutalna opowieść, która łamie serce, a jednak ma w sobie coś co sprawia, że zakorzenia się w naszym wnętrzu i nie pozwala o sobie zapomnieć.

Minęło sporo czasu pomiędzy momentem, gdy po raz pierwszy wzięłam do ręki nowe wydanie Mrocznych umysłów, a chwilą, gdy zdecydowałam się otworzyć powieść i przeczytać pierwsze zdanie. Bo tak bardzo byłam podekscytowana i jednocześnie tak bardzo bałam się ponownego spotkania z tymi bohaterami.

W 2015 roku zakochałam się w historii Ruby, Pulpeta, Zu i Liama. Nie byłam pewna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

O Willi, dziewczynie z Mrocznej Jamy trudno jest napisać kilka słów. Jest to książka wyróżniająca się spośród innych tytułów dla młodszej młodzieży. Chciałoby się powiedzieć o niej tak wiele, a jednocześnie, gdy się o niej myśli, brakuje słów do opisania, jak niezwykła jest ta historia. Dlatego na wstępie powiem jedno – jeśli szukacie niebanalnej, poetycko i pięknie napisanej opowieści, która przekazuje istotne wartości, trafiliście idealnie.

Minęło już trochę czasu od rebelii i upadku rodu Feiran. Willa ułożyła sobie życie wśród ludzkiej rodziny, ma kochającego ojca i siostrę. Feiranka nie zapomina jednak o swoich bliskich z lasu. Jej klan, a także wszystkie rośliny i zwierzęta wciąż są dla niej istotnym elementem życia. Dlatego gdy pojawiają się koleje niebezpieczeństwa, trzynastolatka zaczyna działać. Tym razem jednak nie uda jej się pokonać zła bez pomocy przyjaciół. Trwa wycinka drzew. Drwale zabijają zwierzęta i rośliny w całym lesie. W tym samym czasie w innej części puszczy narodziła się złowroga siła. Feiranie zaś zamknęli się w cieniu, bez nadziei i zabijani przez chorobę. Willa zrobi wszystko, by ochronić tych, których kocha.

Willa już od pierwszych stron podbiła moje serce – jako bohaterka wyznająca pewne stałe wartości i jako trzynastoletnia dziewczynka, musząca zmierzyć się z problemami, które często ją przerastały. Każda nastolatka w pewnym wieku powinna poznać opowieść o młodej Feirance, pragnącej za wszelką cenę ochronić bliskie jej osoby.

Wiele osób mogłoby spodziewać się, że mowa o ludziach i ewentualnie innych istotach, jest to bowiem powieść fantastyczna. Willa jednak do swoich bliskich zalicza zarówno ludzi i Feiran, jak i znane jej od urodzenia drzewa i krzewy, które zawsze dawały jej jedzenie i schronienie, czy zwierzęta takie jak wilki oraz niedźwiedzie, do których zawsze odnosiła się z ogromnym szacunkiem. Trzynastolatka swoim zachowaniem pokazuje, że nie tylko ludzie i istoty do ludzi podobne z wyglądu są warte ochrony i opieki.

Już od pierwszych stron moją uwagę przykuł język. Robert Beatty używa nietypowego słownictwa. W wyjątkowy sposób obrazuje świat przyrody, do opisania jej używa bowiem słów używanych do opisywania ludzi. Drzewa mają „powalone ciała” i „poranione” pnie, ich żywicę się „tamuje”, a sami drwale nazywani są „mordercami”. Początkowo trudno było mi bez zaskoczenia czytać taką formę narracji, tym bardziej, że autor pisze w trzeciej osobie. Szybko jednak przyzwyczaiłam się i stwierdziłam, że jest to wyjątkowo mocny i zauważalny sposób na pokazanie tego, że rośliny to także istotny element naszej rzeczywistości; istoty, o które powinniśmy dbać, nie się ich pozbywać.

Po przemyśleniu tego sposobu narracji mogę chyba powiedzieć, że autor użył pewnej odmiany języka inkluzywnego. Język inkluzywny traktuje wszystkich równo, nikogo nie wyklucza. Jest pozbawiony uprzedzeń i stereotypów. W tym przypadku jednak Beatty poszedł o krok dalej. W tej opowieści nie mówimy o równości człowieka wobec drugiego człowieka, niezależnie od orientacji seksualnej, pochodzenia czy wyznania. Autora porusza problem równości człowieka wobec otaczającego go świata, w tym przyrody. Beatty na wiele różnych sposobów pokazuje, że wszyscy mogą żyć w harmonii – ludzie, Feiranie, zwierzęta oraz rośliny. Jednym z nich jest właśnie użycie tego typu nietypowych określeń, przez które trudno jest rozróżnić, kiedy narrator pisz o roślinach, a kiedy o ludziach.

Sama historia opowiedziana w Willi, dziewczynie z Mrocznej Jamy jest fascynująca z wielu powodów. Jednak to jeden fakt najbardziej mnie zafascynował. Powieść jest połączeniem fikcji historycznej i fantastyki. Autor korzystał ze źródeł historycznych na temat założenia w Ameryce w 1934 roku Parku Narodowego Wielkich Gór Mglistych. To historia poświęcenia wielu Amerykanów zainspirowała Beatty’ego do stworzenia opowieści o Willi, dziewczynie, która za wszelką cenę pragnęła uratować las i wszystkie istoty z tym miejscem związane. Dlatego myślę, że warto poznać tę opowieść.

Jeśli miałabym możliwość, polecałabym Willę, dziewczynę z Mrocznej Jamy każdemu. Jest to powieść pełna wyczucia i wrażliwości. Zwraca uwagę czytelnika chociażby na takie problemy jak wycinka lasów, która wiąże się z niszczeniem całego środowiska – nie tylko drzew, lecz także istot zamieszkujących te lasy, w tym ludzi, czy odrzucenie ze strony społeczeństwa, w którym zostało się wychowanym. Robert Beatty stworzył niezwykle mądrą, wartościową i wzruszającą opowieść, którą zdecydowanie warto poznać.

Egzemplarz recenzencki – Sztukater.

O Willi, dziewczynie z Mrocznej Jamy trudno jest napisać kilka słów. Jest to książka wyróżniająca się spośród innych tytułów dla młodszej młodzieży. Chciałoby się powiedzieć o niej tak wiele, a jednocześnie, gdy się o niej myśli, brakuje słów do opisania, jak niezwykła jest ta historia. Dlatego na wstępie powiem jedno – jeśli szukacie niebanalnej, poetycko i pięknie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Blackout. Gdy zgasną światła Dhonielle Clayton, Tiffany D. Jackson, Nic Stone, Angie Thomas, Ashley Woodfolk, Nicola Yoon
Ocena 6,7
Blackout. Gdy ... Dhonielle Clayton, ...

Na półkach: , ,

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby Nowy Jork – miasto stale tętniące życiem – bez prądu? Nie w sytuacji chwilowego zaniku elektryczności w jakiejś dzielnicy, lecz gdy zniknęłaby ona na kilkanaście godzin w całym mieście. Tiffany D. Jackson, Nic Stone, Angie Thomas, Dhonielle Clayton, Ashley Woodfolk i Nicola Yoon roztaczają przed czytelnikami wizję takiego miasta. Co ważniejsze jednak, to właśnie ciemność, w której pogrążyli się mieszkańcy Nowego Jorku, jest przyczyną wydarzeń rozgrywających się na kartach książki. W ciemności wszystko wygląda inaczej niż w świetle dnia. Mówi się, że w ciemności kryją się sekrety. W tym przypadku jednak to ona je wyzwala.

Ten jeden dzień, gdy wszystkie światła w Nowym Jorku zgasły, ludzie będą pamiętali przez wiele lat. To właśnie w czasie wielkich upałów i niedziałającego metra rozegrały się nieprawdopodobne historie. Kareem i Tammi byli zmuszeni wybrać się na długi, pełen niezręcznych chwil spacer, JJ z Tremaine, który ma klaustrofobię, utknęli w wagonie metra, a pewna klasa wybrała się w tym czasie na wycieczkę. Ciemność, wbrew pozorom jednak, nie przyniosła strachu, ale odpowiedzi na nurtujące bohaterów pytania oraz rozwiązania wielu problemów z przeszłości.

Blackout. Gdy zgasną światła to zbiór kilu luźno ze sobą powiązanych opowiadań. Autorki przedstawiły czytelnikom sześć historii o ciemnoskórych mieszkańcach Nowego Jorku i okolic, którzy nieoczekiwanie podczas zaniku prądu muszą zmierzyć się z różnymi problemami. Na pierwszy rzut oka każda z rozterek bohaterów związana jest z młodzieńczą miłością. Szybko można wywnioskować jednak, że nie do końca o tym mowa. Opowiadania posiadają drugie dno. Jego istnienie uświadamiamy sobie wraz z rozwojem wszystkich historii. Początkowe opowieści o miłości szybko okazują się historiami o poszukiwaniu siebie, zaufaniu, szczerości, asertywności czy pewności siebie. Każda z postaci mierzy się z czymś więcej, niż z tylko problemami miłosnymi.

Przez długi czas trudno było mi określić, co sądzę o publikacji. Z jednej strony to książka prosta i typowa. Opublikowane w niej opowiadania nie są zaskakujące. Już na początku można przewidzieć ich zakończenie. Każda z historii ma jednak w sobie coś, co sprawia, że zapamiętuje się ją na dłużej i żałuje się, że sama opowieść była tak krótka. Blackout. Gdy zgasną światła to nie jest tytuł, który ma szokować, a raczej zbiór opowiadań zmuszający do myślenia.

