rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

„Dług wdzięczności” to mini-powieść osadzona w uniwersum znanym z cyklu „Miecz prawdy”. Akcja książki toczy się przed wydarzeniami znanymi z sagi, w czasie wielkiej wojny z Imperium D’Hary, zakończonej ustanowieniem grani dzielących Nowy Świat na trzy części (Westland, Midlandy, D’Hara). Właśnie o ustanowieniu tych granic jest ta historia.

Ze względu na to, że jest to praktycznie opowiadanie fabuła jest skonstruowana bardzo prosto i skupia się tylko na jednym, konkretnym wydarzeniu, odmiennie niż w książkach z właściwej sagi, gdzie autor łączy mnóstwo wątków i skacze między nimi właściwie co rozdział. Jeśli zna się kolejne książki Goodkind’a to wiadomo czego można się spodziewać. Dla nowego czytelnika część rozwiązań będzie jednak zaskakująca. Mimo wszystko lektura jest wciągająca, książkę czyta się z przyjemnością, a mimo ogólnej przewidywalności udało się na szczęście Goodkind’owi przemycić kilka nieoczywistych, nawet dla stałych czytelników, rozwiązań. Nie polecam jednak rozpoczynania przygody z „Miecze Prawdy” od tej właśnie pozycji.

Do sposobu konstruowania bohaterów można się często u Goodkind’a przyczepić. Jak dla mnie zbyt wiele postaci w jego książkach jest albo białych albo czarnych. Brakuje odcieni szarości. Tym razem sztuka kreacji udała się autorowi znacznie lepiej. Szczególnie dotyczy to głównej bohaterki Abby. Rozdarta sprzecznościami i targana lękami jest bardzo ludzka i rzeczywista.

Książka jest cienka. Zaledwie 132 strony, czyli czytania raptem na godzinkę, może dwie. Cena co prawda rozsądna, ale nie wiem czy wydawanie tego typu publikacji oddzielnie nie jest lekkim nadużyciem w stosunku do miłości fanów. No ale czytelnik lubi, czytelnik kupi. Mówię o tym z własnego doświadczenia. Wielokrotnie wspominałam, że fenomen Goodkind’a jest dla mnie zjawiskiem niezwykłym. Do tylu rzeczy można się przyczepić (powtarzalność, przewidywalność, wspomniana wcześniej kreacja postaci), ale jak już się wsiąkło w ten świat to ciężko się z niego uwolnić.

„Dług wdzięczności” nie jest pozycją, którą można określić jako arcydzieło, ale spokojnie i bez żalu, za straconym czasem i pieniędzmi, można ją przeczytać. Szczególnie, że nie poświęcimy tego czasu i pieniędzy szczególnie dużo.

„Dług wdzięczności” to mini-powieść osadzona w uniwersum znanym z cyklu „Miecz prawdy”. Akcja książki toczy się przed wydarzeniami znanymi z sagi, w czasie wielkiej wojny z Imperium D’Hary, zakończonej ustanowieniem grani dzielących Nowy Świat na trzy części (Westland, Midlandy, D’Hara). Właśnie o ustanowieniu tych granic jest ta historia.

Ze względu na to, że jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Cykl inkwizytorski Jacka Piekary czytam od momentu, gdy pierwsza książka z tej serii pojawiła się na rynku wydawniczym, czyli bagatela jakieś 15 lat.

Od samego początku zostałam wielką fanką tej serii. Alternatywa, i to w tak obrazoburczym wydaniu, to było to co buntującej nastolatce bardzo się podobało. Niestety z biegiem czasu moja fascynacja zaczęła maleć. Nie wynikało to bynajmniej z faktu, że kolejne tomy były słabsze, raczej z tego, że z wiekiem zmieniał się mój gust. Brutalność okraszona dużą dawką seksu coraz bardzie mi przeszkadzała. Kolejne tomy czytałam więc mnie lub bardziej regularnie, podchodząc do nich z coraz większą dozą krytyki. Tym razem jest na szczęście inaczej.

„Głód i pragnienie” to dwa opowiadania. A właściwie jedna, króciutka nowelka i jedna opowieść, która tworzy całą książkę. Czy jest to dłuższe opowiadanie czy już mikropowieść ciężko mi określić. Generalnie fabuła, jej przebieg i stopień skomplikowania skłaniają mnie ku tej pierwszej opcji.

Fabularnie jest całkiem nieźle. Obie opowieści są wciągające. Książkę czyta się łatwo i przyjemnie. Seksu dalej tutaj sporo, ale niepotrzebnej brutalności już jakby mniej. Zdecydowanie poprawia to mój odbiór „Głodu i pragnienia”. Zaznaczyć tutaj należy, że świat przedstawiony i postaci nie straciły nic ze swojego charakteru, czego moglibyście się obawiać. Otoczenie jest dalej wyjątkowo paskudne a bohaterowie nie zawsze mili i sympatyczni.

Nawiązując do wspomnianych wcześniej bohaterów. Postacie, jak zwykle w większości, wyraziste wzbudzają szerokie spektrum emocji, aczkolwiek niektóre się Piekarze nie udały i są lekko nudnawe.
Do jakości wydania nie mam zastrzeżeń. Wydawnictwo jak zwykle spisało się bardzo przyzwoicie.

Z radością stwierdzam, że znów mogę polecić przygody Inkwizytora do czytania nie z sentymentu, ale dlatego, że to niezła książka.

Cykl inkwizytorski Jacka Piekary czytam od momentu, gdy pierwsza książka z tej serii pojawiła się na rynku wydawniczym, czyli bagatela jakieś 15 lat.

Od samego początku zostałam wielką fanką tej serii. Alternatywa, i to w tak obrazoburczym wydaniu, to było to co buntującej nastolatce bardzo się podobało. Niestety z biegiem czasu moja fascynacja zaczęła maleć. Nie wynikało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Widzieliście „Interstellar”? Ja widziałam. Przez cały film siedziałam z szeroko rozdziawioną buzią, z zachwytem chłonąc przepiękne animacje. I tylko co jakiś czas w tyle głowy odzywał się cichutki głosik, że przecież to nie do końca tak jest, że to przecież daleko idąca nadinterpretacja czy też uproszczenie. Ignorowałam ten głosik na ile mogłam, cały czas upominając siebie, że to tylko film, że tutaj nie wszystko musi być w 100% zgodne z obowiązującymi, potwierdzonymi teoriami. Muszę przyznać, że bardzo trudno ogląda się tego typu filmy, gdy ma się nawet blade pojęcie o poruszanej w nich tematyce.

Książka „Interstellar i nauka” stanowi remedium na wspomniany wcześniej głosik. Kip Thorne przedstawia podstawy naukowe stojące ze filmem, jasno i klarownie tłumaczy co jest teorią, co hipotezą a co tylko domysłem. Stanowczo powtarza, że nawet najbardziej fantastyczne domysły mają jednak swoje umocowanie w rzeczywistych teoriach i jeśli popatrzymy tylko w równania, to praktycznie wszystko co pokazano w filmie może się wydarzyć. Thorne tłumaczy również dlaczego reżyser w kilku fragmentach świadomie zrezygnował z wiernego odzwierciedlenia rzeczywistości, przyjmując inne wartości parametrów od tych, które faktycznie powinny wystąpić (kwestie fabularne i wizualne). Muszę przyznać, że czuję się usatysfakcjonowana przedstawionymi wyjaśnieniami, rozwiały one kilka moich wątpliwości i pozwoliły zrozumieć rzeczy, które wydawały mi się do tej pory nielogiczne.

