-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel17
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik272
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-03-19
2024-02-07
"Imperium Jedwabiu: Charlotta" to powieść, która przyciągnęła mnie od samego tytułu. Skojarzenie słów "imperium" i "jedwab" niesie za sobą obietnicę historii pełnej bogactwa, potęgi i luksusu, co dodatkowo wzbudziło moje zainteresowanie jako miłośnika powieści historyczno-obyczajowych. Przy takiej literaturze zwyczajnie odpoczywam, dlatego po ciężkim dniu z przyjemnością sięgam po lekturę, która ma dobroczynny, relaksujący wpływ.
W książce poznajemy dwie główne bohaterki, Charlottę i Emmę, które znalazły się w podobnych sytuacjach życiowych, zostając same na świecie i musząc walczyć o swoje miejsce w społeczeństwie. Ich losy splatają się w fascynującej opowieści o miłości, intrygach dworskich i walce o przetrwanie.
Mimo że książka obiecuje połączenie klimatu "Dumy i Uprzedzenia" z "Bridgertonami", to niestety nie spełnia tych oczekiwań w pełni. Pod względem historycznego tła, opisu obyczajów i stylu życia wyższych sfer XIX wieku autorzy stworzyli atmosferę zbliżoną do tych znanych z wyżej wymienionych tytułów. Jednakże, jeśli chodzi o konstrukcję fabuły i jej spójność, książka nie dorównuje klasykom gatunku.
Wiele braków i nieścisłości w fabule, oraz mocno wybiórcze podejście do konwenansów społecznych tamtych czasów, sprawiają, że nieco trudno jest uwierzyć w autentyczność opisywanego świata. Szczególnie rzuca się w oczy sprzeczność w traktowaniu reputacji bohaterki, która wydaje się być nierealistyczna w kontekście ówczesnych norm społecznych.
Mimo tych mankamentów, "Imperium Jedwabiu: Charlotta" jest lekką, zabawną i relaksującą lekturą, napisaną w dobrym, składnym języku. Autorka potrafi dobrze oddać atmosferę epoki i wciągnąć czytelnika w wir zdarzeń. Pomimo moich zastrzeżeń, jestem zainteresowana kontynuacją serii i chętnie sięgnę po kolejny tom, aby poznać dalsze losy bohaterów.
Podsumowując, choć "Imperium Jedwabiu: Charlotta" nie spełnia wszystkich obietnic, nadal jest to wartościowa lektura dla fanów gatunku, którzy poszukują lekkiej, przyjemnej rozrywki.
Ocena: 6/10.
Dziękuję Wydawnictwu Świat Książki oraz Klubowi Recenzenta serwisu nakanapie.pl za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Imperium Jedwabiu: Charlotta" to powieść, która przyciągnęła mnie od samego tytułu. Skojarzenie słów "imperium" i "jedwab" niesie za sobą obietnicę historii pełnej bogactwa, potęgi i luksusu, co dodatkowo wzbudziło moje zainteresowanie jako miłośnika powieści historyczno-obyczajowych. Przy takiej literaturze zwyczajnie odpoczywam, dlatego po ciężkim dniu z przyjemnością...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-31
Beata Potocka podjęła się nie lada wyzwania, jakim jest spisanie wspomnień swojej Babci-Marii. To wielkie szczęście mieć taką możliwość, a na szacunek zasługuje już sama chęć, by zająć się historią życia rodziny z czasów minionych. Przyznaję, że dopiero teraz, będąc już (tak strasznie) dorosła, żałuję, że wtedy, kiedy moja Babcia chciała snuć opowieści, ja nie byłam w ogóle zainteresowana „starociami”. Teraz kiedy bardzo tego chcę – nie mam już tej możliwości.
Pani Maria opowiada swoje dzieje z dokładnością obfitującą w tak wiele szczegółów, że należy wręcz być pod wrażeniem doskonałej pamięci. Dzięki temu oczami wyobraźni łatwiej przenieść się w rejony Kresów i razem z bohaterką przechadzać się po opisywanych miejscowościach. Były momenty podczas lektury, kiedy zaczynałam się nawet gubić w tych wszystkich koligacjach rodzinnych, tak wiele informacji zawarto w treści.
Dla mnie najprzyjemniejszym elementem jest jednak opis tradycji i obrzędów, jakich z wielką pieczołowitością przestrzegano. Obecnie nie przywiązuje się aż takiej wagi do tej wiedzy, a już stosowanie ich w praktyce praktycznie zanikło. Są też zabobony, które szczególnie mnie interesują bowiem pokazują, w jaki sposób tłumaczono sobie teraz już wyjaśniane w sposób naukowy zjawiska. Tam gdzie się dało, opisy były potwierdzone fotografiami, które podkreślają wiarygodność babcinej opowieści.
Język jest bardzo prosty, może nawet nieco sztywny, charakterystyczny dla wspomnień. Gdyby całość wspomnień ujęto w formie powieściowej, z bardziej literackim językiem, myślę, że wspomnienia Pani Marii mogłyby spokojnie stanowić kanwę do wielotomowej powieści, którą czytałoby się z zapartym tchem. Wspaniale byłoby, gdyby każdy z nas miał możliwość spisania opowieści swoich przodków, a w połączeniu z fotografiami, taka książka stanowiłaby dla mnie najcenniejszą pozycję w biblioteczce.