Bo to poruszane problemy są najważniejsze. Mimo, że autorki opisują losy ciemnoskórych osób, każdy, niezależnie od koloru skóry, narodowości czy orientacji seksualnej, znajdzie w postaciach cząstkę siebie. I to jest w tej publikacji najwspanialsze.

Warto wspomnieć również, że w opowieściach znajdują się także osoby queerowe. Nie zostały one jednak wrzucone do książki na siłę, co ostatnimi czasy często ma miejsce w młodzieżówkach. Autorkom udało się sprawić, by każda opowieść o miłości była po prostu piękną i jednocześnie zwyczajną opowieścią, pokazującą, że to uczucie nie zna żadnych ograniczeń; że może przytrafić się pomiędzy każdym.

Blackout. Gdy zgasną światła to książka, którą warto polecić wszystkim nastolatko, niezależnie od płci czy orientacji. Publikacja ta nie ma w sobie ani grama fałszu. Jest urocza i fascynująca w swojej prostocie, a przez przedstawione opowieści po prostu się płynie. Jednocześnie pokazuje ona, że w miłości nie ma kategorii i wszystko jest możliwe, wystarczy jedynie posłuchać głosu serca.

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby Nowy Jork – miasto stale tętniące życiem – bez prądu? Nie w sytuacji chwilowego zaniku elektryczności w jakiejś dzielnicy, lecz gdy zniknęłaby ona na kilkanaście godzin w całym mieście. Tiffany D. Jackson, Nic Stone, Angie Thomas, Dhonielle Clayton, Ashley Woodfolk i Nicola Yoon roztaczają przed czytelnikami wizję takiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po powieści skierowane do młodzieży sięgam od wielu lat. Z tego powodu mało która potrafi mnie zaskoczyć. Oczarować, zaintrygować – owszem. Jednak trudno jest znaleźć książkę, której do samego końca nie potrafiłabym rozgryźć. Wyjątkiem okazała się Caraval.

Scarlett i Tella od dziecka marzą by wziąć udział w Caravalu, magicznej grze zarządzanej przez tajemniczego Legendę. Nie zapowiada się, by pragnienie to spełniło się do czasu, gdy Scarlett zaczyna wyrastać z dziecinnych marzeń. Kilka dni przed swoim ślubem dziewczyna dostaje zaproszenie na rozgrywkę. Wbrew sobie postanawia zrezygnować z udziału w niej, ale jej siostra tak łatwo się nie poddaje. Tella zabiera Scarlett na Isla de los Sueños, gdzie będzie miał miejsce następny Caraval.

Pamiętam moment, gdy na polskim rynku wydawniczym pojawiło się pierwsze wydanie książki (Moondrive, 2017). Choć sama po nie nie sięgnęłam, wiem, że wielu czytelnikom się ona bardzo podobała. Z tego powodu z niecierpliwością czekałam na drugie wydanie od Poradni K. Gdy pojawiły się pierwsze recenzje, nie zwlekałam ani chwili. Jak najszybciej sięgnęłam po Caraval, czego w najmniejszym stopniu nie żałuję.

Stephanie Garber zabiera czytelnika do pełnego tajemnic świata Caravalu, gdzie nic nie jest takie, jakie mogłoby się wydawać. Pierwsze kilkadziesiąt stron wzbudza w odbiorcach wrażenie, że są w stanie rozgryźć skonstruowaną przez autorkę intrygę. Szybko jednak okazuje się, że tak nie jest. Garber wodzi czytelników za nos. Sugeruje, że takie jest rozwiązanie zagadki, by już za kilka stron pokazać, iż sytuacja jest bardziej skomplikowana. Każda kolejna strona historii prezentuje kolejne fakty, by dopiera na sam koniec poukładać wszystko w jedną, mającą logiczny sens, całość.

Caraval nie jest opowieścią dla każdego. Warto to zaznaczyć już na początku. Prezentowane w powieści postaci są niezwykle proste, przez co wielu osobom mogą one nie przypaść do gustu. To jednak nie w postaciach tkwi magia tej historii. Istota jest warstwa fabularna. Konstruując pobieżne rysy charakterów, autorce udało się osiągnąć coś niesamowitego – sprawić, że opowieść ta jest historią-zagadką. Tajemniczość charakterów, brak szczegółowszych informacji na ich temat sprawia, że czytelnikom większą trudność sprawia zrozumienie motywacji postaci. Jednocześnie podczas czytania nie przeszkadza to. W tej historii liczy się widowisko, show zarządzane przez Legendę, a ono zdecydowanie wypada zjawiskowo.

Jest jednak kilku bohaterów, wybijających się ponad pozostałych. Do tego grona zalicza się Scarlett, której czytelnik towarzyszy przez całą powieść. Można powiedzieć, że jest to dziewczyna odważna i jednocześnie naiwna. Musi nauczyć się funkcjonować w otaczającym ją świecie. Pragnie wolności, lecz boi się po nią sięgnąć. Z pomocą jednak przychodzą jej porywcza Tella, tajemniczy Legenda oraz dziwnie zachowujący się Julian. To oni motywują nastolatkę do działania; sprawiają, że Scarlett rozwija się i zaczyna podejmować odpowiedziane, ale i często ryzykowne decyzje.

Sięgając po Caraval nie spodziewałam się, że powieść ta na stałe zagości w moim sercu. Podczas czytania po pierwszych kilkudziesięciu stronach czułam, że to rozgryzłam, kilkadziesiąt stron później pojawiło się lekkie zwątpienie, by pod sam koniec pokazać, że myliłam się pod każdym względem. Książka Garber zachwyciła mnie. To jedna z tego typu młodzieżówek, po które sięga się, gdy ma się ochotę na odrobinę intelektualnej rozrywki. Więc jeśli szukacie czegoś co was oczaruje klimatem, wciągnie w niesamowitą rzeczywistość i jednocześnie zaskoczy, Caraval jest zdecydowanie dla was.

Po powieści skierowane do młodzieży sięgam od wielu lat. Z tego powodu mało która potrafi mnie zaskoczyć. Oczarować, zaintrygować – owszem. Jednak trudno jest znaleźć książkę, której do samego końca nie potrafiłabym rozgryźć. Wyjątkiem okazała się Caraval.

Scarlett i Tella od dziecka marzą by wziąć udział w Caravalu, magicznej grze zarządzanej przez tajemniczego Legendę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Soman Chainani, znany głownie z serii książek Akademia dobra i zła, przedstawia czytelnikom nową, aczkolwiek nie do końca odmienną debiutanckiej serii, publikację – zbiór opowiadań Piękno i Bestie. Niebezpieczne baśnie.

Czytelnicy Akademii dobra i zła wiedzą, że autor potrafi zaskoczyć. Chainani bawi się dobrze znanymi społeczeństwu definicjami dobra i zła. Pokazuje, że świat raz ujęty w dane ramy nie musi taki pozostawać na stałe. Dobro i zło są po prostu przyjętymi konwencjami, konkretnym sposobem obrazowania, który można zmienić. Takie podejście do tematu pokazane jest zarówno w serii, jak i zbiorze opowiadań.

Na Piękno i bestie. Niebezpieczne baśnie składa się dwanaście retellingów. Są to wariacje na temat dobrze znanych czytelnikom i widzom baśni, takich jak Czerwony Kapturek, Piękna i bestia, Roszpunka, Piotruś Pan czy Sinobrody. Na pierwszy rzut oka zbiór może wydawać się kolejnym, nie do końca już pożądanym przez czytelników, przetworzeniem opowieści, które współcześnie na nowo tworzone są od wielu lat (Dwór cierni i róż S. J. Maas, Potęga magii Liz Braswell, Baśnie. Na wygnaniu Bill Willingham, Kopciuszek i szklany sufit Lane Laura, Ellen Haun i in.). Tymczasem Chainaniemu udało się coś, co jego poprzednikom nie zawsze wychodziło – tchnął powiew świeżości we wszystkie przedstawione opowieści.

Od pewnego czasu do retellingów podchodzę z dystansem. Przeczytałam ich wiele, dzięki czemu mogę stwierdzić jeden fakt – bardzo często czegoś im brakuje. Czasem dystansu, niektórzy autorzy bowiem zbyt osobiście podchodzą do przedstawianych opowieści. W innych sytuacjach nowe utwory są tak naprawdę przepisanymi utworami z przeszłości. Nie ma w nich nic innowacyjnego, autorom podczas ich tworzenia zabrakło kreatywności. Pojawiają się jednak również skrajności w drugą stronę, gdy dana książka tak mocno przekształca temat, że nie wiem, z jakiego powodu w ogóle nazywana jest retellingiem.

Chainani uniknął tych błędów. Każda z jego opowieści jest w pewnym stopniu klasyczna, a jednak wprowadza nowe wątki, które sprawiają, że czytelnik do samego końca nie jest pewien, jak potoczą się losy danego bohatera. Autor często decyduje się na nietypowe zwroty akcji. Początkowo mogą one wywołać w odbiorcach zdziwienie, w końcu jednak pojawia się pełne zrozumienie. Bo przecież księżniczkom nie zawsze do szczęścia potrzebny jest książę, a każdemu mogą przydarzyć się pomyłki, które odciskają piętno na całym jego przyszłym życiu.