Książka składa się z kilkudziesięciu krótkich rozdziałów. W każdym z nich autor wyjaśnia jedno zagadnienie. Stopień trudności książki jest bardzo zróżnicowany. Początkowe, wprowadzające fragmenty są bardzo proste. Mogą być zrozumiane nawet przez osobę całkowicie początkującą w temacie. Na kolejnych stronach bywa różnie. Przyznać muszę, że prawdopodobnie sięgnę po książkę jeszcze raz, bo sama nie wszystko zrozumiałam. Szczególnie, że pojawiło się w niej kilka terminów zupełnie mi obcych (chociażby osobliwość wpadająca, orbita krytyczna etc.). Czytając „Interstellar i naukę” warto zadbać o odpowiednie warunki i usunięcie czynników rozpraszających, bo w przypadku trudniejszych rozdziałów łatwo stracić wątek (co mnie samej kilkukrotnie się przydarzyło). Nie zmienia to jednak faktu, że książka jest bardzo ciekawa.

Że profesor Kip Thorne miał udział w tworzeniu filmu „Interstellar” wiedziałam od samego początku. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że ten udział był tak znaczny. O tym, że jest jednym z pomysłodawców scenariusza nie miałam pojęcia. Fakt, że nazwisko tak znane w świecie astrofizyki i kosmologii promuje film, jest dla tegoż filmu prawdziwą nobilitacją, przynajmniej w oczach osób interesujących się fizyką.

Dużą zaletą książki „Interstellar i nauka” jest przepiękne wydanie. Mnóstwo kolorowych ilustracji i kadrów z filmu. Bardzo dobrej jakości papier. I do tego całkiem jak na taką jakość rozsądna cena. Do ideału zabrakło mi tylko twardej oprawy. Nie można jednak mieć wszystkiego.

Mogę z czystym sumieniem polecić tą książkę każdemu. Niezależnie od tego czy oglądałeś film czy nie, czy podobał ci się on czy niespecjalnie, książkę powinieneś przeczytać. Ale jeśli nie oglądałeś „Interstellar” a zamierzasz to zrobić to posłuchaj rady autora w kwestii kolejności – najpierw film potem książka.

Widzieliście „Interstellar”? Ja widziałam. Przez cały film siedziałam z szeroko rozdziawioną buzią, z zachwytem chłonąc przepiękne animacje. I tylko co jakiś czas w tyle głowy odzywał się cichutki głosik, że przecież to nie do końca tak jest, że to przecież daleko idąca nadinterpretacja czy też uproszczenie. Ignorowałam ten głosik na ile mogłam, cały czas upominając siebie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Postaw na zdrowie” to druga książka Andrzeja Janusa, którego znacie być może z publikacji „Nie daj się zjeść grzybom Candida”, będącej jedną z popularniejszych pozycji książkowych, związanych z tematyką zdrowia, ostatnich miesięcy. Ja osobiście tematem grzybów Candida zainteresowana nie jestem, ale po „Postaw na zdrowie” zdecydowałam się sięgnąć, gdy zauważyłam że autor poświęca kilka stron mechanizmowi insulina-glukagon i tematyce insulinooporności.

Książka składa się z kliku rozdziałów, w których autor prostym, przystępnym językiem omawia podstawowe kwestie związane z żywieniem człowieka. Wśród poruszanych tematów pojawiają się podstawowe składniki odżywcze, fizjologia i zaburzenia trawienia, podstawowe choroby związane z żywieniem, kwestia zatrucia i oczyszczania organizmu z toksyn. Na zakończenia autor podaje kilka domowych sposobów na niektóre dolegliwości.

Przyznać muszę, że kwestie medyczne omówione są w książce w sposób bardzo prosty, przystępny i zrozumiały nawet dla całkowitego laika. Praktycznie wszystko to o czym pisze pan Janus można dzisiaj bardzo szybko znaleźć w Internecie, pod warunkiem jednak, że wie się czego szukać. Dla kogoś kto dopiero zaczyna interesować się tym tematem będzie to dobra książka na początek, dostarczy bowiem podstawowej wiedzy w pigułce bez konieczności dodatkowych poszukiwań. Z drugiej strony powoduje to, że dla osoby nieco bardziej obeznanej w temacie wiele poruszanych aspektów będzie oczywistych. Sama czytałam o nich wielokrotnie w rożnych innych publikacjach. Oczekiwałam wiedzy nieco głębszej. Dla mnie książka ta stanowić może pewnego rodzaju podsumowanie czy też usystematyzowanie posiadanej wiedzy, co też oczywiście jest wartością dodaną.

Co mi nieco przeszkadzało to stosunek autora do środowiska lekarskiego i farmaceutycznego. Jak na kogoś kto się z takowego środowiska wywodzi niechęć a wręcz momentami wrogość jest nieco zaskakująca. Z drugiej strony kto jak nie lekarz najlepiej wie jak to naprawdę wygląda? Jak przestaniemy chorować to z czego oni wszyscy będą żyć? Zgadzam się natomiast całkowicie ze stwierdzeniem, że obecna medycyna skupia się głównie na szukaniu chorób, a słowo profilaktyka niebezpiecznie kojarzy się tylko ze słowem diagnostyka. Gdy tymczasem w profilaktyce powinno chodzić raczej o zapobieganie a nie znajdowanie, prawda?

Jedną z głównych też autora postawionych w książce jest, że za choroby i złe samopoczucie odpowiada zanieczyszczenie naszego organizmu toksynami, co wiąże się z ciągle rosnącą ilością substancji chemicznych, które do tegoż organizmu wprowadzamy. Jest w tym zapewne spora, olbrzymia wręcz, porcja prawdy, ale całkowite pomijanie aspektów chociażby genetycznych wydaje mi się pewnym uproszczeniem. Zarażenia się grypą od kichającego kolegi też raczej nie wyjaśnimy (w całości) na drodze toksemii. Owszem wolny od toksyn organizm będzie silniejszy, ale czasem decyduje przypadek. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że postulat aby zmniejszać ekspozycję organizmu na substancje chemiczne, także poprzez redukcję niepotrzebnie zażywanych leków uważam za wszech miar słuszny.

Podsumowując „Postaw na zdrowie” to porcja rzetelnej wiedzy, podana w przejrzysty, łatwy w odbiorze sposób. Przyda się początkującym, może się również przydać bardziej zaawansowanym. Jest to kawał niezłej roboty, aczkolwiek nie powala. Na początku dałam jako ocenę 6, ale po dłuższym zastanowieniu zmieniam na 7, bo pozycja na to zasługuje i zachęcam do zapoznania się.

Postaw na zdrowie” to druga książka Andrzeja Janusa, którego znacie być może z publikacji „Nie daj się zjeść grzybom Candida”, będącej jedną z popularniejszych pozycji książkowych, związanych z tematyką zdrowia, ostatnich miesięcy. Ja osobiście tematem grzybów Candida zainteresowana nie jestem, ale po „Postaw na zdrowie” zdecydowałam się sięgnąć, gdy zauważyłam że autor...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kto jest tytułowym dyskretnym bohaterem? Czy jest nim Felicito Yanaque, przedsiębiorca z Piury, który staje do walki z bezwzględnymi szantażystami, mimo że wie jak wiele może go to kosztować? A może don Rigoberto, który w imię wieloletniej przyjaźni wspiera swojego przyjaciela w realizacji misternie uknutego planu zemsty na niewdzięcznych synach? A może jeszcze ktoś inny… sierżant Lituma, syn don Rigoberta Fonsito, tajemniczy Edilberto Torres? Pytanie to pozostawia Mario Vargas Llosa otwarte, pozwalając czytelnikowi wybrać samemu…

„Dyskretny bohater” to pasjonujące połączenie powieści sensacyjnej i obyczajowej, przyprawione jak to zwykle u Llosy nutką erotyzmu. Tak naprawdę można uznać, że są to dwie, oddzielne opowieści, które splatają się ze sobą na kartach książki zaledwie dwukrotnie. W obu fabuła budowana jest wokół relacji ojciec – syn (synowie) - partnerka (kochanka) ojca. Każda z opowieści stanowić może materiał na oddzielną książkę. Llosa zdecydował się je jednak połączyć. Przeskoki akcji między światową Limą a nieco zaściankową Piurą podkręcają atmosferę, budując wokół wydarzeń aurę niepewności i oczekiwania.

