rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Kolejny Kociolek za mną i, na szczęście, kolejne pozytywne doświadczenie. Książkom tego cyklu bardzo dobrze robi, kiedy pojawia się więcej niż jeden punkt widzenia. W tym przypadku powieść została podzielona na części poświęcone Sarze (w narracji trzecioosobowej) i części poświęcone Edmundowi (w narracji pierwszoosobowej). Zarówno drużyna, jak i żona głównego bohatera przeżywają kolejne intrygujące przygody, a do tego wszystkiego mamy też coraz bardziej komplikującą się intrygę polityczną w tle.

Nigdy nie ukrywałem, że dla mnie największą bolączką tej serii jest sam Kociołek, więc to, że przez calą książkę nie musiałem siedzieć w jego głowie i słuchać jego biadolenia jest dla mnie sporym plusem. W tej części trochę też zmniejszyło się nasilenie gimnazjalnego humoru: mamy mniej przeklinania i mniej śmiania się z pierdów i innych takich (mniej nie znaczy jednak, że wcale).

Książka nie jest wolna od wad: jedną z nich jest powracający jak boomerang motyw tego, że nikomu nigdy nic się nie dzieje, a bohaterowie zawsze w sposób magiczny wychodzą cało z każdej opresji. Na tym etapie, po tylu częściach cyklu, myślę, że ktoś w końcu mógłby umrzeć, choćby tylko po to, by podbić stawkę.

Drugim problemem dla mnie jest zakończenie powieści. Ostateczne starcie zakończyło się bardzo nagle i w bardzo antyklimatyczny sposób. To wygląda wręcz tak, jakby autor zorientował się, że książka jest już dość długa i zdecydował, że czas skończyć, po czym zamknął wątek na jednej stronie. Nie rozwiązała się też związana z tytułowym "Szarym Płaszczem" kwestia, co też odrobinę mnie skonfundowało, ale to w sumie podobnie jak było ze "Skrzynią Pełną Dusz".

Ostatecznie "Szary Płaszcz" jest kolejną powieścią mortkową: lekką, pełną humoru, przygód i dających się lubić bohaterów (nie Ty, Kociołek, Ty nie), którzy zawsze w nieprawdopodobny sposób uciekają z opresji.

Kolejny Kociolek za mną i, na szczęście, kolejne pozytywne doświadczenie. Książkom tego cyklu bardzo dobrze robi, kiedy pojawia się więcej niż jeden punkt widzenia. W tym przypadku powieść została podzielona na części poświęcone Sarze (w narracji trzecioosobowej) i części poświęcone Edmundowi (w narracji pierwszoosobowej). Zarówno drużyna, jak i żona głównego bohatera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To naprawdę dziwne, że te poboczne książeczki do głównego kociołkowego cyklu leżą mi bardziej, niż te główne (poza "Powrótem do Gryfa", który był znakomity), ale tak właśnie jest. "Koszyczek dla Doli" jest bardzo przyjemną lekturą z elementami powieści szkatułkowej, utrzymaną w klimatach bożego narodzenia (u Kociołka: dnia zesłania Doli). Ponieważ książka ma połowę długości normalnej części cyklu, to akcja jest zagęszczona, jest mniej kociołkowego jęczenia, a więcej akcji. Główna intryga przeplata się tutaj z bajkami, które członkowie drużyny Edmunda opowiadają jego dzieciom, a które to pozwalają nam poznać backstory niektórych członków ekipy. Ogólnie bardzo fajnie nam się to spina i ciekawie rozwija niektóre postacie. Przy tej książce o wiele bardziej bawiły mnie żarty sytuacyjne (w tej książce nawet Andrea jest zabawna!), ale poza tym humor jest dalej przaśny i nie dla każdego. Jako, że jestem świeżo i po "Skrzyni pełnej dusz", która została wydana przed "Koszyczkiem", jak i po "Powrocie do Gryfa", którego akcja chronologicznie dzieje się tuż przed "Koszyczkiem", to od razu zidentyfikowałem problemy z osadzeniem tej książki w kontinuum głównego cyklu. Także trzeba być świadomym, że jest tutaj problem, ale też ten problem w żaden sposób nie wpłynął na odbiór książki, którą ostatecznie oceniam bardzo dobrze.

To naprawdę dziwne, że te poboczne książeczki do głównego kociołkowego cyklu leżą mi bardziej, niż te główne (poza "Powrótem do Gryfa", który był znakomity), ale tak właśnie jest. "Koszyczek dla Doli" jest bardzo przyjemną lekturą z elementami powieści szkatułkowej, utrzymaną w klimatach bożego narodzenia (u Kociołka: dnia zesłania Doli). Ponieważ książka ma połowę długości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Warto było przemęczyć się przez dwa ostatnie tomy, żeby w końcu przeczytać ten! Tutaj czuć zupełnie nową jakość. Mamy nową sytuację, bo drużyna jest podzielona, mamy perspektywę wielu postaci, mamy odrębne, ale zbiegające się historie i mamy fabułę, która tym razem wydaje się zaplanowana, a nie jest strumieniem myśli i inspiracji autora. Nadal dużo w książce magicznych rozwiązań ciężkich kwestii i bardzo wielu zbiegów okoliczności, ale formuła została na tyle odświeżona, że brnęcie dalej w tę lekturę było bardzo przyjemne. Kociołkowy humor to wiadomo, przeklikanie i siusiaki, ale nie przeszkadzało tym razem tak bardzo jak w dwóch poprzednich częściach cyklu.

Warto było przemęczyć się przez dwa ostatnie tomy, żeby w końcu przeczytać ten! Tutaj czuć zupełnie nową jakość. Mamy nową sytuację, bo drużyna jest podzielona, mamy perspektywę wielu postaci, mamy odrębne, ale zbiegające się historie i mamy fabułę, która tym razem wydaje się zaplanowana, a nie jest strumieniem myśli i inspiracji autora. Nadal dużo w książce magicznych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznam, że w trakcie czytania "Skrzyni pełnej dusz" mój entuzjazm dotyczący tej serii zdecydowanie zmalał. Znowu dostajemy więcej tego samego i zaczynam odczuwać przesyt. Powieść jest lekka, niewymagająca, nafaszerowana prostym (prostackim bardziej) humorem, który mnie osobiście nie bawi już tak bardzo. Główni bohaterowie mają w tej części jakiś delikatny rozwój swoich historii i osobowości, ale nie ma tego za dużo. W tym cyklu konsekwencje i zagrożenie zasadniczo są tylko iluzją, bo tak naprawdę nigdy nikomu nic się nie dzieje, bez względu na to jak zła jest sytuacja, jak ciężka walka. Problemy i zagadki doczekują się rozwiązania prosto z nieba. Zasadniczo jedyne napięcie dramatyczne jakie jest w książce, wynika z charakteru pierwszoosobowego narratora czyli Kociołka, który jest płaczliwym marudą i wyolbrzymia problemy. Przemyślenia Kociołka nigdy mnie nie porywały, ale w tej części jest przesyt jego rozważań o emocjach i momentami już bardzo mnie to nużyło. Po raz kolejny wydaje mi się, że cały cykl o Kociołku to wesoła improwizacja na jakimś szczątkowym szkielecie, a fabuła gna tam, gdzie Marcin Mortka akurat wymyślił coś nowego, a nie gdzie był plan się udać. Szkoda, że moja satysfakcja z czytania tego cyklu spada z każdą kolejną książką, ale tak niestety jest. W tej części nawet część walk wydarzyła się, nazwijmy to, "poza ekranem". Ocena taka a nie inna, bo książka nie oferuje nic nowego względem poprzednich części, a momentami jest wręcz gorsza.