Spośród opowiadań trudno wybrać jedno najlepsze. Wszystkie mają w sobie coś, co przyciąga niczym magnes. Piękna i bestia łamie serce zakończeniem, Kopciuszek daje nadzieję, że dla piękno nie jest wartością wiodącą w dzisiejszym świecie, a Kopciuszek pokazuje, że czasem tym, czego poszukujemy w życiu nie jest miłość, ale przyjaźń. Każda z tych opowieści burzy kolejne stereotypy i pokazuje, że otaczający człowieka świat może być piękny, jeśli tylko zdecyduje się on wziąć sprawy w swoje ręce.

Piękno i bestie. Niebezpieczne baśnie to publikacja wyjątkowa. Jeśli znacie cykl Akademia dobra i zła, mogę was zapewnić, że ta książka jest jeszcze lepsza fabularnie niż on. Jeśli lektura debiutanckiej serii wciąż jest przed wami, sięgnijcie po ten zbiór opowiadań. Jest to idealna pigułka literackich możliwości autora. Jestem pewna, że każdy miłośnik niebanalny, dość mrocznych i jednocześnie pełnych nadziei i wewnętrznego piękna historii znajdzie w tej publikacji coś dla siebie.

Recenzja pojawiła się również na portalu Sztukater.pl

Soman Chainani, znany głownie z serii książek Akademia dobra i zła, przedstawia czytelnikom nową, aczkolwiek nie do końca odmienną debiutanckiej serii, publikację – zbiór opowiadań Piękno i Bestie. Niebezpieczne baśnie.

Czytelnicy Akademii dobra i zła wiedzą, że autor potrafi zaskoczyć. Chainani bawi się dobrze znanymi społeczeństwu definicjami dobra i zła. Pokazuje, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Premiera jednego z wattpadowych hitów, Start a fire, wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Czytelnicy albo pokochali tę książkę, albo nazwali ją szkodliwym tytułem o toksycznej relacji. Wydawnictwo BeYa nie zrezygnowało jednak z wydawania popularnych powieści z Wattpada skierowanych do pełnoletnich czytelników. Jak się okazało, była to dobra decyzja. Spark, choć nie jest powieścią wybitną, to można go nazwać tytułem, którym zdecydowanie warto się zainteresować.

Elizabeth Parker zdecydowała się zostawić pełne sekretów życie w USA i wyjechać na wymianę do Anglii. Szybko okazuje się, że od problemów tak łatwo nie ucieknie, co więcej – w międzyczasie pojawiają się nowe. Rodzina, u której dziewczyna zamieszkała, początkowo wydawała się idealna. Pozory jednak mylą. Lizzie przekonuje się, że skrywają oni sekrety, które mogłyby dorównywać jej tajemnicy.

Pierwsze kilkanaście stron nie przekonało mnie. Czytelnik na wstępie otrzymuje typową historię o dziewczynie, która uciekając przed problemami, wplątuje się w jeszcze większe. Dodając do tego znienawidzonego przez nastolatkę chłopaka, Chase’a, oraz paczkę znajomych, którzy od razu zaopiekowali się amerykanką, można spodziewać się typowej, schematycznej młodzieżówki jakich wiele. I owszem, Rutka schematów nie uniknęła. Nie znaczy to jednak, że Spark ma tylko tyle do zaoferowania.

Autorka w zgrabny sposób wplata w fabułę niezwykle istotne tematy, często będące również tematami tabu. W powieści pojawiają się między innymi problemy gwałtu, kłamstw czy znęcania się psychicznego i fizycznego. Nie są one jednak przedstawione w sposób prześmiewczy czy wymuszony, jak to ma miejsce w niektórych tytułach. Rutka pokazuje problemy te jako coś trudnego do rozwiązania czy przepracowania, a jednak mimo wszystko możliwego. Nie piętnuje bohaterów, nie określa ich poprzez problem, który posiadają, a jedynie wskazuje na fakt, że doświadczenia wpływają na to, jak dana osoba zachowa się w jakiejś sytuacji.

Ciekawie również przedstawiona została relacja pomiędzy Elizabeth a rodziną Shaw. Mimo, że każdy z bohaterów ma swoje problemy i tajemnice, ich stosunki pełne są ciepła i sympatii. Nie mają do siebie wyrzutów. Mogą porozmawiać o wszystkim i z każdej strony spotkają się ze zrozumieniem. Relacje pomiędzy Lizzy a Jonem, Josephine, Caroline i Chasem wzbudzają w czytelniku pozytywne uczucia, które pozostają na długo po przeczytaniu książki.

Jedyną wadą Spark jest język, jakim posługuje się autorka. Monika Rutka używa wielu wulgaryzmów, które często wydają się wtrącone na siłę. Gdyby pozbyć się z dialogów chociażby części z nich, powieść mogłoby czytać się przyjemniej.

Mimo drobnego mankamentu, Spark mogę nazwać jedną z najlepszych wattpadowych książek, jaką miałam okazję czytać. Rutka napisała wartościową, poważną i jednocześnie budującą opowieść, od której nie sposób się oderwać. A plot twist na końcu sprawił, że jak na szpilkach czekam na kolejny tom serii.

Premiera jednego z wattpadowych hitów, Start a fire, wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Czytelnicy albo pokochali tę książkę, albo nazwali ją szkodliwym tytułem o toksycznej relacji. Wydawnictwo BeYa nie zrezygnowało jednak z wydawania popularnych powieści z Wattpada skierowanych do pełnoletnich czytelników. Jak się okazało, była to dobra decyzja. Spark, choć nie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszystko co się dzieje jest bardzo dynamiczne, ale opisane dość ogólnikowo. Między wątkami i poszczególnymi wydarzeniami nie widzę jakiegoś oddechu, wszystko jest strasznie stłoczone, jedno wydarzenie nasuwa się na drugie. Kartki są aż przesiąknięte różnymi zdarzeniami i nie tylko. W niektórych książkach to by nie pasowało, ale nie w tej. Tutaj wszystko układa się w spójną całość, do tego autor bardzo płynnie przechodzi z jednej sceny do drugiej.

http://czytanie-chwile-rozkoszy.blogspot.com/2014/11/z-czterech-trzecie-wskaza-motto-czyli.html

Wszystko co się dzieje jest bardzo dynamiczne, ale opisane dość ogólnikowo. Między wątkami i poszczególnymi wydarzeniami nie widzę jakiegoś oddechu, wszystko jest strasznie stłoczone, jedno wydarzenie nasuwa się na drugie. Kartki są aż przesiąknięte różnymi zdarzeniami i nie tylko. W niektórych książkach to by nie pasowało, ale nie w tej. Tutaj wszystko układa się w spójną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Młodzieżówki o szkole z reguły są schematyczne. Nie ma co się oszukiwać. O ile w fantastyce czy thrillerach twórcy mogą pozwolić sobie na pewną dozę oryginalności, tak trudno jest trafić na książkę, poruszającą temat szkoły, która jednocześnie byłaby całkowicie oryginalna (Nie mówię jednak, że takich nie ma). Bo przecież co nietypowego może wydarzyć się w życiu nastolatki, nagle wkraczającej w świat dorosłych? Otoczka może być inna, jednak baza pozostaje taka sama. Dlatego każdy gatunek powinno oddzielać się od siebie i oceniać innymi kryteriami. Tak też postarałam się ocenić najnowszą powieść Nicole Nwosu.

Macy Anderson jest kapitanką męskiej drużyny piłki nożnej. Może wydawać się, że nie interesują jej sprawy przeciętnych nastolatków. Liczą się jedynie piłka i przyjaciele z drużyny. Wszystko zmienia się, gdy pewien chłopak, Cedric, w którym podkochiwała się od wielu lat zaprasza ją nagle na randkę. Nie to jest jednak najdziwniejsze, Macy bowiem od kilku dni nie jest w stanie zapomnieć o kimś innym – Samie. Najbardziej nieznośny z chłopaków w szkole i cieszący się niezbyt dobrą reputacją kuzyn Cedrica zaczyna zbliżać się do nastolatki. Ona zaś stara się zrobić wszystko, by powstała pomiędzy nimi przyjaźń nie zmieniła się w coś głębszego.

Skoro już zaczęliśmy od schematów, myślę, że warto rozwinąć ten wątek. W przypadku Bad boy i chłopczyca nie ma co liczyć na zaskakujące rozwiązania fabularne. Nawet jak na młodzieżówkę, jest to książka mocno schematyczna. Już po przeczytaniu tytułu i opisu nie trudno domyślić się, o czym będzie historia i w jaki sposób rozwiną się losy bohaterów. Na kartach powieści nie znajdziemy również wątków pobocznych, które mogłyby w jakiś sposób zaskoczyć czytelnika. Nie w fabule bowiem tkwi urok tej opowieści.

Nicole Nwosu stworzyła wartościową opowieść z bohaterami, których nie sposób nie lubić. Każdej z postaci można byłoby nadać pewną etykietkę, sprawiającą, że jest ona charakterystyczna i jednocześnie, że przekazuje konkretne wartości. Macy to silna dziewczyna, która mimo przeciwności losu, zdecydowała się konkurować z chłopakami w sporcie, co finalnie dało jej pozycję kapitana drużyny. Jej przyjaciółka, ciemnoskóra Jasmine, jest jedną z kilku osób w szkole, pochodzących z grupy mniejszości. Dziewczyna codziennie musi zmagać się z docinkami znajomych z klasy. Nie poddaje się jednak i zna swoją wartość. Sam za to przeżył wielką tragedię, która go zmieniła i jednocześnie wpłynęła na pojawienie się wielu plotek o nim. Chłopak stara się jednak iść z podniesioną głową i ułożyć życie na nowo, mimo że wewnętrznie jest rozbity. Myśląc całościowo o Bad boy i chłopczyca łatwo jest zauważyć bohaterów, którzy przekazują konkretne wartości. Autorka pokazuje, że każdy zmaga się z problemami. To jednak od nas samych zależy, czy poddamy się losowi, czy jednak zdecydujemy się wziąć przyszłość w swoje ręce.