Książka napisana jest żywym, plastycznym językiem, który znakomicie oddaje charakter dziejących się wydarzeń. Postaci są barwne, wzbudzają silne emocje, zarówno pozytywne jak i negatywne. I to podwójne niejako zakończenie – część rzeczy się wyjaśnia, część nie.

Książka może być odebrana jako bezlitosna krytyka nowobogackiej młodzieży, która wszystko dostała a niczego nie umie docenić. Krytyka ta dotyka też rodziców, którzy nie do końca poradzili sobie z wychowaniem własnych pociech. Można się w niej również doszukiwać postawy moralizatorskiej – za wszystko co zrobiliśmy w życiu przyjedzie nam zapłacić, dobro do nas wróci, zło tym bardziej. Przy czym zło jest tutaj rozumiane bardzo szeroko. Z drugiej strony znajdziemy w „Dyskretnym bohaterze” pochwałę bezwarunkowej przyjaźni a także postawy, zgodnie z którą nikt nie może nami pomiatać.

Dostajemy więc do ręki ciekawą, wciągającą intrygę z niezwykle głębokim drugim dnem. Połączenie rewelacyjne i w dobie książek o niczym, wcale nie takie częste.

Jak do tej pory jest to najlepsza pozycja Llosy, którą miałam okazję przeczytać. Polecam każdemu a fanom w szczególności.

Kto jest tytułowym dyskretnym bohaterem? Czy jest nim Felicito Yanaque, przedsiębiorca z Piury, który staje do walki z bezwzględnymi szantażystami, mimo że wie jak wiele może go to kosztować? A może don Rigoberto, który w imię wieloletniej przyjaźni wspiera swojego przyjaciela w realizacji misternie uknutego planu zemsty na niewdzięcznych synach? A może jeszcze ktoś inny…...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gambit turecki to chronologicznie drugi tom przygód Erasta Fandorina, mój natomiast czwarty. Już na samym wstępie napiszę szczerze, że jak dla mnie za mało tutaj Erasta w Eraście… ale od początku…
Wawra Suworowa to młoda, zbuntowana Rosjanka, która przedziera się front wojny rosyjsko-tureckiej aby zobaczyć się z ukochanym odbywającym służbę w sztabie głównym wojsk rosyjskich. W bardzo niemiłych dla niej okolicznościach spotyka na swojej drodze, wracającego z niewoli tureckiej, Erasta Fandorina, który ratuje ją z opresji. A potem wydarzenia na skutek jednej sfałszowanej depeszy komplikują się jeszcze bardziej, wszystko bowiem wskazuje na to, że w sztabie zręcznie ukrywa się zdrajca, który sabotuje działania armii rosyjskiej.
Sama fabuła książki jest ciekawa. „Gambit” czyta się szybko i przyjemnie. Zakończenie, przyznać trzeba, zaskakuje. Postacie stworzone przez Akunina są barwne i bardzo realistyczne. Szczególnie grupa korespondentów wojennych wzbudza sympatię. Właściwie ciężko w przypadku tej książki o jakiś większy, poważniejszy zarzut. Ot, kawał dobrej pisarskiej roboty. Ja jednak mam jedno potężne „ale”. Jak napisałam już we wstępie nie czytam książek Akunina w kolejności chronologicznej i akurat tak się złożyło, że wcześniej na mojej drodze pojawiły się tomy dużo od „Gambitu” lepsze (jak choćby „Kochanka Śmierci”, a przede wszystkim zdecydowane bardziej skupiające się na postaci tytułowego bohatera. Tam, to Fandorin jest trzonem, wokół którego toczą się wydarzenia. W „Gambicie” natomiast stanowi on tło. Co prawda rozwiązuje finalnie zagadkę i znajduje zdrajcę, ale poza tym mam wrażenie, że głównie leży i czyta (co ma pewne wytłumaczenie fabularne, ale mnie i tak przeszkadza).
Mnie osobiście, z powodu wymienionego powyżej, „Gambit turecki” nie specjalnie się nie podoba. Czego innego oczekiwałam i tego niestety tego nie dostałam. Przypuszczam jednak, że osoba czytająca poszczególne tomy chronologicznie będzie miała inne odczucia. Dlatego mimo słabej oceny, przez wzgląd na kolejne części, nie odradzam tej książki.

Gambit turecki to chronologicznie drugi tom przygód Erasta Fandorina, mój natomiast czwarty. Już na samym wstępie napiszę szczerze, że jak dla mnie za mało tutaj Erasta w Eraście… ale od początku…
Wawra Suworowa to młoda, zbuntowana Rosjanka, która przedziera się front wojny rosyjsko-tureckiej aby zobaczyć się z ukochanym odbywającym służbę w sztabie głównym wojsk...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na fali mojego aktualnego zainteresowania minimalizmem postanowiłam ostatnio zredukować liczbę rzeczy w naszym ogromnym (ironia) mieszkaniu. Rozstanie z prezentem od mamy, nomen omen, nie noszonym przez 3 lata lub zapasem lakierów do paznokci, dawno już niezdatnych do użytku, nie zawsze i nie dla każdego jest jednak proste. Dla mnie nie jest, przywiązuje się do przedmiotów i mam wielki problem, żeby cokolwiek wyrzucić.
Zakup książki o sprzątaniu, aby zmniejszyć liczbę rzeczy w domu wydaje się być rozwiązaniem co najmniej dziwnym. Ponieważ jednak książka droga nie była, a w razie czego mam ją komu podarować postanowiłam kupić, przeczytać i może wdrożyć do domowego zastosowania.
Po przeczytaniu pierwszych kilku stron w mojej głowie zaświtała myśl, że autorka prawdopodobnie ma nierówno pod sufitem (bo jak inaczej nazwać manię sprzątania towarzyszącą jej od piątego roku życia). Ale zaraz potem, a dokładnie gdy przeczytałam słowa „kurs” i „klienci” została ona przytłumiona przez myśl zupełnie innej kategorii, a mianowicie, że autorka to ma łeb do interesów, bo on na tej swojej mani robi kasę i to prawdopodobnie całkiem niezłą (czego dowodem jest zresztą książka o której tutaj opowiadam).
Schemat działania autorki prowadzący do uporządkowania domu jest prosty. Podziel rzeczy na kategorie (wstępnie ubrania, książki, papiery, różności, pamiątki). Zgromadź wszystkie rzeczy z danej (pod)kategorii w jednym miejscu (warunek konieczny). Dotknij każdej rzeczy i pozbądź się wszystkiego co w nie zbudza twojej radości (rzecz kluczowa w całym procesie). Dla reszty rzeczy znajdź miejsce i tam je uporządkuj. Koniecznie w obszarze jednej (pod)kategorii zrób to na raz, czyli żadnego wyrzucania jednej rzeczy dziennie lub dwóch starych za jedną nową.
Wyrzucanie rzeczy na podstawie kryterium wywoływanej radości w pierwszym momencie wydawało mi się absurdalne, no bo jaką radość może wywoływać śrubokręt czy majtki. Postanowiłam jednak spróbować (cel: szafka z bielizną). Nie wiem czy o to chodził autorce, ale faktycznie przekładając każdą rzecz po kolei myślałam sobie: „Tych skarpetek nie lubię bo mają za ciasny ściągacz i puchną mi w nich nogi”, „te rajstopy mają obrzydliwy kolor”, „w tym lubię chodzić”. Przeglądnęłam wszystko i okazało się, że spokojnie mogę wyrzucić 1/3 rzeczy. Czyli jednak to działa (z innymi rzeczami było trudniej, ale też mniej więcej się sprawdziło).
Czego absolutnie nie potrafię zrozumieć w tej książce to nadawania rzeczom zdolności do przezywania emocji i reagowania na nasze uczucia. Cała ta pseudofilozoficzna otoczka nie przemawia do mojego technicznego umysłu.
Czy wierzę, że „Magia sprzątania” cudownie odmieni czyjekolwiek życie? Niekoniecznie. Czy wierzę, że może być wstępem do zmian? Tak, wierzę. Pod warunkiem, że się do tych zmian dojrzało oraz, że zastosuje się i już na zawsze pozostanie wiernym jednej, prostej zasadzie: „Znajdź dla każdej rzeczy jej miejsce i ją tam odkładaj… zawsze.”.
Podsumowując, napiszę krótko – przeczytajcie tą książkę, może się zaśmiejecie, a może się wam akurat spodoba. Ja polecam!

