Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Już drugi raz miałam okazję przeczytać tę pozycję i myślę, że to jedna z najlepszych książek w kanonie lektur szkolnych. Widać, że została napisana z pasją i przez to lepiej trafia do czytelnika. Naprawdę warta polecenia!

Już drugi raz miałam okazję przeczytać tę pozycję i myślę, że to jedna z najlepszych książek w kanonie lektur szkolnych. Widać, że została napisana z pasją i przez to lepiej trafia do czytelnika. Naprawdę warta polecenia!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jeju. Po prostu: jeju. Ta książka jest piękna. Taka... świeża. Inna w swojej zwyczajności. Zabawna i rozrywająca serce. Niezwykła przez to, że mówi o rzeczywistości. Niezwykła, bo zwykła. Prawdziwa.
Za to ją pokochałam. I myślę, że jest w stanie skraść każde serce...

Jeju. Po prostu: jeju. Ta książka jest piękna. Taka... świeża. Inna w swojej zwyczajności. Zabawna i rozrywająca serce. Niezwykła przez to, że mówi o rzeczywistości. Niezwykła, bo zwykła. Prawdziwa.
Za to ją pokochałam. I myślę, że jest w stanie skraść każde serce...

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie lubię wojennej tematyki. Ale to, to było coś niesamowitego. Ta historia i łzy, które przez nią wypłakałam, na pewno zostaną ze mną na długo...

Nie lubię wojennej tematyki. Ale to, to było coś niesamowitego. Ta historia i łzy, które przez nią wypłakałam, na pewno zostaną ze mną na długo...

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Skacz - i lecąc w dół, pozwól, by wyrosły ci skrzydła”

Z ogromną ciekawością sięgnęłam po „Czerwień rubinu” i nawet nie zauważyłam, kiedy skończyłam „Zieleń Szmaragdu”. Darowałam sobie więc recenzję do dwóch poprzednich części, żeby pod tą podsumować wszystko.
Kiedy zaczęłam pierwszą powieść z tej trylogii byłam kompletnie zaintrygowana. Wszelkie zagadki tylko rozbudzały moją ciekawość, choć niektóre rzeczy już od pierwszych rozdziałów stały się oczywiste. Niesamowita fabuła. Genialny pomysł. I wykonanie, styl, który wręcz zmusza do pochłaniania kolejnych literek w zawrotnym tempie. Właściwie cały cykl czyta się jak jedną książkę, bo końcowe rozdziały rozpoczynają jednocześnie pierwsze z kolejnych części.
Jeśli chodzi o historię, to wszystko idealnie składa się do kupy. Każde najmniejsze wydarzenie gdzieś znajduje wytłumaczenie, nawet jeśli ukryte.
Xemerius - bezbłędny! Uwielbiam go! A także szereg innych postaci, które samą swoją obecnością zachęcają do czytania.
Jedyną rzeczą, która naprawdę irytowała mnie w książce była „miłość”. Nie ma to jak po tygodniu lub dwóch znajomości od razu stwierdzić, że się kogoś kocha, potem że ten ktoś cię nie kocha, popaść w depresję z powodu tej osoby i odkryć, że jednak ten ktoś cię kocha. Taka „miłość” mnie denerwuje. Ale nawet ona zbytnio nie zaważa na mojej opinii tej książki. Bo w gruncie rzeczy czasem fajnie poczytać o czymś miłym, a jednocześnie dość nieprawdopodobnym.

Powieść totalnie wciągająca, pełna zagadek i tajemnic, z nutą dobrego humoru i, oczywiście, miłości. I do tego jeszcze te cudowne okładki, i tytuły! *-* Jestem jak najbardziej za! Ogromnie polecam!

„Skacz - i lecąc w dół, pozwól, by wyrosły ci skrzydła”

Z ogromną ciekawością sięgnęłam po „Czerwień rubinu” i nawet nie zauważyłam, kiedy skończyłam „Zieleń Szmaragdu”. Darowałam sobie więc recenzję do dwóch poprzednich części, żeby pod tą podsumować wszystko.
Kiedy zaczęłam pierwszą powieść z tej trylogii byłam kompletnie zaintrygowana. Wszelkie zagadki tylko rozbudzały...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„-Bóg nie bez powodu wyznacza kres ludzkich dni.
-Co to za powód?
-Żeby nadać każdemu znaczenie.”

Podoba mi się refleksyjność tej książki, naprawdę skłania do wielu pytań. Zaintrygowana, sięgnęłam po nią, gdy tylko prolog ukazał się moim oczom. Był taki inny, świeży, zapowiadał ciekawą historię. I właśnie taka była.
Powieść jest krótka i szybko się ją czyta, momentami jest trochę pokręcona, ale myślę, że warto się nią zainteresować. Pod maską pozorów, jaką jest czas, autor pokazuje problemy, z którymi ludzie borykają się na co dzień.
Dzięki tej książce można uświadomić sobie kilka spraw i przede wszystkim nauczyć się doceniać te zwyczajne i jednocześnie wyjątkowe chwile. Bo w gruncie rzeczy każda z nich dzieje się tylko raz i każda jest warta przeżycia.

„-Bóg nie bez powodu wyznacza kres ludzkich dni.
-Co to za powód?
-Żeby nadać każdemu znaczenie.”

Podoba mi się refleksyjność tej książki, naprawdę skłania do wielu pytań. Zaintrygowana, sięgnęłam po nią, gdy tylko prolog ukazał się moim oczom. Był taki inny, świeży, zapowiadał ciekawą historię. I właśnie taka była.
Powieść jest krótka i szybko się ją czyta, momentami...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czekałam na to bestsellerowe „WOW”, no i się nie doczekałam. Było… dobrze. Pochłonęłam w niecały tydzień – i to chyba przez przeszłość Christiana, która mnie tak ciekawiła. Pod finałową częścią krótko streszczę moje odczucia względem fabuły.