Jeśli lubicie książki w formie wspomnień, polecam przeczytanie opowieści pani Marii. Myślę, że może być dumna z wnuczki, za to z jak wielkim zapałem i szacunkiem podeszła do wykonania tak trudnego zadania, jakim jest wysłuchanie i spisanie opowiadań starszej osoby.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Novae Res oraz Klubowi Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Beata Potocka podjęła się nie lada wyzwania, jakim jest spisanie wspomnień swojej Babci-Marii. To wielkie szczęście mieć taką możliwość, a na szacunek zasługuje już sama chęć, by zająć się historią życia rodziny z czasów minionych. Przyznaję, że dopiero teraz, będąc już (tak strasznie) dorosła, żałuję, że wtedy, kiedy moja Babcia chciała snuć opowieści, ja nie byłam w ogóle...
więcej mniej Pokaż mimo to
Trzeci „Zdeptanych kwiatów”, podobnie jak dwie poprzednie części to biograficzne wspomnienie losów rodziny, która doświadczyła zjawiska dyskryminacji w nieco innej formie niż ta, o której głośno i często mówi się w mediach, prasie czy literaturze.
Temat represji ze strony zachodnich sąsiadów w czasie wojny czy zjawisko antysemityzmu znany jest każdemu i wzbudza on wiele emocji. W serii „Zdeptane kwiaty” autorka porusza temat podobny, a jednak zupełnie inny i zdaje się, że zapomniany. Z treści książek dowiadujemy się, w jaki sposób w powojennej Polsce traktowane były osoby z niemieckim pochodzeniem, ale od dawna mieszkające w naszym kraju. Jak niekomfortowo czuli się tacy obywatele, mając nienawistnie brzmiące nazwisko, które w większości obywateli wzbudzało wściekłość i żądze zemsty za wszystkie okropności z czasów wojny.
To, że takie uczucia były obecne w sercach i pamięci niespecjalnie dziwi, bo przecież okres wojenny był najmroczniejszym czasem, kiedy to bieda, głód i strach karmiły ciała i umysły każdego. Nikt natomiast nie zastanowił się nad rodzinami, które tak naprawdę nie przynależały do żadnego państwa, bo w każdym uznani byli albo za zdrajców, albo za oprawców. Właśnie w takiej sytuacji znalazła się rodzina Lotze. Próby normalnego życia jako „bezpaństwowcy” była przysłowiową walką z wiatrakami, a na każdym kroku pojawiały się przeszkody czasem niemożliwe do pokonania.
Jednak najtrudniejszym i przykrym do szpiku kości elementem tej sytuacji, były zachowania nie tyle wrogo nastawionej społeczności, ile najbliższej rodziny, która w takiej sytuacji powinna stanowić zwartą i wspierającą się grupę. Według wspomnień autorki, część rodziny starała się wyprzeć swoje pochodzenie i dostosować do społecznych wymogów, czasem nawet poświęcając rodzinne relacje. Wszyscy jakby nabrali wody w usta i unikali niewygodnego tematu, a dla Eriki, a później Basi, temat pochodzenia był sprawą tak istotną, że te ciągłe tajemnice i niedopowiedzenia zatruwały już i tak udręczoną psychikę kobiet.
Czytając każdy tom, nie da się nie zauważyć, że wspomnienia Basi to swoista skarga. Wieloletnie, a nawet pokoleniowe żale znalazły ujście na kartach tej książki i według mnie jest to dobre miejsce. Książka może się spodobać i skłonić do refleksji, tak jak jest w moim przypadku. Może też w innych wzbudzić kontrowersje czy gniew, a tym samym lektura może zostać porzucona. Jednak problem został zakomunikowany, a dla autorki najważniejsze jest to, że przekazała literaturze swoje spojrzenie na przemilczany, pomijany albo zapomniany motyw innej formy dyskryminacji.
Związałam się emocjonalnie z bohaterami. Erika, Basia, Bernard i inni, byli moimi towarzyszami przez kilkanaście czytelniczych wieczorów i z wielkim żalem kończyłam tę serię. Mimo że książkom brakuje powieściowego stylu i tego literackiego polotu, treść jest tak zajmująca, że wniknęłam całą sobą w świat Lotzów i Cacanki. Zaznaczam jednak, że przeczytanie tomu trzeciego bez znajomości poprzednich nie wpłynie dobrze na pełne zrozumienie treści. Uważam, że konieczna jest znajomość losów rodziny od początku, by w pełni poznać skalę wspomnianej skargi. Objętościowo książki są potężne, jednak czyta się je błyskawicznie, zatem nie obawiajcie się sięgnięcia po te grubaski.
Cieszę się, że miałam możliwość przeczytania wspomnień Renee Linn, to ważna lektura, którą polecam każdemu.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Novae Res oraz Klubowi Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Trzeci „Zdeptanych kwiatów”, podobnie jak dwie poprzednie części to biograficzne wspomnienie losów rodziny, która doświadczyła zjawiska dyskryminacji w nieco innej formie niż ta, o której głośno i często mówi się w mediach, prasie czy literaturze.
Temat represji ze strony zachodnich sąsiadów w czasie wojny czy zjawisko antysemityzmu znany jest każdemu i wzbudza on wiele...
2023-12-25
Premiera „Róży Napoleona” prawie zbiegła się z premierą filmu „Napoleon”, o którym jest dość głośno. Dla mnie to ciekawe doświadczenie, bo mam okazję z dwóch perspektyw ocenić dwie historyczne postacie, o których chyba każdy słyszał. Pewne jest, że Józefina nie zaistniałaby na kartach historii gdyby nie Napoleon, a według niektórych sugestii, sam Napoleon nie byłby tym, kim był, gdyby nie jego pierwsza żona i jednocześnie prawdziwa miłość. Szkoda, że w książce nie pokazano właśnie tego wpływu na swoje charaktery i losy. Autorka skupiła się raczej na pokazaniu losów bohaterów przed ich poznaniem i krótki moment zapoznania, wieńczący się ślubem. Żałuję też, że przeskoczono o całe osiem lat od dnia przysięgi do momentu koronacji na tytuł Cesarza i Cesarzowej. Te osiem lat mogłoby stanowić kanwę do kolejnego tomu, który chętnie bym przeczytała.