Na fali mojego aktualnego zainteresowania minimalizmem postanowiłam ostatnio zredukować liczbę rzeczy w naszym ogromnym (ironia) mieszkaniu. Rozstanie z prezentem od mamy, nomen omen, nie noszonym przez 3 lata lub zapasem lakierów do paznokci, dawno już niezdatnych do użytku, nie zawsze i nie dla każdego jest jednak proste. Dla mnie nie jest, przywiązuje się do przedmiotów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Niechętnie o sobie” to przedstawiona w formie luźno snutej opowieści autobiografia Stanisława Mikulskiego, legendy polskiego kina, aktora wszechstronnego i wybitne utalentowanego, którego jednak większość z nas kojarzy ze „Stawką większa niż życie”.

Dzieciństwo chyb każdego z nas naznaczone jest filmami, serialami czy książkami, o których mówimy: „Na tym się wychowałem”. W moim przypadku określenie takie przypisać można książce „W pustyni i w puszczy”, filmowi „Gwiezdne Wojny” oraz serialom „Drużyna A”, „Czterej pancerni i pies” oraz właśnie „Stawka większa niż życie”.

Z opowieści, którą snuje pan Stanisław wylania się obraz człowieka kochającego aktorstwo, człowieka, który miał szczęście zajmować się w życiu tym co sprawiało mu prawdziwą przyjemność. Autor z pasją opowiada o zagranych rolach filmowych, serialowych, ale zwłaszcza teatralnych. Mimo, że największą sławę przyniósł mu właśnie serial, to teatr zdaje się zajmować w jego sercu miejsce najważniejsze.

Pierwszy polski celebryta aktorstwo kochał, ale popularność, którą ze sobą niosło, zdawała się mu przeszkadzać. Zwłaszcza szał jaki ogarnął Polskę na punkcie Klossa, był czymś co go chyba drażniło. J23 uczynił go gwiazdą, ale również zaszufladkował. Przez całe życie zawodowe oceniany przez pryzmat tej roli usilnie przed nią uciekał.

Aktorstwo stanowi punkt centralny, najważniejszy tej opowieści, ale nie jedyny. Mikulski poświęca część swojej opowieści, również życiu prywatnemu. Dzieląc się wspomnieniami o życiu w PRL-u, nie waha się przyznać, że władza hołubiła aktorów, a jemu zdarzało się z tego korzystać. Nie ukrywa przynależności do partii. Otwarcie mówi, że w systemie, który wtedy funkcjonował po prostu żył, ani z nim nie walcząc, ani go aktywnie nie wspierając. Wierność przekonaniom kosztowała go jednak ostracyzm w środowisku.

O rodzinie jest niewiele i zgodnie z tytułem niechętnie Trzykrotnie żonaty kochał każdą ze swoich małżonek.Poza tym również zwierzęta, najpierw psy a potem koty.

Książka jest bardzo ładnie wydana. Całości dopełniają piękne zdjęcia, również z prywatnego archiwum. „Niechętnie o sobie” czyta się przyjemnie i z pewnym wzruszeniem. Jest to przyjemna lektura i wspaniała ozdoba biblioteczki. Sugerowana cena 50 zł, nie jest niska, ale warto ją zapłacić… ot choćby z sentymentu.

„Niechętnie o sobie” to przedstawiona w formie luźno snutej opowieści autobiografia Stanisława Mikulskiego, legendy polskiego kina, aktora wszechstronnego i wybitne utalentowanego, którego jednak większość z nas kojarzy ze „Stawką większa niż życie”.

Dzieciństwo chyb każdego z nas naznaczone jest filmami, serialami czy książkami, o których mówimy: „Na tym się wychowałem”....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Trudno zliczyć, który to już tom cyklu. Który by nie był cykl „Miecz Prawdy” zajmuje już prawie całą półkę w mojej biblioteczce (i powoduje jej ugięcie, grożące już prawie złamaniem). Nie przepadam za wytworami wielo-tomowymi/odcinkowymi/częściowymi, ponieważ często ich poziom świadczy o tym, że mają tylko nabijać kabzę twórcom, którzy odcinają kupony od osiągniętego sukcesu. Jak wszędzie zdarzają się jednak wyjątki – Dr. House, Teoria Wielkiego Podrywu (swoją drogą co za głupie tłumaczenie), Gwiezdne Wojny – ile by tego nie było i tak „wezmę”. „Miecz Prawdy” również należy do tego grona.

Co zabawne powinnam tutaj napisać sztampa, sztampa i jeszcze raz sztampa – oklepane pomysły, powielanie schematów, przewidywalność. Zdawać by się mogło, że znajdziemy tutaj tylko wady, a jednak ponownie, jak w przypadku poprzednich tomów, nie.

„Spowiedniczka” stanowi kontynuację wydarzeń zapoczątkowanych i następnie rozwiniętych w tomach „Pożoga” i „Fantom”. Armia Imperialnego Ładu stoi pod murami Pałacu Ludu szykując się do ostatecznego rozstrzygnięcia, które przyniesie panowanie Ładu nad światem. Zaklęcie „Chainfire” skażone przez demony sieje spustoszenie w ludzkich umysłach. Richard, pozbawiony daru, przebywa w niewoli Imperialnego Ładu, a szkatuły Ordena znajdują się w grze. Zgodnie z przepowiednią świat stoi na krawędzi Wielkiej Pustki. Czy jest jeszcze jakaś nadzieja?
Mamy więc, co charakterystyczne dla całej sagi, wielowątkową fabułę, która o dziwo prawie się nie rozjeżdża. Za spójność spory plus. Co jednak oczywiste po kilku tomach napisanych w podobnym stylu, od pierwszej strony wiemy jak to wszystko się potoczy. Przyznać jednak muszę, że w paru miejscach autor zaskakuje zastosowanymi rozwiązaniami.
Cała magia tej książki polega na tym, że nawet domyślając się co się wydarzy i tak ją przeczytasz.

Jak zwykle, mimo wszystko, podobało mi się. Nawet bardzo. Kolejne tomy pewnie przeczytam, szczególnie, że już je mam.

Trudno zliczyć, który to już tom cyklu. Który by nie był cykl „Miecz Prawdy” zajmuje już prawie całą półkę w mojej biblioteczce (i powoduje jej ugięcie, grożące już prawie złamaniem). Nie przepadam za wytworami wielo-tomowymi/odcinkowymi/częściowymi, ponieważ często ich poziom świadczy o tym, że mają tylko nabijać kabzę twórcom, którzy odcinają kupony od osiągniętego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z książkami kupionymi na promocji bywa różnie. Niska cena może sugerować słabą jakość, sporą ilość błędów lub dowolne inne niedociągnięcia. Kupując dylogię Andreasa Goesslinga za 25% ceny podanej na okładce miałam pewne obawy, że i w tej sytuacji może tak być. Okazało się jednak, że nie jest tak źle.

Świat jest pełen magii, ale kościół za wszelką cenę stara się ją wykorzenić. Istnieją jednak ludzie, którzy próbują ratować magiczne dziedzictwo. Dlatego właśnie powstaje „Księga duchów”, niepozorna, cieniutka książeczka w której treści zaklęto magiczną moc, na pierwszy rzut oka zupełnie niewyczuwalną. Niestety cenzorzy orientują się, że nie jest to zwykłe dzieło literackie i postanawiają zniszczyć ją i jej twórcę. Los księgi złożony zostaje w ręce młodego Amosa, z pozoru zwykłego chłopca, który ma dostarczyć ją w bezpieczne ręce. Tylko do kogo owe ręce należą? I jak go odnaleźć? Rozpoczyna się szaleńcza ucieczka przed okrutnymi siepaczami Inkwizycji i Cenzury Rzeszy, którzy nie cofną się przed niczym aby zrealizować swój cel...