Przyznam, że w trakcie czytania "Skrzyni pełnej dusz" mój entuzjazm dotyczący tej serii zdecydowanie zmalał. Znowu dostajemy więcej tego samego i zaczynam odczuwać przesyt. Powieść jest lekka, niewymagająca, nafaszerowana prostym (prostackim bardziej) humorem, który mnie osobiście nie bawi już tak bardzo. Główni bohaterowie mają w tej części jakiś delikatny rozwój swoich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Króciutkie, ale przyjemne, bardzo kociołkowe, a więc pełne humoru i rodzinnej atmosfery ze szczyptą pieprzu. Kociolek nie miał tutaj okazji pojęczeć i popłakać, więc osobiście czytało mi się to przyjemniej niż powieści głównego cyklu.

Króciutkie, ale przyjemne, bardzo kociołkowe, a więc pełne humoru i rodzinnej atmosfery ze szczyptą pieprzu. Kociolek nie miał tutaj okazji pojęczeć i popłakać, więc osobiście czytało mi się to przyjemniej niż powieści głównego cyklu.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

No to tak na szybko: "Głodna Puszcza" to w sumie więcej tego samego po "Nie ma tego złego". Fabuła jest dość chaotyczna, ma się wrażenie, że nie była szczegółowo planowana, tylko Marcin Mortka dryfował na falach weny i pisał jak leci. Poziom humoru utrzymany: jest tyleż śmiesznie, co rynsztokowo. Z całej ekipy nadal najmniej lubię marudzącego i płaczącego Kociołka. W dalszym ciągu mam problem z ustaleniem grupy docelowej tej serii: ciepła, rodzinna atmosfera, baśniowe realia, brak brutalności skłaniałby w stronę treści dla nastolatków, jednakże wszystko to jest okraszone dużą ilością przekleństw i dostajemy na to jeszcze trochę seksu. Dobre jako mało wymagające czytadło do zabicia czasu, ale ostatecznie jednak (za co zostanę zlinczowany) nic specjalnego.

Zamierzam dograć jeszcze wideorecenzję, wrzucę jak to zrobię.

No to tak na szybko: "Głodna Puszcza" to w sumie więcej tego samego po "Nie ma tego złego". Fabuła jest dość chaotyczna, ma się wrażenie, że nie była szczegółowo planowana, tylko Marcin Mortka dryfował na falach weny i pisał jak leci. Poziom humoru utrzymany: jest tyleż śmiesznie, co rynsztokowo. Z całej ekipy nadal najmniej lubię marudzącego i płaczącego Kociołka. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak na krótko: bardzo dobre, staroszkolne dark fantasy. Dynamiczne, pełne akcji, z niebanalną fabułą, niezłymi plot twistami, świetnymi sekwencjami bitew. Postacie dość proste, a fabuła, choć niebanalna, to jednak z grubsza jednowątkowa. Powieść poruszyła jednak moje struny nostalgii i poczulem się znów jakbym był nastolatkiem grającym w Diablo, więc ostatecznie jestem bardzo zadowolony z lektury i niedługo biorę się za "Krew Kamienia" tego samego autora.

Zamierzam powiedzieć o tej książce trochę więcej, ale to już w wideo recenzji, którą mam nadzieję nagrac i wrzucić.

Tak na krótko: bardzo dobre, staroszkolne dark fantasy. Dynamiczne, pełne akcji, z niebanalną fabułą, niezłymi plot twistami, świetnymi sekwencjami bitew. Postacie dość proste, a fabuła, choć niebanalna, to jednak z grubsza jednowątkowa. Powieść poruszyła jednak moje struny nostalgii i poczulem się znów jakbym był nastolatkiem grającym w Diablo, więc ostatecznie jestem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyjemne historyczne fantasy osadzone w nietypowym miejscu, bo na Malcie pod panowaniem Joannitów. Heretycy, palenie na stosie, inkwizycja, wiedźmy, czary to doskonałe składniki na dobrą, wciągającą książkę. Po więcej informacji zapraszam do filmu.

Przyjemne historyczne fantasy osadzone w nietypowym miejscu, bo na Malcie pod panowaniem Joannitów. Heretycy, palenie na stosie, inkwizycja, wiedźmy, czary to doskonałe składniki na dobrą, wciągającą książkę. Po więcej informacji zapraszam do filmu.

Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach: ,

Wtórna, nudna, napisana topornie. NIe dzieje się tu za wiele, a to co sie dzieje nie porywa. Dialogi okropne, postacie zasadniczo głównie wyrzygują ekspozycję. Więcej w filmie

Wtórna, nudna, napisana topornie. NIe dzieje się tu za wiele, a to co sie dzieje nie porywa. Dialogi okropne, postacie zasadniczo głównie wyrzygują ekspozycję. Więcej w filmie

Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach: ,

Jako świeżo upieczony tata dostałem tę książkę od przyjaciela, nieco starszego taty. W sumie to uprzedzał, że nic specjalnego i zasadniczo to się sprawdziło. Z plusów książki to to, że leci naprawdę szybko i nawet nie wiedziałem, że mogę tak szybko wsysnąć niemal 200 stron, ale ta raczej zasługa dużej ilości obrazków i dużej czcionki niż tego, że mnie ta lektura tak wciągnęła.

Autor stara się zaproponować pozycję dla ojców, która nie będzie sztywnym poradnikiem. Z tego co mówi jest aktorem komediowym, zajmuje się improwizacją i starał się, żeby książka była zabawna. Otóż nie jest. Uśmiechnąłem się ze dwa razy, raz zaśmiałem i jeżeli chodzi o humor, to dla mnie chyba tyle. Jeżeli chodzi o przydatność książki jako luźny poradnik, to też w sumie skucha. Autor na siłę chce być śmieszny, a bardziej niż rady to przedstawia swoje przemyślenia na czasem bardzo dziwne, niszowe tematy. To dziwne, że w książce która jest mimo wszystko bardzo uboga w treść znalazły się rozdziały poświęcone jedzeniu w stołówce i wizytom w muzeum. Strasznie randomowe. Autor chyba upychał książkę na siłę byle czym.