Z lektury „Róży Napoleona” wyłania się obraz uczucia, które poprzedziła obsesyjna wręcz fascynacja młodego dowódcy postacią Marie-Rose. Choć była starsza o zaledwie sześć lat, różnica życiowych doświadczeń była między nimi ogromna. Rose – trzydziestoletnia matka dwójki dzieci, mężatka w trakcie separacji, z tytułem, który we Francji, w dobie rewolucji nałożył na jej barki wór nieszczęść, traum i strachu. To, że Józefina potrafiła się mimo wszystko w tej rzeczywistości odnaleźć i działać, pokazuje jej niezwykłą siłę charakteru.
Postać Napoleona poznajemy z pamięciowych retrospekcji bohatera, przedstawionych w pierwszej osobie. Podoba mi się ten zabieg, bo pomógł mi, jako czytelnikowi bardziej wczuć się w sytuację młodego mężczyzny. A jego stan psychiczny oscylował między euforią a depresją, chorobliwą wręcz ambicją podsycaną gniewem, poczuciem winy, wstydu i jednocześnie obowiązku względem rodziny. Napoleon posiadał jednak niezłomny charakter i po wstępnych rozterkach, odrzucał wszelkie wątpliwości i parł do przodu, by osiągnąć to, co zamierzał. To jego cecha wspólna z Marie-Rose. W kwestiach wojennych autorka przekazała zaledwie ułamek militarnych aspiracji, jednak dokładnie opisała proces zdobywania uznania w oczach Józefiny.
Prywatnie odczuwam pewien dyskomfort jeśli chodzi o samą Józefinę. To, że była silna i niezłomna w dążeniu do rozwiązania trudnych sytuacji, w które popadała, oczywiście mi imponuje i wywołuje odczucie szacunku. Bez żelaznego charakteru, przy pierwszym kłopotliwym położeniu, jej postać mogłaby po prostu zginąć.
Irytuje mnie jednak to, jak wielką wagę miała w owych czasach rola kobiety tylko jako dodatek do mężczyzny. Bez wsparcia, protekcji czy choćby minimum uwagi, kobieta stawała się nikim. XVIII wiek to niestety czas, gdy rola kobiety ograniczała się tylko do wydania na świat potomka i bycia ozdobą. Wiem, „takie czasy” i łatwo mi się oburzać żyjąc w innej epoce, jednak poczucie tej niesprawiedliwości jest nie do zapomnienia.
Oceniając tę powieść pod kątem kompozycji, muszę przyznać, że jest to zgrabnie napisana książka, z dobrym stylem, przemyślaną fabułą i formą opowieści. Objętościowo też jest przyjemna, przy odrobinie czasu, lektura jest idealna na długie zimowe popołudnie i wieczór. Nie wiem jednak, czy pochłonięcie tej książki „na raz” jest dobrym pomysłem. Osobiście zachęcam do rozłożenia czytania na przynajmniej dwie sesje, bo ilości informacji i emocji jest jednak duża. Szkoda byłoby stracić lub pominąć jakiś fakt w natłoku innych informacji.
Wystawiam ocenę 7/10. To świetna lektura, która w przyjemny sposób przybliża nam historię i realia osiemnastowiecznej sytuacji społeczno-politycznej, mimo sporej ilości wątków miłosnych.
Za egzemplarz do recenzji dziękuje Wydawnictwu Harper Collins oraz Klubowi Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Premiera „Róży Napoleona” prawie zbiegła się z premierą filmu „Napoleon”, o którym jest dość głośno. Dla mnie to ciekawe doświadczenie, bo mam okazję z dwóch perspektyw ocenić dwie historyczne postacie, o których chyba każdy słyszał. Pewne jest, że Józefina nie zaistniałaby na kartach historii gdyby nie Napoleon, a według niektórych sugestii, sam Napoleon nie byłby tym, kim...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-18
Nie jest to typowa powieść obyczajowa, nie jest to też kryminał czy thriller. „Ostatnie powitanie” zawiera w sobie po trochu z każdego gatunku i to czyni z tej książki powieść nietypową. Nie czytałam do tej pory książek autora, jednak zasugerowałam się opiniami, które w większości twierdzą, że po panu Danielu Radziejewskim można spodziewać się wielu zaskoczeń. To mnie przekonało, by sięgnąć akurat po tę książkę.
Czesia Radziejewska nie ma w życiu łatwo bowiem nie dość, że cierpi na poważną chorobę, to jeszcze padła ofiara podejrzanej i tajemniczej organizacji, która akurat w niej upatrzyła sobie coś, co może im zaszkodzić, a tym samym wymaga zlikwidowania. Mąż Feliks robi wszystko, by uratować żonę przed oprawcami i stara się zapewnić kobiecie spokój, którego rozpaczliwie oboje potrzebują. Aby to osiągnąć, wyjeżdżają do letniskowego domku, dotychczasowego azylu od miejskiego zgiełku. Na miejscu okazało się, że samotnia Radziejewskich straciła swój pustelniczy status, bowiem w sąsiedztwie zamieszkał przystojny i tajemniczy Mel. Chłopak zajmuje się medycyną naturalną i na swój równie tajemniczy sposób stara się pomóc Czesi. I tutaj zaczyna się cała akcja, która z każdą stroną nabiera tempa, a fabuła staje się jeszcze bardziej zagadkowa.