Pierwsza część była nudna. Piekielnie. Przyznaję się, pominęłam jakieś 200 stron, przeskakując między rozdziałami. Czasami pomijałam większe kawałki. Unikałam też pewnych opisów – głównie rozległych myśli Anastasii, która wzdychała i wzdychała, co chwilami było irytujące. Grey. No cóż, bogaty, boski i „lekko” niezrównoważony. Czemu na myśl przyszedł mi „Zmierzch”? Naprawdę denerwowały mnie takie myśli, a raz to naprawdę zszokował mnie fragment:
„- Jest coś, czego nie potrafisz robić dobrze?
- Tak… kilka rzeczy.” – A było to w momencie, kiedy bohaterka dostrzegła fortepian (przypadek?) i zapytała, czy gra, co on oczywiście potwierdził.
Ale przebrnęłam. Chciałam skończyć tę część. Bo, przyznaję, w jakimś tam stopniu mnie zaciekawiła. Jak skończyłam, to zaczęłam kolejną. Może z konieczności, a może z ciekawości.

I ta była lepsza. O wiele. Naprawdę. Przyjemnie mi się czytało. Jakiś taki inny styl. Wciągało. Bez jakiegoś super czegoś, ale jednak. Pominęłam jedynie, znowu, niektóre myśli bohaterki i te nudne opisy, gdy gdzieś szła, coś jadła (a przepraszam, cofam, ona nic nie jadła), jak po prostu robiła coś mniej interesującego.
Zastanawiałam się nad dawnym życiem Christiana, chętnie zgłębiało mi się jego historię. I powiem szczerze, że jeszcze przyjemniej patrzyło się na jego stopniową przemianę. Na to, jak powoli ze świra zaczynał przekształcać się w kogoś kochanego, w kogoś, kogo coraz bardziej lubiłam. Kij z jego zbytnią kontrolą, taki charakter.
Także ta część uzyskała moją najwyższą ocenę.

I oczywiście końcowa, „decydująca” książka. Wanilia, oj, tak – tego się można było po niej spodziewać. Szczęśliwi nowożeńcy, pomijając drobne kłótnie, dotyczące zazwyczaj kontroli Grey’a, które i tak zawsze kończyły się, jak można się domyślić, w łóżku.
Nudna przez pierwsze 200-300 stron. W kółko reprymendy Christiana, praca Anastasii i seks na zgodę. (Denerwująca ta ich miłość).
A potem małe Bum! i problem, i kłopoty. I tak aż do ostatnich stron, oczywiście z happy end’em.

Mówią, że „co za dużo, to niedrowo”, i taka też zasada tyczy się też książki, nawet zważając na jej tematykę, była po prostu zbyt przesiąknięta seksem. Irytująca. Łóżko, wanna, prysznic, stół do bilarda, Pokój Bólu, łąka, mało co, a także i winda, czyli innymi słowy: gdzie popadnie. Ile można? I zawsze to samo, bohaterka wzdycha, przygryza wargę – lub przewraca oczami – a on ją gani i… wiadomo, co dalej.

Po moich ocenach tej trylogii wyskakuje ona na czyste pięć, na które, tak myślę, jakoś tam zasłużyła.
Jedno jest pewne: to zbyt przereklamowany bestseller.

Czekałam na to bestsellerowe „WOW”, no i się nie doczekałam. Było… dobrze. Pochłonęłam w niecały tydzień – i to chyba przez przeszłość Christiana, która mnie tak ciekawiła. Pod finałową częścią krótko streszczę moje odczucia względem fabuły.

Pierwsza część była nudna. Piekielnie. Przyznaję się, pominęłam jakieś 200 stron, przeskakując między rozdziałami. Czasami pomijałam...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ta książka naprawdę jest beznadziejna!
Tak beznadziejna, że to aż boli.

To taka powieść, przy której serce rozłamuje się na kawałki.
To taka powieść, która pozostawia czytelnika w stanie rozpadu emocjonalnego.
To taka powieść, która jednocześnie odbiera nadzieję i ją przywraca.
To taka powieść, która zachęca do śmiechu, a jednocześnie nakazuje wylewać łzy.
To taka powieść, która odbiera ostatnią cząstkę pewności siebie, gdy kolejne sprawy wychodzą na jaw.

I naprawdę początkowo byłam pewna, że już po pierwszych stronach wiem, o co chodzi w tej książce (część przypuszczeń się sprawdziła i właśnie to sprawiło, że chciało mi się płakać). Wszystko się zgadzało. Do momentu… Potem byłam całkowicie zdezorientowana. Ale stopniowo zgłębiając kolejne rozdziały tej historii, wszystko stawało się jasne. Zbyt jasne.

Myślałam, że wszelkie kreślenia par w książkach zostały już wyczerpane, bo przecież praktycznie każda książka składa się z miłości – i w pewnych wypadkach jest to po prostu żałosne. Ale nie tu! Pani Hoover zrobiła coś zupełnie innego. Nie wplotła w swoją historię żadnych fantastycznych stworzeń ani ludzi z niezwykłymi mocami. Nie usiała różami całego życia bohaterów. Ona po prostu napisała prawdę. Prawdę, która momentami boli. Stworzyła prawdziwą miłość bohaterów. Stworzyła szokującą przeszłość. Stworzyła tak niezwykły świat, który pochłonął mnie bez reszty.