Z irytujących rzeczy to książka też niestety jest "nowoczesna", więc uderza czasami w genderowe tony i proponuje chłopcom noszenie sukienek, a do tego autor jako Amerykanin oczywiście prędzej by umarł, niż nie nawymyślał dlaczego uważa, że USA jest lepsze niż reszta świata. To dość zabawne, że opisuje przewagę amerykańskich porodówek nad europejskimi, podczas gdy to on musi za poród płacić tysiące dolarów, a tacy Szwedzi czy Norwegowie, z których się nabija mają i lepsze warunki i mają to całkowicie za darmo.

Reasumując, książka lekka, luźna, ale w sumie niewarta uwagi, a przy tym jak na książkę napisaną przez kogoś, kto się uważa za komedianta to też raczej nieśmieszna.

Jako świeżo upieczony tata dostałem tę książkę od przyjaciela, nieco starszego taty. W sumie to uprzedzał, że nic specjalnego i zasadniczo to się sprawdziło. Z plusów książki to to, że leci naprawdę szybko i nawet nie wiedziałem, że mogę tak szybko wsysnąć niemal 200 stron, ale ta raczej zasługa dużej ilości obrazków i dużej czcionki niż tego, że mnie ta lektura tak...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dungeons & Dragons. Zaćmione życzenie Tess Fowler, B. Dave Walters
Ocena 5,2
Dungeons & Dra... Tess Fowler, B. Dav...

Na półkach: ,

Niestety nie mogę zmieszać tej pozycji z błotem bez spoilerowania zawartości, toteż recenzja będzie spoilerowa. Na wstępie też dodam, że wiedziałem, że sięgam po komiks osadzony w settingu Forgotten Realms, co automatycznie obniżyło moje oczekiwania, ale i tak jestem załamany treścią.

Nie wiem nawet od czego zacząć. Komiks niby ma aż 128 stron, a fabuła nie idzie do przodu szybko, tylko wręcz zapie*dala, a mimo to odnoszę wrażenie, że mało co się w tym zeszycie w ogóle wydarzyło. Swoją drogą komiks ma może i 128 stron, ale wiele z nich to niezawierające treści grafiki na całe strony pomiędzy rozdziałami, część z nich zresztą powtórzona na samym końcu zeszytu w formie czarno-białej. Do tego dochodzą nam też karty postaci głównych bohaterów do D&D 5e, które zajmują łącznie bodajże 10 stron, więc ostatecznie myślę, że samego komiksu było tutaj nie więcej niż 100 stron.

Bohaterowie to absolutne wydmuszki. Każdy ma w porywach może z jedną cechę charakteru i absolutnie nie były w stanie mnie zainteresować. Byłem ciekawy pochodzenia szramy na pół twarzy u jednego z bohaterów i niestety okazało się, że nie wiąże się z tym żadna ciekawa przygoda, tylko spontanicznie podrapał go w twarz jakiś losowy, bezimienny wilkołak i to tyle. To tyle z bycia ciekawym.

Fabuła niby jakaś jest, ale jest niejasna i niespójna. Zasadniczo wiem co się dzieje, ale nie do końca wiem czemu i autorzy chyba też nie. To raczej sekwencja postępujących po sobie dość losowych wydarzeń, w których trudno się doszukiwać ciągu przyczynowo skutkowego. Fabuła dzieje się w kilku liniach czasowych, obserwujemy bohaterów u zarania ich kariery, w jej momencie zwrotnym i kiedy ta zmierza ku końcowi. Tutaj notka, że postarzeni bohaterowie, zwłaszcza Helen, mają momenty gdzie wyglądają naprawdę okropnie, z groteskowo powykrzywianymi twarzami. Niestety wizualnie to jest jedyna rzecz, która zapadła mi w pamięci. Kreska i kolory są absolutnie przeciętne z dość marnymi tłami. Ogólnie komiks wygląda niestety na bardzo budżetową produkcję.

Ponieważ są to Zapomniane Krainy, zgodnie z oczekiwaniami dostajemy fantasy Nowy Jork, czyli absolutnie losowy misz-masz rasowy. Nie byłem w stanie odgadnąć jakiej rasy jest trójka głównych bohaterów i, co zabawne, komiks do końca nie zdradza rasy bliźniaków, a dowiadujemy się, czym są, dopiero z dołączonych kart postaci. O tym, że aasimar to aasimar tez dowiadujemy się bodajże dopiero w ostatnim z pięciu rozdziałów komiksu.

Komiks pełen jest idiotycznych lub denerwujących pomysłów i motywów. Na wczesnym etapie historii dostajemy goblińską łódź podwodną (!) zbudowaną ze związanych sznurkiem tarcz (!!!). W końcowym etapie historii te same gobliny operują już futurystyczną, metalową łodzią podwodną w kształcie skorupiaka, zdolną do strzelania laserami. Dwójka bohaterów-bliźniaków ma absurdalną cechę, że mówią naprzemiennie lub jednocześnie. Jedno z dwojga zaczyna zdanie, drugie je kończy, a potem mówią coś naraz. Dokładnie tak działają bliźnięta! Oczywiście musi być nowocześnie, więc elfy-bliźniaki są łyse i ciemnoskóre. Helene zakochuje się w swoim koledze, który jest humanoidalnym smokiem, bo to oczywiste, że drobna ludzka kobieta czuje pociąg do czerwonoskórego jaszczura z paszczą pełną zębów i ognistym oddechem.

Niestety, nie jestem fanem ani fantastycznego Nowego Jorku, ani wrzucania takich totalnie burzących immersję motywów, z których niestety współczesne D&D już słynie. W latach 80., kiedy powstawały Zapomniane Krainy, takie dzikie pomysły były popularne, bo pobudzały wyobraźnię fanów raczkującego dopiero hobby, ale teraz uważam je za głupie i absolutnie niepasujące do dzisiejszych czasów.

Postacie w komiksie praktycznie ze sobą nie rozmawiają, bo nie mogę nazwać rozmową scen, w których każda z obecnych postaci mówi coś od czapy, totalnie nie zwracając uwagi na to, co mówią inne. To jakaś taka dziwna forma wymiany myśli. Prawdziwych dialogów w całym komiksie jest może z 2 i są one niestety dość krótkie. Jedna z postaci należąca do rasy Kenku (humanoidalne kruki, które nie mogą formułować własnych słów, tylko powtarzają zasłyszane treści, swoją drogą dzięki Bogu, że WotC się wycofuje z tego idiotycznego pomysłu) przez cały komiks używa tylko kwestii zasłyszanych we wczesnej linii czasowej, co jest o tyle głupie, że przecież komiks implikuje, że bohaterowie podróżowali ze sobą latami, więc zasadniczo Kenku mógłby powiedzieć cokolwiek, mając do wyboru miliony hipotetycznych zdań, które wypowiedzieli jego kompani w trakcie ich przygód.

Za każdym razem, kiedy komiks prezentuje nowe informacje, jedna z postaci mówi coś w stylu "tego się spodziewałem", a jednak postacie są też zaskoczone absolutnie każdym nawet najbardziej oczywistym ruchem ich adwersarzy czy pułapką. Główna bohaterka przez cały komiks zgrywa mądralę, po czym na każdym kroku okazuje się, że nie ma racji i robi wszystkim pod górę.