Dalszy ciąg recenzji znajdziesz Drogi Czytelniku na moim blogu pod adresem: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/09/andreas-goessling-zakazana-ksiega.html

Z książkami kupionymi na promocji bywa różnie. Niska cena może sugerować słabą jakość, sporą ilość błędów lub dowolne inne niedociągnięcia. Kupując dylogię Andreasa Goesslinga za 25% ceny podanej na okładce miałam pewne obawy, że i w tej sytuacji może tak być. Okazało się jednak, że nie jest tak źle.

Świat jest pełen magii, ale kościół za wszelką cenę stara się ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kto z czytelników nie słyszał o Agacie Christie, mistrzyni kryminału? Niewiele jest zapewne takich osób. Ja osobiście nigdy nie byłam miłośniczką tego typu książek ale ostatni gust nieco mi się zmienił. Miałam już okazje przeczytać całkiem sporo z twórczości sir Arthura C. Doylea oraz kilka książek Borisa Akunina. W przypadku Agaty Christie moja przygoda z nią rozpoczęła się jednak dość nietypowo, bo od jej „Autobiografii”. Przyznać muszę, że początek ten jest bardzo obiecujący.

Agata, córka Amerykanina i Angielki, od wczesnego dzieciństwa zdradzała bogatą wyobraźnię. Ze swoimi wyimaginowanymi przyjaciółmi przeżywała setki wspaniałych przygód. Dzisiaj dzieci nie potrafią się już bawić w ten sposób. W czasie I Wojny Światowej pracowała jako pielęgniarka i farmaceutka. Poznała i pokochała człowieka, z którym pomimo trudności, głównie finansowych stworzyła rodzinę. Niestety małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Gdzieś pośród tych wszystkich wydarzeń zaczęła pisać. Z początku nie traktowała tego jako zawodu, ot wyzwanie do pokonania, cel do zrealizowania. Okazało się jednak, że jej książki podobają się ludziom. Po rozwodzie z mężem, ponieważ potrzebowała pieniędzy, podjęła decyzję o pisaniu zawodowym. Ugruntowana pozycja i stałe dochody pozwoliły jej realizować kolejną pasję – podróże po świecie. Był to czas kiedy coraz gwałtowniej rozwijała się archeologia. Również tym zajęła się Agata. Na wykopaliskach poznała swojego drugiego męża. To drugie małżeństwo okazało się już tym na całe życie. To krótkie streszczenie pokazuje życie z pozoru tak zwykłe, ale jednak tak naprawdę niezwykłe i fascynujące. Takie, w którym nie ma miejsca na nudę.

Dalszy ciąg recenzji znajdziesz Drogi Czytelniku na moim blogu pod adresem http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/09/agata-christie-autobiografia.html

Kto z czytelników nie słyszał o Agacie Christie, mistrzyni kryminału? Niewiele jest zapewne takich osób. Ja osobiście nigdy nie byłam miłośniczką tego typu książek ale ostatni gust nieco mi się zmienił. Miałam już okazje przeczytać całkiem sporo z twórczości sir Arthura C. Doylea oraz kilka książek Borisa Akunina. W przypadku Agaty Christie moja przygoda z nią rozpoczęła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzję tę znajdziesz Drogi Czytelniku również pod tym adresem: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/08/terry-pratchett-kosiarz.html#more

„Kosiarz” to kolejna książka Terry’ego Prattcheta z cyklu o ŚMIERCI. W Świecie Dysku zaczyna się dziać coś dziwnego. Ludzie i nie tylko ludzie przestają umierać. Nieśmiertelność może wydawać się całkiem fascynująca gdy jest się żywym, jednak gdy już się umrze, a właściwie tak-prawie-umrze okazuje się być ona rzeczą mocno niewygodną. Mag Windle Poons przekonuje się o tym na własnej skórze. Tymczasem gdzieś na wsi u pewnej staruszki do pracy najmuje się Bill Brama. Jest jakiś taki wysoki i podejrzanie chudy a do tego przyszedł z kosą. Brzmi znajomo, prawda? Okazuje się bowiem, że ŚMIERĆ naraził się wyższym bytom i został skazany na życie i w konsekwencji śmierć.

Skąd Terry Pratchett bierze pomysły na swoje książki? Nie ma pojęcia. Składnica ta wydaje się jednak niewyczerpana ponieważ fabuła jest ponownie oryginalna aż do granic oryginalności. Poziom absurdu jak zwykle u Pratchetta sięga sufitu, jednak prześmiewczy humor to nie wszystko. Wbrew pierwszemu wrażeniu książka niesie ważne przesłanie, próbuje oswoić lęk przed śmiercią. ŚMIERĆ, ten który sam odbiera życie, poznaje to życie z drugiej strony, zaczyna czuć i zaczyna bać się kresu. Dodatkowo pod sam koniec książki dwukrotnie okazuje się bardzo ludzki i to z tej dobrej, wrażliwej strony. W jednym momencie chyba nawet się wzruszyłam.

Postacie wykreowane przez Pratchetta są zabawne i sympatyczne. Uwielbiam magów z Niewidocznego Uniwersytetu. Czytając o tej bandzie oderwanych od świata pomyleńców czasem mam wrażenie jakbym cofnęła się do czasów studenckich. ŚMIERĆ jak zwykle jest NIEZRÓWNANY, szczególnie gdy coś komentuje. Starzy bohaterowie, starymi bohaterami, od momentu przeczytania „Kosiarza” mam jednak nowego idola. Jest nim mianowicie Śmierć Szczurów. Postać ta wywołuje u mnie ogromną sympatię pomimo tego, że pojawia się w książce zaledwie kilkukrotnie i mówi głównie „PIP”. Ma jednak w sobie to coś, zrozumiecie jak przeczytacie.

„Kosiarz” jak wszystkie książki Pratchetta jest krótki, co jest i wadą i zaletą. Wadą bo chciałoby się jeszcze i jeszcze. Zaleta dokładnie z tego samego powodu, po przeczytaniu pozostaje niedosyt i chęć na więcej, sięga się więc po kolejną książkę. Osobiście nie przepadam za okładkami polskiego wydania twórczości Pratchetta. Nie jest to rodzaj rysunku, który mi się podoba. Nie inaczej jest w przypadku „Kosiarza”. Ale na szczęście to tylko okłada.

Lubię twórczość Pratchetta. Zaczęłam ją poznawać dość późno, czego bardzo żałuję z każdą kolejną książką. Biegnijcie do biblioteki/księgarni/kogoś kto ma „Kosiarza” i przeczytajcie go. BO WARTO.

Recenzję tę znajdziesz Drogi Czytelniku również pod tym adresem: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/08/terry-pratchett-kosiarz.html#more

„Kosiarz” to kolejna książka Terry’ego Prattcheta z cyklu o ŚMIERCI. W Świecie Dysku zaczyna się dziać coś dziwnego. Ludzie i nie tylko ludzie przestają umierać. Nieśmiertelność może wydawać się całkiem fascynująca gdy jest się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zacznę tę recenzję od dwóch słów – fascynująca i przerażająca. Tyle tak naprawdę w zupełności wystarczy aby oddać moje uczucia po przeczytaniu książki „Gomorra”.

Każdy z nas zapewne słyszał o włoskiej mafii. Przypuszczam, że większości kojarzy się ona raczej z Sycylią. Tak przynajmniej do tej pory było ze mną. Poza tym wydawało mi się, że jest to raczej element historii Włoch, nie zaś coś co stanowi ich teraźniejszość. Oba moje skojarzenia okazały się błędne. Okazuje się bowiem, że prawdziwa mafijna potęga drzemie pod Neapolem, chociaż drzemie to niewłaściwe słowo, on żyje pełnią życia.