Wciąż w głowie odbijają mi się te dwa słowa. A raczej jedno. Hopeless. I kiedy patrzę na ten wyraz, a on przybiera dla mnie oczywistego znaczenia, nie umiem powstrzymać łez. Nie mogę złapać tchu, kiedy wracam myślami do wydarzeń z życia głównej bohaterki, do jej dziecięcego życia. I to jest takie uczucie, którego jednocześnie nienawidzę, a które wciąż tak rozpaczliwie chciałabym chłonąć. (Brawa za okładkę, która po pewnym czasie nabiera dla czytelnika całkiem odmiennego, wzruszającego znaczenia!)

Dwiema rzeczami, które urzekły mnie w tej książce (nie mówiąc ogólnie o całej miłości Sky i Holdera oraz o ich ciężkiej przeszłości, pełnej bólu, cierpienia i poczucia winy), był właśnie ten wyżej wspominany tatuaż oraz jego przenośnia. Ale drugą był gest. Jeden gest, który niczym film wciąż odtwarza się przed moimi oczyma. W górze tyle gwiazd, dwie osoby na betonie, które patrzą w niebo, pochłaniając je wzrokiem, i obietnica, i dotyk. Mały palec koło małego palca. Stykają się. A mnie na myśl przychodzi miliard obrazków z tym rysunkiem i napisem „Promise”. I tak bardzo chce mi się płakać, bo jestem tak zawładnięta tą powieścią, że nie wiem, co mam o tym myśleć. I naprawdę w tym momencie jestem HOPELESS. Jestem beznadziejna.

To była książka, przez którą czułam się, jakby podróżowała w kalejdoskopie. Miliony uczuć przewinęły się przez moje myśli – śmiałam się, cieszyłam, wzruszałam i płakałam. Nie spałam przez tę książkę pół nocy – bo MUSIAŁAM ją skończyć – ale nie żałuję. Warto było ją przeczytać i warto było ją skończyć, nawet za cenę snu. Słowa polecenia nie są godne tej historii, ona zasługuje na coś więcej. Dlatego nie powiem tego. Nie powiem, że ta książka jest rewelacyjna, bo to zbyt duże niedopowiedzenie. Nie powiem, że warto ją przeczytać, bo ją trzeba przeczytać!
Ogromnie zachęcam do tej podróży. Spójrzcie w niebo razem z bohaterami, zatońcie w gwiazdach i patrzcie na to, jak ta beznadziejna książka sprawia, że nadzieja wraca do życia.

Ta książka naprawdę jest beznadziejna!
Tak beznadziejna, że to aż boli.

To taka powieść, przy której serce rozłamuje się na kawałki.
To taka powieść, która pozostawia czytelnika w stanie rozpadu emocjonalnego.
To taka powieść, która jednocześnie odbiera nadzieję i ją przywraca.
To taka powieść, która zachęca do śmiechu, a jednocześnie nakazuje wylewać łzy.
To taka...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Czasem człowiek dokonuje w życiu wyboru, a czasem to wybór stwarza człowieka.”

Pod tą niepozorną okładką kryje się naprawdę piękna historia. Pełna przemyśleń, wzruszeń i pełna miłości – każdego rodzaju. Tej przyjacielskiej, tej rodzinnej i tej prawdziwej, jedynej i niepodważalnej. Historia o wyborach, nad którymi pewnie wiele osób się zastanawia i których każdy kiedyś musi dokonać.
Zdumiewające jest to, że cała fabuła dzieje się w ciągu jednego dnia – patrząc na to, że książka ma zaledwie 245 stron (to taka książeczka na jeden wieczór), nadal jest to wyzwaniem – oczywiście połowę zajmują retrospekcje, bo bez nich powieść byłaby bezsensowna. Śmiem twierdzić, że bez wyrazu. Jeśli wierzyć godzinom w tytułach rozdziałów, to cała powieść przemija w czasie 24 godzin i 7 minut. To naprawdę krótko, ale wystarczająco długo, by przedstawić wszystkie wahania bohaterki, jej obawy i uczucia. Wystarczająco długo, by przedstawić jej rodzinę, Kim i Adama oraz jego znajomych – ale nie wystarczająco, by ich poznać. I wystarczająco długo, by coś wybrać, a za chwilę zmienić zdanie pod wpływem wydarzeń – i tak kilka razy, w końcu decydując się na „ostateczną rozgrywkę”.
Przyznam jednak, że oczekiwałam czegoś więcej po tej książce. Czegoś tak dotkliwie mi brakowało. Nie płakałam, jak to było przy czytaniu, a później i oglądaniu, „Gwiazd naszych wina” – w ogóle do czego ja to porównuję? Tamto nie może dorównywać temu, ale oczekiwałam chociaż małej namiastki tych emocji. Liczyłam na to, liczyłam, że ponownie wzruszę się do łez. Tak się, niestety, nie stało. Doszły mnie słuchy, że trwa praca nad ekranizacją i mam szczerą nadzieję, że postarają się, robiąc ten film – może przynajmniej przy nim sobie popłaczę.
I kończąc już moją bezsensowną wypowiedź, pragnę tylko zaznaczyć, że wybór ten nie był prosty. I bez względu na to, jakiego dokonała Mia, ja pewnie nie miałabym sił, by walczyć o życie po tak dotkliwiej stracie.
Polecam!

„Czasem człowiek dokonuje w życiu wyboru, a czasem to wybór stwarza człowieka.”

Pod tą niepozorną okładką kryje się naprawdę piękna historia. Pełna przemyśleń, wzruszeń i pełna miłości – każdego rodzaju. Tej przyjacielskiej, tej rodzinnej i tej prawdziwej, jedynej i niepodważalnej. Historia o wyborach, nad którymi pewnie wiele osób się zastanawia i których każdy kiedyś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Najwięcej dowiadujemy się o ludziach właśnie wtedy, kiedy czasy są ciężkie.”