Czytając komiks przypomniała mi się tez wypowiedź Bagińskiego o współczesnych produkcjach serialowych. Parafrazując, że niby współczesny widz nie chce, żeby seriale były logiczne, tylko pełne emocji. I mam wrażenie, że ten komiks powstał trochę na tę modłę, bo bohaterowie, zwłaszcza Helene, z kadru na kadr potrafią przejść od absolutnej rozpaczy do dzikiej ekstazy.

Ok, jeżeli chodzi o zrzucenie ze swoich barków ciężaru tego komiksu, to chyba tyle. Komiks nie jest za ładny, ale jednak czytelny, poprawny, kolorowy, dlatego nie mogę dać 1. Jeżeli chodzi o treść, to tutaj już jest jednak dla mnie dramatycznie, więc zostanę przy moim 2/10.

Niestety nie mogę zmieszać tej pozycji z błotem bez spoilerowania zawartości, toteż recenzja będzie spoilerowa. Na wstępie też dodam, że wiedziałem, że sięgam po komiks osadzony w settingu Forgotten Realms, co automatycznie obniżyło moje oczekiwania, ale i tak jestem załamany treścią.

Nie wiem nawet od czego zacząć. Komiks niby ma aż 128 stron, a fabuła nie idzie do przodu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do tej pory Wojciecha Cejrowskiego kojarzyłem głównie z "Boso przez świat" oraz z wywiadu z Frytką. Byłem świadomy, że jest kontrowersyjny, ale dopiero ta książka otworzyła mi oczy jak barwna i ciekawa jest to postać. Z Wojciechem Cejrowskim zgadzać się chyba w dzisiejszych czasach po prostu nie sposób, ale nie mogę mu odebrać tego, że jego historia jest intrygująca, a momentami wręcz inspirująca.

Nie będę oczywiście w ślad za książką streszczał życiorysu pana Cejrowskiego do 2010 (wtedy ukazała się książka), warto jednak powiedzieć, że nawet jak ktoś jest wrogiem postaw reprezentowanych przez Cejrowskiego (który ma na koncie takie wypowiedzi, jak np., że grzeszników należy zabijać), to jednak gorąco polecam tę lekturę, która w sposób lekki i przyjemny, z humorem, przybliża nam życie podróżnika.

Lektura jest błyskawiczna, nawet ja z moim ślamazarnym czytaniem przebiłem się przez nią w raptem kilka godzin: czcionka jest duża, w książce jest też dużo zdjęć. Mam pewne uwagi co do kompozycji, ponieważ podrozdziały porozrzucane są dość chaotycznie po książce, treść stara się iść chronologicznie, ale nie do końca. W treści zdarzają się błędy pokroju brakującego słowa albo pomylenia "ma" z "na", ale to błahostki. Notorycznie natomiast błędnie zapisywane są pełne daty.

Trochę zaskoczył mnie brak informacji na temat małżeństw Wojciecha Cejrowskiego. Wiem, że co najmniej sprawa z Beatą Pawlikowską byłaby ciekawa, ale być może autor nie chciał w książce prać brudów.

Podsumowując, polecam biografię Wojciecha Cejrowskiego jako dzieło lekkie, szybkie i ciekawe, nawet jego przeciwnikom. Wielokrotnie czytając uśmiałem się czytając cytowane wypowiedzi bohatera książki.

Do tej pory Wojciecha Cejrowskiego kojarzyłem głównie z "Boso przez świat" oraz z wywiadu z Frytką. Byłem świadomy, że jest kontrowersyjny, ale dopiero ta książka otworzyła mi oczy jak barwna i ciekawa jest to postać. Z Wojciechem Cejrowskim zgadzać się chyba w dzisiejszych czasach po prostu nie sposób, ale nie mogę mu odebrać tego, że jego historia jest intrygująca, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest to druga przeczytana przeze mnie książka z cyklu o Kociołku i jego drużynie (choć równocześnie jestem też w trakcie czytania "Głodnej Puszczy"). Jest to o połowę krótsza pozycja od "Nie ma tego Złego" (400 vs 200 stron), która, choć napisana jako trzecia, chronologicznie dzieje się jako pierwsza i przedstawia okoliczności skompletowania przez Edmunda członków swojej drużyny, przybliżając też rolę głównego bohatera w Waśni, która wielokrotnie była wspominana w innych częściach cyklu.

Książka, podobnie jak "Nie ma tego Złego" jest lekka, prosta i przyjemna, nastawiona na akcję i przygody, idealna na leniwe czytanie w wolny weekend. Książka zawiera cztery przygodowe opowiadania, krótkie i jednowątkowe, a pierwszoosobowym narratorem po raz kolejny (i w cyklu zapewne się to nie zmieni) jest Edmund, zwany Kociołkiem. Kociołek nadal nie wydaje mi się być jakoś specjalne atrakcyjnym protagonistą, ale za to dużo mniej wewnętrznie dramatyzuje niż w "Nie ma tego Złego", co dla mnie idzie na plus. Co się nie zmieniło to to, że dalej jest dość ociężały umysłowo i jest w sumie marnym i wojownikiem i przywódcą, ale za to niezmiennie znakomitym kucharzem.

Ponieważ jest to trzecia napisana przez Marcina Mortkę część tego cyklu, autor dobrze już czuje i wie jak chce przedstawiać głównych bohaterów i ich relacje. W "Nie ma tego Złego" momentami czułem pewną sztuczność w członkach drużyny do zadań specjalnych, tutaj interakcje między nimi są dużo bardziej naturalne i organiczne, a więc i przyjemniej się to czyta, choć z fabularnego punktu widzenia to właśnie na początku znajomości powinny być między nimi większe problemy komunikacyjne.

Warto też tutaj wspomnieć, że, o ile mnie pamięć nie myli (nie powinna, bo "Nie ma tego Złego" czytałem jednak nie dalej niż 2 tygodnie temu), autor dokonał też pewnego retcona, albowiem drużynowy elf według treści "Nie ma tego Złego" powinien dołączyć do drużyny wiele lat po wydarzeniach z tomu "Przed wyruszeniem w drogę", natomiast przekłamując trochę ustanowioną wcześniej linię czasową, pojawia się i dołącza do ekipy już na początku ich wspólnych przygód.

Marcin Mortka odpuścił też sobie mocno rynsztokowy humor charakterystyczny dla pierwszej napisanej przez siebie części tego cyklu, mamy więc mniej przekleństw, chędożenia i nieprzyzwoitych żartów, przez co może książka jawi się jako "mniej zabawna", ale według mnie to jednak zmiana na plus.