Warto wspomnieć jeszcze o innym elemencie książki, jakim jest język. Przez pierwsze kilkanaście stron może stanowić on pewnego rodzaju barierę. Nwosu konstruuje (w przekładzie Marty Czub) dość ciekawe pod względem stylistycznym zdania. Chwilę zajmuje przyzwyczajenie się do jej stylu pisania. Kiedy jednak czytelnik „wgryzie się” w historię, nie jest w stanie już jej zostawić. Przestaje zwracać uwagę na styl, który finalnie okazuje się być prostym i przystępnym. Zaczyna wspierać sympatyczną Macy i jej przyjaciół.

Bad boy i chłopczyca nie przypadnie do gustu wszystkim. Miłośnicy oryginalnej i trzymającej w napięciu fabuły, mający za sobą lekturę wielu powieści młodzieżowych powinni trzymać się od niej jak najdalej. Jest to opowieść dla dziewczyn, tak jak Marcy – kochających piłkę czy inny sport (e-sport też się liczy!), które podobnie jak bohaterka borykają się z etykietką „chłopczycy” czy każdym innym, sztucznie klasyfikującym je określeniem. To opowieść dla wszystkich nastolatek; opowieść pełna nadziei, która wywoła na ich ustach szeroki uśmiech. Bo tu nie chodzi o schematy, a wartość jaką ta historia przekazuje i która sprawia, że po Bad boy i chłopczyca warto sięgnąć.

A jeśli jesteście dorośli i tak jak ja szukacie w młodzieżówkach nie tylko wartościowych opowieści lecz także chwili zapomnienia i sympatycznych bohaterów, z którymi możecie spędzić kilka pełnych śmiechu i łez godzin, uwierzcie – książka Nicole Nwosu również dla was będzie idealna!

Młodzieżówki o szkole z reguły są schematyczne. Nie ma co się oszukiwać. O ile w fantastyce czy thrillerach twórcy mogą pozwolić sobie na pewną dozę oryginalności, tak trudno jest trafić na książkę, poruszającą temat szkoły, która jednocześnie byłaby całkowicie oryginalna (Nie mówię jednak, że takich nie ma). Bo przecież co nietypowego może wydarzyć się w życiu nastolatki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Święta to magiczny okres, kiedy życie wielu osób niespodziewanie może się zmienić. Jest to czas, gdy więzi zacieśniają się, dawne konflikty zaś zanikają. Na ile silna jest jednak ich moc? Czy mogą sprawić, że w starym zamczysku, w którym od wielu lat straszy, mogą na nowo zagościć spokój, szczęście i miłość?

Święta w rodzinie Baltimore nie zapowiadają się kolorowo. Oliver, na polecenie matki, udaje się po nową podopieczną, której dawny opiekun zmarł. Spodziewa się małej dziewczynki, na miejscu jednak zastaje pyskatą i niezwykle piękną młodą kobietę, niezbyt zainteresowaną podróżą z nieznanym mężczyzną. W tym samym czasie Vincent wraca po wielu latach do domu, zaniepokojony listem panny Spencer o złym stanie zdrowia matki. Na miejscu jednak nie spotyka rodzicieli, ale zostaje ogłuszony świecznikiem. Lady Baltimore zaś po nieszczęśliwym wypadku w podróży trafia do domu swojego największego wroga, lorda Munro. Czy tej rodzinie mogło przydarzyć się więcej nieprzyjemnych sytuacji? Odpowiedź jest prosta – oczywiście! W zamku, jak co roku w grudniu, zaczynają dziać się dziwne rzeczy, które wyjaśnić można tylko w jeden sposób… obecnością duchów.

Po przeczytaniu kilkudziesięciu pierwszych stron można odnieść wrażenie, że Dżentelmen od święta to prosta, a może i wręcz banalna, opowieść o bohaterach, szukających szczęścia i miłości. I w pewnym stopniu tak jest. Wątki romantyczne nie zostały poprowadzone w sposób zaskakujący. Czytelnik już od samego początku jest w stanie zgadnąć, jak zakończą się losy Olivera, Vincenta i lady Margaret. Intrygujący jest jednak wciąż pojawiający się w tle problem duchów, nawiedzających zamek, który wraz z biegiem czasu rozwija się. Melisa Bel w umiejętny sposób wplotła w losy rodziny Baltimore wątek związany ich przodkami, sięgający aż piętnastego wieku. Do zabawnej i lekkiej opowieści dodała nutkę grozy, z czego wyszło genialne połącznie.

Tym, co również wyróżnia Dżentelmena od święta spośród innych świątecznych romansów są niezwykle wyraziści bohaterowie. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta natykają się na nieprzeciętne osobowości – pannę Scott, lorda Munro oraz pannę Spencer – dzięki którym ich życie nabiera barw. Do tej pory święta rodziny Baltimore były dziwnie niezręczne, zwłaszcza po śmierci lorda. Lady Margaret czuła się samotna. Jej synowie zaś nie zawsze wracali do domu na święta Bożego Narodzenia. Tym razem jednak, dzięki splotowi wielu przypadków, rodzina spędza wigilię wspólnie. Choć silne, niezależne charaktery panien Scott i Spencer, a także odwaga lorda Munro nie zawsze zadowalają rodzinę, co więcej – wzbudzają w jej członkach wiele emocji, od ekscytacji poprzez irytację, na zmieszaniu kończąc – sprawiają one jednak, że te święta stają się zdecydowanie ciekawsze.

Na uwagę zasługuje również język, jakim posługuje się autorka. Przez tę powieść się płynie. Pisarka z niezwykłą lekkością ze słów tworzy zdania, ze zdań zaś całe opowieści, które czyta się z ogromną przyjemnością. Melisa Bel z łatwością wprowadza czytelnika w wykreowany przez siebie świat, potrafiąc go jednocześnie rozbawić i oczarować. Nie używa skomplikowanych słów czy rozbudowanych zdań. Jej książka jest prosta, a jednak ma w warstwie językowej coś, co sprawia, że czyta się ją z przyjemnością. Być może to kwestia łatwości, z jaką autorce przychodzi kreowanie dziewiętnastowiecznej rzeczywistości oraz bohaterów w tych czasach żyjących.

Jeśli szukacie przyjemnej, lekkiej, zabawnej i jednocześnie dobrze napisanej powieści na długie zimowe wieczory, Dżentelmen od święta może okazać się strzałem w dziesiątkę. Mnie samą oczarował klimat, który udało się stworzyć autorce poprzez połączenie silnych charakterów i nieskomplikowanego wątku romantycznego z nutką grozy. Jeśli lubicie proste i zabawne opowieści, zawierające w sobie niebanalne rozwiązania, najnowsza powieść Melisy Bel będzie dla was idealna!

Święta to magiczny okres, kiedy życie wielu osób niespodziewanie może się zmienić. Jest to czas, gdy więzi zacieśniają się, dawne konflikty zaś zanikają. Na ile silna jest jednak ich moc? Czy mogą sprawić, że w starym zamczysku, w którym od wielu lat straszy, mogą na nowo zagościć spokój, szczęście i miłość?

Święta w rodzinie Baltimore nie zapowiadają się kolorowo. Oliver,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To niezwykłe, jak mylne można mieć wrażenie, sięgając po jakąś książkę. „Trik” reklamowany jest jako „powieść pełna niezwykłego humoru i magii”, co, jak się okazało, jest ogromnym uproszczeniem. To jak powiedzenie, że istnieją jedynie kolory tęczy; kilka podstawowych barw, na które człowiek zwraca uwagę… czego nie da się nazwać prawdą. Tak, „Trik” jest pełen humoru. Tak, „Trik jest pełen magii. To jednak nie wszystko, co oferuje czytelnikom Emanuel Bergmann.

Nastoletni Mosze Goldenhirsche pragnie zmiany. Nie jest w stanie dłużej żyć z ojcem rabinem, który po śmierci matki Moszego stał się bardziej brutalny i nieprzystępny. Chłopiec wierzy, że gdzieś na świecie czeka go lepsze życie, dlatego gdy tylko trafia się okazja, ucieka. Nie wie jednak, że historia będzie działa się na jego oczach. W XX-wiecznym świecie życie młodego Żyda nie jest proste, zwłaszcza gdy Hitler dochodzi do władzy…

W XXI wieku w Nowym Jorku żyje Max, który pomimo swojego wieku wciąż wierzy w magię. Gdy jego rodzice oznajmiają mu, że chcą wziąć rozwód, chłopiec już ma gotowy plan. Nastolatek decyduje się za wszelką cenę znaleźć Wielkiego Zabbatiniego, perskiego księcia, który w przeszłości był niezwykłym mentalistą. Max wierzy, że miłosne zaklęcie czarodzieja pomoże na nowo zejść się jego rodzicom.