Charakter kształtuje człowieka. Wiadomo to nie od dziś. Ale on nie bierze się znikąd. Musimy go zbudować samodzielnie, bo przecież nikt nam w tym nie pomoże.
My kształtujemy siebie.
Charakter powinien być stały. I jest. Choć czasami przybiera nowy kształt. Ale nie sam z siebie. Przez wydarzenia. Ważne, niezwykle istotne chwile, które układają naszą wewnętrzną układankę, wreszcie ukazując jej rozwiązanie.

Julia Ferrars. Siedemnastoletnia dziewczyna, która całe życie nienawidziła siebie, dzisiaj jest inna. Zmieniła się. Uformowała swój charakter. Odkryła swoje prawdziwe ‘ja’. Teraz stoi u boku Warnera – człowieka, któremu wcześniej nie potrafiła zaufać. I jest gotowa. Gotowa, by zniszczyć Komitet Odnowy. Nigdy wcześniej nie była tak silna.

Zmiany. Wszędzie zmiany. To, co Pani Mafi robi z czytelnikiem, jest wprost niezwykłe. Wkradła się do mojego umysłu, zasiała tam myśli, których kurczowo się trzymałam, a i tak zmieniłam zdanie, gdy tylko dotknęłam pierwszych kart „Daru…”. Wzięła moje serce do ręki i po prostu je zniszczyła. A ja teraz, zaraz po przeczytaniu, zastanawiam się tylko: jak mam żyć?

Adam. Zacznę od niego, bo nie daje mi spokoju. I jedyną rzeczą, którą chcę napisać jest to, że cofam wszystko. To, że tak bardzo go lubiłam. Bo tak, jak mówiłam, autorka się mną zabawiła. Zmiażdżyła mi serce, zmieniając go w takiego idiotę. Nie mam nic więcej do dodania.

Julia nie jest już tą samą dziewczynką, która cicho siedziała w kącie i robiła wszystko, byleby tylko nikogo nie dotknąć, nie zranić. A teraz? Nie cofa się przed niczym. Jest silna i pewna siebie. I to mi się w niej tak ogromnie podoba. A jeszcze bardziej podoba mi się to, że istnieje osoba, która winna jest tej przemianie.
Brawa. Ogromne brawa dla Warnera!

A skoro już o nim mowa... To „skarbie”, którym za każdym razem raczył Julię, było tak słodkie, tak doskonałe, że słyszałam, jak odbija się w głębi mojego umysłu niczym echo. Uwielbiam go! Czułam to. Czułam, że powiem to właśnie po lekturze tej części. Już w „Sekrecie…” skradł moje serce, ale ja wciąż rozpaczliwie trzymałam się tego małego skrawku nadziei, że może jednak Adam oprzytomnieje, zmądrzeje. Ale wiem też, że w głębi duszy wiedziałam, że tak będzie. A to wszystko dzięki autorce, która splotła moje życie z życiem Julii i sprawiła, że ten przełom nastąpił. I jeśli naprawdę można zakochać się w bohaterze literackim, to ja zdecydowanie wpadłam po uszy.

Iii… Kenji! Bez niego ta książka straciłaby na wartości. Wiele razy ocierałam łzy po niekontrolowanych wybuchach śmiechu. Dialogi z jego obecnością są tak rozbrajające, tak przesiąknięte humorem, że nie da się go nie lubić. Ba! Nie da się go nie KOCHAĆ! I gdybym mogła rozłamać moje serce na pół, to właśnie temu bohaterowi powierzyłabym tę drugą część.

„Dar Julii” jest niewątpliwie cudownym zakończeniem tej genialnej trylogii. I śmiem twierdzić, że właśnie dorównał „Delirium”, które widnieje na pierwszym miejscu mojej listy ulubionych serii. To oryginalna historia – co, pragnę zaznaczyć, nie jest prostym w tych czasach – która kryje w sobie ważne wartości, a nie, jak twierdzi wielu, jest tylko kolejną mdławą książką dla nastolatek. To już kwestia postrzegania. Powieść bierze czytelnika w ramiona i tuli do snu przez cały czas czytania, a jej wspomnienie pozostaje jeszcze długo. I ze mną pozostanie.
I Boże, chciałabym tak pisać. Tak prawdziwie, szczerze, z tak wielkim wyczuciem. Porównania w tych książkach są niesamowite. Brak mi słów, żeby napisać cokolwiek więcej. Czuję się, jakby właśnie ktoś pozbawił mnie liter. Jakby ktoś odebrał mi zdania.
O tak, na pewno ktoś ukradł mój osobisty słownik.

I po tych wszystkich emocjach, które dane mi było przeżyć, na usta ciśnie mi się jedynie jedno słowo. Tak proste, błahe, ale jedyne na jakie mnie teraz stać.
Dziękuję.

Dziękuję Pani Mafi za wspaniałych bohaterów. Za Julię, za Aarona, za Kenjiego, za Jamesa, no i za Adama (mimo wszystko).
Dziękuję za całą paletę uczuć, które towarzyszyły mi podczas czytania.
Dziękuję za to, że napisała te książki.
I dziękuję, po prostu dziękuję za wszystko.

„Najwięcej dowiadujemy się o ludziach właśnie wtedy, kiedy czasy są ciężkie.”

Charakter kształtuje człowieka. Wiadomo to nie od dziś. Ale on nie bierze się znikąd. Musimy go zbudować samodzielnie, bo przecież nikt nam w tym nie pomoże.
My kształtujemy siebie.
Charakter powinien być stały. I jest. Choć czasami przybiera nowy kształt. Ale nie sam z siebie. Przez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wyparcie
Gniew
Przekupstwo
Smutek
Akceptacja

Pięć słów. Pięć słów, które właśnie przeczytałeś/aś. Pięć słów, które na pewno mają jakieś znaczenie. Pięć słów, które spokojnie mogą nosić miano „5-ciu etapów umierania”.
Tak, oto pięć etapów umierania.