Poprawie względem "Nie ma tego Złego" uległa też korekta, ktokolwiek by nie był za nią odpowiedzialny. Owszem, wychwyciłem kilka błędów językowych, ale to nie taka plaga jak wcześniej i ich liczba jest akceptowalna. Pomimo tego, że tym razem chwalę korektę, w treści pojawiły się ze trzy błędy natury logicznej i pozwolę sobie przytoczyć mój ulubiony. Na stronie 166 pojawia się następujące zdanie (bez obaw, niczego nie spoileruję): "Dach starej szopy [...] przeciekał jak sito, ale w ścianach nie było okien, przez co nie mógł nas dojrzeć żaden ze <wycięte żeby nie spoilerować> w głównym budynku." Dokładnie 7 linijek później pojawia się zdanie: "Podniosłem się i podszedłem do okna szopy, skąd widać było główny budynek [...]." To najbardziej rażący przykład braku konsekwencji, tak straszny, że aż śmieszny, zwłaszcza, że te dwa zdania oddziela od siebie tak mało innego tekstu. Ale poza kilkoma takimi wpadkami w sumie nie mam zastrzeżeń do treści książki.

Całość lektury oceniam bardzo pozytywnie. Powtórzę, że jest to książka lekka i przyjemna, a przy tym pełna akcji. Nie ma też zbyt wielu odniesień do późniejszych chronologicznie części cyklu (a przynajmniej nie do "Nie ma tego Złego"), więc myślę, że śmiało można sięgnąć po tę lekturę jako po pierwsze dzieło cyklu.

Jest to druga przeczytana przeze mnie książka z cyklu o Kociołku i jego drużynie (choć równocześnie jestem też w trakcie czytania "Głodnej Puszczy"). Jest to o połowę krótsza pozycja od "Nie ma tego Złego" (400 vs 200 stron), która, choć napisana jako trzecia, chronologicznie dzieje się jako pierwsza i przedstawia okoliczności skompletowania przez Edmunda członków swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Marcina Mortki cierpi na rodzaj rozdwojenia jaźni. Z jednej strony jest dziełem luźnym, wesołym, rodzinnym (co podkreśla przecudna okładka autorstwa Pawła Szczepanika), z drugiej jednak strony stara się też być mroczna, krwawa i brutalna, zawierając też bardzo duże natężenie przekleństw. Trudno mi ocenić, kto jest docelowym odbiorcą tej lektury, ale muszę strzelać, że ze względu na wulgarny język raczej nie dzieci czy nastolatkowie, a ze względu na prostą jednak historię, humor i motywy, raczej nie bardziej wymagający, zaprawieni w bojach czytelnicy.

W istocie tym właśnie jest "Nie ma tego złego": lekką, prostą, niewymagającą, acz atrakcyjną, pełną akcji lekturą na relaks po ciężkim dniu pracy lub leniwy weekend. W tej kategorii książka jest bardzo dobra, choć niewolna od wad. Historia jest prosta, acz wciągająca, pełna przygód i akcji. Nie sposób się nie zgodzić z częstymi zarzutami czytelników, że "Nie ma tego złego" jest książkową adaptacją kampanii RPG autora. Jako wieloletni gracz i mistrz podziemi totalnie to widzę i bardzo chętnie bym w taką kampanię zagrał.

Świat wykreowany przez autora wydaje się dość ciasny (w tej książce mapy nie ma, ale już w "Głodnej Puszczy" Dolina została przedstawiona na papierze z pomocą kartografa), ale jakże swojski. Nazwy miejsc bardzo się kojarzą z naszymi polskimi stronami, w związku z czym czułem podczas lektury z Doliną pewną bliskość. Ogólnie bardzo mi się podobały nazwy typu "Koboldczyzna", "Wietrzysko" czy "Wichrowiny". Tutaj piątka z plusem. Jest to też w sumie dość dziwny setting, gdzie mamy do czynienia z wieloma rasami/gatunkami rozumnych stworzeń, które mniej lub bardziej współżyją ze sobą, ale przy tym magia jest w tym świecie bardzo rzadka i niemalże zapomniana.

Nieco gorzej sprawa ma się z humorem w tej książce. Jak już pisałem, jest on dość prosty. Wysublimowanych żartów czy gierek słownych praktycznie tu nie ma, a humor niestety sprowadza się do przekleństw, żartów o sraniu, chlaniu, pierdzeniu i chędożeniu. Motywem przewodnim jednej z drugoplanowych postaci jest zatwardzenie, kilka razy też powraca motyw kopania kogoś w jaja. Także tutaj jest naprawdę bardzo prosto, ale to w sumie pasuje do reszty książki.

Jak zawsze nie jestem zbyt wielkim fanem pierwszoosobowej narracji. Bez ogródek powiem, że czuję, że polubiłbym głównego bohatera bardziej, gdybym czytał o nim w trzeciej osobie, a nie siedział w jego głowie. Kociołek mimo wszystko nie jest postacią zbyt ciekawą, a żeby dodać narracji dramatyzmu, to i główny bohater strasznie dramatyzuje i przesadza w swoich odczuciach. Jest bardzo znerwicowany, marudny, emocjonalny i płaczliwy. Chyba z pięć razy w tej książce cały jego świat lęgnął w gruzach, tyleż samo razy Kociołek się popłakał. Jak na kogoś kto dowodzi drużyną potężnych zakapiorów, to w sumie marny też z niego przywódca moim skromnym zdaniem. Przy tym wszystkim należy wspomnieć, że żaden z pierwszoplanowych bohaterów nie jest jakąś arcyciekawą postacią, a raczej chodzącym archetypem, ale to co jest ciekawe, to rodzinne relacje panujące w bandzie a nie każda pojedyncza postać.

Jedną z niezrozumiałych dla mnie rzeczy jest określanie drużynowego elfa mianem socjopaty, co przewija się na okładkach książek z tego cyklu. Psycholog czy psychiatra ze mnie żaden, ale to dość poważna diagnoza dla tej postaci, która dla mnie osobiście jeżeli w ogóle miała by mieć jakieś problemy psychiczne (nie wydaje mi się, by tak było), to raczej byłyby to zaburzenia ze spektrum autyzmu.

Największy zarzut mam do korekty, której poddana była książka lub potencjalnie jej brakowi. "Nie ma tego złego" wręcz kipi od błędów tak, jakby wydawnictwo totalnie sobie odpuściło wszelkie poprawki. Myślę, że w moim wydaniu (drugie, z 2022) było około 50 błędów: czasem brakowało jakiegoś słowa (np. się), czasem można było odnieść wrażenie, że autokorekta cos niepoprawnie zmieniła (nas zamiast nasz), czasem słowo w tekście zostało niepoprawnie odmienione. To było niepokojące już w pierwszych rozdziałach, gdzie wychwyciłem po 2-3 błędy i tendencja niestety się utrzymała. Uważam takie natężenie błędów w tekście za niedopuszczalne i bardzo mnie to irytowało.

Ogólnie jednak książkę Marcina Mortki oceniam pozytywnie. Była to niezła rozrywka, luźna i prosta, której czytanie, pomimo mankamentów, dało mi jednak sporo przyjemności i chętnie sięgnę po kolejne części tego cyklu (jak i innych dzieł autora).