Autor książki urodził się i wychował na terenach rządzonych przez neapolitańską Kamorrę. Zdecydował się jednak, że nie chce być częścią stworzonego przez nią systemu, ale bezczynnie przyglądać się również nie zamierza. Roberto Saviano przez kilka lat gromadził materiały do swojej książki, w tym czasie pracował przy przemycie, poznał wielu ludzi związanych z mafią, zobaczył na własne oczy nie jedną śmierć. Za to co zrobił płaci wysoką cenę, ponieważ mafia wydała na niego wyrok śmierci. Nie chodzi o treść książki, ale o sam fakt jej opublikowania i popularność jaką zdobyła. Kamorra działa bowiem w półmroku, im mniej się o niej mówi tym łatwiej prowadzić przestępczą działalność. Opublikowanie „Gomorry” sprawiło, że temat pojawił się na świeczniku burząc spokój mafiosów.

Dalszy ciąg recenzji znajdziesz Drogi Czytelniku na moim blogu pod adresem: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/08/roberto-saviano-gomorra.htmlhttp://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/08/roberto-saviano-gomorra.html

Zacznę tę recenzję od dwóch słów – fascynująca i przerażająca. Tyle tak naprawdę w zupełności wystarczy aby oddać moje uczucia po przeczytaniu książki „Gomorra”.

Każdy z nas zapewne słyszał o włoskiej mafii. Przypuszczam, że większości kojarzy się ona raczej z Sycylią. Tak przynajmniej do tej pory było ze mną. Poza tym wydawało mi się, że jest to raczej element historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Recenzję tę możesz przeczytać Drogi Czytelniku również na moim blogu pod adresem: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/08/jacek-piekara-ja-inkwizytor-dotyk-za.html

Wspomniałam już kiedyś, że chyba się starzeję. Dotyczy to szczególnie kwestii mojej, wieloletniej już właściwie, miłości do Mordimera Madderdina. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z Inkwizytorem miałam może jakieś 17 lat i bardzo mi się wtedy wydany jako pierwszy „Sługa Boży” spodobał. Książkę tę oraz kolejne trzy tomy zaliczyłabym pewnie bez mrugnięcia okiem do moich ulubionych wydawnictw. Problem pojawił się natomiast przy podserii „Ja, Inkwizytor”, przy której mój entuzjazm zaczął powoli słabnąć i słabnie nadal.

„Ja, inkwizytor. Dotyk zła” podobnie jak wcześniejsza „Ja, inkwizytor. Wieże do nieba.” zawiera dwie mini-powieści tudzież bardziej obszerne opowiadania, opisujące początki inkwizytorskiej kariery Mordimera. Jacek Piekara konsekwentnie trzyma się narracji w pierwszej osobie. Osobiście uważam, że poprowadzenie fabuły w ten sposób jest dużo trudniejsze, zachęca bowiem do zbyt rozbudowanego opisu przemyśleń i odbiegania od tematu. W poprzednich publikacjach udawało się autorowi tego uniknąć, tym razem jednak po raz pierwszy miałam wrażenie, że natłok myśli Mordimera mnie przygniata, a momentami nawet zaczyna drażnić.

Pierwsze opowiadanie, tytułowy „Dotyk zła” jest utrzymane w typowym dla książek o Inkwizytorze stylu. Mordimer trafia do podupadłego handlowego miasteczka, gdzie ma zbadać sprawę z pozoru zwyczajnego morderstwa. Wydawać by się mogło, że spawa taka nie leży w zakresie obowiązków Inkwizytora, ale nie odmawia się kiedy o pomoc prosi przyjaciel. Prosta z pozoru sprawa zaczyna się szybko komplikować w miasteczku dochodzi bowiem, do kolejnych zaskakujących zabójstw, Przypuszczam, że gdybym była 10 lat młodsza to potraktowałabym to opowiadanie z równie duża dozą entuzjazmu co wszystkie wcześniejsze. Młodsza jednak nie będę i niestety „Dotyk zła” uważam za mocno sztampowy i nieco nudny, mimo wszystko jednak do zniesienia.

Drugie opowiadanie „Miód i pieprz” chciałabym natomiast wymazać, ze swojej pamięci całkowicie. To była najgorsza rzecz w wykonania Jacka Piekary jaką zdarzyło mi się przeczytać. Odnoszę wrażenie, że na całość fabuły składa się opis radosnego bzykanka jakiemu oddaje się Mordimer ze spotkaną w lesie Dorotą. Gdzieś w tle przewija się poszukiwanie jakichś relikwii. Oczywiście Dorota okazuje się nie być taką zwykła Dorotką, ale nie zmienia to faktu, że opowiadanie jest koszmarne i nudne.

Jak już wspomniałam na początku minęło 10 lat od kiedy zaczęła się moja przygoda z Inkwizytorem, zapewne ma to znaczny wpływ na to jak obieram kolejne książki z tej serii. Być może Jackowi Piekarze skończyły się ciekawe pomysły na tego właśnie bohatera, ale próbuje dalej odcinać kupony od jego popularności. Abstrahując od tego czy to wina Jacka Piekary czy mojego wieku muszę z żalem stwierdzić, że książka jest mocno przeciętna. Nadal darzę Mordimera sentymentem i pewnie przeczytam kolejne wydawnictwo z tej serii, mimo że jego tytuł również zaczyna się od „Ja, inkwizytor”. Mój kredyt zaufania zaczyna się jednak wyczerpywać i kolejnego rozczarowania mogę nie zdzierżyć.

Recenzję tę możesz przeczytać Drogi Czytelniku również na moim blogu pod adresem: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/08/jacek-piekara-ja-inkwizytor-dotyk-za.html

Wspomniałam już kiedyś, że chyba się starzeję. Dotyczy to szczególnie kwestii mojej, wieloletniej już właściwie, miłości do Mordimera Madderdina. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z Inkwizytorem miałam może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czy zastanawialiście się kiedyś jak wyglądałby świat, gdyby w którymś momencie historia potoczyła się inaczej? Dariusz Spychalski przedstawia nam w swojej opowieści rzeczywistość, w której tak właśnie się stało. Jest połowa dwudziestego wieku. Polska jest potężnym imperium obejmującym tereny w Azji mniejszej i Afryce, które na północy graniczy z państwem krzyżackim. Zachodnią Europą władają natomiast muzułmanie. Krzyżacy postanawiają zrzuć jarzmo polskiego panowania. Mają zamiar wykorzystać do tego celu broń atomową. Zdetonowana na jednej z małych wysepek Morza Bałtyckiego bomba wzbudza nie małe zamieszanie. A wszystko wskazuje na to, że Krzyżacy mają ich kilka i zamierzają wykorzystać je do szantażu. Czy uda się ich powstrzymać?

Pomysł na fabułę miał Dariusz Spychalski bardzo ciekawy. Co ważne nie poprzestał on tylko na wykreowaniu świata, rozwinął także nieco jego historię. Niektóre daty czy miejsca mają przypisy, które przedstawiają ich historyczne tło, nadając światu realizmu. Szkoda tylko, że nie zostało wyjaśnione jak Polska weszła w posiadanie znacznych terenów w Afryce, bo bardzo mnie to zainteresowało. Przyznaję, że akcja mnie wciągnęła i z niecierpliwością oczekiwałam jak to się wszystko skończy. Miałam niestety wrażenie, że tego końca nigdy nie osiągnę. Książka nie jest gruba, ale mimo interesującej fabuły czytało mi się ją ciężko. I tak naprawdę nie jestem w stanie określić co tak bardzo utrudniało czytanie.