Zwyczajne pięć słów wyskrobanych męskim pismem na serwetce z „Kawałka Nieba”, pizzerii, do której trafiła Brie po swojej dość… specyficznej śmierci.
Nasza bohaterka ma piętnaście lat. Wspaniałą rodzinę – rodziców i brata – cudowne przyjaciółki – Sadie, Emmę i Tess – oraz chłopaka, o którym marzy każda dziewczyna. Ale 4-ego października 2010 roku wszystko pęka niczym banka mydlana, bo słyszy od Jacoba trzy słowa. Trzy najgorsze słowa, jakie dziewczyna może usłyszeć od ukochanego.
Nie.
Kocham.
Cię.
I PUF! Wszystko znika. Brie umiera. Nagle, niespodziewanie jej serce pęka. Naprawdę. Rozłamuje się na dwie idealne części.
Dziewczyna trafia do wyżej wspomnianej pizzerii, gdzie spotyka Patricka. A te pięć słów, które napisał dla niej na kartce, staje się wyznacznikiem jej dalszego życia. Poprawka, śmierci. Brie musi pogodzić się z tym, co ją spotkało, a nowy znajomy jej w tym pomaga. Ale, patrząc na punkty z listy, będzie to miało przykre konsekwencje…

Ogromnym atutem powieści jest narracja pierwszoosobowa. Mogąc patrzeć na wszystko „od środka”, czytelnik doskonale wczuwa się w sytuację Brie. Czuje to, co ona. Nie sposób jej nie polubić, bo wydaje się taka miła (pomijając te rozdziały, kiedy jej, lekko mówiąc, odbiło, a ja myślałam, że przerwę lekturę, bo już nie mogłam znieść jej humorków). Wspaniale było odnaleźć w bohaterce jakąś cząstkę mnie. Ogromna fanka Disney’owskich produkcji. Bella z „Pięknej i Bestii” w teście, który robiłam lata temu – kiedy jeszcze jako dziecko zastanawiałam się, którą księżniczką bym była. Dziewczyna, która uwielbia książki. I na koniec dziewczyna, która wszystko w sobie dusi, nie pozwalając emocjom wypłynąć na światło dzienne. To opis Brie, ale to także opis mnie. I chyba dzięki tym podobieństwom jeszcze lepiej mi się z nią „współpracowało” podczas zgłębiania tej historii.

Zaskakujące jest to, jak autorka świetnie wykorzystała cytaty oraz fragmenty piosenek. Każdy rozdział miał inny tytuł, zaczerpnięty z osobnego utworu. Co więcej, każdy okazywał się trafny i idealnie oddawał sytuację w danym momencie książki. Inną sprawą były łacińskie powiedzenia, które również wpasowały się doskonale w fabułę. Jak dla mnie jest to ogromny plus, bo niebywale miło było słyszeć w głowie znane dźwięki, kiedy przewracało się kolejne strony.

„Po tamtej stronie Ciebie i Mnie” jest cudowną historią. Pod prostą fabułą kryje się ukryte znaczenie skierowane do czytelnika. Chyba każdy zastanawiał się kiedyś, co by było gdyby umarł. Jak zachowaliby się rodzice, przyjaciele. I czytając tę powieść, takie właśnie pytanie wkrada się do głowy, i zastanawiamy się, jakby to było być na miejscu Brie.
Jest to książka, która mnie urzekła, która pozostanie ze mną na długo – choć nie ukrywam, czegoś mi w niej brakowało, ale sama nie wiem czego. Jest to książka, przy której się śmiałam. Przezabawne sytuacje między główną bohaterką a Patrickiem były wprost genialne. A to jego „aniołku” za każdym razem podobało mi się coraz bardziej. I jest to także książka, przy której kilka łez wkradło się do moich oczu. Bardzo polecam. Myślę, że warto ją przeczytać.

Wyparcie
Gniew
Przekupstwo
Smutek
Akceptacja

Pięć słów. Pięć słów, które właśnie przeczytałeś/aś. Pięć słów, które na pewno mają jakieś znaczenie. Pięć słów, które spokojnie mogą nosić miano „5-ciu etapów umierania”.
Tak, oto pięć etapów umierania.

Zwyczajne pięć słów wyskrobanych męskim pismem na serwetce z „Kawałka Nieba”, pizzerii, do której trafiła Brie po swojej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O.
Mój.
Boże.

To mnie zniszczyło. Pogrzebało mnie. Ta książka jest niesamowita. NIESAMOWITA. Nie mogę przestać o niej myśleć, nie mogę skupić się na niczym innym. Jest tylko ona, jest tylko ta historia wypisana na tych cholernych 437 stronach. Są moje szalejące myśli. Jest Julia. Jest Adam. Jest Warner. Jest Kenji. Jest James. Jest Castle. Są bliźniaczki – Sonia i Sara. I jest moje serce, które wciąż nie potrafi zwolnić – i dudni, mocniej, głośniej, jakby chciało wyrwać mi się z piersi. Jakby chciało krzyczeć: Nie, to nie tak. To nie może być tak. Ale jest. Właśnie to wszystko się stało. A ja nie wierzę. Nadal nie wierzę.

Julia, jak dobrze wiemy, uciekła z Adamem i aktualnie znajduje się w Punkcie Omega. Wszystko jest pięknie, ładnie – kocha Adama – aż tu nagle pewien sekret wychodzi na jaw. I pojawiają się komplikacje, dość duże komplikacje. A przecież oba bloki szykują się do walki, już niedługo Punkt Omega zmierzy się z Komitetem Odnowy. Pytanie tylko: Co z tego wyniknie?