„Trik” to opowieść splatająca ze sobą losy dwóch postaci – Mosze oraz Maxa, którzy, choć żyją w innych czasach, mają ze sobą wiele wspólnego, co jednak czytelnik odkrywa dopiero po pewnym czasie. Początkowo myślałam, że „Trik” będzie lekką i przyjemną opowieścią o chłopcu, który pragnie pomocy czarodzieja w sytuacji, w jakiej się znalazł. Szybko okazuje się jednak, że tematem głównym książki jest coś innego. Opowieść o Maksie jest jedynie dodatkiem, urozmaiceniem, które sprawia, że powieść jest bardziej przystępna i lekka w odbiorze. To historia Mosze jest najważniejsza – to, co przeżył on nie tylko przed wojną, lecz również po niej. Jego droga od młodego, żydowskiego chłopca przez dorosłego mężczyznę, odnoszącego międzynarodowego sukcesy do starca, którego zżera od środka poczucie winy. Bergmann wbrew pozorom nie stworzył powieści dla młodych czytelników. To opowieść o walce człowieka z systemem, w której na przestrzeni lat wielu poległo.

Tym, co w tej książce najbardziej zachwyca jest jej konstrukcja. „Trik” to genialne połączenie postaci, wątków i motywów. Czytelnik od samego początku równolegle śledzi dwie historie – Mosze i Maksa – które w pewnym momencie zaczynają się ze sobą zazębiać. Autor w ciekawy sposób łączy elementy, które nie powinny do siebie pasować. Opowieść o chłopcu, chcącym uratować swoją rodzinę łączy z historią mężczyzny, który doświadczył wiele. Sielską aurę współczesnego Nowego Jorku splata z budzącą strach wizją przedwojennych Niemiec czy funkcjonujących podczas II wojny światowej obozów koncentracyjnych. To połączenie mogło się nie udać. Bergmann jednak w mistrzowski sposób spraiwia, że powieść ta nie ma zbyt ciężkiego charakteru. Udało mu się zachować odpowiednie proporcje pomiędzy humorem a powagą; dystansem a zagłębieniem się w dany problem. To umiejętność pisarska, której nie potrafi wielu.

„Trik” zaskakuje. Nie jest tym, czego się czytelnik spodziewał, aczkolwiek nie zawodzi. Przed lekturą warto jednak mieć na uwadze, że to nie opowieść o magii w popularnym tego słowa znaczeniu. Choć Wielki Zabbatini prezentuje sztuczki, są one niczym więcej niż zwykłymi iluzjami. Magia prezentowana przez Emanuela Bergmanna przejawia się w wartościach, które powieść przekazuje, a także w opowieści, pozostającej w sercach czytelników na długi czas.

To niezwykłe, jak mylne można mieć wrażenie, sięgając po jakąś książkę. „Trik” reklamowany jest jako „powieść pełna niezwykłego humoru i magii”, co, jak się okazało, jest ogromnym uproszczeniem. To jak powiedzenie, że istnieją jedynie kolory tęczy; kilka podstawowych barw, na które człowiek zwraca uwagę… czego nie da się nazwać prawdą. Tak, „Trik” jest pełen humoru. Tak,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kultura azjatycka w naszym kręgu kulturowym wciąż jest egzotyczną. Mimo że na półkach księgarń znaleźć można coraz więcej utworów japońskich, koreańskich czy chińskich twórców, wciąż jest to zbyt mało, by większa grupa czytelników zainteresowała się tematem. Dlatego myślę, że tym bardziej wartościowe są takie pozycje, jak „Japonia. Notatki z podróży” Kingi Kocimskiej.

Marzeniem Kingi Kocimskiej, miłośniczki kultury azjatyckiej, była podróż do Japonii, gdzie mogłaby jeszcze lepiej poznać obyczaje oraz zwyczaje Japończyków. Gdy w końcu wyjazd dochodzi do skutku, kobieta postanawia podzielić się swoimi przygodami z czytelniami. Dzień po dniu opowiada, jak wyglądała jej wizyta w kraju Kwitnących Wiśni. Opowiada o zderzeniu kultury polskiej z kulturą japońską, o spotkaniach ze znajomymi i nieznajomymi, zwyczajach żywieniowych Japończyków, a także wpadkach, których, mimo dość zaawansowanej znajomości kultury tego kraju, podróżniczka nie była w stanie uniknąć.

„Japonia. Notatki z podróży” to publikacja nietypowa pod wieloma względami. Pierwszym dość istotnym faktem dotyczącym książki jest to, że można byłoby ją uznać za reportaż, a jednak napisana jest prostym, często wręcz potocznym, językiem, niezbyt dla reportaży charakterystycznym. Podczas czytania można odnieść wrażenie jakby czytało się połączenie luźnej gawędy z pamiętnikiem autorki. Nie jest to publikacja zachowująca wszystkie cechy charakterystyczne dla reportażu. Jak sama autorka zaznacza: „poniższych notatek nie należy traktować jako obiektywnego przewodnika po Japonii […], lecz jako luźno zebrane pamiętnikowe przemyślenia inspirowane osobistą przygodą”. Nie można jednak nazwać tego wadą. Dzięki takiemu bardzo luźnemu podejściu do tematu, autorka jest w stanie dotrzeć do innego, szerszego grona odbiorców. Zetknięcie się z obcą kulturą dla kogoś, kto wcześniej nic o niej nie wiedział, może być trudne. Dzięki prostemu językowi to zderzenie światów; zderzenie dwóch kultur może okazać się mniej gwałtowne i prostsze do zrozumienia.

Podczas lektury książki „Japonia. Notatki z podróży” czytelnik dzień po dniu towarzyszy podróżniczce i tym samym poznaje Japonię. Każdy kolejny dzień (rozdział) wiąże się ze zwiedzaniem nowych miejsce, które Kocimska chciała koniecznie zobaczyć. Podczas tygodnia w kraju Kwitnącej Wiśni, autorce udaje się zwiedzić dwa miast – Tokio i Koioto, czyli dwa całkowicie odmienne miasta. Jedno niezwykle tradycyjne, drugie nowoczesne. Dzięki temu można poznać kraj ten z dwóch odmiennych perspektyw. Warto zaznaczyć, że autorka w klarowny sposób tłumaczy podstawowe pojęcia związane z kulturą tego kraju, wprowadza czytelników w zwyczaje Japończyków, a także pokazuje, że mimo iż wielu osobom wydaje się, że kultura Japońska jest bardzo odległa od naszej, w polskiej popkulturze nietrudno odnaleźć jej elementy, jak chociażby słynna figurka kota z podniesioną jedną łapką czy znana animacja „Czarodziejka z księżyca”. Ponadto każde z miejsc, do których autorka zabiera czytelnika wiąże się z kolejnymi, czasami dość niezwykłymi, historiami – od tych związanych z chociażby ilustracjami kawaii, na nietypowym wyglądzie toalet kończąc. Jako dodatek można znaleźć w publikacji zdjęcia, pokazujące czytelnikowi, o czym autorka opowiada.

Kinga Kocimska stworzyła niezwykle przydatną publikację, która może okazać się idealnym wstępem nie tylko do kultury japońskiej, lecz także większej całości, jaką jest kultura azjatycka. Autorce udało się nie do końca przystępne dla zwykłego czytelnika treści połączyć z prostą formą, dzięki czemu nawet dla osoby, która wcześniej nigdy nie interesowała się Japonią lektura publikacji „Japonia. Notatki z podróży” może wiązać się z przyjemnie spędzonym czasem.

Kultura azjatycka w naszym kręgu kulturowym wciąż jest egzotyczną. Mimo że na półkach księgarń znaleźć można coraz więcej utworów japońskich, koreańskich czy chińskich twórców, wciąż jest to zbyt mało, by większa grupa czytelników zainteresowała się tematem. Dlatego myślę, że tym bardziej wartościowe są takie pozycje, jak „Japonia. Notatki z podróży” Kingi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Można byłoby pomyśleć, że wszystkie możliwości przedstawienia bogów greckich zostały już wykorzystane. Od wielu lat na rynku wydawniczym pojawia się duża ilość tytułów młodzieżowych, wykorzystujących motywy antyczne. Alexandra Bracken pokazuje jednak, że mimo tak wielu książek o bogach, można motyw ten przedstawić w świeży i niezwykle ciekawy sposób.

Lore, potomkini Posejdona, nie chciała brać udziału w kolejnym już polowaniu na bogów, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się siedem lat temu. Sytuacja jednak komplikuje się, gdy dziewczyna spotyka na progu swojego domu ranną Atenę – jedną z ostatnich prawdziwych bogiń, które jeszcze biorą udział w walce. Tego samego dnia jej zaginiony przyjaciel nagle pojawia się, by ostrzec dziewczynę przed grożącym jej niebezpieczeństwem. Lore musi zaangażować się w walkę by pokonać potomków Kadmosa. pomścić śmierć rodziców i uchronić cały świat przed zagładą.

„Lore” pod względem fabularnym jest ciekawie skonstruowana. Alexandra Bracken postawiła na ciekawe rozwiązania, które w pozytywny sposób wpłynęły na odbiór powieści. Bogowie tracący nieśmiertelność, przejmowanie mocy przez herosów, polowanie rodem z Głodowych Igrzysk – ta powieść jest przepełniona akcją. Podczas lektury czytelnik nie ma możliwości się nudzić. Choć w książce pojawiają się popularne elementy, zestawione są one ze sobą w nietypowy, oryginalny sposób. Zstąpienie bogów na Ziemię i utrata przez nich nieśmiertelności nie jest czymś nowym, podobnie jak walka bogów z półbogami, te motywy bowiem już od wielu lat wykorzystuje w swoich powieściach chociażby Rick Riordan. Nie łączy on jednak ich w tak nietypowy sposób. U Riordana króluje akcja w połączeniu z humorem, Bracken postawiła na dużo większą ilość brutalnych elementów, połączonych z poważnym klimatem. I opłaciło się to.