Mam mieszane uczucia jeśli chodzi o fabułę. Pomysł jest oryginalny, a świadomość, że część opowieści bazuje na rodzinnych doświadczeniach autora, dodaje jej specjalnej wartości. Akcja niby wciąga, pobudza ciekawość i ciężko odejść od lektury. To przecież wskaźnik, że książka spełniła swoje zadanie, bo można się zatracić w opowiadanej historii i nie zauważa się upływu czasu. A jednak czuję niedosyt i jakąś dozę jakby niezadowolenia. Po długim namyśle dochodzę do wniosku, że cały problem tkwi w stylu i języku opowieści. Choć jest poprawny, wydaje mi się być nieco sztywny, bez tego literackiego polotu i lekkości, którą ogromnie w literaturze cenię. Ta sztywność była zauważalna szczególnie w momentach, gdy Feliks i Czesia okazywali sobie uczucia. Ogrom tej miłości i oddania w zestawieniu z wręcz żołnierskim językiem bardzo mi zgrzytał. Bo jeśli chodzi o samą historię miłosną i relację między małżonkami, jest to naprawdę wzruszający motyw i pozostaje życzyć sobie i innym tak mocnego i pięknego uczucia. Bardzo ciekawy jest również motyw umiejętności, jakimi dysponuje Mel. Nadaje to historii niekonwencjonalnego charakteru. Wszak sama dziedzina medycyny alternatywnej to ciągłe źródło niedopowiedzeń, znaków zapytania i przede wszystkim bazowania na wierze w skuteczność wykonywanych zabiegów.
Podsumowując, uważam, że „Ostatnie powitanie” jest powieścią wartą uwagi i ma wiele do zaoferowania. Gdyby nie to, styl nie do końca mi odpowiada, powiedziałabym, że książka jest świetna. Za oryginalność i niekonwencjonalne połączenia wątków, wystawiam ocenę 7/10.
Dziękuję Wydawnictwu Novae Res za egzemplarz do recenzji, a Klubowi Recenzenta serwisu nakanapie.pl za możliwość zamówienia książki.
Nie jest to typowa powieść obyczajowa, nie jest to też kryminał czy thriller. „Ostatnie powitanie” zawiera w sobie po trochu z każdego gatunku i to czyni z tej książki powieść nietypową. Nie czytałam do tej pory książek autora, jednak zasugerowałam się opiniami, które w większości twierdzą, że po panu Danielu Radziejewskim można spodziewać się wielu zaskoczeń. To mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-13
Już trzeci raz wróciłam na Wyspę Trzech Sióstr, by spotkać się z Nelą, Ripley i Mią-kobietami obdarzonymi magicznymi mocami. Fabuła każdego tomu poświęcona jest postaci jednej z sióstr oraz stopniowo nakreśla rozwijające się okoliczności, które zagrażają spokojnemu życiu Wyspy.
Tom trzeci, „Prosto w ogień” skupia się na postaci Mii, najstarszej i obdarzonej największą mocą czarownicy. Mia wydawała się też najbardziej tajemniczą postacią, która na swoich barkach dźwiga ciężar odpowiedzialności za losy Wyspy, bezpieczeństwo mieszkańców i magicznych sióstr. Mimochodem przewijały się sugestie, że dawno temu jakiś niewdzięcznik złamał czarownicy serce. I to właśnie o tym można przeczytać w trzecim tomie. Na wyspę Trzech Sióstr wraca Sam, owy spiritus movens samotności i smutku Mii. Na pierwszy rzut oka Sam wydaje się być człowiekiem zarozumiałym, pewnym siebie, a jednocześnie beztroskim. Dobrze, że później jego postać została wyłuskana z tej chełpliwej skorupki i pokazano, że ten facet ma jednak jakąś wartość jako człowiek.
Oczywiście wątek odradzających się uczuć, dawnych żali i dochodzenia do porozumienia stanowią znaczną część fabuły. Po lekturze dwóch poprzednich części jestem już przyzwyczajona do takiego systemu i niestety muszę teraz przyznać, że czuję się nieco znużona powtarzalnością tego schematu. Szczególnie odczułam nadmiar opisów intymnych zbliżeń. Było tego za dużo, zbyt często i do tego stopnia szczegółowo, że niestety poczułam się zniesmaczona. Trzeci tom z powieści obyczajowej z wątkami fantastycznymi przekształcił się w trochę ckliwy romans i nad tym muszę poubolewać, bo polubiłam bohaterów od pierwszego tomu.
Sama koncepcja jest ciekawa. Podoba mi się wątek ciemnych mocy, które w różny sposób dają o sobie znać i sama walka z nimi. W tym tomie więcej jest opisów samej magii, co mnie cieszy, bo dotychczas narzekałam na ubogość wątków magicznych. Sporym zaskoczeniem był dla mnie fakt, iż Sam posiada magiczne moce i jest w stanie pomóc czarownicom w obronie wyspy. To mi się bardzo podobało, bo w kanonie literatury obyczajowej rzadko zdarza się, by mężczyzna był obdarzony mocami, typowymi raczej dla płci żeńskiej.
Jeśli chodzi o postać Mii, troszkę jestem zawiedziona, bo jej wyjątkowość i tajemniczość została zastąpiona zachowaniami, które nie do końca pasowały do dojrzałej, zdecydowanej kobiety. W momencie gdy pojawiła się jej dawna miłość, emocje czarownicy stały się bardziej pasujące do zachowania nastolatki, niż opanowanej bizneswoman.
Cieszy mnie jednak, że akcja jest dynamiczna, a opisy zwięzłe, ale obrazowo nakreślają sytuację.
Myślę, że spokojnie mogę napisać, że to dobra lektura, szczególnie jeśli szukacie czegoś lekkiego i odstresowującego. W mojej ocenie, gdyby było mniej wątków erotycznych, uznałabym tę sagę za naprawdę dobrą.
„Prosto w ogień” oceniam na 6/10, a całą serię „Wyspy Trzech Sióstr” na 7/10. Cieszę się, że miałam przyjemność zapoznania się z tą serią.
Dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za udostępnienie egzemplarza do recenzji, a Klubowi Recenzenta serwisu nakanapie.pl za możliwość zarezerwowania książki.
Już trzeci raz wróciłam na Wyspę Trzech Sióstr, by spotkać się z Nelą, Ripley i Mią-kobietami obdarzonymi magicznymi mocami. Fabuła każdego tomu poświęcona jest postaci jednej z sióstr oraz stopniowo nakreśla rozwijające się okoliczności, które zagrażają spokojnemu życiu Wyspy.