Ostatnio dość często się zdarza, że druga część trylogii jest lepsza od pierwszej. Tak też było w tym przypadku – przynajmniej dla mnie. O ile tamta była genialna, o tyle ta jest po prostu fenomenalna! Wszystkie moje zmysły nagle przestawiają się na czytanie książki i czuję to wszystko. Czuję całym ciałem, każdą jego cząstką te emocje wypływające z tych białych kartek papieru, na których spoczywają wydrukowane słowa. I w pewnym momencie przerywam, odrywam oczy od powieści i patrzę przed siebie, i poruszam bezgłośnie ustami, i kiwam głową, i wciąż powtarzam: Nie może być, nie może być.

JESTEM KOMPLETNIE O C Z A R O W A N A.

Ta akcja, tyle uczuć i emocji, fabuła jednocześnie domyślna, a wciąż niebywale zaskakująca. Z każdą kartką, z każdym słowem niosąca napięcie i porywająca w ten wspaniały świat wykreowany przez panią Mafi.

Nad Julią nie będę się rozwodzić – stała się odważna, silniejsza i w jakimś stopniu pewniejsza siebie. Adam – nadal kochany, nadal go uwielbiam, ale… czemu mam wrażenie, że nagle stał się słabszy? Dobra – jest kochany i to wystarczy (na razie)… A Warner. Ojej. Mam ochotę bić się po łapach za tą moją nienawiść do niego w poprzedniej części. Był dupkiem, głupkiem i cholera wie, czym/kim jeszcze. Ale w tej części poznałam jego drugą stronę – Aarona. I jeśli przed większość stron był dla mnie Warnerem, tak przy tych końcowych już był Aaronem. Uroczym i takim zaskakująco troskliwym chłopakiem – skłamię, jeśli nie powiem, że jego też w pewnym stopniu uwielbiam. Czuję się rozdarta. Nie lubię takich sytuacji – ale ostatnia część pokaże. Czas pokaże. Póki co mam jeszcze mojego kochanego Kenjiego, którego mam ochotę wyściskać, bez którego ta powieść straciła by wiele uroku, i bez którego pewnie uśmiech nie zawitałby na mojej twarzy. On jest niezastąpiony. Bez niego to nie byłoby to samo.

Reasumując, powieść jest cudowna. Każde zdanie jest osobnym cytatem, który przemawia do serca czytelnika i pobudza wszystkie jego zmysły, zmusza do myślenia. Momentami naprawdę życiowa. Strzępki prawdy codziennych dni wplecione między fantastyczną fabułę. Idealna, po prostu idealna. Ogromnie polecam!

„Piekło jest puste, wszystkie diabły są tu.”

O.
Mój.
Boże.

To mnie zniszczyło. Pogrzebało mnie. Ta książka jest niesamowita. NIESAMOWITA. Nie mogę przestać o niej myśleć, nie mogę skupić się na niczym innym. Jest tylko ona, jest tylko ta historia wypisana na tych cholernych 437 stronach. Są moje szalejące myśli. Jest Julia. Jest Adam. Jest Warner. Jest Kenji. Jest James. Jest Castle. Są bliźniaczki – Sonia i Sara....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

No tak. Seria się skończyła, a ja dopiero teraz miałam czas sięgnąć po tę książkę. Leżała na mojej półce od… hmmm… grudnia? Brak czasu nie pozwolił mi na czytanie. Ale jak powszechnie wiadomo – wakacje się rozpoczęły, więc zaczęłam czytać wczoraj i skończyłam dzisiaj. Muszę powiedzieć, że jestem zadowolona. Bardzo. Początek był odrobinę nużący. Ciekawy, ale wciąż jakiś taki nudnawy. Jednak stopniowo zaczęło się poprawiać, a w końcowych stronach było już super!

A wracając do fabuły.

Naszą bohaterką - a zarazem narratorką – jest Julia. Dziewczyna, która ma dar, chociaż sama uważa, że to przekleństwo. W jakimś stopniu tak przecież jest. Minęły trzy lata, odkąd zabrano ją od rodziców. Minął prawie rok, odkąd była na zewnątrz. Minęły 264 dni, odkąd rozmawiała/widziała/przebywała z jakimkolwiek człowiekiem. 264 dni odosobnienia. 264 dni krzyków innych ludzi przebywających w tym miejscu, w szpitalu dla umysłowo chorych. I nagle ktoś się pojawia, Julii zostaje przydzielony współwięzień – Adam Kent. Kilka dni po tym wydarzeniu Julia zostaje „uwolniona” z tego miejsca i dostarczona do Warnera, który jej szukał. Mężczyzna chce jej użyć jako broni, chce z niej zrobić potwora. A ona bynajmniej nie ma żadnego zamiaru mu na to pozwolić. Co będzie dalej?

Wielkie, ogromnie pokłony dla autorki (i w dużym stopniu dla tłumaczki) za te opisy. To było coś niesamowitego. Jakbym czuła całym ciałem wszystkie emocje Julii. Przeżywała to, co ona. Ta głębia słów, te niebanalne porównania, te genialne przenośnie. Jestem zachwycona. (Ale te powtórki zdań były czasami denerwujące. Albo interpunkcja – błagam, niech to będzie celowe, bo momentami była tragiczna).

Okładka jest piękna. Posiadam pierwotną wersję – z dziewczyną, która ma sukienkę ze szkła. Doskonała metafora. Wprost idealna do angielskiego tytułu [i]Shatter me[/i]. Tak jakby Julia dotykając szkła, dzięki swojej mocy, sprawiała, że ono pęka.