Książka Marcina Mortki cierpi na rodzaj rozdwojenia jaźni. Z jednej strony jest dziełem luźnym, wesołym, rodzinnym (co podkreśla przecudna okładka autorstwa Pawła Szczepanika), z drugiej jednak strony stara się też być mroczna, krwawa i brutalna, zawierając też bardzo duże natężenie przekleństw. Trudno mi ocenić, kto jest docelowym odbiorcą tej lektury, ale muszę strzelać,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielokrotnie polecano mi cykl o Harrym Dresdenie i w końcu po niego sięgnąłem, naturalnie zaczynając od tomu Front Burzowy. Nie żałuję!

Książka opowiada o zagadce rozwiązywanej przez głównego bohatera, będącego magiem-detektywem. Od razu chciałbym tutaj powiedzieć, że zwykle nie lubię fantasy osadzonego w naszym świecie, ale tutaj im dalej w las, tym bardziej mi się podobało. Bardzo pozytywnie oceniam światotwórstwo autora (i mam tu na myśli bardziej zasady działania magicznej części settingu, bo wiadomo, że Jim Butcher nie wymyslił Chicago). Nie jesteśmy rzucani na głęboką wodę i poznajemy świat przedstawiony powolutku. Narracja jest pierwszoosobowa i Harry często tylko wspomina o pewnych rzeczach (dwory elfów, zasady magii, rady czarodzjeiów) i nie rozwodzi się nad nimi. Zwiększało to moją ciekawość świata i motywowało mnie do dalszego poznawania sekretów tego cyklu. Tekst w pewien sposób obiecywał, że te rzeczy będą stopniowo tłumaczone w przyszłości.

Jeśli chodzi o treść książki i przebieg śledztwa Harrego, to nie chcąc spoilerować mogę powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, że już po kilku pierwszych rozdziałach fabuła pędzi w zadziwiającym tempie, pełna jest akcji i niesamowitych wydarzeń. Spodziewałem się, że książka będzie bardziej jak typowy kryminał i będzie o wiele spokojniejsza, ale cieszę się, że się myliłem, bo lektura niesamowicie pochłaniała. Mam wręcz trochę wrażenie, że natężenie wydarzeń w tej książce nawet jak na gatunek fantasy jest oszałamiające.

Po drugie, choć cała ta kryminalna sprawa rozwiazywana przez Harrego była w sumie dość prosta, to jednak świetnie wykorzystana tutaj została zasada strzelby Czechowa i praktycznie wszystkie przedmioty czy postacie, które się w książce pojawiły odegrały swoją rolę i nie były bezużyteczne.

Minusy też są, ale nie są one poważne. Nie jestem fanem narracji pierwszoosobowej, głównie dlatego, że bardzo trudno zrobić ją dobrze. Tutaj, na szczęście, ten rodzaj narracji nie przeszkadza, ale momentami jednak nadal mnie irytuje, nawet jeśli przyznam, że to chyba najlepsza narracja tego typu, jaką czytałem. Bohater jest na tyle charyzmatyczny i ma na tyle dużo ciekawych rzeczy do powiedzenia, że jego punkt widzenia jest atrakcyjny dla czytelnika, aczkolwiek Harry ma swoje głupie wstawki i komentarze. Opisując błyskawiczne wydarzenia, które mogły trwać nie dłużej niż kilka sekund, dziwnym jest czytać, jak bohater opisuje to długimi akapitami w zawiły sposób. Taki trochę dysonans poznawczy. Poza tym myślę, że kiedy Harry walczył w końcowych częściach książki ostatkiem sił, to jednak zbyt często pojawiały się frazy w stylu "zebrałem ostatki swojej energii", bo wyszło na to, że jednak całkiem dużo miał tych ostatków i wielokrotnie po nie sięgał.

Język książki jest bardzo prosty. To zarówno wada jak i zaleta. Czyta się to bardzo szybko, lektura jest bardzo lekka. Nie wiem na ile to jest wina polskiego tłumaczenia, ale jednak język jest na tyle prosty, że momentami aż można odnieść wrażenie, że książka jest skierowana do młodszej widowni, bez bogatego słownictwa, co jest o tyle dziwne, że lektura opisuje jednak dość brutalne zdarzenia i często nawiązuje do seksu. Poza tym Harry w swojej pierwszoosobowej narracj często używa jakichś bardzo dziwnych porównań, które brzmią bardzo na siłę.

Ostatnim minusem są nawiązania do pop kultury. Książka była pisana w okolicach roku ~2000, w związku z czym autor nawiązuje do rzeczy popularnych wtedy i ja niestety, wychodzi na to, jestem za młody, żeby wszystko wychwycić, więc niektóre aluzje i porównania po prostu do mnie nie trafiały.

Podsumowując, Front Burzowy jest bardzo ciekawą i ociekającą akcją lekturą, a jej główny bohater jest postacią charyzmatyczną i taką, której losy nie były mi obojętne. Ma drobne problemy jeśli chodzi o narrację i język, ale bledną one w obliczu całości. Na pewno sięgnę po kolejne tomy przygód Harrego Dresdena, a z tego, co twierdzi zbiorowa świadomość internetu, dalej jest tylko lepiej.

Wielokrotnie polecano mi cykl o Harrym Dresdenie i w końcu po niego sięgnąłem, naturalnie zaczynając od tomu Front Burzowy. Nie żałuję!

Książka opowiada o zagadce rozwiązywanej przez głównego bohatera, będącego magiem-detektywem. Od razu chciałbym tutaj powiedzieć, że zwykle nie lubię fantasy osadzonego w naszym świecie, ale tutaj im dalej w las, tym bardziej mi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znakomita książka. Czytałem po raz drugi, chcąc ją sobie odświeżyć, wszak poprzednim razem czytałem Krew Elfów mając może z 14 lat. Uwielbiam ciętą, dowcipną prozę Sapkowskiego. Muszę przyznać, że tym razem książka ta niezwykle mnie wzruszała. Łzy cisnęły się do oczu za każdym razem, kiedy Ciri wspominała swoje traumatyczne losy. Nie wiem czemu tak, być może dlatego, że lada moment urodzi mi się córka, ale książka naprawdę potrafiła mnie dotknąć do żywego.

Znakomita książka. Czytałem po raz drugi, chcąc ją sobie odświeżyć, wszak poprzednim razem czytałem Krew Elfów mając może z 14 lat. Uwielbiam ciętą, dowcipną prozę Sapkowskiego. Muszę przyznać, że tym razem książka ta niezwykle mnie wzruszała. Łzy cisnęły się do oczu za każdym razem, kiedy Ciri wspominała swoje traumatyczne losy. Nie wiem czemu tak, być może dlatego, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę oceniam przez pryzmat przesłuchanego audiobooka, czytanego przez Rocha Siemianowskiego, aczkolwiek oceniać będę tylko zawartość tego dzieła. Przyznaję otwarcie, że lekturę (słuchowisko?) wybrałem głównie dlatego, że była niedługa (bodajże 5 godzin audiobooka?). Od jakiegoś czasu chciałem się zapoznać z twórczością pana Komudy i to miał być taki mój wstęp do jego książek.