Zaletą jest również fakt, że „Lore” to ponad pięciusetstronicowa powieść jednotomowa, przy której można spędzić kilka magicznych, pełnych przygód wieczorów. Czytelnik wraz z rozpoczęciem lektury wkracza w dość brutalny, aczkolwiek intrygujący świat, który do samego końca pozostaje dla niego pełen tajemnic. Od początku do końca odbiorca trzymany jest w ogromnym napięciu, i choć zakończenie jest przewidywalne, sposób, w jaki dochodzi do tego wydarzenia już nie do końca. Myślę, że warto również podkreślić fakt, że Bracken przedstawia pełną i zakończoną historię. Każdy, kto nie przepada za długimi seriami, może ze spokojem sięgnąć po „Lore” i po prostu cieszyć się lekturą.

Nie można jednak powiedzieć, że jest to utwór bez wad. Problemem okazali się bohaterowie, którzy byli płytcy, jednowarstwowi. Autorka stworzyła ciekawe rysy postaci, jednak nie tchnęła w nich życia; zabrakło analiz zachowań postaci, wyjaśnienia ich motywacji, poza tym, że większość pragnęła władzy i zemsty. Byli oni prości, przez co czytelnik nie był w stanie nawiązać z nimi głębszej więzi. O losach nie tylko Lore, ale także wszystkich innych postaci drugoplanowych bądź epizodycznych czytało się bez większych emocji. Przez to „Lore” dużo traci.

Znana głównie z serii „Mroczne umysły” Alexandra Bracken tym razem zdecydowała się na napisanie jednotomówki. Choć sam pomysł miała ciekawy, „Lore” może nie do końca spełnić oczekiwania czytelników głównie za sprawą słabo wykreowanych bohaterów. Pomimo tego, że fabuła broni się rękami i nogami, bohaterowie wiele ujmują tej opowieści. Jeśli jednak jesteście nastawieni na dynamiczną, oryginalną, pełną akcji i dość brutalną lekturą, kreacja bohaterów zaś jest dla was sprawą drugorzędną, „Lore” powinna wam przypaść do gustu.

Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Sztukater.pl

Można byłoby pomyśleć, że wszystkie możliwości przedstawienia bogów greckich zostały już wykorzystane. Od wielu lat na rynku wydawniczym pojawia się duża ilość tytułów młodzieżowych, wykorzystujących motywy antyczne. Alexandra Bracken pokazuje jednak, że mimo tak wielu książek o bogach, można motyw ten przedstawić w świeży i niezwykle ciekawy sposób.

Lore, potomkini...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Być może milczenie najpiękniej opowiada historię miłości, jednak jeśli chodzi o „Bożonarodzeniową Księgę Szczęścia”, milczeć nie można. Jeśli w tym roku mielibyście sięgnąć jedynie po jedną powieść obyczajową utrzymaną w klimacie zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, zdecydujcie się koniecznie na najnowszą powieść Jolanty Kosowskiej!

Tradycją stało się już, że od kilkunastu lat Rafał, Tomek, Lena, Joanna i Maria wysyłają sobie listy bożonarodzeniowe, w których opowiadają pozostałym przyjaciołom o minionym roku. Tym razem jednak list od Leny nie nadszedł. Zmartwieni przyjaciele, nie mogąc skontaktować się z kobietą, postanawiają działać. Mimo że do Wigilii zostało kilka dni, Rafał, którego w przeszłości łączyło z Leną głębokie uczucie, decyduje się wyruszyć w podróż do odległej Chorwacji, by sprawdzić, dlaczego nagle kontakt z kobietą urwał się.

„Bożonarodzeniową księgę szczęścia” można pod pewnymi względami porównać do poprzednich powieści Jolanty Kosowskiej, napisanych w dość charakterystyczny sposób. Posiada ona jednak także pewien pierwiastek oryginalności. Autorka w każdej swojej książce porusza trudne tematy. Nie boi się tabu. Mówi o rzeczach, o których powinno się wspominać. W „ Bożonarodzeniowej Księdze Szczęścia” nie brakuje tych elementów, nie są one jednak tak przytłaczające, jak chociażby w „Pocztówkach z Portugalii”. Choć pojawia się motyw śmierci bliskiej osoby czy pracoholizmu, czytelnik bardziej skupia się na pozytywnych emocjach – na wierze, że życie bohaterów jeszcze może skończyć się happy endem.

Akcja właściwa „Bożonarodzeniowej Księgi Szczęścia” tak naprawdę rozgrywa się na kilkunastu stronach. Powieść prawie w całości składa się z retrospekcji oraz listów, napisanych przez Lenę do przyjaciół. Nie jest to jednak w żadnym stopniu mankamentem książki. Autorka genialnie poradziła sobie z taką formą książki. Każda kolejna strona buduje napięcie. Czytelnika zastanawia się, co wydarzył się w Chorwacji; dlaczego kobieta nie wysłała listu.

Retrospekcje napisane zostały bardzo dobrze. Idealnie wpasowują się one w całą historię. Dzięki nim czytelnik dowiaduje się między innymi, jak rozwijało się uczucie pomiędzy Rafałem i Leną, w jaki sposób przyjaciele spędzali co roku wakacje, co również jest istotne dla całości powieści, czy co takiego wydarzyło się, że Rafał pozostał w Krakowie, Lena zaś wyjechała do Chorwacji, gdzie na nowo ułożyła sobie życie.

W powieści nie brakuje również charakterystycznych już dla autorki opisów niezwykle pięknych miejsc. Jolanta Kosowska tym razem przenosi odbiorców do malowniczej Chorwacji, która jest krajem nie tylko dla osób uwielbiających piękne widoki, lecz także silnych. Czytelnik wraz z piątką przyjaciół, a czasami również Milą, córką Leny, wędruje przez niezwykłe miasta, skrywające więcej przed turystami, niż mogłoby się zdawać. Pływa w morzu, obserwuje zapierające dech w piersi zachody słońca. Kosowska po raz kolejny maluje słowami, dzięki czemu czytelnik z zachwytem przewraca każdą kolejną kartę powieści, pragnąc jedynie znaleźć się w opisywanych miejscach.

„Bożonarodzeniowa księga szczęścia” nie jest typową powieścią bożonarodzeniową, myślę jednak, że jest to jedna z najbardziej wartościowych opowieści, nawiązujących do tego magicznego okresu. Kosowska w piękny sposób opowiada historię o ambicjach, potrafiących doprowadzić do zniszczenia całego życia, jednocześnie dając nadzieję, że nawet pomimo upływu czasu prawdziwa miłość znajdzie drogę. Boże Narodzenie zaś jest niezwykłym tłem dla całej opowieści, nadającym jej magicznego charakteru.

Być może milczenie najpiękniej opowiada historię miłości, jednak jeśli chodzi o „Bożonarodzeniową Księgę Szczęścia”, milczeć nie można. Jeśli w tym roku mielibyście sięgnąć jedynie po jedną powieść obyczajową utrzymaną w klimacie zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, zdecydujcie się koniecznie na najnowszą powieść Jolanty Kosowskiej!

Tradycją stało się już, że od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nietrudno jest sklasyfikować powieść jako tę słabą lub wręcz przeciwnie – najlepszą. O wadach lub zaletach łatwo mówić, ciężej jest jednak, gdy natrafi się na powieści średnie, lecz niebędące nijakimi. Wzbudzają one mieszane uczucia. Nie można powiedzieć, że nie podobały się w całości, pojawiają się w nich jednak elementy, które nie pozwalają czytelnikowi na czerpanie przyjemności z lektury. Tego typu książką jest „W mroku snów” Katarzyny Cytlau. Choć moje serce chciałoby uznać tę powieść za dobrą, umysł nie pozwala mi na to z kilku powodów.

Gabriella jest adoptowana, czego jej przybrani rodzice nigdy nie ukrywali. Gdy dziewczyna postanawia dowiedzieć się czegoś na temat swoich biologicznych rodziców, trafia na dziwne informacje, których nie jest w stanie zrozumieć. W międzyczasie przyjaciele Gabrieli, Marta i Sebastian, opowiadają jej o tajemniczej grupie ludzi, spotykających się w opuszczonym miejscu i wierzących w mroczną istotę o niezwykłej mocy – Noctusa. Dziewczyna, kierując się niecodziennym przeczuciem, trafia do miejsca kultu Noctusa, gdzie dowiaduje się niezwykłych rzeczy.

Katarzyna Cytlau przyprawiła mnie o nie lada problem. Przez pierwsze sto pięćdziesiąt stron byłam pewna, że nie będę w stanie nikomu polecić „W mroku snów”, recenzja zaś będzie składała się z akapitów opisujących negatywy książki. Po pewnym czasie okazało się jednak, że śledzę losy bohaterów z zapartym tchem i choć niejednokrotnie podczas lektury w mojej głowie pojawiały się ironiczne komentarze, dotyczące zachowania konkretnych postaci, tuż po przeczytaniu ostatniej strony stwierdziłam, że chcę więcej!