Postacie. Oczywiście Julia. Taka niewinna, delikatna, ale zarazem niesamowicie silna – i w przenośni, i dosłownie. Bardzo mi się podobała. Ale nie tak bardzo jak Adam. On niezaprzeczalnie skradł moje serce. Bohater skłonny ochronić swoim ciałem ukochaną przed niebezpieczeństwem. Niczym rycerz na białym koniu. No i Warner. Nienawidzę go. Nie wiem, czy coś się zmienia w jego charakterze w kolejnych częściach – dość często napotykałam komentarze typu: „Kocham Warnera!” – ale póki co, nienawidzę go. Głupek i… wredny dupek. I do tego jeszcze szalony – no chyba inaczej nie można nazwać jego zachowania. Nie ominę Kenjiego – chociaż było go mało, to polubiłam go w jakimś stopniu. Jego dwuznaczne odpowiedzi były świetne. Lubię w książkach takie zaczepne charakterki (jak na przykład Haymitcha z „Igrzysk Śmierci”) – zapewniają mi kilka chwil śmiechu.

Podsumowując, książka jest lekka, mi osobiście bardzo miło się czytało. Zabieram się za kolejną część, która czeka na półce. A tymczasem gorąco polecam „Dotyk…”!

No tak. Seria się skończyła, a ja dopiero teraz miałam czas sięgnąć po tę książkę. Leżała na mojej półce od… hmmm… grudnia? Brak czasu nie pozwolił mi na czytanie. Ale jak powszechnie wiadomo – wakacje się rozpoczęły, więc zaczęłam czytać wczoraj i skończyłam dzisiaj. Muszę powiedzieć, że jestem zadowolona. Bardzo. Początek był odrobinę nużący. Ciekawy, ale wciąż jakiś taki...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„- Czujesz się lepiej?
- Nie - wymamrotał Isaac, ciężko dysząc.
- Tak to jest z bólem - odpowiedział Augustus, a potem spojrzał na mnie. - Domaga się, byśmy go odczuwali.”

To było coś niezaprzeczalnie pięknego.

To niesamowite, kiedy w ogromnym stopniu potrafisz utożsamić się z bohaterem książki – kiedy on staje się tobą sprzed minionych lat i wydarzeń. Kiedy przeżywasz od początku to, co kiedyś. I zdajesz sobie sprawę, że znowu widzisz tyle bólu dookoła siebie, że sama cierpisz – a czego się boisz? Śmierci. Najgorsze jest to, że kiedy gula lokalizuje się w twoim gardle i nie możesz nic wykrztusić, a łzy zbierają ci się do oczu, nie możesz płakać, bo uświadamiasz sobie, że zbyt dużo łez wylałaś już z tego powodu. Teraz jesteś jedynie pionkiem, spacerujesz w tej grze i wspominasz…

Hazel Grace jest zwyczajną nastolatką – o ile nie liczyć tego, że nie jest zwyczajna. Od trzech lat zmaga się z rakiem tarczycy – uporczywa bestia – który zmusił ją do towarzystwa niejakiego Philipa, jej aparatu tlenowego, bez którego nie może samodzielnie oddychać. Matka dziewczyny chce, by jej córka żyła „normalnie”, więc wysyła ją na spotkania grupy wsparcia dla młodzieży chorej na nowotwór.
Na tych właśnie spotkaniach poznaje Augustusa, w którym stopniowo zaczyna się zadłużać. Zakochanie przeradza się powoli w poważniejsze uczucie, jakim jest miłość. I to jest ich lekarstwo na ból, na chorobę. Ale niestety, lekarstwa nie zawsze działają wiecznie.

Według mojego mniemania – Hazel miała rację. Jest bombą wybuchową, oni wszyscy są. Ja byłam, może ty jesteś/byłeś? Oni wszyscy jako ładunki gotowe do wystrzału w każdej chwili. Raniące bliskie osoby, walczące o przetrwanie, czekające na tego kogoś, kto cudem ich dezaktywuje. Rak oka, rak kości, rak tarczycy, rak nerki. Ty jesteś nim, on jest tobą. Jeśli masz pocieszać, lepiej nie mów nic. Łaska jedynie pogarsza sytuację.
Hazel miała rację. Augustus miał rację. John Green miał rację. Bo tak jest. I każdy, kto to przeżył, wie. Tik-tak. Tik-tak. Czas ucieka. A Ty nie możesz nic zrobić. Właśnie stałeś się bezsilny.

To cudowna książka. Jest prawdziwa i treściwa. Mądrość spogląda na czytelnika z każdej strony. Pan Green bezbłędnie opisał śmierć i zmagania z pytaniem: co jest potem? Zdecydowanie pokochałam tę książkę i polecam ją wszystkim, bo myślę, że niezależnie od wieku, każdy powinien ją poznać.
Przecież, w gruncie rzeczy, każdego może spotkać taki los…

„- Czujesz się lepiej?
- Nie - wymamrotał Isaac, ciężko dysząc.
- Tak to jest z bólem - odpowiedział Augustus, a potem spojrzał na mnie. - Domaga się, byśmy go odczuwali.”

To było coś niezaprzeczalnie pięknego.