Dalszy ciąg recenzji znajdziesz Drogi Czytelniku na moim blogu pod adresem: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/08/dariusz-spychalski-krzyzacki-poker-tom-2.html

Czy zastanawialiście się kiedyś jak wyglądałby świat, gdyby w którymś momencie historia potoczyła się inaczej? Dariusz Spychalski przedstawia nam w swojej opowieści rzeczywistość, w której tak właśnie się stało. Jest połowa dwudziestego wieku. Polska jest potężnym imperium obejmującym tereny w Azji mniejszej i Afryce, które na północy graniczy z państwem krzyżackim....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie można być dobrym we wszystkim, taka właśnie puenta nasuwa mi się po przeczytaniu tej książeczki. Cenię Macieja Stuhra jako aktora i wprost uwielbiam jako kabareciarza. Jako pisarza i felietonistę już wiem, że lubić go nie będę. Każdy z tych tekstów byłby śmieszny, gdyby Pan Maciek opowiedział go na scenie. Jego charyzma i talent aktorski z całą pewnością sprawiłyby, że płakałabym ze śmiechu. Ponieważ jednak teksty są tylko napisane wydają się płaskie i momentami wręcz nudne.

Książka „W krzywym zwierciadle” składa się z dwóch części. Pierwsza to zbiór krótkich felietonów publikowanych co miesiąc na łamach „Zwierciadła”. Drugą można określić mianem mini-powieści wyśmiewającej popularne polskie komedie romantyczne. Powieść ta również była publikowana, w rozdziałach, w „Zwierciadle”. Można by się kłócić nad sensem zbierania w jednym miejscu i ponownego publikowania czegoś co już zostało opublikowane. Ja jednak lubię takie zbiory ponieważ prasy kolorowej raczej nie czytam.

Dalszą część recenzji znajdziesz Drogi Czytelniku na moim blogu pod adresem: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/08/maciej-stuhr-w-krzywym-zwierciadle.html

Nie można być dobrym we wszystkim, taka właśnie puenta nasuwa mi się po przeczytaniu tej książeczki. Cenię Macieja Stuhra jako aktora i wprost uwielbiam jako kabareciarza. Jako pisarza i felietonistę już wiem, że lubić go nie będę. Każdy z tych tekstów byłby śmieszny, gdyby Pan Maciek opowiedział go na scenie. Jego charyzma i talent aktorski z całą pewnością sprawiłyby, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Los związał mój rocznik z Czarnobylem nierozerwalnie. Gdy płonął reaktor na Ukrainie moja mama była w szóstym miesiącu ciąży, tak jak pierwsza bohaterka, która opowiada swoją historię w tej książce. Różnica polega na tym, że ja żyję, córka tej kobiety nie. Podobnie jak jej mąż, członek pierwszej brygady strażaków wezwanej do gaszenia pożaru w elektrowni. Płakałam czytając jej opowieść, a jednocześnie rozmyślałam jak wiele szczęścia mieliśmy, że Czarnobyl znajduje się dość daleko od wschodniej granicy Polski. Gdyby to wszystko wydarzyło się bliżej, ta książka byłaby o nas nie o narodzie białoruskim.

Swietłana Aleksijewicz zebrała w swojej książce relacje ludzi bezpośrednio dotkniętych tym co wydarzyło się w Czarnobylu. Na łamach „Czarnobylskiej modlitwy” możemy więc spotkać tych którzy na skutek katastrofy stracili bliskich – mężów, żony, dzieci, przyjaciół. Swoje losy opisują ludzie wysłani do skażonej strefy przymusowo, ale także Ci którzy zamieszkali tam z własnej woli, szukając spokoju lub po prostu nie chcąc opuścić rodzinnego domostwa. Są tutaj głosy dzieci i dorosłych, kobiet i mężczyzn, w większości przepełnione bólem i przerażeniem.

„Czarnobylską modlitwę” ciężko nazwać reportażem, jest to raczej pamiętnik. Nietypowy bo tworzony przez wiele jednostek ludzkich. Teksty są zredagowane tak, że oddają maksimum emocji, czasem ma się wrażenie, że autorka przelała na karty książki słowa swoich bohaterów bez żadnej korekty i poprawek, tak jak oni o sobie opowiadali. Nadaje to całej relacji dramatyzmu. Mimo, że jest to publikacja bardzo trudna w odbiorze, to czyta się ja błyskawicznie. Ciężko odłożyć tą książkę na bok.

Historie opowiedziane przez bohaterów budzą lęk. Z tym, że nie jest to lęk przed atomem, ale przed zakłamaniem władzy. Strażaków a potem likwidatorów wysyłano do strefy praktycznie bez żadnej ochrony. Większość z nich nie miała pojęcia jakie będę tego konsekwencje. Plony ze skażonych pól zebrano a bydło ubito w rzeźniach tak jakby nic się nie stało. Wszystko to dodawana potem do jedzenia sprzedawanego w sklepach. Wiele maszyn i urządzeń pozostawionych w strefie rozkradziono i sprzedano. Ludziom wmawiano, że pożar w elektrowni został spowodowany przez wrogich szpiegów i że wszystkie pogłoski o rzekomym zagrożeniu życia i zdrowia to wroga dezinformacja. Ale największym kłamstwem władzy była ewakuacja, która miała być tymczasowa, na zaledwie trzy dni a okazała się wygnaniem już na zawsze.

Z książki Aleksijewicz wyłania się obraz narodu nieodwracalnie odmienionego, pozbawionego wiary w przyszłość. Wszyscy ludzie przewijający się przez książkę żyją Czarnobylem, ich świat zamyka się w tym jednym słowie i tym jednym wydarzeniu. Powstał nowy człowiek, człowiek czarnobylski.

Nie sposób przejść obojętnie koło tej książki. Nie sposób też przejść nad nią do porządku dziennego po przeczytaniu. To jedna z tych pozycji, których nigdy się nie zapomina. Mimo, że smutna, polecam ją każdemu.

Tą recenzję znajdziesz Czytelniku także na moim blogu: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/08/swietana-aleksijewicz-czarnobylska.html

Los związał mój rocznik z Czarnobylem nierozerwalnie. Gdy płonął reaktor na Ukrainie moja mama była w szóstym miesiącu ciąży, tak jak pierwsza bohaterka, która opowiada swoją historię w tej książce. Różnica polega na tym, że ja żyję, córka tej kobiety nie. Podobnie jak jej mąż, członek pierwszej brygady strażaków wezwanej do gaszenia pożaru w elektrowni. Płakałam czytając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czym jest czas? Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista, przecież wszyscy żyjemy w czasie, jest on nieodłączną częścią naszej egzystencji, substancją w której jesteśmy zanurzeni. Prawda jest jednak taka, że gdyby przyszło nam sformułować definicję czasu większość nie wiedziałaby co i jak powiedzieć. Ludzkość od dawna próbuje zmierzyć się z tym problemem. W czasach starożytnych rozważania o czasie były domeną filozofów, teraz mierzą się z nimi głównie fizycy. W naszym pojmowaniu czasu w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat wiele się zmieniło. Rzeka unosząca wszystkie istoty w jednym kierunku, z jednakowa prędkością stała się jednym z wymiarów czasoprzestrzeni, którego upływ jest względy i zależy w dużym uproszczeniu od naszej prędkości.

Książka napisana jest bardzo prosty językiem, zrozumiałym nawet dla laika. Ponieważ autor wyraźnie kieruje swoją opowieść w kierunku osób, które do tej pory nie miały styczności z fizyką w książce można znaleźć krótkie przybliżenie podstawowych teorii fizycznych – począwszy od teorii grawitacji Newtona poprzez fizykę kwantową oraz teorię względności na teorii wielkiej unifikacji skończywszy. Wszystko to w dużym skrócie i bez bardzo naukowych szczegółów. Streszczenie teorii stanowi tło dla naszego zmieniającego się pojmowania czasu. Nowikow poświęca również trochę miejsca opowieści o czarnych dziurach i hipotetycznym przeciwieństwie czyli białych dziurach. Ważnym elementem książki są rozważania na temat możliwości skonstruowania wehikułu czasu...