Nie można powiedzieć, że „W mroku snów” jest powieścią bez wad, znajdzie się w niej bowiem wiele niedoskonałości. Zauważyć je mogą zwłaszcza osoby, które mają za sobą lekturę kilku powieści młodzieżowo-fantastycznych, w których pojawiały się podobne schematy i motywy. Niezadowoleni okazać się mogą również miłośnicy książek logicznych, których irytuje, gdy bohaterom wszystko idzie „jak po maśle”. Wszystkie te wady wiążą się w mniejszym bądź większym stopniu z postaciami.

Główna bohaterka, Gabriella, to dziewczyna, która zachowuje się nielogicznie, co niejednokrotnie może wzbudzić w czytelniku irytację. Problemem okazuje się również niedojrzałość dziewczyny, która zamiast zaufać swoim bliskim, często ukrywa fakty, co działa na niekorzyść całego społeczeństwa, zarówno ziemskiego, jak i tego mieszkającego w odległych zakątkach kosmosu. Nie można nie wspomnieć także o jej relacji z Alcorem. Zarówno dziewczyna, jak i mężczyzna są świadomi, jakie konsekwencje pociąga za sobą rozwijające się pomiędzy nimi uczucie, a mimo to poza mówieniem, jakie to jest złe, nie robią nic, by powstrzymać siebie powstrzymać. Na kilkadziesiąt stron zostaje rozciągnięty wątek ich nieszczęśliwej miłości, którego czytanie chwilami robi się nurzące.

I choć myślałam, że kreacja głównej bohaterki, a także pojawiające się w powieści najpopularniejsze w ostatnich latach motywy całkowicie przekreślą tę książkę, szybko okazało się, że się myliłam. Wraz z rozwojem wydarzeń, powieść stawała się coraz ciekawsza. Autorka stopniowo zaczęła wprowadzać czytelników w niezwykły świat pełen odległych planet, na których mieszkały odmienne od ludzi istoty, i innych wymiarów, gdzie ukrywać mogli się między innymi Święci – istoty uznawane kiedyś przez ludzi za bogów. Świat wykreowany przez Cytlau zafascynował mnie; sprawił, że mimo iż główna bohaterka ogromnie mnie irytowała, z ciekawością i w napięciu czytałam „W mroku snów”. Ogromną rolę w przyjemności, jaką czerpałam z lektury odegrał język, jakim posługiwała się autorka. Katarzyna Cytlau postawiła na prosty styl, krótkie zdania i dużą ilość dialogów. Dzięki temu przez książkę się płynie i pomimo tego, że są różne fale, sprawiające, że czytelnik zaczyna wątpić, czy dokończy tę historię, finalnie i tak pragnie więcej.

„W mroku snów” to nie jest opowieść bez wad – główny wątek chwilami zanika, bohaterzy uzyskują odpowiedzi na nurtujące ich pytania zbyt łatwo, a główna bohaterka jest jedną z najbardziej irytujących postaci, z jakimi miałam styczność – trzeba jednak przyznać, że Katarzyna Cytlau stworzyła zalążek naprawdę niezwykłej historii, którą czyta się z ogromną ciekawością. Książkę tę mogę porównać do nieoszlifowanej perły. Wystarczy trochę pracy, a kolejne tomy mogą okazać się prawdziwymi perłami!

Nietrudno jest sklasyfikować powieść jako tę słabą lub wręcz przeciwnie – najlepszą. O wadach lub zaletach łatwo mówić, ciężej jest jednak, gdy natrafi się na powieści średnie, lecz niebędące nijakimi. Wzbudzają one mieszane uczucia. Nie można powiedzieć, że nie podobały się w całości, pojawiają się w nich jednak elementy, które nie pozwalają czytelnikowi na czerpanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wielu miłośników niebanalnych historii miłosnych kojarzy zapewne opowieść „Współlokatorzy” o dwójce nieznajomych, pomiędzy którymi zrodziło się uczucie, mimo że nigdy się nie spotkali twarzą w twarz. Jeśli wam również spodobała się oryginalna książka autorstwa Beth O’Leary, koniecznie musicie bliżej przyjrzeć się powieści Abby Jimenez.

Ten dzień nie mógł być gorszy. Najpierw Solan myślała, że potrąciła psa. Stało się jednak coś innego – zwierzę niespodziewanie wskoczyło jej przez szyberdach do samochodu, przez co kobieta dostała mandat. Na domiar złego policjanci chcą zabrać psa do schroniska, na co Solan nie potrafi się zgodzić. Dziewczyna postanawia przygarnąć Tuckera i znaleźć jego właściciela na własną rękę, nie jest to jednak proste zadanie. Po pewnym czasie kobieta uświadamia sobie, że opieka nad czyimś pupilem, którą Solan na początku traktowała jak przykrą konieczność, sprawia jej przyjemność. Solan polubiła Tuckera, który pomógł jej pozbierać się po śmierci narzeczonego. Radość jednak nie trwa długo. Kilka tygodni później odzywa się właściciel psa, który nie miał pojęcia o jego zniknięciu.

Najnowsza powieść Abby Jimenez to opowieść, którą ciężko byłoby opisać w jednym zdaniu. Autorce udało się stworzyć książkę wielowarstwową, której czytanie nie tylko sprawia czytelnikowi przyjemność, lecz także zmusza go do pewnych refleksji. Odbiorca dostaje wiele umiejętnie splecionych ze sobą, ciekawych wątków, które razem splatają się w obraz życia Solan – dziewczyny zagubionej, nie potrafiącej pozbierać się po tragicznej śmierci ukochanego. Jimenez nie stroni od tematów trudnych, przedstawia je jednak jako kolejną przeszkodę stawianą przez los na ludzkiej drodze; przeszkodę, z którą człowiek potrafi i musi sobie poradzić. Ciekawym elementem jest wprowadzony już od pierwszych stron wątek zwierzęcia jako przyjaciela, pomagającego w potrzebie. Autorka pokazuje, jak ogromny wpływ na samopoczucie człowieka może mieć futrzasty pupil. Co więcej, w powieści „Miłość szuka właściciela” to właśnie pojawienie się Tuckera wprawia w ruch mechanizm, dzięki któremu Solan poznała Jasona.

Narracja prowadzona jest z punktu widzenia dwóch bohaterów – Solan oraz Jasona. Zabieg ten pozwala na poznanie obu perspektyw, niejednokrotnie bowiem opowiadana historia inaczej wyglądała, niż w słowach wypowiadanych przez bohaterów. Ponadto już na samym początku, dzięki takiemu sposobowi narracji czytelnik może lepiej poznać zarówno Solan, malarkę, malującą komercyjne obrazy, która po śmierci narzeczonego nie potrafi ułożyć sobie życia, jak i Jasona – muzyka, stojącego u progu ogromnej kariery. Jak nie trudno się domyślić, pomiędzy dwojgiem bohaterów powstaje nić porozumienia, która szybko przeradza się w głębokie uczucie. Na drodze zakochanych pojawiają się jednak przeszkody, w tym Lola – piosenkarka z problemami psychicznymi, którą z Jasonem łączy wspólna przeszłość. „Miłość szuka właściciela” nie jest jednak opowieścią o problemach, z jakimi muszą zmierzyć się zakochani. Ten element jest raczej ukazany jako coś typowego dla wszystkich związków. Powieść Abby Jimenez to lekka i przyjemna opowieść o ciepłym uczuciu, zmuszającym zakochanych do działania; to historia dwójki doświadczonych już osób, które muszą pójść na kompromis, by nauczyć się wspólnie żyć.

Nie warto oszukiwać się, że powieść ta nie ma mankamentów, bo ma. Nie rozumiałam sensu wprowadzania rodziców bohaterki, których nie było, gdy ona zmagała się z patologicznymi zaburzeniami w przeżywaniu żałoby, a jednak został wspominany ich punkt widzenia w sprawie jej relacji z Jasonem. Nie rozumiałam nagłego, dramatycznego zwrotu akcji pod koniec opowieści, który doprowadził do całkowitej zmiany w postrzeganiu świata przez Jasona. Nie rozumiałam… wielu rzeczy. Z tego powodu książka ta może nie przypaść do gustu osobom, które szukają szczerej, realistycznej opowieści o miłości, pozbawionej bezsensownie wplecionych wydarzeń, które akurat pojawiły się w głowie autorki. Jeśli jednak lubicie lekkie i przyjemne, a jednocześnie poruszające ważne tematy opowieści o uczuciu, które rodzi się w niespodziewanych okolicznościach, „Miłość szuka właściciela” jest zdecydowanie dla was.

Wielu miłośników niebanalnych historii miłosnych kojarzy zapewne opowieść „Współlokatorzy” o dwójce nieznajomych, pomiędzy którymi zrodziło się uczucie, mimo że nigdy się nie spotkali twarzą w twarz. Jeśli wam również spodobała się oryginalna książka autorstwa Beth O’Leary, koniecznie musicie bliżej przyjrzeć się powieści Abby Jimenez.

Ten dzień nie mógł być gorszy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czasami z pozoru niemożliwe połączenia okazują się tymi idealnymi. Smak słodko-słony, kolor niebieski z czerwonym czy niezamożna dziewczyna, lubiąca grać na komputerze z chłopakiem będącym główną gwiazdą międzyszkolnego przedstawienia teatralnego… Dlaczego by nie zaryzykować i zdecydować się na coś, co początkowo wydaje się złym pomysłem?