Tom trzeci, „Prosto w ogień” skupia się na postaci Mii, najstarszej i obdarzonej największą mocą...
2023-09-07
Znam twórczość pani Celiny Mioduszewskiej, a „Kaszmirowa chustka” to moja ulubiona powieść spośród jej dzieł. Zauważyłam, że charakterystyczne dla książek tej autorki są intrygujące tytuły, takie jak „Sawantka”, „Powierniczka tajemnic” czy moja ulubiona „Kaszmirowa chustka”, a teraz również „Złodziejki żon”. Każdy z tych tytułów niesie ze sobą tajemnicę i kusi do sięgnięcia po książkę. To samo miało miejsce w przypadku tej powieści.
„Złodziejki żon” odznaczają się silnym nacechowaniem emocjonalnym, sugerując, że fabuła książki obfituje w burzliwe uczucia oraz jest zapowiedzią rodzinnej i miłosnej intrygi.
Treść powieści jest zarówno ważna, jak i pełna smutku. Dwie kobiety, matka i córka, zmagały się z ogromnym rozczarowaniem miłosnym, które odebrało im radość życia. Mimo wykonywania codziennych obowiązków i próbowania kontynuowania życia, nie były w stanie osiągnąć pełni szczęścia, ponieważ emocjonalne rany były zbyt głębokie. Autorka przedstawia różne oblicza miłości: od miłości młodzieńczej, pełnej ekscytacji i motyli w brzuchu, po miłość macierzyńską w jej wszystkich odcieniach. Fabuła przesycona jest również strachem, zawiedzionymi nadziejami, rozczarowaniem, a nawet bezgraniczną rozpaczą. To sprawia, że „Złodziejki żon” stają się opowieścią o prawdziwym życiu i zwykłych ludziach.
Warto podkreślić udane kreacje bohaterów. Są to postacie autentyczne, które dzięki swoim doświadczeniom, zarówno dobrym, jak i złym, stają się bardzo realne i bliskie czytelnikowi. Autorka umiejętnie pokazuje codzienne życie bohaterów, przedstawiając ich plan dnia, zwłaszcza Kaliny i jej matki. Pojawiają się też inne postaci, które wzbogacają portret życia codziennego.
Jednak nieco przeszkadzał mi język użyty w książce. Wydaje się być nieco zbyt formalny i zarezerwowany. Choć konstrukcja zdań jest zgrabna, czasami była ona zbyt patetyczna. Brakowało mi pewnej literackiej swobody, która sprawiłaby, że czytelnik by "płynął" przez książkę. Szczególnie nie przekonały mnie listy, które stanowiły znaczną część komunikacji między Kaliną a Marcinem. Wydawało się, że brakuje w nich głębi uczuć, a forma była zbyt restrykcyjna. Może to jednak wynikało z czasów, w których osadzona jest akcja powieści (przełom lat osiemdziesiątych). Choć to nie był mój okres, możliwe, że wtedy wyrażanie emocji było bardziej skromne i wstydliwe.
Podsumowując, uważam, że to mądra i wartościowa lektura. Historia pozostawiła we mnie silne wrażenia i emocje. Choć brakowało mi nieco bogactwa języka, nadal uważam tę powieść za godną polecenia. Zachęcam Was do sięgnięcia po nią, ponieważ ma wiele do zaoferowania.
Chciałabym także podziękować klubowi Recenzenta serwisu nakanapie.pl oraz Wydawnictwu Novae Res za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Znam twórczość pani Celiny Mioduszewskiej, a „Kaszmirowa chustka” to moja ulubiona powieść spośród jej dzieł. Zauważyłam, że charakterystyczne dla książek tej autorki są intrygujące tytuły, takie jak „Sawantka”, „Powierniczka tajemnic” czy moja ulubiona „Kaszmirowa chustka”, a teraz również „Złodziejki żon”. Każdy z tych tytułów niesie ze sobą tajemnicę i kusi do sięgnięcia...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-19
2023-08-17
2023-08-08
Jako wielka fanka serii książkowych i sag rodzinnych, nie mogłam nie sięgnąć po drugą część opowieści o Wyspie Trzech Sióstr.
Czytając pierwszą część, nie do końca jeszcze wiedziałam, o co chodzi w trylogii o siostrach, gdy tak naprawdę opowieść w dużym stopniu poświęcona była głównie jednej z nich. Po lekturze „Nieba i ziemi” wiem już, że każdy tom to opowieść o jednej siostrze. I tak jak zapoznałam się wcześniej z postacią Nell, tak teraz czytałam o swojej ulubienicy Ripley. Niepokorna, zbuntowana i niechętna przyjąć do wiadomości, że nie jest tylko policjantką. Oczywiście dziewczyna zakochuje się w przystojnym i mocno zakręconym naukowcu, który bada nadprzyrodzone zjawiska dziejące się na Wyspie Trzech Sióstr.
Motyw miłości jest klasyczny, nie ma w nim nic zaskakującego. Wcześniej Nell poznała swoją miłość, teraz Ripley nie była w stanie zapanować nad gwałtownym wybuchem uczucia. Spodziewam się zatem, że w tomie trzecim będziemy czytać, jak Mia radzi sobie ze swoimi uczuciami.
Szczególnie podobał i się wątek miażdżącej zazdrości Evana Remingtona i to, w jaki sposób jego zła aura przetransferowała w osobę Hardinga, zwykłego dziennikarza z wielkimi ambicjami. To był etap w powieści, który wywoływał u mnie naprawdę duże zainteresowanie i żałuję, że nie został poprowadzony szerzej. W tej kwestii zauważyłam podobny schemat. W „Podniebnym tańcu” konfrontacja z Evanem była szybka i powierzchowna. W „Niebo i ziemia” napięcie było budowane całkiem sprawnie, praktycznie przez cały czas trwania opowieści. Jednak moment kulminacyjny znów był potraktowany z nienależytą uwagą. Szkoda, bo ten wątek miał ogromny potencjał.