Ogólnie rzecz biorąc książka nie zrobiła na mnie wrażenia. Powieść ta osadzona jest w czasach wojny trzynastoletniej pomiędzy Polską a zakonem krzyżackim. Jest to jeden z moich ulubionych okresów oraz konfliktów, toteż podszedłem do tego dzieła z pewnymi oczekiwaniami. Niestety nie zostały one spełnione. Historii w tym w sumie niedużo, a główny bohater, z którego perspektywy obserwujemy świat, jest miałki i niesympatyczny, a przy tym jest niejako nowicjuszem w świecie konfliktów i polityki. Fabuła "Krzyżackiej Zawieruchy" jest prosta i przewidywalna, bez wątków pobocznych czy choćby barwnych postaci drugoplanowych. Można było odnieść wrażenie, że autor popisuje się fachowym słownictwem dotyczącym ubioru czy uzbrojenia charakterystycznego dla opisywanej epoki, co, choć ma walor edukacyjny, jest męczące, gdy nieustannie trzeba sprawdzać słowa w słowniku i okazuje się, że to czternasta już odmiana miecza czy sztyletu. Wydawało mi się też, że dialogi napisane zostały w sposób jakiś taki formułowy, sztywny i nierealistyczny, aczkolwiek też bez bicia przyznam się, że to mogła być wina lektora czytającego audiobooka.

Oceniam "Krzyżacką Zawieruchę" jako poprawną acz trochę męczącą i nudną powieść historyczną. Próżno w niej szukać jakiegoś dreszczu podniecenia. Niestety zarówno bohater jak i wydarzenia opisane w niej nie przypadły mi do gustu. Książka ta jest w stanie zaskoczyć chyba tylko absolutnie początkujących czytelników. Moje odczucia co do tej lektury są lepsze, niż miałem wiele lat temu czytając "Krzyżaków" Sienkiewicza, ale w sumie to nie polecam tego dzieła nawet komuś, kto szukałby powieści osadzonej w realiach zakonu krzyżackiego.

Książkę oceniam przez pryzmat przesłuchanego audiobooka, czytanego przez Rocha Siemianowskiego, aczkolwiek oceniać będę tylko zawartość tego dzieła. Przyznaję otwarcie, że lekturę (słuchowisko?) wybrałem głównie dlatego, że była niedługa (bodajże 5 godzin audiobooka?). Od jakiegoś czasu chciałem się zapoznać z twórczością pana Komudy i to miał być taki mój wstęp do jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W tym tomie Sapkowski jest już w formie. Pisze zwięźle, celnie i dowcipnie. Same opowiadania przy tym są mniej przegadane, niż w "Ostatnim Życzeniu". Może jestem miękki, ale czytając ten tom, wielokrotnie szargały mną silne emocje, nawet wiedząc, co się wydarzy, bo przecież to nie moje pierwsze rodeo z książkami autora. Jedyna wada to że dialogi nadal czasem brzmią dość... nierealnie. Nie mówię tu o ich tematyce, ale często, kiedy Geralt pyskuje komuś wysoce urodzonemu nie mogłem się pozbyć wrażenia, że w rzeczywistości książę Bremervoord czy inny władyka nie krępowałby się i dość szybko wtrącił wiedźmina do lochu, a nie pozwolił mu na wygłaszanie długich przemówień. Ale ode mnie, oczywiście, bardzo wysoka nota, Sapkowski to może i Janusz w prawdziwym życiu, ale też mistrz pisarski.

W tym tomie Sapkowski jest już w formie. Pisze zwięźle, celnie i dowcipnie. Same opowiadania przy tym są mniej przegadane, niż w "Ostatnim Życzeniu". Może jestem miękki, ale czytając ten tom, wielokrotnie szargały mną silne emocje, nawet wiedząc, co się wydarzy, bo przecież to nie moje pierwsze rodeo z książkami autora. Jedyna wada to że dialogi nadal czasem brzmią dość......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z ocenianiem Sapkowskiego jest trochę tak, jak z próbowaniem być świętszym od papieża. Ciężko mi jest więc tak naprawdę autora krytykować, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że opowiadania w tym zbiorze powstały u zarania jego pisarskiej kariery i w kolejnych wiedźmińskich książkach pisał po prostu coraz lepiej.

Zasadniczo rzeczy, których móglbym się uczepić wynikają nie z tego, że jest źle, ale z tego, że później jest lepiej. Autor po prostu z czasem dopracował swój warsztat. Ostatnie Życzenie nie jest tak dowcipne, zwięzłe i w punkt jak późniejsze dzieła pisarza, co nadal czyni je lepszymi, niż większość tego, co mają do zaoferowania inni twórcy. Większość opowiadań jest zresztą bardzo ciekawa, tylko niektóre z nich (z głowy powiem, że "Ziarno prawdy" oraz "Kraniec świata") są za bardzo przegadane. "Mniejsze zło" i "Wiedźmin" natomiast to już znakomite utwory same w sobie.

Podsumowując, jest to świetny zbiór opowiadań od znakomitego autora, który dopiero przecierał szlaki jako pisarz, ale i tak stworzył coś, do czego warto często wracać.

Z ocenianiem Sapkowskiego jest trochę tak, jak z próbowaniem być świętszym od papieża. Ciężko mi jest więc tak naprawdę autora krytykować, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że opowiadania w tym zbiorze powstały u zarania jego pisarskiej kariery i w kolejnych wiedźmińskich książkach pisał po prostu coraz lepiej.

Zasadniczo rzeczy, których móglbym się uczepić wynikają nie z tego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ciężko mi ocenić tę pozycję. Z jednej strony Jacek Piekara dostarcza mi to co lubię, czyli mroczny, oryginalny, ciekawy świat i nieheroiczną, low-magic fantastykę. Z drugiej jednak strony dzieło to boryka się (moim zdaniem) z wieloma problemami, które utrudniają mi wystawienie mu wysokiej noty.

Pierwszym problemem jest to, dla kogo właściwie ta książka jest kierowana. Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia jaka jest odpowiedź na to pytanie. Książka jest napisana bardzo, nazwijmy to, surowo, naturalistycznie, nie brakuje krwawych, brutalnych opisów oraz scen oraz nawiązań do seksu. Ogólnie autor nie pierdoli się w tańcu i dostajemy coś, czego z czystym sercem polecić ludziom niepełnoletnim nie mogę. Z drugiej strony, wstyd przyznać, ale kiedy pierwszy raz czytałem ten tom będąc nastolatkiem, to jednak mam wrażenie, że moje wysokie mniemanie o tej książce wynikało właśnie z tego, że były tam "hehe, segz i flaki". Dziś, jako człowiek (mam nadzieję) już dojrzały oceniam Slugę Bożego o wiele gorzej, a to, jak bardzo ta książka stara się być edgy nie robi na mnie wrażenia. Wydaje mi się więc, że książka właśnie kierowana była raczej do młodszych, nastoletnich odbiorców, których jeszcze rajcują takie klimaty cycków i krwi. W każdym razie nie wydaje mi się, żeby ten klimat miał być powodem sięgnięcia po książkę przez starszego, dojrzalszego czytelnika.