Choć Claudia nie jest całkowitym nerdem, nie do końca pasuje do innych uczennic prywatnej szkoły, do której uczęszcza. Nastolatka pracuje, by móc w przyszłości coś osiągnąć, a najlepszym według niej sposobem na spędzenie czasu jest granie w Battle Quest z siostrą i jej mężem, bratem oraz najlepszą przyjaciółką. Przypadek sprawia, że Claudia zostaje zmuszona do pracy w parze z Iris – bogatą i nieokrzesaną dziewczyną, która z pewnych powodów jej nienawidzi. Jak można się domyślić, praca ta jest się totalną porażką, dlatego obie muszą wziąć udział w przedstawieniu, które, jak się okazuje, przynosi więcej zmian w ich życiu, niż się spodziewały.

Sięgając po „Niemożliwa para” spodziewałam się typowej literatury młodzieżowej, w której wątek romantyczny odgrywa istotną rolę. I w pewnym sensie się nie pomyliłam. Emma Mills serwuje czytelnikom z pozoru zwykłą opowieść o niezamożnej dziewczynie, której przyszło żyć w świecie bogaczy. Schemat znany od wielu lat zarówno w literaturze, jak serialach czy filmach. Nie jest jednak typowe to, co autorce udało się z tym motywem zrobić. Mills nie próbowała przedstawić świata bogaczy jako rzeczywistości, w której króluje zepsucie moralne. Nie taki był jej cel. Autorka skupiła się na jasnej stronie tej opowieści; na tym, że taki świat może być również światem pełnym ciepła.

Motywem przewodnim opowieści jest przedstawienie, w którym Claudia i Iris muszą wziąć udział. To ono rozpoczyna całą właściwą akcję, wokół niego dzieją się rzeczy niezwykłe. Dysponując takimi elementami jak: dwie prywatne szkoły, niepasująca do otoczenia główna bohaterka, bogata i złośliwa uczennica, przystojny chłopak, w którym kochają się prawie wszystkie dziewczyny czy wspomniane wyżej przedstawienie, czytelnik mógłby ułożyć sobie w głowie opowieść rodem z „Plotkary”, „Riverdale” czy „Szkoły dla elity”, tymczasem autorka zaskakuje, choć może lepiej powiedzieć, że nie robi nic zaskakującego. „Niemożliwa para” jest opowieścią o pełnej ciepła relacji, powstającej pomiędzy Gideonem i Claudią, a także między Claudią i Iris. Emma Mills nie bawi się w tworzenie dram, ale nie przedstawia również przesłodzonej historii miłosnej. To opowieść o tym, jak Gideon z zaciekawieniem słuchał Claudii, mówiącej o Battle Quest; jak Claudia zaczęła interesować się pewnym zespołem tylko dlatego, że był waży dla Iris. Tutaj nie znajdziecie przerysowanych scen, lecz pięknie nakreślone, życiowe sytuacje.

Mimo tego, że powieść jest pełna ciepła, Mills nie stroni od poważnych problemów, z jakimi spotykają się nastolatkowie. Pomiędzy kolejnymi próbami w teatrze rozgrywają się różne wydarzenia. Odrzucenie, brak wiary w siebie, niespełnione oczekiwania drugiej połowy, kłamstwo najbliższych czy kiełkujące uczucie, które nigdy nie powinno się pojawić… Te i wiele więcej tematów jest poruszonych w „Niemożliwej parze”, autorka jednak do każdego problemu podchodzi w sposób niezwykle delikatny. Dzięki temu powieść tą czyta się z jednej strony z ogromną przyjemnością – z drugiej, podczas lektury pojawiają się różne refleksje.

Gdybym mogła polecić nastolatkom jedną jedyną książkę, zdecydowanie byłaby to „Niemożliwa para”. Emma Mills czaruje słowami; bawi i uczy, tworząc jednocześnie wokół czytelnika kokon, otulający go ciepłem i sprawiający, że tuż po zakończeniu książki ma się ochotę wyrzucić ją z głowy tylko po to, by móc ją za chwilę przeczytać ponownie i ponownie poczuć te wszystkie pozytywne emocje, towarzyszące lekturze. Zdecydowanie warto zanurzyć się w świecie wykreowanym przez Mills i poznać „Niemożliwą parę”.

Czasami z pozoru niemożliwe połączenia okazują się tymi idealnymi. Smak słodko-słony, kolor niebieski z czerwonym czy niezamożna dziewczyna, lubiąca grać na komputerze z chłopakiem będącym główną gwiazdą międzyszkolnego przedstawienia teatralnego… Dlaczego by nie zaryzykować i zdecydować się na coś, co początkowo wydaje się złym pomysłem?

Choć Claudia nie jest całkowitym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Osoba, która raz zdecydowała się na wkroczenie do świata stworzonego przez Jarosława Grzędowicza prawdopodobnie nie będzie w stanie o nim zapomnieć, dopóki nie pozna zakończenia historii bohaterów. Sama początkowo starałam się oszukiwać, że po jednym tomie będę w stanie zrobić sobie przerwę i nie sięgnąć po Księgę II. Okazało się to niemożliwe. Gdy tylko nadarzyła się okazja, z ogromną ciekawością sięgnęłam po kontynuację losów Vuka i Filara; kontynuację, która okazała się o wiele lepsza od poprzedniej części!

Mgła wciąż pustoszy Midgaard, podobnie jak Węże, którym przewodzi Van Dyken. Vuko zaś jest bezsilny, nie jest w stanie zrobić nic, by uratować nie tylko otaczających go ludzi, lecz również samego siebie. Na świecie istnieje jednak ktoś, kto mógłby mu pomóc… W tym samym czasie Filar wraz z Brusem próbują podążać za niejasnymi wskazówkami martwego cesarza, byłego Władcy Tygrysiego Tronu. Nie wiedzą jednak, jaką cenę przyjdzie im zapłacić za tożsamości, które przybrali. Na horyzoncie majaczy Czerwona Wieża wyznawców Podziemnej Matki; miejsce, które drastycznie wpłynie na ich los.

W książce „Pan Lodowego Ogrodu. Księga II” Jarosław Grzędowicz po raz kolejny zabiera czytelników w niezwykłą podróż do świata pełnego magii, lecz także i mroku. Historia ta z każdą kolejną stroną nabiera coraz to brutalniejszego charakteru. Wraz ze wzrostem świadomości bohaterów co do sytuacji, w jakiej się znaleźli, czytelnik może zauważyć nowe szczegóły, pomagające mu zrozumieć mechanizm działania świata wykreowanego przez autora. To nie baśniowa rzeczywistość, gdzie smoki czy różne niezwykłe istoty istnieją naturalnie, lecz świat, w którym dochodzi do eksperymentów na dorosłych mężczyznach, dzieciach czy kobietach w ciąży. W rzeczywistości tej magia istnieje, chociażby w postaci Pieśni Bogów, lecz w większości przypadków wykorzystywana jest w całkowitej sprzeczności z zasadami moralnymi. Nie można jednak powiedzieć, że Grzędowiczowskie uniwersum odrzuca czytelników. Jest ono pełne mroku, często dość obrzydliwe, jednak również można je nazwać fascynującym. Autor stworzył intrygującą wizję świata, który zachwyca czytelników, nawet pomimo swojej brzydoty i zepsucia.

Innym elementem świata przedstawionego są bohaterowie, którzy są idealnie osadzeni w uniwersum. Podczas lektury czytelnik jest wchłaniany w niezwykłą rzeczywistość „Pana Lodowego Ogrodu”. Czuje, że każdy szczegół książki idealnie pasuje do innych szczegółów, co w przypadku tak obszernych utworów często się nie zdarza. Jeśli chodzi zaś o bohaterów, w tomie tym po raz kolejny prym wiodą Vuko i Filar, z tym że o ile w przypadku poprzedniej części historia Odwróconego Żurawia była o wiele bardziej wciągająca, tak Księga II oferuje czytelnikom dwóch niezwykłych bohaterów, z których ciężko jest wybrać ciekawszego. Filar dojrzewa, nabiera powagi i ogłady. Staje się dowódcą, jakiego potrzebują jego towarzysze podróży. Vuko za to rozkwita. W Księdze I był zagubionym ziemianinem, który nie potrafił normalnie funkcjonować w nowej, nieznanej rzeczywistości. Doświadczenia jednak dużo go nauczyły. Mężczyzna podejmuję próbę walki o to, w co wierzy, mimo że nikt nie wierzy w powodzenie wymyślonej przez niego misji.

Drugi tom cyklu „Pan Lodowego Ogrodu” to kolejne elementy dodane do układanki, którą czytelnik zaczął układać podczas lektury Księgi I. Choć Grzędowicz jeszcze nie odkrył wszystkich kart, w umysłach odbiorcy może powoli układać się obraz tego, co autor planuje zrobić. Jest to jednak wizja na tyle krucha, że może zostać zburzona jednym, niespodziewanie wypowiedzianym przez bohaterów zdaniem. Jeśli chcecie przeczytać coś niebanalnego, co was wciągnie i zaintryguje; opowieść pełną akcji i brutalnych scen, ale także pełną magii, koniecznie sięgnijcie po „Pana Lodowego Ogrodu. Księgę II”.

Osoba, która raz zdecydowała się na wkroczenie do świata stworzonego przez Jarosława Grzędowicza prawdopodobnie nie będzie w stanie o nim zapomnieć, dopóki nie pozna zakończenia historii bohaterów. Sama początkowo starałam się oszukiwać, że po jednym tomie będę w stanie zrobić sobie przerwę i nie sięgnąć po Księgę II. Okazało się to niemożliwe. Gdy tylko nadarzyła się...

więcej Pokaż mimo to