Dalszy ciąg recenzji znajdziesz Czytelniku na moim blogu: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/07/igor-nowikow-rzeka-czasu-czarne-dziury.html

Czym jest czas? Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista, przecież wszyscy żyjemy w czasie, jest on nieodłączną częścią naszej egzystencji, substancją w której jesteśmy zanurzeni. Prawda jest jednak taka, że gdyby przyszło nam sformułować definicję czasu większość nie wiedziałaby co i jak powiedzieć. Ludzkość od dawna próbuje zmierzyć się z tym problemem. W czasach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Sagi fantasy to zło, szczególnie te wielotomowe. Powinno się wydać odgórny zakaz publikowania czegokolwiek co jest więcej niż trylogią. Dlaczego? Dlatego, że przeczytałam właśnie trzeci tom cyklu „Miecz Prawdy” Terry Goodkind’a pt. „Bractwo Czystej Krwi” i już wiem, że sięgnę po tom czwarty. A jak tak dalej pójdzie i po kolejne. Będzie się to wiązało niestety z bolesnym drenażem mojej kieszeni.

Zacznę jednak od początku. Kiedy Richard scala Zasłonę i więzi na powrót Opiekuna w zaświatach, a dodatkowo okazuje się, że Khalan żyje , wydaje się, że w życiu chłopaka nareszcie zapanuje spokój. Niestety przywrócenie równowagi pomiędzy siłami Życia i Śmierci, otwiera drogę do podboju świata kolejnej tajemniczej sile zwanej Nawiedzającymi Sny. W Midlandach wybucha wojna z pochodzącym ze Starego Świata Imperialnym Ładem, którego przywódca potrafi wkraść się do ludzkiego umysłu podczas snu. Dodatkowo po stronie najeźdźców staje tytułowe Bractwo Czystej Krwi. Organizacja ta nienawidzi wszelakiej magii, a wszystkich posiadającym dar uważa ze sługusów Opiekuna, których trzeba wyeliminować. Po raz kolejny Richard musi stanąć do walki w obronie swojego świata.

Skomplikowana wielowątkowa fabuła wydaje się być specjalnością Terry’ego Goodkind ’a. Tym razem splata on opowieść z aż czterech wątków. Główną oś fabuły stanowi oczywiście historia Richarda, ale równocześnie śledzimy poczynania Khalan, która przewodzi wojskom Galeii, Verny – pełniącej obowiązki Ksieni Sióstr Światła oraz ksieni Annaliny i proroka Nathana, próbujących skierować świat w odpowiednie odgałęzienie przepowiedni. Dużo, ale o dziwo całkiem spójnie i nadal bardzo ciekawie. Chociaż zaczynam dostrzegać pewne powtórzenia i nieścisłości. Mam przykładowo wrażenie, że powód stworzenia Baszt Zatracenia podany w drugim tomie był inny niż w tomie trzecim. Być może wynika to z tego, że bohaterowie zgłębiają historię i dowiadują się nowych rzeczy, ale nie jest to klarownie wyjaśnione jak dla mnie. Ani słowem nie zostało wyjaśnione kiedy rzucono urok na Berdine, jednej z Mord-Sith strzegących Richarda . Nawiedzający Sny podbija Stary Świat od około 20 lat ,pytanie gdzie był wcześniej? Owszem wiemy, że przeszkadzał mu brak równowagi między potęgą Stwórcy i Opiekuna, ale przecież ta równowaga została zachwiana niedawno. To kilka przykładów, które wyłapałam podczas czytania. Trochę rzucają się one w oczy, ale całość jest na tyle dobra, że można na to przymknąć oko.

W kolejne rozdziały obserwujemy jak Richard przeobraża się ze zwykłego chłopca z małej mieściny, w wielkiego władcę, który ma pod sobą całe imperium. Nauka posługiwania się magią nie idzie mu łatwo, w przeciwieństwie do sporych umiejętności dyplomatycznych, którymi zdaje się dysponować. Pomimo władzy, która spoczywa w jego rękach pozostaje nadal skromy i kryształowo wręcz szlachetny. Zdarzają mu się wybuchy nieuzasadnionej złości, ale ja ciągle czekam kiedy zrobi coś naprawdę złego. Coś co sprawi, że przestanie być chodzącym ideałem a stanie się człowiekiem. Nie rozumiem dlaczego Goodkind usilnie kreuje swojego głównego bohatera na chodzący ideał. Psuje to cały obraz. Pozostałe postacie ze swoimi rozterkami i nie zawsze jednoznacznymi moralnie wyborami są o wiele bardziej rzeczywiste i wzbudzają większe emocje. Richard natomiast wydaje się odległy i wyobcowany.

Książka napisana jest barwnym językiem. Czyta się ją bardzo przyjemnie i szybko. Opisy są bardzo wyraziste, oddają charakter świata, ale jednocześnie nie są zbyt rozbudowane dzięki czemu książka nie jest przegadana. Nie mam nic do zarzucenia również dialogom. Prowadzone są one zręcznie, nie wydają się sztuczne. W książce sporo jest przemocy. Krew leje się strumieniami, sporo jest opisów przemocy. Wydaje się jednak, że epicka saga fantasy nie może się bez tego obejść. Duży plus za wątek komiczny, którym są dla mnie utarczki słowne pomiędzy Richardem a jego specyficzną ochroną.

Cykl „Miecz prawdy” jest dla mnie swoistym fenomenem. Z jednej strony jest to klasyczne czytadło fantasy, opierające się o typowy dla tego gatunku schemat, ale z drugiej książka wciąga i czyta się ją naprawdę przyjemnie. Dlatego polecam ją serdecznie każdemu kto lubi takie właśnie klasyczne fantasy z jego epickim rozmachem.

Recenzja dostępna również Drogi Czytelniku pod adresem: http://byl-sobie-mol.blogspot.com/2013/07/terry-goodkind-bractwo-czystej-krwi.html

Sagi fantasy to zło, szczególnie te wielotomowe. Powinno się wydać odgórny zakaz publikowania czegokolwiek co jest więcej niż trylogią. Dlaczego? Dlatego, że przeczytałam właśnie trzeci tom cyklu „Miecz Prawdy” Terry Goodkind’a pt. „Bractwo Czystej Krwi” i już wiem, że sięgnę po tom czwarty. A jak tak dalej pójdzie i po kolejne. Będzie się to wiązało niestety z bolesnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zaledwie kilka dni temu minęła pierwsza rocznica ogłoszenia przez zespół CERN odkrycia cząstki, która prawdopodobnie jest bozonem Higgsa lub czymś bardzo podobnym (04.07.2012). Wydarzenie to stanowiło wielki tryumf ludzkiego umysłu i jest jednym z najbardziej przełomowych osiągnięć fizyki cząstek elementarnych ostatnich lat. Książka „Pukając do nieba bram” powstała jeszcze przed dokonaniem tego odkrycia i ma na celu przybliżenie czytelnikowi teorii Higgsa i najnowszych trendów panujących w fizyce cząstek elementarnych. Wydanie polskie ukazało się po czwartym lipca i zostało uzupełnione o bezpośrednią relację autorki z wydarzeń poprzedzających dokonanie odkrycia.

Lisa Randall połączyła w swojej książce dwa nurty: naukowy i filozoficzny. Bardzo żałuję, że nie mogę ocenić jej zawartości w podobny sposób i wystawić dwóch ocen. Taki sposób oceny najlepiej odzwierciedliłby bowiem poziom książki, który jest bardzo nierówny

Ciąg dalszy recenzji znajdziesz Czytelniku na moim blogu pod adresem:
http://byl-sobie-mol.blogspot.ca/2013/07/lisa-randall-pukajac-do-nieba-bram-jak.html

Zaledwie kilka dni temu minęła pierwsza rocznica ogłoszenia przez zespół CERN odkrycia cząstki, która prawdopodobnie jest bozonem Higgsa lub czymś bardzo podobnym (04.07.2012). Wydarzenie to stanowiło wielki tryumf ludzkiego umysłu i jest jednym z najbardziej przełomowych osiągnięć fizyki cząstek elementarnych ostatnich lat. Książka „Pukając do nieba bram” powstała jeszcze...

więcej Pokaż mimo to