Jako że jest to kontynuacja serii, nie mogę napisać tej opinii bez porównywania do pierwszej części serii. W recenzji pierwszego tomu ("Podniebny taniec") pisałam, że brakowało mi w książce magii i wielu aspektów z nią związanych. W tomie drugim muszę przyznać, że pod tym względem jestem usatysfakcjonowana. Autorka świetnie połączyła wątek magiczny z kwestiami naukowego rozprawienia się z tym, jak ta magia właściwie działa. Oczywiście słowo „naukowe” należy traktować z dużym przymrużeniem oka, bo nie sądzę, by naukowcy XXI wieku z taką łatwością przyjęli, że to, co pojawia się na ich mierniczych odczytach to czary, a nie na przykład forma efektu Dopplera. W każdym razie jestem zadowolona z szerszego potraktowania kwestii magii i rozbudowanych opisów, jak do czarów dochodziło.
Skoro już tak porównuję, muszę napisać, że ten tom uważam za lepszy od poprzedniego. A jest tak głównie dzięki rozbudowanym wątkom, które mnie najbardziej interesowały. Klasycznie, stawiam krechę za momenty erotyczne. Niespecjalnie chciałam o tym czytać, tym bardziej że opisy były rodem z taśmowych „harlekinów”.
Akcja prowadzona jest sprawnie, sporo się dzieje i to stanowi duży plus. Odnoszę też wrażenie, że pod względem językowym ta część jest też lepsza, choć nadal brakuje mi tego pisarskiego polotu, gdzie od pierwszego słowa przepadam jako czytelnik.
Podsumowując, uważam, że warto sięgnąć po tę książkę. Zachęcam do zapoznania się z częścią pierwszą, by mieć lepsze spojrzenie na serię jako całość. Czekam na tom trzeci, mam nadzieję, że pojawi się niebawem i będę mogła złożyć opowieść w przyjemną całość.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Świat Książki oraz Klubowi Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Jako wielka fanka serii książkowych i sag rodzinnych, nie mogłam nie sięgnąć po drugą część opowieści o Wyspie Trzech Sióstr.
Czytając pierwszą część, nie do końca jeszcze wiedziałam, o co chodzi w trylogii o siostrach, gdy tak naprawdę opowieść w dużym stopniu poświęcona była głównie jednej z nich. Po lekturze „Nieba i ziemi” wiem już, że każdy tom to opowieść o jednej...
2023-07-21
2023-07-14
Wątek magii, zdolności nadprzyrodzonych i elementów, które mogą uchodzić za nawet zabobonne, jest dla mnie przepisem na to, by taką książkę przeczytać. Z takim też nastawieniem sięgnęłam po „Podniebny taniec”. To moje pierwsze spotkanie z twórczością Nory Roberts. Nie ostatnie, bo zdecydowanie chcę przeczytać kontynuację sagi o Wyspie Trzech Sióstr.
Powieść zawiera w sobie dwa główne wątki, które przeplatają się i tworzą spójną całość. Uważam, że sama koncepcja jest świetna. Nadanie pierwotnym czarownicom imion będących jednocześnie odniesieniem do ziemskich żywiołów, jest dla mnie przyjemnym elementem, a odniesienie do momentu w historii, gdy wiara w czary wywoływała histeryczny strach, powodowała śmierć niewinnych kobiet, jest solidnym podłożem do opisania sytuacji, w jakiej żyły trzy siostry.
Oprócz opowieści o losach trzech sióstr i w jaki sposób powstała Wyspa, będącą azylem, „Podniebny taniec” opowiada o smutnej sytuacji Nell, która resztkami sił uciekła z prywatnego piekła, jakim było jej małżeństwo. Autorka na tyle dobrze oddała stan emocjonalny bohaterki, że mogłam się wczuć w sytuację Nell i z ciekawością śledzić jej walkę o powrót do równowagi. Nie do końca podobało mi się jednak to, w jaki sposób został poprowadzony moment konfrontacji Nell z mężem-oprawcą. Za szybko, za łatwo, trochę „po łebkach”. Szkoda, bo atmosfera gęstniała i wszystko wskazywało na to, że konfrontacja będzie istnym wulkanem emocji i zaskakujących zwrotów akcji. Tego mi zabrakło.
Odniosę się jeszcze do wątku czarownic. Byłam bardzo zaintrygowana, w jaki sposób wiedźmy poradzą sobie w innej rzeczywistości. I niestety czuję się (ponownie) trochę zawiedziona, bo opowieść dziejąca się w czasie teraźniejszym, niestety zawierała w sobie niewiele magii. Takie śladowe ilości to dla mnie za mało, skoro w fabule główną rolę grają czarownice. Oczywiście rozumiem, że na przestrzeni lat nietypowe umiejętności i niewytłumaczalne zjawiska w jakiś sposób zostały racjonalnie wytłumaczone, a z pokolenia na pokolenie informacja, że jest się wiedźmą, zostaje wyparta lub brana jako dobry żart. Niemniej jednak oczekiwałam czegoś więcej po wątku magicznym. I o ile opowieść o trudnej sytuacji Nel została poprowadzona dobrze, to ten interesujący mnie najbardziej wątek pozostawił uczucie niedosytu. Pociesza mnie myśl, że już niebawem będę czytać drugą część i daje mi to nadzieję, że skrywane umiejętności magiczne w końcu zostaną pokazane i opisane z należytą uwagą.