To niesamowite, kiedy w ogromnym stopniu potrafisz utożsamić się z bohaterem książki – kiedy on staje się tobą sprzed minionych lat i wydarzeń. Kiedy przeżywasz...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie zawiodłam się, a miałam ku temu obawy. Film oglądałam już wcześniej i naprawdę mnie urzekł – ale bałam się, że odebrał mi przyjemność z czytania. Jednak nie. Z wielką ochotą zgłębiałam kolejne kartki tej opowieści.
To piękna historia. Naprawdę piękna. Momentami zbyt ckliwa, ale nadal poruszająca swoim sentymentem, swoją tematyką. Wieczna miłość. Chciałoby się powiedzieć: Tania powieść dla zakochanych nastolatek, które wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia. Ale nie. W tej książce jest coś więcej i sama do końca nie potrafię określić, co to takiego. Niezaprzeczalnie porusza, przynajmniej mnie. Może chodzi o to, że Sparks pisze o miłości, jakiej każdy chciałby doświadczyć – o takiej miłości ‘od zawsze, na zawsze’. O tej, którą nazywa się przeznaczeniem. Nie mam pojęcia.
Bardzo przyjemnie mi się czytało. Lekki język, ciekawie zbudowane zdania – to już zasługa tłumacza, ale mimo wszystko bardzo mi się podobało. Jednak… szału nie ma. To, że się nie zawiodłam, nie oznacza, że chyba zbyt wiele się spodziewałam. I teraz napiszę coś, czego chyba jeszcze nigdy nie napisałam: Możliwe, że ekranizacja podobała mi się bardziej. Nie wierzę we własne słowa, ale tak było. W filmie to ‘coś’ wyzwoliło we mnie o wiele więcej emocji. Nie wiem, czy to skutek jego wcześniejszego obejrzenia, czy po prostu książka nie sprostała moim oczekiwaniom, ale tak jest – przynajmniej dla mnie.
Sentyment był, jest i pozostanie. Opowieść jest cudowna i pewnie jeszcze do niej wrócę – ale myślę, że tym razem chętniej sięgnę po adaptację.

Nie zawiodłam się, a miałam ku temu obawy. Film oglądałam już wcześniej i naprawdę mnie urzekł – ale bałam się, że odebrał mi przyjemność z czytania. Jednak nie. Z wielką ochotą zgłębiałam kolejne kartki tej opowieści.
To piękna historia. Naprawdę piękna. Momentami zbyt ckliwa, ale nadal poruszająca swoim sentymentem, swoją tematyką. Wieczna miłość. Chciałoby się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rzadko zdarza się, żebym aż tak przejęła się zakończeniem książki. Ale mimo wszystko wciąż jednak się to dzieje. I tak właśnie jest przy „Kosogłosie”. Nie umiem w żaden sposób opisać tego, co czuję. Patrzę na okładkę, na symbol, który na niej widnieje. Patrzę na jej błękitny kolor, który od zawsze kojarzył mi się z wolnością i szczęściem. I nadal nie wierzę. Nie mogę pojąć tego, co się stało. Przed oczami mam bohaterów, którzy zginęli, słyszę kwestie, które wypowiedzieli, widzę wydarzenia, które się zdarzyły. W gruncie rzeczy każda rebelia musi mieć swoje ofiary. Tutaj ich nie brakowało. Ale to wszystko nadal boli.

Suzanne Collins zbudowała przerażający, dystopijny świat, który pozostanie ze mną na długo. Nie zabrakło akcji i walk, brutalność zdecydowanie dominowała w tej części (szczególnie w momencie zrzucenia bomb na bezbronne dzieci, a także na jedną z moich ulubionych bohaterek – nie mieści mi się w głowie, że zginęła). Końcowe rozdziały nie tyle mnie zaskoczyły, ile umocniły moje wcześniejsze przypuszczenia. Niemniej jednak nadal odrobinę mnie zszokowały. Nie było przesłodzonej wersji, nie było zbyt kolorowego zakończenia, ale było idealnie. Pod każdym względem. Wzruszyłam się, a łzy przez chwilę tańczyły mi w kącikach oczu. Jestem zachwycona „Kosogłosem”! GORĄCO POLECAM!

Rzadko zdarza się, żebym aż tak przejęła się zakończeniem książki. Ale mimo wszystko wciąż jednak się to dzieje. I tak właśnie jest przy „Kosogłosie”. Nie umiem w żaden sposób opisać tego, co czuję. Patrzę na okładkę, na symbol, który na niej widnieje. Patrzę na jej błękitny kolor, który od zawsze kojarzył mi się z wolnością i szczęściem. I nadal nie wierzę. Nie mogę pojąć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kto wymyślił, aby czytali to gimnazjaliści? Rozumiem, że książka ma ukryte przesłanie. Właśnie – ukryte. Sięgnęłam po nią, bo była moją lekturą. Odkładałam jej czytanie ze względu na to, że była krótka, a w tym czasie czytałam coś, co o wiele bardziej mnie interesowało. Siadłam przy niej wieczorem z przekonaniem, że skończę ją w jakąś godzinkę, bo 100 stron to pestka, skoro po 400 stron potrafiłam przeczytać od zaraz. Jakież było moje zdziwienie, kiedy tak się nie stało. Dłużyła mi się. Była bardzo nudna i w pewnych momentach zastanawiałam się, kto mógł wymyślić takie coś.
Przez pierwsze pięćdziesiąt stron Santiago łowił rybę, potem złowił i płynął z nią do domu, i nagle inne rekiny mu ją zjadły. Snułam taką teorię praktycznie przez całe czytanie, ale nie sądziłam, że się sprawdzi. Po skończeniu byłam wykończona i stwierdziłam, że już nigdy nie sięgnę po tę historię.
Pamiętam dwa cytaty. Ten, który wymieniło już dużo osób, zawierający przekleństwo. I drugi, który zaważył na odrobinę wyższej ocenie tej książki. Ukazał znaczenie słów „wygrać” i „przegrać” oraz przyniósł ze sobą piękne przesłanie. Cała książka mogłaby przywołać dobre opinie (bowiem zawierała wiele ważnych wartości), gdyby nie te opisy, które sprawiały, że powieki same mi się kleiły.
„Ale człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać.”

Kto wymyślił, aby czytali to gimnazjaliści? Rozumiem, że książka ma ukryte przesłanie. Właśnie – ukryte. Sięgnęłam po nią, bo była moją lekturą. Odkładałam jej czytanie ze względu na to, że była krótka, a w tym czasie czytałam coś, co o wiele bardziej mnie interesowało. Siadłam przy niej wieczorem z przekonaniem, że skończę ją w jakąś godzinkę, bo 100 stron to pestka, skoro...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to