Dalej mamy samego bohatera, inkwizytora Mordimera. Ja zdaję sobię sprawę z tego, że to jest wręcz idealny przykład antybohatera i że jego kreacja jest w pełni zamierzona, ale ciężko lubić cynicznego, zakłamanego, szowinistycznego i egocentrycznego dziada, którym Mordimer jest. Przy wszystkich swoich wadach i na tle okropnego świata tego cyklu Mordimer jawi się nie tylko jako dobry, ale może i najlepszy z ludzi, i to jest w sumie bardzo niepokojące, zwłaszcza biorąc pod uwagę potencjalny target książki. Mordimer nie jest wzorem do naśladowania i nikt nie powinien aspirować do bycia takim jak on, a obawiam się, że potencjalni młodzi czytelnicy, bez wykształconego jeszcze kompasu moralnego, mogą jednak wpaść w tę pułapkę i zacząć traktować Mordimera jako idola. Tym bardziej jest to niebezpieczne, biorąc pod uwagę jak bardzo główny bohater tego zbioru opowiadań uprzedmiotawia kobiety oraz traktuje je w sumie tylko jako kadłuby z doczepionymi waginami i (jak największymi) piersiami. Obawiam się, że poniekąd słuszne są często słyszane w internecie zarzuty, że cykl ten jest bardzo incelski.

Bohater cierpi też na syndrom supermana, albo, bardziej gatunkowo, na syndrom Geralta z Rivii. Jest zasadniczo bohaterem o wiele poziomów wyższym niż otaczający go świat i większość jego przeciwników. Jest inteligentny, wyszkolony, niemal niemożliwym jest go okłamać albo otruć, do tego ma kościelny autorytet oraz niemal immunitet. Świetnie walczy, dysponuje narzędziami niedostępnymi dla innych (shersken, coś jak gaz pieprzowy?), a do tego jest też znakomitym śledczym. W większości przypadków jest po prostu we wszystkim lepszy od innych. Przy tym nie toczy się w nim żaden wewnętrzny konflikt jak w przypadku Geralta, a także rzadziej mierzy się z wyzwaniami. Dla Mordimera życie to bułka z masłem, co w sumie sprawia, że jego przygody nie są aż tak ciekawe. Całość ukoronowana jest faktem, że wszystkie problemy Mordimer może natychmiast rozwiązać za pomocą opcji atomowej w postaci pojawienia się jego anioła stróża.

Kolejnym, pokrewnym problemem, jest narracja. Opowiadania pisane są z pierwszoosobowej perspektywy Mordimera. Przy pierwszym opowiadaniu jeszcze mi to nie przeszkadzało, ale im dalej w las, tym gorzej. Mordimer opisuje świat i wydarzenia w sposób obłudny, udając skromność i nieustannie biadoląc, jaki jest biedny i pokorny. Wiem, że jest to celowy zabieg, ale męczyło mnie, jak bardzo to kontrastuje z tym, że wykonuje intratne zlecenia za setki złotych monet, że urządza sobie uczty i jest regularnym bywalcem ekskluzywnych burdeli. Przysięgam, że przewracałem oczami za każdym razem, kiedy czytałem o "biednym Mordimerze, który, jeśli Bóg da, może liczyć tylko na kubeczek wody i suchy chleb". Książka w ogóle mogłaby być dużo krótsza, gdyby uniknąć nadużywanych zwrotów pokroju, "inkwizytor jego ekscelencji biskupa Hez-hezronu", "tak to właśnie bywa, moi mili", "wasz pokorny, uniżony sługa" i innych takich. Przy tym Mordimer prowadzi też często pseudointelektualne wywody i racjonalizuje sobie okropne rzeczy, które robi nawet swoim sojusznikom, którzy bardzo często są za pomoc mu nagradzani torturami i stosem. Już nawet nie wspomnę o kobietach, które wydał swojemu pomagierowi do zgwałcenia, a takie w tym zbiorze są bodajże dwie. Mordimer nie jest też zbyt dowcipny i nie równoważy niczym bardzo posępnego klimatu.

Same opowiadania w sumie nie są złe, ale też ciężko o nich powiedzieć, żeby były nadto ciekawe. Mordimer dostaje do wykonania zlecenia, które najczęściej trzymają się określonego schematu. Zlecenia niby są jako takimi zagadkami kryminalnymi, ale nie sa napisane tak, jak znakomite kryminały, tzn. czytelnik nie ma prawa samemu przeanalizować poszlak i dojść do rozwiązania jeszcze przed Mordimerem. Śledzimy losy inkwizytora i skazani jesteśmy na jego analizę oraz rozwiązania. A schemat zwykle wygląda tak:
1. Mordimer dostaje zlecenie.
2. Ktoś (zleceniodawca lub świadek) tłumaczy wydarzenie ponadnaturalnymi przyczynami.
3. Mordimer nie wierzy.
4. Mordimer przeprowadza śledztwo i okazuje się, że Ktoś miał rację i sprawa jest ponadnaturalna.
5. Winni (i często też postronni) kończą na stosie.

Poza tym, że nie jestem fanem pierwszoosobowej narracji Mordimera, to jednak książka jest napisana kompetentnie i ciężko jest się tu uczepić. Wykryłem ze dwa problemy natury logicznej, np. w jednej scenie postać jest opisana w ten sposób, że deszcz pada na jej łysą głowę, natomiast chwilę później autor upiera się, że postać jest zakapturzona, ale to drobnostki.

Podsumowując, jestem fanem kreacji świata stworzonego przez autora, gdyż całkowicie trafia on w moje gusta. Nie mniej jednak tytułowy bohater jest postacią, którą ciężko mi polubić i z którą ciężko mi się utożsamić. Użyty język oraz opisane wydarzenia bardzo często przekraczają granice dobrego smaku, a do tego same opowiadania nie są nadto porywające. Największą bolączką tej pozycji jest, według mnie, pierwszosoboowa narracja prowadzona przez głównego bohatera, obłudna i pełna męczących, powtarzających się zwrotów.

Ciężko mi ocenić tę pozycję. Z jednej strony Jacek Piekara dostarcza mi to co lubię, czyli mroczny, oryginalny, ciekawy świat i nieheroiczną, low-magic fantastykę. Z drugiej jednak strony dzieło to boryka się (moim zdaniem) z wieloma problemami, które utrudniają mi wystawienie mu wysokiej noty.

Pierwszym problemem jest to, dla kogo właściwie ta książka jest kierowana....

więcej Pokaż mimo to