Mimo tych braków uważam, że książka ma potencjał i mam nadzieję, że drugi tom będzie solidnym rozwinięciem historii „Podniebnego tańca”. Oceniam tę książkę na 7/10. Nie nudziłam się, czytałam szybko i czas spędzony nad lekturą uważam za dobrze wykorzystany.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Świat Książki oraz Klubowi Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Wątek magii, zdolności nadprzyrodzonych i elementów, które mogą uchodzić za nawet zabobonne, jest dla mnie przepisem na to, by taką książkę przeczytać. Z takim też nastawieniem sięgnęłam po „Podniebny taniec”. To moje pierwsze spotkanie z twórczością Nory Roberts. Nie ostatnie, bo zdecydowanie chcę przeczytać kontynuację sagi o Wyspie Trzech Sióstr.
Powieść zawiera w sobie...
2023-07-10
Po lekturze tej książki czuję się zażenowana jej niskim poziomem. Zazwyczaj staram się oceniać przeczytane książki obiektywnie, bo to, że tematyka nie trafiła w mój gust, nie znaczy, że nie ma innych walorów. W przypadku „Bittersweet” niestety nie widzę możliwości, by wystawić opinię choćby neutralną.
Fabuła jest tak błaha, wszystko kręci się wokół rozbuchanego libido głównej bohaterki i jej rozchwiania emocjonalnego. Dawno już, żaden bohater nie wywoływał we mnie takiej niechęci i złości. Każda postać z tego romansu (lub prędzej erotyka) jest płaska, nie ma w sobie nic, co pozwoliłoby poczuć odrobinę sympatii. Wszystko sprowadza się do tego, by Gaja wylądowała z którymś facetem w łóżku. Zniesmaczyły mnie również opisy scen intymnych. Cała książka napisana jest bardzo prostym językiem, ciężko było mi do niego przywyknąć, ale opisy łóżkowych wyczynów są zwyczajnie wulgarne i zniesmaczające.
Przykro mi, że muszę w ten sposób ocenić tę książkę. Nie mogę inaczej. Zapewne ten rodzaj literatury znajdzie zwolenników i zagorzałych fanów. Ja nim nie zostanę.
Po lekturze tej książki czuję się zażenowana jej niskim poziomem. Zazwyczaj staram się oceniać przeczytane książki obiektywnie, bo to, że tematyka nie trafiła w mój gust, nie znaczy, że nie ma innych walorów. W przypadku „Bittersweet” niestety nie widzę możliwości, by wystawić opinię choćby neutralną.
Fabuła jest tak błaha, wszystko kręci się wokół rozbuchanego libido...
2023-07-08
!!!PREMIERA 9.08.2023!!!
Kryminał to gatunek, do którego podchodzę bardzo ostrożnie. Coraz częściej jednak staram się wyjść ze strefy komfortu i zapoznawać z książkami z tego rodzaju. Tym bardziej zatem cieszę się, że „Poszukiwacz zwłok” wskoczył na pierwsze miejsce kryminałów, jakie do tej pory przeczytałam.
Jest to powieść, dla której można zapomnieć o świecie, odłożyć na bok obowiązki i dać się porwać (o ironio!) do tego ciężkiego świata, gdzie atmosfera przesycona jest strachem i bólem w każdej formie. Sama dawkowałam sobie tę przyjemność po kilka rozdziałów na dzień, choć wierzcie mi, siła woli została poddana ciężkiej próbie Zrobiłam tak dlatego, że podczas lektury nie ma momentu, gdzie można przez chwilę podryfować myślami i jakoś je ułożyć, by powstała prawdopodobna hipoteza na temat tego, kto jest kim. Fabuła nabiera tempa z każdą stroną, a niespodziewane zwroty akcji potęgują ciekawość i nasilają napięcie
W wielkim skrócie: jest seryjny morderca, sprytny i nieuchwytny. Są policjanci, których przerost ego nie pozwala przyjąć do wiadomości, że rolę dowódcy przejęła kobieta, tak zdeterminowana i nieustępliwa, że niejednego rosłego chłopa postawiła do kąta. Laura Wilk nie ma lekko, bo nie dość, że sprawa mordercy nie jest łatwa, to jeszcze musi zmagać się z niechęcią po stronie kolegów z branży. Jest też psycholog z przyklejonym alter ego i praktycznie do samego końca ciężko zgadnąć, o co chodzi z Arielem vel Maćkiem.
Wielowątkowość tego kryminału jest doprowadzona do perfekcji. Żonglowanie czasem teraźniejszym z przeszłym, gmeranie we wspomnieniach i duszenie się od nadmiaru emocji wywołuje wręcz klaustrofobiczną atmosferę. Do tego dochodzą osobiste dramaty bohaterów, szczególnie te z przeszłości. Rzutują na teraźniejszość; właściwie każdy bohater dźwiga na barkach potężny bagaż złych lub tragicznych doświadczeń. Szczególną uwagę zwróciłam właśnie na wykreowanie postaci.
Ariel jest dla mnie majstersztykiem. Jest w nim tyle sprzeczności, jakby w niepozornym ciele walkę toczyło niebo i piekło, z całymi zastępami agresywnych wojowników. A on musiał jakoś ten front okiełznać i stworzenie Macieja miało być dla niego formą ucieczki od tych wewnętrznych rozterek.
Dodatkowego smaczku dodają okoliczności, które wiele zachowań w bohaterach wymuszają. Najlepszym przykładem jest choćby korupcja i dążenie „po trupach” (dosłownie tak!) do celu. Usilne tuszowanie prywatnych przewinień są tak wielkim kontrastem do zawodu, który w założeniu powinien przestrzegać prawa. Świetnie pokazuje to postać Piotra Żołnierza. Szybko i konkretnie poznajemy człowieka, który nigdy nie był szczęśliwy, a podatność na wszelkiego rodzaju używki zrujnowała w nim resztki człowieczeństwa. I to jest kolejny plus tej książki i wielkie ukłony kieruję w stronę autora za to, że w sposób tak niewymuszony a bardzo obrazowy wykreował każdą z postaci. Nie muszę tym samym rozpisywać się o języku powieści i warsztacie pisarskim autora. Ta kwestia jest oczywista.
Czy sam wątek Poltergeista jest oryginalny? Nie jestem wielką znawczynią kryminałów, ale wydaje mi się, że seryjny morderca to dość popularny motyw w tym gatunku. Dlatego cieszę się, że akurat ten motyw był elementem w fabule nie najważniejszym, choć oczywiście równoległym z innymi. Sam proces dochodzenia do wyjaśnienia tożsamości Poltergeista był przyjemnie nienachalny, przetykany innymi wątkami i nieco może się zacierał, ale ostatnie strony zostały poświęcone całkiem tej sprawie i wiele się wyjaśniło, choć nie wszystko.
Jestem zachwycona tym kryminałem do tego stopnia, że z czystym sumieniem postawię egzemplarz na półce książek ulubionych, a Mieczysława Gorzkę zapisuję jako autora do obserwowania. Poczułam się na tyle zainteresowana, że zamierzam zapoznać się z innymi Jego książkami.
Z czystym sumieniem i wielką satysfakcją wystawiam ocenę 10/10.
Za możliwość przeczytania książki przedpremierowo dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.
!!!PREMIERA 9.08.2023!!!
Kryminał to gatunek, do którego podchodzę bardzo ostrożnie. Coraz częściej jednak staram się wyjść ze strefy komfortu i zapoznawać z książkami z tego rodzaju. Tym bardziej zatem cieszę się, że „Poszukiwacz zwłok” wskoczył na pierwsze miejsce kryminałów, jakie do tej pory przeczytałam.
Jest to powieść, dla której można zapomnieć o świecie, odłożyć...
Kristin Harmel kolejny raz udowodniła, że potrafi tworzyć powieści na najwyższym poziomie. Bez wahania, ale z całkowitą pewnością sięgnęłam po najnowszą powieść autorki, ponieważ dotychczasowa jej twórczość nigdy mnie nie zawiodła.
„A gdy znów się spotkamy” to przepiękna, emocjonalna powieść, w której obecne są zarówno smutki, jak i radości, choć smutku i nostalgii jest w niej jednak więcej. Nie oznacza to, że książka jest ponura czy wywołuje depresyjne odczucia - wręcz przeciwnie.
Fabuła powieści rozwija się dwutorowo, obejmując trzy pokolenia bohaterów, by w końcu połączyć opowieść w jedną całość. Emily, młoda dziennikarka, przeszła w swoim życiu wystarczająco dużo by obrosnąć w pancerz nieufności, chroniący ją przed kolejnym zawodem. Za tę sytuację głównie obwinia ojca, który porzucił rodzinę, gdy dziewczynka miała zaledwie kilka lat. Po śmierci matki dziewczyną zaopiekowała się babcia, która pomogła zagubionej nastolatce poradzić sobie z trudnymi chwilami, z jakimi musiała zmierzyć się w początkach dorosłości. Babcia była postacią niezwykle tajemniczą, podobnie jak Emily, zachowywała dystans i nieufność, co sugerowało, że została kiedyś bardzo zraniona. Po jej śmierci Emily otrzymuje tajemniczą przesyłkę zawierającą portret młodej kobiety i szokujący liścik, który zapewnia, że dziadek nigdy nie przestał kochać babci.
Dla samotnej, młodej kobiety, która czuła się opuszczona i samotna, był to impuls, aby poznać historię obrazu i być może wyjaśnić, co takiego wydarzyło się dawniej, że skutki tych wydarzeń wciąż mają wpływ na teraźniejszość.
Od tego momentu jesteśmy cyklicznie cofani w przeszłość, do czasów młodości Margaret i Petera. Nie były to łatwe czasy, gdyż przypadały one na okres Drugiej Wojny Światowej, którego nie trzeba przedstawiać - natychmiast staje się jasne, jak mroczny i trudny był ten czas dla świata. Dla Margaret i Franza tym bardziej, bo oprócz okrucieństw działań wojennych, dwójkę młodych, zakochanych ludzi dzieliło również ich pochodzenie, a jak się później okazało, rodzinne uprzedzenia miały największy wpływ na losy bohaterów.
Końcowe sceny wyjaśniające były wzruszające i prawdopodobnie wielu czytelników, zwłaszcza tych bardziej wrażliwych, uroniło niejedną łzę. Choć uważam się za osobę o mocnych nerwach i nie dopuściłem do potoku łez, jednak kilka razy udało się emocjom złapać mnie za gardło. Wszystko to dlatego, że historia miłości Petera i Margaret była smutna, ale i piękna, a dążenia Emily do osiągnięcia równowagi i komfortu były zarówno wzruszające, jak i motywujące.
Styl autorki zawsze budzi we mnie najwyższe uznanie. Język jest lekki, niezwykle obrazowy, choć nie stosuje długich opisów. Fabułę cechuje stały dynamizm, a co jakiś czas czytelnik zostaje zaskoczony informacją, która albo zakłóca, albo całkowicie burzy wypracowaną hipotezę co do rozwiązania zagadki. Uwielbiam takie zabiegi, ponieważ sprawiają, że czytanie powieści staje się ekscytujące, nie można się od niej oderwać.
„A gdy znów się spotkamy” to wspaniała powieść, którą polecam każdemu. Zawiera w sobie wszystkie elementy, które sprawiają, że czytanie jest prawdziwą przyjemnością.
Kristin Harmel kolejny raz udowodniła, że potrafi tworzyć powieści na najwyższym poziomie. Bez wahania, ale z całkowitą pewnością sięgnęłam po najnowszą powieść autorki, ponieważ dotychczasowa jej twórczość nigdy mnie nie zawiodła.
więcej Pokaż mimo to„A gdy znów się spotkamy” to przepiękna, emocjonalna powieść, w której obecne są zarówno smutki, jak i radości, choć smutku i nostalgii jest w...